-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2022-11-20
2016-05-12
2021-04-17
Jest to już moje trzecie spotkanie z „Diuną” Franka Herberta. Po raz pierwszy czytałem ją prawie 12 lat temu. Starą, poniszczoną przez dotyk rąk wielu czytelników powieść, pożyczył mi wtedy wujek. Dzisiaj mogę cieszyć się swoim własnym pakietem książek Herberta, w doskonałej oprawie stworzonej przez wydawnictwo Rebis i oszałamiającymi grafikami Wojciech Siudmaka. Nadszedł październik, miesiąc ponury i zimny. Nadeszła i pora na mój powrót na pustynną planetę Arrakis.
Pierwszym na co zwróciłem uwagę przy mojej ponownej lekturze tej powieści było to, że pomimo swojego wydania w roku 1965 książka ta praktycznie się nie zestarzała. Wszystkie przedmioty, środki transportu, dalej są „realne” i pomysł na ich wygląd czy też funkcje nie „trąci myszką”. Dla lepszego zobrazowania Wam, o co mi chodzi posłużę się przykładem z innego wielkiego dzieła science-fiction - „2001: Odyseja Kosmiczna” Arthura C. Clarke'a. Czytając tam opisy centrów dowodzenia, można natknąć się na przedstawienie naukowców posługujących się maszynami do pisania. Współczesny czytelnik może stwierdzić, że Clarke nie przewidział tego, że popularne w jego czasach narzędzie może tak szybko wyjść z użycia. Warto również dodać, że powieść ukazała się trzy lata po „Diunie”. Czytając książkę Herberta ma się wrażenie jakby miało się w ręku powieść współczesną a nie napisaną pół wieku temu.
Wszechświatem rządzą rody, których wzajemne relacje przypominają te znane ze Średniowiecza. Intrygi dworskie, zależności pomiędzy państwami (a raczej planetami) takie jak wasal- lennik znów nabierają znaczenia. Każdy ród szlachecki chce uzyskać jak największe dochody z planety przez siebie posiadanej. Jej ludność traktuje w zasadzie jak chłopów pańszczyźnianych, których praca składa się na majątek dworu. Pomysł pisarza na powrót znaczącej roli i pozycji szlachty jest według mnie bardzo trafiony. Nie odbiega on przecież zbytnio od tego co możemy zaobserwować na co dzień. Już teraz szacuje się, że ponad 50% światowego majątku naszej planety spoczywa w rękach zaledwie 2% ludzi. Czy aż tak daleko jest od utworzenia się „Klasy Panów” a raczej „Rodu Panów”?
Jakby tego wszystkiego było mało, od momentu wynalezienia „tarcz osobistych”, pomimo posiadania zaawansowanej technologicznie broni, jej wykorzystanie w walce przeciwko ludziom staje się niemożliwe. Do użycia wraca więc tradycyjna broń biała, która jako jedyna, pokierowana z odpowiednią siłą jest w stanie przeniknąć tarczę. Dodaje to pewnego „smaczku”, dzięki któremu miłośnicy fantasy mogą czuć się usatysfakcjonowani.
Z cienia dworskich intryg wyłania nam się zakon Bene Gesserit. Zakon składa się wyłącznie z samych kobiet, które to poprzez zawieranie małżeństw z odpowiednimi kandydatami nie tylko mają znaczący wpływ na politykę międzygwiezdną ale i również realizują swój plan eugeniczny, w poszukiwaniu mistycznego proroka- mesjasza: „Kwisatz Haderach”. Całe żeńskie zgromadzenie posługuje się umiejętnościami, które dla postronnych wydają się być magią. Kobiety te przez wielu uważane są za czarownice. Czy jednak tak jest? Pozwólcie, że pobudzę tutaj Waszą ciekawość i nie zdradzę nic więcej.
Pomimo tego, że wiedziałem „o czym” powieść opowiada, to czytałem ją z wypiekami na twarzy. Fakt, minęło już sporo czasu i wiele wątków mogłem zapomnieć, jednak najbardziej zaskoczyło mnie to, w jaki sposób zmieniłem się ja sam jako czytelnik. Wcześniej zwracałem w „Diunie” uwagę na aspekt militarny oraz wyczekiwałem z niecierpliwością kolejnego spotkania z tajemniczym Czerwiem . Teraz zauważyłem, że w powieści nie do końca o to chodziło. To właśnie intrygi, proces kształtowania się świadomości narodowej, proces powstawania religii oraz przede wszystkim brud i zło polityki są wątkami, na które Frank Herbert zwrócił dzisiaj moją uwagę. Wątki te ciągle są aktualne i można śmiało twierdzić, że w przyszłości również nie stracą na swojej aktualności.
„Diuna” to powieść, którą każdy miłośnik science-fiction powinien znać. Jest to książka, która przy każdym spotkaniu ukazuje swojemu czytelnikowi inną twarz. Jeżeli czytałeś już książkę Herberta, to powinieneś, wkrótce umówić się z nią na kolejne spotkanie. Jeżeli jeszcze nie czytałeś jej, biegnij do księgarni i daj się wyciągnąć na podróż do odległej Arrakis. Jednak ostrzegam! Arrakańska Przyprawa potrafi uzależnić nawet najwybredniejszego czytelnika.
Jest to już moje trzecie spotkanie z „Diuną” Franka Herberta. Po raz pierwszy czytałem ją prawie 12 lat temu. Starą, poniszczoną przez dotyk rąk wielu czytelników powieść, pożyczył mi wtedy wujek. Dzisiaj mogę cieszyć się swoim własnym pakietem książek Herberta, w doskonałej oprawie stworzonej przez wydawnictwo Rebis i oszałamiającymi grafikami Wojciech Siudmaka. Nadszedł...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-12
https://zapomnianypokoj.blogspot.com/
Na swoim czytelniczym koncie mam dość pokaźną liczbę przeczytanych książek autorstwa Brandona Sandersona. Moje spotkania z tym autorem przebiegały różnie. Poznawanie dorobku tego pisarza rozpocząłem od świetnej trylogii „Ostatnie Imperium”, po czym mozolnie brnąłem przez „Elantris”. Z lekturą „Drogi Królów” zwlekałem dość długo. Największy wpływ na moją zwłokę miała z pewnością objętość tej powieści. Wiedziałem, że kiedy zacznę ją czytać, to z pewnością minie kilka tygodni nim uporam się z prawie tysiąc stronicowym dziełem. Skąd mogłem wiedzieć, że książka wciągnie mnie do tego stopnia, że nie będę potrafił się od niej oderwać?
„Droga królów” opowiada przede wszystkim o losach trzech bohaterów: Dalinara Kholina, Shallan Davar oraz Kaladina.
Dalinar Kholin to arcyksiążę, świetny dowódca i wojownik należący do elity państwa zwanego Aletkharem. Dalinar jest konserwatystą, któremu nie podoba się droga jaką podąża jego państwo oraz nowe pokolenie arystokracji. Jednak cały szacunek i reputacja Kholina zaczyna wisieć na włosku kiedy podczas zjawisk pogodowych zwanych arcyburzami zaczyna doznawać niewytłumaczalnych wizji przenoszących go do zamierzchłej przeszłości.
Shallan Davar to młoda dziewczyna, która wyrusza w podróż aby zostać uczennicą kobiety, uznawanej za jeden z najwybitniejszych umysłów na świecie. Jednak oprócz chęci kształcenia się dziewczyna ma jeszcze jeden ukryty cel, który spowoduje wiele perturbacji oraz sprawi, że Shallan zdecydowanie inaczej spojrzy na otaczający ją świat.
Kaladin to bohater, któremu Sanderson poświęca najwięcej miejsca w „Drodze Królów”. Mężczyzna miał zostać w młodości chirurgiem leczącym ludzi ale los napisał mu zdecydowanie inny scenariusz. Wstąpił do wojska i na skutek pewnych wydarzeń z dowódcy oddziału stał się niewolnikiem skazanym na pracę, którą mało kto był w stanie przeżyć. Kaladin dołączył do załogi mostu czwartego, której obowiązkiem było niesienie na swoich ramionach przeprawy pod nieustannym ostrzałem łuczników wrogiego wojska.
Świat stworzony przez Sandersona jest olbrzymi i niezwykle interesujący. Siłą napędową Rosharu jest Burzowe Światło. Jest to energia pozyskiwana podczas niezwykle potężnego zjawiska atmosferycznego zwanego arcyburzą. Specjalne kamienie pozostawione na zewnątrz podczas takiej burzy, ładują się tą niezwykłą energią. Innym specyficznym zjawiskiem pojawiającym się w Rosharze są z pewnością „spreny”. Są to istoty przypominające niegroźne duszki, które pojawiają się w momencie kiedy człowiek doświadcza określonego uczucia. Kiedy ktoś odnosi zwycięstwo pojawiają się chwałospreny, kiedy odczuwa ból – bólospreny. Istoty te prawdopodobne karmią się ludzkimi emocjami. Bardzo ważną rolę w Rosharze pełnią kobiety. To właśnie przede wszystkim one zajmują się nauką i prowadzeniem badań. To kobiety umieją czytać i pisać, ponieważ kultura chociażby państwa Aletkharu stawia w złym świetle mężczyzn zajmujących się czytaniem książek. U boku każdego dowódcy lub oficera stoi jego żona, która zajmuje się pisaniem i czytaniem na głos raportów. Jakby tego było mało Sanderson stworzył również niezwykłą florę i faunę występującą tylko i wyłącznie na Rosharze.
„Droga Królów” wciągnęła mnie do tego stopnia, że pomimo swoich nieporęcznych rozmiarów (posiadam wydanie w miękkiej oprawie) i dość sporych problemów z czytaniem jej w autobusie, to nie potrafiłem się od niej oderwać. Myślę, że świetnym posunięciem ze strony Sandersona było to, że pomimo ogromu świata nie tworzył masy bohaterów, którzy pojawiali się na chwilę aby później o nich zapomnieć. Dzięki skupieniu się na trzech głównych postaciach mamy okazję nie tylko lepiej poznać głównych bohaterów ale i ich otoczenie. Po raz kolejny Sanderson udowadnia, że potrafi tworzyć postaci wielowymiarowe, których motywacje i przeszłość poznajemy wraz z lekturą powieści. Nawet bohaterowie drugoplanowi jak chociażby członkowie mostu czwartego są wyjątkowi do tego stopnia, że czytelnik może się z nimi zżyć.
„Droga Królów” Brandona Sandersona to jedna z najlepszych powieści fantasy jakie do tej pory czytałem. Wciągająca fabuła, tajemnica ukryta w przeszłości oraz bohaterowie, z którymi czytelnikowi ciężko się rozstać. Z pewnością jest to najlepsza powieść Sandersona jaką dane mi było przeczytać i jestem ogromnie ciekaw czy w kolejnych tomach autor będzie w stanie zbliżyć się do poziomu jaki osiągnął w „Drodze Królów”. Jest to z pewnością pozycja obowiązkowa dla każdego fana fantastyki.
https://zapomnianypokoj.blogspot.com/
Na swoim czytelniczym koncie mam dość pokaźną liczbę przeczytanych książek autorstwa Brandona Sandersona. Moje spotkania z tym autorem przebiegały różnie. Poznawanie dorobku tego pisarza rozpocząłem od świetnej trylogii „Ostatnie Imperium”, po czym mozolnie brnąłem przez „Elantris”. Z lekturą „Drogi Królów” zwlekałem dość długo....
2022-12-18
2021-08-27
„Dzieci Diuny” Franka Herberta porównałbym do ruchomych piasków. Kiedy już zacznie się czytać tę książkę to nie sposób się od niej oderwać. Akcja książki potrafi oszołomić. Spiski, walka o władzę, brutalność, opętanie, czyli jest w czym wybierać. Postaci w „Dzieciach Diuny” też nie są zero-jedynkowe. Bardzo często wydaje się nam, że dość dobrze znamy jakiegoś bohatera, gdy ten nagle zachowuje się w sposób, który nie byliśmy w stanie przewidzieć.
„Kroniki Diuny” to nie jest typowy cykl science fiction. Autor poświęca wiele miejsca rozwojowi duchowemu i temu co możemy osiągnąć pracując nad sobą.
Nie sposób przejść obojętnie obok tego jak bardzo skrupulatnie był zaplanowany i opisany świat przedstawiony w cyklu. Poszczególne elementy idealnie do siebie pasują a całość przypomina idealną układankę.
Na koniec nie warto odpowiadać na pytanie czy warto sięgać po książki Herberta. Należałoby raczej zapytać kiedy po nie sięgać? Myślę, że jak najszybciej. Sam wróciłem do „Dzieci Diuny” po paru latach od pierwszej lektury i myślę, że każdy kto raz sięgnie po „Diunę” będzie wracał do tego świata. Uzależnia jak książkowy melanż.
„Dzieci Diuny” Franka Herberta porównałbym do ruchomych piasków. Kiedy już zacznie się czytać tę książkę to nie sposób się od niej oderwać. Akcja książki potrafi oszołomić. Spiski, walka o władzę, brutalność, opętanie, czyli jest w czym wybierać. Postaci w „Dzieciach Diuny” też nie są zero-jedynkowe. Bardzo często wydaje się nam, że dość dobrze znamy jakiegoś bohatera,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-02
2021-11-14
Mało jest takich książek, które wywarłyby na mnie tak ogromny wpływ jak „Hobbit” i „Władca Pierścieni” Tolkiena. To właśnie od tych dzieł zaczęła się moja, trwająca już długie lata przygoda z fantastyką. Straciłem już rachubę ile razy wracałem do tych książek. Jako, że moje wcześniejsze egzemplarze nosiły dość poważne ślady użytkowania, nie mogłem odpuścić sobie okazji i zaopatrzyłem się w „nowe” ilustrowane wydanie od wydawnictwa Zysk i S-ka.
Nie ma chyba bardziej znanego ilustratora dzieł Tolkiena od Alana Lee. „Hobbit” bogaty jest w kolorowe ilustracje ale i nie zabraknie tych wykonanych ołówkiem. Dodajmy do tego wysokiej jakości, gruby papier a otrzymamy książkę, która zadowoli nawet najbardziej wymagającego bibliofila.
Nie będę tutaj rozpisywał się na temat treści, bohaterów, akcji bo uważam, że większość z nas wie o czym jest „Hobbit”. Powiem tylko tyle, że pomimo tego, że zdawało mi się iż znam powieść na pamięć to po raz kolejny bawiłem się wyśmienicie. Ciężko mi sobie wyobrazić lepszej książki na długie jesienne czy też zimowe wieczory.
Mało jest takich książek, które wywarłyby na mnie tak ogromny wpływ jak „Hobbit” i „Władca Pierścieni” Tolkiena. To właśnie od tych dzieł zaczęła się moja, trwająca już długie lata przygoda z fantastyką. Straciłem już rachubę ile razy wracałem do tych książek. Jako, że moje wcześniejsze egzemplarze nosiły dość poważne ślady użytkowania, nie mogłem odpuścić sobie okazji i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-30
https://zapomnianypokoj.blogspot.com/2019/03/na-poudnie-od-brazos-larry-mcmurtry.html
"Powieść totalna", "Najlepsza książka jaką w życiu czytałem", "Drugi western w historii uhonorowany nagrodą Pulitzera" to tylko kilka z opinii dotyczących powieści Larry'ego McMurtriego- "Na południe od Brazos" z jakimi się spotkałem przed jej lekturą. Zachęcony tekstami recenzentów pełnymi "ochów" i "achów", postanowiłem sam, na własnej skórze przekonać się czy powieść amerykańskiego pisarza wywoła na mnie podobne wrażenia.
"Na południe od Brazos" to przede wszystkim opowieść dwóch o emerytowanych żołnierzach zwanych "Ochotnikami z Teksasu", którzy nie mogąc pogodzić się z upływającym czasem i stagnacją dopadającą ich życie postanawiają zgromadzić olbrzymi tabun bydła i pognać je to Montany, która uchodzi za raj dla hodowców rogacizny. Gromadzą oni grupę ludzi i wyruszają w daleką podróż.
Muszę przyznać, że westerny darzę olbrzymim sentymentem. Pamiętam jak będąc jeszcze w podstawówce czytałem zeszytowe wydania książek Karola May'a, które pewnego dnia przyniosła mi mama od swojej koleżanki z pracy. To właśnie dzięki niej poznałem m.in. przygody Winnetou, poznałem postać Old Surehand'a czy perypetie Króla Naftowego. Książki te odbiły też na mnie swoje piętno, przez które kojarzyłem cały gatunek przede wszystkim z postaciami rewolwerowców.
Jakże różny wizerunek kowbojów prezentuje w swojej powieści McMurtry. Prezentuje on bowiem nie zadziornych zabijaków a zwykłych chłopców trudzących się opieką nad bydłem gnanym przez całą Amerykę. Jednak okazuje się, że ich naznaczone niewygodami życie również jest pasjonujące. Autor zwraca uwagę na to jak silna więź łączyła jeźdźca ze swoim wierzchowcem. Niejednokrotnie otoczeni tumanami kurzu musieli ze sobą współpracować instynktownie i to kowboj powierzał swoje życie zwierzęciu, które dosiadał.
Życie kowboja to nie tylko poganianie bydła. Dla mężczyzn hazard i dziwki były nieodłącznymi elementami życia. Nie budziło to oburzenia, było czymś normalnym. Jednak łatwo można było popaść w tarapaty. Pomimo tego, że nie było w ówczesnych czasach zaawansowanych środków telekomunikacyjnych to informacje rozchodziły się w mgnieniu oka. Zbiegom i bandytom ciężko było uniknąć konsekwencji swoich czynów.
Przyznaję, że powieść wywarła na mnie olbrzymie wrażenie. Pomimo swojej pokaźnej objętości nie nudziłem się ani chwilę. Bohaterowie są wyraziści, opisy przyrody bardzo plastyczne a dialogi pełne życia i naturalne bez grama sztuczności. Książkę mogę z pewnością zaliczyć do grona najlepszych jakie do tej pory przeczytałem w swoim życiu. Po lekturze czuje się pustkę, czytelnik przywiązuje się za równo do postaci jak i odtworzonego przez pisarza świata.
"Na południe od Brazos" to opowieść o przyjaźni, o wadze danego słowa. To historia o drodze do celu pomimo przeciwności. O tym jak bardzo różne dla każdego może być pojęcie miłości. Larry McMurtry stworzył powieść, która skłania do refleksji nad przemijającym czasem, zmianą pokoleń i sensem życia pozbawionego celu.
https://zapomnianypokoj.blogspot.com/2019/03/na-poudnie-od-brazos-larry-mcmurtry.html
"Powieść totalna", "Najlepsza książka jaką w życiu czytałem", "Drugi western w historii uhonorowany nagrodą Pulitzera" to tylko kilka z opinii dotyczących powieści Larry'ego McMurtriego- "Na południe od Brazos" z jakimi się spotkałem przed jej lekturą. Zachęcony tekstami recenzentów...
2021-01-30
Po skończeniu „Ostatniego Królestwa” Bernarda Cornwella pierwszym co mi się ciśnie na usta jest: „Boże, ale to było dobre!”. Powieść opowiedziana jest z perspektywy dojrzałej osoby, być może już starca, który snuje opowieść o swoich młodzieńczych latach. Zabieg ten z pewnością dodaje tej książce uroku. Poznajemy Uhtera, który na skutek pewnych wydarzeń trafia w niewolę wikingów (a raczej Duńczyków). Okazuje się, że chłopiec doskonale odnajduje się w nowej sytuacji i czuje się lepiej w towarzystwie najeźdźców niż czuł się pod opieką swojego ojca.
Cornwell ukazuje kontrast pomiędzy pełną radości i prostych przyjemności codziennością pogańskich Duńczyków a szarym i wręcz nudnym życiem zdominowanym przez chrześcijańskich duchownych. Autor momentami doprowadza do tego, że czytelnik kibicuje brutalnym najeźdźcom i trzyma kciuki aby zrealizowali oni swoje plany.
„Ostatnie Królestwo” to także refleksja nad rzymskimi czasami na Wyspach Brytyjskich. Ukazuje jak w IX wieku dosłownie na fundamentach budowli pozostawionych przez Rzymian toczy się codzienne życie. Precyzja tej architektury wydaje się dla ówczesnych ludzi wręcz niewyobrażalna a zarazem niemożliwa do powtórzenia.
Nie raz słyszałem opinię, że Cornwell jest mistrzem jeżeli chodzi o opisywanie bitew. Muszę przyznać tej tezie rację. Opis formacji „Mur tarcz” oraz ukuazanie tego co czuli wojowie stojący w pierwszej linii jest tak realistyczny, że czytelnik może poczuć się jakby brał udział w opisywanych wydarzeniach.
„Ostatnie Królestwo” Bernarda Cornwella to jedna z najlepszych powieści historycznych jakie czytałem. Pierwszy tom cyklu „Wojny wikingów” tylko pobudził mój apetyt i z pewnością sięgnę po kolejne powieści opisujące dalsze przygody Uhtera.
Po skończeniu „Ostatniego Królestwa” Bernarda Cornwella pierwszym co mi się ciśnie na usta jest: „Boże, ale to było dobre!”. Powieść opowiedziana jest z perspektywy dojrzałej osoby, być może już starca, który snuje opowieść o swoich młodzieńczych latach. Zabieg ten z pewnością dodaje tej książce uroku. Poznajemy Uhtera, który na skutek pewnych wydarzeń trafia w niewolę...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-16
2023-01-04
2021-04-04
[Recenzja pierwotnie ukazała się na moim blogu: http://zapomnianypokoj.blogspot.com/ ]
„Conan i Skrwawiona Korona” to drugi tom, zbioru wszystkich opowieści o przygodach znanego barbarzyńcy, który ukazały się pod sztandarami Rebisu. Wydawca (pierwotne wydanie wraz z ilustracjami ukazało się w Stanach Zjednoczonych – wydawnictwo Wondering Star) odsiał ziarno od plew, dając czytelnikowi Cimmeryjczyka takiego jaki wyszedł, spod stukających w klawisze maszyny do pisania, palców Howarda. Odrzucono wszystkie historie autorów, którzy rościli sobie prawa do kontynuowania historii tego kultowego bohatera. I bardzo dobrze, że tak się stało! Ale po kolei.
Kto z miłośników fantasy nie słyszałby o Conanie? Nie znam takiej osoby. Conan to bohater stojący na początku powstawania tego gatunku. Można powiedzieć, że to po części na jego barkach spoczywa fundament, dzięki któremu powstały książki tak świetnych pisarzy, jak chociażby cytowany na początku David Gemmell. Jednak czy postać Cimmeryjczyka należy kojarzyć z napakowanym i tępym osiłkiem granym przez Schwarzeneggera i filmem z 1982 roku?
Zdecydowanie nie! Z lektury „Skrwawionej Korony” jak i również wcześniejszego tomu „Pradawni Bogowie” wyłania nam się obraz głównego bohaterard'owski Conan nie jest bowiem tym, na kogo na pierwszy rzut oka wygląda. Z jednej strony berserk z nadludzką siłą, dowóda, którego ciężko opisać kilkoma słowami. Howca, którego charyzma przyciąga tłumy, władca kochany przez poddanych a z drugiej strony złodziej oraz pirat. Conan zawsze idzie pod prąd. W swoim życiu kieruje się prostym systemem wartości. Mało tego religia, w której dorastał nie pozostawia nadziei na jakiekolwiek życie po śmierci. Cimmeryjczyk żyje tak jakby jutra miało nie być. Kocha, walczy, zdobywa, czerpie z życia pełnymi garściami. Conan nie rozumie dlaczego ludzie narzucają sobie sztuczne ograniczenia i nazywają to cywilizacją. Gardzi wszelkimi konwenansami oraz zachowaniami przez wielu uważanymi za „dobre maniery”. Jest po prostu sobą.
Postać Conana to także pewna idea. Mówiąca, że w każdym z nas tkwi gdzieś tam głęboko barbarzyńca. Uważam, że to właśnie chciał pokazać autor kiedy to przedstawiał Conana w coraz to nowej roli. Uczynił go jak już wspomniałem wcześniej nawet królem.
W rozumowaniu Howarda, barbarzyńcy to nie tylko jedyni ludzie którzy są wierni prostym zasadom ale przede wszystkim to osoby pozostające szczere pomimo sznurów jakie zawiązuje na ich rękach cywilizacja, wraz ze swoimi pokrętnymi zasadami. Każda cywilizacja upada zmieciona poprzez barbarzyńców. (niekoniecznie ubranych w futra i wymachujących maczugami). Jest to proces jaki w historii powtarza się od wieków.
W skład omawianej przeze mnie książki wchodzą trzy historie o tytułowym Cimmeryjczyku: „Ludzie Czarnego Kręgu”, „Godzina Smoka” oraz Wiedźma się narodzi”. Niektórym może wydać się, że to mało (zwłaszcza, że „Pradawni” zawierali aż 14 historii), ja jednak uważam, że tak nie jest. Są to historie zdecydowanie lepsze, widać jak pisarsko rozwijał się Howard. „Godzina Smoka” to nie opowiadanie a powieść licząca 240 stron. Jak dla mnie jest to opowieść kompletna. Akcja ani na chwilę nie zwalnia, ciągle wraz z głównym bohaterem przenosimy się w coraz to barwniejsze lokacje. Nie sposób oderwać się od lektury. Warto pamiętać, że opowieść ta ukazała się 1935 a wciąż żyje i potrafi zachwycić współczesnego czytelnika.
Książka, którą trzymam właśnie w ręku stanowi dla mnie wzór. Tak powinno wydawać się klasykę. Piękny biały papier zamiast szarego, nadającego się bardziej do toalety a nie do niesienia słowa drukowanego. Genialne ilustracje Garego Gianni, które nadają wszystkim opowieściom dodatkowego „smaczku”. Nie sposób tutaj pominąć dużej ilości dodatków, które nie tylko ukazują warsztat pracy Howarda nad poszczególnymi utworami ale i również przybliżają czytelnikowi życiorys tego pisarza. To właśnie w dodatkach znajdziemy kolejne opowiadanie Howarda. Niestety porzucone przez pisarza ale zawierające pełen szkic akcji jaka miała nastąpić.
Każdy kto uważa się za fana gatunku powinien na swojej półce mieć wydanie Conana od Rebisu. To książki, od których wszystko się zaczęło. To właśnie dzięki m.in. Howardowi dzisiaj możemy odwiedzać coraz to nowe światy. Howard nie tylko inspiruje ale wciąż zachwyca.
[Zapraszam do dyskusji o książce:
http://zapomnianypokoj.blogspot.com/2016/05/conan-i-skrwawiona-korona-robert-e.html
do zobaczenia :) ]
[Recenzja pierwotnie ukazała się na moim blogu: http://zapomnianypokoj.blogspot.com/ ]
więcej Pokaż mimo to„Conan i Skrwawiona Korona” to drugi tom, zbioru wszystkich opowieści o przygodach znanego barbarzyńcy, który ukazały się pod sztandarami Rebisu. Wydawca (pierwotne wydanie wraz z ilustracjami ukazało się w Stanach Zjednoczonych – wydawnictwo Wondering Star) odsiał ziarno od plew,...