-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać287
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
Kto lubuje się w słowiańskiej fantastyce, ten musiał słyszeć o Katarzynie Berenice Miszczuk, która jest jedną z pierwszych, która przebiła się ze swoją "Szeptuchą" do szerszego kręgu czytelników. O powieści było głośno w mediach wszelakiego rodzaju. Wzbudzała skrajne emocje, ale jedno trzeba przyznać, że jeśli już kogoś chwyciła za serce, to już nie puściła za nic. Po sukcesie "Kwiatu Paproci" dla nieco starszych czytelników przyszła pora na coś i dla tych młodszych, "Klub Kwiatu Paproci". Pierwsza część przykuła uwagę rodziców i dzieci, wtajemniczając ich w sekrety słowiańskich stworów. Czym nas zaskoczy drugi tom?
"Tajemnica Dąbrówki" to dalsze dzieje rodzeństwa Lipowskich, którzy z zatłoczonej stolicy przeprowadzili się do niewielkiej wsi zwanej Bielinami. Wydawałoby się, że ich życie stanie się nudne, lecz ono lubi zaskakiwać i ma dla nich inny plan. Ciotka, z którą zamieszkali, parała się szeptuchowaniem, a pewne sprawy nie kończą się wraz z przejściem na emeryturę. Z tej ścieżki nie można zrezygnować, bo to ona wybiera człowieka, tj. co raz się przyczepi, to już się nie odczepi. Zatem ciotka to gwarant przygód i to z efektami nadprzyrodzonymi na pierwszym planie. Co mogę więcej rzec? Rodzeństwo ma na wsi aktywne wakacje, czy to w domu czy na podwórku, zawsze jest coś do zrobienia, a na dodatek za płotem czai się nieznane.
Mama musi wrócić do pracy. Całe szczęście, że tylko do zdalnej, ale jednak. Kto zajmie się najmłodszą Dąbrówką? Ciocia Mirka ma tajemniczego Alzheimera, który powoli kradnie jej pamięć, a starsze dzieciaki same jeszcze wymagają nadzoru. Co robić? Niania, to jest myśl! Jednak czy w Bielinach znajdzie się taka, co sprosta wymaganiom mamy i dzieciaków, które kręcą nosem na obcych? Co z Tosią, która uważa się za na tyle dużą, by jej nie kontrolować? Czy dopomoże w wyborze? Kto trafi do chatki emerytowanej szeptuchy? Kto zajmie się najmłodszą Lipowską? Oj, Dola się już o to postara, a przy okazji udowodni, że ona sama istnieje i nigdzie się nie wybiera, a zachodnie trendy nijak się mają w tym słowiańskim królestwie. Jednak kto namiesza?
W drugim tomie "Klubu Kwiatu Paproci" możemy bliżej poznać Tosię, małą, rezolutną, upartą i pyskatą, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Wie, czego chce i jak to osiągnąć. Poza tym potrafi korzystać ze zdobytej wiedzy. Przekuwa ją na doświadczenie, analizując i dopatrując się dziwności w tym, czego inni nie widzą lub nie chcą widzieć. Myślę, że ma spore szanse, by przejąć spuściznę po Mirce. Dlaczego? Ma intuicję i nie daje się zwieść pozorom.
Dąbrówka jest tytułową bohaterką, ale to niezła zmyłka, a właściwie wybieg do głównej fabuły. Dziecko jak dziecko, ale trzeba przyznać, że od małego przeznaczenie pcha ją w stronę bielińskich dziwów.
Bardzo podoba mi się rola zwierzęca, ale nie zdradzę, o którą postać tu chodzi. Genialnie rozegrana. Prawdziwy członek rodziny, który dba o swoich, bez względu na wszystko.
Autorce na kartach powieści udaje się uchwycić sekret posiadania rodzeństwa, te delikatne niuanse na granicy miłości i nienawiści, gdy ktoś doprowadza nas do szału, ale nie potrafi się żyć bez tej osoby, że pomimo wrednych figli i głupich zachowań, wskoczy się za tym drugim w ogień. Zaletą tej lektury jest również uchwycenie znaczenia różnicy wieku w okresie dzieciństwa. Każdy etap ma swoje potrzeby i inne argumenty trafiają do dziecka. Rodzic czy opiekun musi umieć się dostosować, inaczej grozi to konfliktem.
Dzieci dziećmi, ale pomimo, że to powieść dla najmłodszych, Katarzyna Berenika Miszczuk porusza trudne tematy związane z rozwodem rodziców, kwestią finansową utrzymania domu i rodziny, a co najważniejsze - starością i ułomnościami z nią związanymi, np. fizyczne niedomagania, choroby utrudniające funkcjonowanie, potrzebę opieki i wyrozumiałość. Uważam, że ten wątek uczuli małe dzieci na drobne sygnały biegnące z otoczenia, że ktoś potrzebuje pomocy i wsparcia. Utrwali w nich empatię.
Relacje międzyludzkie nie należą do najłatwiejszych. Jako dorośli postrzegamy świat inaczej, widząc owo drugie dno, nieszczere gesty, choć i tak dajemy się nieraz nabrać. To, co dla nas jest proste, dla dziecka może być skomplikowane i trudne do zrozumienia. Rozmowy dorosłych są niejednoznaczne, a niewytłumaczenie pewnych kwestii dzieciom powoduje, że próbują to zrozumieć na swój sposób, co przynosi czasem nieoczekiwane rezultaty. Ta książka pokazuje, że lepiej byłoby usiąść razem i każdy element omówić, dopuścić do głosu najmłodszych, pozwolić im wygadać się, co oni o tym myślą. Zwykła rozmowa, a jak może uzdrowić rodzinne relacje. Wzajemny szacunek, zaufanie, ale i słuchanie się nawzajem to podstawy, bez których ani rusz.
Autorka nie zawodzi. Kupując książkę sygnowaną jej nazwiskiem, wiem, że się nie zawiodę. Fabuła jest dobrze przemyślana, odpowiednio wyważona. Stopniowo buduje napięcie, punktem kulminacyjnym trafiając w dziesiątkę, a potem wyprowadzając sytuację tak, by dać odetchnąć czytelnikowi. Świetny język i styl, nie do podrobienia, podszyty humorem, który buduje cały klimat i rzuca urok poprzez słowa. Uwielbiam to, a mówiąc szczerze to już się od tego uzależniłam i czekam z niecierpliwością na każdy nowy tytuł.
Ta powieść jest magiczna, jeśli chodzi o opisy przyrody i samego domu rodzeństwa. Zachowanie natury oddaje nastrój w danej chwili panujący. Potrafi być oazą bezpieczeństwa, ale i złowieszcza. Jednak skąd się to bierze? Ciemność, nieznane, las - potrafią wzbudzić strach, bo co tam się skrywa? Nasze oczy nie są w stanie bez światła dostrzec wszystkich szczegółów, a to rodzi niepokój. To z kolei pobudza wyobraźnię. Stąd już niedaleka droga do uruchomienia lawiny tworzenia dziwów. Jednak czy na pewno?
Bieliny to magia. Bieliny to ostoja dawnych słowiańskich stworów. One nie są wytworem fantazji. One tu są. Naprawdę. Żyją i funkcjonują obok ludzi. Jedne są dobre i pomocne, drugie już niekoniecznie. Nigdy nie ma się pewności, którego z nich się spotka. K. B. Miszczuk przemyca w swoich powieściach informacje o nich w sposób przystępny i klarowny. Tu na uwagę zasługuje bzionek i błędne ogniki. Główny demon jest świetnie przedstawiony, ale który to? Sam przekonaj się podczas lektury, a nie pożałujesz! Wersję autorki kupuję w 100%.
Jedyne, co wytrąciło mnie z równowagi to skrzynia w szklarni. Rozumiem zamysł pisarki, pokazanie problemu, ale to jednak książka dla dzieci i podsumowanie im czegoś takiego może źle się skończyć. Rodzice powinni tę scenę porządnie omówić ze swoimi pociechami, by zrozumiały jej sens i wystrzegały się takich zachowań.
"Tajemnica Dąbrówki" to udana kontynuacja, warta uwagi i polecenia, by przybliżyć nasze słowiańskie korzenie, ale również pokazać świat oczami dziecka, jego perspektywę, bo zdarza się, że dorośli o niej zapominają, nie pamiętając, że sami kiedyś tacy byli. Piękna, z przesłaniem i naszym dziedzictwem w tle.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/02/160-tajemnica-dabrowki-k-b-miszczuk.html
Kto lubuje się w słowiańskiej fantastyce, ten musiał słyszeć o Katarzynie Berenice Miszczuk, która jest jedną z pierwszych, która przebiła się ze swoją "Szeptuchą" do szerszego kręgu czytelników. O powieści było głośno w mediach wszelakiego rodzaju. Wzbudzała skrajne emocje, ale jedno trzeba przyznać, że jeśli już kogoś chwyciła za serce, to już nie puściła za nic. Po...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wehikuł czasu, prawda czy fałsz? Co czeka nasz świat? Czy kolejne kroki polityków zniweczą całe dziedzictwo, by cofnąć nas do epoki neolitu i marzyć jedynie o przetrwaniu? Co może łączyć wczesne średniowiecze z postapokaliptycznym krajobrazem? Czy słowiańskie demony mogą wyłonić się z mroku przeszłości?
Opis mógłby sugerować "Zapomnianą księgę" Pauliny Hendel, no może poza tym wczesnym średniowieczem. Zatem kto mógłby coś takiego wymyślić? Znacie "Chąśbę"? Tak? To trafiliście we właściwe miejsce. Katarzyna Puzyńska wraca z "Sąpierzem", który zdradza co nieco o bohaterach pierwszego tomu, tyle, że mocno wybiegając w przyszłość, typowe postapo z domieszką sił nadprzyrodzonych.
Powieść przeplata stary i nowy świat, dodając do tego element ludzki i boski. Co to znaczy?
Stary świat to głównie rozmowy bogów, ich przekomarzania i potyczki słowne, które mają istotne znaczenie dla ludzkiego rodzaju. Jest to na tyle ciekawe, że autorka obrała ledwie kilka bóstw na bohaterów, z czego największy antagonizm widać między Perunem a Welesem (zapewne po to by to lepiej uwypuklić). Charakterystyki oparte są głównie na schematach, stereotypach. Z tych ram stanowczo wymyka się Marzanna, która przejęła wiele cech od swoich czcicieli, czując "więcej i bardziej" niż jej pobratymcy. Zwracając uwagę na bogów, nie można pominąć alternatywnych światów, zasad nimi rządzących i zależności istot wyższych od wyznawców. Trudno wyznaczyć tu konkretną granicę, ale kto od kogo zależy i jak do tego dochodzi? To warte przemyślenia przy oddawaniu czci konkretnemu bogu.
Nowy świat jest do szpiku kości zepsuty, zarówno moralnie, jak i fizycznie. Ta wizja przeraża, a jednocześnie uzmysławia jak niewiele brakuje do jej urzeczywistnienia, a o tym decydują ludzie kompletnie niekompetentni, których zaślepia żądza władzy i chęć posiadania oraz wywyższenia się. Autorka pokazuje, że ludzie to potwory. Kto może zatrzymać destrukcję? Czy jeszcze istnieje szansa na zmianę? Czy nadzieja może się odrodzić?
Pomiędzy jednym a drugim przemykają stwory, które pamiętają wczesne średniowiecze, tj. drewniane grody, chramy, kupalne ognie. Jak przechodzą? Gdzie tkwi przejście, a może one zawsze tu były, tylko przez lata skrzętnie skrywały się w mroku, czekając na odpowiedni moment? Nowy świat nie jest dla nich łaskawy. Coś niesie się w powietrzu, lecz co? Dlaczego ten świat jest szarobury?
Fabuła przeskakuje z jednego do drugiego świata. Czytelnik ledwie wtopi się w jeden, by zaraz zaliczyć twarde lądowanie w drugim. Akcja goni akcję, zostawione tropy mylą, przez co ma się mętlik w głowie. Zagadka pogania zagadkę, powoli odsłaniając kolejne postacie i ich tajemnice. Nie ma osoby bez skazy, każdy ma coś na sumieniu. Przez to są one intrygujące, złożone. Motywacje ich działań zmuszają do refleksji. Dla mnie najbardziej interesującą parą był kat i bogini zimy. Przez pryzmat ich losów śledziłam fabułę. Nowy świat i jego mieszkańcy stali się dla mnie jedynie tłem, niczym ponad to. Niestety.
Jednak należy zwrócić uwagę na ogrom problemów poruszonych przez Katarzynę Puzyńską w tej powieści. Miłość rodzicielska, partnerska, przywiązanie, rodzina zastępcza, bunt wieku nastoletniego, gniew i buta, przerost ego i egoizm w najgorszej odmianie, nieliczenie się z życiem innych, balansowanie na granicy szaleństwa, pełniąc wysokie publiczne stanowisko, brak sił do przeciwstawienia się złu, katastrofalne skutki nieprzemyślanej polityki, władza poprzez znajomości i pieniądze, wojna nuklearna, powrót do niepewności zimnej wojny, skażona przyroda, pandemia, brak leków, utrata zdobyczy cywilizacyjnych, niedostosowanie społeczeństwa do zmian, brak solidarności społecznej, strach i przemoc domowa, wykorzystywanie stanowiska do krzywdzenia innych, medialne kłamstwa i propaganda, świat bez przyszłości... Poza tym całym złem pisarka pokazuje czym jest miłość i przyjaźń oraz ich siła, które mogą przenieść góry. Coś, co może odmienić świat na lepsze.
Cały czas wspominam o słowiańskich elementach, które stały się inspiracją do powstania tej książki. Warto zwrócić uwagę na kreację bogów oraz stworów. Z istot pomiędzy nimi genialnie przedstawiano Leszego oraz Babę Jagę, którzy uosabiają przyrodę i jej siły, a którą ludzie tak często ignorują, zapominając, że są od niej zależni. Czytelnik powinien też zastanowić się nad pomysłem wykorzystania utopców oraz funkcją Obrończyń. Może pomoże to w odpowiedzi na pytanie do czego zmierza nasz świat, ten prawdziwy. Wnioski nasuwają się same.
Podoba mi się wykorzystanie wątku przepowiedni o Sąpierzu oraz znaczenia imion, co zostało już zasygnalizowane w pierwszym tomie. Kto pamięta, co stało się z synem rusałki po nadaniu imienia? Jak nazwa wpłynęła na jego przeistoczenie?
Autorka ma lekkie, barwne pióro i przyciągający uwagę styl, który dobrze sprawdza się w fantastyce postapo. Ma talent, rozbudowaną wyobraźnię, niezwykłe pomysły i sporą wiedzę, wykorzystując to wszystko, by stworzyć niepowtarzalne uniwersum i bohaterów. Jej Marzanna zasługuje na głębszą analizę, a spektrum czasu i jego zapętlenie ma na to ogromny wpływ. Jedna z najważniejszych słowiańskich bogiń, a jakże ludzka. Jej przemiana, odczuwane emocje, wyznawane wartości i czyny pokazują, kim naprawdę jest. W niej widać jak w lustrzanym odbiciu pióro Puzyńskiej. To ona jest sercem "Sąpierza", które nadaje mu odpowiedni rytm. Odnośnie stylu uwagę zwraca plastyczność opisów i ich oddziaływania na zmysły czytelnika, to jak czuje się w starym, a jak w nowym świecie. Krajobraz odzwierciedla również bohaterów i ich działania. Przyroda a emocje. Znaczenie barw. Tu liczy się każdy drobiazg.
"Sąpierz" jest powieścią, która wywiera spore wrażenie na czytelniku. Porusza ważne problemy. Zmusza do refleksji. To fantastyka, która uczy. Już choćby dlatego warto po nią sięgnąć. Niejednego zachwyci, porazi, oby nie, proroczą wizją losów świata ludzi. Wielu uzna ją za doskonałą. Dla mnie jest ciekawa, ale głównie ze względu na wątki słowiańskie i stary świat z bogami na czele, choć żałuję, że Perun czy Jarowit zostali tak potraktowani przez autorkę w trakcie kreacji. Tak jak wspomniałam, nowy świat to tło, które chciałam jak najszybciej minąć, by dotrzeć do wątków mnie interesujących. Dlatego też porównując "Chąśbę" i "Sąpierza", zdecydowanie wybiorę pierwszy tom, dla mnie osobiście bardziej interesujący, spójny i słowiański. Postapo nie do końca mi tu pasuje.
Drugą część "Grodziska" oceniam jako dobrą i ciekawą, w której na pewno upodobanie znajdą fani klimatów postapokaliptycznych czy zagadek kryminalnych. Nie zawiodą się też gustujący w poszukiwaniu słowiańskich elementów w fantastyce.
Uważam, że każdy sam powinien ją przeczytać, by móc ocenić wedle własnego gustu. To niecodzienne połączenie.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/02/159-sapierz-katarzyny-puzynskiej-czyli.html
Wehikuł czasu, prawda czy fałsz? Co czeka nasz świat? Czy kolejne kroki polityków zniweczą całe dziedzictwo, by cofnąć nas do epoki neolitu i marzyć jedynie o przetrwaniu? Co może łączyć wczesne średniowiecze z postapokaliptycznym krajobrazem? Czy słowiańskie demony mogą wyłonić się z mroku przeszłości?
Opis mógłby sugerować "Zapomnianą księgę" Pauliny Hendel, no może...
Kujawy, przepiękna kraina, gdzie czas biegnie inaczej, a ludzie wydają się sobie znacznie życzliwsi. Tam urodziła się i wychowała moja Babcia, skąd wywodzi się jej linia rodowa (malutkie i urokliwe Powałkowice). Kojarzą mi się z opowieściami Mamy o przygodach z dzieciństwa z okresu wakacji czy ferii zimowych, jej bieganiu z krewnymi po polach, bawieniu się w chowanego w gospodarstwie, strasznymi opowieściami pradziadka, który podobno lubił nastraszyć swoje wnuki, wspominaniu pustych nocy, ciężkiej doli prababci, a przede wszystkim wyidealizowanym obrazem Kujaw zachowanym w pamięci mojej Babci, która dość wcześnie wyrwała się z rodzinnego gniazda, by iść do wymarzonej szkoły, a gdzie zostawiła liczne rodzeństwo i kuzynostwo. Jak tam było naprawdę? Ile kujawskich zwyczajów, powiedzeń i zachowań przeszczepiła na wielkopolską ziemię, gdy założyła własną rodzinę? Znacie powieści o Kujawach? Gdzie można w literaturze spotkać wątki z tego rejonu? Hmm... a gdyby to jeszcze połączyć ze słowiańskimi elementami?
Kojarzycie może "Zielarkę" Katarzyny Muszyńskiej? Tam klimat wczesnego średniowiecza miesza się z magią, nie tylko tą naszą rodzimą, ale i nordycką uosobioną w postaci wikinga. Słowiańska zielarka, w której ujawnił się żar oraz połączony z nią silną więzią makhmara z dalekiej Północy. Marena i Eskil. Pełno przygód, nierozwiązanych zagadek i nadprzyrodzonych istot. Ta historia aż prosiła się o drugą część i oto jest "Uzdrowicielka".
Główną bohaterką wciąż jest Marena, już bardziej świadoma swoich umiejętności i oczekiwań lokalnej społeczności, świetnie odnajduje się wśród gęstej puszczy i zielarskich tajemnic, kocha swoją cichą chatkę na uboczu, w pełni skupia się na bliskich sobie ludziach. Dobra, troskliwa, ciepła, życzliwa. Prawdziwa przyjaciółka, lojalna i szczera. W tym tomie nieco zagubiona i rozkojarzona, zarówno przez koleje losu, jak i dręczące ją uczucia oraz ich obiekty. Nastoletnie problemy sercowe. Dawną zielarkę można polubić, starać się ją zrozumieć, ale staje się pionkiem w grze silniejszych od niej przeciwników, mając tak naprawdę niewiele do powiedzenia. Jednak warto zwrócić uwagę na sceny przy punkcie kulminacyjnym - wówczas widzimy Marenę taką, jaką jest naprawdę.
Eskil zasługuje na podziw i uznanie. Bywa cierpliwy, dba o swoją wybrankę, troszczy się o nią, pilnuje jej, niejednokrotnie narażając życie, by zadbać o jej bezpieczeństwo. Pomimo dystansu i niewyparzonego języka jest dobrym kompanem drogi. Choć jego umiejętności mogą budzić przerażenie, warto podkreślić, że używa ich w dobrej wierze.
W powieści pojawia się również Jaga. Czy ma coś wspólnego z Babą Jagą? Trudno powiedzieć. Posiada żar i ogromną wiedzę, ale ma też tajemnice, których pilnie strzeże. Jest obłudna i gra na swoją korzyść. To, co kiedyś wydawało się dobrym rozwiązaniem, może okazać się brzemienne w skutki. Ona już o to zadba. Myślę, że nie można jej zbyt pochopnie oceniać. Ten tom odkrywa jej przeszłość, zapełniając białe pola. To pozwala spojrzeć na nią z innej perspektywy i tłumaczy jej zachowanie.
Po drodze przewija się jeszcze kilka postaci. Są niejednoznaczne. Ich historia dopiero poznana w całości pozwala na ocenę ich zachowania, motywacji i decyzji. Życie jest tak skomplikowane, tak wiele czynników ma wpływ na nasze wybory, a w "Uzdrowicielce" dodatkowym elementem jest magia, a właściwie żar, który może sporo namieszać. Oj, sporo.
To powieść przygodowa, powieść drogi, pełna akcji, choć niepozbawiona wątków romantycznych, czasem wręcz obyczajowych. Nasi bohaterowie wędrują przez dawną Polskę, zatrzymują się nie tylko w karczmach, ale i u prywatnych osób. To daje wgląd w życie codzienne, np. obowiązki, przyrządzane potrawy, ubiór, zachowanie higieny, ale głównie architekturę i wystrój wnętrz oraz umiejscowienie osad. Autorka w posłowiu zaznacza, że to wytwór jej fantazji, ale starała się odtworzyć klimat średniowiecza. Uważam, że jej się to udało, zwłaszcza zwracając uwagę na szczegóły. Dobrym przykładem będzie nadmorska miejscowość, w której za lat młodości przebywała Mirogniewa. W tych fragmentach można odnaleźć nawet ciekawostki o pracy i codzienności rybaka. Wg mnie właśnie to buduje autentyczność książki, tj. przywiązanie do pisarza do każdego elementu tworzonego świata, tzn. dokładność, drobiazgowość itd.
Wspomniałam o obyczajowości. Katarzyna Muszyńska pokazuje czytelnikowi mentalność ówczesnych mieszkańców małych i dużych osad, ich podejście do nieznanego, do łatwego osądzania, wydawania wyroków, uciekania się do najprostszych rozwiązań. To także świat, gdzie kobieta jest własnością męża lub ojca, powinna mu być posłuszna we wszystkim. Autorka przedstawia przemoc domową, pokazuje jej skutki i reakcje otoczenia, a właściwie jej całkowity brak. Czy w tym może tkwić przyczyna zachowania dorosłego, jego bojaźliwość lub złośliwość jako postawy obronne? W przypadku jednej z postaci gra to kluczową rolę.
Jest tu kilka wątków miłosnych, od tej spełnionej i szczęśliwej przez skomplikowaną o niejasnym statusie po odrzuconą, nieodwzajemnioną i bolesną. Co w przypadku, gdy to śmierć rozdzieli kochanków? Czy jest sposób na pokonanie tego stanu? Miłośnicy podchodów i rywalizacji o rękę niewiasty również odnajdą tu coś dla siebie.
Pojawia się magia i żar. Mnie to przyciągnęło ze względu na słowiańskie elementy. Mamy tu nieco stworzeń mroku, z których jedno dość mocno zajdzie za skórę Marenie. Pojawiają się też wezwania do rodzimych bogów, m.in. Marzanny. Kto zaś poszukuje literackich wyobrażeń bóstwa śmierci Nyji powinien zajrzeć do "Uzdrowicielki" obowiązkowo. Ciekawa kreacja, choć mnie do końca nie przekonuje. Odnoszę wrażenie, że autorka utożsamia Nyję z Welesem, np. w towarzystwie tego pierwszego zjawia się żmij, ma pod sobą również takie pomroki jak południce.
Katarzyna Muszyńska potrafi uwieść czytelnika, wciągnąć go do swojej opowieści, by nie mógł się od niej oderwać. Tak rozkłada wątki, by powoli składały się w całość, a ciekawość rośnie. Bardzo podobają mi się jej opisy przyrody i architektury. Ma lekkie pióro i przyjemny w odbiorze styl. Natomiast wadzi mi kreacja Mareny jako pionka, będącego na rozdrożu pomiędzy dwoma mężczyznami. Powoduje to, że efekt osiągnięty w pierwszym tomie jej jako silnej i niezależnej zaczyna lec w gruzach.
"Uzdrowicielka" jest miłą odskocznią od codzienności. Coś na lekkie popołudnie czy wolny wieczór. To wiekowa historia, ale należy zwrócić uwagę, że to nie powieść historyczna, a fantastyczna. Są tu piękne opisy przyrody, co nieco o Kujawach oraz opis życia zielarko-uzdrowicielek, który zaskakuje co rusz. To książka o magii, która może być darem i przekleństwem.
Myślę, że warto się z nią zapoznać, ponieważ pozwala spojrzeć z innej perspektywy na magię i słowiańskość w fantastyce.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/01/158-uzdrowicielka-katarzyna-muszynska.html
Kujawy, przepiękna kraina, gdzie czas biegnie inaczej, a ludzie wydają się sobie znacznie życzliwsi. Tam urodziła się i wychowała moja Babcia, skąd wywodzi się jej linia rodowa (malutkie i urokliwe Powałkowice). Kojarzą mi się z opowieściami Mamy o przygodach z dzieciństwa z okresu wakacji czy ferii zimowych, jej bieganiu z krewnymi po polach, bawieniu się w chowanego w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Co Ci w duszy gra? Jakie Twoje przeznaczenie? Kim chcesz być? Z kim pragniesz swe życie związać? Gdzie chcesz zamieszkać? W świat ruszyć czy w ojczystych stronach zostać? Dokąd gna Twój duch? Kogo swym opiekunem i przewodnikiem obierzesz? Czy sam sobie panem jesteś, co własną podąża drogą? Czemu swe życie poświęcisz? Do czego dążysz? Myślę, że całkiem sporo pytań tego typu rodzi się w każdym z nas na różnych etapach życia, zwłaszcza, gdy stajemy na rozwidleniu obranej przez nas ścieżki i nie wiemy dokąd dalej podążać. Czasem przypadek decyduje za nas, a zdarza się, że i rozmyślania nad kolejnym krokiem trwają długo, bo wiążą się z z nim poważne konsekwencje.
Podobne zapytania rodzą się u czytelnika podczas lektury "Chąśby" Katarzyny Puzyńskiej, dotychczas znanej szerszemu kręgu odbiorców jako autorka kryminałów. Czym jest jej najnowsza powieść? To fantastyka ze słowiańskim klimatem z domieszką kryminału osadzona gdzieś we wczesnym średniowieczu na obszarach Słowiańszczyzny ze swojsko brzmiącymi nazwami cieków wodnych oraz miłymi dla ucha imionami bohaterów. Co wytrwalsi mogą spróbować namierzyć opisywany rejon. Uda się go Wam oznaczyć na mapie? Podpowiem jedno, okolice Drwęcy. Tylko czy to ta na pewno czy tylko jej alternatywa?
Książka skupia się na kolejach losu mieszkańców grodziska bez nazwy. Na pozór wydarzenia niemające ze sobą nic wspólnego są powiązane i niosą ze sobą dalekosiężne konsekwencje dla wszystkich. Jakie? Jak w ogóle do tego doszło? Co ma do tego karczmarka, kat, bajarz, kasztelan i bogini zimy? Kto jeszcze jest zamieszany w te wydarzenia? Komu zależy na destabilizacji? Czy podejrzany o zbrodnię okaże się niewinny? Czy jest w stanie tego dowieść? Dużo pytań, mało odpowiedzi. Na terenie podległym kasztelanowi dochodzi do morderstwa jednego z mieszkańców. Cień podejrzenia pada na partnera ofiary, lecz zanim dojdzie do konfrontacji podejrzanego z miejscowym praworządcą, ten pierwszy ucieka ze strachu o własne życie. On swoje wie, lecz jak w ogóle do tego doszło? Jak to się mogło przytrafić jemu, któremu przygody we własnym życiu nigdy nie były w smak? Jemu, który kochał spokój, prostotę i prawdę? Jak rozwikłać tę zagadkę i spełnić ostatnią prośbę ukochanej? Na dodatek ginie jeden z najpilniej strzeżonych artefaktów Jarowita, boga wiosny i wojny, który oddał na przechowanie tutejszym. Kto był tak bezczelny i arogancki, prowokując boga do podniesienia odwetu i to tuż przed Jarymi Godami? Na złość głód zagląda w oczy ludziom, bo zima ani myśli ustąpić, wciąż sypiąc śniegiem i mrozem, szczypiąc w nosy wszędobylskich. Oj dużo, za dużo jak na jedną osadę. Na domiar złego pojawiają się też problemy z bezpieczeństwem grodziska. Zadziwiająco niebezpiecznie wzrasta aktywność biesów. Co się do tego przyczynia? Jak sobie z tym radzić? Czy w ogóle jest jakieś wyjście z tej patowej sytuacji?
To powieść wielowątkowa, wielowymiarowa bez możliwości wskazania jednego głównego bohatera, bo tych naliczyłam się aż trzech (w moim mniemaniu).
Cała fabuła skupia się wokół Strzebora, Zamira i Mary. Są uwikłani po uszy w tej samej sprawie, wręcz są skazani na siebie i swoje towarzystwo w wyniku chichotu losu. Czy tak właśnie miało być? Czy to zaplanowały Rodzanice?
Strzebor to młodzieniec, ledwie wyrośnięty spod maminej spódnicy, nienawykły do wojaczki czy pracy na roli, za to bardzo ciekawski świata i ludzi, choć w bezpiecznych granicach komfortu. Ceni szczerość i sam stawia ją ponad wszystko. Nauczony szacunku wobec innych, bez względu na płeć czy pochodzenie. Rzadko spotykany typ, ale pod każdym względem wyjątkowy. Chłopak okazuje prawdziwą męskość tam, gdzie inni tylko zadzierają nosa i chowają się za pozorami odwagi. Wystarczy dać mu czas, by zrozumieć jego naturę i polubić ten sposób bycia. Czy Strzebor ma jeszcze jakieś asy w rękawie? Odpowiedź na to znajdą tylko wnikliwi czytelnicy.
Zamir to człowiek zagadka, dawny wojownik, który w wyniku kontuzji odnajduje się w roli kata. Z jednej strony praca i wypłata jak każda inna, z drugiej - pamięć o ofiarach. Nie pomaga w tym ostracyzm społeczny po każdorazowym wyroku. On jako narzędzie wykonywania prawa. Kat to łatka, lecz co tak naprawdę kryje się w jego sercu? Czy tlą się tam jeszcze jakieś cieplejsze uczucia? Czy ma jakieś marzenia? Jaki był za młodu, czym kieruje się teraz? Im bliżej się go poznaje, tym więcej się wyjaśnia, tym jaśniejsze stają się powody pewnych jego zachowań. Jest przykładem, że nie ocenia się książki po okładce.
Czyje odbicie można ujrzeć w Marze? Myślę, że samego siebie. Osamotniona, niezrozumiana, wytykana palcami, przeganiana, skrywająca się w cieniu, by nienawistne spojrzenia na niej nie spoczęły. Mimo to pewna siebie, swojej wiedzy i wędrówki, której zna cel. Na pierwszy rzut oka wyniosła, zimna i dumna, lecz zyskuje przy bliższym poznaniu. Co skrywa przed swymi towarzyszami? Dlaczego? Skąd tyle wie o sekretach mieszkańców grodziska? Kim jest tak naprawdę? Niech wskazówką będzie dla Was jej imię...
Postacią, która szczególnie przypadła mi do gustu jest Dobrowoja. Uważam, że to kwintesencja definicji słowa "matka". Dla niej więź między dzieckiem a nią jest odwieczna, nienaruszalna, wynikła z samego uczucia. Gotowa wyjść przed szereg, ryzykować własnym życiem, by bronić honoru i czci potomstwa. Jest silna nie tylko ciałem, ale przede wszystkim charakterem i duchem. Uparta, dążąca do celu, choć nieco naiwna. Mająca wysokie morale. Szczera, uczciwa, dumna i naprawdę niezwykła. Swoje w życiu przeszła, a mimo to wciąż potrafiąca być silną dla synów i wzorem do naśladowania. Niezłamana.
Każdy z bohaterów to tylko pretekst do poruszenia jakiegoś tematu, problemu, który pozostaje aktualny do dziś. Któż z nas nie słyszał o niespełnionej i odrzuconej miłości? A ileż zranionych serc było efektem tego, ale gdyby tylko to, ale co z wykorzystaniem tej zakochanej strony? Zabawa na chwilę? Potem ból i parę kroków do nienawiści, a nawet obsesji na punkcie zemsty. Ten schemat został tu świetnie przedstawiony. Autorka wskazuje, że zdarza się iż ofiar jest nieraz więcej, np. bliscy danej osoby. Porusza też temat przemocy domowej, alkoholizmu, tego jak to odbija się na członkach rodziny. Czy rodzic-alkoholik może dać przykład i być wsparciem?
Warto też zwrócić uwagę na problemy miejscowej społeczności. Władza sobie poczyna, co chce. Sprawowanie stanowisko sprawia, że dana osoba czuje się lepsza od reszty. Knowania i intrygi są czymś na porządku dziennym wśród elity, lecz jakie niesie to ze sobą konsekwencje? Brak stabilnej władzy to brak skutecznego zarządzania, radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach oraz zapewnienia bezpieczeństwa. Idealnie sprawdza się tu powiedzenie, że "zgoda buduje, a niezgoda rujnuje". Może warto zastanowić się czy przez wieki coś się pod tym względem zmieniło? Jak było, a jak jest?
Ostracyzm społeczny jest czymś bardzo niebezpiecznym w ręku grupy, a bolesnym dla ofiary. Wystarczy cień podejrzenia, plotka, by ocenić, pozbawić wszystkiego, na co pracowało się całe życie, zniszczyć dobre imię. Dawniej mogło to skończyć się nawet wygnaniem z rodzinnego sioła, a to już prawie jak skazanie na śmierć. Rodzina, gród, plemię - co począć poza kręgiem swego domu, co zrobić bez niego? Co, gdy fałszywe oskarżenia padają z ust bliskich dowódcy, a tyczą się kogoś niewygodnego? Co, gdy sędzia nie chce znać dowodów? Można się poddać lub walczyć o swoje. "Chąśba" udowadnia, że trzeba iść po swoje, nie pozwolić wtłoczyć się w lokalne plotki, być ponad to. Bohaterowie brną przed siebie, pokonują wiele przeszkód, by coś udowodnić.
Powieść porusza też wątek więzi powstałej z przypadku, a jakże cennej - przyjaźni, takiej która przeszła góry i doliny, zjadła beczkę soli i przeżyła to, co dobre i złe. Niewymuszona, naturalna, rozwijająca się swoim rytmem, poddana próbom przez życie. Kto z nas nie chciałby czegoś takiego doświadczyć na własnej skórze? Mieć kogoś tak bliskiego, na kogo można liczyć i wiedzieć, że choćby się paliło i waliło, to ta jedna osoba będzie opoką i fundamentem nie do zdarcia. Czy to właśnie łączy nasze trio? Oceńcie sami na podstawie treści.
Na przykładzie Dobrowoi opisałam matczyną miłość. Jest tu jeszcze jedna, dobrze widoczna, lecz zaakcentowana między wersami. Strzebor i Bolomira. Tak, tak różni, tak odmienni, a jednak mąż i żona. Młodzieniec nieraz zaznacza kim jest jego ukochana i jak ją traktuje. Czysta, platoniczna, pełna szacunku i zaufania, chęci współpracy i uszczęśliwienia. Może nieco wyidealizowana, ale tak urocza w tej całej swej nieporadności. Miłość.
Trzeba tez zwrócić uwagę na rolę chciwości, chęci władzy i zemsty w życiu. Czy ludzie nimi motywowani są zdolni do obiektywnego oceniania rzeczywistości? Czy takie osoby powinny pełnić funkcje publiczne? Moim zdaniem ich percepcja jest zaburzona i swoimi decyzjami mogą ściągnąć na swoją społeczność "nieszczęście", a raczej konsekwencje swoich nierozważnych wyborów, które podejmowane są częściej pod wpływem emocji i złudzeń niż rozsądku i realnych przewidywań. W tej książce również to widać.
Czy pieniądze, a w tym przypadku denary, mogą dać szczęście? Czy mogą zastąpić drugiego człowieka, przyjaciela, rodziców? Czy mogą stać się najważniejsze? Czy jako priorytet nie przesłonią czegoś bardziej wartościowego? Co one dają, a z czym wiąże się ich brak? W tym aspekcie warto przyjrzeć się Dargoradowi oraz Zamirowi. Dokąd prowadzi ich mieszek złota? Moim zdaniem przesadne uwielbienie tego przedmiotu zaburza równowagę w podejściu do wyznawanych wartości. Przez pieniądze wzrasta chęć posiadania, gdy komuś mało, może pokusić się o zawłaszczenie mienia kogoś innego. Poza tym, gdy denar staje się obsesją, miłością, człowiek staje się prawdziwie samotny, wystawiony na zgraję sępów, czyhających na jego potknięcie.
Świat przedstawiony skupia się na grodzisku i relacjach w nim panujących, od kasztelana po drobnego wytwórcę, od kata po karczmarza, od woja po dziewoję, może i w minimalistycznym wydaniu, ale jednak. Pokazuje smaczki i pogłębia apetyt na wczesne średniowiecze.
"Chąśba" to nie tylko świat ludzi, ale również Czarodziejskiego Ludu, pod którym to kryją się wszelkie słowiańskie istoty nadprzyrodzone, od bogów po stwory. Jest i panna rusałka, co to Nawojką się zwie, co pod mostkiem zamieszkała sobie, jest i jezioro pełne utopców, pojawia się wąpierz i strzyga, zjawia się czart i Leszy, co to dzielnie broni swych włości przed głośnymi intruzami. W tej powieści znalazło się też miejsce dla stolemów, genialnych górskich olbrzymów, co to pomysłów mają bez liku. Demony były, są i będą wokół, a jednak ludzie stronią od nich. Obydwie nacje nie pałają do siebie miłością, a czasem wręcz zimnym wyrachowaniem i żądzą mordu w oczach. Odwieczny problem, kto ma dzierżyć władzę na wspólnym terytorium? Jak się poznać, by wzajem szanować swe zwyczaje i prawa? Czy jest na to jakaś rada? Katarzyna Puzyńska opisuje funkcjonowanie ich świata, rządzące nim reguły, elementy spajające i te powodujące wyłom, zwłaszcza skupiając się na olbrzymach. Czemu? Niezwykła wizja na zasadzie kto zbudował piramidy czy Stonehenge, ale z tutejszym rozwiązaniem. Czy możliwe jest dogadanie się człowieka ze stworem? Warto spojrzeć na Falibora i Strzebora. Jak mogłoby być pięknie!
Powieść dotyka też tematu bogów. Perun jest tu tylko ledwie wspomnieniem anegdotek. Nieco więcej miejsca poświęca się Welesowi, jego atrybutom i dziedzinom. Dlatego warto uważać na kogo i na co się przysięga i jaką przez to ma ona wartość. Główna fabuła skupia się na Marzannie i Jarowicie, ponieważ czas akcji przypada na przełom zimy i wiosny. Panna Morana nie zamierza tak łatwo ustąpić miejsca bogu płodności i wojny, chcąc jeszcze chwilę pofiglować mrozem i płatkami śniegu. Jarowit odgrywa tu spore znaczenie. Grodzisko jest oddane w jego władanie, a w jego świątyni mieści się jego tarcza, która roztacza nad okolicą swą ochronną moc. Biada temu, kto ją zgubi... Pomsta boga może zaboleć.
Powieść dość dokładnie przedstawia świętą ziemię boga wiosny, jego oazę, gaj, do którego przemierza się czasoprzestrzeń trzech pór roku, by dojść do głównego sanktuarium. Bardzo podoba mi się ujęcie zróżnicowania pojmowania świata, czasu i przestrzeni przez Czarodziejski Lud (w tym bogów) i ludzi. Ci pierwsi są pod tym względem bardziej zaawansowani, co dobrze tłumaczy ich jednoczesne przebywanie w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. To z kolei rodzi pytanie, czy dalej są z nami? Może działają pod innymi nazwami, pod osłoną, by wspierać swych ziemskich towarzyszy doli? Ponadto autorka dotyka tematu śmierci boga i jednoczesnych narodzin, co rok w rok dzieje się z Marzanną.
Warto również zwrócić uwagę na sanktuarium Leszego, tj. las. Ludzie zbliżając się do niego, zniżali ton głosu, by nie urazić pana tej ziemi i jego mieszkańców. Odnosili się z szacunkiem i nie naruszali miru tej okolicy. Z jednej strony przeświadczenie o świętości tych obszarów, a z drugiej lęk przed gniewem Leszego. Nasi przodkowie inaczej pojmowali naturę i związek z nią, wiedząc, że są uzależnieni od niej. Las to jedna z jej manifestacji, pełna tajemnic i magii, wyjątkowa przestrzeń, która może zaoferować schronienie, pożywienie, a tym samym możliwość przeżycia. Las to życie.
Pisarka w kontekście słowiańskich wierzeń rozróżniła żercę, który włada magią wyuczoną, mieszka w grodzisku, opiekuje się świątynią, sprawuje pieczę nad obrzędami oraz wołchwa, magicznego od urodzenia, dzikiego i nieokiełznanego, żyjącego za pan brat z przyrodą, który leczy, porozumiewa się z Czarodziejskim Ludem i wierzy w to, co robi.
Myślę, że warto chwilę poświęcić też przedstawieniu czarta. To zagadkowa postać. Jego działania są nieprzewidywalne. Zaskakuje sposób tworzenia przez niego stworów nocy, którymi zawiaduje. Zastanawiam się tylko nad tym, czy autorka nie za bardzo zainspirowała się chrześcijańskim diabłem, jednocześnie przypisując mu jedną z domen Welesa.
Mam też pewne zastrzeżenia co do Rodzanic. W "Chąśbie" mają one przychodzić trzy dni po postrzyżynach. Do tej pory raczej spotykałam się ze stwierdzeniem, że przychodziły trzy dni po narodzinach dziecka.
Książkę cechuje lekki styl i łatwy w odbiorze język. Opisy są plastyczne, dialogi ciekawe, a wykreowane postacie wydają się wiarygodne, choć wielu rzeczy trzeba się domyślać lub czytać między wierszami. Fabuła ma otwartą konstrukcję, co daje dowolność wyboru zakończenia przez czytelnika i tworzenie własnych fanfików z tegoż uniwersum. Akcja obfituje w przygody, ale są one zrównoważone przez przemyślenia bohaterów i opisy. Moim zdaniem to udany zabieg. Dzięki takim trikom powieść się pochłania.
Tytułowa "Chąśba" świetnie tłumaczy, o co tak naprawdę w niej chodzi. Nie tylko tarcza Jarowita, dusze porwane przez czarta, ale i ukradzione serce, złudzenia o miłości, szczęśliwej rodzinie i zaufaniu wśród miejscowych. To lektura o ludzkich rozterkach, o podejściu do odmienności, o skutkach ostracyzmu społecznego, o przywarach ludzkiego charakteru, o tym, co chciwość i chęć władzy robi z ludźmi. To również iskierka nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Wystarczy spojrzeć na Dobrowoję, Strzebora, Marę i Zamira.
To powieść fantastyczno-przygodowa, nawet powiedziałabym, że słowiańska fantastyka. Jest dobra, porusza ciekawe wątki, zmusza do refleksji, chociaż podczas lektury odniosłam wrażenie, że nie do końca został wykorzystany potencjał w niej tkwiący. Chętnie poczytałabym więcej o zwyczajach czarta, przysięgach składanych na Welesa, istocie samego Leszego, dokładniejszym wyjaśnieniu motywacji stolemów przy budowie "cypli". Nie ukrywam, że dalsze losy upartego Kłosa i Dobrowoi aż intrygują i zżerają z ciekawości. Ta książka jest całością, która aż się prosi o kolejne części.
"Chąśbę" polecam wszystkim zainteresowanym tematem Słowiańszczyzny, lubiącym przygodówki z zagadką kryminalną w tle. Jest o czym rozkminiać przez cały czas, nie tylko na temat ofiary, ale również wyjątkowości Unirada. Jesteście ciekawi co się za tym kryje? Kto stał się strzygą? Kogo pogonił Leszy? Kogo chciała uwieść rusałka? Spróbujcie, a wciągnie Was jak ruchome piaski i stanie się wskazówką do dalszych, samodzielnych poszukiwań słowiańskich wątków.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/01/157-chasba-katarzyny-puzynskiej-czyli.html
Co Ci w duszy gra? Jakie Twoje przeznaczenie? Kim chcesz być? Z kim pragniesz swe życie związać? Gdzie chcesz zamieszkać? W świat ruszyć czy w ojczystych stronach zostać? Dokąd gna Twój duch? Kogo swym opiekunem i przewodnikiem obierzesz? Czy sam sobie panem jesteś, co własną podąża drogą? Czemu swe życie poświęcisz? Do czego dążysz? Myślę, że całkiem sporo pytań tego typu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Świat to jedna wielka tajemnica, którą dorośli starają się wytłumaczyć dzieciom w szkole, naukowo, za pomocą wzorów i liczb, doświadczeń fizycznych i chemicznych, pokazując przykłady na biologii. Sekrety umysłu i duchowości obnaża literatura, której czasem łatwiej przemówić do wyobraźni i wrażliwości. Jednak jak tym najmłodszym przekazać informacje o przemijaniu, o śmierci, o przekraczaniu granic, wplątując w to archetypy łatwe do zaakceptowania i przyswojenia, które ból i cierpienie przemienią w swego rodzaju zrozumienie? Na każdym etapie życia spotykamy się z tym tematem, jedni od najmłodszych lat, inni mają to szczęście, poznając ową stratę znacznie później. Jak powiedzieć dziecku o śmierci, by się jej nie wystraszyło i nie miało koszmarów sennych?
Myślę, że żaden rodzic nie jest na to przygotowany. Do tego trzeba dojrzeć i znać słowa - klucze. Z pomocą przychodzi literatura. Bardzo ciekawą książką pod tym względem jest "Między światem a zaświatem" Katarzyny Jackowskiej-Enemuo.
Co w niej takiego wyjątkowego? Wstęp wprowadza łagodnie w temat, jak pod ciepły koc, owija. Następnie przechodzimy do sześciu opowiastek, tj. O Drzewie Świata, Leszym, Żmiju, Dziadzie, Mikołaju i Pszczole. Całość wieńczy zakończenie, które tłumaczy zawiłe kwestie. Dodatkiem są słowa i nuty użytych w tekście piosenek oraz słowniczek trudniejszych nazw. Każda z opowiastek jest pięknie ilustrowana. Jednak nie w tym rzecz. Magia tej książeczki polega na wykorzystaniu słowiańskich motywów związanych z przemijaniem. Pozwala to dziecku na oswojenie się z tematem za pomocą naprawdę barwnych postaci i ich przygód. Najbliższa memu sercu okazała się ta o Mikołaju, a właściwie Welesie i jego wilkach. Czy to ten bóg czy otoczka samej historyjki, nie wiem, ale jest w niej tyle emocji, znaczeń, które nie wychodzą mi z głowy od dłuższego czasu. To słowiańskie dziedzictwo gra tu pierwsze skrzypce, wokół niego kręci się cała fabuła. Mamy nie tylko stworza, bogów, ale całe mnóstwo symboli, które są z nami od małego, przekazywane w historiach z pokolenia na pokolenie, zrozumiałe w locie przez mieszkańców Słowiańszczyzny. Piękne jest to, że używając rodzimego języka i symboliki można przekazać młodym odwieczne prawdy. Może i nie skłaniają do salw śmiechu, lecz ich rola tkwi w użyteczności, powadze i refleksjom, do których skłaniają. Ten zbiór jest też wyjątkowy ze względu na przekazane wartości - miłość, troska, zaufanie, przyjaźń, wieczna więź z bliskimi, której nie pokona nawet śmierć.
Mimo że jestem dorosła i swoje już w życiu przeszłam, to ta książeczka pomogła mi uporać się z odejściem mojego dziadka. Dzięki niej wróciła do mnie nadzieja, że to nie koniec, a nowy początek dla niego, zgodnie ze słowiańskimi wierzeniami.
"Między światem a zaświatem" jest cieniutka granica, której ludzkie oko nie potrafi dostrzec, ale można ją wyczuć. Dawne podania mogą na nią wyczulić, pozwolić dojrzeć w otoczeniu coś więcej, poczuć magię nas otaczającą, magię, która w nas tkwi.
Ten zbiór K. Jackowskiej-Enemuo zostanie ze mną na długo, w sercu i w pamięci. Myślę, że jeszcze niejeden raz do niego wrócę.
Dla mnie to wyjątkowa pozycja, której nie może zabraknąć w domowej biblioteczce
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/12/155-miedzy-swiatem-zaswiatem-k.html
Świat to jedna wielka tajemnica, którą dorośli starają się wytłumaczyć dzieciom w szkole, naukowo, za pomocą wzorów i liczb, doświadczeń fizycznych i chemicznych, pokazując przykłady na biologii. Sekrety umysłu i duchowości obnaża literatura, której czasem łatwiej przemówić do wyobraźni i wrażliwości. Jednak jak tym najmłodszym przekazać informacje o przemijaniu, o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Słowiańszczyzna to nisza, która cieszy się coraz większą popularnością na rynku wydawniczym, jednak, by znaleźć dobre pozycje trzeba trochę się naszukać. Warto wtedy użyć słowa klucza, czyli nazwiska autora. Myślę, że jedną z takich osób jest Marta Krajewska, znana głównie z utworzenia cyklu kręcącego się wokół uniwersum Wilczej Doliny, zarówno dla starszych, jak i młodszych czytelników. Jest to miejsce mocno tchnące wczesnośredniowiecznym klimatem, dawnymi tradycjami i zwyczajami, a nawet wierzeniami. Co ważniejsze - wytwory wyobraźni pisarki są poparte solidną kwerendą źródłową, o której niejednokrotnie wspominała podczas wywiadów.
Wilcza Dolina to nie tylko Venda i DaWern. Skąd wzięła się funkcja opiekuna? Kim były pierwsze osoby, które mierzyły się z demonami? Czy walczyły z wilkarami? Wyjaśnić to może saga o Bratmile, jednym z pierwszych strażników Doliny, jednak warto zwrócić uwagę na to, że jest on przeznaczony dla dzieci i młodzieży, skupiając się właśnie na dzieciństwie.
"Dzień między żarem i lodem" to trzeci tom przygód Miłka i paczki jego znajomych. Akcja powieści toczy się tuż przed Szczodrymi Godami i Wilczym Świętem. Śnieg pokrywa całą dolinę, mróz szczypie w oczy, a siarczysty wiatr nie ułatwia codzienności. Co niektórzy nie wyściubiają nosa z chaty. Wygodniej, a nawet bezpieczniej siedzieć w domu przy palenisku, bo kto wie, co skrywa się za śnieżną zamiecią czy w ciemnym lesie.
W Wilczej Dolinie pojawiają się dziwne ślady. Nikt nie zwraca na nie większej uwagi. Może to jakieś zwierzę, a może jedno z dzieci? Wiatr i śnieg rozmywają tropy szybciej niż oko dorosłego zdąży je zobaczyć i ocenić. Czy jest się czego bać?
Autorka pokazuje dorastanie bohaterów, ich pierwsze miłości, konflikty wybuchające pod wpływem oceny czyichś uczuć, zaangażowania w jakąś znajomość. To trudne tematy nawet dla dorosłych, a co dopiero dla dzieci, co dobitnie pokazuje relacja Chaberki i kowala. Mówienie o emocjach bywa trudne, ale to dalszy etap. Najpierw trzeba przyznać się przed samym sobą do nich i je zaakceptować. Młodzieży niełatwo potwierdzić stan zakochania, a Marta Krajewska właśnie pokazuje jak to wygląda od strony samego zainteresowanego i postrzegania go przez otoczenie. Wbrew pozorom to skomplikowane, a tu mamy to podane na tacy.
Książka zwraca też uwagę na kwestię obowiązków dorosłych i zobowiązań wobec innych członków społeczności. By wioska mogła przetrwać, każdy musi wykonać swoją robotę. Dotyczy to również dzieci. Nie ma zmiłuj. Każda para rąk jest na wagę złota. Świetnie zostało to przedstawione na przykładzie domu Miłka.
Inną sprawą jest też wspólne przygotowywanie się do świąt, już nie tylko w kręgu najbliższej rodziny, ale dosłownie całej miejscowości. Każdy ma swój przydział zadań. Już na tym etapie zacieśniają się więzi społeczne i to od najmłodszych lat.
Powyżej przedstawione przykłady udowodniają jak starannie Marta Krajewska zaplanowała to uniwersum. Inspiracja wczesnym średniowieczem widoczna jest na każdym kroku. Czemu? Czy wioska znajdująca się w niedostępnych górach z surowym klimatem byłaby w stanie przetrwać bez współpracy? Odpowiedź nasuwa się sama. Czy się chciało czy nie, ludzie byli potrzebni do przeżycia. W kwestii kwerendy źródłowej warto by czytelnik dłużej zatrzymał się przy opisach domostw czy samego stroju. Szczegół goni szczegół jak materiał ozdób czy spodni. To świetna zabawa dla osoby starszej, a młodsi na tej podstawie mogą nieświadomie uczyć się o życiu swoich przodków.
Jak Marta Krajewska, to i Słowiańszczyzna. Bratmił to przyszły opiekun, który będzie miał chronić Dolinę przed demonami. Jakie stwory tym razem zostały przedstawione czytelnikowi? Nie chcę za dużo zdradzać, ale naprawdę zagadkowe stworzenia, zwłaszcza to nastoletnie pokolenie. Mnie ta wersja urzekła i przekonała, tym bardziej biorąc pod uwagę, że sporo pomrok ma ludzkie korzenie, a czym od nas się różnią? Czy granica tkwi tylko w przejściu przez stan śmierci? Autorka przedstawia ich perspektywę, sposób postrzegania rzeczywistości i manifestowania swoich potrzeb. Cieszy mnie, że trend na to trwa, ponieważ to oznacza, że pisarz wychodzi ze swojej strefy komfortu i patrzy dalej, wczuwa się w zupełnie odrębny gatunek i stara się pokazać świat jego oczami. To coraz częściej wykorzystywany wątek w powieściach słowiańskich. Tu pisarka wykazała się, robiąc to tak, by trafiło to do wyobraźni małoletniego czytelnika. Cała charakterystyka stworów jest tu na wagę złota.
Skoro demony Wilczej Doliny to jest i mój Munek, bez którego nie wyobrażam sobie przygód Miłka. Uwielbiam go, mam do niego ogromny sentyment. W tym tomie autorka kupiła mnie już całkiem, wyjmując go z mojej wyobraźni takim, jakim go widziałam przez ten cały czas. To kim jest z pochodzenia to młode stworze nie ma znaczenia. To prawdziwy przyjaciel, na którego zawsze można liczyć. To ktoś, kto stoi obok i będzie tam trwał bez względu na wszystko. Jest szczery, lojalny, pełen dobroci i troski o bliskich. Rodzina i przyjaciele to jego priorytety. Im starszy, tym bardziej munkowaty.
Teoretycznie to opowieść o Bratmile, ale czy to on gra tu pierwsze skrzypce? Wokół niego kręci się fabuła, bywa świadkiem ważnych wydarzeń, ale odnoszę wrażenie, że jest tylko pretekstem do poruszenia ważniejszych kwestii, np. o przyjaźni. Każda z postaci ma tu swoje pięć minut, dzięki czemu poznajemy je bliżej, a to dopiero wierzchołek góry lodowej historii z Wilczej Doliny. Na dobrą sprawę to o każdej z nich mogłoby powstać minimum opowiadanie. I tu prośba do Marty Krajewskiej - może warto rozważyć zbiór opowiadań z tegoż uniwersum?
Wracając do stwierdzenia ze wstępu, że przy wyborze powieści słowiańskich można spokojnie sięgnąć po tę konkretną pisarkę, miałam na myśli nie tylko jej pomysły i dbanie o jak najbardziej wiarygodne przedstawienie życia mieszkańców Wilczej Doliny. Warto zwrócić uwagę na język i styl. Klarowność, plastyczność, żywotność, zróżnicowanie postaci, lekkość pióra, umiejętność zaskakiwania czytelnika współczesnymi wstawkami, np. s.35 "Zostaw, to na święta. (...) Ja tylko spróbować chciałem (...)" - dialog małżonków. To przykład wprowadzania swojskości. Dzięki takim zabiegom czytelnik może poczuć się tu jak w domu z rodziną i przyjaciółmi, celebrując czas przesilenia zimowego. To sprawia, że zżywamy się z bohaterami i wracamy do nich co jakiś czas.
Ponadto warto zwrócić uwagę na formę wydania powieści. Piękna zimowa okładka z widokiem na jezioro i okalające go trzciny, a w tle wioska Wilczej Doliny. Wewnątrz treść, która przykuwa na kilka ładnych godzin. Spora czcionka przystosowana do najmłodszych. Warto docenić również ilustracje autorstwa Bernadety Leśniowskiej-Gustyn, które wprowadzają w klimat Szczodrych Godów, przedstawiają bohaterów i ważne miejsca w dolinie. Otulają ciepłym kocem, by mróz z książki nie przedostał się do pokoju czytelnika. Zamykają w sobie magię słowiańskiej ziemi.
Uważam, że "Dzień między żarem i lodem" jest lekturą obowiązkową dla wszystkich wielbicieli powieściowej Słowiańszczyzny bez względu na wiek. Świetnie wprowadza w klimat świąt/Szczodrych Godów/przesilenia zimowego (proszę wybrać, co komu odpowiada). To powieść godna uwagi i polecenia, z morałem, pełna wartości takich jak prawdziwa przyjaźń, lojalność, szczerość, poświęcenie, więzi rodzinne. Porusza ważne tematy zwłaszcza z pespektywy młodzieży i rodziców. Uczy i bawi. Od powieści zawsze oczekuję czegoś więcej niż rozrywki. Ona ma coś nieść ze sobą i zostawić po sobie ślad w sercu. Ta tak uczyniła. Munek tegoż gwarantem.
http://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/12/zimowo-czyli-dzien-miedzy-zarem-i-lodem.html
Słowiańszczyzna to nisza, która cieszy się coraz większą popularnością na rynku wydawniczym, jednak, by znaleźć dobre pozycje trzeba trochę się naszukać. Warto wtedy użyć słowa klucza, czyli nazwiska autora. Myślę, że jedną z takich osób jest Marta Krajewska, znana głównie z utworzenia cyklu kręcącego się wokół uniwersum Wilczej Doliny, zarówno dla starszych, jak i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Początki polskiej państwowości są niejasne, czasem przypominają błądzenie po ciemnym lesie w gęstej mgle. Pierwszym historycznym władcą naszego kraju był Mieszko I, ale kto panował przed nim? Źródła ościennych kronikarzy niewiele mówią nam na ten temat, a nasze rodzime trudno potraktować poważnie, raczej jako pamięć pokoleniową przekazywaną ustnie, której szczegóły mogły się zatrzeć, pozostały tylko strzępki w postaci imion, ludowych legend czy miejscowych nazw.
Rynek wydawniczy coraz chętniej sięga do niszowego, jeszcze parę lat temu, tematu naszych słowiańskich korzeni. Sporą popularnością cieszą się książki z kręgu słowiańskiego fantasy o biesach, zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Rzadkością są za to powieści historyczne "twardo stąpające po ziemi", mające u swych początków dokładną kwerendę źródłową (czyli research). Do takich perełek z pewnością należy powieść Roberta Forysia pt. "Słowianie".
To przygodowa powieść historyczna osadzona w X wieku na ziemiach Słowian ze szczególnym uwzględnieniem Połabia i Wielkopolski. Koncentruje się na przedstawieniu konfliktu na dworze ojca Mieszka I, walce o władzę między Piastowicem a przedstawicielami innych rodów (krótki wątek), podporach książęcej władzy, niespokojnych czasach wojen i zdobywania ziem oraz niewolników, ścierania się starej i nowej wiary, intrygach międzypokoleniowych dot. władzy i interesów kupieckich, podstawach ówczesnej gospodarki i zaufania społecznego. Książka wtajemnicza również nieco w polityczną sytuację na terenach będących pod władzą Ottona Wielkiego oraz margrabiego Gero. Sporo miejsca poświęca również stosunkom między samymi słowiańskimi plemionami.
Postacią wyrastającą na głównego bohatera jest Jaromir Pomrok, Czech, który w wyniku różnych komplikacji rodzinnych znajduje dom na dworze Siemomysła, władcy Polan. Zaprzyjaźnia się z Mieszkiem, stając się mu prawie bratem. Bystry, inteligentny, lojalny, pełen wewnętrznego uroku. Zdarza mu się działać pod wpływem impulsu, porywczo, czego dalekosiężne konsekwencje musi znosić mężnie. Życie pisze mu niełatwy los, pełen przygód i zasadzek, lecz tym samym historia widziana jego oczami staje się barwna, pełna energii i niespodziewanych zwrotów akcji. Może kocha go pech, może przygody. Pewne jest jedno. Na nudę nie może narzekać.
Bohaterem zasługującym na szczególną uwagę jest sam Mieszko, którego poznajemy już w latach dziecięcych. Od małego ciekawy świata, chłonący jak gąbka wiedzę z obserwowanego otoczenia i podsłuchanych rozmów dorosłych, wyciągający wnioski, by nie powtarzać błędów innych. Rozsądny, szanujący tradycję i wartości rodzinne, cierpliwy, inteligentny, ceniący prawdziwych przyjaciół.
W powieści odnajdziemy również historycznych przedstawicieli rodu Billungów, Stoigniewa - księcia Obodrytów, Tęgomira - księcia Stodoran, Bolesława Srogiego, Czcibora - brata Mieszka etc. Robert Foryś wykonał kawał dobrej roboty. Pięknie połączona wiedza i fakty znane z historii z fantazją. Dbałość o szczegóły, takie jak: wyposażenie domostw, kulinaria, ubiór czy ekwipunek woja. Warto również zwrócić uwagę na elementy kulturowo-religijne, nie tylko w zakresie oficjalnego kultu, ale i codziennych sytuacji, np. na dworze księcia czy w karawanie księcia Ottona. To drobiazgi, ale nadają smaczku autentyczności i pomagają wczuć się w klimat powieści. Myślę, że historycy będą ukontentowani.
Podczas lektury warto bliżej przyjrzeć się postaci saskiego poddanego z masakrowanego miasta. Jego perspektywa na toczące się konflikty ze względu na osobistą tragedię oraz bezpośredni w nich udział daje czytelnikowi wgląd w życie zwykłego szaraka. Jest to o tyle ważne, że X wiek widzimy nie tylko oczami dworu i jego przybocznych. Punkt widzenia maluczkich jest ważny, bo otwiera oczy na to jak naprawdę mogła wyglądać tamta rzeczywistość, z jakimi problemami mierzyli się ludzie, w jakich warunkach przyszło im żyć, a przede wszystkim - jak konflikty władców oddziaływały na poddanych.
Powieść porusza także temat roli kobiet w ówczesnym społeczeństwie, sprowadzającą się przede wszystkim do stereotypowego rodzenia dzieci i opieki nad domowym mirem. Matka i żona, uległa córka, której zdanie niewiele znaczy. Kobiety jako przedmiot handlu między mężczyznami, by potwierdzić układ. Jak sobie radziły, by przetrwać? Do czego się ubiegały w razie zagrożenia życia? Warto przyjrzeć się Gorce, Ludgardzie etc.
Książka Roberta Forysia porusza również zagadnienie średniowiecznego niewolnictwa, wielkich targów im poświęconych oraz wojen w celu zdobycia nowego żywego towaru. Słowianie, podzieleni na wiele plemion, większych i mniejszych, nie mieli oporów, by polować i podbijać swoich współbraci, sprzedawać ich obcym, np. w Saksonii. Okrutny świat i okrutni ludzie. Autor nie boi się ukazania losu niewolników czy to na dworze Polan czy Saksończyków, ich wykorzystywania czy złego traktowania.
Styl autora przykuwa uwagę. W barwny sposób maluje przygody bohaterów, odwzorowując fakty historyczne i wplatając w to własną wyobraźnię, by wypełnić luki. Jest drobiazgowy i szczegółowy. Bywa bardzo bezpośredni, nie oszczędzając mocniejszych i drastyczniejszych opisów przy scenach walki i przemocy. Gdy trzeba rzuca też wulgaryzmami. Dzięki temu czytelnik już wie, że to nie sielska bajeczka, a realistyczna powieść historyczna czerpiąca pełnymi garściami z życia, oddająca klimat średniowiecza.
Pod względem fabuły, kreacji bohaterów, stylu i języka czy kwestii merytorycznych "Słowianie" Roberta Forysia to książka godna polecenia i uwagi miłośników historii oraz zapalonych mediewistów. Bogata treść poparta wyczuwalną kwerendą źródłową broni się sama. Naprawdę.
Jednak, żeby nie było tak słodko i lukrowo strona techniczna, a raczej korektorska to jakaś pomyłka. Ogrom literówek, po kilka na każdej stronie, nieuwzględnianie dyftongów w odmianach przez przypadki to prawdziwa zmora. Ach, gdzie te nasze piękne "ą" i "ę"? Trafiły się też takie kwiatki jak "wierza" bramna (s.124) czy "tępo" (szkoda, że nie zanotowałam strony). Przestawianie liter w słowach "od" i "do" to już tradycja nagminna. Mimo to największym hitem jest powtórzenie treści - jakieś 1,5 strony, tj. od s. 192 (ostatni dialog) do s.194 "Margrabia uniósł do ust cynowy kufel". To naprawdę spora niedbałość ze strony wydawcy. Niestety, ale to wytrąca z równowagi w trakcie lektury i budzi jedno wielkie "grrr....", coś na kształt ataku furii Pomroka. I nie piszę tego złośliwie, ale jako wskazówkę na przyszłość dla wydawcy - tekst warto sprawdzić choćby jeden raz więcej, by uniknąć takich wpadek i błędów w druku.
"Słowianie" Roberta Forysia są powieścią godną polecenia ze względów merytorycznych w zakresie historii ziem słowiańskich w X wieku oraz stosunków słowiańsko-sasko-wikińskich. Dbałość o szczegóły i świetnie oddany klimat, ciekawa fabuła, równomiernie rozłożona akcja, przygody i intrygi dworskie, różnorodna perspektywa na te same wydarzenia przyciągną konesera dobrej literatury. Zdecydowanym minusem jest techniczne wydanie tej książki pełne niedociągnięć. Jednak zapewniam, że treść to nadrabia i wynagradza po stokroć.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/11/152-sowianie-tom-i-robert-forys.html
Początki polskiej państwowości są niejasne, czasem przypominają błądzenie po ciemnym lesie w gęstej mgle. Pierwszym historycznym władcą naszego kraju był Mieszko I, ale kto panował przed nim? Źródła ościennych kronikarzy niewiele mówią nam na ten temat, a nasze rodzime trudno potraktować poważnie, raczej jako pamięć pokoleniową przekazywaną ustnie, której szczegóły mogły...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rafał Merski to żerca i popularyzator wiedzy o Słowiańszczyźnie, zwłaszcza w jej duchowym wymiarze, biorąc głównie pod uwagę szeroko pojęte wierzenia i mitologię. Jedną z publikacji poświęcił "Słowiańskim wróżbom i wyroczniom". Temat niezwykle ciekawy, ale i trudny, bo wymagający sporej wiedzy. Jak autor poradził sobie z tym wyzwaniem?
Książka R. Merskiego porusza cały szereg zagadnień od funkcji żercy i dziada wędrownego przez Welesa i pojęcia przeznaczenia uosobionego w Doli i Rodzanicach po znaczenie roślin i zwierząt w wierzeniach Słowian aż do tytułowych wróżb z najróżniejszych rzeczy i zjawisk. Rozpiętość spora, treść bardzo interesująca, poparta wieloma przykładami ze źródeł pisanych, archeologicznych oraz etnograficznych. Widać w tym ogromną wiedzę pisarza, jego przygotowanie do tematu i pasję.
Szczególnie zajmujące są rozdziały dotyczące wróżenia z zachowania zwierząt oraz roślin. Pozwala to też na wyciągnięcie wniosków o wyjątkowym traktowaniu niektórych gatunków przez Słowian poprzez ich konotacje z bóstwami czy generalnie siłami nadprzyrodzonymi.
Od strony merytorycznej i przygotowania autora jestem pełna podziwu, ponieważ włożył w tę publikację wiele trudu i mogę ją polecić z czystym sumieniem.
Gorzej rzecz ma się od strony technicznej. Ewidentnie brakuje tu dobrego korektora i redaktora, którzy wyłapaliby literówki, nieścisłości w zapisie cytowanych sporych fragmentów (np. wszędzie zaznaczone kursywą, wyśrodkowane itp.), ujednoliciliby przypisy (np. podania źródła cytatu - do przypisu, a nie zwartego tekstu). Ponadto, skoro książka ma wstęp, to przydałoby się i zakończenie. Bez tego "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" kończą się tak jakby ktoś wyrwał pracę z rąk żercy i nie pozwolił mu jej dokończyć. Dobrym dodatkiem jest bibliografia, ale warto byłoby dodać chociaż rok wydania książki, z której korzystał autor, bo niektóre prace naukowe z biegiem lat są aktualizowane razem z postępem badań, a tytuł pozostaje ten sam.
"Słowiańskie wróżby i wyrocznie" to przyjemna lektura, którą się wręcz pochłania, jeśli oczywiście jest się zainteresowanym przedstawionym tematem. Styl Rafała Merskiego jest lekki i klarowny, posługuje się językiem przystępnym dla laika, a trudniejsze pojęcia wyjaśnia, co jest ważne przy próbie dotarcia do jak najszerszego kręgu odbiorców.
Moim zdaniem to pozycja, której warto poświęcić czas i uwagę ze względu na zawarty ładunek merytoryczny, a przymknąć oko na techniczne rozwiązania. Napisana z pasją i wiedzą może zarazić miłością do Słowiańszczyzny, a przy okazji przybliżyć mentalność i duchowość naszych przodków.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/10/149-sowianskie-wrozby-i-wyrocznie-rafa.html
Rafał Merski to żerca i popularyzator wiedzy o Słowiańszczyźnie, zwłaszcza w jej duchowym wymiarze, biorąc głównie pod uwagę szeroko pojęte wierzenia i mitologię. Jedną z publikacji poświęcił "Słowiańskim wróżbom i wyroczniom". Temat niezwykle ciekawy, ale i trudny, bo wymagający sporej wiedzy. Jak autor poradził sobie z tym wyzwaniem?
Książka R. Merskiego porusza cały...
Przeszłość pochłania, zwłaszcza jeśli opowieść się o niej tocząca dotyczy bliskich nam tematów. Wówczas nie sposób się od niej oderwać. Zapomina się o świecie dookoła i biegnie się torem wyznaczonym przez bajarza. Swoistym wehikułem czasu są książki, które zaklinają ją w słowa.
Jedną z takowych pozycji jest "Wyspa słowiańskich bogów" Janisława Osięgłowskiego, wydana w 1971r. w serii "Biblioteczka Popularnonaukowa Światowid". Opowiada o Rugii, obecnie należącej do Niemiec, a kiedyś opanowanej przez żywioł słowiański. Raczej z serii popularyzujących historię i jej dokonań, choć i dobre słowo pada pod adresem archeologii.
Autor podzielił swe dzieło na dziesięć rozdziałów, zaczynając od kwestii ogólnych, czyli historyczno-geograficznych, przedstawiając dzieje wyspy od czasów najdawniejszych po uwarunkowania geograficzne, które miały niebagatelny wpływ na losy wyspy. Jedną z najważniejszych kwestii tu poruszanych jest jej zasiedlenie przez Słowian, okres jej rozwoju pod ich rządami, znaczenie na arenie politycznej oraz to, co po nich pozostało. Osięgłowski drobiazgowo omawia kolejne lata, wskazując na najważniejsze wydarzenia, pokazując przy tym ich znaczenie dla poszczególnych części Rugii (samą wyspę można podzielić na kilka krain zupełnie odmiennych pod względem krajobrazu, gleby czy linii brzegowej). Wskazuje również na przyczyny powolnej germanizacji, pomimo czasowej podległości duńskiej.
Jacy byli Rugianie? Z "Wyspy słowiańskich bogów" wyłania się obraz niezależnych Słowian, ceniących swoją wolność, dom, wierzenia. Byli waleczni i niepokorni. Chylili głowę, by zaraz ją podnieść i zrzucić obce jarzmo. Choć sami ukochali swoją samodzielność i wolność, nie przeszkadzało im to w napadach na sąsiadów. Autor przytacza konkretne przykłady jak drogą wodną Rugianie destabilizowali życie innych. Przeciwko nim wyprawiali się zarówno Sasi jak i Duńczycy. Ostatecznie udało się im ich okiełznać, ale jakimże to sposobem? Burząc to, co dawało im duchową siłę, czyli Arkonę, świątynię Świętowita i przymuszając do przyjęcia chrztu. Upadek pogaństwa oznaczał powolne odchodzenie od korzeni. Dotyczyło to przede wszystkim dynastii rządzącej i warstwy możnych. Najwięcej dawnych tradycji przechowało się wśród zwykłych chłopów, choć prawodawstwo coraz usilniej tępiło ich niezależność, spychając powoli na margines społeczeństwa, utrudniając normalne funkcjonowanie. Większość z nich poza wojaczką zajmowała się rybołówstwem i rolnictwem. W jednej z miejscowości zanotowano duży ośrodek handlowy.
Słowianie przeciw Słowianom? Czemu nie? Tak to wyglądało m.in. podczas wypraw na Pomorze i podbijaniu południowego wybrzeża Bałtyku przez Danię. Wśród naszych pobratymców brakowało poczucia wspólnoty, jedności, która spajałaby te wszystkie ludy razem, czy to w razie zagrożenia militarnego czy klęski nieurodzaju. Być może w tym tkwi wyjaśnienie utraty Połabia przez Słowian w sensie przynależności politycznej i kulturowej?
Co tak naprawdę zostało po słowiańskich Rugianach? Całkiem sporo nazw geograficznych brzmiących dla nas swojsko, nieliczne słowa w miejscowym narzeczu i mnóstwo zabytków, które jeszcze czekają na odkrycie.
Z ciekawostek - warto zwrócić uwagę na dwie płaskorzeźby zwane kamiennymi babami. Jedna znajduje się w kościele w Altenkirchen (s. 222), przedstawia mężczyznę trzymającego róg. Druga jest w kościele w Bergen. Mężczyzna trzyma w dłoniach krzyż, choć jak podaje autor był to niegdyś róg. Istnieją hipotezy iż obydwa wizerunki miały przedstawiać samego Świętowita z Arkony. Dlaczego zatem pogański bożek znalazł się w chrześcijańskiej świątyni? Osięgłowski twierdzi, że "sposób wmurowania symbolizował zwycięstwo Boga chrześcijańskiego i upadek pogańskiego bałwana". Altenkirchen - rzeźba wmurowana poziomo - upadek; Bergen - rzeźba w pionie z krzyżem w ręku, czyli wygrana (s.226).
Ta książka pełna jest takich ciekawostek. To taki rodzaj kompendium wiedzy o Rugii i jej słowiańskim epizodzie. To już pięćdziesięcioletnia pozycja, choć część rzeczy na pewno się zdezaktualizowała, zwłaszcza w zakresie tematyki archeologicznej, ale zawiera podstawy, które wciąż mogą zaintrygować i skłonić do dalszych samodzielnych poszukiwań.
Janisław Osięgłowski posługuje się tu bardzo klarownym językiem, tłumacząc w ciekawy sposób zawiłe kwestie historyczne. Ma lekki i plastyczny styl. Przez tę książkę się płynie, ciężko się od niej oderwać, a kilka godzin wystarczy na całość.
"Wyspę słowiańskich bogów" polecam miłośnikom Słowiańszczyzny, historykom, osobom zainteresowanym Połabiem, Obecnie tę książkę można traktować jako formę ciekawostki, rozgrzewki przed lekturą knig naukowych. Naprawdę warto!
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/09/146-wyspa-sowianskich-bogow-janisaw.html
Przeszłość pochłania, zwłaszcza jeśli opowieść się o niej tocząca dotyczy bliskich nam tematów. Wówczas nie sposób się od niej oderwać. Zapomina się o świecie dookoła i biegnie się torem wyznaczonym przez bajarza. Swoistym wehikułem czasu są książki, które zaklinają ją w słowa.
Jedną z takowych pozycji jest "Wyspa słowiańskich bogów" Janisława Osięgłowskiego, wydana w...
Z czym najbardziej kojarzą się Wam wierzenia dawnych Słowian? Jakie święto jako pierwsze rzuciło się Wam w oczy? Czy mówi Wam coś nazwa noc świętojańska? Dla ludzi żyjących w okresie wczesnego średniowiecza ten dzień był swego rodzaju uczczeniem przesilenia letniego, gdy noc była najkrótsza, może i granicą, za którą czekał mozół pracy w polu, ciepłych dni, które miały być przygotowaniem do przetrwania zimy, gdy cała przyroda zamiera. Koło dziejów. Koło życia. Dla mnie noc świętojańska to Noc Kupały, której sens próbowało przeinaczyć na swoją modłę chrześcijaństwo, by przekonać do siebie rzesze ludzi, którzy byli wierni tradycjom przodków. Przez wieki na pewno pewne jej elementy uległy zapomnieniu, zmianie, ale przetrwała. Nie tak łatwo wykorzenić to, co w duszy nam gra. Pierwsze skojarzenie z Nocą Kupały to ogień i woda, skok przez ognisko, krąg bliskich przy nim, słuchanie opowieści starszych członków społeczności oraz puszczanie wianków przez panny, wyławianie ich przez kawalerów, bezpieczna kąpiel w niebieskiej toni. Dwa żywioły, a skupione wokół tej samej idei. Uczczenia życia, miłości, wolności. Radości z nich. To taki prawdziwy początek lata. Powolne dojrzewanie nowego pokolenia roślin i zwierząt, czerpanie z darów przyrody w pełni. To moje postrzeganie, subiektywne. Jakie jest Wasze?
Dlaczego wspominam o Nocy Kupały? Niedawno na rynku wydawniczym pojawiła się antologia fragmentów utworów różnych pisarzy, które w jakiś sposób miały nawiązywać do tego święta, dziewięć autorstwa Polaków i jedenaście obcokrajowców. Wydało ją Wydawnictwo Zysk i S-ka pod tytułem "Duchy Nocy Kupały".
Okładka i obwoluta są tożsame. Są utrzymane w pięknej, soczystej, dojrzałej zieleni, która idealnie współgra z latem. Ilustracja umieszczona na awersie przedstawia grupę ludzi w różnym wieku trzymających się za ręce i tańczących w kręgu wokół ogniska. Miejsce znajduje się gdzieś wśród drzew i krzaków, być może na małej leśnej polanie. Całość wprowadza w nastrój odpowiedni do czytania tejże antologii. Pod tym względem majsterszyk.
Zbiór składa się z dwóch części podzielonych zgodnie z tym, co zostało umieszczone na rewersie, czyli wg pochodzenia autorów. Czy są one równe jakościowo i treściowo?
Pierwsza to nasi rodzimi autorzy, którzy być może nawet z opowieści dziadków czy pradziadków znali stwory, dawne obrzędy, może jakieś pojedyncze imiona bogów, które nie uległy całkowitemu przykryciu przez kurz. Może dzięki temu, poprzez te zręby, ich zainteresowanie przeszłością wzmogło się na tyle, by kopać w niej i dotrzeć tak daleko jak się da. Wśród wybranych nazwisk przez wydawnictwo znalazł się Jan Barszczewski, Zygmunt Krasiński, Jan Łada i Roman Zmorski. Są one pełne demonów, magii ludowej, dawnych przesądów, które żyją wśród ludzi mimo przyjęcia chrześcijaństwa. O czym to świadczy? Wydaje mi się, że duchy przodków i ich wierzeń zawsze są żywe tam, skąd się wywodzą. Tam bije ich serce, dusza. Te obszary są nimi przesiąknięte. Moimi ulubionymi są utwory Łady i Zmorskiego. O "W nawiedzonym zamczysku" pisałam oddzielną recenzję o całej powieści. Zatem powtórzę, że fragmenty o Nocy Kupały są wyjątkowe, czuć w nich powiew dawnych dni, gdy na tych ziemiach królował Swaróg, Perun, Weles czy Mokosz. Jan Łada zaklął w słowach klimat, który trudno oddać w jakikolwiek sposób, bo jest to coś tak niesamowitego i niecodziennego, że zapiera dech w piersiach. Jednym słowem - magia. Z kolei Roman Zmorski (bardzo wymowne nazwisko) porwał mnie "Dobrym starostą" i "Sobótką", które mimo iż niosą ze sobą moralizatorskie przesłanie, pełne są ech przeszłości. Można się w nich zatopić i przepaść na dobre. Warto zwrócić uwagę na detale, figury zastosowane przez tego pisarza. Niejednokrotnie podkreśla znaczenie rodziny, ojczyzny, korzeni, ale także skromności i umiaru. Ach, a jakie stwory czekają w cieniu, by wychynąć się z niego i uczknąć nieco z nieuważnego człeka!
Druga część to cudzoziemcy, wśród których spotkamy Theo Gift, Jamesa Granta, Oscara Wilde'a, Henry'ego Wooda, Antonego Straszimirowa i Jin Yonga. Są tam opowiadania czy też fragmenty utworów pełne tajemnicy, zagadek, niedomówień, z pogranicza horroru, tragedii, a nawet dramatu. Można w nich napotkać duchy, nierozwiązane sprawy z przeszłości. Najbardziej klimatyczne z nich to te spod pióra Wilde'a, chyba nikogo to nie dziwi. Do wyobraźni przemawiają przede wszystkim "Urodziny infantki" oraz "Rybak i dusza". W pierwszym opowiadaniu uwagę przykuwa żywa przyroda, uosobiona, która świetnie oddaje ludzkie charaktery, ułomności w zetknięciu z kimś wyróżniającym się z tłumu ze względu na swoją fizyczność. Czy tak nie jest do dziś? Na pewne sprawy nie mamy wpływu, po prostu tacy się rodzimy, a otoczenia ocenia nas przez pryzmat wyglądu, powierzchownie, niejednokrotnie nieświadomie krzywdząc i przyczyniając się do cierpienia lub większych tragedii. Świetnie sprawdza się tu przysłowie, że złota miska jeść nie daje. To charakter, osobowość, nasze wnętrze decydują o tym jacy jesteśmy. Okrutne, ale jakże prawdziwe. "Rybak i dusza" wskazuje na to, co najbardziej w życiu się liczy, miłość. Bez niej świat pozostaje bezduszny, zimny, bezlitosny, skupiony tylko na własnej przyjemności, bez zwracania uwagi na odczucia otoczenia. Warto pokłonić się nad tym utworem i poświęcić mu chwilę refleksji w szerszym kontekście. "Pałac Ramadan-beja" Straszimirowa skłania się w stronę islamu, nie do końca wiem, co robi w tym zbiorze, sygnowanym typowo słowiańskim świętem, ale warto zwrócić uwagę na kreację przyrody, która jest symbolem wolności, jedności narodowej, jej ostoją i źródłem, odwiecznym.
Z racji tytułu antologii "Duchy Nocy Kupały", który jednoznacznie kojarzy się ze Słowiańszczyzną, stwierdzam, że pierwsza część jest zdecydowanie lepsza i trafniej dobrana niż druga. Pierwsza tchnie tym, co kojarzy się dawnymi wierzeniami, wręcz tym emanuje. Jest klimatyczna, swojska. Czytając ją, czytelnik czuje się jak w domu, wśród bliskich, którzy rozumieją cały kontekst kulturowy zachodzących dookoła zjawisk. Nic nikomu nie trzeba tłumaczyć. Wszystko rozumie się samo przez się. Druga pod względem literackim jest miła w odbiorze, ale czy na pewno powinna się znaleźć w zbiorze o Sobótce? Nie rozumiem klucza, wg którego utwory zostały do niej dobrane. Czy wystarczyła zagadka, obecność zjawisk nadprzyrodzonych, tj. duchów? Nie wiem. Jest islam, coś niecoś o wschodniej Azji, Indiach, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii. Nie widzę w żadnym z tych opowiadań jakiegokolwiek nawiązania do Nocy Kupały czy do wierzeń słowiańskich, a stanowią one prawie 60% całości antologii.
Uważam, że "Duchy Nocy Kupały" są naprawdę świetną inicjatywą na rodzimym rynku wydawniczym i jej pierwsza część mnie porwała. Szkoda, że w przypadku drugiej części nie dobrano tekstów zza naszej wschodniej granicy, np. ukraińskich, białoruskich czy rosyjskich itp., gdzie panuje ten sam rdzeń kulturowy, gdzie słowiański duch przeszłości wciąż unosi się w powietrzu. Wówczas byłabym naprawdę usatysfakcjonowana lekturą.
Czy warto zaopatrzyć się w ten tytuł? Moim zdaniem na pewno warto się z nim zapoznać. Dla mnie swego rodzaju odkryciem okazał się Roman Zmorski. Może i Wy odnajdziecie tu swoje kolejne ścieżki literackie.
http://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/08/144-duchy-nocy-kupay-pod-red-tadeusza.html
Z czym najbardziej kojarzą się Wam wierzenia dawnych Słowian? Jakie święto jako pierwsze rzuciło się Wam w oczy? Czy mówi Wam coś nazwa noc świętojańska? Dla ludzi żyjących w okresie wczesnego średniowiecza ten dzień był swego rodzaju uczczeniem przesilenia letniego, gdy noc była najkrótsza, może i granicą, za którą czekał mozół pracy w polu, ciepłych dni, które miały być...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy na świecie mogą jeszcze istnieć miejsca nieznane naszej cywilizacji, plemiona zapomniane przez czas, obszary nienamierzalne przez satelity? Ukrycie będzie tu zabiegiem celowym czy tylko zwykłym przypadkiem? Jak świat postrzegaliby mieszkańcy takiego miejsca, a może on ograniczałby się tylko do konkretnych granic, za którymi czaiłoby się zło?
Tym razem Paulina Hendel zabiera czytelnika do niewielkiego miasteczka położonego gdzieś w Polsce pośród gęstego lasu, wręcz puszczy, ukrytego przed resztą świata, gdzie czas się zatrzymał. Grobowice są niezwykłe, to mała wspólnota, społeczność, która hołduje dawnym tradycjom i wartościom, nie gnając za współczesnymi bożkami ze złota i pieniądza. Tam liczy się rodzina, dziedzictwo kulturowe, historia. Jednak czy mieszkańcy są tak mili dla wszystkich? Czy mają swoje tajemnice? Jak traktują obcych? Czy korzystają z dóbr współczesności?
Powieść "Wisielcza Góra" to fantastyka słowiańska, osadzona współcześnie we wspomnianej już miejscowości. Główni bohaterowie to rodzeństwo Sokołów, które ze względu na niesnaski między rodzicami musi wyjechać z dotychczasowego domu i przenieść się do nieznanych wcześniej ciotek ze strony ojca. Anka, Antek i Nastka nie są zachwyceni wizją przeprowadzki na pół roku gdzieś w głuszę do zupełnie obcych ludzi. Miastowi na wsi? Nie chcą nawet o tym myśleć, ale wiedzą, że muszą, do tego zmuszają ich okoliczności. Czy tu sobie poradzą? Czy zaprzyjaźnią się z kimś? Czy raczej zanudzą się i zatęsknią za dużym miastem? Czego dowiedzą się o swojej rodzinie? Czy te wakacje zapamiętają do końca życia? Jakie tajemnice mogą skrywać Grobowice, których nawet nie można znaleźć na mapach satelitarnych?
Rodzeństwo niewątpliwie gra pierwsze skrzypce. Wydaje się, że przyciągają kłopoty pod każdą postacią. Czy to ich pojawienie się w miasteczku wywołuje serię pechowych zdarzeń? Anka jest najstarsza, ma siedemnaście lat, uwielbia być w centrum zainteresowania, spontaniczność i pójście na żywioł to jej drugie imię. Kocha zakupy i kosmetyki. Ma cięty język. Strzela celnymi ripostami na lewo i prawo. Wystarczy tylko ją sprowokować, a od razu użyje swojej tajnej broni. Uwielbia krytykować i śmiać się z brata. Chłopak ma szesnaście lat, jest nieco wycofany i zamknięty w sobie, z trudem przychodzi mu nawiązywanie nowych znajomości, lubi czytać. Jest ostrożny, rozsądny, inteligentny. Nade wszystko kocha swoją młodszą siostrę, Anastazję, która liczy sobie tylko osiem wiosen, ale za to dostrzega to, czemu inni nie poświęcają uwagi. Jest mądra, spostrzegawcza, bystra, energiczna, ciekawska. Kocha zwierzęta i jest bardzo wrażliwa na ich krzywdę.
W Grobowicach nasze Sokoły poznają Leszka, Wojtka, Dobrą i Miłę, którzy pomagają im się zaaklimatyzować w nowym miejscu, pokazując lokalne atrakcje, nie zawsze pochwalane przez dorosłych. Nowi znajomi w pewnych kwestiach początkowo są bardzo tajemniczy i zdystansowani, ale dlaczego? To już sekret do odkrycia przez czytelnika.
Spośród rodzeństwa najciekawszą postacią wydaje się Nastka, która ze swoim zmysłem obserwacji mogłaby stać się bohaterką kolejnej samodzielnej powieści. Jest niebanalna, co rusz zaskakuje, pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, jej uwagi są dojrzałe i przemyślane. Z kolei spośród grobowiczan na uwagę zasługuje Leszek, który niejedno serce mógłby skraść, nie tylko ze względu na wygląd, ale przede wszystkim na charakter. Jest ciepły, troskliwy, opiekuńczy, wyrozumiały, zawsze służy pomocą i radą, za przyjaciółmi poszedłby w ogień, ceni tradycję, choć nie stroni od nowoczesności.
Paulina Hendel przedstawia w tej książce jedną z najsilniejszych więzi społecznych, jakie istnieją, tj. rodzina i przyjaciele. Pierwsza na przykładzie Sokołów jako rodzeństwa, ich ciotek i kuzynostwa. Co by się nie działo, rodzina stoi za sobą murem i może liczyć na siebie w najtrudniejszych chwilach. Więzów krwi nic nie jest w stanie zniszczyć. Dzieciaki, mimo pozornie surowego podejścia ciotek, wiedzą, że są przy nich, choć jak się okazuje dopiero podbramkowa sytuacja im to udowadnia. Natomiast pokazana tu przyjaźń stopniowo ewoluuje. Młodzi spędzają ze sobą sporo czasu, przeżywają wspólne przygody, łączą ich tajemnice, lecz tak zżywają się ze sobą, że niełatwo byłoby ich rozdzielić. Mimo krótkiej znajomości, jedni dla drugich gotowi byliby zaryzykować własnym życiem. Są razem na dobre i złe. Sokoły otwierają się, przestają grymasić, zaczynają dostrzegać to, czego im brakowało w wielkim mieście, tj. realnych znajomości, prawdziwych ludzi i uczuć, szczerych przyjaźni. Przyjaciele to rodzina, którą sami sobie wybieramy i to w przypadku rodzeństwa zdaje egzamin.
Autorka pobieżnie zarysowuje przeszłość Anki, Antka i Nastki, przez co czytelnik może zrozumieć ich niektóre zachowania i postawy. Sytuacje w Grobowicach ułatwiają poznanie ich i zerwanie z nich masek. Między wierszami czyta się ich portret psychologiczny.
W powieści przedstawione są m.in. zatargi polityczne, strach przed zmianą, czymś nowym, co w tym małym miasteczku traktuje się świętym oburzeniem. Podążanie za utartymi schematami to bezpieczna droga, ale do czasu, gdy nie przerodzi się w fanatyzm i obsesję. Każde pokolenie ma swoją ścieżkę i prawo wyboru. Nie można go ograniczać przez odwoływanie się do tradycji. Na przykładzie Grobowic Hendel ukazuje wszystkie niebezpieczeństwa z tym związane, od niechęci sąsiadów zaczynając, wścibskie plotki po osobiste ataki. Przedstawia jak w takim położeniu czują się młodzi ludzie, którzy borykają się z własnymi dramatami, to jeszcze na dokładkę dostają niechęć od całkiem obcych ludzi tylko za to, że śmieli przyjechać do ICH miasteczka. Ta perspektywa przeraża, ale i uczy do czego to może doprowadzić.
Książka porusza też kwestię igrania z "żywiołami". Młodzi ludzie często uważają się za na tyle dojrzałych, że wkraczają na niebezpieczne tory, by udowodnić to sobie i rówieśnikom, nie do końca bacząc, a nawet nie zdając sobie sprawy z możliwych konsekwencji. Chcą być samodzielni, pragną mieć swoje sekrety, nie mieszają dorosłych do swego życia, a to może prowadzić do tragedii. Bohaterom "Wisielczej Góry" nieraz udaje się umknąć w ostatniej chwili, ale to łut szczęścia. Czy nie byłoby łatwiej pogadać z dorosłymi, wyłożyć karty na stół i domagać się wyjaśnień? Może i tak, ale nie byłoby dreszczyku emocji i przygód. Autorka ostrzega przed takimi eskapadami, ich możliwym zakończeniem i stosem czyhających niebezpieczeństw. Uczy rozsądku i przestrzega. Daje ostrzeżenie przed brawurą.
Świat nie jest czarno-biały. Ci z pozoru dobrzy mogą okazać się źli i odwrotnie. Nie ma na to jednoznacznej recepty. Trzeba uważać na to komu się ufa. Zawsze warto być ostrożnym i kierować się rozsądkiem. A nuż okaże się, że rozwaga ocali życie...
Wspomniałam, że to powieść fantastyczna, słowiańska. Tak, ten klimat tu naprawdę czuć. Wierzenia naszych przodków tu żyją i mają realny wpływ na życie mieszkańców. Można tu spotkać demony domowe i dzikie, dobre i złe, o wolnej woli i poddane komuś. Autorka opisuje ich zachowania, wygląd, dając czytelnikowi ogólne pojęcie o ich charakterystyce. Te przedstawienia są tak realne i plastyczne, że prawdziwym wyzwaniem byłoby niewyobrażanie sobie ich tuż obok siebie. Działa przy tym nie tylko zmysł wzroku, ale i węch. Czasem aż czuć odór gnijącego mięsa czy nieświeży oddech. Na kogo się tu natkniecie? Niełatwy to wybór, bo i stworów masa, ale bliżej można zapoznać się z domowikiem (tu jako domownik), kłobukiem, żądlicą, biesem. Pojawia się i baba cmentarna, bzionek, borowy (leszy). Największym zaskoczeniem jest mamon. Ciekawi mnie czy to prawdziwa pomroka czy pomysł pisarki. Zamysł w powieści arcyciekawy. Ponadto zostaje poruszony temat bogów, którzy "zamieszkiwali" dawniej te ziemie. Kto jest patronem Grobowic? Herb mnie zmylił i zaskoczył, nie na takie bóstwo stawiałam. Warto też nadmienić celebrowanie dawnych świąt typu Noc Kupały, Święto Plonów czy Szczodre Gody, choć tu jedynie wspomniane. Zwróćcie też uwagę na wspominki dzieciaków o szkole. W programie nauczania mają dawne rodzime wierzenia oraz historię i kulturę swojego regionu. Genialny pomysł! Tylko pomyśleć, ile miłości i ciekawości szkoła mogłaby w ten sposób zaszczepić młodym pokoleniom do własnych korzeni! Paulina Hendel lub ktoś z wydawnictwa We Need Ya powinien tę powieść podesłać do Ministerstwa Edukacji.
Całkowicie przepadłam przy opisie świętego gaju. Klimat tego miejsca stworzony przez autorkę jest nie do opisania. Coś niezwykłego! Na czym polega ta magia? Może w starym drzewostanie, błogiej ciszy przyrody niezakłócanej ludzką mową, gdzie jedynymi źródłami dźwięku są wiatr, szum liści, mowa zwierząt. Może to te pojedyncze promienie słoneczne przemykające między gałęziami, może to leśne runo, miękkość mchu pod stopami, stare głazy pamiętające dawne modlitwy i błogosławieństwa. Może to echa przeszłości zaklęte w tej ziemi. Może ten skrawek niesie w sobie iskierkę nadziei. Nie wiem, ale w tym miejscu, w tym konkretnym fragmencie, poczułam się jak w domu. Na swoim miejscu. Niezwykłe doznanie.
"Wisielcza Góra" to książka przeznaczona dla młodzieży, ale opisana jest takim językiem, że i starszy czytelnik będzie się świetnie przy niej bawił. Świetne opisy, naturalne dialogi pełne przekomarzania się rodzeństwa i buńczucznych odzywek nastolatków, zróżnicowani bohaterowie, wartka akcja, dobrze przemyślany i rozplanowany punkt kulminacyjny, na który poświęcono odpowiednią ilość miejsca, lekkie pióro autorki i umiejętność wciągnięcia czytelnika już od pierwszej strony w świat przedstawiony (bogaty, realny, szczegółowy, mogący znaleźć się w sąsiedztwie). Dzięki temu przez lekturę się mknie, nie zauważając upływu czasu. Na końcu zostaje tylko pytanie, dlaczego to już koniec. Co dalej?
Powieść Pauliny Hendel to historia trójki rodzeństwa skazanej na szybkie wdrożenie się w nową rzeczywistość bez taryfy ulgowej w miejscu zapomnianym przez resztę Polski i świata. Opowiada o sile i znaczeniu w życiu każdego z nas przyjaźni i więzów rodzinnych, o wartości zaufania, lojalności i odwagi. Ostrzega przed bezmyślnością i brawurą, pokazując konsekwencje nieodpowiedzialności. Porusza temat zamkniętych społeczności i skrajnej tradycjonalności. Nie boi się utrzeć temu nosa. Wskazuje wady i zalety, dając samodzielnie dokonać oceny końcowej. W dodatku to wszystko doprawia słowiańskością, od wierzeń zaczynając, na kulturze kończąc. Świetnie skonstruowana i napisana. Pięknie wydana. To według mnie obowiązkowa lektura dla każdego miłośnika słowiańskiej fantastyki, dla młodszego i starszego.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/07/140-cos-dla-modszych-i-starszych.html
Czy na świecie mogą jeszcze istnieć miejsca nieznane naszej cywilizacji, plemiona zapomniane przez czas, obszary nienamierzalne przez satelity? Ukrycie będzie tu zabiegiem celowym czy tylko zwykłym przypadkiem? Jak świat postrzegaliby mieszkańcy takiego miejsca, a może on ograniczałby się tylko do konkretnych granic, za którymi czaiłoby się zło?
Tym razem Paulina Hendel...
Zielone łąki rozpostarte gdzieś na kujawskiej ziemi, pełne dobrodziejstw natury, piękne swym wewnętrznym blaskiem, skąpane w letnim słońcu, bogate różnorodnością form życia i tym, co zniewala, zapachem ziela. Czegóż można chcieć więcej, niż by ta chwila trwała wiecznie?
Katarzyna Muszyńska w "Zielarce" przenosi czytelnika do średniowiecznej Polski, gdzie stara i nowa wiara spotykają się gdzieś tam w tle, świat mknie swym torem, a ludzie żyją z dnia na dzień, borykając się z drobnymi troskami i radościami swego żywota. Wydawałoby się, że to kolejna powiastka obyczajowa inspirowana przeszłością naszego kraju. To tylko pozór, bo ta książka wciąga po same uszy i nie pozwala odejść spokojnie aż do ostatniej strony. Czego tak naprawdę dotyczy "Zielarka", o kim opowiada? Jakich wątków dotyka? Czy warto się nad nią dłużej pochylić? Jakie ma zalety, a jakie wady?
Główną bohaterką tejże książki jest Marena, dziewczynka oddana przez matkę na nauki do zielarek na Górę Kujawską, by móc przysposobić się do zawodu i w przyszłości leczyć ludzi. Kobiety mają jej przekazać swoją wiedzę, jednocześnie gwarantując opierunek. Podopieczna wykazuje talent w tym kierunku, szybko się uczy, nie boi się krwi i szybkich decyzji, leży jej na sercu dobro innych, lubi to, co robi. Przestrzega zasad zielarek, choć czasem ulega namowom przyjaciółki Miłki, by zrobić coś innego niż zalecane. To pojętna uczennica, mądra, pracowita, serdeczna, ciepła i życzliwa. W ludziach szuka dobra, choć zalążka. Pewna sytuacja sprawia, że budzi się w niej moc, wyjątkowo rzadki dar, który przysparza tyle samo radości, co i troski. Dla jednych to powód do dumy, dla innych - zadra. Marena będzie musiała wyruszyć w podróż, by odnaleźć kogoś, kto będzie w stanie jej pomóc zapanować nad mocą i nauczyć z niej korzystać w bezpieczny sposób. Nie wie kogo i gdzie szukać, lecz od czego ma się przyjaciół i bliskich? Nie jest w tym sama. Towarzysze ruszają z nią. Czeka ich trudna droga, pełna prób i niebezpiecznych zakrętów. Kogo na niej spotkają? Komu mogą ufać? Gdzie szukać wskazówek?
Książka Katarzyny Muszyńskiej zawiera liczne postacie, z jednymi czytelnik zżywa się bardziej, z innymi mniej. Każdy jest inny, ale posiada swoje charakterystyczne cechy, które go wyróżniają w tłumie. Towarzysze Mareny to różnorodna grupa, w której dochodzi do zgrzytów i nieporozumień. Postacie nie są idealne, a dzięki temu stają się autentyczne, z krwi i kości, podobne nam, z takimi samymi bolączkami. To sprawia, że można się z nimi utożsamić. Myślę, że najbardziej przykuwającą uwagę bohaterką jest Damroka. Mimo drugoplanowej roli jej znaczenie jest nie do przecenienia, a ponadto niesie ze sobą jakąś tajemnicę. Kim tak naprawdę była Wrona i czemu to ona spłaca jej dług? Gdzie znika i co robi? Czym jest? Równie intrygującą postacią jest Wilkomir, wywijas jakich mało, ale w gruncie rzeczy dobry człowiek o nieokrzesanych zwyczajach. Ma swoje za uszami, ale nie da się go nie lubić. Wzbudza szczerą sympatię.
"Zielarka" to w większej części powieść drogi, walki z własnymi słabościami i demonami, poprzez którą bohaterowie poznają sami siebie, swoje możliwości i granice, do czego są zdolni, co gotowi są poświęcić, a kiedy powiedzieć stanowcze "nie" jak to jest w przypadku Mareny, Wilkomira czy Jaromira. Ukazuje też ponoszenie odpowiedzialności za swoje czyny i srogie konsekwencje jak u Sambory czy Odolana. Porusza temat szalonego władcy i jego destrukcyjnych decyzji nie tylko dla niego samego, ale przede wszystkim dla poddanych. Wskazuje też czym jest strach przed innością i stereotypowe myślenie, jak bardzo krzywdzi i niszczy życie, jak bardzo toksyczne bywa dla małych społeczności. Dotyka też problemu zazdrości w przyjaźni i jej rozpadu, fundamentów zaufania i tego jak ostrożnie trzeba sobie dobierać bliskich w otoczeniu, jak bardzo trzeba uważać, ale i doceniać poświęcenie innych, drobne gesty. Karma wraca, dobre uczynki zwracają się dobrocią osób obdarowanych.
To powieść fantastyczna, która wzoruje się na historii, ale ma do niej luźne podejście, nie trzyma się ściśle jej ram i znanych realiów. Autorka wykorzystuje ją do budowania własnego uniwersum, co ma za zadanie podkreślać jego realność. Dotyczy to przede wszystkim codzienności, tj. opisu stroju, domostw, handlu, domowych obowiązków, funkcjonowania grodów i relacji między poszczególnymi ziemiami. Zaskakuje precyzyjność dotycząca geografii. Należy również zwrócić uwagę na stosunki między mieszkańcami krain, tj. Pomorza i Kujaw, którzy nie darzyli się zbytnią sympatią ze względu na agresywne najazdy. W to wszystko wplątani są także wikingowie, którzy zapuszczali się w głąb lądu, a których to ślady można odnaleźć przy pomocy archeologii (tu głównie mowa o bytności, a nie o osadnictwie).
Słowiańszczyzna jest jednym z elementów budujących ten świat przedstawiony. Jest nie tylko tłem, ale jego ważnym składnikiem. Dotyczy to przede wszystkim życia bohaterów, którzy wciąż wyznają starą wiarę, kierując swe prośby i modły do Marzanny, Leli czy Nyji. Muszą również wystrzegać się samotnych wycieczek do lasu, bo może skończyć się to spotkaniem z lichem, strzygą czy brzeginką, nie mówiąc już o innych stworach. Warto też zważać na swe czyny, bo leszy nie śpi. Gotów jest pomóc za dobry uczynek, ale i pognębić za niszczenie jego domostwa i podopiecznych. W "Zielarce" te wierzenia są żywe, wpływają na ludzi i ich decyzje. Mają znaczenie w codziennych czynnościach, rytuałach, zwyczajach, świętach. Są czymś tak charakterystycznym dla tego regionu, że nie można ich pominąć. W tej książce wiara w jednego boga koegzystuje ze starą, brak mowy o waśniach i starciach z tego powodu - każdy wierzy w to, co chce. Przedstawione demony mają swoje motywacje, sposób życia. Warto przy tym zwrócić uwagę na strzygę. Występuje tu także osławiona Jaga.
Tak jak podoba mi się kreacja bohaterów i pomysł na fabułę, tak zabrakło mi dokładniejszego znaczenia pierwotnych, więzi łączącej Marenę z Eskilem, spłaty długu dla Jagi. Nade wszystko - po punkcie kulminacyjnym właściwie następuje koniec. Jest krótki epilog, ale to pozostawia niedosyt i poczucie pstryczka w nos od autorki. Ta historia aż prosi się o kolejny tom. Dwie trzecie powieści to opisy, nieco akcji, rozmowy i przemyślenia postaci, świetnie poprowadzona fabuła. Ostatnia jedna trzecia to już szybki rozwój akcji, wspomniany punkt kulminacyjny i bach! Koniec! Gdyby końcówka byłaby w podobnym tonie jak większość tej historii, mogłaby tylko zyskać. Szkoda.
Autorka ma bardzo lekkie pióro, barwnie kreśli opisy i dialogi, plastycznie oddaje otoczenie, ale i tytułową specjalność zielarek, zioła. Potrafi pisać wciągająco, zaciekawić czytelnika i na dłużej utrzymać jego uwagę. Tworzy postacie z krwi i kości, nie oszczędza im trosk codziennych, funduje trudną drogę do własnego wnętrza, ale poprzez to buduje ich świat i relacje. Wydaje mi się, że właśnie te relacje międzyludzkie są jedną z mocniejszych stron tej powieści.
"Zielarka" Katarzyny Muszyńskiej jest powieścią fantastyczno-obyczajową z nutką słowiańskości, która porusza ważne tematy jak przyjaźń, miłość, odrzucenie, ostracyzm, zaufanie, toksyczne znajomości, szaleństwo władcy. Pokazuje życie codzienne, ludzkie dramaty i ułomności. Nie lukruje niczego. Jednocześnie świat przedstawiony jest bogaty, świetnie wykreowani bohaterowie, którzy na dłużej zagoszczą w pamięci czytelnika. Dzięki nim można samemu odbyć podróż do swojego wnętrza.
Nie jest to książka idealna, ma swoje niedopowiedzenia, ale prawdopodobnie autorka ma plan na dalsze pociągnięcie tej historii. Może to jeszcze nie koniec? Pozostaje czekać.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/07/139-zioa-zielarka-katarzyny-muszynskiej.html
Zielone łąki rozpostarte gdzieś na kujawskiej ziemi, pełne dobrodziejstw natury, piękne swym wewnętrznym blaskiem, skąpane w letnim słońcu, bogate różnorodnością form życia i tym, co zniewala, zapachem ziela. Czegóż można chcieć więcej, niż by ta chwila trwała wiecznie?
Katarzyna Muszyńska w "Zielarce" przenosi czytelnika do średniowiecznej Polski, gdzie stara i nowa...
Czy książka naukowa może się zestarzeć? Czy można jej zarzucić niedbalstwo, małą szczegółowość? Myślę, że tak, ale należy przede wszystkim zwrócić uwagę na datę pierwszego wydania i czy kolejne wznowienia były uzupełniane, zmieniane, czy brano pod uwagę najnowsze ustalenia. Czym innym jest wydanie pierwodruku, a czym innym wydanie publikacji zaktualizowanej. Jak oceniać książkę z wiedzą daleko bardziej rozwiniętą i bogatszą, wyposażoną w fundamenty nowych badań archeologicznych i historycznych etc.? Czy recenzentowi wolno zarzucać brak informacji o tym czy o tamtym, biorąc pod uwagę, że o danym fakcie wiemy od dekady czy dwóch? Jeśli ktoś podejmuje się krytyki, musi mieć w rękawie ważkie argumenty i zdawać sobie sprawę z upływu czasu, dezaktualizacji pewnych tez, możliwości zmiany zdania w oparciu o nowe wyniki badań i odkrycia.
Wydawnictwo Replika wznawia tytuły, które są już raczej trudno dostępne na rynku, które prędzej można znaleźć w antykwariacie albo na półce w domu, ale w niezbyt ciekawym stanie od nadmiaru wertowania kartek. W środowisku naukowym jedni ich chwalą za ową inicjatywę, inni pomstują za formę, brak wstępu od wydawcy, nowego opracowania treści. Wiadomo, każdy ma inne wymagania, własne zdanie. Sądzę, że działalność tegoż wydawnictwa zasługuje na uwagę, bo chroni od zapomnienia ważne treści i nazwiska, dając dostęp do nich szerszemu gronu czytelników i na nowo rozpalając do dyskusji o przeszłości. Kto wie, może dzięki temu ktoś odkryje w sobie powołanie do naśladowania owych twórców i ruszy ścieżką w kierunku badania losu swych przodków?
Ostatnio wpadła mi w ręce publikacja Leonarda Pełki pt. "U stóp słowiańskiego parnasu. Bogowie i gusła". O ile się nie mylę pierwsze wydanie miało miejsce około 1960r. czyli ponad 60 lat temu, dlatego też na wstępie wspomniałam o starzeniu się książek naukowych. Publikacja Pełki jest w tej chwili raczej ciekawostką dla osób zainteresowanych tematem Słowiańszczyzny i jej kulturą niż ścisłym wyznacznikiem aktualnej wiedzy. Zakreśla podstawowe terminy, daje ogląd na to jak zapatrywano się wówczas na przeszłość sprzed chrztu Mieszka I. Liczy ona niecałe 200 stron, więc i pobieżnie przedstawia wybrane zagadnienia, tj. zakres geograficzny występowania Słowian, proces ich dzielenia się na poszczególne odnogi, krótkie omówienie podstawowego panteonu bóstw i demonów, bazując głównie na danych XIX-wiecznych i z początku XX wieku, obyczajowość Słowian zachowaną w kulturze ludowej i pewnych przejętych przez kościół chrześcijański zwyczajów do własnej liturgii oraz krótką charakterystykę mitologii słowiańskiej i chrześcijaństwa współistniejących na tych ziemiach. Na plus można zaliczyć przytaczanie i cytowanie istotnych fragmentów źródeł historycznych, włączanie do materiałów ludowych przyśpiewek, zapewne wywodzących się z dalekiej przeszłości, przytaczanie i krótkie omawianie tez swoich poprzedników. Ta publikacja w żaden sposób nie wykańcza tematu, urywkowo przedstawia pewne elementy słowiańskiego dziedzictwa. Nic ponadto. Mimo wszystko, mogła w latach 60. XX w. wzbudzić w kimś nową pasję, zachęcić do badania i zgłębiania przedstawionej tu problematyki.
Język użyty przez autora jest jasny i klarowny, w ciekawy sposób opowiada o słowiańskich elementach w kulturze ludowej, przez co odnosi się wrażenie, że właśnie w tej tematyce czuł się najlepiej i najpewniej.
Jak wspomniałam, wg mnie, w chwili obecnej to jedynie książkowa ciekawostka o bliskim mi temacie, bez większego przełożenia na posiadaną wiedzę czy rozszerzanie perspektywy. Do polecenia miłośnikom pióra Pełki lub osobom znającym już gruntownie temat.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/06/138-wiekowy-klasyk-czyli-u-stop.html
Czy książka naukowa może się zestarzeć? Czy można jej zarzucić niedbalstwo, małą szczegółowość? Myślę, że tak, ale należy przede wszystkim zwrócić uwagę na datę pierwszego wydania i czy kolejne wznowienia były uzupełniane, zmieniane, czy brano pod uwagę najnowsze ustalenia. Czym innym jest wydanie pierwodruku, a czym innym wydanie publikacji zaktualizowanej. Jak oceniać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Życie nie jest usłane samymi płatkami róż, posiada też mnóstwo kolców, na które łatwo wpaść, a trudniej je wyjąć, ponieważ część z nich może być mikroskopijna. Między ludźmi ciągle dochodzi do jakichś swad i zatargów, czasem większych, czasem mniejszych, lecz zadra w sercu pozostaje, a niewielu potrafi zapomnieć i wybaczyć. Taki jest nasz świat, ludzki, pełen bólu i cierpienia, choć i zdarza się, że inne uczucia triumfują, np. radość czy miłość. Mimo to doświadczenie uczy, że trzeba się mieć na baczności, bo nigdy nie wiadomo co lub kto wyjrzy zza rogu...
Jakiś czas temu udało mi się kupić zupełnie w ciemno, biorąc pod uwagę jedynie opis z okładki, książkę Rafała Dębskiego pt. "Kiedy Bóg zasypia..." z 2007 roku wydaną nakładem Fabryki Słów. Sugeruje on, że w treści odnajdziemy czasy piastowskie, słowiańskie biesy, strach i trwogę, nie tylko przed bogami czy demonami, ale przede wszystkim przed ludźmi. Cóż, kiedy pojawiają się strzygi czy południce w dodatku w historycznym kontekście, nie można przejść obojętnie obok takiej pozycji. Co autor zaserwował tu czytelnikom?
Akcja powieści toczy się w XI wieku na terenie zarządzanym przez Piastów. Główną osią fabuły jest najazd czeskiego władcy Brzetysława, który splądrował całkiem sporo ziem, niszcząc wzdłuż i wszerz, co się dało, chcąc zniweczyć potęgę swych północnych sąsiadów. Najazd zbiega się w czasie z ruchami pogańskich buntowników, czyli tzw. reakcją pogańską, gdy lud domaga się powrotu starego porządku i wiary ojców. Świat przestaje być bezpiecznym miejscem, nie zaznasz spokoju ni w domu ni w lesie, bo zewsząd ciemne moce zaatakować mogą.
Mieszko II, syn Bolesława Chrobrego, dogorywa w swych komnatach, tocząc bój w swej duszy o powinności między obowiązkami władcy a potrzebami własnymi, by zlec w ciszy i odpoczynku myśli. W kraju toczą się spory rodzin szlacheckich, panów, co to przy władcy stoją, komu większe przywileje się należą, kto lepsze urzędy uszczknąć zdoła, kto kasą ma zarządzać, a komu wojsko przeznaczone. Tron coraz słabszy, a hieny głowy podnoszą, by stadem podejść, z cicha zaatakować, nasycić się krwią ofiary i nowe porządki wprowadzić. Poza kręgiem władcy zwykli kmiecie, co najdrożej płacą za wszelakie zmiany, życiem. Przesuwani z kąta w kąt, niczym bezwolne kukły, bez prawa głosu, więc tęskno za dawnymi wiecami, gdzie najstarsi i najmędrsi głos zabierali, mając na uwadze dobro opola. O rodzinę to się dba, a gdy władzę obce ręce obejmują, krzywda się dzieje, płacz matek i dziatek. Gdzie pomocy szukać? Ano, jeszcze w gąszczu leśnym dawne bogi w świętych gajach po kącinach wyznawane, przez żerców wychwalane. Kmieć do wiary ojców zaufanie ma, to i kapłanom warto zawierzyć. Wiedzą, co mówią i co czynią, przez siły wyższe błogosławieni, przyszłość znają, w zaparte z nimi iść, w bój o wolność i o ojcowską tradycję. A i wśród panów są tacy, co sprawiedliwość i wolność umiłowali nad wszystko, co o dawnych obyczajach nie zapomnieli, co pod piastowskich orłem naprzód iść chcą, lecz z pozdrowieniem bogów swoich, a nie obcego, niemieckiego Krysta, co jego kapłani krwią utytłani po łokcie, o miłosierdziu mówią, a szlachtować niewinne dziatki z uśmiechem na twarzy potrafią, co złoto i inne bogactwa ponad swego Boga wynoszą, prawo chcą tworzyć, lecz samemu mu nie podlegać, grzechem straszą, a sami go czynią. Gdzie tu logika i sens? Kolejni do władzy, ot i tyle. Bunt trzeba podnieść, o swoje się upomnieć, chlubnej przeszłości nie dać wymazać, po swojemu iść, choćby życie na tej walce zakończyć. Świat nie tak prosty, a ludzie złożonymi istotami, co plączą sobie drogi na własne życzenie.
Kapłani starej wiary dyszą żądzą zemsty, przelewając krew nie tylko wrogów, ale i swoich, w imię wyższego dobra. Jeden z żerców Swarożyca wzywa ciemne moce, prosząc swego pana o pomoc, o mściciela zza grobu, co będzie siał postrach, a żywi go nie skrzywdzą. Pan ognia budzi do życia nie tylko ożywieńca, z ukrycia wychodzą dawne stwory, co przerażały od wieków, a niewielu już pamięta jak się bronić, bo dziadów pokolenie coraz mniej liczne. Ino żercom wierzyć, wiedźm się radzić, a samemu obiaty do kąciny nosić o ocalenie i siłę do walki z ludzkimi i nadprzyrodzonymi potworami, lecz zważyć należy, że czasem zło czai się bliżej niż człek myśli i dźgnąć go może przyjaciela dłoń, co fałszem tchnie...
Przez prawie czterysta stron autor trzyma czytelnika w ciągłym napięciu. Potyczki, bitwy, zacięte intrygi, niesnaski między bohaterami, przelane morze krwi, rzeź niewinnych kmieci, małych dzieci, ale i pożoga wojenna, bez grama litości, tortury, kaźń i cierpienie, ciągły ból, ludzkie okrucieństwo, bez końca. I nie ma zmiłowania. Szczegóły, dokładność, wręcz precyzyjność opisów. Zimny dreszcz przebiega podczas czytania. Gdzie w człowieku człowiek, by takich rzeczy się dopuszczać? Czyżby taki mrok był w każdym z nas? Czy może ujawnić się zawsze i wszędzie? Tak, ta książka wzbudza strach, paniczny, lęk przed innymi. I tak jak biesy można wytłumaczyć naturą, tak ludzi nie, bo mają wolną wolę. Świat przedstawiony przez Rafała Dębskiego pokazuje swego rodzaju Armagedon, apokalipsę wartości, które są nam bliskie i których straty się boimy. Gdzieś pomiędzy tym co złe przebija w pojedynczych promieniach znaczenie prawdziwej miłości, zarówno braterskiej, jak i partnerskiej, wiary w sprawiedliwość i wolność, własnego kraju, lojalności i przyjaźni, rodziny i więzów krwi. Może właśnie te chwile trwogi pozwalają docenić te szczęśliwe momenty, gdy dobro zwycięża. Może tak wygląda równowaga w naturze. Wizja zaprezentowana w "Kiedy Bóg zasypia..." mrozi krew w żyłach, ale jednocześnie przypomina, co tak naprawdę się liczy, co jest ważne w życiu, czemu poświęcamy ostatnie chwile przed śmiercią, dokąd biegną nasze myśli, czy wiara w coś pomaga przejść to łagodniej, czy wybór między życiem w hańbie a śmiercią z czystym sumieniem jest łatwy i co tak naprawdę przeważa...
W powieści Rafała Dębskiego postaci bez liku, trudno się doliczyć, jedni pojawiają się na chwilę, inni goszczą tu dłużej, lecz każdy coś ze sobą wnosi. Najbardziej utkwił mi w pamięci Bogusz, starosta opolny, człowiek rozsądny, godny podziwu dowódca, potrafiący utrzymać posłuch wśród ludzi, nie tylko za pomocą dyscypliny, ale przede wszystkim szacunku. Jest niczym pasterz dla zagubionych owieczek, gotowy wyrwać je z każdej opresji, walczyć o wyznawane wartości, do końca, lecz znający umiar i nieprzelewający krwi pobratymców na darmo. Wyznawca rodzimej wiary, lecz chodzący własnymi ścieżkami o nieprzeciętnym umyśle i wyczuciu chwili, znawca ludzkich charakterów. Pełen respektu wobec przeciwnika, np. Jana Pałuka. Ma silny kręgosłup moralny, choć sprzymierza się na pewien czas z królem upiorów. Gotowy ponieść konsekwencje za swoje czyny, nie boi się prawdy. Jest odważny i rozważny. Silny nie tylko tężyzną fizyczną, ale i wewnętrzną energią.
Nie da się przejść obojętnie obok Wiłły i Sewy. Miłość przeklęta, poza prawem ludzkim i boskim, a jednak możliwa, silniejsza od śmierci, ucząca potęgi serca i wzajemnego rozumienia. Uczucie okupione łzami i cierpieniem, lecz bezcenne dla niej i dla niego. Dwóch niezwykłych wędrowców, wokół których rozgrywają się ważkie sprawy, jak choćby rozmowa z rusałkami czy pustelnikiem. To też nauka dla czytelnika, że z każdej znajomości można coś wynieść, trzeba mieć tylko otwarty umysł i patrzeć dookoła siebie, bo odpowiedzi często są pod samym nosem.
Najbardziej w oczy kole postać czeskiego Brzetysława i jego pomagiera Sewerusa, chociaż nie wiadomo kto komu w sumie bardziej służy. Jeden i drugi, wielcy chrześcijanie, a w środku istne diabły, co przed niczym lęku nie czują, byle okrutniej, byle krwawiej, byle rozpustniej, dla własnej przyjemności i korzyści. Zło w najczystszej postaci, choć synowi Oldrzycha należy zwrócić honor chociaż za ten jeden gest wobec poległych pod katedrą.
W powieści Polska to jeden wielki poligon walk między chrześcijanami a poganami, szarpanymi jeszcze przez czeskie siły. Kraj rozerwany na pół, bez władcy, bez okrzepłych granic i tradycji, wciąż szukający swej drogi, pełen odważnych i zapalczywych mieszkańców, którzy dają się wodzić za nos tym, co żądni władzy, niepotrafiący przymknąć oczu na różnicę wiary, a przyklasnąć wspólnej sprawie silnego państwa, zdolnemu odeprzeć wrogie wojska i wraże pogróżki. Ta Polska to kraj rozdarty, krwawiący, samookalaczający się, w którym gdzieś głęboko tli się iskra zwycięstwa i o ziszczeniu snów o pamiętnej, chwalebnej przeszłości.
Przedstawionych żerców i większości kapłanów niewiele różni. Chęć zysku, władzy, wiara w potęgę wyznawanego boga i używanie jego mocy jak własnej. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla wyznawców, prawdziwej czci dla bóstwa i kierowania się wartościami, które symbolizują? Czym tak naprawdę jest wiara z potrzeby serca? Co powinna dawać człowiekowi? Co sobą reprezentować? Jak bardzo ingerować w życie jednostki? Czy ma prawo stać się przedmiotem sporu państwowego? Gdzie istnieją jakieś granice? Więcej pytań niż odpowiedzi.
W to wszystko autor wkłada słowiańskie demony i bóstwa. Bogowie jak Perun, Swarożyc, Weles czy Mokosz są jak figury czczone przez ludzi, występują, ale czy realnie wpływają na życie ludzi? Trudno powiedzieć. O wiele więcej miejsca zajmują stwory, z których większość to krwiożercze bestie. Pojawiają się wilkołaki, strzygi, dziwożony, latawce, rusałki, wąpierze, zmory. Te pochodzące od ludzi są najbardziej zaciekłe, ale i wrażliwe na chrześcijańskie symbole typu krzyż czy woda święcona. Inaczej ma to się z biesami leśnymi, bardziej podobnymi do zwierząt, którym owe krystowskie znaki niestraszne. Spośród nich pisarz wymienia m.in. leszych, którzy są niby dzikie koty o nieco drapieżniejszym wyglądzie, zjadliwe i pamiętliwe. Ludzie się ich boją, unikają jak mogą, a podejrzanych pobratymców o jakiekolwiek konszachty z nimi likwidują. Kiedy wychodzą z ukrycia? Kiedy wzywa się starych bogów i poi się ich krwią, gdy sprzeniewierza się ich prawom, a powołuje się na nie... Bardzo wymowny w tym miejscu jest posąg Swarożyca i poczynania jego żerców. Warto zwrócić na to uwagę.
Dla osób wierzących ważnym wątkiem będzie obrona Gniezna, katedry, plądrowanie grobu św. Wojciecha i pięciu Braci Męczenników oraz postawa Cieszka.
Całość Dębski przedstawia jasnym i klarownym językiem, nieco archaizowanym. W trakcie lektury uderza brutalność opisów, ich drobiazgowość oraz umiłowanie w rozlewie krwi. Co wrażliwsze osoby może to zniechęcić, ale myślę, że warto przez to przebrnąć, by wyciągnąć z treści jak najwięcej dla siebie.
Ponadto z ciekawej perspektywy powieść ukazuje najazd Brzetysława i wiąże to ze słowiańską mitologią, pokazując jego ciemne strony i życie zwykłych chłopów podczas wojennej zawieruchy. Zabrakło mi tylko przedstawienia roli Miecława i Mazowsza w tej całej sprawie.
Moim zdaniem za mało miejsca poświęcono Wille i Sewie, ponieważ ich wątek mógł całkiem sporo wnieść w postrzeganie starej wiary, wzajemnych powiązań ludzko-bosko-żerczych. Rozmowy Wiłły z innymi stworami mogły być dłuższe, nieco bardziej uchylać rąbka tajemnicy.
"Kiedy Bóg zasypia" to trudna książka pod względem klimatu przesiąkniętego krwią i odorem śmierci, brutalnością i okrucieństwem. Nie należy do przyjemności, wieczornego relaksu pod kocem z gorącą herbatą. To powieść wzbudzająca strach, głęboko zakorzeniony lęk przed mrokiem i nieznanym, przed własnymi koszmarami. Trzyma w napięciu, nie daje wytchnienia. Przeraża i pogania, to chyba najlepsze połączenie na określenie jej charakteru. Dobra na przemyślenia, dobra ogółem, choć nie wybitna. Świat wykreowany przez Rafała Dębskiego ukazuje nas samych, na rozstaju dróg, możliwe ścieżki, lecz którą ostatecznie wybierzemy? Gdzie pójdziemy? Dokąd się udamy? Gdzie skieruje nas dola?
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/05/134-kiedy-ziemia-stworami-bya-usiana.html
Życie nie jest usłane samymi płatkami róż, posiada też mnóstwo kolców, na które łatwo wpaść, a trudniej je wyjąć, ponieważ część z nich może być mikroskopijna. Między ludźmi ciągle dochodzi do jakichś swad i zatargów, czasem większych, czasem mniejszych, lecz zadra w sercu pozostaje, a niewielu potrafi zapomnieć i wybaczyć. Taki jest nasz świat, ludzki, pełen bólu i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść daje czas i przestrzeń. Pozwala na więcej. Jest światem, w którym znika autor i czytelnik. Prowadzi za rękę, przedstawia bohaterów i rozbudowaną fabułę. Każe iść krok po kroku, by nie zgubić wątku. Jednak proza to nie tylko wielkie knigi, to również te mniejsze utwory, opowiadania, w których zamyka się urywki z życia postaci, ale takie, które pozwalają na ich poznanie, z reguły bardziej intymnie, skupiając się na detalach, więcej zostawiając wyobraźni i możliwości dopowiedzenia pewnych rzeczy.
Zbiór opowiadań A. J. Kuchmister pt. "Listopad" zawiera jedenaście utworów. Rewers okładki przedstawia treść jako oniryczne doznania, uzupełniające rzeczywistość, pozwalające na poznanie sekretnych myśli świata. Ma to być realizm magiczny chwytający to, co ulotne, ciche i ukryte, lecz w jakiejś mierze ciemne, wydobywające mrok z dusz. Jaka naprawdę jest to lektura?
"Listopad" to bardzo zróżnicowany zbiór, przechodzący od inspiracji ludowymi wierzeniami i zabobonami po mroczne aspekty ludzkiej natury. Myślę, że większość dzieje się w przedziale XX/XXI wiek, choć i jest przykład moim zdaniem wcześniejszy, a dotyczy pierwszego utworu. Większość akcji toczy się na terenie Polski, choć jedno z opowiadań umiejscowione jest aż w Mołdawii. Bohaterów nie da się poddać schematowi. Są różnego pochodzenia społecznego i niejednorodnej majętności. Wszystkich łączą jakieś tajemnice, niezrozumienie przez społeczność, pewne poczucie osamotnienia, jakieś niedokończone sprawy. Dokąd to wszystko ma doprowadzić? Myślę, że czytelnik może w niektórych opowiadaniach odnaleźć odpowiedzi na swoje pytania, a może i wskazówki dla siebie. Pewna jestem, że płynie z nich głęboka refleksja.
Autorka ma niezwykle barwne, plastyczne i nade wszystko poetyckie pióro. To poetyzowana proza, która zatapia swe pazury w samym sercu czytelnika i nie puszcza ani na chwilę. Trzyma w napięciu, a jednocześnie działa na wyobraźnię, rysując przed oczami kolejne sceny. Dzięki temu odbywa się podróże z bohaterami zarówno w ich wspomnienia, jak i w głąb ich duszy. Pisarka wpuszcza czytelnika do ich wewnętrznego świata, zdradzając najskrytsze, najboleśniejsze czy najwstydliwsze sekrety. Pokazuje całą gamę barw ludzkiego pojmowania rzeczywistości. Psychologia nie ma przed nią tajemnic. Czytelnik mknie za jej wskazówkami, krok po kroku, poznając czym są problemy duszy, niezrozumienia, odrzucenia czy osamotnienia. Doznanie nie do zapomnienia, móc tak blisko wejrzeć w głąb postaci literackich. W kontekście stylu A. J. Kuchmister warto zwrócić uwagę na to jak buduje napięcie, jak je stopniuje, w jakich momentach umieszcza punkt kulminacyjny. Ważną rolę w większości opowiadań odgrywa przyroda, która obrazuje nastrój bohatera albo to, co właśnie ma się wydarzyć. Ona współgra z człowiekiem. Tu natura jest żywa, przemawia do nas, ale większość nie potrafi dostrzec jej gestów, usłyszeć jej słów. W tym miejscu kłaniają się opisy, tak realne, że aż ciarki przechodzą po plecach, a jednocześnie tak umiejętnie słowami dobrane jakby słuchało się kołysanki do snu. Takie wrażenie wywołują poetyckie, nieoczywiste dobory słów, które oddziałują na wrażliwość czytelnika. Pod tym względem ta książka jest wspaniała i nie do przecenienia. Koneserzy języka pisanego odnajdą tu dla siebie miejsce.
Wśród opowiadań z tego zbioru jest kilka, które swym wydźwiękiem nawiązują do ludowego folkloru, miejscowych wierzeń. "Marzanna", "Dom kobiet", "Boszorkany" i "Pamięć" są moim zdaniem najbardziej magiczne, wplatające się we wspomnienia i wgryzające się prosto w serce osobom w nawet minimalnym stopniu zainteresowanych szeroko pojętą Słowiańszczyzną. Pierwsze spośród wymienionych przeze mnie dotyczy stworów, które nocą wychodzą i udają się na łowy. Kogo tym razem sobie upatrzą? Na kogo padnie wybór? Autorka wspaniale oddała perspektywę człowieka, którego demon sobie "upolował". Do tego opisy przyrody! Tu też warto zwrócić uwagę na motywy chrześcijańskie, zderzenie starej i nowej wiary, gdzie są ich granice, a gdzie są one płynne. "Dom kobiet" to opowieść o silnych kobietach, które niosą na swych barkach klątwę sprzed wieków. Jakie są, czy dotyczy to wszystkich z danego rodu, jak sobie z tym radzą? Przeszłość splątana z teraźniejszością, w tle z wplątaną w to przyrodą, która nie pozostaje głucha na nawoływania z minionych lat. Rodzinne tajemnice, niezwykły klimat i żywa natura. Opisy krajobrazów z tego opowiadania to majstersztyk. "Boszorkany" to strach przed nieznanym, obcym elementem w swoim otoczeniu, akceptacja zła tuż pod nosem, a zrzucanie winy na niewinnego. Pokazuje powtarzalność schematów ludzkich zachowań, mimo upływu lat i przyjęcia nowych wzorców społecznych, bardziej otwartych. Współczesne rozumowanie i tłumaczenie wszystkiego zimną logiką może zawieść. Nieraz spotyka się na swojej drodze pewne osoby bądź wydarzenia, które się temu nie poddają, są ponad to, jakby te zasady ich nie dotyczyły. Świat to nie tylko materia, ale i duchowość. Tu więcej powie Morka. Ten utwór zmusza do głębszej refleksji nad podwójną moralnością, innością. Kolejny raz warto zwrócić uwagę na przyrodę i jej zachowanie, wygląd. Tu także autorka wykorzystała motyw przeplatania tego, co było z tym co jest. "Pamięć" jest utworem już cieplejszym, które pokazuje pewne rzeczy z perspektywy jednej osoby, najpierw jako dziecka, a potem dorosłego. Czas odgrywa tu ważną rolę w postrzeganiu codziennych rzeczy. To, co za małego bywa straszne, a nawet upiorne, w wieku już słusznie pełnoletnim jest czymś innym, wspomnieniem przeszłości rodziny, zapachem dzieciństwa, czułości babci, powiewem letniego wiatru beztroskich wakacji wśród pól i łąk. Magia starych kątów, które są nabrzmiałe od rodzinnych tajemnic, skrytek i niezwykłych przedmiotów, których młode pokolenia przeznaczenia nie pojmują. To ciepło domowego ogniska, pamięć o nim.
"Cmentarna ballada" jest niezwykła pod względem narratora i jego spostrzeżeń. Warto się w nią zagłębić, spróbować ujrzeć świat z tej perspektywy. "Przeżuwacz" przedstawia lokalny koloryt wierzeń, haczący o mordercze zabobony, a może i prawdziwe wydarzenia? Kto wie? Ta opowieść może wywołać gęsią skórkę i zadziałać lepiej niż niejeden horror. "Diabeł" to z kolei coś na pograniczu starej wiary i chrześcijaństwa. Pokazuje czarta z krwi i kości, choć nie przekreślałabym go z racji samej przynależności gatunkowej, bo jest w nim coś dobrego. Ten utwór skupia się na tym jak dziecko, które pragnie wyrwać się z szarej codzienności, a nie ma przyzwolenia rodziców, ucieka w pierwsze lepsze towarzystwo, które oferuje nowości, iskrę przygody. Jak to się może skończyć, jak się przed tym ustrzec, czy w ogóle się da? "Listopad" to wiersz, opowieść o byłej i niebyłej miłości, która boli, przynosi łzy, a jednocześnie przyciąga i nadaje sens. "Agnieszka" dotyka mrocznych cząstek duszy, w której koszmar rozlewa się niczym tsunami, burząc wszelkie mury. Autorka wykorzystała tu przeplatanie się czasu z punktu widzenia narratora. Pokazuje jak niewinne historie niani mogą przybrać realny obrót. Czy tak właśnie wygląda świat? Czy młodzież szuka silnych doznań, bo brakuje im ich w zwykłym życiu? Jak dotrzeć do takich osób, pomóc się uzewnętrznić, zrozumieć ich potrzeby? To trudne opowiadanie, świetnie nadające się do czytania jesienną nocą. Efekt gęsiej skórki gwarantowany. "Pieta" boli. Po prostu. Zobojętnienie na krzywdy ludzkie, brak pomocy ze strony rodziny, uciekanie od problemów, próba ich ignorowania poprzez milczenie, zbywanie ich w rozmowach, udawanie, przyjmowanie jako normalne wykorzystywanie, uleganie i przyjęcie pozycji służalczości. Gdzie w tym sprawiedliwość? By coś zmienić, trzeba samemu tego chcieć i poczynić ku temu odpowiednie kroki. Jednak, jeśli ktoś jest słaby psychicznie, to wymaga wsparcia, od kogokolwiek, by móc postawić pierwszy krok. Inaczej powstanie błędne koło. Przemoc nie nosi tylko znamiona fizyczności. Ona ma również wymiar psychiczny. Ten utwór przenika osamotnienie w tłumie, bezradność, bezsilność i cierpienie. Tytuł jest bardzo wymowny, ale warto jeszcze pomnożyć to kilka razy, co najmniej. Łzy same stają w oczach. Ostatnie opowiadanie pt. "Horyzont" przedstawia bardzo znany dziś problem poczucia samotności, izolowania się od społeczeństwa, a jednocześnie pragnienie kontaktu z ludźmi. To paradoks trudny do okiełznania. Pisarka pokazuje jak doświadczenia z dzieciństwa mogą odcisnąć się na psychice i wpłynąć na dorosłe życie. Czy postawa rodziców może mieć związek z pewnością siebie i charyzmą ich dzieci? Czy może rzutować na ich relacje i znajomości? "Horyzont" zmusza do przemyśleń. Myślę, że powinny się nad nim pochylić osoby z niską samooceną, brakiem wiary w siebie, ale również rodzice, którzy szukają wskazówek do wychowania swego potomstwa, a mają trudne i wybuchowe charaktery.
"Listopad" jako zbiór opowiadań zachwyca językiem i stylem A. J. Kuchmister, dając posmakować czytelnikowi jej kunsztu literackiego. Ponadto należy zauważyć, że dobór treściowy również zachwyca. Tematy trudne, aczkolwiek ważne. Pod piękną powłoką językową kryją się problemy codzienności, ludzkie dramaty, mroczne aspekty naszej natury, które wychylają się zza rogu w najmniej oczekiwanych momentach. Te utwory zgodnie z obietnicą z rewersu okładki chwytają to, co ulotne, ponure, zmuszając do refleksji. Będą nimi zachwyceni miłośnicy ludowości wszelakiej, mieszania jej elementów do życia, choćby pojedynczych. Autorka jest niezwykle bacznym obserwatorem ludzi i przyrody. Swoje przemyślenia wplata w swoje opowieści, dając im nowe życie. Któż wie, co usłyszała podczas leśnego spaceru? Jakie historie wyszeptała jej sosna, na co skarżył się buk, a kogo chwalił dąb? A. J. Kuchmister złapała magię w swoje słowa.
Za egzemplarz książki bardzo dziękuję Łukaszowi Narolskiemu z wydawnictwa Nine Realms
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/05/132-listopad-j-kuchmister.html
Powieść daje czas i przestrzeń. Pozwala na więcej. Jest światem, w którym znika autor i czytelnik. Prowadzi za rękę, przedstawia bohaterów i rozbudowaną fabułę. Każe iść krok po kroku, by nie zgubić wątku. Jednak proza to nie tylko wielkie knigi, to również te mniejsze utwory, opowiadania, w których zamyka się urywki z życia postaci, ale takie, które pozwalają na ich...
więcej mniej Pokaż mimo to
Są książki, które kuszą piękną okładką, są takie, co ciekawią niezwykłą treścią, a są i takie, których sama historia powstania jest wyjątkowa. Czym Wy kierujecie się przy doborze lektury?
Jedna z poczytniejszych pisarek powieści historycznych, Elżbieta Cherezińska, polecała na swoim profilu w mediach społecznościowych książkę wznowioną przez wydawnictwo Zysk i S-KA pt. "W nawiedzonym zamczysku" autorstwa Jana Łady. Jak można przeczytać w posłowiu w odcinkach ukazywała się od 1914 roku w "Słowie", a w 1925r. została wydana jako całość. Współczesne wydanie nieco zmieniono, zwłaszcza w zakresie językowym, by ułatwić czytelnikowi zrozumienie treści. Warto też wspomnieć, że autor w trakcie powstawania tegoż tytułu był już praktycznie niewidomy, a tekst dyktował. Zupełnie jak Homer. Ładę porównywano do Henryka Sienkiewicza ze względu na poruszony tu temat wolności szlacheckiej i wewnętrznych wojenek wysoko urodzonych. Czy tylko naśladował noblistę czy tworzył własne wizje? Czym jego utwory różnią się od pozostałych? Myślę, że na trop może Was naprowadzić sam tytuł książki sugerujący powiązanie ze światem nadprzyrodzonym, co ówcześnie stanowiło rzadkość na polskim rynku.
"W nawiedzonym zamczysku" to powieść inspirowana historią z elementami fantastycznymi osadzona w XVII wieku na Kresach Wschodnich. Fabuła opiera się na konflikcie zwaśnionych od pokoleń szlacheckich rodzin, Miśniakowskich i Turobojskich, które ze sobą sąsiadowały, a tak naprawdę jeszcze walczyły o przetrwanie, ponieważ na świecie pozostali ostatni przedstawiciele tychże rodów. Czy nienawiść dziadów przelała się na młode pokolenie? Czy rozsądek zatriumfował? Kogo wsparła okoliczna szlachta? Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Kozaków? Jakie stanowisko zajął kościół? Czy uczucia miały jakiejkolwiek znaczenie dla kojarzenia małżeństw? Kto ustanawiał prawo i je respektował?
Głównymi bohaterami autor uczynił Kazimierza Miśniakowskiego i Hanię Turobojską. Co można o nich powiedzieć? Myślę, że uosabiają ideały tamtych czasów. Obydwoje szlachetnie urodzeni, uczciwi, lojalni, o czystych intencjach. Po prostu dobrzy. On dbał o swoich współtowarzyszy, cenił ich. Ona jako młodociana niewiele mogła, ale starała się dbać o ojca czy nianię. Hania i Kazimierz to dusze zamyślone, ceniące głębszą refleksję nad życiem, niezwykle religijni i bogobojni. Dla równowagi autor dodał ich przeciwieństwa, które także odgrywały ważną rolę w powieści. Motra i Szczepan Turobojski. On - przeniknięty stepem, jego zimną złośliwością i okrucieństwem, nieznający litości, noszący diabła za skórą, ostatni męski potomek szlacheckiej rodziny. Czyste, tchórzliwe zło. Ona - miejscowa, młoda, piękna kobieta znająca się na ziołach i gusłach, wśród swoich uznawana za wiedźmę. Początkowo bawiąca się życiem, z czasem - doświadczona przez los. Jej czyny obróciły się przeciw niej. Bohaterowie reprezentujący skrajne pojęcia, dobro i zło, lecz czy można każdego oceniać w ten sam sposób? Czy ludzie mogą się zmienić? Czy pewne wydarzenia mogą wpłynąć na charakter i postrzeganie świata? Ta książka udowadnia, że tak. To może być pojedyncze zdarzenie, doświadczenie czy drugi człowiek. Wystarczy silniejszy bodziec emocjonalny, by przewartościować swoje życie. Wystarczy chwila.
Główne postacie to jedno, wokół nich kręci się fabuła, ale nie należy tracić z oczu drugiego planu, mniej rzucających się w oczy szlacheckich braci, ojców kościoła czy nawet chłopów. Ich historie były nierzadko o wiele ciekawsze i bardziej intrygujące, jak choćby Walka, ojca Symforiana, Ciszewskiego czy w końcu Artema. To, co robili i jak funkcjonowali, jak wypowiadali się na pewne tematy, np. o złotej wolności szlachty i losie chłopów unaocznia skalę tegoż problemu i jego znaczenie w powolnym upadku Rzeczypospolitej.
Te drugoplanowe postacie oraz Motra były pełne życia, autentyczne. Z krwi i kości. Ich losy uczą pokory, zrozumienia i szacunku do tego, co mamy współcześnie. Natomiast Hania i Kazimierz przypominają szablonowe schematy dramatu Szekspira przepisanego na polskie realia XVII wieku. Na pewno są czytelnicy, którzy docenią taki trik, ale ja pragnę utożsamić się z bohaterem i jego problemami, nie potrzebuję ideału, wystarczy mi realność i przyziemność, możliwość wczucia się w sytuację drugiej osoby.
Jak już wspomniałam, powieść porusza temat wolności szlacheckiej i jej znaczenia w szerszym, ogólnokrajowym kontekście w zakresie kondycji gospodarki, polityki, społeczeństwa i obronności. Rozdrobniona szlachta, kochająca swoje przywileje, a niechętna zmianom i wolności innych, wojująca, lubująca się w zajazdach i atakach, ucztach i zgłaszaniu veta. Tak jak przedstawił Łada. To mocno uogólniony obraz, na który trzeba wziąć poprawkę, ale zarysowujący ówczesną sytuację i pozwalający na wyobrażenie sobie zasad rządzących tamtejszym światem. Uważam, że to też krok do zainteresowania realiami tej epoki dla laików.
Ojciec Symforian zwrócił uwagę na sytuację chłopów, ich uciemiężenia. Jeden ze szlachciców stwierdził, że taka ich rola, a panowie mają do tego prawo. Słowa zakonnika padły na niegotowy jeszcze grunt, wywołując powszechne oburzenie i obrazę. Jednak jak wiadomo, niektóre ziarna potrzebują więcej czasu, by dojrzeć i przebić się do słońca. Rzeczpospolita musiała dorosnąć do tego, co pokazała historia. Krwawe walki chłopów, a przede wszystkim doświadczenie związane z zaborami zaowocowało, choć spore znaczenie miały tutaj ruchy ogólnoświatowe.
Poruszony został tutaj również temat przemocy domowej wobec starszych i słabszych członków rodziny przez mężczyzn w sile wieku, a także wykorzystujących swoją pozycję. To nie tylko problem nisko urodzonych, ale często spotykany na szlacheckich dworach. Jak z tym walczono? Czy starcy i kobiety mieli prawo do obrony?
Przemoc to szeroko pojęty temat. W czasie wewnętrznych wojenek nierzadko zdarzały się napaście na chłopskie domostwa, morderstwa z zimną krwią i gwałty. Czy ktoś litował się nad ofiarami? Może bliscy, a dla wojaków to była czysta rozrywka. Ból, cierpienie i strach - to byli codzienni towarzysze życia.
Na przykładzie Motry i Hani Jan Łada przedstawił rolę kobiety w ówczesnym społeczeństwie - przykładnej córki, żony i matki, ewentualnie przeznaczonej do życia w klasztorze. Niewiele miały do powiedzenia. Może i Motra miała większe poczucie wolności, a Hanka dostęp do edukacji, ale w ostateczności ich pozycja sprowadzała się do bycia towarzyszką mężczyzny, jego uzupełnieniem, pięknym obrazkiem do zarządzania domostwem.
Motra jako chłopka, żyjąca wedle własnego widzimisię, czerpiąca z tradycji, nie do końca idąca z duchem kościoła była solą w oku miejscowych. Rzucała się w oczy. Raziła. Jako kobieta wiedząca częściej była posądzana o konszachty z ciemną mocą. Jak to się skończyło? Nie zdradzę, ale jej historia pokazuje, że warto wgłębić się w herstorię, losy kobiet z przeszłości, ich postrzeganie przez kościół i organy prawa, przekonując się, że to płeć dawniej głównie decydowała o winie niż rzeczywiste przewinienia.
Warto też zwrócić uwagę na rolę przysięgi i znaczenie Boga w życiu ówczesnych ludzi, jakie piętno niosło to ze sobą i o jak wielu sprawach decydowało.
Autor namalował przed czytelnikiem niezwykłe krajobrazy, przedstawiając Kresy z różnych stron jako uosobienie stale ścierających się ze sobą kultur, religii i nacji, gdzie napięcie buduje melodykę całego utworu. To nie tylko barwna przyroda, żywa i zmienna, ale i otoczenie przekształcone przez człowieka, np. wioski czy szlacheckie zamki. Dokładność opisów ich wyglądu, zewnętrznego i wewnętrznego, zachwyca. Dzięki temu można poczuć klimat powieści. Polacy zwani tu Lachami, rodowici Kresowiacy i Kozacy funkcjonujący obok siebie na co dzień, mimo, że tak różni, stanowili wybuchową mieszankę, która ukształtowała ten rejon. Łada każdej z nacji oddał głos jako poszczególnych bohaterów, pozwalając im opowiedzieć o swoich tradycjach, wartościach, a poprzez zachowanie ukazał charakterystyczny dla ogółu temperament.
"W nawiedzonym zamczysku" to powieść z elementami fantastycznymi, a rzec by można nawet, że słowiańskimi. Pojawiają się i upiory w postaci duchów zmarłych, nawiedzone budynki, ale co ważniejsze dla mnie, początkowe rozdziały skupiają się na czerwcowej Kupale, legendzie o kwiecie paproci, przeskakiwaniu przez ogień, swawolach miejscowych podczas tej nocy, a przy okazji pojawiają się informacje o zmorze, czarownicach w konszachtach z diabłami, co mamią, o sabatach, o mocy ziół i soli, o urokach i gusłach. Pobrzmiewa w tym echo przeszłości naszych przodków, którzy zapewne żyli podobnie do siedemnastowiecznych chłopów. To właśnie ta magia przyciągnęła mnie do tej książki, to tego szukałam w każdym rozdziale. Im dalej, tym mniej tych elementów, co może nieco zawieść, ale styl autora to wynagradza.
W tych pierwszych rozdziałach ożywają historie naszych przodków, a czytelnik wraz z bohaterami przejeżdża przez dzikie puszcze i stepy Kresów, mając na uwadze przestrogi dziadków o czających się w mroku stworach, mimo kościelnej władzy nad tym obszarem. Czuje się tą iskierkę niepokoju i radość na spotkanie z przyjaciółmi, a nade wszystko ciekawość z odkrywania tajemnic.
Jan Łada miał lekkie pióro, plastyczny styl, umiejętność tworzenia szeroko rozbudowanej i wielowątkowej fabuły, spojrzenia z szerszej perspektywy na problemy społeczne siedemnastowiecznych Kresów, przedstawienia ich znaczenia dla całej Rzeczpospolitej, ciekawych postaci z różnorodną i nieraz skomplikowaną przeszłością, wplątywania starych wierzeń do ówczesnego życia.
"W nawiedzonym zamczysku" Jana Łady to powieść, z którą warto się zaznajomić, zwłaszcza jeśli lubi się twórczość Sienkiewicza. Można tu znaleźć niejako preludium do wydarzeń z Trylogii. Wydawca ponadto dodaje na okładce, że ta książka została napisana nie tylko "ku pokrzepieniu serc", ale "ku przestrodze" i tu tkwi jej główne przesłanie, tj. do czego mogą prowadzić bezmyślna zawiść, oszczerstwa, egocentryzm, pycha czy brak empatii. Na podstawie bohaterów autor pokazał funkcjonowanie ówczesnego świata, jego tajemnice. Pisarz ujawnił to, co starano się ukryć przez lata, rozpad kraju poprzez skupienie się na drobiazgach, a nie jedności. Szukano różnic i niesnasek, a nie spraw budujących wspólnotę. Złota wolność bez granic, z jednej strony duma, z drugiej - przyczyna upadku. Ta lektura wymusza powolne delektowanie się treścią, by nie pominąć żadnych smaczków. Wymaga czasu i przemyśleń. To nie jest pozycja dla rozrywki. Tkwi w niej coś więcej. Uważam, że przy każdym kolejnym odczytaniu znajdzie się coś nowego, inny szczegół zwróci uwagę, coś innego zyska na znaczeniu.
Czy polecam i komu? Tak, miłośnikom historii Kresów, szlacheckiej braci czy stylu Sienkiewicza. Są tu elementy słowiańskie i świata nadprzyrodzonego, pojawia się wątek miłosny, konfliktu, przemocy, roli kobiety, znaczeniu kościoła. Prawdziwa mieszanka skłaniająca do głębszej refleksji podana w wybornym stylu, przedstawiona plastycznie, działając na wyobraźnię czytelnika.
Warto spróbować utworu Łady. Kto wie, może ktoś z Was odkryje w tym swoją miłość?
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/05/131-na-pograniczu-w-nawiedzonym.html
Są książki, które kuszą piękną okładką, są takie, co ciekawią niezwykłą treścią, a są i takie, których sama historia powstania jest wyjątkowa. Czym Wy kierujecie się przy doborze lektury?
Jedna z poczytniejszych pisarek powieści historycznych, Elżbieta Cherezińska, polecała na swoim profilu w mediach społecznościowych książkę wznowioną przez wydawnictwo Zysk i S-KA pt....
Z czym kojarzy się Wam średniowieczna Polska? Wielkie miasta czy zacofane wsie, wielki zabobon czy ślepe zapatrzenie w doktryny kościelne, regres czy progres kulturowy? Każda część Europy inaczej przechodziła ten czas, poddając się rytmowi epoki w sobie właściwym czasie. Z jednej strony władcy świeccy, z drugiej Kościół, każdy próbował uszczknąć coś dla siebie ze splendoru, podporządkowując sobie jak najwięcej poddanych. Pierwsi bali się narażać drugim, by nie zostać wykluczonymi z kręgu władzy, ale przecież znamy wyjątki, które dobitnie świadczą o tym, że chrześcijaństwo ze stolicą w Rzymie nie zawsze miało ostatnie słowo, o czym przekonała się Zachodnia Europa. Jak to było u nas? Czy wszyscy bezwzględnie zgadzali się z przesłaniem Kościoła, odrzucając tradycje przodków? No cóż, wśród usłużnych i pokornych zawsze znajdzie się grupka buntowników, której nie w smak rządy absolutne, tym bardziej w kwestii duchowej. Stąd też zjawisko inkwizycji, próby maniakalnego podporządkowania sobie wszystkiego i wszystkich, uciekając się do metod całkowicie sprzecznych z przesłaniem założyciela tego ruchu religijnego. Kim byli ścigani przez katolików? Heretykami, innowiercami, wiedźmami, takimi, którzy wiedzą więcej, przejrzeli sens elit kapłańskich, tymi, którzy przeszkadzali narracji kościelnej... Większość ludzi posłusznie stosowała się do nakazów Kościoła, przyjmując to jako pewnik, coś nieodłącznego, normalnego. Jednak wystarczył cień podejrzenia o odstępstwo, a życie takiej osoby stawało się czymś nie do opisania. Plotki, odwrócone spojrzenia sąsiadów i rodziny, wyrzucenie poza nawias społeczeństwa, przemoc psychiczna i fizyczna, włącznie z możliwością utraty życia. Zresztą, takie podejrzenia o konszachty z piekielnymi siłami mogły również przenieść się na najbliższych członków rodziny. Do lęku o siebie, dochodził strach o życie bliskich.
Średniowiecze to malownicza epoka, podczas której doszło do starcia dawnych wierzeń i chrześcijaństwa, ustanawiania nowej hierarchii zdobywania i uznawania władzy, rodzenia się nowych tradycji przyobleczonych w nowe szaty ze starymi korzeniami. Wieki średnie to nie tylko cofnięcie się cywilizacyjne w porównaniu do dokonań starożytnych, ale również rozkwit innych form, m.in. architektonicznych, kulturowych, bez czego nie byłoby dzisiejszego świata w takiej formie jaką znamy. To epoka pełna sprzeczności, którą można kochać i nienawidzić jednocześnie. Co kraj, to obyczaj. To, co na Zachodzie stawało się normą, u nas przyjmowało się z opóźnieniem, co można tłumaczyć m.in. problemami logistycznymi i komunikacyjnymi.
Zagadnienia mediewistyczne mogą wydać się zaplątane w polskiej historii, np. okres rozbicia dzielnicowego, drzewo genealogiczne Piastów, komu należy się władza, czemu nastąpił taki, a nie inny podział, dlaczego ostatecznie Kraków, a nie Gniezno, czyli macierzysty obszar Polan, skąd takie a nie inne znaczenie Polski na arenie międzynarodowej, jak nasza rodzima dynastia miała się do planów matrymonialnych innych panujących dynastii etc. Jak najłatwiej przeniknąć do tego świata, zaczynając od maluczkich, by ta historia stała się bliższa, znajoma, a może nawet bliska sercu? Knigi naukowe warto zostawić na później. Warto zacząć od powieści, czegoś lekkiego, na ząb. I tu pojawia się pytanie, czyje książki warto zacząć czytać. Och, na rynku jest od zatrzęsienia lektur na ten temat. Jedne lepsze, inne gorsze. Najważniejszą rolę odgrywa tu wiedza pisarza o wybranej epoce jako tło powieści oraz jego umiejętności przeniesienia jej na fabułę, by między opowiadanymi losami ludzi przemycić informacje, ciekawostki nadające autentyczności opowiadanej historii, a powiedziałabym nawet, że barwnego sznytu. Tak, nazwisko autora odgrywa tu niebagatelną rolę. Na początek lepiej sięgnąć po uznane osobistości, których pozycje już przeszły test rynku czytelniczego i się sprawdziły. Z czasem można eksperymentować, szukać nowych autorów, sobie nieznanych, nawet debiutujących, mając samemu już w zanadrzu jakąś ilość wiedzy o średniowieczu. Czemu? By czerpać radość z odkrywania wspomnianych przeze mnie smaczków, a jednocześnie nie dać się wywieść w pole. Warto również pamiętać o tym, że to fikcja literacka i autor ma prawo naginać pewne fakty. Dlatego też tak ważna jest wiedza o czytanej epoce. Dlatego na początek warto wybrać kogoś, komu można zaufać w tej kwestii.
W polskim średniowieczu siedzę już parę lat, a to ze względu na zainteresowanie wierzeniami słowiańskimi, lecz ta głównie opiera się na tych pierwszych wiekach. Wszelkie odstępstwa od tego są dla mnie ciekawą wyprawą. Bazą dla mnie były studia historyczne, które można porównać do pnia drzewa. Teraz sięgam po te drobniejsze gałązki, które rozbudowują i poszerzają horyzonty. Taką gałązką jest dla mnie czytana ostatnio "Wiedźma z Bronaczowa" Agaty Kasiak. Akcja książki toczy się za rządów Kazimierza Wielkiego w rejonie Krakowa. Myślę, że mogę ją zakwalifikować do powieści historyczno-przygodowych ze sporą dawką obyczajówki. O czym opowiada? W pobliżu Krakowa dochodzi do serii dziwnych zdarzeń. Znikają dzieci, po nocy słychać wycie, w świetle księżyca widać ludzkie sylwetki, z których dobywa się ów złowrogi dźwięk. Czy to omamy? Zło podobno wydobywa się z bronaczowskiego lasu, wśród którego straszą dawne, opuszczone, chłopskie chaty. Jaka jest prawda? Ponadto niektórzy twierdzą, że widzą mężczyznę w jasnej szacie, od którego bije światłość. Czyżby objawienie? Co tam się dzieje i co z tym wszystkim na wspólnego król? Jakie tajemnice kryje społeczność podkrakowskich wsi? Jakie brzemię nosi ta ziemia? Czemu właśnie teraz i tu? Czy przeszłość może tłumaczyć teraźniejszość? Gdzie znaleźć klucz do rozwiązania zagadki?
"Wiedźma z Bronaczowa" to panorama ludzkich charakterów, splątanych relacji, trudnych doświadczeń i cienkiej granicy między dobrem a złem. Jak to wszystko udało się autorce zmieścić na ponad 560 stronach? Występuje tu mieszanka bohaterów, wszelkiej maści stanów i temperamentów. Można tu spotkać i samego króla i kata, wytworne damy, chłopki i karczmarzówny, księży i zakonników, plotkarzy i milczków, beztroskich i zatroskanych każdą zmianą etc. Jest w czym przebierać. Każdej z postaci można by poświęcić kilka stron maszynopisu, a myślę, że i to byłoby mało, by rozwikłać każdą zagadkę bohaterów i rozłożyć ją na czynniki pierwsze w charakterystyce. Ogrom postaci, ogrom pracy autorki. Dużo psychologii i znajomości człowieka w tym się skrywa.
Na uwagę zasługuje przedstawiony tu Kazimierz Wielki. Król jak król, ale w tej powieści poznajemy go od strony bardziej prywatnej, mogąc zagłębić się w jego myśli, uczucia i słabości. Jak się czuje jako spadkobierca Władysława Łokietka, pamiętając, że nie wszyscy go popierali? Jak się odnosi do swoich małżeństw? Czego mu w nich brakuje? Jakiej kobiety pragnąłby w swoim życiu? Jaki jest? Jak odnosi się do swoich poddanych? Czym dla niego jest wiara? Władca Polski to postać niebanalna. Agata Kasiak nadaje mu ludzkie rysy, ukazując go w domowych pieleszach czy w konfrontacji z problemami życia codziennego. Piękne jest to jak on traktuje Rzepkę. W tym objawia się jako dobrze wychowany prawdziwy mężczyzna. Jako króla poznajemy go w Radziszowie i jego okolicach. Jest sprawiedliwy, dąży do poznania prawdy, nie daje posłuchu plotkom, każe szukać i sprawdzać wszelkie poszlaki. Potrafi myśleć długofalowo. Dobrze traktuje swoich urzędników oraz poddanych, szanując każdego bez względu na pochodzenie. Kazimierz Wielki widziany oczami Kasiak zasługuje na podziw i wyrozumiałość. Jego życie wbrew pozorom nie jest proste. Nosi na swych barkach odpowiedzialność za całe królestwo, ciągle będąc porównywanym do swych przodków. Dodatkowo autorka przemyca tłumaczenie przysłowia, że "zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną".
Zachowując drabinę społeczną warto zwrócić uwagę na kapłanów religii katolickiej. Najwięcej miejsca autorka poświęca księdzu Wawrzyńcowi. Posługuje w niewielkiej miejscowości. Mimo posłuchu u ludności, wciąż musi walczyć ze starymi zabobonami, tym bardziej, że ich echa wciąż są żywe, a sąsiedztwo lasów i dzikich zwierząt tylko je wzmaga. Jednak nie to przykuwa uwagę. On jako katolik, ale i jako człowiek jest postacią wyjątkową. To czyste uosobienie tego czym powinno być chrześcijaństwo. Dobro w czystej postaci, bezinteresowne, podające na dłoni całe swoje serce, cierpliwe, troskliwe, godne zaufania. Można mu powierzyć swoje życie. Wawrzyniec ma niezachwianą wiarę w swojego Boga. Naokoło widzi jego drobne cuda. Dąży do prawdy. Podobnie jak Kazimierz Wielki nie daje posłuchu plotkom, wręcz wytyka je tym, którzy je roznoszą i sieją popłoch. Ksiądz umie szczerze wybaczyć, a nawet nadstawić drugi policzek jak radzi Jezus, choć i to ma swoje granice. Jednak jak sam zaznacza, jego wiedza jest ułomna, a wszechwiedzący jest tylko Bóg. Jako człowiek widzi swoje słabości, ale walczy z nimi, doskonali się. Chce być wzorem i wsparciem dla swoich owieczek. Jego ewangelizacja nie jest nachalna. Słowa dostosowuje do słuchacza, wybiera plastyczne i proste przykłady, przytacza przypowieści, opowiada tak, by wzbudzić zainteresowanie i jednocześnie tak, by zapadło to w pamięć. Nie zmusza, twierdząc, że każdy znajdzie swoją drogę do Boga w odpowiednim czasie. I w tym tkwi jego sukces. Jest cierpliwy i idealny jako nauczyciel. Jako zwykły człowiek to wspaniały przyjaciel i powiernik. Mimo krzywych spojrzeń ludzi, bolesnych słów i realnej groźby utraty plebanii, idzie w zaparte w obronie tej jednej osoby, bo jej wierzy, zna ją i wie, co czai się w jej duszy. Nie wątpi. Wierzy. Gdyby kościół katolicki miał większą liczbę takich kapłanów na wszystkich szczeblach swej hierarchii to mógłby cieszyć się większą estymą i zaufaniem niż dziś. Może i jego droga byłaby inna. Grunt to powołanie. Jak jest każdy z nas wie, a historia wskazuje w jakim kierunku ta organizacja podąża.
Do wyroków świeckich i boskich potrzebny jest wykonawca woli władcy. W średniowieczu kimś takim był kat. Rodzina Onufrego, krakowskiego kata, odgrywa jedną z kluczowych ról w "Wiedźmie z Bronaczowa". Kat nie tylko wykonuje karę śmierci. Opiekuje się również zamtuzem. Zbroczony śmiercią nie może normalnie funkcjonować w życiu religijnym czy społecznym. Jest poza nawiasem, mimo iż wszyscy go szanują. Rodzina kata jest w pewnym sensie splamiona jego zawodem. Agata Kasiak bardzo ciekawie wyjaśnia to na zasadzie zakupu chleba na krakowskim targu. Kat nie zarabia mało, ale utrzymanie licznej rodziny w stolicy kosztuje. Warto też zwrócić uwagę na to, co musi potrafić. Oprócz bezbłędnego zadawania śmierci, musi doskonale znać anatomię. Przy okazji zapewne zna się nieco na lecznictwie, a nadzorując zamtuz doskonale orientuje się w aktualnych plotkach i sąsiedzkich intrygach. Jak najłatwiej mężczyźnie rozwiązać język? Przy kobiecie i dobrym trunku. Dzieci Onufrego, Rzepka i Bartek to prawdziwa podpora i duma dla ojca. Dobrze się prowadzą, są usłuchane, choć od dawna dorosłe, szanują ojca, wspierają go. Bartek to poczciwina, dobry chłop, do tego pioruńsko inteligentny, zdolny, dobrze zapowiadający się chirurg. Rzepka to kobieta, która wzbudza zaufanie, zaradna, pracowita, czuła, ciepła, troskliwa, pełna miłości. W powieści obydwoje sporo namieszają, ale w pozytywnym sensie. Mieć taką rodzinę w sąsiedztwie jako przyjaciół to skarb.
Spośród kobiet pojawia się jeszcze Jemiołka, córka karczmarza. Charakterna baba, ale tego nauczyło ją życie w towarzystwie ojca, który nie potrafi podnieść się z żałoby po żonie. Bywa i tak. Silna, uparta, zdecydowana, wiedząca czego chce, wyszczekana, szczera i do tego z pazurem. Niejednemu mogłaby zawrócić w głowie. Warto również zwrócić uwagę na Pełkową. Co za babsztyl! Nie znoszę takich ludzi jak ona. Wredna, fałszywa, dwulicowa, z jednej strony słodka aż do przesady, a z drugiej czekająca na najmniejsze potknięcie, by wsadzić nóż w plecy.
Jedną z najlepiej zarysowanych psychologicznie postaci jest Janka z Bronaczowa. Cóż mogę o niej powiedzieć, by nie zdradzić za wiele, a jednak zainteresować nią czytelnika? W oczach narratora i Wawrzyńca jawi się jako jedna, a z perspektywy swoich sąsiadów, a przede wszystkim wg świadectwa teściowej i szwagra wyjawia się zupełna odwrotnie. Jakim cudem? Skąd takie rozbieżności? Janka to córka bartodzieja, który przed laty zginął w lesie, a wioska całkiem opustoszała. Jedyną ocalałą była ona. Jak? Czy w przeszłości tkwi rozwiązanie do jej problemów po zaginięciu jej męża Spytka? Dlaczego teściowa jej tak nie znosi? Dlaczego szwagier nastaje na jej i bratanków życie? Czy można mieć dwa różne oblicza? Z jednej strony anielica, a drugiej diablica? Czy naprawdę można tak udawać całe swoje życie? Autorka zdradza jej myśli i uczucia, dawkując czytelnikowi jej przeszłość i doświadczenia. Krok po kroku, choć wodzi za nos aż do końca. Wg mnie genialnie wykreowana postać. Na jej temat można by napisać cały elaborat, ale tym samym popsuje się czytelnikowi efekt zaskoczenia i radości z odkrywania kart jej żywota. Pełno tajemnic, labiryntów, ale to gra warta świeczki.
Warto również wspomnieć o rzecznej babce, kobiecinie zamieszkującej odludne miejsce, znającej się na ziołach, gusłach i zabobonach. Praktycznie nikt nie zna jej imienia. Mało kto przyznaje się do kontaktów z nią, a prawie wszyscy korzystali kiedykolwiek z jej usług, nawet ci najbardziej bogobojni. Kobieta jest na granicy światów. Między nową a starą wiarą. Czy czyni czary? Czy omamia swoich klientów? Któż wie. Trudno to wytłumaczyć. Myślę, że istotnym czynnikiem jest tu sama wiara. To postać, którą trudno ocenić na początku, jednak im więcej się o niej czyta i poznaje jej prawdziwe oblicze, tym bardziej przeraża. Dlaczego? Tu niech odpowie treść książki. Powiem tylko, że ta bohaterka jest tu potrzebna, dopełnia całą historię.
"Wiedźma z Bronaczowa" to powieść wielowątkowa. Jest bogata w treści i ozdobniki. Nie mogłabym inaczej jej sobie wymarzyć. Trzyma w napięciu, ma idealnie wyłożony punkt kulminacyjny, a potem stopniowo z niego schodzi, tłumacząc każdy rozpoczęty wątek. Czytelnik ma mnogość myśli, nie wie którędy podąży bohater, która wskazówka okaże się tą prawidłową, kluczy labiryntem zastawionym na siebie przez autorkę, a jednocześnie cieszy się każdą stroną, nową przygodą, nową informacją. Konstrukcja fabuły to majstersztyk. Warto docenić również język i styl Agaty Kasiak. Rysuje klimat średniowiecza słowem, nie tylko w dialogach, ale i opisach. Robi to nadzwyczaj plastycznie. Ma talent. Robi to lekko, naturalnie. Ta powieść jest przyjemna w odbiorze, przez kolejne stronice płynie się, zanurzając się w nurcie tegoż uniwersum.
Każdy historyk i znawca regionu Krakowa doceni drobiazgowość przedstawionych tu faktów i ciekawostek. Idąc za słowami pisarki, czytelnik poznaje sposób funkcjonowania kazimierzowej stolicy, wybiera się na targ, zwiedza Sukiennice, poznaje realia życia w domu kata. Ma również okazję odwiedzić Wawel i sypialnię króla. Poza tym warto zwrócić uwagę na funkcjonowanie Opactwa w Tyńcu, gdzie zbierane zapasy na zimę mają również znaczenie gospodarcze. Kraków Krakowem, ale co poza nim? Magia! Trakty, lasy, łąki, piękne ruczaje, miejsca tchnące historią. Tak realnie przedstawione, że ma się ochotę w nich już zostać na zawsze. Szumiące drzewa, jesienne słońce bawiące się z bohaterami w berka, świergot ptaków, wycie wilków... cudo. Podążając dalej tym tropem, czytelnik trafia do świata rodzinnych stron autorki, Radziszowa, Skawiny, Bukowia, Mogilan, Tyńca i lasu Bronaczowa. Tu dopiero można się rozkoszować historycznymi smaczkami w postaci architektury, codziennych zwyczajów postaci, zależności wiosek od Opactwa w Tyńcu, organizacji funkcjonowania wsi w kwestii świeckiej i duchowej. Warto wspomnieć również o posołtysowym gospodarstwie zarządzanym przez księdza Stanisława. W kwestiach ekonomicznych naprawdę ciekawa sprawa. Z tychże opisów można naprawdę sporo wynieść, porównując je do książek naukowych. W lekkiej i przyjemnej formie podana trudna i czasem nudna treść. Poza tym czuć, że autorka zna i kocha przedstawione tu obszary. Wyziera to z każdej stronicy.
Wspomniałam, że to bogata w wątki powieść. Poza tym jest trudna. Porusza bolesne tematy, od których na co dzień się ucieka. Ona nie tylko je zarysowuje, ale i tłumaczy mechanizm ich powstawania i działania, ponoszenia konsekwencji pewnych zachowań i powtarzania ich w kolejnych pokoleniach. O czym mowa?
Średniowiecze, mała miejscowość leżąca niedaleko stolicy, uduchowieni mieszkańcy, wspaniały ksiądz, kontakt z naturą każdego dnia... ach, wydawałoby się, że sielanka trwa w najlepsze. Jednak co dzieje się za zamkniętymi drzwiami domostw? Czasem lepiej przymknąć oko i milczeć niż głośno o czymś powiedzieć i narazić się sąsiadowi. Kto wie do czego jest zdolny? Tak, a to najprostsza droga do utwierdzania oprawcy w tym, że robi dobrze i nikt nie zwróci mu na to uwagi. Może. Strach ma duże oczy. Co jednak z domownikami? Przemoc fizyczna i psychiczna to codzienność. I to nie jest odosobniony przypadek. Co czuje kobieta, która musi być posłuszna mężowi, mimo jego potwornego zachowania? Czym bywa akt fizyczny między nimi? Gwałtem, na który z czasem obojętnieje, by nie zwariować, spychanym w świadomości daleko. Dlaczego? Bo w domu są jeszcze małe dzieci. Krzyk na nie i podniesienie ręki bolą bardziej. Ile kobieta jest w stanie znieść? Gdzie stoi granica, po której przekroczeniu powie dość? Kobieta sama z małymi dziećmi. Jakie ma szanse? Co, jeśli naprawdę jest sama, bez bliskiej rodziny, która mogłaby ją przygarnąć? Czy w małej miejscowości ma szansę? W dużych miastach istnieją przytułki, domy, prowadzone przez zakonników, gdzie miałaby szansę przetrwać. A tu? Gdzie szukać pomocy? Uciekać? Dokąd? Agata Kasiak rysuje przed czytelnikiem okrutny świat, zdominowany przez silnych mężczyzn, zapatrzonych w siebie i swoją władzę nad kobietami. Lecz to niejedyna opcja. Co, gdy matka nie żyje? Jak traktowane są dzieci przez ojca okrutnika? Do czego zdolny jest się posunąć? Ile zniesie dziecko, zanim ucieknie? Czy w dorosłym życiu będzie powielało wzorce wyniesione z domu czy sprzeciwi się temu i stanie się przeciwieństwem rodzica? Powieść pokazuje, że wszystko zależne jest od charakteru. Przemoc w domu to jedno, ale przemoc, pewne represje mogą również dotknąć człowieka od strony lokalnej społeczności, z wykluczeniem na czele. Przemoc wobec kobiet, dzieci i mężczyzn. To wszystko ukazuje "Wiedźma z Bronaczowa", nie skupiając się tylko na aspekcie fizycznym. Przedstawia zmiany w psychice, zarówno u oprawcy jak i ofiary. Działanie tego mechanizmu przeraża, a czytelnikowi uzmysławia jakie dramaty rozgrywają się w życiu. To, co było kiedyś, powtarza się i dziś, może w nieco innej oprawie, ale to wciąż to samo.
W książce pojawia się również problem porwań dzieci. Po co? Czy one żyją? Co robią z nimi porywacze? Kim są? Co nimi kieruje? Jakie mają pobudki? Im więcej szczegółów się poznaje, tym większe oczy się robią. To, do czego zdolni są ludzie, przeraża. Brak słów. Warto przy tym zwrócić uwagę na tajemnicę bartodzieja z przeszłości, a to, co dzieje się za życia Janki. Co stało się z trójką dzieci Marcela i małym Staszkiem? Komu było one potrzebne? Dlaczego one? Powieść zwraca uwagę nie tylko na zmiany w mentalności dzieci, ale również na to, co dzieje się z rodzicami. Ten wątek boli, naprawdę.
Tu rodzi się pytanie do czego tak naprawdę zdolny jest człowiek, który nie ma żadnych hamulców moralnych, jakichkolwiek zahamowań? Tu warto pochylić się nad porywaczami dzieci. Czy sami z siebie tacy się stali czy maczała w tym palce ich przeszłość? Co wynieśli z domu? Jacy byli ich rodzice? Czy istniała jakaś granica, świętość, której by nie skalali? Obraz wyłaniający się z powieści poraża. Ofiarami mogą paść nie tylko ludzie, ale i zwierzęta, co tym bardzie boli, bo one nie są w stanie się bronić przed takim napastnikiem.
Większość ludzi jest niczym chorągiewki na wietrze, poruszają się w tę stronę, co większość. Rzadko kto ma odwagę głośno przyznać się do swoich przemyśleń, a może nawet pójdę dalej i stwierdzę, że niewielu ma ochotę w ogóle samodzielnie myśleć i analizować swoje otoczenie i rzeczywistość, w której przyszło mu żyć. Większość woli proste życie, działa schematycznie, poddaje się tłumowi, by nie wyjść przed szereg i nie zwrócić na siebie uwagi. Tak bywa bezpieczniej. Jeśli społeczność twierdzi, że ktoś jest wiedźmą, para się czarami i w nocy biega po lesie, to tak musi być. Sąsiedzi mogliby się mylić? No przecież ktoś z nich musiał ją widzieć, skoro tak twierdzi. Kłamstwo powtarzane notorycznie staje się zbiorową prawdą, której trudno zaprzeczyć. Jak dojść do kogoś, kto zasiał to ziarno? Cierpliwie i z mozołem, tak jak Kazimierz Wielki. Uporczywie powielane plotki potrafią zniszczyć życie osoby, której dotyczą, wpędzając ją w kąt, z którego nie ma wyjścia. W małych miejscowościach w średniowieczu było to tym bardziej trudne, że nie szło się od tego odciąć. Wyjściem była ucieczka, ale jak odnaleźć się w obcym miejscu? Szansą były duże miasta, gdzie nikt się nie znał, ale ilu miało możliwość tam się udać? Trudno to ocenić. W powieści dobrym przykładem na to może być Magda ze Skawiny.
Religia. Kolejna kwestia, którą porusza Agata Kasiak. Odgrywa tu kluczową rolę do zrozumienia fabuły. Z jednej strony chrześcijaństwo i oddanie się jego wartościom, z drugiej dawne elementy zwane zabobonami czy gusłami, które wrosły w miejscową ludność i są spadkiem po przodkach, z którym niechętnie się rozstają, bo w pewnym sensie tłumaczą niezrozumiałe zjawiska, a które kościół pomija. Brak powszechnego dostępu do edukacji jeszcze to potęguje. Widać to zwłaszcza między krakowianami z dziada pradziada, czyli Rzepką i Bartkiem, a mieszkańcami wiosek. Podejście do wielu spraw ich dzieli, tak samo jak tłumaczenie pewnych wydarzeń. Choć strach i noc potrafi przysłonić zdrowy rozsądek, dając ujście emocjom i poddanie się powszechnemu przerażeniu. Jak łatwo manipulować tłumem, wykorzystując jego wierzenia, słabe punkty, przekonuje się społeczność okolic Bukowia. Pozory mylą, a to co wydaje się dobre, może się okazać prawdziwym koszmarem. I tu warto zwrócić uwagę na wcześniej wspomnianą świetlistą postać. Kim ona jest? Jakie ma zamiary? Jak odbierają ją ludzie? Jak czytelnik odczytałby sygnały od niej? Czy poddałby się jej słowom czy zastanowił się nad tym nieco dłużej? Z daleka łatwo oceniać, lecz znajdując się tak blisko, trzeba mieć nie lada odwagę, by nie iść za tłumem i podążać własną drogą. Czy dzieci, czy dorośli, każdego łatwo omotać, mając ku temu zdolności.
Dzieci... jak świat wygląda z ich perspektywy? Autorka daje czytelnikowi wgląd w dziecięcą wrażliwość i proste pojmowanie świata. Potomstwo Janki, Marcela czy Pełków - poprzez ich rozmowy, obserwacje, rozumowanie można zobaczyć świat takim, jakim jest. Bez przekłamań. Poruszające są kwestie pojmowania religii w oczach Kaliny i Jagódki, przywiązanie Stefka do Rozalki etc. Dla mnie ważne okazały się zabawy dzieciaków. Poszukiwania wodnika i jego skarbu czy innych słowiańskich demonów to dowód na to, że te wierzenia tam trwały mimo prawie czterech wieków chrześcijaństwa. One tam były, w ludzkich sercach, pochowane w przysłowiach, strachach, tradycjach, by dotrwać do nam współczesnych czasów i odrodzić się.
Nie można przeoczyć jeszcze jednej sprawy, a mianowicie podejścia do zwierząt. To nie tylko wyposażenie gospodarstwa, dostawca mleka czy mięsa, siła robocza. To stworzenia, o które należy się troszczyć. Nie tylko krowy, które mają swoje imiona, ale również psy i koty, które są takimi samymi domownikami jak ludzie. Dzieci Janki mają koty, Jemiołka ma psiaka Puszka (jak adekwatne imię do jego postury). Tragedię na Bukowiu uzmysławia brak psiego jazgotania. Cisza, która przeraża. Szczekanie to dźwięk, który sprawia, że czuć już dom. Podobnie sprawa ma się z dworskimi psami do polowań i orłem, które są oczkiem w głowie swoich właścicieli. Na takie traktowanie aż serce rośnie. Ech, gdyby było więcej takich ludzi i dziś.
Jak ludzie to i relacje między nimi. Pojawia się tu miłość, przyjaźń, nienawiść, zaufanie, szacunek, fałsz etc. Wzajemne zależności między mieszkańcami podkrakowskich wiosek uzmysławiają jak działa niewielka społeczność, w której wszyscy się znają, jak szybko roznoszą się wieści. Widać jak silne bywają uczucia i przywiązanie. W tej powieści ksiądz Wawrzyniec jest tym, który spaja mieszkańców Radziszowa, ma realny wpływ na ich osądy, choć fabuła ujawnia, że od reguły są wyjątki.
"Wiedźma z Bronaczowa" tchnie słowiańskością. Wilkołaki czy wspomniana już wcześniej zabawa w wodnika to tylko wierzchołek góry lodowej. Dawne wierzenia, mimo osnowy nowej religii, są wciąż żywe wśród ludzi. I nie chodzi tu o rodzimych bogów czy demony. Ona tam jest. Można znaleźć ją w lesie, spadających jesienią liściach, zwykłej codzienności, dziecięcych zabawach, przeświadczeniach ludzi, wierze w umiejętności rzecznej babki, strachem przed bronaczowskim lasem. To te ruczaje, łąki, księżycowe noce, wycia wilków, rosa na stopach, lekki wiatr we włosach, ukochanie domu i jego okolic... Ta słowiańskość jest gdzieś na uboczu, jest tłem, ale bardzo wyraźnym, które tylko czeka na odkrycie. Agata Kasiak odmalowuje ją. Jej słowiańskość jest swojska, staje się bezpieczną przystanią, w której pragnie się zostać, unurzać całym sobą.
Ta powieść jest świetnie skonstruowana i napisana. Wspaniale się ją czyta. Czytelnik wnika do przedstawionego świata, zżywa się z bohaterami, wzlatuje i upada z nimi, przeżywa ich rozterki, nie ma szans, by przed tym uciec. Mnie ta książka bardzo poruszyła emocjonalnie. Dotyka trudnych tematów, ukazując psychikę postaci w pełni. Dzięki temu można naprawdę zrozumieć bohatera, jego przemyślenia, postawę i zachowanie. Tyczy się to zarówno tych dobrych jak i złych. A to wszystko w klimacie średniowiecza ze słowiańskością w tle. Czego chcieć więcej? Wciągająca fabuła, trzymająca w napięciu fabuła, pełnokrwiści bohaterowie.
"Wiedźma z Bronaczowa" Agaty Kasiak to książka wyjątkowa. Mimo trudnych treści, czaruje i wciąga w swój świat. Nie sposób się od niej oderwać. Wydaje mi się, że mota swymi zaklęciami czytelnika w niewidzialne okowy, z których nie sposób się wyrwać. Tym samym gorąco ją polecam.
PS Dziękuję Pani Agacie za egzemplarz książki, piękną dedykację i odpowiadam, tak, w Radziszowie sprzed sześciu wieków bardzo mi się spodobało. Chętnie bym tam została na dłużej.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/04/129-na-skraju-wiedzma-z-bronaczowa.html
Z czym kojarzy się Wam średniowieczna Polska? Wielkie miasta czy zacofane wsie, wielki zabobon czy ślepe zapatrzenie w doktryny kościelne, regres czy progres kulturowy? Każda część Europy inaczej przechodziła ten czas, poddając się rytmowi epoki w sobie właściwym czasie. Z jednej strony władcy świeccy, z drugiej Kościół, każdy próbował uszczknąć coś dla siebie ze splendoru,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czym mogą inspirować się pisarze? Każdy czytelnik zacznie głęboko analizować zadane pytanie i szukać ambitnych odpowiedzi typu: życie, trudne doświadczenia, traumy, ulotne chwile szczęścia, legendy i baśnie, literatura, kino. Mogą zdarzyć się odpowiedzi o snach i marzeniach przeniesionych na papier. Czy komuś z Was przyszłoby do głowy, że wena może pojawić się podczas tzw. sesji RPG? A jednak.
Mateusz R. M. Rogalski to historyk, politolog, pedagog, który zawodowo realizuje się w handlu, a prywatnie zgłębia tajniki: świata podczas podróży, ludzkich umysłów w kontaktach zawodowych, historii podczas wypraw w głąb literatury. Na swoim koncie odnotował sukces księgarni internetowej samowydawcy.pl, która sprzedaje tylko i wyłącznie książki wydane w trybie self-publishing. Postanowił również sprawdzić się jako pisarz. Jego debiutem jest powieść "Obrońcy Ahury, Pasowanie" inspirowana klimatami RPG, które (jak czytamy w opisie wydawcy) odbywały się w Legnickim Stowarzyszeniu Fantastyki Gladius. Jaka ona jest? Czego dotyczy? Kto może w niej odnaleźć swoje zagubione dziecięce wyobrażenia?
"Obrońcy Ahury. Pasowanie" to książka w klimacie średniowiecznej fantastyki, której akcja rozgrywa się w Królestwie Górnego Hakonu, gdy na tronie pojawiają się pewne perturbacje związane ze śmiercią króla. Jak to w życiu bywa, nigdy nie jest tak łatwo i przyjemnie. Pojawiają się schody. Czy Królestwo utrzyma się jako jedność? Kto zdobędzie władzę? Kogo będą wspierać poszczególne Księstwa? Jak owa sytuacja odbije się na zwykłych mieszkańcach tego kraju? Czy przez kraj przeleje się krwawa łuna wojny domowej?
Świat przedstawiony przez Mateusza Rogalskiego opiera się na przygodzie w drodze, bitwach, ucztach, zdobywaniu kolejnych lokalizacji i wypełnianiu zadań zleconych przez Księcia Ahury. Inspirowana klimatem średniowiecza, rycerstwa, szeroko pojętej szlachty i ich wewnętrznymi rozgrywkami o ustanowienie hierarchii poszczególnych rodów, zdobycia sławy i bogactwa, powoduje, że przede wszystkim skupia się ona na wojownikach, dworzanach i osobach im towarzyszących. Próżno szukać tu historii zwykłych mieszkańców wsi i miast. To powieść z jednej strony dworska, pokazująca szczegółowo przebiegi uczt, celu ich organizowania, ukrytych w cieniu intrygach, relacji między poszczególnymi gośćmi, obowiązującymi zwyczajami, a z drugiej bitewna, wojenna, przedstawiająca wszystkie odcienie tego stanu. Drobiazgowo opisuje etapy przygotowań, samych walk i ich ceny dla każdej ze stron. Są bitwy w otwartym polu, oblegania, bezpośrednie pojedynki, walka w krwawym szale etc. Warto też zwrócić uwagę na opisy białej broni. Dodatkowym atutem jest zwrócenie uwagi na obszar, w którym toczy się bitwa i jakie ma on znaczenie dla obrania odpowiedniej strategii. Szczegół goni szczegół i to na pewno docenią znawcy tematu. Dla laika może to być nużące, ale uważam, że warto się w nie zagłębić, by nie stracić wątku, ponieważ autor ukrywa w nich elementy ważne dla dalszej fabuły, a przy okazji można poszerzyć swoje horyzonty.
Narratorem powieści, a jednocześnie jej głównym bohaterem jest Aris Esnaf'ar, młodzieniec przybyły z pustynnego Dahaku, znawca wina i kobiet, szukający bogactwa, by wykupić rodzime dobra z rąk obcego rodu. Przypadkiem wplątujący się w sam środek intryg lokalnych dworów oraz politycznych tyczących się całego Królestwa Górnego Hakonu. Początkowo nieco irytujący, z czasem zdobywający coraz większą sympatię czytelnika. Od lekkoducha marzącego o spokojnym wieczorze z doborowym wypełnieniem kielicha i lekkich potyczkach o sławę dla zdobycia damy swego serca do niezrównanego w walce wojownika i lojalnego przyjaciela. Młody mężczyzna potrafi pozytywnie zaskoczyć, choć czasem jego pomysły wywołują zdumienie i zapytanie czemu sam tego nie robi, a idzie najprostszą drogą przy użyciu osób trzecich. Aris, mimo relacjonowania całej fabuły, pozostaje zagadką. Do końca nie wiadomo, co czai się w jego głowie.
Towarzyszy mu m.in. rodzeństwo Albert i Eleonora oraz Vissen. Razem przeżywają mnóstwo przygód, sytuacji, które zbliżają i powodują mimowolne zadzierzganie więzi bez względu na wzajemne sympatie i antypatie. To grupa, która poznaje smak zagrożenia życia i wartości posiadania zaufanych osób w swoim otoczeniu, którym można powierzyć własne bezpieczeństwo. Sama świadomość mienia obok siebie lojalnych i sprawdzonych ludzi to połowa sukcesu podczas walki. Tutaj to podstawa. Podczas lektury można zaobserwować rozwój ich znajomości, niuanse relacji między poszczególnymi członkami grupy. Po czasie czytelnik jest w stanie rozpoznać już po pierwszych opisanych gestach, mimice czy kilku słowach humor postaci i możliwość przebiegu rozmowy z innym bohaterem tejże ekipy.
Podobna sytuacja ma miejsce między Arisem a Małymi, którzy stają się drugim planem fabuły o bogatym potencjale. Kim są? Nie mogę tu zdradzić zbyt wiele, by nie psuć czytelnikowi dobrej zabawy podczas lektury. Warto zwrócić uwagę na Bardaka, którego przeszłość i umiejętności splatają się w jedno, tworząc jego tożsamość. Kreacja tej postaci zaskakuje, a czające się w nim tajemnice kuszą, by iść za nim prosto w gęsty i ciemny las bez chwili namysłu. Wystarczy spojrzeć w jego oczy, by przepaść i ujrzeć prawdę o życiu. Żałuję, że Małych nie ma jeszcze więcej, ale nic straconego, ponieważ "Pasowanie" to dopiero pierwsza część. Co autor szykuje dalej? Jak rozwinie ich wątek?
Powieść zawiera całkiem sporo czarnych charakterów, skupionych na łupieniu, zabijaniu, niszczeniu konkurencji. Mimo iż wysokiego stanu, zdają się ludźmi skoncentrowanymi tylko na tym jednym, by czynić zło. Gdzie w tym sens? W większości motywacje pozostają sekretem, u nielicznych zostaje wyjawiona jak zraniona duma czy stawanie w szranki z powodu wybranki serca. Czy ktoś spośród współtowarzyszy walki okaże się właśnie kimś takim?
Walki, bitwy i rycerze to świat mężczyzn. Czyżby na 100%? Ta lektura wskazuje, że w niewielkim stopniu, ale jednak kobiety również mogą brać w nim udział i to aktywnie, a nie jedynie jako bierne obserwatorki. Potrafią równie dobrze walczyć i dowodzić, wykazywać się odwagą, poddawać pomysły w obronie atakowanego miejsca etc. W tym miejscu warto spojrzeć na Shu.
W "Obrońcach Ahury" pojawia się wątek zapytania o lojalność, o prawidłowość wyboru strony konfliktu, o momencie przejrzenia na oczy tego, co ważne, czemu warto się poświęcić. Czasem wystarczy jedna rozmowa, jedna sytuacja, by przewartościować swoje życie o 180 stopni. Szkoda, że czasem ta refleksja przychodzi za późno, ale co się nie odwlecze, to nie uciecze.
Ahura a Dahak. Dwa różne światy, odmienne, o czym świadczą spostrzeżenia głównego bohatera. W "Pasowaniu" czytelnik ma okazję zapoznać się bezpośrednio tylko z tym pierwszym księstwem. Piękna przyroda, zmienność krajobrazu, od nizin po góry. Wspomniana już na początku rozbudowana szlachecka gałąź społeczeństwa z wyszukanym nazewnictwem poszczególnych "stopni wtajemniczenia" zasłużenia się wobec diuka bądź króla. Szereg zamków, turniejów, wierzeń i legend. Niezrozumiałe dla Arisa podejście do magii i osób nią władających. Z kolei Dahak to pustynny kraj o bogatej kulturze winnej, wielu świątyniach, intrygujących bogach, który aż prosi się o lepsze poznanie. Wspominki Esnaf'ara tylko podsycają ciekawość.
Mateusz Rogalski umiejętnie operuje słowem, plastycznie oddając drobiazgowość opisów krajobrazu, w tym przyrody, budynków. Nie szczędzi szczegółów wyglądu strojów szlachciców, smaku i zapachu potraw. Jak mało kto przedstawia walki. To nie lada sztuka. One idealnie nadają się dla scenografów, by spełnić wizję autora i przenieść powieść na scenę bądź ekran. Jednak ta dokładność czasem przytłacza, powodując, że gubi się wątek główny. Może ona spowodować, że znużony czytelnik odłoży książkę na bok. Warto byłoby znaleźć złoty środek, by wilk był syty i owca cała. W przypadku dialogów brzmią one w większości wytwornie, jak przystało na osoby wysoko urodzone, z całą precyzją odpowiedniego tytułowania. Jednak warto zwrócić uwagę na formę zwracania się do służby lub osób o niższym statusie społecznym. Jest zupełnie inna. To świadczy o rozbudowanej kulturze języka, jego zróżnicowaniu. Autor ma lekkie pióro, potrafi zainteresować czytelnika.
Bohaterowie są ciekawi, ale brakuje im głębszego rysu psychologicznego, poza nielicznymi wyjątkami jak Aris czy Bardak. Rozbudowanie tego elementu w kolejnych tomach może zaprocentować. Na uwagę zasługuje kreacja świata przedstawionego, jego złożoność, bogactwo form, różnorodność, wplecenie mitów i legend do życia postaci.
Ta książka to typowa przygodówka, więc wiadomym jest, że akcja pełna jest przykuwających uwagę widowisk. Warto jednak podkreślić, że są one przeplatane spokojniejszymi zdarzeniami, np. odwiedzinami w bibliotece, dyskusją o motywacjach do walki, smakowaniem wyskokowych trunków. Dzięki temu fabuła jest zrównoważona. Zaskakuje zakończenie tegoż tomu. Nie wiadomo, co dalej, co się stało, a snute domysły na niewiele się zdadzą. Trzeba cierpliwie czekać na drugi tom.
Od strony wydawniczej należą się szczere słowa uznania. Piękna, tematyczna okładka przykuwa uwagę. Każdy rozdział poprzedza związana z nim ilustracja, nastrojowa, czarno-biała, surowa, prosta, a a jak wymowna. Od strony redakcyjno-korektorskiej - natknęłam się raptem na parę literówek, co świadczy o jakości tekstu. Jako dodatek dołączono wykaz bohaterów i rozbudowane mapy uniwersum, będące sporą pomocą w połapaniu się kto jest kim i gdzie aktualnie przebywa, jak daleką drogę przebył i jaki jest jego następny cel.
"Obrońcy Ahury. Pasowanie" Mateusza Rogalskiego to fantastyczna przygodówka w autorskim uniwersum klimatycznie odpowiadająca rycerskiemu okresowi średniowiecza, przedstawiająca świat bitew, dworskich uczt i intryg, znaczenia małych, ludzkich pionków w grze wielkich polityków, którzy wysługując się nimi, osiągają swoje cele. Ta powieść pokazuje również jak rozwija się znajomość ludzi skazanych na swoje towarzystwo w sytuacjach ekstremalnych, gdy w grę wchodzi walka o własne życie. Uważam, że ta lektura świetnie obrazuje dziecięce wyobrażenia o byciu rycerzem, posiadaniu swojej drużyny i zawojowaniu świata z domieszką dorosłych problemów. Poprzez to świetnie w niej odnajdą się czytelnicy lubujący się w literaturze awanturniczej, przygodowej, pełnej walk i rozlewu krwi, kochający takie opisy. Posiada ona swoje lepsze i gorsze momenty. Rozkręca się dopiero po jakiejś 1/3 całości, wtedy wciąga bez reszty, głównie ze względu na chęć poznania tajemnicy snów Arisa i jego sekretnego znajomego. Jakie jest ich znaczenie i kim okaże się ów jegomość? Czym zaskoczy nas Esnaf'ar?
To lektura dobra na długie jesienne i zimowe wieczory, by ruszyć wraz z bohaterami na podbój Królestwa Górnego Hakonu, oderwać się od codzienności i żmudnych obowiązków, zasmakować przygody i rozerwać się.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/04/fantastyka-inspirowana-rpg-obroncy.html
Czym mogą inspirować się pisarze? Każdy czytelnik zacznie głęboko analizować zadane pytanie i szukać ambitnych odpowiedzi typu: życie, trudne doświadczenia, traumy, ulotne chwile szczęścia, legendy i baśnie, literatura, kino. Mogą zdarzyć się odpowiedzi o snach i marzeniach przeniesionych na papier. Czy komuś z Was przyszłoby do głowy, że wena może pojawić się podczas tzw....
więcej mniej Pokaż mimo to
Ludzie działają schematycznie, myślą stereotypami. Czemu? Tak jest zdecydowanie łatwiej, nie trzeba samemu analizować, sprawdzać i zastanawiać się. Mechaniczne postępowanie upraszcza życie. Jednym tak, lecz innym sprowadza to piekło na ziemię. Każdy kto jakoś się wyróżnia, wychodzi przed szereg, bywa piętnowany, a dotyka to zarówno dzieci, jak i dorosłych. Wiek nie gra tu istotnej roli, choć warto zwrócić uwagę, że u tych najmłodszych psychika, odporność na ból oraz dystans do pewnych spraw dopiero się kształtują. Ilu nie wytrzymuje presji i ucieka? Ilu rezygnuje z siebie, by nie słyszeć raniących słów? Jak długo trzeba udowadniać, że jest się kimś wartym uwagi, że stereotyp to nieprawda? Czy w ogóle warto podejmować dyskusje z takimi ludźmi? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jedni poddadzą się sile argumentów, inni tak się zapieklą, że tylko iskry będą lecieć...
Nasz świat nie jest prostą linią, ma wiele odnóg, skomplikowanych. Powstaje z tego ogromne, rozgałęzione drzewo, a każdy ludzki byt to jedna gałąź, która opowiada swoją historię.
Podobną tematykę podejmuje w swej książce Monika Maciewicz pt. "Wiedma". To słowiańska powieść fantastyczna osadzona w początkach X wieku na obszarach leżących przy rzece San. Wymieniono w niej kilka nazw miejscowości, m.in. Przemyśl, Żmigród, Tyrawa Solna. Wspomniane zostały także nazwy plemion: Wiślan, Lędzian oraz Madziarów przybyłych z Panonii. Wynika z tego, że na ziemiach obecnej Polski Polanie jeszcze nie zdobyli przewagi nad pozostałymi, a zatem wciąż istniał system plemienny. Można tu również napotkać drobną wskazówkę co do czasu akcji, a mianowicie informację o upadku Wielkich Moraw.
"Wiedma" opowiada o losach młodej dziewczyny, Biwii, która zrządzeniem losu, staje się uczennicą miejscowej wiedźmy, tym samym przyjmując na siebie wszelkie związane z tym konsekwencje. Jej droga usiana jest przygodami i cierniami, lecz dokąd ją zaprowadzi?
Dziewczę jest wyjątkowe, a jej nauka u wiedźmy nieprzypadkowa, ponieważ ma brata bliźniaka. Ma wrodzone zdolności do wiedźmowania, szybko i łatwo idzie jej zapamiętywanie roślinnych tajemnic, poznawanie arkanów zaklęć i rytuałów. Uczy się także szanować i rozpoznawać mieszkańców niewidzialnego świata dla ludzkiego oka. Stara się, pomaga, ale i zadaje pytania, na które czasem uzyskuje odpowiedź dopiero po dłuższym czasie. Bywa pełna sprzeczności, potrafi kochać i nienawidzić, chcieć i nie chcieć w tym samym momencie. Powoduje to w niej narastanie wątpliwości i rozterek, choć bliscy starają się jak mogą, by ułatwić jej wybór. Jest szczera i otwarta, gotowa nieść pomoc każdemu. Potrafi kochać całym sercem, zdobyć prawdziwą przyjaźń i utrzymać ją przy sobie. Choć los ją doświadcza, idzie przed siebie i nie poddaje się, walczy.
Wbrew swemu młodemu wiekowi, wbrew złym spojrzeniom i cierpieniu jest silna, choć wiele ją to kosztuje. Poznaje życie od tej ciemnej strony. Nie dostaje nic za darmo, wszystko okupuje sporym wysiłkiem i ciężką pracą. Ze swoich błędów potrafi wyciągnąć wnioski, by nie powtarzać ich w przyszłości. Na oczach czytelnika dojrzewa, od dziecka po dorosłą kobietę, od domu rodzinnego po samotne wędrówki po niebezpiecznych terenach. Biwia jako wiedźma walczy z przeciwnościami losu. Ludzie się jej boją, jej umiejętności i wiedzy, konotacji z magią i stworami. Warto jednak zaznaczyć, że część osób darzy jej profesję szacunkiem, choć podszytym lękiem.
Biwia to niejedyna postać kobieca wysuwająca się na czoło fabuły. Warto zwrócić uwagę na Starą Wiedmę oraz Caryczkę, ich historie i życie pełne trudnych doświadczeń, które czytelnik poznaje powoli, krok po kroku, wielu spraw tylko się domyślając. To nauczycielki naszej wiedźmy, które ją kształtują i wychowują niczym matki. Przekazują swoją wiedzę nie tylko o profesji, ale i o życiu, stając się nieświadomie drogowskazami. Tłumaczą, informują i przestrzegają. To silne kobiety, które stały się nieugięte, harde i pewne siebie. Są niezależne, z reguły żyją same, choć poświęcają swe życie na pomaganie innym, opiekę nad borem etc. Mogą być poczytane za wzorce dla feministek. Silne, wiedzące czego chcą, idące własną drogą, walczące w pewien sposób ze stereotypem roli kobiety w społeczeństwie.
Mężczyźni w "Wiedmie" są towarzyszami kobiet, tak jak Miłosz, Żegota czy Bartus. Jedni są obok, pomagają, inni - czyste zło i niebezpieczeństwo. Męski świat to władza, dominacja, siła, tężyzna fizyczna, ale również obrona słabszych, np. w przypadku wojów. Kształtują świat i wyznaczają jego rytm.
Postacie w powieści są głęboko przemyślane, np. dojrzewanie Biwii, wpływ Starej Wiedmy i Caryczki, relacja naszej panny z pewnym jegomościem, przemiana Bartusa, podejście rodzinnego sioła młodej wiedźmy do niej po obraniu przez nią nowej drogi. Ludzie zmieniają się pod wpływem innych, nowych doświadczeń, po traumatycznych przeżyciach. Instynktownie działają schematami, niewielu potrafi iść pod prąd i myśleć samodzielnie. Tak jak w przypadku Jarowara wpływ na to ma wychowanie. Monika Maciewicz zamyka na kartach swojej książki skomplikowane relacje, niełatwe charaktery i pełne emocji zwroty akcji.
"Wiedma" to powieść nie tylko o silnej kobiecie. Przedstawia siłę prawdziwej przyjaźni, np. Miłosz, Biwia i Damroda czy młode wiedźmy. Pokazuje znaczenie gościny i wdzięczności jak w przypadku chaty spod Żmigrodu, udowadnia siłę wiedzy wiedzących kobiet, gdy wokół pełno rannych i umierających. Ukazuje czym powinien kierować się dobry władca, który chce być poważany nie tylko za swą władzę, ale dokonania i podjęte decyzje, gdzie kluczowe znaczenie ma zdroworozsądkowe podejście, nienarażanie życia poddanych i szacunek wobec przeciwnika. Jak świat światem ludzie walczą o terytorium, złoża i bogactwa, ale ci stojący na czele muszą doceniać i przewidywać posunięcia wroga. Jak najwięcej zyskać przy jak najmniejszych stratach. Powieść też dotyka tematu miłości m.in. rodzicielskiej, braterskiej i partnerskiej. Każda relacja jest inna, zmienia się i ewoluuje. Każda wymaga czasu i cierpliwości, wzajemnego zrozumienia i szacunku. Ta nić gdzieś po drodze może się urwać, choćby ze względu na jedną ze stron (np. Bartus i Biwia, Miłosz i jego ukochana), ale animozje zawsze można spróbować wyjaśnić, nawet te dawne, by zakończyć waśnie. Często wspominam o szacunku, ale jak przedstawia autorka, jest on niezwykle ważny w międzyludzkich relacjach, jest fundamentem, na którym można budować inne uczucia.
Powieść Maciewicz to również dobre studium życia codziennego we wczesnym średniowieczu. Przedstawia trudy życia na wsi i w mieście, w czasie pokoju i wojny, w zwykłe dni i podczas świąt. Ukazuje m.in. zdobywanie mięsa w borach, zbieranie ziół, rąbanie drwa, prace polowe, spławianie rzeką tratw z załadunkiem, handel barterowy, a nawet wytwórstwo. Pisarka zwraca uwagę na wiele szczegółów, które mogą umknąć. Dzięki temu książka zyskuje na autentyczności, a czytelnik bezwiednie poszerza swą wiedzę.
Życie to nie tylko codzienność, ale i sfera sacrum. To składanie ofiar podczas Dziadów dla przodków i bliskich, obchodzenie tryzny, przejście z dzieciństwa do dorosłości, oddawanie czci bogom w gajach, dbanie o te święte miejsca, obchodzenie, np. Jarych czy Szczodrych Godów, Święta Plonów oraz zwyczaje z nimi powiązane. Czytelnik ma okazję poznać od kuchni życie przodków, ich uroczystości i sposoby świętowania.
Święta to też i wiara. W powieści pojawia się m.in. Perun, Mokosz, Strzybóg, Jaryło, Swaróg, Świst, Poświst, Lel i Polel. Z demonów wymienione są np. latawce, chmurnicy, utopce, wodniki, kikimory, wąpierze, polewiki, bieda, Leszy oraz Żmij. Ludzie ich nie widzą, ale się ich obawiają i odczuwają skutki ich działań. Łącznikiem są wiedźmy i osoby obdarzone "szóstym zmysłem", widzący ten nadprzyrodzony świat, wpływający na nasz. Bogów ludzie czczą, składają im ofiary, mają swych opiekunów, z którymi są szczególnie związani, czy to przez wykonywany zawód, miejsce zamieszkania, imię albo znaki będące na ich ciele. Ze stworami ludzie wolą żyć w zgodzie, zwłaszcza tymi zamieszkującymi gospodarstwo domowe i jego sąsiedztwo, zostawiając im nieco ze stołu. Udając się w podróż lasem, rzeką czy górami składa się ofiary o pomyślność przeprawy. Słowianie chcą mieć po swojej stronie byty silniejsze od siebie. Dziwić się im nie można. W powieści występują też szczególne miejsca jak owe gaje, ostrowia, drzewa, góry (Łysa Góra) etc., w których kontakt z siłą wyższą był łatwiejszy, bardziej doniosły. Wystarczy wspomnieć o świętym dębie rażonym piorunem, który tłumaczy się jako połączenie Peruna z Mokosz, matką płodnej ziemi.
Autorka sporo miejsca poświęca opisowi duchowości naszych przodków, które jest nie tylko tłem fabuły, ale gra ważną rolę w życiu głównej bohaterki, decydując nieraz o losie całych osad. Pokazuje to jako element scalający, wyznaczający bieg czasu, swego rodzaju kalendarz.
"Wiedmę" cechuje lekki i przyjemny styl, archaizowany język (znaczenie pewnych słów łatwo wywnioskować z kontekstu lub korzystając z przypisów). Występuje tu bogactwo opisów i naturalność dialogów. Fabułą jest ciekawa, akcja wartka, lecz wyważona. Każde zdarzenie ma swój czas. Bohaterowie przyciągają swoją historią. Czego chcieć więcej?
Dla mnie powieść Moniki Maciewicz to podróż w przeszłość do naszych przodków, swoisty wehikuł czasu. To zaproszenie do poznania ich codzienności, zwyczajów i tradycji. To możliwość wniknięcia w ich wierzenia. To również zawarcie znajomości ze stworami typu wodnik, mamuma, rusałka, Leszy czy Żmij. To szansa na pogłębienie wiedzy o wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyźnie.
Podsumowując, uważam, że to książka przede wszystkim dla osób zainteresowanych szeroko rozumianą słowiańskością oraz poszukujących silnych kobiecych sylwetek na przestrzeni wieków. Ta pozycja, mimo poruszania niełatwych tematów, odpręża, dodaje otuchy. Jest pouczająca. Jakby wyjęta z ust bajarza. Naprawdę dobra!
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/03/123-o-roli-kobiety-tej-co-wie-w.html
Ludzie działają schematycznie, myślą stereotypami. Czemu? Tak jest zdecydowanie łatwiej, nie trzeba samemu analizować, sprawdzać i zastanawiać się. Mechaniczne postępowanie upraszcza życie. Jednym tak, lecz innym sprowadza to piekło na ziemię. Każdy kto jakoś się wyróżnia, wychodzi przed szereg, bywa piętnowany, a dotyka to zarówno dzieci, jak i dorosłych. Wiek nie gra tu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Leśna głusza, szemrzący w oddali strumyk, odgłosy zwierząt. Cuda natury. Czego chcieć więcej? By życie w takim miejscu nigdy się nie skończyło, a ludzkie sąsiedztwo nigdy nie zawitało do naszego azylu. Takie marzenia tyczą się niejednego leszego i niejednej boginki, lecz ludzi jak na złość wszędzie więcej i więcej. Co począć? Jak temu przeciwdziałać? Jak zachować puszczę, taką pierwotną? Jednak czy wszyscy ludzie są tacy źli? Czy są tacy, co szanują leśne stwory i matkę ziemię? Czy potrafią przeciwstawić się swoim ziomkom i wytłumaczyć, by nie niszczyli darów przyrody?
Tak mogłyby wyglądać rozważania mieszkańców słowiańskich lasów, gdyby rodzima wiara wciąż trwała. Czy byłby możliwy kompromis między nimi a ludźmi? Jak przebiegałaby taka koegzystencja? Co w razie naruszeń wspólnie poczynionych postanowień? Kto sądziłby rzezimieszków? Jakie byłyby kary?
Mój świat stanął na głowie za sprawą powieści pasjonatki mitologii wszelakich, Magdaleny Wolff. Drugi tom serii "Moc Korzeni" pt. "Szata z piór" jest głęboko inspirowany i osadzony w słowiańskich realiach wierzeniowych, gdzie ludzie żyją obok stworza i bogów, wpływając na siebie wzajemnie. To świat, gdzie legendy i baśnie przeplatają się z rzeczywistością, a historia jest wielce poważana i stanowi punkt wyjścia dla wyobraźni autorki. Skąd jestem tego taka pewna?
Na początek warto przyjrzeć się geografii uniwersum Wolff. Sławianie, ich zachodni sąsiedzi mocno podchodzący pod niemieckojęzyczne narody, północni - z ich pierwotnymi nordyckimi bogami oraz co ważne - aspekty religijne, tj. politeistyczni Sławianie i monoteistyczni mirianie. Czy czegoś Wam to nie przypomina? Właśnie. Nasza własna historia, lecz czytelniku pamiętaj, to powieść fantastyczna, a nie historyczna.
O czym opowiada "Szata z piór"? Warcisława, zwana również Wreną, wyłania się z lasu w towarzystwie Szarego i rusza ku swemu przeznaczeniu, by odzyskać odebraną jej podstępem ojcowiznę i pomścić śmierć najbliższych. W lesie przeszła już próby u Baby Jagi, pokonała liczne przeszkody, walczyła ze żmijem. Przeżyła. Co może ją spotkać wśród ludzi? Na kogo będzie mogła liczyć, a kto ją zdradzi? Kto stanie jej się powiernikiem i przyjacielem, a kto wrogiem? Dziewczyna musi udać się do Świerków, kuzynostwa, by zyskać wsparcie w swojej sprawie i udowodnić, że warto iść za nią. Poza tym czeka ją jeszcze podróż do kniazia Dargorada, najbardziej wpływowego pana po tej stronie puszczy. Co jeszcze kryje się za rogiem?
Wacia dojrzała, wie, co jest jej celem, ale bywa zagubiona, niepewna siebie, musi zakładać maski wśród obcych, by chcieli ją wesprzeć. Jest młodą dziewczyną, którą los już srodze doświadczył. Nieszczęśliwe małżeństwo, śmierć bliskich, utrata domu i konieczność szybkiego dojrzenia do bardzo ważnych i odpowiedzialnych decyzji, brzemiennych w niespodziewane skutki. Jak na ten wiek to za wiele na jedną osobę, lecz przy pomocy prawdziwych przyjaciół ma szansę na powodzenie i zrozumienie samej siebie. Jej postać spina całą fabułę, jest barwna, niejednoznaczna, dająca się lubić i poznać. Jest kimś, komu warto zaufać, otworzyć się przed nią. Jest szczera i lojalna. O swoich walczy jak lwica.
Jastrzębcówna to główna bohaterka kobieca, ale nie można pominąć pozostałych. Równie ważna jest Gerda von Hewen, na zewnątrz nieustępliwa, odważna, śmiało krocząca przed siebie, a w środku niepewna, łaknąca akceptacji i miłości. Warto też bliżej przyjrzeć się Mirce, kapłance i podopiecznej Pężyrki. Choć młoda i nieco zagubiona w swoich uczuciach, to wie, co ważne i dobre. Ma ogromne serce. Jest jedną z tych, która może pomóc Waci w powrocie do domu.
Kobiety u Magdaleny Wolff są różnorodne. Jedne - pionki w grze mężczyzn, inne - same stawiają warunki i poruszają nitkami kukiełek. Jednak każda z nich ma własne marzenia, motywacje i lęki. W sytuacjach podbramkowych potrafią być silne, stanowić opokę dla innych, zepchnąć złe wspomnienia daleko i przemienić je w moc. Są potężne swoją kobiecością, nie ciałem, lecz duchem. Waleczne. Dążące do swoich racji. Wiele z nich jest godnych naśladowania.
Spośród mężczyzn warto zwrócić uwagę na Snowida, Winanda i Lestka (sic!). Towarzyszą bohaterkom, są przyczyną ich trosk i radości. Bywają przyjaciółmi, kochankami i wrogami. Mają w sobie coś, co przykuwa uwagę i nie pozwala odwrócić od nich oczu. To mężczyźni z tajemnicą, z tzw. przeszłością. Choć są tak różni i odmienni od siebie... bez nich ta historia byłaby pusta. Są tym niespokojnym duchem, który napędza fabułę, może nawet nieświadomie, a przy okazji uczą. Otwierają przed czytelnikiem nowe horyzonty, nowe możliwe interpretacje ich zachowań i wpływu na Wacię, Mirkę oraz Gerdę.
"Szata z piór" to powieść wielowątkowa, skupiająca się przede wszystkim na międzyludzkich relacjach, które bywają trudne i skomplikowane, tak samo bolesne, co radosne, pełne uniesień i chwil zwątpienia. Jest tu miłość partnerka, hetero- i homoseksualna, pokazane podejście do niej, strach przed przyznaniem się do niej, przed opinią otoczenia, chęć dostosowania się do wymogów społecznych, które narzucają pewne schematy. Jest tu siła przyjaźni, która może przenosić góry i uskrzydlać, dawać oparcie i wiarę w siebie, nadzieję na wyjście z kryzysu, poczucie radości z tego, kim się jest i jaką ścieżkę się obrało. Jest tu mowa o ludzkiej dobroci i empatii, bezinteresownej pomocy, którą może otrzymać każda ofiara przemocy. Autorka pokazuje, że rodziną mogą być przyjaciele, a nawet obcy ludzie, którzy dadzą z siebie więcej dobra niż ci, z którymi łączą nas więzy krwi. Nie ma tu tematu tabu, nie ma lukru. Kobiety bywają przedmiotowo traktowane przez bliskich, jak towar wymieniane na inne dobro. Są bite, gwałcone. Noszą ślady po swoich oprawcach. Niektóre to złamie, podporządkują się, inne zawalczą o siebie, uciekną lub się przeciwstawią, powiedzą dość. U Wolff jest nawet takie specjalne miejsce, gdzie mogą znaleźć bezpieczną przystań. Ludzkie relacje to także zazdrość, zawiść, nienawiść, obłuda, dwulicowość, podszyte intrygami i podstępami. W tej powieści tego nie brakuje. Co rusz można natknąć się na ich przykłady.
Bywają sytuacje, gdy trudno okiełznać emocje. Skąd wiemy, co do kogo czujemy? Czy to na pewno to? Jak łatwo przejść z zakochania do nienawiści, ze słodkich słówek do złośliwych uwag? Bohaterowie tej książki bywają zagubieni, nie tylko w świecie zewnętrznym, ale i wewnętrznym, który bywa istnym labiryntem. Warcisława, Szary, Mirka, Lestek, Gerda, Winand i wielu innych. Każdy ma własne demony, z którymi musi zmierzyć się sam.
Postacie ludzkie u Magdaleny Wolff są barwne, zróżnicowane, każda o własnej historii. Są niezwykłe. Należy zwrócić uwagę na to jak autorka zarysowała ich portret psychologiczny, jak wiele czasu musiała na to poświęcić i z jakim skutkiem. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Świat ludzi to i walka o władzę. Tu warto zwrócić uwagę na bogatą szatę intryg i strategii wojennych. Nie tylko knowania, ale i same przygotowania. Duża szczegółowość opisów pozwala na wyobrażenie sobie tego. Ponadto pisarka przedstawia przy tym funkcjonowanie możnych dworów, zarówno w dni powszednie, jak i świąteczne. Dzięki temu czytelnik może być uczestnikiem uczty, zwiedzić prywatne komnaty Wasi u Świerczyńskich i w Turzycach, może oglądać bitwę, a nawet opatrywać rannych. Przy poruszeniu kwestii politycznych mocno zaznaczane są zagadnienia finansowe, tj. przewidywanych zysków i strat, co przeważa na decyzje możnych. Można z kimś dobrze się bawić podczas uczt, ale to nie jest powód do podjęcia ryzykownych kroków. Potrzebne są dobre argumenty i konkretne możliwości. Przykładem wytrwanego gracza politycznego jest Dargorad i Snowid. Mają żyłkę do tego i rozeznanie w ludzkich charakterach.
Do tej pory poruszyłam tylko ludzką warstwę powieści. Co z tą słowiańską, nadprzyrodzoną? Uniwersum M. Wolff tchnie tą starodawną magią, zaklętą w leśnych ostępach, promieniach słońca, kroplach deszczu, w ziemi i w ogniu, tą, która otacza nas każdego dnia, magią rodzimej wiary i wierzeń, która płynie w naszych sercach, wypita z mlekiem matki, przekazana z krwią przodków. W "Szacie z piór" znów można spotkać leszych, leśne panny, biesa. Pojawi się również wątek latawców. Jest nawet sam Boruta. Czytelnik może również spotkać bogów. Jest Perun pod postacią Jasza, Dziewanna, Marzanna, Nyja i Weles. Są tak samo realni jak ludzie. W tym tomie bardzo wyjątkową sceną są odwiedziny Nawii. Miejsce pełne metafor i symboli, o niezwykłej atmosferze, działające na wyobraźnię. Mówiąc szczerze to właśnie ta sfera mnie całkiem pochłonęła.
W tym momencie należy zwrócić uwagę na to jak ludzie podchodzą do wiary i bogów. Jedni bywają sceptyczni, inni - fanatyczni, lecz każdy szanuje tradycje przodków. Bogowie cieszą się szacunkiem. Na ziemiach Sławian powszechnie występują chramy i kąciny. Kapłani są poważani przez ogół społeczeństwa przez wzgląd na pełnioną funkcję. Kogoś, kto podniesie rękę na wizerunki bogów lub ich przedstawicieli czeka surowa kara.
Pomiędzy ludzkim a nadprzyrodzonym światem kręci się Szary, leszy, niezwykle ważna postać i jednocześnie ta, do której mam największą słabość. Kocha wolność, ale to miłość go napędza. Jest na rozdrożu, musząc wybrać, to, co najistotniejsze. Jego kreacja chwyta za serce. Ucieleśnia ducha tej powieści. Jest tym, czego szuka większość z nas. Ostoją, bezpieczeństwem, domem, portem, w którym zatrzymujemy się po morskim sztormie...
Ta książka utkana jest z uczuć i wiedzy. "Kukuła i wrona" była świetna, ale "Szata z piór" jest doskonała, wybitna. Fabuła jest dokładnie przemyślana, rozpoczęte wątki łączą się w subtelną całość, krok po kroku pokazując czytelnikowi kolejne elementy układanki. Panuje tu równowaga pomiędzy akcją a przystankami spokoju. Napięcie przeplata wytchnienie. Czytelnik co rusz jest zaskakiwany pomysłowością autorki i postępkami bohaterów. Zakończenie potęguje ciekawość i wzmaga apetyt na kolejny tom. Po powyższym można wnioskować, że M. Wolff ma prawdziwy talent. Potwierdza to tylko styl i lekkie pióro, pełne poetyckości i plastyczności, które za pomocą słów rozpyla pełną paletę barw. Opisy są żywe, jakby wyjęte prosto z fantazji pisarki i postawione tuż przed nosem czytelnika. Cechuje je ogromna drobiazgowość. Są one ciekawym przerywnikiem akcji, a jednocześnie rozbudowują uniwersum.
"Szata z piór" M. Wolff to przepiękna słowiańska fantastyka o sile miłości, przyjaźni i przeznaczenia, która krzewi rodzimą wiarę, przybliża ją czytelnikowi, a jednocześnie tworzy odrębną całość od naszej rzeczywistości. Autorka zgrabnie wplata elementy słowiańskiego dziedzictwa jak np. postać Wandy czy wyobrażenie zaświatów do swojej własnej powieści. Są one ze sobą tak mocno związane, że oddzielnie nie mogą funkcjonować, ponieważ obraz byłby niepełny. Porusza trudne tematy, często będące kulturowymi tabu. Pokazuje związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy decyzją a konsekwencjami, tym samym zmuszając do głębszej refleksji o świecie i nas samych. To dzieło grające na strunach duszy zapomniane przez nas melodie. Budzi tęsknotę za dawną wiarą, jej siłą i magią. Jej rytm pobrzmiewa w uszach jeszcze długo po zakończeniu lektury.
Z całego serca polecam "Szatę z piór". Jestem pewna, że poruszy każdą osobę, dla której rodzima wiara i kultura są czymś ważnym, budującym tożsamość.
Oby więcej takich książek na naszym rynku wydawniczym!
http://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/03/162-szata-z-pior-magdaleny-wolff.html
Leśna głusza, szemrzący w oddali strumyk, odgłosy zwierząt. Cuda natury. Czego chcieć więcej? By życie w takim miejscu nigdy się nie skończyło, a ludzkie sąsiedztwo nigdy nie zawitało do naszego azylu. Takie marzenia tyczą się niejednego leszego i niejednej boginki, lecz ludzi jak na złość wszędzie więcej i więcej. Co począć? Jak temu przeciwdziałać? Jak zachować puszczę,...
więcej Pokaż mimo to