-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-07-10
2013-02-07
Gustaw Herling-Grudziński nie dość, że pisze o gułagach, czyli o zagadnieniu, o którym każdy z nas powinien mieć choćby szczątkową wiedzę, to robi to dobrze. Mam tu na myśli po prostu to, że jego warsztat pisarski jest na wysokim poziomie. Ma dobry styl i gdyby nie ciężka tematyka, którą jednak potrafi przedstawić niemal poetyckim językiem, bez upiększania, ale bez brutalności, to jego książkę czytałoby się z zapartym tchem, a tak niestety trzeba sobie robić przerwy. Szczerze przyznam, że zazwyczaj po 30 stronach i zabierałam się za coś lekkiego.
Autor przypomina trochę kronikarza, niemal widzę jak chodzi po obozie i wysłuchuje historii współwięźniów. Podaje on daty, nazwiska, przytacza historie, ale jednocześnie zachowuje ten swój niesamowity język i styl.
Grudziński nie wypiera okropnych zdarzeń, nie pomija niczego, pisze niemal jak osoba postronna, jak współczesny historyk, co z jednej strony, jeśli ktoś szuka rzetelnych faktów, jest bardzo „na rękę”, ale z drugiej kiedy uświadomimy sobie, że autor był uczestnikiem tych wydarzeń, a za takim postępowaniem może kryć się obojętność… to lekko przeraża. Nie wyobrażam sobie bowiem jaka jest psychika osoby, która przeżyła, wyszła na wolność po latach katorżniczej pracy, po tylu okrucieństwach jakie widziała. Trudny dla ludzi niesłusznie oskarżonych jest pobyt w normalnym więzieniu, ale my dobrze wiemy, że to nie było więzienie…
Autor świetnie „rozbiera” obóz i cały ten chory system na czynniki pierwsze, wysnuwając wnioski i analizując. Przedstawia na przykład swoją teorię na temat tego czemu miały służyć te wszystkie niesłuszne oskarżenia i łamanie więźniów, mimo iż tak naprawdę podpisy na aktach oskarżenia mogły być tak naprawdę sfałszowane.
Doprawdy Grudziński ma rację- to zupełnie inny świat.
Czytałam kilka opinii na LC i nie mogę się nadziwić… Są ludzie, którzy zarzucają mu wybielanie siebie… Serio? Jest taka scena, którą opisuje- po wydostaniu się z obozu znajduje na śmietniku kawał czarnego chleba, który oczyszcza z pleśni i brudu, a potem go je. Czy oni ominęli tę scenę? Bo gdyby próbował wybielić siebie to na pewno nie opisał by tego w książce.
Gustaw Herling-Grudziński nie dość, że pisze o gułagach, czyli o zagadnieniu, o którym każdy z nas powinien mieć choćby szczątkową wiedzę, to robi to dobrze. Mam tu na myśli po prostu to, że jego warsztat pisarski jest na wysokim poziomie. Ma dobry styl i gdyby nie ciężka tematyka, którą jednak potrafi przedstawić niemal poetyckim językiem, bez upiększania, ale bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-22
2013-06-18
2013-02-23
2012-08-24
Marcin Ogdowski napisał świetną powieść o prawdziwym obliczu wojny w Afganistanie z perspektywy (głównie) Polaków. To nie jest jakaś przygodowa książka o Sealsach czy innych "bohaterach", nie jest o żadnych operacjach czy bitwach. Jest o ludziach. O tym co przeżywają żołnierze, ich rodziny, ale także cywile. Wojna zostaje całkowicie obnażona, a właściwie nie wojna tylko jej zaplecze. Jest o lęku, o tęsknocie i o tym co się dzieje z człowiekiem kiedy wraca do domu. Nie zawsze jest tylko radość.
Początkowo pan Marcin pisał tylko blog, później postanowił wydać książkę. Rozdziały są właśnie zbiorem wpisów, tytuł każdego to kolejna litera alfabetu i zaczynające się na nią słowo, np. L jak Latanie.
Jednakże co ważne Z Afganistanu.pl to nie tylko słowa. To także zbiór przepięknych fotografii, które są średnio na co drugiej stronie.
Polecam gorąco każdemu zainteresowanemu tym tematem, każdego kto chce poznać prawdziwe oblicze wojny.
Marcin Ogdowski napisał świetną powieść o prawdziwym obliczu wojny w Afganistanie z perspektywy (głównie) Polaków. To nie jest jakaś przygodowa książka o Sealsach czy innych "bohaterach", nie jest o żadnych operacjach czy bitwach. Jest o ludziach. O tym co przeżywają żołnierze, ich rodziny, ale także cywile. Wojna zostaje całkowicie obnażona, a właściwie nie wojna tylko jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2010-04-03
2010-12-30
2012-02-05
Chyba każdy człowiek kojarzy Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. Już niekoniecznie musi znać całą jego historię, postać, prowadzoną politykę, wystarczy to, że był prezydentem Stanów Zjednoczonych i zginął w zamachu. Na dobrą sprawę tyle wiedziałam zanim przeczytałam Dallas '63. Mieszkam w Polsce, nie w Stanach, więc tyle mi wystarczyło.
Nie interesowała mnie nigdy historia Oswalda czy Kennedy'ego, nie zamierzałam jej dogłębnie studiować, a kiedy kupowałam najnowsza książkę Kinga to nie ze względu na to, że główny bohater miał uratować prezydenta, ale... głównie dlatego, że była to najnowsza książka Kinga. Czego chcieć więcej?
Jednak kłamstwem byłoby gdybym napisała, że kupiłam ją tylko ze względu na Kinga. Kupiłam ją także z uwagi na obietnicę podróży w czasie, do lat '60.
Jake Epping to nauczyciel angielskiego w Lisbon Falls, w stanie Maine. Gdyby ktoś nie wiedział, że to książka Kinga, teraz byłby już prawdopodobnie pewny- wiele opisów książek Kinga zaczyna się podobnie ;) Ale do rzeczy. Jake ma przyjaciela, Ala Templentona, który jest właścicielem lokalnego baru. Pewnego popołudnia Al zaprasza go do swojego baru i... funduje mu wycieczkę w przeszłość. Kiedy Jake wraca z 1958 roku Al opowiada mu o swoich wędrówkach, o prawach jakimi rządzi się przeszłość i powierza mu niezwykłą misję, która ma zmienić historię świata. Jake ma ocalić prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy'ego.
Czy mu się to uda? Jakie przygody spotkają go podczas długiej wędrówki? Kogo spotka na swej drodze?
Przeszłość jest nieustępliwa. Przeszłość się harmonizuje. Przeszłość nie chce być zmieniana. Te zdania co i rusz powtarza główny bohater, Jake. I wierzcie mi ma ku temu powody. Przeszłość zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do tego by została zmieniona. Jake na próbę zmienia życie pewnej rodziny i przeszłość naprawdę utrudnia mu zadanie. Więc jak będzie z uniemożliwieniem zamachu na życie prezydenta? Tu już nie chodzi o kilka osób, chodzi o losy milionów ludzi, przede wszystkim Jake ma nadzieję, że uratuje wielu młodych żołnierzy przed Wietnamem. Czy przyszłość i krucha rzeczywistość poradzą sobie z tak ogromną zmianą?
Jeśli chodzi o podróż w przeszłość to Stephen King nie zafundował mi rozczarowania. Wprawdzie to już nie lata '50 (które uwielbiam) tylko '60, ale i te mają klimat. Tak jak Dallas '63. King zabiera nas w niezwykłą podróż do przeszłości usianą nie tylko pułapkami nieustępliwego czasu, ale także swingiem, znacznie mniejszymi cenami, wszechobecnym dymem papierosowym, teksańskim słońcem, miłością, szczęściem. Wydawałoby się, że w tych czasach żyło się lepiej, prościej. Owszem pod pewnymi względami tak właśnie było. Ale była też mroczniejsza strona tych czasów- segregacja rasowa, rola kobiety w społeczeństwie i ogólna ludzka mentalność (dla przykładu życie prywatne mogło zaważyć w znacznym stopniu na karierze zawodowej).
King świetnie poradził sobie z przedstawieniem blasków i cieni tamtych lat nie skupiając się wyłącznie na wielkich postaciach politycznych, ale też na zwykłych, szarych mieszkańcach małych i wielkich miast.
Mimo wszystko chciałabym chyba żyć w tamtych czasach. Żyję zupełnie nie w tych czasach i nie w tym kraju, w którym powinnam żyć ;)
Właściwie dopiero pod koniec książki uświadomiłam sobie, że w 1963 King miał 16 lat. Dla mnie to wydarzenie w Dallas jest zupełnie odległe, świat tak bardzo przyspieszył, że mam wrażenie, iż to było ze 100 lat temu. Tymczasem dla Kinga to były czasy jego młodości. Nic więc dziwnego, że poradził sobie z przedstawieniem tych czasów tak znakomicie.
King napisał książkę, która jednocześnie łączy w sobie pewne wątki science-fiction (podróże do przeszłości), w pewnym sensie jest ona historyczna (z uwagi na czasy w jakich jest osadzona fabuła), ale poza tym to solidna obyczajówka z wątkiem miłosnym.
Obyczajówka i romans spod pióra Kinga!? Nie, nie uciekajcie. Wbrew pozorom King nie pisze jedynie horrorów. Wiele z jego książek nie dostaje etykietki "horror" (a przynajmniej na nią nie zasługuje, choć są i tacy, którzy uparcie ją przypinają). Ja uwielbiam te nie-horrory Kinga, uważam, że świetnie sobie radzi z pisaniem ich. Właściwie to nie przepadam jakoś szczególnie za horrorami Kinga ;>
Dallas '63 to prawdziwa cegiełka, ba to ponad 850 stron czystej prozy. Nie wydawała mi się ani trochę rozwlekła, wciągnęła mnie i pochłonęła bez reszty. Bohaterowie, jak przystało na tej grubości książkę, są dobrze przedstawieni. King porusza w niej wiele problemów, przedstawione są one, np. jako rozterki Jake co do jego misji, czy jego porównania tamtych lat do współczesności. Sam autor snuje przed czytelnikami różne wizje, m.in. co by było gdyby prezydent Kennedy przeżył zamach.
King pozwala sobie puścić oko do czytelnika- w Dallas są nawiązania do jego poprzednich książek. Niektóre subtelne, inne doskonale widoczne, jak te nawiązujące do To.
Tym fanom Kinga, którzy oczekują jego "typowej" powieści- czyli powieści mistrza grozy, Dallas '63 nie polecam. Bo nie ma w niej ani krzty grozy. No może poza pewnym momentem kiedy Jake wraca do przyszłości... ale nie będę zdradzać szczegółów.
Dallas '63 nie polecam także na początek zapoznawania się z twórczością Kinga. Nie ma co ukrywać, że King czasem pisze rozwlekle. Dla mnie tworzy to niepowtarzalny klimat jego książek, czytam te jego wywody z niesłabnącym zainteresowaniem, nie straszne są mi długie opisy w jego wykonaniu czy lektura rozważań głównych bohaterów. Ale nie każdy musi kochać Kinga od razu, a nikt nie chce się przecież sparzyć na starcie.
Natomiast wszystkim pozostałym fanom Kinga, a także tym, którzy interesują się zamachem na Kennedy'ego czy latami '60 gorąco polecam lekturę Dallas '63! Całkiem spora cegła, ale zafunduje Wam niezapomnianą podróż w przeszłość :)
Chyba każdy człowiek kojarzy Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. Już niekoniecznie musi znać całą jego historię, postać, prowadzoną politykę, wystarczy to, że był prezydentem Stanów Zjednoczonych i zginął w zamachu. Na dobrą sprawę tyle wiedziałam zanim przeczytałam Dallas '63. Mieszkam w Polsce, nie w Stanach, więc tyle mi wystarczyło.
Nie interesowała mnie nigdy historia...
Nie skończyłam tego, ale nie dlatego, że była nudna. Mam małą arachnofobię i niestety nie mogłam się przemóc ;)
Nie skończyłam tego, ale nie dlatego, że była nudna. Mam małą arachnofobię i niestety nie mogłam się przemóc ;)
Pokaż mimo to2010-12-21
2010-08-28
"João i ja pobiegliśmy w kierunku, z którego dobiegały strzały, w środek kompletnego chaosu. Pociski gwizdały obok nas, gdy próbowaliśmy się kryć między wozami pancernymi, dającymi osłonę przed wymianą krzyżowego ognia. Wybuchliśmy śmiechem. To było porządne bang bang."
Fotoreporterzy wojenni, z gatunku tych przedstawionych w książce, to ludzie, którzy nie uciekają kiedy słyszą strzały. Oni biegną w przeciwnym kierunku, w sam środek chaosu, by być tam gdzie rozgrywają się ważne wydarzenia. Rzadko kiedy wahają się czy podejść bliżej, zazwyczaj podchodzą tak blisko, jak to tylko możliwe. Właśnie tym zawodem zajmuje się grupka przyjaciół: Greg Marinovich, João Silva, Kevin Carter i Ken Oosterbroek. Dwóch z nich to autorzy tej książki, dwóch już niestety nie żyje. Ale to oni byli głównymi członkami Bang-Bang Club, jak ich nazwali dziennikarze.
Książka ta traktuje o dwóch tematach. Pierwszym z nich są członkowie Bractwa Bang Bang, czwórka przyjaciół. Opisane są tu ich wzajemne relacje, historie ich życia, powody, dla których zostali fotoreporterami. Akcja książki skupia się na ważnych wydarzeniach z ich życia, szczególnych momentach, takich na przykład jak okoliczności powstania zdjęcia, za które jeden z nich dostał Pulitzera.
Drugim są ostatnie lata apartheidu, podczas których ten okropny system dogorywał. Związana z nim przemoc, masowe mordy, zamieszki.
"Nasze fotografie sprawiały być może, że czytelnicy dostrzegali, iż w innych częściach świata inni ludzie walczą o życie. Gdyby nie te nasze zdjęcia, być może nigdy by się o tym nie dowiedzieli."
Aż wstyd przyznać, ale zanim przeczytałam Bractwo Bang Bang nie miałam pojęcia o apartheidzie. Owszem, wiedziałam mniej więcej na czym polega, ale nie byłam świadoma gdzie miał miejsce i co dokładnie się z nim wiązało. Ja, mając dostęp do mediów, szczególnie Internetu, nie miałam pojęcia co działo się w Południowe Afryce. Tak więc skąd miałby wiedzieć o tych wydarzeniach świat w latach 90., gdyby nie grupka kilku odważnych ludzi, którzy stale byli na linii frontu, którzy pędzili tam, skąd padały strzały. Gdyby nie fotoreporterzy.
Muszę przyznać, że książka mną wstrząsnęła. Już opis pierwszego brutalnego mordu, którego świadkiem był autor, Greg Marinovich, wywołał wiele emocji. A właśnie z takich opisów składa się książka. Oczywiście nie stale, ale to były właśnie takie czasy w Południowej Afryce: pełne przemocy. Więc może poziom brutalności nie utrzymuje się ciągle na tym samym poziomie, bo co jakiś czas jest wyjaśniana sytuacja polityczna albo prywatna, któregoś z członków Bractwa, jednak nie jest to książka dla osób bardzo wrażliwych.
"Dom wyglądał jak scena z filmu grozy, ale to działo się naprawdę. Zapach krwi unosił się w wilgotnym powietrzu."
Wydawałoby się, że ze względu na lekkie pióro autora Bractwo Bang Bang można czytać błyskawicznie. Niestety od lektury trzeba sobie robić przerwy, bo jest w niej wiele okropnych scen. Najgorsze w nich jest to, że są to sceny nie wykreowane przez wyobraźnię autora, ale napisane przez życie, nikt sobie tego nie wymyślił.
Wielu ludzi wypowiada się na temat fotoreporterów, a nie mają nawet pojęcia w jakich warunkach przyszło im pracować. To nie są paparazzi, którzy zrobią wszystko, byle tylko odebrać sławnym ludziom resztki prywatności. Chociaż, jak sam autor stwierdził, robią to również dla pieniędzy. Ta kwestia moralności, między innymi, jest poruszana głównie przy okazji zdjęcia, za które Kevin Carter dostał Pulitzera. Zapewne każdy pamięta zdjęcie małej sudańskiej dziewczynki, leżącej na ziemi i czającego się za nią sępa. Do dziś budzi kontrowersje i dyskusje. Pewnie gdyby nie lektura Bractwa Bang Bang sama osądziłabym Kevina na podstawie niezbyt zbieżnych z prawdą opisów wydarzeń, ale teraz powstrzymuję się od osądu.
Nikt jednak nie myśli o tym, że może nie tylko ludziom uwiecznionym na fotografii dzieje się krzywda.
"Dobre zdjęcia. Tragedia i przemoc z pewnością tworzą mocne obrazy. Ale przy każdym takim ujęciu ściągany jest haracz: trochę tych emocji, wrażliwości i empatii, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi, ginie przy każdym zwolnieniu migawki."
Co mi się podobało to to, że autorzy nie próbują się wybielić, rozpatrują swoje poczynania z różnych stron, usiłują przybliżyć czytelnikom powody, dla których robili pewne rzeczy, są krytyczni nie tylko wobec siebie, ale także wobec swoich przyjaciół.
Bardzo podobały mi się także części, w których były przemyślenia o zawodzie fotoreportera, a także po prostu o życiu (na ostatnim zdjęciu widać ile stron pozaznaczałam).
Jedynym minusem książki (a w zasadzie wydania, bo treści on nie dotyczy) jest to, że fotografie Grega, João, Kevina i Kena zostały zamieszczone w malutkim formacie. Naprawdę każda z nich zasługuje na oddzielną stronę. Gdyby przez to wzrosła cena książki, a ja byłabym potencjalnym nabywcą- kupiłabym i tak.
Szczerze mówiąc sięgnęłam po Bractwo Bang Bang niezbyt zainteresowana i nie uwierzyłabym gdyby ktoś mi powiedział, że to będzie dla mnie jedna z najważniejszych książek tego roku. To książka idealna, dla tych którzy są zainteresowani zawodem fotoreportera wojennego albo są fanami któregoś z członków Bractwa.
Wprawdzie mam pewne opory, bo to nie jest książka dla bardzo wrażliwych osób, ale nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia: obowiązkowa lektura. Każdy powinien wiedzieć co działo się w Południowej Afryce u schyłku apartheidu, a Bractwo to dosłownie pokazuje.
POLECAM!
"João i ja pobiegliśmy w kierunku, z którego dobiegały strzały, w środek kompletnego chaosu. Pociski gwizdały obok nas, gdy próbowaliśmy się kryć między wozami pancernymi, dającymi osłonę przed wymianą krzyżowego ognia. Wybuchliśmy śmiechem. To było porządne bang bang."
więcej Pokaż mimo toFotoreporterzy wojenni, z gatunku tych przedstawionych w książce, to ludzie, którzy nie uciekają kiedy...