-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2021-04-30
Dotychczas sądziłam, że sama wybieram sobie lektury kierując się swoimi zainteresowaniami, wiedzą i możliwościami intelektualnymi. Po wysłuchaniu książki mówionej pod tytułem „8000 zimą. Wspinanie się na najwyższe szczyty w najzimniejszej porze roku” zrozumiałam, że jest zupełnie odwrotnie. Ta historia sama mnie sobie wybrała.
Publikacje związane z górami nigdy nie leżały w kręgu moich zainteresowań. Przez wiele lat bez najmniejszego wahania wybierałam destynacje kojarzące się z leniwym odpoczynkiem nadmorskim. Dopiero kilka lat temu zapragnęłam odmiany i zdecydowałam się na nieśmiałe pierwsze kroki w kierunku niewielkich wzniesień. Cisza, którą niosą ze sobą takie wakacje jest doświadczeniem wręcz trudnym do opisania. Przekraczanie własnych ograniczeń fizycznych, aby osiągnąć zamierzony cel, skupienie na oddechu i wsłuchanie się w znaki płynące z ciała jest oczyszczające. Nie ma miejsca na głębokie rozważania, a jednak po wszystkim czuje się ulgę i odkrywa nową energię. Ośmielę się nazwać ten stan szczęściem. Satysfakcja towarzysząca zdobyciu każdego szczytu i spojrzenie na świat z perspektywy pewnej wysokości jest jak naturalny narkotyk, stymulujący do kolejnych, podobnych doznań. Mimo wszystko nie zdecydowałabym się stwierdzić, że rozumiem ludzi, którzy związali się w wysokimi górami jak z najukochańszą osobą, której można wybaczyć wszystko i bez której nic nie ma sensu i smaku.
Tej, która zawsze stać będzie na pierwszym miejscu w hierarchii wszelkich priorytetów.
Bernadette McDonald przybliżyła mi nie tylko ten świat, ale w rzeczowy sposób wytłumaczyła podstawowe prawidła, którymi się on kieruje. Nigdy nie przypuszczałabym, że można zafascynować się tematem tak dalekim od codziennych zainteresowań, a to właśnie spotkało mnie podczas lektury tej książki. Literatura faktu raczej nie kojarzy się z ogromnymi emocjami, tymczasem język, którym posługuje się autorka jest często tak piękny i mistyczny, że nie sposób nie dać ponieść się emocjom. W opowieściach o polskich zdobywcach zimowych szczytów dominuje jedna cecha, która ujęła mnie w szczególny sposób. To szacunek ukryty w każdym zdaniu. Bernadette McDonald wie, że ujmuje w słowa losy prawdziwych ludzi mających imiona i nazwiska. Odnosząc się do tego, co osiągnęli, wskazując ich sukcesy i nazywając porażki pilnuje, by w jak najbardziej merytoryczny sposób odnosić się do nawet najdrobniejszych faktów. Ten obiektywizm sprawia, że czytelnik szybko nabiera zaufania do jej słów i pozwala prowadzić się swobodnie w głąb tej opowieści. Na pierwszy plan wysuwają się Lodowi Wojownicy, jednak nie wyrwano ich z kontekstu społecznego i politycznego. Dla przeciętnego czterdziestolatka to zadziwiająca lekcja historii ucząca, iż nie zawsze „chcieć znaczy móc”, jak próbuje się nam współcześnie wmówić. Żelazna kurtyna, sztywno ograniczająca możliwości wyjazdu, brak specjalistycznego sprzętu, pieniędzy, a także często wsparcia składa się na całość nazwaną przez narratorkę sztuką cierpienia. Dla czytelnika stawiającego dopiero pierwsze kroki w tej tematyce „8000 zimą. Wspinanie się na najwyższe szczyty w najzimniejszej porze roku” to prawdziwe kompendium rzetelnej wiedzy i szansa na poznanie tematu na przestrzeni wielu lat.
To jedna z najciekawszych i najpiękniejszych publikacji, z którymi miałam kontakt w swoim życiu. Książka, do której będę wracać, odnosić się w chwilach własnych słabości. Nie jestem przekonana, czy odnosi się jedynie do górskich wspinaczek w najtrudniejszych warunkach pogodowych, walki o spełnienie nietuzinkowych marzeń. Okazała się uniwersalna i wielowymiarowa, bo opowiada o pierwotnej potrzebie dążenia do szczęścia i spełnienia. To moje największe zaskoczenie i literacka miłość. Polecam szczególnie osobom, które tak jak ja, nigdy nie sądziły, iż można odnaleźć tak wiele punktów stycznych z ludźmi zaślubionymi górom.
Dotychczas sądziłam, że sama wybieram sobie lektury kierując się swoimi zainteresowaniami, wiedzą i możliwościami intelektualnymi. Po wysłuchaniu książki mówionej pod tytułem „8000 zimą. Wspinanie się na najwyższe szczyty w najzimniejszej porze roku” zrozumiałam, że jest zupełnie odwrotnie. Ta historia sama mnie sobie wybrała.
Publikacje związane z górami nigdy nie leżały...
2021-01-15
„Coś takiego jak dobra droga, właściwa droga czy jedyna droga nie istnieje. Wiesz kto to powiedział?
-Zdaje się, że Nietzsche - odrzekł Strike.”
„Niespokojna krew” musiała poczekać kilka tygodni na półce, bym mogła poświęcić jej swoją uwagę. Każdego dnia zerkałam na nią z utęsknieniem i niecierpliwością. Wszystkie poprzednie części przygód Cormorana Strike'a kupowałam zawsze w przedsprzedaży. Lekturę rozpoczynałam najszybciej jak tylko było to możliwe, nawet jeśli miałoby to odbyć się kosztem snu. Myślę, że nie przesadzę, jeśli nazwę się najwierniejszą i najdłuższą stażem polską fanką twórczości J.K. Rowling. Przygody Harrego Pottera przykuły moją uwagę już na studiach, czyli ponad dwadzieścia lat temu. Zdaję sobie sprawę ze słabych stron tego cyklu, jednak w moim sercu zagościł on na stałe i bez względu na wszystko pozostaję pod jego niesłabnącym urokiem. Podziwiam umiejętność wykorzystania potencjału tkwiącego w tematyce magicznego świata czarodziejów, o którym ostatni raz z fantazją i polotem mówiono za czasów „Pana Kleksa”.
W 2013 roku w moich dłoniach znalazł się za to „Trafny wybór”. Napisałam wtedy krótko:
„Świetna, mroczna i dobitna. Niby nic, niby akcja snuje się leniwie, ale jednak intryga rozwija się mimowolnie, doprowadzając do nieszczęśliwego finału. Coraz rzadziej myślę o książkach, które aktualnie czytam, ale ta powieść była ze mną cały czas. Dla osób, które mają dość cukierkowych treści.”
Jak widać powieść zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Niezbyt dokładnie pamiętam, o czym dokładnie była, ponieważ minęło już wiele lat. Pozostawiła za to po sobie nieodparte wrażenie godnej uwagi lektury i ciekawości, w którym kierunku będzie zmierzała pisarka. Opowiedziana historia pozwoliła J.K. Rowling oswobodzić się z jarzma najbardziej poczytnej współczesnej autorki dla dzieci i młodzieży. Kolejny literacki pomysł został już zrealizowany pod płaszczykiem męskiego pseudonimu, co bardzo szybko dotarło do uszu publiki. Nie wiem, czy zabieg ten miał głównie znaczenie marketingowe, czy też faktycznie wynikało to z wewnętrznej potrzeby, aby spróbować swoich sił w innej konwencji. Trudno orzec. Sytuację możemy ocenić za to po dalszych efektach pracy, a te są całkiem owocne. W ciągu kolejnych siedmiu lat powstało aż pięć tomów dedykowanych całkiem nowym bohaterom. Cormoran Strike - właściciel niewielkiej agencji detektywistycznej oraz Robin Ellacot - dziewczyna, która stoi właśnie na rozdrożu życiowych wyborów, stopniowo zaczynają tworzyć zgrany zespół. Niby słyszeliśmy to już wielokrotnie, ale diabeł tkwi jak zwykle w szczegółach.
„Wołanie kukułki”, czyli otwarcie historii, przeczytałam bezpośrednio po „Morfinie” Szczepana Twardocha i sądząc po notatkach przyjęłam ją z zainteresowaniem. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, w którym dokładnie momencie zaczęła się miłość do tej serii, ale w 2021 roku mogę stwierdzić, że czuję ją całą sobą. Mam ogromny apetyt na porównanie swoich wrażeń z innymi odbiorcami i z pewnością pokuszę się na rozmowę nie tylko z wielbicielami, ale i jej przeciwnikami.
Kwestią, która mnie samą zadziwiła najbardziej jest fakt, że w przygodach dwójki mieszkańców Londynu najistotniejsza nie jest dla mnie sama intryga oraz doprowadzenie do pomyślnego rozwiązania kolejnej zagadki, tylko tło społeczne nakreślone stanowczą dłonią Roberta Galbraith'a. Pytanie, kto tym razem winien jest śmierci pozostaje dla mnie zdecydowanie mniej istotną sprawą niż nastroje panujące między mieszkańcami Wielkiej Brytanii. Delikatny papierek lakmusowy odmierza kolejne zmiany zachodzące na wyspach i śmiało można oszacować, że badanie to jest nie tylko wiarygodne, ale i boleśnie szczere. Podstawą każdej z tych książek są dobrze skonstruowane dialogi, na kanwie których osadzona zostaje cała (niezbyt spieszna - dodajmy) akcja. Prawie dziewięćset stron „Niespokojnej krwi” jest najlepszym dowodem na to, że w procesie twórczym nie brakowało czasu na obserwację, refleksję i klarowną ocenę współczesności. J.K. Rowling pisze tylko i wyłącznie dla własnej satysfakcji. Zgromadzony majątek i niesłychana wręcz popularność na całym świecie nie mogą być już zasadniczymi celami. Tu chodzi raczej o potrzebę wyrażenia swoich przekonań na takie tematy takie jak: kondycja systemu opieki społecznej i zdrowotnej oraz rozkład rodziny i destrukcyjne zmiany zachodzące w strukturach całego społeczeństwa. Uważam, iż nie przez przypadek akcja najnowszej powieści rozciąga się aż na czterdzieści lat. Taki rozrzut czasowy jest nie tylko istotny ze względów fabularnych, ale przede wszystkim komparatystycznych:
„Z mojego doświadczenia wynika, że radykalne zmiany w ludziach są rzadkością, bo to cholernie trudne zadanie w porównaniu z pójściem na marsz albo wymachiwaniem flagą. Czy pracując nad tą sprawą spotkaliśmy chociaż jedną osobę radykalnie różniącą się od tej, którą była czterdzieści lat temu?”
Wiem, że wiele osób nie rozumie i nie akceptuje takiego punktu widzenia, niemniej jednak należy przyznać, że obraz ten jest przerażający i trudno odmówić mu odzwierciedlenia w rzeczywistości. Być może czasami jest zbyt przerysowany, bazujący na zasadzie wskazywania zbyt dosłownych kontrastów, ale z całą pewnością trudno pozostać wobec niego obojętnym. Po lekturze tekstów wychodzących spod pióra Roberta Galbraith'a czytelnik kolejny raz wnioskuje, iż wiele rzeczy ewoluuje, ale natura ludzka wciąż pozostaje bez zmian. Sporadycznie bywam skora do ulegania takim emocjom kreowanym przez twórców, tutaj poddaję się im za każdym razem. „Niespokojnej krwi” przyświecają wybrane fragmenty „The Faerie Queene” Edmunda Spensera co tylko utwierdza mnie w przekonaniu słuszności moich domysłów.
W całej serii nie brakuje drobnych potknięć fabularnych, jednak nie przeszkadza to w swobodnym odbiorze lektury. Tak jak napisałam wcześniej, jądrem opowieści nie do końca jest popełniona zbrodnia.
Dla przeciwwagi pragnę dodać, że w serii detektywistycznej pojawia się klasyczny, romantyczny wątek, który z pewnością dodaje jej lekkości i dodatkowo przyciąga także inny typ odbiorcy. Czytając pierwszą część drżałam, aby udało się go utrzymać w ryzach. Martwiłam się, by nie zdominował całej narracji. Nic podobnego nie miało jednak miejsca i mam nadzieję, że tak właśnie pozostanie do samego końca. Niektóre elementy relacji między Robin, a Cormoranem można uznać za naiwne i trącące pensjonarską naiwnością, lecz w mojej ocenie jest to całkiem dobra odskocznia od wcielonego zła, które za każdym razem udaje się oblec w ludzką skórę na kartach tych powieści.
Sięgając po „Niespokojną krew” obawiałam się, czy możliwe jest, abym zachwyciła się tak obszerną historią. Czy nie pojawi się towarzysząca mi czasami chęć, by powycinać zbędne fragmenty? Nic takiego nie miało miejsca. Jestem w pełni usatysfakcjonowana i zadowolona z nowych bohaterów drugoplanowych, którzy (miejmy nadzieję) na stałe pojawią się już w fabule. Ta barwna, momentami inteligentnie zabawna seria sprawia, że pozostaję w nieustającym oczekiwaniu na kontynuację. Oby tylko jak najprędzej.
„Coś takiego jak dobra droga, właściwa droga czy jedyna droga nie istnieje. Wiesz kto to powiedział?
-Zdaje się, że Nietzsche - odrzekł Strike.”
„Niespokojna krew” musiała poczekać kilka tygodni na półce, bym mogła poświęcić jej swoją uwagę. Każdego dnia zerkałam na nią z utęsknieniem i niecierpliwością. Wszystkie poprzednie części przygód Cormorana Strike'a kupowałam...
2019-09-17
recenzja przedpremierowa
Zdarza się, że książka wywrze na mnie tak ogromne wrażenie, że nie jestem w stanie przelać zgromadzonych myśli na papier. Zdarza się także, że już sama okładka przemówi do mnie tak mocno, że nie potrafię przestać o niej myśleć. Powieściom z nutką historyczną stawiam wysokie wymagania, szczególnie jeśli dotykają one tak delikatnej materii jak nasze własne losy. Łatwo tu o przekłamania, łzawe nuty, czy fałszywe tony, nawet jeśli autor ma ogromną wiedzę na temat tego co stało się kilkadziesiąt lat temu w kraju nad Wisłą.
Tym razem trafiłam na niezwykłą perełkę. Książkę, która jest prawdziwa w swym przekazie i niczym nie musi się wspierać, by zrobić ogromne wrażenie na odbiorcy.
„Narzeczona z getta” autorstwa Pani Sabiny Waszut jest powieścią, o której będzie głośno mimo tego, że opowiedziano ją szeptem. Jest historią, która spaja w sobie przeszłość z teraźniejszością przynosząc zupełnie nową jakość tekstu. Delikatna i krucha, gdy dotyka spraw duchowych, rzeczowa i stanowcza, gdy odnosi się do faktów historycznych.
Stara szafa, której urok dostrzega główna bohaterka jest niemym świadkiem cierpienia liczącego sobie ponad osiemdziesiąt lat. Majestatyczna w swoim posągowym wyglądzie, pachnąca intensywnie przeszłością sprawia, że odżywają zgromadzone przez lata demony. Współczesne cierpienie mierzy się z tym sprzed lat. Poszukiwania dawnych właścicieli mebla torują drogę do poznania własnych pragnień, ale i konfrontacji z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa. Być może przyniosą nowe pokłady sił, aby podjąć walkę o samego siebie tu i teraz. Ból i cierpienie nie mają daty ważności, więc nigdy nie jest za późno na zabliźnienie starych ran. Miłość, która przyszła nie w porę, która dotknęła ludzi wyjętych z dwóch różnych zakątków rzeczywistości będzie miała szansę uratować jednemu z nich życie i dać nadzieję na przyszłość wszystkim bez względu na wiarę.
Ta powieść nie boi się spojrzeć nam prosto w twarz i dobitnie oznajmić, że niektóre problemy zostały z nami mimo upływającego czasu i poniesionych strat. Antysemityzm czai się za naszymi plecami, przenika kolejne narodziny.
Przez tyle lat Żydzi i Polacy wydeptywali równoległe ścieżki, kultywując otwarcie własne tradycje. Druga wojna światowa zmieniła ten podział. Żydów zdmuchnięto z szachownicy polskiego krajobrazu. Zostały po nich tylko stare dokumenty, nieme groby i pamiątki w muzeach. Niech będzie więcej takich książek, które o tym przypomną, nie ukryją strat tych ludzi całunem milczenia.
„Narzeczona z getta” jest powieścią napisaną precyzyjnym, ale poetyckim językiem. Wbudowuje się małymi cegiełkami w duszę czytelnika, motywuje, aby dbać o to co najważniejsze tu i teraz.
Czekałam na spotkanie z nową powieścią Pani Sabiny Waszut z ogromną niecierpliwością, mając przeczucie, że to będzie ważna dla mnie książka.
Tak właśnie się stało. Wydawnictwo „Książnica” kolejny raz dało oprawę niezwykłej lekturze. Od pierwszej do ostatniej strony jest to dotknięcie prawdy o sensie istnienia i naszego człowieczeństwa.
Czytajcie szeptem, te prawdy przyjdą do Was same.
Za egzemplarz recenzencki książki z całego serca dziękuję "Książnicy"
recenzja przedpremierowa
Zdarza się, że książka wywrze na mnie tak ogromne wrażenie, że nie jestem w stanie przelać zgromadzonych myśli na papier. Zdarza się także, że już sama okładka przemówi do mnie tak mocno, że nie potrafię przestać o niej myśleć. Powieściom z nutką historyczną stawiam wysokie wymagania, szczególnie jeśli dotykają one tak delikatnej materii jak nasze...
2019-06-03
„Winne miasto” autorstwa Zofii Mąkosy jest książką perfekcyjną i dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Powieścią, która po przeczytaniu zostaje nie tylko na półce, ale także i w sercu. To historia Matyldy- Wendyjki, która w trudnych powojennych czasach nie może odnaleźć swojego miejsca na ziemi. Wszędzie osądzana jest przez pryzmat swojego pochodzenia. Obco brzmiące nazwisko, luteranizm oraz twardy akcent zamykają wiele drzwi i tyle samo możliwości. W zamian Matylda otrzymuje szansę, aby przekonać się, że wszystko w co wierzyła przez lata, czemu poświęciła się bezgranicznie w imię dziecięcej miłości do Adolfa Hitlera jest złudą i złem. Dramat człowieka, który wyrósł chowany przez III Rzeszę w przekonaniu, że czyni właściwie i z korzyścią dla wszystkich jest wręcz niewyobrażalny. Matylda musi zbudować siebie samą od nowa, nauczyć się życia z piętnem bycia odmieńcem, poszukać swojej tożsamości. Przebaczyć sobie i innym, aby zbliżyć się do ukojenia nękającej jej przeszłości.
Z pewnością jest wiele książek o podobnej tematyce, tą jednak wyróżnia doskonale nakreślone tło historyczne-tak staranne i dokładne, że mogłoby służyć za przykład. Co zaskakujące, mimo bardzo bolesnego tematu powieść czyta się z ogromną przyjemnością i zaangażowaniem. Każdy bohater jest po coś, nie ma tu przypadkowych wątków i rozwlekłych nudnych opisów. Lektura skłania do głębokiej refleksji nas sobą oraz otaczającego nas świata. Dla mnie jest bardzo aktualna i momentami miałam wrażenie, że autorka mówi o teraźniejszych wydarzeniach społeczno-politycznych. „Winne miasto” bazuje na solidnej podstawie rzetelnej wiedzy autorki i żywym zainteresowaniu drugim człowiekiem. Język jest plastyczny, bogaty i z pewnością będzie satysfakcjonujący dla wymagającego czytelnika. Fantastyczna literatura dla myślącego czytelnika.
Po zdjęcia zainspirowane książką zapraszam na mojego bloga:
https://blogkasiaczyta.blogspot.com/2019/06/winne-miasto-zofia-makosa.html
„Winne miasto” autorstwa Zofii Mąkosy jest książką perfekcyjną i dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Powieścią, która po przeczytaniu zostaje nie tylko na półce, ale także i w sercu. To historia Matyldy- Wendyjki, która w trudnych powojennych czasach nie może odnaleźć swojego miejsca na ziemi. Wszędzie osądzana jest przez pryzmat swojego pochodzenia. Obco brzmiące...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-01-01
Jestem zachwycona, pewnie dlatego, że ta książka wygląda tak niepozornie. Nie spodziewałam się zbyt wiele, ale w związku z przerwą świąteczną postanowiłam jej dać szansę. Co prawda, początkowo myliły mi się niektóre wątki, ale po pewnym czasie wciągnęłam się w wartką akcję i
miałam ochotę połykać kolejne strony. Najbardziej lubię opisy dawnych dziejów, historie z lamusa, które pozwalają zapomnieć o tym co tu i teraz. Z niecierpliwością wyczekuję chwili, kiedy to znów przeniosę się do Gutowa.
Jestem zachwycona, pewnie dlatego, że ta książka wygląda tak niepozornie. Nie spodziewałam się zbyt wiele, ale w związku z przerwą świąteczną postanowiłam jej dać szansę. Co prawda, początkowo myliły mi się niektóre wątki, ale po pewnym czasie wciągnęłam się w wartką akcję i
miałam ochotę połykać kolejne strony. Najbardziej lubię opisy dawnych dziejów, historie z...
Moja ukochana książka, mimo upływu lat, zmarszczek, przebytych doświadczeń jest to mój numer jeden.Mam nadzieję, że moje dziecko też kiedyś polubi Pulpę i klan Borejków.
Moja ukochana książka, mimo upływu lat, zmarszczek, przebytych doświadczeń jest to mój numer jeden.Mam nadzieję, że moje dziecko też kiedyś polubi Pulpę i klan Borejków.
Pokaż mimo to
Normalność jest tym, co los daje każdego ranka. W Maroku, w Hiszpanii i w Portugalii, w krawieckim atelier i w służbie brytyjskiego wywiadu - wszędzie tam, gdzie poprowadzę ścieg swojego życia, pracowicie wkłuwając igłę, tam będzie i ona, moja normalność. W cieniu pod palmami, na pachnącym miętą placu, w salonach skąpanych blaskiem kryształowych żyrandoli i w burzliwych odmętach wojny. Normalność ma taki kształt, jaki nada jej moja wolna wola, moje poczucie obowiązku i moje słowo.
Maria Dueñas ma w swoim dorobku jedynie cztery książki. Nigdy wcześniej nie słyszałam o twórczości tej hiszpańskiej pisarki i właściwie to przypadek sprawił, że udało się sięgnąć po jej znakomity debiut. „Krawcowa z Madrytu”, bo o niej mowa, ukazała się w 2009 roku i podbiła serca milionów czytelników na całym świecie. Prawa do wydania tej historii kupiło aż dwadzieścia pięć krajów.
Maria Dueñas jest doktorem filologii angielskiej, co ma z pewnością ogromny wpływ na poziom zaprezentowanej przez Nią pracy. Polski przekład, autorstwa Doroty Elbanowskiej, jest nie tylko przyjemny w odbiorze, ale i cudownie dopracowany i elokwentny. Można z przyjemnością stwierdzić, że w jednej książce spotkały się dwa talenty, które łącząc swe siły uzyskały doskonały efekt. Warstwa językowa nie pozostawia cienia wątpliwości, iż mamy kontakt z prozą wysokich lotów, naznaczonej wieloma staraniami i rzetelną wiedzą. Podobne spostrzeżenia można poczynić odnosząc się do samej fabuły. Przyznam, że sam tytuł nie wskazuje na to z jak fascynującą i dobrze skonstruowaną książką będziemy mieć do czynienia przez prawie sześćset stron. Spodziewałam się romantycznej, trochę sztywnej i skupionej na miłosnych uniesieniach historii, tymczasem otrzymałam wielobarwną, zaskakującą opowieść toczącą się na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego stulecia nie tylko w Hiszpanii, ale i Afryce. Rozpoczynając lekturę sądzimy, że opowieść skoncentruje się na niefortunnym wyborze miłosnym młodej dziewczyny, która całe dotychczasowe życie spędziła w renomowanym zakładzie krawieckim, tymczasem jest to jedynie wstęp do zasadniczej części tej powieści. Można by się pokusić o stwierdzenie, że postać głównej bohaterki - Siry powstała po to, by móc swobodnie naszkicować losy hiszpańskiej wojny domowej, a także stworzyć kontekst do kolejnych wydarzeń polityczno-społecznych na świecie. Co ciekawe, autorka zręcznie wplotła w fabułę sylwetki ludzi istniejących w rzeczywistości i mających znaczący wpływ na losy tego obszaru geograficznego, a nawet świata. Pojawiają się między innymi: Francisco Franco, czyli premier rządu i naczelny dowódca sił zbrojnych, jego szwagier - Ramón Serrano-Súner, szef wywiadu - kapitan Alan Hillgarth oraz genialnie odmalowany wysoki komisarz Protektoratu Juan Luis Beigbeder wraz z ukochaną Rosalindą Fox. Na kartach tej książki przeszłość ożywa z tak wielką mocą, że niezwykle trudno oderwać się od lektury, a fikcja literacka doskonale przenika fakty historyczne tworząc wiarygodną i spójną całość.
„Krawcowa z Madrytu” bywa powieścią zaskakującą, nie boi się nagłych zwrotów akcji i tematów, które innym wydają się niewyobrażalnie błahe i miałkie w kontekście sześćdziesięciu milionów ludzi, których pochłonęła najkrwawsza z wojen. A przecież moda mimo wszystko toczyła się swym własnym rytmem i żony niemieckich przywódców oraz wysokiej rangi wojskowych zlecały uszycie kolejnych strojów, tak jakby nic złego się w tym czasie nie działo. W modowym atelier Siry odbywały się zatem mimowolne rozmowy, które wprawne ucho mogło nie tylko wychwycić, ale i właściwie wykorzystać. Takim sposobem przenosimy się na kolejny szczebel tej opowieści.
Ta książka wymyka się wszelkim klasycznym podziałom, ale z pewnością można zaliczyć ją do kręgu literatury pięknej. Znajdziemy tu elementy powieści historycznej, obyczajowej, szpiegowskiej, a nawet romansu. Bibliografia jest naprawdę imponująca , więc żegnając się z „Krawcową z Madrytu” miałam poczucie dobrze spędzonego czasu.
Normalność jest tym, co los daje każdego ranka. W Maroku, w Hiszpanii i w Portugalii, w krawieckim atelier i w służbie brytyjskiego wywiadu - wszędzie tam, gdzie poprowadzę ścieg swojego życia, pracowicie wkłuwając igłę, tam będzie i ona, moja normalność. W cieniu pod palmami, na pachnącym miętą placu, w salonach skąpanych blaskiem kryształowych żyrandoli i w burzliwych...
więcej Pokaż mimo to