-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2022-08-21
2019-11-15
Pozycja pokazująca ogromny potencjał w gatunku fantastyki, otwierający ogromne pole do tworzenia oryginalnych historii o dużej wartości literackiej.
Autor zabiera czytelnika w podróż po Ameryce, próbując odpowiedzieć co to znaczy tak naprawdę być Amerykaninem i zbadać genezę, a także wczesne i późne uwarunkowania kulturowe. Amerykańskość zostaje przedstawiona jako subiektywny koncept. Autor zadaje pytania, dając czytelnikowi możliwość odpowiedzenia na nich samemu. Punktuje dobre i złe strony amerykańskiej kultury. Czytałem wersję autorską, w której autor wręcz jedzie po bandzie w niektórych krytycznych fragmentach. Standardowa wersja jej ich pozbawiona, dbając o bardziej przychylne przyjęcie powieści w Ameryce. Oczywiście polecam czytanie tylko wersji autorskiej.
Neil zarzuca czytelnika masą smaczków i nawiązań min. do popkultury, muzyki, a także innych literackich dzieł. Sporo z nich pewnie niestety zatraca się w tłumaczeniu. Gaiman popisuje się też szeroką wiedzą na temat wszelakich bóstw wyznawanych w różnych częściach świata na przekroju dziejów.
[Interpretacja/małe spoilery]
Historia o konflikcie nowych i starych bogów staje się alegorią do obecnego w 2001 wieku starcia nowych technologii nabierających coraz większego znaczenia w życiu Amerykanów (i nie tylko), zabierając miejsce w umysłach zarezerwowane dotychczas dla religii. Gaiman negatywnie ocenia obie strony konfliktu. Zauważając brutalne, zwierzęce i płytkie genezy niektórych wierzeń, przyjmuje ogólne stanowisko antyreligijne, stawiając na samoświadomość duchową jednostki i uniwersalne wartości (miłość, empatia, życzliwość, ogólnie pojęta dobroć). Nie wróży dawnym religiom przyszłości, dominuje ton, że są skazane na wymarcie lub odejście w niszę. Dostaje się też nowym technologiom i środkom przekazu, coraz bardziej dominujących i definiujących ludzkie żywoty. Autor z niesamowitą precyzją przewiduje (powieść powstała w 2001 roku) jak negatywny wpływ będzie miał rozwój technologii mobilnej i internetu na społeczeństwo.
Trudno mi też nie przenieść alegorii o wojnie bóstw na współczesny grunt, gdzie trwa konflikt kulturowo-polityczny, także w Polsce, pomiędzy postępowym myśleniem, a konserwantyzmem z zachowaniem tradycji religijnej. W tym kontekście łatwo się domyślić, jakie jest stanowisko autora.
Pod przykrywką powieści fantasty, dostajemy więc głęboką analizę kulturową. Wartkiej akcji tu nie uświadczymy, ale też nie jest ona tu najważniejsza. Mnie najbardziej spodobały się właśnie przerywniki fabularne, w których autor badał genezy powstania Ameryki i konkretnych migracji. Szokujący jest fragment o niewolnictwie, w którym Neil akcentuje ogrom cierpienia, uzmysławiając, że czarnoskórych niewolników traktowano równie okrutnie, jak Żydów w obozach koncentracyjnych. Spodobało mi się też bardzo wyznanie, po co tak naprawdę czytamy ksiązki.
[Koniec Interpretacji/małych spoilerów]
Pod wieloma względami, zwłaszcza jako powieść fantasy, jest to powieść wybitna. Z pewnością nie jest to łatwa i przyjemna lektura, ale otwiera pole do przemyśleń, dyskusji i interpretacji. Udowadnia jak duży potencjał literacki tkwi w gatunku powieści fantastycznych. Powieść nieprzypadkowo zgarnęła największe nagrody w gatunku (Hugo, Nebula, Locus), ale została też doceniona przez wielu krytyków zafiksowanych na podziale powieści literackich i gatunkowych. Podziale, który co chwila powtarzam, nie ma żadnego sensu, czego ta powieść jest świetnym przykładem.
Pozycja pokazująca ogromny potencjał w gatunku fantastyki, otwierający ogromne pole do tworzenia oryginalnych historii o dużej wartości literackiej.
Autor zabiera czytelnika w podróż po Ameryce, próbując odpowiedzieć co to znaczy tak naprawdę być Amerykaninem i zbadać genezę, a także wczesne i późne uwarunkowania kulturowe. Amerykańskość zostaje przedstawiona jako...
[Opinia zbiorcza dla dwóch książek stanowiących jeden Tom "Ogień i Krew", w Polsce podzielony na 2 części w celach zarobkowych]
Przeczytałem 150 stron po czym zadałem sobie pytanie: "Po co to czytam? Czy warto w tę lekturę inwestować sporą ilość czasu, kiedy do przeczytania jest tyle świetnych książek?". Odpowiedz była jasna: nie warto.
Mamy tu bowiem do czynienia z legendarium w typie Silmarillona. W przeciwieństwie jednak do dzieła Tolkiena nie dostaniemy tu żadnych opowiadań o mitologii, pięknych opowieści, kompletnego opisu świata, a ledwie tylko suchy zapis wydarzeń z minimalną ilością dialogów traktujący o pierwszej połowie podboju Targaryenów, czyli zaledwie małego skrawka historii Westeros i świata wykreowanego przez Martina.
Co gorsza, streszczenie tych wydarzeń ukazało się już w "Świat Lodu i Ognia" a pierwszy rozdział tej książki jest wręcz z niej przepisany słowo w słowo!
Najgorszym minusem jest tej pozycji jest, że nie jest praktycznie powiązana z sagą. Jeśli ktoś myśli, że jakiekolwiek wydarzenia/postacie tutaj będą miały jakiś większy wpływ na wydarzenia w sadze to się myli. Z pewnością interesująca byłaby część 2, gdzie poznalibyśmy więcej faktów na temat Bloodravena czy Dunka i Egga, albo wydarzeń w Summerhall, które mogą być kluczowe dla zrozumienia elementów sagi. Martin jednak stanowczo uprawia politykę spoilers free/minimal spoilers, a Wichry Zimy jak nie wieją, tak nie wieją! A idź mi Pan!
Mamy więc do czynienia z mało znaczącym kawałkiem zmyślonej historii w zmyślonym świecie, o którą nikt nie prosił, ani która praktycznie nikomu nie jest potrzebna. Mam wrażenie, że jedyny powód dla którego to coś powstało, to aby scenarzyści HBO mieli materiał na serialowe spin offy. Chcecie sobie poczytać scenariusz spin offa? Śmiało, czytajcie. A tak to trzeba to potraktować jako zwykły skok na kasę i troszkę żałuję, że kupiłem wszystko co związane z tym światem jednym hurtem, bo gdybym wiedział o jakim skrawku historii to jest, z pewnością bym sobie tę pozycję darował.
Jestem wielkim fanem tego świata, ale po prostu nie znalazłem powodu, dla którego miałbym inwestować więcej czasu w lekturę tego legendarium. Pozycja tylko dla ultra ultra fanów. Ja się wstrzymuję z oceną (albo wystawiam "Po co to"/10), bo książkę odłożyłem i wątpię czy wrócę.
Jak ktoś chce zapoznać się ze skróconą historią rządów Targaryenów w Westeros, a szanuje swój czas, to lepiej sięgnąć po "Świat Lodu i Ognia".
EDIT: Na hajpie związanym z nowym serialem jednak przeczytałem pierwszą część, która pod koniec niestety zaspoilerowała część serialu. Nie powiem, tęskniłem za tym światem i ciężko mi się było oderwać od lektury. Oczywiście, napisane to jest to głównie jako materiał pod serial i do takiego Silmarillonu nawet się nie umywa. Ot, kawałek zmyślonej historii, ale dla fana ASOIAF jako przystawka do House of the Dragon pozycja obowiązkowa. Po drugą część sięgnę dopiero po zakończeniu serialu, bo opisuję dokładnie wydarzenia Tańca Smoków.
[Opinia zbiorcza dla dwóch książek stanowiących jeden Tom "Ogień i Krew", w Polsce podzielony na 2 części w celach zarobkowych]
więcej Pokaż mimo toPrzeczytałem 150 stron po czym zadałem sobie pytanie: "Po co to czytam? Czy warto w tę lekturę inwestować sporą ilość czasu, kiedy do przeczytania jest tyle świetnych książek?". Odpowiedz była jasna: nie warto.
Mamy tu bowiem do czynienia z...