-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać304
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2018-09-25
2018-07-15
W nadmiarze bombardujących zewsząd informacji, nieskładnego bełkotu, koślawo sformułowanych zdań, pojawia się przystań z pięknych słów. „To tutaj”. Dokładnie, to tutaj.
Długo zastanawiałam się, jak w kilku słowach powiedzieć o czym była ta książka, tak by nie zdradzać za dużo i nie zabierać przyjemności z odrywania kolejnych stron powieści. Czy to była historia o Danielu Sullivanie? Czy może jednak o trzech, tak różnych i ważnych, kobietach, które ukształtowały jego życie? A może o jąkaniu, egzemie i dzieciach, które w swej małoletniej radości i bezpośredniości, były często bardziej zdecydowane i dorosłe od swoich rodziców? Czy jest to opowieść o fascynujących miejscach, które nie tylko tworzą tło, ale też ugruntowują i wpływają na wyrazistość postaci? Czy może jednak chodzi o ucieczkę: od męża, żony, problemów? A może o ból, poczucie straty, wybory, nad którymi zastanawiamy się dopiero po latach? Tak, TO TUTAJ.
Łatwo można przegadać obyczajówkę. Niespójnie posplatać wątki, a historię bohaterów tak przekoloryzować, że czytelnik dostaje oczopląsu od wspaniałości postaci lub też bijącej od niej biedy i męczeństwa. Maggie O’Farrell serwuje nam historię do bólu życiową, prawdziwie rodzinną, którą w swojej powieści obraca tak, żeby można było spojrzeć oczami ojca, matki, dziecka, partnera, współmałżonka, rozwodnika. Dotknąć szczęścia, problemów z porozumieniem, zaskoczenia z pierwszego spotkania, bólu po stracie. A wszystko dzięki słowom – specjalnie wyselekcjonowanym, trafiającym w punkt, przez co widać więcej i wyraźniej. Bardzo doceniam książki, dzięki którym mimowolnie uczę się nowych słów – Daniel, jako językoznawca wielokrotnie zagonił mnie do upewnienia się, co znaczy dany zwrot, uruchamiał trybiki myślenia, upajał rozkosznymi porównaniami, skojarzeniami, dając dodatkową frajdę z lektury. Ogromny ukłon w stronę pani tłumaczki Ewy Borówki. Tak dobrać słowa, żeby oddały charakter postaci, a przy tym nie zgubiły lekkości i humoru, to naprawdę sztuka!
Interesującym zabiegiem w książce jest zmienność narracji w różnych rozdziałach, które dotyczą różnych osób, miejsc i lat, w których się rozgrywają. I o ile to zabieg ryzykowny, bo mógłby wybijać z płynnego odbioru lektury, moim zdaniem w książce O’Farrell tylko podkręca jej wyjątkowość, pewnie bardziej dostrzeganą przez osoby, które lubią w książce się rozsmakować, nie pędząc zbyt szybko do końcowej okładki (nie tylko tropiąc losy bohaterów, ale też i literówki ;)).
„To tutaj” O’Farrell ląduje na mojej półce i w pamięci, jako dobry kawałek prozy, na którą nie zmarnowałam czasu. 🙂
W nadmiarze bombardujących zewsząd informacji, nieskładnego bełkotu, koślawo sformułowanych zdań, pojawia się przystań z pięknych słów. „To tutaj”. Dokładnie, to tutaj.
Długo zastanawiałam się, jak w kilku słowach powiedzieć o czym była ta książka, tak by nie zdradzać za dużo i nie zabierać przyjemności z odrywania kolejnych stron powieści. Czy to była historia o Danielu...
2018-02-15
Się dzieje!!! – tak w skrócie można powiedzieć o „Krainie z jedwabiu” Valentiny Fast. Czy oprócz serduszka pęknie też kopuła?
O ile w pierwszym tomie autorka skupiła się głównie na opisywaniu westchnień, ochów i achów głupiutkich pannic na widok czterech młodzieńców, które zamiast jeść porządne śniadanie karmiły się nieustannie pytaniem: „który z nich jest księciem?”, o tyle w tym tomie pojawia się intryga! I choć okładka niewinnie róż… malinowa ;), to wcale tak cukierkowo nie będzie.
Tania wydaje się być postacią idealną. Umie wszystko, testy zdaje śpiewająco, a jej praktyki u jubilera okazują się w punkt trafione przy wykonywaniu zadania. Nuda? Niezupełnie. W jej brzuchu powoli zaczynają trzepotać motylki, bo jeden chłopiec wpadł jej w oko. Tylko czemu zachowuje się wobec niej tak dziwnie? Rozpala namiętność, a chwilę później porzuca. Czy zachowuje się tak, bo jest księciem i czuje, że Tania jest za bystra i jednak odkryje, że życie pod kopułą wcale nie jest takie fantastyczne jak każą im od dziecka myśleć i będzie chciała wpłynąć na jego decyzje? Czy może właśnie nie jest następcą tronu i chce wszcząć bunt, ale uczucie do Tanii może pokrzyżować mu plany, dlatego ich związek nie może się udać? Robi się ciekawie!
Valentina Fast pogrywa na strunach niepewności i nie tylko daje bajkową historię, jakich wiele, ale też ździebełko po ździebełku, wyciąga potencjał ze świata, jaki wykreowała. Szalenie intrygują mnie kolejne tomy, żeby przekonać się, w jakim kierunku rozwinie się relacja Tanii, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Philip, a jaką Henry, a także pozostali chłopcy. Skąd te „meteoryty”, o których każą nam zapomnieć. Czy Tania jest wolna, jak chciała? Uch! Ta kopuła drży w posadach od emocji, których pojawia się coraz więcej!
Muszę się też pochwalić, bo pękam z dumy – moja rekomendacja znalazła się na okładce „Krainy z jedwabiu”!
To dla mnie niezwykłe wyróżnienie, za które z serca dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina, a także moim ulubionym Tłumaczom – Annie i Miłoszowi Urbanom. Ponownie pan Miłosz w pojedynkę przechadza się pomiędzy tiulami i buzującymi hormonami nastolatek, ale trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu idzie: nie błądzi wśród tych miłosnych zawirowań i nie potyka się na krętych ścieżkach intryg. Oby tak dalej, bo z niecierpliwością czekam na kolejne tomy, które są w przygotowaniu! ^.^
Nie nudzi się wcale, ten kto czyta ROYAL’e! 😀
Opinia opublikowana na mojej stronie: www.erpgadki.pl
Się dzieje!!! – tak w skrócie można powiedzieć o „Krainie z jedwabiu” Valentiny Fast. Czy oprócz serduszka pęknie też kopuła?
O ile w pierwszym tomie autorka skupiła się głównie na opisywaniu westchnień, ochów i achów głupiutkich pannic na widok czterech młodzieńców, które zamiast jeść porządne śniadanie karmiły się nieustannie pytaniem: „który z nich jest księciem?”, o...
2018-05-04
Cena za życie – dwie poprawne odpowiedzi na, wydawałoby się, banalne pytania. W takim razie, skąd te trupy? Zapytajmy „Rozmówcę” Cartera.
Stojąc przed lustrem dostrzegasz… TO! Jest straszne! Pewnie nawet rozmazałby ci się tusz, bo jak można nie przerazić się na widok… pryszcza! Kiedy już myślisz, że już większa tragedia dzisiejszego dnia nie może cię spotkać, dzwoni twoja najlepsza przyjaciółka, która chyba podświadomie wyczuła tę twoją pryszczową bolączkę. Chce nawiązać wideorozmowę, więc ustawiasz tak telefon, żeby twój syfek nie rzucił się jej w oczy, chociaż może jednak powinnaś podzielić się z nią tym niemiłym zaskoczeniem, które wylazło na twojej twarzy?! Coś dziwnego jednak dzieje się z połączeniem, bo twoja przyjaciółka nic nie mówi, a ty jedynie słyszysz jakiś zniekształcony głos, który odbierasz jako żart kumpla, który miał wkrótce się z wami spotkać. Nie masz pojęcia, że to nie jest dowcip, a za chwilę będziesz brać udział w grze o życie bliskiej ci osoby. Pobawimy się w „Pięć sekund”? Pada osobiste pytanie, na które znasz odpowiedź, a po chwili drugie… i widzisz, jak podczas tortur, z twojej przyjaciółki uchodzi życie. Czy naprawdę twój pryszcz był największą tragedią dzisiejszego dnia?
Chris Carter pogrywa sobie z czytelnikami, nie tylko budując napięcie (zdecydowanie mniej jest tych urwanych rozdziałów, zakończonych moim „ulubionym” cyklem: „kurwa, czy widzisz to co ja?”), ale też wwiercając niepokój, kiedy samemu zadajesz sobie pytanie: „czy gdyby do mnie ktoś taki zadzwonił, to umiałbym udzielić poprawnej odpowiedzi?”. Jak wiele można się o tobie dowiedzieć z mediów społecznościowych? Co wypisujesz w komentarzach, jakie wrzucasz fotki? Jak wiele zostawiasz śladów, po których łatwo może wytropić cię jakiś zwyrodnialec?
W „Rozmówcy” autor nie tylko „bawi”, ale też i uczy. Znajdziemy wykład dotyczący whisky, dowiemy się o złamaniu wieloodłamkowym, a także które znaki, według badań FBI, są najgroźniejszymi i najbardziej przebiegłymi spośród wszystkich dwunastu zodiaków. Nie jest to jednak drętwe i nudne, ot takie ciekawostki dla bardziej wnikliwych czytelników, którzy po lekturze oczekują czegoś więcej niż tylko flaków i mózgu na ścianie. Carter zrobi też ukłon w stronę damskiej części czytelniczek, serwując drobne drgnięcie na romantycznej strunie – całuśny wątek z kobietą, a może byłby nawet z kobietami, ale z tą drugą Garcii nie udało się zeswatać Huntera.
Wielkim plusem, według mnie, było wprowadzenie postaci „Pana J” – ostatecznego „wykonawcę” i gościa, z którym lepiej nie igrać. Dzięki niemu finał książki nie okazuje się klapą, bo nie ukrywam, że nie podoba mi się to, kto okazał się mordercą (nie wiem na ile to wynika z tego, że niedawno oglądałam „Murder by Death” z 1976 roku i… teraz jestem surowszym „krytykiem literackim” 😉 ). Podejrzewałam inną osobę, choć z podobnej „branży”. 😉
Czy po ósmym tomie można powiedzieć, że seria z Hunterem się przejadła? Nie mnie. Wciąż łykam jego książki jak pelikan i czekam na więcej. 🙂
Cena za życie – dwie poprawne odpowiedzi na, wydawałoby się, banalne pytania. W takim razie, skąd te trupy? Zapytajmy „Rozmówcę” Cartera.
Stojąc przed lustrem dostrzegasz… TO! Jest straszne! Pewnie nawet rozmazałby ci się tusz, bo jak można nie przerazić się na widok… pryszcza! Kiedy już myślisz, że już większa tragedia dzisiejszego dnia nie może cię spotkać, dzwoni twoja...
2018-01-23
O czym jest „Druga szansa. Urzekająca opowieść o miłości i pięknych butach”? – ktoś mógłby zapytać. O…yyy… lekcji tańca? Wciąż rozpamiętywanej żałobie? Nieudanych randkach? Beznadziejnej paczce przyjaciół? A nie, sorry! O butach! No fakt, tak, tak. #superbuty, #kochambuty Sandałki rządzą! Kiedy logika śpi, budzą się zawiedzione demony…
Książka na dzień dobry serwuje nam „emocjonalnego kopa”. No dobra, ani to kop, ani emocjonalny, bo na grzybobraniu więcej się dzieje niż w tym drętwym zerwaniu przez telefon, oczywiście w bożonarodzeniowej scenerii, żeby było tak dobijająco dzięki zapachowi wigilijnych potraw i dyndającej pod sufitem jemiole. Ona czeka, on nie przychodzi, prezenty pod choinką stygną, a to dupek. Nie martw się Riley, będzie jeszcze gorzej, bo oto sklep, w którym pracujesz bankrutuje i za chwilę zostaniesz na lodzie. A masz trzydzieści dwa lata! Pracowałaś tam osiem lat! Chciałaś projektować ciuchy… a tu takie nieszczęścia, oj oj oj. Widzę, że jesteś dzielną babką, będzie dobrze – powiem jak paczka twoich przyjaciół, których prosisz o wsparcie, o burzę mózgów, żeby wymyślić coś, co sklep postawi na nogi (na buty!), a oni mówią ci: dasz radę. Czasem chyba lepiej nie mieć kumpli…
Wreszcie wpadasz na pomysł, że zgłosisz się do lokalnej gazety. Pojęcia nie masz, o czym chciałabyś powiedzieć, ale najwyraźniej liczysz, że dziennikarze – kreatywne istoty, z pustego naleją cały dzban reklamy i interes będzie błyszczeć jak złoto. Twoja zła-i-najgorsza-szefowa-właścicielka-sklepu-Suzanne łaskawie zgadza się na 5% obniżki, więc mimo tego, że chwilę wcześniej uważałaś, że wyprzedaż gówno da, robisz wyprzedaż pisząc ceny na jaskrawopurpurowych gwiazdeczkach.
Pojawia się pomysł, żeby na wystawie postawić krzesło, na którym siądzie oczywiście Riley, bo tak przypadkiem akurat w weekend zrobiła sobie pedicure i równie przypadkiem nosi w torbie czerwone szpilki (wtf?!). Okej, wiem, że temat kobiecych torebek i toreb to studnia bez dna, ale czy którakolwiek pani ot tak, na co dzień, nosi przy sobie te wysokie buty? Może jeszcze w kopertówce? No ba! Ja noszę w najmniejszej kieszonce w dżinsach, bo nie zawsze mam przy sobie torebkę…
Wracając do wystawy. Fotki robi przystojny pan fotograf, który oprócz pstrykania zdjęć, strzela uśmiechami do Riley i nawet niewprawne romantyczne oko już wie, że skrzydła motylków trzepoczą mocno i będzie romans jak ta lala. Szepnę, że tylko dla Jimmiego warto interesować się tym panem, bo może jest zarąbisty w robieniu zdjęć, ale jeśli chodzi o konwersację, pisanie smsów, listów, czegokolwiek, to straszny z niego nudziarz. Żeby tylko z niego!
Ril pracuje z Sadie i Danem. Sadie wciąż, do urzygania rozpamiętuje śmierć męża. Bardzo nie lubię grania na emocjach wszelkimi nowotworami, więc kompletnie nie ruszało mnie jej notoryczne użalanie się nad wszystkim i mówienie, że jest silna tylko dla córki. Do tego laska jak dla mnie ma coś z głową i w końcu nie wiem, czy ona do tego Coopera coś, czy nic.
"– Jak możesz ze mną sypiać, skoro nie jesteś pewien, czy chcesz ze mną być?
– Mówisz jak jakaś natrętna szajbuska. – Dan zaczął się śmiać, chociaż był śmiertelnie poważny."
Dan, to misiowaty siewca nieśmiesznych gagów, z którego parskają jego przyjaciółki. Randkuje przez internet, spotykając się co rusz z nowymi, poznanymi w sieci kobietami, raz po raz się rozczarowując: a to tym, że gothka nie pije krwi, a umalowana babka umówiła się z kimś innym. Zabawne, prawda? Ha… ha… h…a…?
Jak się można spodziewać wyprzedaż nie robi furrory, mimo fantastycznego artykułu i Kopciuszka Riley. Wątek z Kopciuszkiem, który mógłby zostać fajnie pociągnięty zostaje zgnieciony w zalążku, a szkoda, bo był w tym potencjał i trochę liczyłam, że na tym autorka zbuduje fabułę. Najwyraźniej jednak uznała, że postawi na taniec. Przy tych szpilkach w torebce to nawet nie wydaje się tak bardzo głupie. Czy takie show uratuje sklep? Czy ktokolwiek będzie szczęśliwy? Czy ta książka kiedyś się skończy? 😉
Kto by pomyślał, że książka, która została tak ładnie wydana: każdy rozdział rozpoczyna strona z roślinnym motywem, a podrozdziały mają szpileczkę rodem z Kopciuszka, do tego bezliterówkowo, z większą czcionką, więc powinno się mknąć przez powieść jak burza – okaże się niestety stratą czasu? Zastanawiam się, czy zawiodła autorka, czy może przekład? Te drętwe dialogi, , przekładanie wszystkiego na jutro, postacie, które naprawdę trudno polubić, bo są jakieś rozciapciane i mdłe, niestety nie sprawiły, że czytałam z zapartym tchem. Owszem, czułam potrzebę dobicia do końca, przekornie zaciekawiona, czy znajdzie się choć scena, która zapadnie mi w pamięć, bo chciałabym mieć mimo wszystko jakieś dobre wspomnienie po lekturze. I cóż…
Na pewno doceniam pomysł, pojawienie się problematyki internetowego hejtu, a także intryg, które można było co prawda rozegrać lepiej, wyraziściej i trochę bardziej je przemyśleć, ale ważne, że są, bo dzięki nim książka nie jest totalnym dnem! Niewątpliwym plusem też jest, że nauczyłam się dwóch nowych słów: „wydębić” i „skaptować”, a także ciekawego, nie wydaje mi się że poprawnego, zwrotu: „nie posiadać się ze zmartwienia”.
Książka nie trafiła w mój gust, myślę jednak, że może znajdą się osoby, które chwyci za serce historia „Chandlera” – sklepu obuwniczego, w którym pracowała Riley, próbując jakoś utrzymać w kupie ten biznes. Może Sadie i to, jak ciężko przeżywa żałobę wyciśnie niejedną łzę, a może jej córeczka rozśmieszy jakąś czytelniczkę. Ja na pewno nie skreślam autorki. Chciałabym przeczytać jeszcze jakąś jej książkę, żeby zobaczyć, czy „Druga szansa” była po prostu trafiona jak kulą w płot, czy może jednak styl tej pani mnie nie kręci i jej książki nie zaprzyjaźnią się z tymi, które mam już w swojej biblioteczce.
Opinia opublikowana na moim blogu: www.erpgadki.pl
O czym jest „Druga szansa. Urzekająca opowieść o miłości i pięknych butach”? – ktoś mógłby zapytać. O…yyy… lekcji tańca? Wciąż rozpamiętywanej żałobie? Nieudanych randkach? Beznadziejnej paczce przyjaciół? A nie, sorry! O butach! No fakt, tak, tak. #superbuty, #kochambuty Sandałki rządzą! Kiedy logika śpi, budzą się zawiedzione demony…
Książka na dzień dobry serwuje nam...
2018-02-07
"Życie polega na dokładnej obserwacji."
Trzeci krzyżyk na karku, a ja wciąż wzdycham do młodzieżówek, nie mogąc pozbyć się wypieków na twarzy podczas lektury! Tym razem połączenie „Top Model” z „Igrzyskami śmierci”, a przynajmniej mocna zapowiedź ciekawej serii, która ma potencjał stać się błyszczącą perełką wśród innych tytułów cyklów dla nastolatek (nie tylko ciałem, ale też i duszą! ;)).
W prologu dowiadujemy się z jakimś światem mamy do czynienia: postapokaliptycznym, rok 2130. Ludzie żyją w zbudowanym pod kopułą społeczeństwie rządzonym przez królewską parę, odpornym na wojny i jej skutki, prawym i sprawiedliwym, gdzie nie ma mowy o wykroczeniach czy przestępstwach. Jest spokojnie, bezpiecznie, dziewczynki od czternastego roku życia dostają zastrzyki, żeby nie mogły zajść w ciążę (kontrola poczęć), a w wieku lat szesnastu powinny już wyjść za mąż, żeby wieść sielankowe życie w tym jedynym prawdziwym świecie, jaki się ostał po trzeciej wojnie światowej. Viterra jest tworem doskonałym, nieprawdaż?
Wychowywana przez wujostwo Tatiana (rodzice zmarli, gdy była dziecięciem) jest takim trochę Kopciuszkiem, który w domu ciotki pracuje na swoje utrzymanie. Dopiero zamążpójście może ją uwolnić spod władzy swojej chlebodawczyni, ale na to się nie zapowiada. Do czasu, aż pojawia się temat Wyborów i tym samym zapala się światełko w tunelu dla Tanii. Przez lata ukrywany przed światem książę szuka swojej drugiej połówki. Organizowane jest show, wybierane są kandydatki z całej Viterry, które po przejściu eliminacji i spotkają się w zamku z następcą tronu. Nuda? Nie! Nikt nie wie, kim jest książę! Przedstawionych bowiem zostaje czterech młodzieńców, z których każdy jest niesamowitym, szarmanckim ciachem. Ale co to ma wspólnego z naszą główną bohaterką? Postawiono jej ultimatum – kiedy weźmie udział w tych cyrkach jako kandydatka do roli księżnej, będzie mogła zamieszkać ze swoją osiem lat starszą siostrą Katią i spełnić swoje marzenie o pracy w sklepie jubilerskim jej męża. Czy Tatiana podejmie się tego wyzwania? Czy któryś potencjalny książę wpadnie jej w oko? Komu prawie orzyga buty? Co zobaczy przez teleskop? Komu zaufa?
„Królestwo ze szkła” jest bardzo dobrym rozpoczęciem serii Royal. Posiada to, co w książkach najlepsze: pomysł, klimat i różnorodnych bohaterów. Choć na początku ma się wrażenie, że Tatiana śmierdzi ciepłą kluchą, może nawet trochę jest za idealna i naiwna jak kózka, której brakuje pazura, w miarę wciągania się w lekturę zaintrygowanie fabułą wzrasta, a główna bohaterka nie jest tak wkurzająca jak jej słodko-idiotyczne konkurentki, które tylko ciągle wałkowałyby temat facetów, próbując odgadnąć kim jest książę. Autorka nieźle wodzi nas za nos. Przyznam szczerze, że byłam pewna kim jest ów następca tronu tak do… ostatnich dziesięciu stron 😛 Teraz sama już nie wiem w co pogrywa szanowny czekoladowooki młodzieniec i czy jego zachowanie ma związek z jakimś urazem głowy w dzieciństwie, czy mamy tu jakąś mozolnie tkaną intrygę rodem z „Prestiżu” Nolana? 😉 Nurtuje mnie to, intryguje bardzo i dlatego pytam się, ba! wręcz krzyczę: DLACZEGO KSIĄŻKA KOŃCZY SIĘ W TAKIM MOMENCIE?!! Ja się dopiero wkręciłam, a tu bach! Okładka! *grozi palcem* Tak się nie robi wciągniętemu czytelnikowi! Piorun pierwszej miłości co prawda uderza w postacie oczywiste, jednak… no właśnie. Czy to będzie taka banalna seria? Potencjał jest naprawdę wielki, można nieźle namieszać i skrycie oczekuję, że kolejne tomy mnie zaskoczą! Czekam z niecierpliwością na „Krainę z jedwabiu”, „Zamek z alabastru”, „Koronę ze stali”, „Przysięgę ze złota” i „Miłość z aksamitu”, żeby zobaczyć w jakim kierunku pójdzie pani Fast i czy seria Royal dostanie ode mnie koronę za całokształt. 🙂
Opinia opublikowana na moim blogu: www.erpgadki.pl
"Życie polega na dokładnej obserwacji."
Trzeci krzyżyk na karku, a ja wciąż wzdycham do młodzieżówek, nie mogąc pozbyć się wypieków na twarzy podczas lektury! Tym razem połączenie „Top Model” z „Igrzyskami śmierci”, a przynajmniej mocna zapowiedź ciekawej serii, która ma potencjał stać się błyszczącą perełką wśród innych tytułów cyklów dla nastolatek (nie tylko ciałem, ale...
2018-02-02
Twórczość Backmana bezbłędnie trafia w moją wrażliwość i daje mi do myślenia, kiedy podczas lektury mam możliwość zanurkować miedzy wierszami, patrząc głębiej niż tylko na powierzchowną historię. Tym razem też można zobaczyć tylko opowieść o jakiejś starej, zrzędzącej jędzy, która potrafi tylko sprzątać i zawracać głowę. Można też widzieć tylko piłkę nożną i biadolić, że to nie jest książka dla mnie, bo nie jestem fanką tego sportu. Ale można też obrać tę pierwszą skórkę słów, dostrzegając, że warstw jest więcej i wtedy już nic nie będzie takie samo…
Sześćdziesięciotrzyletnia Britt-Marie jest dziwakiem. Upierdliwym pomyleńcem. Irytującą starą babą, której nawet nie ustępuje się miejsca w autobusie, bo i tak ma się wrażenie, że coś będzie nie tak, nawet jak zajmie upatrzony fotel. Kiedy pojawia się w urzędzie pracy, po tym jak większość życia spędziła w domu porządkując swoją szufladę na sztućce i posypując proszkiem do pieczenia materace, wciąż żyjąc w cieniu Kenta – męża, który po czterdziestu latach małżeństwa zrobił skok w bok, daje się we znaki obsługującej ją kobiecie. Britt-Marie bynajmniej nie jest uprzedzona co do jej fryzury, do lanczu o niewłaściwej porze, do używania długopisu zamiast ołówka, kiedy sporządza się listę na dzień następny. Bynajmniej. Ona po prostu chce mieć znaczenie, bo jak nikt się tobą nie przejmuje, to sąsiedzi znajdą twoje ciało na podłodze (nie daj Bóg brudnej!) dopiero, kiedy zacznie śmierdzieć. A Britt-Marie boi się śmierci.
Sześćdziesięciotrzylatka nie miała łatwego życia. Ciągle była tą drugą. W domu, żyła w cieniu siostry, wciąż słuchając jakim jest nieudacznikiem. W małżeństwie – w cieniu Kenta, który zauważył, że jej nie ma, kiedy nie miał kto przygotować mu koszul do pracy, a on nie miał zielonego pojęcia, gdzie jest żelazko. I oto staje przed szansą na zmianę. Musi opuścić miasto i udać się do zabitej dechami wiochy – Borg, gdzie praktycznie wszyscy stracili nadzieję na zmianę. Czy Britt-Marie będzie ich promienną historią?
Nie sądziłam, że tak zręcznie można wpleść w historię o kobiecie, która więcej lat przeżyła, niż ma przed sobą, zagadnienie piłki nożnej. Szczerze powiedziawszy, gdyby ktoś mi powiedział, że to będzie opowieść o futbolu, to w życiu nie sięgnęłabym po tę lekturę. Ale Backman jest mistrzem w swoim fachu. On użył tego sportu jako inteligentnej metafory życia. Kluby sportowe i kibicowanie im przyrównał do dróg, jakie obieramy. Pójściem na łatwiznę jest postawić na pewniaka. Znacznie więcej miłości i zaangażowania wymaga dopingowanie przegrywających, dostrzegając każdy gol, jako symbol zwycięstwa.
Ale to nie jest tylko opowieść o Britt-Marie. Bynajmniej nie jest to historia sztywna i wykrochmalona z wszelkiego humoru. Poznajemy Ktośkę – jeżdżącą na wózku właścicielkę urzędu pocztowego-pizzerii-warsztatu samochodowego, Bank która niedowidzi, ale bezbłędnie przypadkiem trafia laską tak, żeby bolało, Omara, Vegę i Samiego – rodzeństwo nie do zdarcia, Pirata Bena który przynosi Faxin zamiast kwiatka, Svena – który czeka na pukanie do drzwi, szczura – który je snikersa i wiele innych osób, które sprawiają, że opowieść o starszej kobiecie porusza i wzrusza, do tego często majstruje przy kącikach ust, dźwigając je do góry.
Polecam każdemu, kto lubi rozsmakować się w lekturze, pomyśleć, poszukać czegoś więcej w tej plątaninie celowo powtórzonych wyrazów, często na pierwszy rzut oka wydających się nie pasować do reszty zdania i poetyckim języku, z którego słynie Backman. Znów stworzył postać, którą możemy poznać od podszewki, bulwersować się tym, co ją wkurza, ponieważ tak rzadko kiedy była dla kogoś ważna, która „nie umie w ludzi”, bo żyła w ich cieniu.
Rewelacja!
Opinia opublikowana na moim blogu: www.eprgadki.pl (tam też cytaty z książki!)
Twórczość Backmana bezbłędnie trafia w moją wrażliwość i daje mi do myślenia, kiedy podczas lektury mam możliwość zanurkować miedzy wierszami, patrząc głębiej niż tylko na powierzchowną historię. Tym razem też można zobaczyć tylko opowieść o jakiejś starej, zrzędzącej jędzy, która potrafi tylko sprzątać i zawracać głowę. Można też widzieć tylko piłkę nożną i biadolić, że to...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-09
„Nie zadzieraj z Molly Murphy” stało się skutecznym odstraszaczem, gdy ktoś w domu chce mnie odciągnąć od lektury książek Rhys Bowen. Wkręciłam się w serię tych retro kryminałów (wydawanych w Polsce od 2013 roku), których akcja w większości działa się w Nowym Jorku początków XX wieku. Tym razem jednak autorka zabiera nas do Irlandii, tam skąd przywiało Molly. Czy Dublin, to też moja miłość?
Książka zaczyna się niepozornie, od tego jak Molly próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, czy Daniel to na pewno ten facet, dla którego warto się ustatkować, bowiem tyle różnych rzeczy, które przydarzyły im się na przestrzeni lat, zamiast jakoś cementować ich związek sprawiają, że mieszkając razem męczą się swoim towarzystwem. Ponadto wybranek serca panny Murphy zabrania jej szlajać się w nieodpowiednim, w jego mniemaniu oczywiście, towarzystwie Sid, Gus i ich znajomych. Czy jednak temperamentna Irlandka przejmuje się tymi zakazami? No chyba nie. :’)
Molly jest detektywem w spódnicy, co na tamte czasy brzmi jak dobry żart i mało kto traktuje poważnie to, co robi ta rudowłosa, wszędobylska i bezpośrednia istota. Mimo wszystko, podczas przyjęcia dostaje zlecenie od bogatego jegomościa, który posyła ją do Dublina, w poszukiwaniu zaginionej przed laty siostry. Murphy staje więc przed dylematem: czy wrócić do ojczyzny, z której zwiała przez kryminalny incydent i grozi jej tam nawet śmierć, czy może siąść na tyłku i grzecznie odmówić, próbując podreperować swoją relację z Danielem i zadbać o siebie, chociażby spotykając się z przyjaciółmi. Zgadnijmy, co wybierze? 😉
Wydawać by się mogło, że Rhys Bowen będzie budować historię tylko na tym jednym, poniekąd nudnym wątku poszukiwania jakiejś nic nie znaczącej Mary Ann, ale wtedy zwątpiłabym w jej powieści! Molly podczas podróży statkiem zostaje oskarżona o zabójstwo, a gdy trafi do Dublina wmiesza się w trwającą w kraju walkę Irlandczyków z Anglikami, jak się okaże będąc pionkiem na szachownicy ciekawej intrygi. I choć dłużą się niemiłosiernie opisy, jak rudzielec włóczy się po uliczkach, trafiając przeważnie w te ślepe, to dla pościgów i wybuchów, które się pojawią pod koniec powieści, warto zacisnąć zęby, usprawiedliwiając autorkę, że jakoś musiała pokazać ten upływający czas.
A romans? Czym byłaby powieść Bowen bez tego wątku! Można powiedzieć, że mamy trzy męskie postacie, które potencjalnie mogłyby jakoś zapączkować na tej fabularnej gałązce, ale tak naprawdę kiedy poznajemy ciemnowłosego, niebieskookiej pana, na którego sporo stron musieliśmy się naczekać, to serducho zabije mocniej nie tylko Molly. Najlepiej od razu wziąć chusteczki! Czyż bowiem nie wzrusza chęć robienia opatrunku z własnych majtek? 😛
Gdzieś do ponad połowy książki miałam wrażenie, że będzie to najsłabsza powieść Rhys Bowen. Z drżeniem przewracałam karki, obawiając się, że jedna z moich ulubionych autorek się wypaliła, stawiając na jakieś oderwane od głównej bohaterki wątki, opisy potraw, miejsc i mało istotnych rozmów, a mimo wszystko to Molly i jej cięty język był tym, dlaczego w ogóle sięgałam po te książki. Kiedy więc rudowłosa WRESZCIE mogła pokazać swoje pazurki, od razu zapomniałam o tych obawach! Myślę, że w dużej mierze jest to zasługa bezbłędnego tłumaczenia pani Joanny Orłoś-Supeł, która nie rozstaje się z tą serią idealnie podkreślając charakter głównej bohaterki i dodając życia dialogom, które bardzo łatwo można byłoby schrzanić.
Takie roczne przerwy między wydawaniem spolszczeń dzieł Rhys Bowen bardzo mnie wkurzają! Cieszę się oczywiście, że Noir sur Blanc w ogóle kontynuuje wydawanie serii o Molly, ale jak to bywa z tym wkręcaniem w historię – ciężko jest usiedzieć, oczekując na kolejny tom (a wiem, że jeszcze są, bo podglądam stronę autorki! ;))! Mam nadzieję jednak, że Wydawnictwo nie zawiedzie panny Murphy i wkrótce pojawi się kolejna książka.
NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ! 🙂
Opinia opublikowana na moim blogu: www.erpgadki.pl
„Nie zadzieraj z Molly Murphy” stało się skutecznym odstraszaczem, gdy ktoś w domu chce mnie odciągnąć od lektury książek Rhys Bowen. Wkręciłam się w serię tych retro kryminałów (wydawanych w Polsce od 2013 roku), których akcja w większości działa się w Nowym Jorku początków XX wieku. Tym razem jednak autorka zabiera nas do Irlandii, tam skąd przywiało Molly. Czy Dublin, to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Budować trudną, brudną i smutną historię, dokładając coraz cięższe cegły powagi i kontrowersji. Zaprawiać ją lekkością pióra i odchudzającą masą humoru, dzięki kreacji niepapierowych postaci, które niemalże wyrywają się z kartek do życia. Czy coś więcej można powiedzieć o „Kartotece 64”?
Przeplatanka wydarzeń z przeszłości: z lat pięćdziesiątych i 1987 roku, ze śledztwem w roku 2010, poszerza spojrzenie na sprawę segregacji, może nie tyle rasowej, ale tej dotyczącej prawa do życia. Popatrzmy oczami Curta Wada. Kto może żyć? Czy zespół specjalistów z organizacji mającej chrapkę wysokie stołki, selekcjonując „gorsze” i „niedostosowane społecznie” kobiety, może decydować o tym, czy w przyszłości będą matkami? Czy dopuszczanie się nielegalnych aborcji i sterylizacji będzie przez kolejne lata zamiatane pod dywan, na rzecz wzniosłych idei budowania społeczeństwa dalekiego od zepsucia?
Czym jednak byłby medal, gdyby nie miał drugiej strony? Popatrzymy oczami Nete. Skrzywdzona i zaszufladkowana od najmłodszych lat. Której nie dane było, by pączkowało w niej życie, jednak zadbano o to, żeby nie zabrakło drwa do pieca jej zemsty. Jak wiele wspólnego ma, ta niepozorna dziewczyna jawiąca się w naszych oczach jako bezbronna ofiara, ze sprawą zaginięcia osób, na których trop trafiono po latach? Ile można znieść upokorzeń, żeby nie wybuchnąć? I tak właściwie… kto tu jest dobry?
W kryminałach cenię sobie nie tylko intrygę i to że autor próbuje utrzeć mi nosa i wywozi mnie w pole, rzucając poszlaki, okazujące się fałszywym tropem. Bardzo ważna jest dla mnie kreacja postaci, które prowadzą śledztwo i nadają jemu charakter. Lubię dostrzegać ich prawdziwość, a nie nieskazitelną otoczkę wszystkowiedzenia, nosa lepszego niż psi i uprawiania zawszoracji. Takie zabiegi wielokrotnie odrywają mnie od tego specyficznego klimatu lektur z dreszczykiem. Bo skoro wiesz, że na pewno super-detektyw znajdzie trop nawet jak wpadnie do czarnej dziury (żeby nie powiedzieć: dupy!), to ten lęk o jego osobę staje się mniej intensywny i okazuje się, że bardziej kibicujesz przestępcy w tym jego wymykaniu się prawu, niż stróżowi tegoż porządku (jak to tak, a fe!). W „Kartotece 64” było życie. Adler-Olsen zadbał o skórę i kości. Był katar i sraczka. Była zazdrość i klucze dla kochanka. Debata o słuszności opuszczania deski klozetowej. Zasuszony ślubny bukiet. Ohydna kawa i zapalniczka wsunięta w kieszeń spodni. Dzięki temu, choć poruszana w powieści tematyka była trudna, mocna i kontrowersyjna, to nie miała posmaku sztuczności. Momenty w którym Assad przekręca słowa i dochodzi do słownych utarczek między współpracownikami Departamentu dodaje książce lekkości (pewnie duża tu zasługa pani tłumacz Joanny Cymbrykiewicz. Fantastyczna robota!).
Jestem zwolenniczką poznawania serii od początku, więc kiedy otrzymałam możliwość przeczytania „Kartoteki 64” obawiałam się, że nieznajomość wcześniejszych tomów z Carlem Morckiem i jego Departamentem Q będzie rzutować na odbiorze treści, no bo jak to tak nie wiedzieć, o kim się czyta?! Niepotrzebnie martwiłam się na zapas, bo sylwetki zarówno Carla, jak i Assada, a także Rose, były na tyle dobrze skrojone, że poznając ich dobrze zarysowany kontur w tej części, chcę dowiedzieć się czegoś więcej o jego wypełnieniu, które, jak przypuszczam, możliwe jest dzięki historiom poprzednich tomów serii. Sięgnę po nie, żeby się o tym przekonać ^.^
Wielki plus za mocno trafiający do mnie styl, za żywe dialogi, za nieprzegadanie i finałowe zaskoczenie. Dla takich lektur nie żal mi snu.
Opinia opublikowana na moim blogu: www.erpgadki.pl
Budować trudną, brudną i smutną historię, dokładając coraz cięższe cegły powagi i kontrowersji. Zaprawiać ją lekkością pióra i odchudzającą masą humoru, dzięki kreacji niepapierowych postaci, które niemalże wyrywają się z kartek do życia. Czy coś więcej można powiedzieć o „Kartotece 64”?
więcej Pokaż mimo toPrzeplatanka wydarzeń z przeszłości: z lat pięćdziesiątych i 1987 roku, ze śledztwem w...