-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
-
Artykuły[QUIZ] Harry Potter. Sprawdź, czy nie jesteś mugolemKonrad Wrzesiński31
-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik10
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać73
Biblioteczka
2019-10-20
2019-03-22
Czasami najlepszym sposobem na przezwyciężanie traum i fobii jest przeżywanie ich jeszcze raz i konfrontowania się z nimi już z bezpieczniejszej perspektywy. Po wieloletniej przerwie powróciłem do niezrozumianych w latach licealnego buntu, narzuconych przymusem, lektur. Juliusz Słowacki stworzył „Kordiana” na wczesnym etapie swojej twórczości literackiej i jak dla mnie dość mocno odwzorowywał swojego wielkiego rywala literackiego - Adama Mickiewicza. W utworze więc mamy moce nadprzyrodzone, motyw podróży, nieszczęśliwej miłości i rozterek emocjonalno-patriotycznych młodego i szczerego serca. Ja chciałbym skupić się tylko na jednym ważnym dla mnie wątku utworu, a mianowicie na audiencji Kordiana u papieża Grzegorza XVI-go. Młodzieniec z Polski, kraju doświadczonego klęską powstania narodowego i represjami autokratycznego Cara, prosi Papieża o błogosławieństwo i ujęcie się za sprawą swego wiernego ludu. Papież, w osobie Grzegorza XVI, był reakcjonistą o wąskich horyzontach myślowych. Potępił on polskich patriotów i żądał od nich powagą Kościoła Katolickiego całkowitej uległości wobec prawosławnego Cara, jako pana i władcy zniewolonego kraju. To znamienne, że przez cały okres zaborów i polskich walk narodowowyzwoleńczych kunktatorska Stolica Apostolska nigdy nie poparła sprawy polskiej, mało tego, wspólnie i w porozumieniu z mocarstwami ówczesnego świata firmowała brutalny uścisk nad naszym narodem. Dla wielu gorących patriotów, a przy tym szczerych katolików, taka sytuacja była całkowicie niezrozumiała. Słowacki w ten sposób dał świadectwo zgorszenia ówczesnych polskich elit, że prastary katolicki lud został przehandlowany przez Stolicę Apostolską dla doraźnych materialnych korzyści. Sytuacja była o tyle żałosna, że papiestwo układało się z niemieckimi heretykami (Królestwo Prus) oraz rosyjskimi schizmatykami (Imperium Rosyjskie), gdzie katolicka wiara Polaków nie miała żadnego znaczenia. Juliusz Słowacki użył metaforycznie papieskiej papugi, która co chwilę powtarza bezmyślnie łacińskie sentencje dla zagłuszenia głosu sumienia i rozsądku. Podobny motyw wystąpił w „Folwarku Zwierzęcym” Orwella, gdy ktoś miał jakieś uwagi na temat rządów świń, to natychmiast był zagłuszany przez beczące owce, które z wyuczonym automatyzmem wykrzykiwały miałkie frazesy z manifestu ustanowionego przez wolne zwierzęta. To dziwne, że tak mało się mówi o tym, że sprawa Polski i Polaków musiała czekać długie stulecia na pontyfikat Karola Wojtyły, aby zostać potraktowana adekwatnie do wielkości i siły Kościoła Katolickiego w Polsce.
Czasami najlepszym sposobem na przezwyciężanie traum i fobii jest przeżywanie ich jeszcze raz i konfrontowania się z nimi już z bezpieczniejszej perspektywy. Po wieloletniej przerwie powróciłem do niezrozumianych w latach licealnego buntu, narzuconych przymusem, lektur. Juliusz Słowacki stworzył „Kordiana” na wczesnym etapie swojej twórczości literackiej i jak dla mnie ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-10
Z całej sienkiewiczowskiej trylogii, „Ogniem i Mieczem” wyróżnia się największym realizmem w opisywaniu krwawych starć, rzezi mieszkańców oraz niedoli dotkniętych pożogą wojenną zwykłych ludzi. Ze wszystkich wojen zazwyczaj te domowe są najbardziej krwawe. Tak też było i za czasów rebelii Chmielnickiego. Powstańczy zryw kozaków zaporoskich miał bardzo mocny charakter walk etniczno-klasowych. Czerń i tłuszcza kozacka mordowała wszystkich, którzy kojarzyli jej się z władzą i wyzyskiem: czyli polską szlachtę i nienawistny kler katolicki, żydów i mieszczan ormiańskich. Na tę orgię mordowania nałożyły się dodatkowo łupieskie rajdy czambułów tatarskich, sprowadzonych na rodzinne równiny Ukrainy przez Chmielnickiego. Tatarzy kozacką awanturę wykorzystali do grabieży i uprowadzeń wielkich mas ludności w niewolę, przy czym nie robili różnicy między katolickimi lachami, a prawosławną ludnością ruską. Pamięć o krwawych wydarzeniach na stepach Ukrainy była tak mocna w XIX-wiecznym społeczeństwie polskim, że Henryk Sienkiewicz, który pisał przecież powieść przygodową ku pokrzepieniu serc, nie był wstanie zignorować krwawej łaźni z czasów powstania Chmielnickiego.
Mimo wszystko powieść posiada niezwykły klimat kresowej przygody na dzikich polach Zaporoża, gdzie dzielni rycerze prowadzą romantyczną walkę w stepie szerokim. W odróżnieniu od „Potopu”, czy „Pana Wołodyjowskiego” Rzeczpospolita jest w czasie akcji powieści u szczytu swej potęgi, a krnąbrna szlachta i warcholska magnateria jest świadoma tego faktu. Właśnie ta ufność w swoje siły jest główną przyczyną klęsk w pierwszej fazie walk z kozakami. Jan Onufry Zagłoba w tej części trylogii jest mężczyzną w sile wieku, który poza sprytnymi fortelami także orężnie angażuje się w wydarzenia. Przy tym, na początku powieści, bynajmniej nie jest przedstawiany zbytnio pochlebnie. Poznajemy go jako warchoła i pijaczynę, który „na krzywy ryj” pije z kim popadnie, nawet z kozakami. Główny bohater wątku romansowego, towarzysz pancerny Jan Skrzetuski, w swoim afekcie do pięknej Heleny, a następnie w zgryzocie o niepewny los swojej wybranki, przyjmuje pozę cierpiętniczego mniszka. Książkowy Jan Skrzetuski nie ma nic wspólnego z filmową jego wersją, dość brawurowo zagraną przez Michała Żebrowskiego. Podobnie jak w innych tomach trylogii i w tej jest miejsce na posągową postać męża stanu, który niemalże w pojedynkę ratuje upadający kraj. Tą postacią jest książę Jeremi Wiśniowiecki. Większość opisywanych w książce zmagań militarnych odbywa się pod jego komendą, a z treści wynika, że nieprzeliczone zastępy kozactwa i ordyńców tylko jednego „Jaremy” się lękały. Jeżeli ktoś lubi poczuć nostalgię za dawną szlachecką mocarstwowością Polski, z całym klimatem kresowego kolorytu, gorąco polecam „Ogniem i Mieczem”.
Z całej sienkiewiczowskiej trylogii, „Ogniem i Mieczem” wyróżnia się największym realizmem w opisywaniu krwawych starć, rzezi mieszkańców oraz niedoli dotkniętych pożogą wojenną zwykłych ludzi. Ze wszystkich wojen zazwyczaj te domowe są najbardziej krwawe. Tak też było i za czasów rebelii Chmielnickiego. Powstańczy zryw kozaków zaporoskich miał bardzo mocny charakter walk...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-11
Za sprawą słynnego filmy Jerzego Hoffmana, a także telewizyjnego serialu „Przygody Pana Michała”, bardzo trudno mi dzisiaj czytać ten ostatni tom trylogii Henryka Sienkiewicz bez nawiązania wyobraźnią do dobrze zapamiętanych scen i postaci filmowych. „Pan Wołodyjowski” charakteryzuje się dużo lżejszą fabułą niż wcześniejsze tomy serii. Większą część książki stanowi opis nieco niezdarnego, ale uroczo czystego romansu Pana Michała i Panny Basi Jeziorkowskiej. Całość powieści nie ma takiego poważnego epickiego charakteru jak chociażby „Potop”, a jest bardziej rodzajem rozczulającej ballady. Dla której kanwą jest naiwny, ale jednak szczytny idealizm „małego rycerza”, który od lat wiernie stoi przy wielkiej sprawie jaką jest obrona Rzeczypospolitej. Przez całe swoje życie Michał Jerzy Wołodyjowski nie wykazywał się zmysłem praktycznym, żył bardziej jako błędny rycerz, skutkiem czego żadna białogłowa nie chciał połączyć swojego losu z tym kresowym Don Kichotem. Aż wreszcie po wielu latach spotkał na swojej drodze kresową szlachciankę, która pokochała go właśnie za jego idealizm, niezdarność życiową, ale i wielką sławę wojenną, jaką cieszył się między szlachtą. Do tego szczęścia walnie przyczynił się rezolutny Jan Onufry Zagłoba, który w tej części trylogii jest już sędziwym starcem, którego jednak „fortel” nie opuszcza i jest idealnym wsparciem dla słynnego szermierza Wołodyjowskiego. Najbardziej lubię postać Zagłoby właśnie w tym ostatnim wydaniu, gdy jest takim sarmackim dziadkiem snującym bez przerwy stare historie i drzemiącym z czarą miodu przy piecu.
Kiedy swego czasu zagłębiałem się w biografię Sienkiewicza, to postać Wołodyjowskiego z całą pewnością jest jego alter ego. Sienkiewicz nie grzeszył posturą, gdy jako 16-latek zgłosił się na ochotnika do powstania styczniowego, to w mało elegancki sposób podziękowano mu za wsparcie. Żył z tym kompleksem już zawsze. Jego wielki rywal literacki, Bolesław Prus, mógł się poszczycić przejściem chwalebnego szlaku walk powstańczych. Sienkiewicz, podobnie do Pana Michała, był bardzo kochliwy, a jego zaloty były obśmiewane w środowisku jako niezdarne i napuszone. Miał w swoim życiu trzy żony i wszystkie nosiły to samo imię - Maria.
Książka nic a nic się nie starzeje i na pewno będę do niej jeszcze wiele razy wracać, tak jak to robiłem dotychczas. Przez jakiś czas eksperymentowałem z nowym nurtem literackim w tej tematyce, kreowanym przede wszystkim przez Jacka Komudę. Powiem jednak szczerze, że wolę jeszcze raz przeczytać całą trylogię i więcej mam z tego przyjemności, niż zgłębiając takie niezbyt wprawne naśladownictwo wzbogacone o wymogi współczesnych wydawnictw. Należą do nich sztucznie archaizowane wulgaryzmy, zahaczanie fabułą o prostytutki i polujących na nie zwyrodnialców. Ja wolę oczami wyobraźni przemierzać z kompanią Wołodyjowskiego na rączym rumaku stepy kresowe i prowadzić pojedynki podjazdowe z nikczemnymi Tatarami…
Za sprawą słynnego filmy Jerzego Hoffmana, a także telewizyjnego serialu „Przygody Pana Michała”, bardzo trudno mi dzisiaj czytać ten ostatni tom trylogii Henryka Sienkiewicz bez nawiązania wyobraźnią do dobrze zapamiętanych scen i postaci filmowych. „Pan Wołodyjowski” charakteryzuje się dużo lżejszą fabułą niż wcześniejsze tomy serii. Większą część książki stanowi opis...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-23
Pozytywistyczne nowele mają to do siebie, że są niezwykle przygnębiające w swoim realizmie i pesymistycznym przesłaniu. „Nasza Szkapa” jest chyba najbardziej smutną miniaturą literacką. Gdy czytałem ją pierwszy raz, jako mały chłopiec, płakałem jak bóbr nad losem bohaterów, zaś głęboka wrażliwość na niedolę zwierząt pozostała mi do dziś.
Akcja noweli toczy się u schyłku XIX w. w dzielnicy biedoty warszawskiej. Na rodzinę nastoletniego Wicka Mostowiaka spadają naraz niespodziewane klęski: utrata pracy przez ojca i długotrwała choroba matki. Rodzina w obliczu tego kryzysu, aby przetrwać, wysprzedaje się z całego skromnego dobytku. Stan chorobowy matki i bieda trwały już od dłuższego czasu, co powoduje, że Wicek ze swoim rodzeństwem oswaja się z sytuacją i jak większość normalnych dzieci uciekają od szarej nędzy w swój wyimaginowany świat. Taka swoista „Nibylandia” powstała wokół starego, zabiedzonego konia, który był wcześniej wykorzystywany przez ojca w pracy piaskarza. Dla dzieci szkapina jest jedynym pocieszeniem, takim rozpraszaczem smutków codzienności. Dzieci całe godziny spędzają w szopie ze szkapą, karmią ją i bawią się z nią. Zatroskany o byt ojciec i obłożnie chora matka, nie są w stanie okazać dzieciom odpowiedniej uwagi, ta próżnia została więc wypełniona przez szkapę. Dzieci zapewne wypierały niewesołą rzeczywistość swoim przywiązaniem do poczciwego zwierzęcia. Jednak przyszedł kres i na tę ostania ostoję, zdesperowany ojciec sprzedaje konia. Dla dzieci jest to cios, który spowodował wielką pustkę w ich smętnej egzystencji. Smutek i tęsknota za ulubionym zwierzęciem jest tak wielka, że jak tylko dzieci zobaczyły konia po dłuższej przerwie, wpadają w ekstazę i histerycznie cieszą się z tego nieoczekiwanego spotkania. Sęk jednak w tym, że był to kondukt żałobny, a szkapina wiozła trumnę zmarłej matki…
Z komentarzy czytelników wynika pewna przygana dla dzieci, że w obliczu śmieci matki, cieszą się i śmieją z radości z niespodziewanego spotkania ukochanego zwierzęcia. Sedno sprawy nie polega jednak na tym czy dzieci były dobre lub nie, bądź czy kochały lub nie kochały swojej matki. Psychologicznie, jeżeli jakiś stan, nawet tak okropny jak obłożna choroba matki, trwa długo następuje akceptacja tego faktu i przyjęcie go jako elementu codzienności. Dziecięce słabiutkie umysły chronią się przed sytuacjami ekstremalnymi poprzez tworzenie sobie równorzędnej, wymyślonej rzeczywistości lub tworzą sobie bajkową odskocznię. Dla tych dzieci, doświadczających wieloletniej biedy, obserwujących długotrwałe nieszczęście matki, takim panaceum był kontakt z zabiedzonym starym zwierzakiem, gdzie jego obecność i troska o jego potrzeby spajało dzieci, dodawało im otuchy i choć odrobiny radości z dzieciństwa. Gdy ten cały świat został im odebrany, a potem przypadkowo napotkany, trudno się dziwić ich reakcji. Przywiązanie do ukochanego zwierzęcia i swojego bajkowego świata, jaki z nim był związany, nie jest kierowany przeciwko komukolwiek, a już na pewno nie przeciwko zmarłej matce. Zapewne Maria Konopnicka celowo nałożyła te sytuacje, aby zwielokrotnić wrażenie konfrontacji dziecięcych marzeń i pragnień z brutalną rzeczywistością.
Pozytywistyczne nowele mają to do siebie, że są niezwykle przygnębiające w swoim realizmie i pesymistycznym przesłaniu. „Nasza Szkapa” jest chyba najbardziej smutną miniaturą literacką. Gdy czytałem ją pierwszy raz, jako mały chłopiec, płakałem jak bóbr nad losem bohaterów, zaś głęboka wrażliwość na niedolę zwierząt pozostała mi do dziś.
Akcja noweli toczy się u schyłku XIX...
2018-09-12
Henryk Sienkiewicz w swoich nowelach, w przeciwieństwie do Trylogii, nie pokrzepiał zbytnio serc. Wręcz przeciwnie, niemalże wszystkie jego nowele kończą się tragicznie, najczęściej śmiercią głównego bohatera. Zapewne nie było to rozmiłowane się w turpistycznych formach, ale rodzaj terapii szokowej dla czytelników. Wielki pisarz doby pozytywizmu starał się zwrócić oczy opinii publicznej na twardy i nieubłagany los najsłabszych jednostek ówczesnego społeczeństwa. Przeważnie byli to przedstawiciele stanu chłopskiego. „Szkice Węglem” nie wyłamują się z tej koncepcji. Przyznam się, że czytanie w obecnych czasach tragicznych nowel Sienkiewicza jest trudne. Współcześnie jesteśmy nauczeni historii z happy endem, historii sukcesów i przykładów wydźwignięcia się poszczególnych jednostek z trudnych sytuacji. Autor Trylogii jednak takiej nadziei nie daje i z całą naturalistyczną brutalnością opisuje drogę męki bohaterów, aż do sromotnego końca.
Szkice Węglem wstrząsnęły mną tym bardziej, że wiele elementów tamtej rzeczywistość przetrwało oczywiście w zmienionej formie do naszych czasów. Główna negatywna postać noweli, pisarz gminny Zołzikiewicz, przypomina mi współczesnych prowincjonalnych kacyków, którzy za pomocą matactwa, taniego cwaniactwa i plugawych układzików, wykorzystują swoją przewagę i bezwzględnie żerują na słabości i niewiedzy innych. Sam stan chłopski opisany w noweli nie umiał, a co gorsza nie chciał bronić poszczególnych swoich członków. Do dnia dzisiejszego pozostała w naszym społeczeństwie ta naleciałość. Z czasów mojej młodzieńczej emigracji zarobkowej, większość Polaków traktowała siebie na obczyźnie jako wrogów, konkurentów, napastników i ofiary ku uciesze obcych, którzy skrzętnie to wykorzystywali.
Ostatnia sprawa dotyczy tragicznego losu głównej bohaterki – chłopki Rzepowej. Jej syzyfowa walka ze wszystkimi środowiskami i administracyjnymi instancjami w sprawie dotyczącej jej męża niezwykle wzrusza. Wiejska młoda kobieta, z małym dzieckiem na ręku tuła się po wszystkich możliwych instancjach i żebrze o pomoc. Nie pomagają jej ani ziomkowie chłopi, ani dwór, ani ksiądz, który ponadto swoją odmowę pomocy, tradycyjnie jak przystało na sługę kościoła, poparł pretensjonalną połajanką i wspomniał tak na wszelki wypadek o piekle, aby udręczona kobieta nie zhardziała zbytnio. Postać Rzepowej jest jedną wielką alegorią dla smutnego losu kobiet w postfeudalnych społeczeństwach ówczesnej Europy.
Lektura tej książki nie jest budująca ani przyjemna. Ale polecą ją każdemu, kto zmaga się ze zniechęceniem do współczesności, jest zblazowany i rozgoryczony. Nasze dzisiejsze problemy są po prostu śmieszne w obliczu klęsk jakie musieli znosić nasi pradziadowie.
Henryk Sienkiewicz w swoich nowelach, w przeciwieństwie do Trylogii, nie pokrzepiał zbytnio serc. Wręcz przeciwnie, niemalże wszystkie jego nowele kończą się tragicznie, najczęściej śmiercią głównego bohatera. Zapewne nie było to rozmiłowane się w turpistycznych formach, ale rodzaj terapii szokowej dla czytelników. Wielki pisarz doby pozytywizmu starał się zwrócić oczy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-05
Potop to jedna z tych książek, które odświeżam sobie co parę lat. Choć już wielokrotnie zapierałem się, że tego nie zrobię, regularnie co każde święta, gdy ekranizacja książki po raz setny pojawia się w telewizyjnej ramówce, za każdym razem ulegam i zacięcie oglądam przez kilka godzin dobrze mi znany obraz. Książka jest dla mnie wyjątkowa pod każdym względem. Charakterystyczny styl autora, bliska mojemu sercu sarmacka obyczajowość, a przede wszystkim cała plejada barwnych postaci. Jan Onufry Zagłoba jak zwykle w dobrej formie, jego koncepty i fortele niejeden raz ratowały sytuację. Michał Jerzy Wołodyjowski jest tutaj na drugim planie i odgrywa przypisaną sobie rolę rycerza bez skazy, ale nieco naiwnego, jeżeli nawet nie przygłupiego. Jednak całkowitą rewelacją jest postać chorążego orszańskiego Andrzeja Kmicica. Nie jest on, jak w Ogniem i Mieczem grzeczny i stworzony na poetycką modłę zakochany Jan Skrzetuski, ale to prawdziwy zabijaka i hulaka, który gwałtownym i popędliwym charakterem wzbudza u jednych szacunek, a u innych odrazę. Ten, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, choleryk z ADHD, został skontrastowany w związku uczuciowym z Oleńką Bilewiczówną, która przez autora została uszyta na chodzącą świętość, czystość i dobroć. To starcie osobowości stanowi romansowy wątek całej powieści.
Tak bardzo lubię sienkiewiczowski styl powieści historycznej, że absolutnie nie przeszkadzają mi sprzeczności z historią. Na przykład Król Polski Jan Kazimierz jest przedstawiony w bardzo idealistycznej formie, a należy pamiętać, że jego rządy niczym pozytywnym się nie odznaczyły. Degeneracja naszego państwa w latach jego panowania postępowała w najlepsze, a na końcu stwierdził, że jednak chromoli ten kraj i jako jedyny król w naszej historii dobrowolnie abdykował. Należy pamiętać też o tym, że Jan Kazimierz był narodowości szwedzkiej, a jego dynastia mieszkała w Polsce dopiero od drugiego pokolenia. Jego adwersarz, Król Szwedzki Karol Gustaw, był jego bardzo bliskim krewnym. Sławetna obrona klasztoru jasnogórskiego, która zgodnie z faktami historycznymi była tylko potyczką, bez większego znaczenia strategicznego, na kartach powieści urosła do wielkiego starcia i punktu zwrotnego w całej kampanii. To jest charakterystyczne w naszej historiografii, że narodowe zrywy i akty bohaterstwa przykrywa się mistyczną interwencją Boską. Tak było podczas potopu szwedzkiego tak też stało się 300 lat później. Bohaterska obrona Warszawy 1920 r. powiodła się nie dzięki bohaterstwu i poświęceniu żołnierzy oraz zimnej krwi dowódców, ale dzięki cudowi boskiemu, jaki miał miejsce nad Wisłą. Tylko przeważające jednak w naszej historii klęski pozostają sierotami…
Potop to jedna z tych książek, które odświeżam sobie co parę lat. Choć już wielokrotnie zapierałem się, że tego nie zrobię, regularnie co każde święta, gdy ekranizacja książki po raz setny pojawia się w telewizyjnej ramówce, za każdym razem ulegam i zacięcie oglądam przez kilka godzin dobrze mi znany obraz. Książka jest dla mnie wyjątkowa pod każdym względem....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-06-03
W dawnej, podzielonej na klasy Polsce, chamami określano najniżej położoną w hierarchii społecznej ludność chłopską. Która z racji swojej ciemnoty cywilizacyjnej, braku głębszej kultury i prostackiej obyczajowości, była pogardzana przez wyniosłą szlachtę, mniej lub bardziej bogatą. W przypadku większości z tych ludzi, ich na wpół barbarzyńskie życie było niezawinione. Obarczeni ciężką codzienną pracą, eksploatowani przez państwo, ziemiaństwo i kler, byli pozbawieni najbardziej elementarnej edukacji, dostępu do jakiejkolwiek kultury, a srogie warunki codziennego bytowania rzutowały na przyciężkie obyczaje. Nie mniej jednak byli to ludzie. I jak to z ludźmi bywa, część z nich była dobra, część nieokreślona, a część z definicji zła. Często prosty człowiek, niezepsuty cywilizacją, bywał lepszy od niejednego wychuchanego i wykształconego filantropa, który realizuje samego siebie poprzez pomaganie innym. Zabawne jest to, że większość z nas na pewno pochodzi w linii prostej od tych właśnie pogardzanych chamów wiejskich - wszak stanowili 90% społeczeństwa jeszcze w początkach XIX w. Ciekawe jest też, że zjawisko pogardzania najniżej sytuowanymi lub pospolitymi ludźmi jest żywe do dziś. Bardzo modne naśmiewanie się i lekceważenie XXI-wiecznych „chamów”, dziś określanych „Januszami”, jest dla niejednego ulubioną i dowartościowującą rozrywką. Ja również nie jestem od tego wolny, i nierzadko lubię stawiać się po drugiej stronie barykady , co daje mi stymulujące poczucie wyższości. Dlaczego tak się dzieje, muszę się nad tym zastanowić…
W powieści Elizy Orzeszkowej chamem jest poczciwy 40-letni rybak. Który poprzez swoją zgodną naturę i życiową „pierdołowatość” jest bardzo lubiany przez swoją społeczność. W pewnym momencie jego losy krzyżują się z kresową femme fatale, niejaką Franką. Ciężko doświadczoną przez życie młodą dziewczyną z pogranicza klasowego, między szlachtą a chłopstwem. Dziewczyna posiada niecodzienną urodę i bardzo mocny charakter. Niemniej jednak panowie z dworów i miejskie cwaniaki wykorzystują dziewczynę i pozostawiają ją finalnie własnemu losowi. W tym miejscu tytułowy cham, Paweł Kobycki, podaje dziewczynie pomocną dłoń, pomimo jej całej wcześniejszej rozwiązłości i arcytrudnego charakteru, przyjmuje dziewczynę pod swój dach, a następnie się z nią żeni. Franka, która odebrała elementarną edukację oraz służyła w niejednym pańskim dworze, czuje się lepsza od całego chłopskiego otoczenia, jawnie nimi pogardza i buntuje się przeciwko ich sposobowi życia i pracy. Paweł cały czas osłania i tłumaczy Frankę. Wykonuje za nią jej kobiece prace w domu i gospodarstwie, przez co naraża się na kpiny i lekceważenie otoczenia. Franka docenia jego dobre serce, ale nie może zaakceptować jego powierzchowności i braku większej ogłady. Tutaj zaczyna się cała seria ciosów, jakie na niego spadają. Franka utrzymuje stosunki z innymi mężczyznami, jawnie pogardza Pawłem, aż w końcu go porzuca, uciekając z pierwszym lepszym hochsztaplerem. Paweł przez długi czas czeka na swoją marnotrawną żonę. Ta pojawia się w końcu po dłuższym okresie, z małym dzieckiem na ręku. Nasz dobry cham, rozczulony widokiem zabiedzonego nieswojego dziecka ponownie przygarnia żonę. Ta jednak, ogrzawszy się przy domowym ognisku, dalej dokazuje, aż w końcu zostaje przyłapana na kontaktach z bratem Pawła. Franka mszcząc się za swoje poniżenie truje rybaka. Zdemaskowana, zostaje oddana w ręce policji. Paweł, gdy nieco doszedł do siebie, przekupuje policmajstra za całe swoje życiowe oszczędności i pada mu do nóg błagając go, aby zwolnił trucicielkę. Franka, która podejrzała cała sytuację przeżyła głęboki wstrząs. Po powrocie do domu wiedząc, że nie będzie mogła się zmienić ani oddać mężowi otrzymanego dobra, popełnia samobójstwo, zostawiając dziecko samo z rybakiem.
W trakcie lektury zastanawiałem się, gdzie mogą znajdować się granice zła i nikczemności, a także naiwnej wspaniałomyślności i bezwarunkowego dobra. Nasi bohaterowie dowiedli , że są one bardzo daleko.
W dawnej, podzielonej na klasy Polsce, chamami określano najniżej położoną w hierarchii społecznej ludność chłopską. Która z racji swojej ciemnoty cywilizacyjnej, braku głębszej kultury i prostackiej obyczajowości, była pogardzana przez wyniosłą szlachtę, mniej lub bardziej bogatą. W przypadku większości z tych ludzi, ich na wpół barbarzyńskie życie było niezawinione....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-07
Największy manifest literatury pozytywistycznej w rodzimym wydaniu. Ustępujący jedynie „Lalce” Bolesław Prusa. Powieść jest bardzo ujmująca w swojej sielskości i opisie świata, którego już dawno nie ma. Czytając kolejne strony miałem uczucie, tak jakby sędziwa babcia opowiadała mi historię z lat minionych. Całość książki zakłóca mi nieco przesadne moralizatorstwo autorki. Mam świadomość, że czasy powstania „Nad Niemnem” były czasem propagowania pracy u podstaw, oświecenia ogólnonarodowego i stworzenia ponadklasowej więzi wszystkich stanów społecznych. Niemniej jednak szczególnie irytująca była dla mnie postać nastoletniego Witolda Korczyńskiego, który mentorskim tonem nudzi otoczenie swoim dydaktyzmem na wszelakie tematy i prawi o konieczności powszechnego bratania się ziemiaństwa z chłopstwem. Jednocześnie wiedzie życie panicza z majątku ziemskiego, który chętnie czerpie z kieszeni realistycznego i gospodarczego ojca, aby rozdawać podarki okolicznym zagrodnikom.
Kolejna drażliwa dla mnie kwestia, jaka przewijała się od pierwszej do ostatniej strony książki, to zmasowana apologia Powstania Styczniowego. Które, w sensie faktów politycznych, było sromotną klęską odizolowanego od świata narodu, w obronie którego nikt się nie opowiedział. Konsekwencje tego zrywu był straszliwe, zaostrzenie kursu rządu carskiego, rekwizycje i bariery celne. Rozwój polityczno-gospodarzy naszego nardu został cofnięty o wiele lat.
Odwoływanie się do braterstwa ponadklasowego w czasie Powstania Styczniowego, które symbolizuje w książce czasowy alians szlacheckiej rodziny Korczyńskich z chłopską familią Bohatyrowiczów, jest z grunty przekłamany. Wszystkie powstania przeciw zaborcom miały charakter zrywów uprzywilejowanej klasy szlacheckiej, która chciała przywrócić przedrozbiorowe status quo. Chłopstwo w swej masie było zazwyczaj obojętne na „Pańską Drakę” bądź też jawnie wrogie. Literackim dowodem na to jest chociażby nowelka Żeromskiego „Rozdziobią nas kruki, wrony”
Charakterystyczne dla literatury doby pozytywizmu są rozwlekłe opisy przyrody, krajobrazu lub otoczenia, w jakim osadzona jest akcja powieści. Takie zabiegi stylistyczne są już tylko miłym zabytkiem historii literatury. W dobie programów telewizyjnych, albumów i internetu, takie kompleksowe malowanie w wyobraźni czytelnika scenerii jest już zbędne, bo każdy potrafi sobie przywołać odpowiedni obraz ze wcześniejszych doświadczeń.
Jednak całość jest wyjątkowym osiągnięciem literatury polskiej i warto sobie to dzieło przyswoić, chociażby dla uzupełnienia wiedzy na temat rodzimej prozy.
Największy manifest literatury pozytywistycznej w rodzimym wydaniu. Ustępujący jedynie „Lalce” Bolesław Prusa. Powieść jest bardzo ujmująca w swojej sielskości i opisie świata, którego już dawno nie ma. Czytając kolejne strony miałem uczucie, tak jakby sędziwa babcia opowiadała mi historię z lat minionych. Całość książki zakłóca mi nieco przesadne moralizatorstwo autorki....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jako wieloletni czytelnik „kanonicznych” powieści z dorobku psiarskiego Henryka Sienkiewicza jestem poważnie zaskoczony po lekturze „Na polu chwały” tym, że nawet wielkim klasykom naszej rodzimej literatury zdarzały się potknięcia czy poczynienie jakiegoś wypełniacza „dla sztuki”. Uważam się za dość dobrze obeznanego z dorobkiem pisarskim Sienkiewicza. Z „Trylogii” potrafiłem w czasach licealnych recytować całe fragmenty, przy popisywaniu się niby staropolskim stylem biesiadowania. Czytając tę książkę bezbłędnie rozpoznawałem styl autora, wyczuwałem liczne analogie do wcześniej przeczytanych jego książek jednak tym razem odczuwałem, że mam do czynienia z Sienkiewiczem w pośledniej formie, tak jakby pisał to na twórczym kacu lub bez pomysłu odgrzewał stare kotlety zaczerpnięte z wcześniejszych dzieł. Opis ostrej zimy z zamiecią, jak żywcem wyjęty ze wcześniej napisanych „Krzyżaków”, gdzie Zbyszko z Bogdańca przebija się przez zawalone zaspami szlaki i odkopuje na gościńcu zasypany śniegiem poczet Juranda ze Spychowa. Postaci i wątek romansowy jest jedną wielką kompilacją „Ogniem i mieczem” oraz „Potopu”. Kiedy czytam współczesnych autorów i mam do czynienia z czymś takim, to zawsze podejrzewam, że jest to typowy produkcyjniak na zamówiony termin, który wiecznie głodny nowości rynek mniej lub bardziej chętnie przyjmie. Czyżby Henryk Sienkiewicz w początkach XX wieku także musiał się zmagać z niecierpliwym wydawcą, od którego twórca postaci Michała Wołodyjowskiego zainkasował już wcześniej zaliczkę? 😉
Jako wieloletni czytelnik „kanonicznych” powieści z dorobku psiarskiego Henryka Sienkiewicza jestem poważnie zaskoczony po lekturze „Na polu chwały” tym, że nawet wielkim klasykom naszej rodzimej literatury zdarzały się potknięcia czy poczynienie jakiegoś wypełniacza „dla sztuki”. Uważam się za dość dobrze obeznanego z dorobkiem pisarskim Sienkiewicza. Z „Trylogii”...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to