Białe i czarne duchy Jan Łada 6,6
W swoich wyborach czytelniczych bardzo często kieruję się przyciągającą oko okładką,
zwłaszcza wtedy, kiedy nazwisko autora nic mi nie mówi. Kiedy zatem zobaczyłam obwolutę
„Białych i czarnych duchów”, chociaż zupełnie nie wiedziałam kim jest, a raczej był, Jan
Łada, krwawe klawisze fortepianu przemówiły do mnie tak sugestywnie, że nie mogłam się
oprzeć lekturze.
I tu już po kilku pierwszych zdaniach przyszło pierwsze zdziwienie. Chociaż spodziewałam
się współczesnej opowieści narracja tytułowego opowiadania przeniosła mnie do Warszaw
końca lat dwudziestych. To rozbudziło moją ciekawość i skłoniło do poszukiwania informacji
o samym autorze, gdyż przez chwilę bałam się, że pojawił się nowy twórca retro, którego
nazwisku gdzieś mi umknęło. I tu pojawiło się kolejne zdziwienie gdyż okazało się, że Jan
Łada to pseudonim artystyczny Jana Gnatowskiego – duchownego, podróżnika i publicysty
prężnie publikującego pod koniec XIX i z początkiem XX wieku, twórcy tzw. theological
fiction. Ku mojemu dalszemu zdziwieniu okazało się, że twórczość Jana Łady okazała się tak
kontrowersyjna, że w czasach PRLu wręcz zakazano jej wydawania, a książki, które zalegały
gdzieś w bibliotekach nakazano wycofać i zakazano upubliczniać.
Te informacje tylko wzmogły moje zainteresowanie i z ciekawością kontynuowałam lekturę
Białych i czarnych duchów, a ta pochłonęła mnie całkowicie. Tragiczny w skutkach seans
spirytystycznym jaki zapoczątkował pierwsze opowiadanie ukazał nie tylko niezwykle
popularną w dwudziestoleciu międzywojennym fascynację spirytyzmem i niemal powszechne
seanse przy rzekomo wibrujących stolikach, które w oczekiwaniu na pojawieniu się duchów
zbierały śmietankę ówczesnej inteligencji, ślepo wierzącą w możliwości różnej maści mediów
pośredniczących w kontaktach z zaświatami. Jeden z takich seansów i jego skutki stał się
przyczynkiem do popełnienia przez autora pierwszego z opowiadań składających się na
tryptyk zawarty w zbiorze.
Druga odsłona duchów to z kolei kult Lucyfera – tak też zatytułowane jest to opowiadanie, w
nim były ksiądz przechodzący kryzys wiary i jawnie odwracający się od wszelkich
wpojonych mu chrześcijańskich prawd staje przed koniecznością skonfrontowania się z
własnymi poglądami i dokonania trudnego, wręcz bolesnego wyboru.
Wreszcie trzeci utwór – „Ostatnia msza” to opowieść o losach pewnego klasztoru, w którym z
uwagi na ukaz carski o jego zamknięciu ma odbyć się ostatnia mszalna posługa.
Pierwsze dwa opowiadania to absolutny majstersztyk tak co do samej ich fabuły, jak i emocji,
które wywołują u Czytelnika. Przenosząc Czytelnika w poprzednią epokę idealnie oddają
nastroje panujące w ówczesnym społeczeństwie, które po latach dotkniętych wojną
poszukiwało głębszej duchowości, niezależnie od jej źródeł. Ostatnie z opowiadań odrobinę
mniej przypadło mi do gustu, gdyż tu już akcja nie była tak wartka jak w poprzednich dwóch
utworach. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z nich to wyjątkowa finezja posługiwania się
słowem, to niebanalna historia, w której Autor dąży do skonfrontowania dobra ze złem. W
każdej z opowieści wyraźnie odczuwalne jest również przesłanie mające ukazać siłę wiary i
nadziei, choć wiedzioną na pokuszenie przez wszelkie możliwe czarcie moce.
Co więcej, jak na opowiadania grozy przystało mają one odrobinę czytelnika zszokować,
nieco przestraszyć, lekko wyprowadzić z równowagi po to, aby ostatecznie przynieść spokój i
ukojenie nerwów optymistycznym finałem.
Do mnie ta narracja trafia w stu procentach, a autor na tyle zachwycił mnie swym warsztatem
pisarskim, że z ciekawością sięgnę i po inne popełnione przez niego dzieła. Was natomiast
zachęcam do tego, abyście dali Ładzie kredyt zaufania i sami przekonali się czy mrok ukryty
w jego książkach wzbudzi i wasze zainteresowanie.