rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Katja i Lou to przyjaciółki, choć nie widziały się parę lat. Dawniej były nierozłączne, ale potem ich drogi się rozeszły - Lou została wielką gwiazdą filmową, ale Katji się to nie udało i wciąż szuka na siebie pomysłu. Choć obie łączy miłość do kina. Kiedy Lou zaprasza przyjaciółkę do swojej francuskiej posiadłości, ta zgadza się bez wahania. A my obserwujemy rozwój wydarzeń.

To zdecydowanie nie jest przyjaźń, której się spodziewałam. Nie taka, którą znam. Od początku widać nierówny rozkład sił - to Lou błyszczy i decyduje, a Katja podąża za nią. Z pozoru są sobie bliskie, jak siostry, a jednak dalekie.

To także powieść zupełnie inna od poprzedniej książki autorki, „Testamentu”. Chwilami nie mogłam uwierzyć, że te historie napisała jedna i ta sama osoba. Jest zupełnie inny klimat. Choć równie duszny.

Podglądamy świat bogatych i pięknych, ale szybko orientujemy się, że takie życie ma swoją cenę. Lou jest dla mnie zagadką, nie do końca wiemy co tak naprawdę myśli i dlaczego zaprosiła Katję właśnie teraz. Wydaje się zamknięta, może trochę zagubiona.

Cała akcja rozgrywa się właściwie w tym jednym miejscu, a każdy dzień jest podobny do poprzedniego - choć może to brzmieć nudno, bardzo podobał mi się ten zabieg, jest realistyczny i przypomina mi o własnych urlopach spędzanych nad basenem, gdy dni zlewają się w jedną długą dobę.

Poza przyjaźnią i kinem mamy tu wiele innych tematów. Jest trójkąt miłosny, z udziałem ukochanego Lou, dużo napięcia seksualnego, które poniekąd dotyczy także przyjaciółek (i w moim odczuciu jeszcze bardziej komplikuje dla mnie sklasyfikowanie tej relacji jako „przyjaźni”, ale czym właściwie jest przyjaźń?), są wszystkie cudowne elementy, które wiążą się z bogactwem i sławą, ale także ich bardziej mroczna strona. A do tego mamy jeszcze wątki feministyczne, przemysł filmowy rządzony przez mężczyzn i na ich zasadach.

No i zakończenie. Wisienka na torcie. Dalej we mnie siedzi i uparcie każe mi się zdecydować - czy podobało mi się? Czy je lubię? Czy jest prawdziwe?

Jedno mogę powiedzieć z całą pewnością - jest zaskakujące, inne, zapadające w pamięć. Wywaliło mnie z butów. Zostawiło we mnie masę pytań i najchętniej wszystkie je bym wam tu przytoczyła, ale nie mogę. Nie będę wam psuć zabawy.

Najbardziej podobała mi się mnogość tematów, nagła zmiana stylu, inny ton, zaskoczenie - wszystko to sprawia, że „Babetta” wydaje mi się szalenie oryginalna i po prostu inna od powieści, które znam. Bardzo to cenię, lubię być zaskakiwana, ale przede wszystkim lubię odkrywać, że tak, nadal można to zrobić inaczej. Mimo wielu przeczytanych powieści jednak mogą się trafić i takie, których nie do końca rozumiem, po których mam ochotę napisać do autorki i zapytać „dlaczego?!”. Czy warto przeczytać? Warto. Choćby po to, żeby przeżyć coś… innego.

Katja i Lou to przyjaciółki, choć nie widziały się parę lat. Dawniej były nierozłączne, ale potem ich drogi się rozeszły - Lou została wielką gwiazdą filmową, ale Katji się to nie udało i wciąż szuka na siebie pomysłu. Choć obie łączy miłość do kina. Kiedy Lou zaprasza przyjaciółkę do swojej francuskiej posiadłości, ta zgadza się bez wahania. A my obserwujemy rozwój...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

KOCHAM!!! ❤️

„Zwycięzcy” to kontynuacja serii o Björnstad. Czy można sięgnąć po nią nie czytając poprzednich tomów? Teoretycznie tak, bo wątki z poprzednich książek są tutaj wspomniane, ale nadal uważam, że to nie będzie to samo. Najlepiej zakochać się w hokeju od samego początku i zacząć przygodę od „Miasta niedźwiedzia”.

Gdyby pół roku temu ktoś powiedział mi, że pokocham powieści, które kręcą się wokół gry na lodzie - nie uwierzyłabym. I matko, jak bardzo bym się myliła. Wiem, że nie skuszę was tym wątkiem, bo na mnie też by nie podziałał. Ba, sam Backman przyznaje, że jego wydawcy mieli spore wątpliwości co do tego, czy to się przyjmie. Dlatego na pierwszym wydaniu „Miasta niedźwiedzia” podzielili okładkę na pół, tak, żeby było na niej coś więcej, niż hokej. Bo to zdecydowanie jest książka o czymś więcej. O ludziach, emocjach, problemach, wojnach, miłości, rodzicielstwie, trudach, błędach.

Ale Backman, jak to Backman, ma ewidentnie moc przekonywania mnie do wszystkiego. Jego styl pisania, jego znajomość ludzkiej duszy - kurczę! Naprawdę nikt nie pisze takich książek, to jest coś absolutnie pięknego i wspaniałego. A pisze tak, że ja, która nie ogląda żadnego sportu w telewizji, czułam, jak bicie mojego serca przyspiesza z każdym opisem meczu Niedźwiedzi. Śmiałam się i kręciłam głową z niedowierzaniem czytając o niestandardowych treningach prowadzonych przez Zackell i dostałam obsesji do tego stopnia, że jeszcze chwila i kupię bilet na jakiś mecz hokeja.

Szkoda, że nie będzie to mecz mojej ulubionej drużyny - Björnstad.

Tak, ja naprawdę wiem, że to wszystko jest zmyślone. Nie musicie mi o tym przypominać. I tak zapomnę o tym z każdą kolejną Backmanową książką. Postacie, które tworzy, są jak z krwi i kości. Jakbym czytała o moich przyjaciołach, sąsiadach, rodzinie.

To książka pełna emocji.

Dwa miasteczka rywalizują ze sobą głównie na lodzie. Ale ponieważ nie wyróżnia je nic więcej, niż las i hokej, ma to większe znaczenie, niż możnaby przypuszczać. Wygrana, poza satysfakcją, może przynieść wiele - nowych sponsorów, rozwój miasteczka, nowe miejsca pracy. To od niej zależy kto urośnie, w którym miejscu postawią szpital, kto dostanie pracę, kto zostanie pobity. Dlatego to brudna gra, prawie na śmierć i życie. Może nawet nie prawie.

Dlatego niektórzy są tu wyjęci spod prawa, inni je naginają, są i tacy, którzy próbują udawać, że ta gra wcale ich nie obchodzi. Ale nawet ich życie jest zależne od zwycięstwa. Można się wkurzać, można nie rozumieć zasad, można nie grać w hokeja - ale wygrana nadal może zmienić dla ciebie wiele. Przegrana też.

Już na samym początku książki wiemy, że coś się wydarzy. Wiemy, że ktoś zginie. Wiemy, że nie każdy dostanie happy end. Ale nie do końca wiemy kto, nie wiemy też dlaczego, dlatego przerzucamy kartkę za kartką, coraz szybciej i szybciej, dlatego serce bije mocniej, gdy orientujemy się, co może się wydarzyć.

To książka o mocno nieidealnych ludziach. Nie takich czarno-białych, tylko całych w odcieniach szarości. Nie da się być tylko dobrym, albo tylko złym, każdy może popełnić błąd. Czy zasługuje wtedy na wybaczenie? Czy zasługuje na szczęśliwe życie? Łatwo można ocenić pewne sytuacje z boku - nie powinien/nie powinna była tego robić, ja zachował_bym się inaczej, lepiej. Ale czy faktycznie tak jest? Czy nigdy nie popełniamy błędów? Nie podejmujemy głupich albo błędnych decyzji, nie ranimy?

„Dobrzy ludzie mogą być zdolni do wielkiego zła, a źli do odnalezienia w sobie niesamowitego światła.”

Dziękuję wydawnictwu za możliwość tej lektury, dziękuję, że promują książki Backmana, wydają je u nas. Dziękuję tłumaczce, którą jest Anna Kicka, za to, że dzięki jej pracy polscy czytelnicy i czytelniczki mogą poznać twórczość mojego ukochanego autora. Dziękuję Backmanowi, że pisze książki, które trafiają prosto do mojego serca. Poproszę o więcej.

Nie wiem jak dobrze oddać książkę, którą tak mocno kocham. Brakuje mi na to słów. Bo nie umiem pisać tak jak Backman, a to w tym jest siła. Nie chodzi o to, że to książka o hokeju, ani o to, że porusza trudne i ważne tematy. Chodzi o to, że ten pisarz to po prostu jakiś czarodziej, który słowem potrafi rozkochać. To moja siódma powieść autora. Szczęśliwa siódemka. Każda dostała ode mnie 5/5⭐️ i tu nie będzie wyjątku. Nigdy mnie nie zawiódł. Polecałam go wam, pożyczałam mężowi, rodzicom, babci, przyjaciołom i przyjaciółkom. Nigdy nie słyszałam złego słowa. Nigdy nie dostałam reklamacji. Zawsze spotkałam się z jednym - prośbą o dokładkę.

Jeśli chciecie przeczytać coś z mojego polecenia, chcecie wiedzieć, jakie książki kocham, postanowicie zaufać mi i sprawdzić mój gust - czytajcie Backmana. Nie dla mnie. Dla siebie.

KOCHAM!!! ❤️

„Zwycięzcy” to kontynuacja serii o Björnstad. Czy można sięgnąć po nią nie czytając poprzednich tomów? Teoretycznie tak, bo wątki z poprzednich książek są tutaj wspomniane, ale nadal uważam, że to nie będzie to samo. Najlepiej zakochać się w hokeju od samego początku i zacząć przygodę od „Miasta niedźwiedzia”.

Gdyby pół roku temu ktoś powiedział mi, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anima podbiła moje serce i wręcz nie mogę uwierzyć jakim cudem nigdy dotąd nie słyszałam o tej superprodukcji!

W rolach głównych sami znakomici lektorzy i lektorki. Muzyka specjalnie skomponowana na potrzeby tej produkcji. Słyszymy kroki, szumy, niepokojące dźwięki, szepty. To niesamowicie podbija całą atmosferę.

W mojej opinii superprodukcja jest czymś pomiędzy książką a teatrem. Wrażenie jest niesamowite, a już szczególnie przy tytule, który ma właśnie wprowadzić nas w lekkie uczucie niepokoju.

Z jednej strony jest to horror, z drugiej kryminał, ale mamy tu także ciutkę fantastyki. Głównym bohaterem jest policjant - aspirant Jan Willer. To właśnie on przyjmuje zagadkowe zgłoszenie dotyczące zniknięcia całej wsi. I początkowo totalnie je olewa. Nie ma sensu traktować priorytetowo czegoś, co brzmi jak niesmaczny dowcip. Zresztą każdy mógł po prostu wyjechać, w końcu to nie rodziny zgłosiły zaginięcie, a listonosz.

Niestety to nieprawdopodobne zniknięcie okazuje się prawdą, a Willer szybko zaczyna żałować swojego niedbalstwa. Wyrzuty sumienia to tylko jeden z czynników, które doprowadzają go do obsesji nad tą sprawą. Policjant nie umie i nie chce odpuścić. Ale co, jeśli całości nie da się wyjaśnić w sposób logiczny i naukowy? Czy Willer zaczyna odchodzić od zmysłów? A może właśnie podąża w dobrym kierunku?

Cała historia przedstawiona jest bardzo realistycznie. Uważam, że naprawdę niełatwo jest obecnie trafić na horror, który bez konieczności sięgania po jump scare’y potrafi wzbudzić niepokój. Ale ten zdecydowanie spełnił moje oczekiwania! Istny majstersztyk! Naprawdę dawno się tak w nic nie wkręciłam. Zwyczajnie nie mogłam przestać słuchać. A jak tylko dowiedziałam się, że jest druga część, rzuciłam się na nią jeszcze tego samego dnia. ZNAKOMITE!

Zdecydowanie polecam, a już szczególnie, jeśli nie próbowaxxście do tej pory audio w tej formie. Nawet jeśli nie lubicie audiobooków, warto się przełamać, bo uważam, że takie „słuchowisko” daje inne doznania.

Anima podbiła moje serce i wręcz nie mogę uwierzyć jakim cudem nigdy dotąd nie słyszałam o tej superprodukcji!

W rolach głównych sami znakomici lektorzy i lektorki. Muzyka specjalnie skomponowana na potrzeby tej produkcji. Słyszymy kroki, szumy, niepokojące dźwięki, szepty. To niesamowicie podbija całą atmosferę.

W mojej opinii superprodukcja jest czymś pomiędzy książką a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgnęłam po „Piersi i jajeczka”, bo lektura poprzedniej książki autorki, „Heaven”, mocno mną wstrząsnęła. To była trudna i bardzo emocjonalna przeprawa, ale zdecydowanie zapadła mi w pamięć. Niestety mam wątpliwości, czy to samo mogę powiedzieć o najnowszej powieści Kawakami.

Z pewnością ma ona sporo mocnych stron. To opowieść o poszukiwaniu własnej drogi i tożsamości, ale przede wszystkim także o byciu kobietą i związanych z tym oczekiwaniach, o macierzyństwie i rodzinie. Niejednokrotnie skłaniała mnie do refleksji i kazała kwestionować rzeczywistość, a jest to coś, co w literaturze niezmiernie cenię. Z ciekawością obserwowałam dylematy bohaterek, podobało mi się też to, że porusza ona kwestie, które nadal są dla nas tematem tabu - miesiączka, s3ks, niemożność zajścia w ciążę. Styl autorki jest przyjemny w odbiorze, a całość buduje dosyć senny i niespieszny klimat. A przy tym prowokuje do zastanowienia się nad rolą kobiety we współczesnym społeczeństwie.

Powieść podzielona jest na dwie części - moment, gdy Makiko wraz z córką odwiedza swoją siostrę Natsuko i opowiada jej o chęci powiększenia piersi, oraz czas, gdy prawie dekadę później Natsuko jest już pisarką i rozważa macierzyństwo. Choć obie części podejmują ciekawe kwestie, wydawały mi się mocno od siebie oderwane, a pierwsza część nieproporcjonalnie krótka.

Może to zabrzmieć dziwnie, bo z kolei druga część wydała mi się przede wszystkim za długa. Może to kwestia moich oczekiwań, a może tematu, ale jednak liczyłam na większe emocje - szczególnie, że takich dostarczyło mi „Heaven”. Niewątpliwie jestem też przyzwyczajona do tego, że azjatyckie pozycje są bardziej oszczędne w słowach i na niewielu stronach niosą dużo treści. Tu miałam poczucie „przegadania”, niektóre fragmenty wydały mi się zbędne i nie wnosiły wiele do fabuły.

Choć przeczytałam ją przede wszystkim z przyjemnością, miałam momenty znużenia. Od zakończenia lektury minęło parę dni, a ja w tym czasie nie myślałam o niej za wiele. Dlatego wątpię, że pozostania we mnie na długo.

Nie chciałabym zostać źle zrozumiana, więc podkreślę, że to nie jest zła książka. Podjęta przez autorkę tematyka jest nie tylko ważna i aktualna, ale i intrygująca. Jednak mam poczucie, że nie umiem podejść do niej bezkrytycznie i jest tu pewien niewykorzystany potencjał, a skrócenie powieści wyszłoby jej na dobre. Uważam, że sięgając po „Piersi i jajeczka” warto mieć nieco inne oczekiwania od moich - to ciekawa i inna książka, ale jednak miała parę wad i nie przyniosła oczekiwanych emocji.

Sięgnęłam po „Piersi i jajeczka”, bo lektura poprzedniej książki autorki, „Heaven”, mocno mną wstrząsnęła. To była trudna i bardzo emocjonalna przeprawa, ale zdecydowanie zapadła mi w pamięć. Niestety mam wątpliwości, czy to samo mogę powiedzieć o najnowszej powieści Kawakami.

Z pewnością ma ona sporo mocnych stron. To opowieść o poszukiwaniu własnej drogi i tożsamości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Słuchanie takich opowieści zapewnia trochę inny odbiór. Szczególnie, gdy robi się to po zmroku, przy zgaszonym świetle. W połączeniu z tym, że mogę zamknąć oczy i odpalić wyobraźnię - całe wrażenie jest w jakby spotęgowane. Superprodukcje mają to do siebie, że przypominają słuchowisko - słyszymy kroki, jest niepokojąca muzyka. To też dodaje dreszczyku. Nie chodzi mi nawet o lęk w trakcie słuchania, a raczej cały mroczny klimat, który jest budowany w ten sposób, a także niepokój, który zostaje nawet już po wyjęciu słuchawek.

Nie mogę opowiedzieć wam za wiele o samej treści drugiej części Animy - osoby, które nie słuchały jedynki mogłyby w ten sposób dostać sporo spoilerów. Powiem tylko, że przesłuchać trzeba obie - głównie dlatego, że kontynuacja wyjaśnia wiele wątków i daje odpowiedzi na pytania, które pozostały bez odpowiedzi. Wracamy do znanych już bohaterów i bohaterek, choć pojawiają się i nowi. Poznajemy kolejne elementy tej tajemniczej sprawy o miasteczku, z którego zniknęli wszyscy mieszkańcy…

Mocno wahałam się nad gwiazdkową oceną pierwszej części - one zresztą zazwyczaj sprawiają mi trudności. Ostatecznie, mimo zachwytów, wystawiłam jej 4.5/5⭐️ właśnie ze względu na pytania pozostawione bez odpowiedzi. Tym razem daje pełną piąteczkę! Zasłużoną! Na takie wspaniałe produkcje czekałam!

Słuchanie takich opowieści zapewnia trochę inny odbiór. Szczególnie, gdy robi się to po zmroku, przy zgaszonym świetle. W połączeniu z tym, że mogę zamknąć oczy i odpalić wyobraźnię - całe wrażenie jest w jakby spotęgowane. Superprodukcje mają to do siebie, że przypominają słuchowisko - słyszymy kroki, jest niepokojąca muzyka. To też dodaje dreszczyku. Nie chodzi mi nawet o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dreszczyk grozy, który spodoba się młodszym czytelnikom i czytelniczkom lubującym się w takich klimatach. Sama wychowałam się na „Gęsiej skórce”, „Serii Niefortunnych Zdarzeń” i „Soku z Żuka” - miło było wrócić pamięcią do tych czasów!

Aveline też lubi historie o duchach i chętnie takich poszukuje. Spędzając jesienną przerwę miedzysemestralną u cioci potrzebuje nieco rozrywki i tak oto trafia na książkę pełną strasznych historii. Brakuje w niej jednego opowiadania… Szukając go Aveline dowiaduje się, że zbiór należał do zaginionej dziewczynki. Aveline postanawia podążyć tropem tej sprawy i dowiedzieć się co się wydarzyło.

Jest przyjemny jesienny klimacik, szczypta niepokoju dla tych, którzy nie lubią się za mocno bać, fajna bohaterka, która też jest książkarą i mini śledztwo, dzięki któremu młodszy czytelnik/czytelnicza rozkocha się w kryminałach.

Ależ to było przyjemne! Otulające, słuchane przy świeczce i zapachu szarlotki. Lubię czasem dostać mniejszą dawkę upiornego klimatu. Jako dziecko byłabym zachwycona! Świetnie sprawdzi się np. na gorsze dni, czy zastój czytelniczy.

Dreszczyk grozy, który spodoba się młodszym czytelnikom i czytelniczkom lubującym się w takich klimatach. Sama wychowałam się na „Gęsiej skórce”, „Serii Niefortunnych Zdarzeń” i „Soku z Żuka” - miło było wrócić pamięcią do tych czasów!

Aveline też lubi historie o duchach i chętnie takich poszukuje. Spędzając jesienną przerwę miedzysemestralną u cioci potrzebuje nieco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Selma Lagerlöf to pierwsza szwedzka pisarka, która otrzymała Nagrodę Literacką Nobla. Jest także pierwszą kobietą, która została członkinią Akademii Szwedzkiej.

Z jej twórczością miałam okazję zapoznać się już parę lat temu podczas studiów, a jej książka pt. „Tętniące serce” jest jedną z moich absolutnie ulubionych. Nic więc dziwnego, że skusiłam się na jej kolejny tytuł - „Skarb pana Arnego”. Szczególnie w takiej oprawie!

Twarda okładka, złocenia, zdobienia. Całość mieni się w promieniach słońca, a nieoczywiste połączenie kolorów od razu przykuwa wzrok. Tak, jestem sroką okładkową! Lubię ładne wydania, ale ładne wydanie takiej autorki cieszy szczególnie.

Powieść jest krótka i niepozorna - ma zaledwie 142 strony, ale to w zupełności wystarczyło, aby opowiedzieć historię skarbu Arnego. Ja zresztą po prostu lubię krótkie powieści. Wiem, że wydawnictwa nie zawsze chcą nam je dawać, panuje przeświadczenie, że nie jest to opłacalne, ale ja jestem namacalnym dowodem na to, że to nieprawda! Po te do 200 stron zdecydowanie chętniej i szybciej sięgam, bo wiem, że będę miała na nie czas.

Przejdźmy więc do samej historii. Na uwagę zasługują oczywiście piękne opisy norweskiego wybrzeża skutego lodem. Jest XVI wiek, a pewien sprzedawca ryb udaje się na dwór pana Arnego, swojego klienta i dobrego kolegi. Już od początku wiemy, że czycha tam na niego coś mrocznego. Może jakieś nieszczęście? Jego mały czarny pies, Grim, odmawia nawet wejścia razem z nim w odwiedziny. Moja Luna godnie symbolizuje go na zdjęciu. Jeśli pies ma jakieś obawy - ewidentnie lepiej ich nie ignorować!

Skarb, który ma pan Arne, jest przeklęty i szybko sprowadza na niego nieszczęście. Podobnie na tych, którzy mu go odebrali. A także na dziewczynę, które pokochała mordercę.

To historia o miłości, ale nie brak w niej dylematów etycznych i moralnych. Niesie ze sobą ważną lekcję, bo udowadnia, że nie da się uciec przed sprawiedliwością. Pokazuje manipulacje i to, jak uczucie potrafi nas zaślepić. A niektórzy z kolei mogą bardzo dobrze je udawać.

Nie brak tu realizmu magicznego, a nawet elementów fantastycznych - duchów, zjaw, pewnych sygnałów. Jest też szczypta grozy.

Czuć, że nie jest to powieść współczesna, ale jednocześnie w pewien sposób uniwersalna. Trochę baśniowa. Nie zrobiła na mnie kolosalnego wrażenia, ale jej symbolika mnie urzekła i dlatego czas z nią był dobrze spędzony. Dodała coś nowego, wywołała uśmiech, a teraz, już po skończonej lekturze, zdobić będzie mój regał.

Selma Lagerlöf to pierwsza szwedzka pisarka, która otrzymała Nagrodę Literacką Nobla. Jest także pierwszą kobietą, która została członkinią Akademii Szwedzkiej.

Z jej twórczością miałam okazję zapoznać się już parę lat temu podczas studiów, a jej książka pt. „Tętniące serce” jest jedną z moich absolutnie ulubionych. Nic więc dziwnego, że skusiłam się na jej kolejny tytuł -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawało mi się, że nie wyniosę z tego audio tak dużo, bo przecież znam już film. A tu bum, okazuje się, że adaptacja wcale nie jest tak bliska oryginałowi, jak się tego spodziewałam! Zdecydowanie mocniej wchodzimy tu do głowy Jacka, a całość jest w moim odczuciu taką hybrydą horroru i thrilleru psychologicznego. Są także nowe wątki, a całość wydała mi się o wiele bardziej logiczna (o ile można mówić o logice w horrorze) i intrygująca!

Z tym Kingiem to u mnie bywa różnie - czasem zachwyca, innym razem trochę kręcę nosem. Niekiedy denerwują mnie jego przydługie wstępy, ale „Lśnienie” to absolutna perełka! A na słuchawkach to już jest po prostu magia! I choć myślałam, że nie będę się wcale bać, to jednak okazuje się, że Audioteka umie w jump scare’y, a we mnie ta forma podsyca więcej emocji, niż filmy. Dlatego cóż, przyznaję się, z dwa razy zdarzyło mi się podskoczyć i przestraszyć 🙈 Polecam słuchawki, a nie głośnik, bo wtedy te wrażenie są jeszcze mocniejsze! Za to odradzam lektury podczas prowadzenia - jest to zresztą wspomniane w opisie audiobooka.

To w ogóle ciekawa kwestia, bo uważam, że o ile kiepski lektor potrafi nam zepsuć całą zabawę, tak dobry audiobook może naprawdę wszystko podkręcić i odbiór potrafi być jeszcze lepszy, niż w przypadku papierowej wersji. Miałam tak z superprodukcją Audioteki „Mistrz i Małgorzata”, która jest moją ulubioną, a także tu, w przypadku Kinga. Wszystkie te dźwięki, skrzypienie, muzyka, szepty - słuchając aż się wzdrygałam ze strachu! 5/5 ⭐️🤌

Wydawało mi się, że nie wyniosę z tego audio tak dużo, bo przecież znam już film. A tu bum, okazuje się, że adaptacja wcale nie jest tak bliska oryginałowi, jak się tego spodziewałam! Zdecydowanie mocniej wchodzimy tu do głowy Jacka, a całość jest w moim odczuciu taką hybrydą horroru i thrilleru psychologicznego. Są także nowe wątki, a całość wydała mi się o wiele bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczerze mówiąc nie miałam w planach zabierać się za ten tytuł już teraz, ale ponieważ opis kusił, a książka pojawiła się w Audiotece i widziałam, że można ją szybko pochłonąć - włączyłam! I pozytywnie się zaskoczyłam.

Ta koreańska pozycja od opowiada o starszej pani z nożem - dosłownie! Rógszpona to płatna zabójczyni. Ale jednocześnie ma już swoje lata. Nie zamierza jednak jeszcze przechodzić na emeryturę ze względu na świetny stan zdrowia (no i super formę), przyjmuje więc kolejne zlecenia. Jednak nie każdy jest z tego zadowolony. A kiedy w grę zaczynają wchodzić uczucia i emocje, których seniorka unikała od tak wielu lat, sprawy szybko się dla niej komplikują…

Rógszpona to fajna i silna babka. Ja jestem ogromną fanką książek, które reprezentują seniorów i seniorki, ale nie robią tego w sposób stereotypowy. A wręcz przeciwnie, obnażają te stereotypy. Rógszpona mierzy się z wieloma niesprawiedliwościami - zarówno jako seniorka, jak i kobieta. Nie jest traktowana sprawiedliwie.

Ta opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i podążaniu swoją drogą jest bardzo nietypowa i wciągająca. Już sam pomysł jest mega, cieszy mnie więc, że i realizacja wyszła świetnie! Mamy tu wiele emocji, zarówno tych w samej książce, jak i w nas - bo naprawdę ciężko nie pałać do Rógszpony pewną sympatią. A przecież to zabójczyni na zlecenie.

Koreańska kultura i zwyczaje, nietuzinkowa bohaterka i przyjemna historia, która jest niejako połączeniem literatury pięknej i powieści sensacyjnej - okazuje się, że to świetna mieszanka. Naprawdę z wielką chęcią sięgnęłabym po więcej. Lubię książki z silnymi, pewnymi siebie bohaterkami, a także takie, które potrafią chwycić za serce. Tu mamy wszystko w jednym. No i jeszcze na dokładkę trochę sensacyjnych scen walki. Ale z tego byłby dobry film!

Szczerze mówiąc nie miałam w planach zabierać się za ten tytuł już teraz, ale ponieważ opis kusił, a książka pojawiła się w Audiotece i widziałam, że można ją szybko pochłonąć - włączyłam! I pozytywnie się zaskoczyłam.

Ta koreańska pozycja od opowiada o starszej pani z nożem - dosłownie! Rógszpona to płatna zabójczyni. Ale jednocześnie ma już swoje lata. Nie zamierza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trochę się rozczarowałam. Niby jakieś zaskoczenie było, ale to nie są te emocje, których się spodziewałam. Nie wątpię, że dawniej ten tekst mógł oddziaływać zupełnie inaczej i mocniej, po przeczytaniu analizy też trochę wszystko mi się rozjaśniło, choć w trakcie lektury zrozumiałam to zupełnie inaczej… No nie, naprawdę nie wywołał we mnie spodziewanego efektu. Byłam wręcz zdziwiona, bo miałam duże oczekiwania do ekranizacji, nie mogłam się jej doczekać, opowiadanie jest zresztą kultowe, no i poprzednie, które czytałam, było świetne. A tu jakoś tak… nie do końca kumałam o co chodzi, nie byłam ani zaskoczona, ani pod wrażeniem. Ostatecznie wypadło dla mnie gorzej niż „średnio”. Bardziej słabo.

Trochę się rozczarowałam. Niby jakieś zaskoczenie było, ale to nie są te emocje, których się spodziewałam. Nie wątpię, że dawniej ten tekst mógł oddziaływać zupełnie inaczej i mocniej, po przeczytaniu analizy też trochę wszystko mi się rozjaśniło, choć w trakcie lektury zrozumiałam to zupełnie inaczej… No nie, naprawdę nie wywołał we mnie spodziewanego efektu. Byłam wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię klasykę i lubię grozę, więc ten moment musiał nadejść - przeczytałam „Dracule”! Wcześniej miałam do niej dwa podejścia w audio po angielsku, ale za każdym razem lektorzy byli tak nużący, że przesypiałam niezliczoną ilość rozdziałów 🤷‍♀️ Dlatego w końcu postawiłam na wersję papierową!

Powieść opublikowana została w 1897 roku, więc domyślam się, że dla niektórych opory może stanowić strach przed tym, że książka nie będzie przystępna w odbiorze i może zbyt się zestarzała - nic bardziej mylnego! Czyta się bardzo dobrze, a całość jest intrygująca i choć możemy się domyślić jak to wszystko się zakończy - chcemy wiedzieć jak potoczy się historia.

Niby znałam Dracule, a jednak nie. Bo poza tym, że był to hrabia, który siedział gdzieś w Transylwanii - nie wiedziałam nic więcej. Tyle filmów z wampirami za mną, a nie znałam tego, który wszystko to zapoczątkował! Dlatego zaskoczyło mnie wiele elementów, przede wszystkim forma - całość jest napisana w formie listów, pamiętników i notatek i przedstawiona została z perspektywy różnych bohaterów i bohaterek.

Wszystko zaczyna się od tego, jak Jonathan Harker, zupełnie nieświadomie, przyczynia się do sprowadzenia Draculi do Anglii. Nasz prawnik przybywa do posiadłości hrabiego, żeby pomóc mu w formalnościach związanych z przeprowadzką, ale to co tam zastaje przeraża go… Kim jest gospodarz? I czy prawnik może wyjść z tego cało? W tej samej chwili poznajemy historię Miny, która czeka na Jonathana niecierpliwie…

Nic więcej nie mówię, bo po co mam wam psuć zabawę! Jeśli ta klasyka grozy nadal przed wami - ode mnie leci polecajka. Szczególnie dla osób, które lubią wampiry/horrory/klasyki. Nie uważam, że powieść jest przerażająca, nie bałam się w trakcie lektury, ale ma taki przyjemny dreszczyk tajemnicy i mroku.

To była dobra lektura, no i wreszcie wiem skąd wziął się Van Helsing! 🤌

PS ostatnim zaskoczeniem była współpraca bohaterów. Jakim cudem wszyscy byli-niedoszli i obecni jednej kobiety tak dobrze się dogadywali - naprawdę nie mam pojęcia 🤣

Lubię klasykę i lubię grozę, więc ten moment musiał nadejść - przeczytałam „Dracule”! Wcześniej miałam do niej dwa podejścia w audio po angielsku, ale za każdym razem lektorzy byli tak nużący, że przesypiałam niezliczoną ilość rozdziałów 🤷‍♀️ Dlatego w końcu postawiłam na wersję papierową!

Powieść opublikowana została w 1897 roku, więc domyślam się, że dla niektórych opory...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„To dziewczynka”. Dwa słowa, które rozpoczynają książkę. Bardzo gorzkie. Zostaje po nich tylko zawód. A więc to nie chłopiec? Nie widać… no wiecie? Jest po prostu nic? Jak nic nie widać to dziewczynka. Nic…

Francja, lata 60. Chciałoby się rzecz - było, minęło! Potem zmiany zachodzące w latach 90. I znów - cóż to ma do nas? A potem grymas. No tak. Wcale tak dużo się nie zmieniło. Kolejna strona. Ach, no tak… To też nadal aktualne.

Nie powiem wam, że „nie wiem czy się śmiać, czy płakać”, bo nie bawi mnie to. Nie wiem tylko czy czuję bardziej smutek, czy złość. Na to, że ten seksizm znam, a wolałabym nie. Powieść zdecydowanie każe zastanowić się nie tylko nad przeszłością, ale i teraźniejszością.

To książka, którą czyta się powoli, która zmusza do zatrzymania i która bardzo trafia w punkt. Obnaża między innymi to, jak język kreuje rzeczywistość - bo tak, kreuje. A przy obecnej debacie na temat feminatywów, jest to tym bardziej znaczące. Słowa mają dużą moc. Ranią, wykluczają.

Najmocniej jednak poruszyły mnie relacje dotyczące porodu. Widzę statystyki. Widzę ilu kobietom odmawia się znieczulenia. Bądź mężczyzną! Tak, to właśnie jest siła. Bo „jak baba” to przecież słabość. Masz jaja! Ródź w bólu. Tyle kobiet dało radę, nie bądź miękka. Bądź męczennicą! Aborcja? Nawet jeśli legalna, to nadal nie tak dostępna, jak mogłoby się wydawać.

Laurence od małego jest wciskana w bardzo ciasne ograniczenia. W końcu jest dziewczynką! Nie wypada jej beknąć, chłopcy to co innego, wtedy jest śmiesznie, ale dziewczynka? Co za obrzydliwość. Nie powinna być zbyt głośna. Powinna po cichutku bawić się lalką.

Laurence trochę nie do końca wszystko to rozumie, ale potem wciska na siebie całą tę masę oczekiwań. I przenosi je dalej. Kolejne pokolenie, kolejne rzeczy, których nie wypada. Kolejne rzeczy, które kobieta musi. Kolejne rzeczy, które jej zabrano.

Tak, to ważna książka. Ale przy tym bardzo ładna językowo - została przetłumaczona w ramach projektu „Tandemy translatorskie” przez dwie osoby - Karolinę Sojkę, która jest początkującą tłumaczką, a także Elżbietę Janotę, jej mentorkę. Ogromne wow! Wspaniały przekład. Warto.

„To dziewczynka”. Dwa słowa, które rozpoczynają książkę. Bardzo gorzkie. Zostaje po nich tylko zawód. A więc to nie chłopiec? Nie widać… no wiecie? Jest po prostu nic? Jak nic nie widać to dziewczynka. Nic…

Francja, lata 60. Chciałoby się rzecz - było, minęło! Potem zmiany zachodzące w latach 90. I znów - cóż to ma do nas? A potem grymas. No tak. Wcale tak dużo się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„M jak Monstrum”, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się spooky, zdecydowanie należy do komfortowych tytułów, idealnych na relaks.

Jeśli patrząc na okładkę pomyśleliście/pomyślałyście o Frankensteinie, to jest to dobry trop, bo zdecydowanie widać tu inspirację do opowiedzenia historii M. Ale zamiast naukowca, Frankensteina (tak, tak nazywał się naukowiec, a nie jego dzieło!), mamy naukowczynię - Frankie, która próbuje ożywić swoją siostrę.

Ale eksperyment wydaje się nie do końca udany… Jej siostra, Maura, nie wydaje się sobą, brakuje jej wspomnień, a co więcej nagle ma inne zainteresowania. Frankie nie może tego zaakceptować i na siłę próbuje wcisnąć M to, co uważa, że powinno jej się podobać. Czy M, chcąc uzyskać miłość bliskich, ugnie się i podporządkuje, wybierając za każdym razem wbrew sobie?

To historia o poszukiwaniu własnej drogi i tożsamości. Wbrew oczekiwaniom najbliższych. Bardzo symboliczna, podnosząca na duchu, wciągająca i przede wszystkim - z naprawdę ładną kreską z odcieniach zieleni (którą możecie podziwiać na drugim zdjęciu). Może i to już nie jest halloween, ale ten komiks nada się na każdy czas. A już z pewnością na nadchodzące coraz dłuższe wieczory i leniwe weekendy.

To dobra pozycja nie tylko dla fanów i fanek Frankensteina. Zapewniła mi przyjemny relaks i przyszła w odpowiednią porę - kiedy potrzebowałam niezobowiązującej, lekkiej, ale i otulającej pozycji, która trochę mnie rozgrzeje. Bardzo mocna polecajka ode mnie! 🤌🤍

„M jak Monstrum”, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się spooky, zdecydowanie należy do komfortowych tytułów, idealnych na relaks.

Jeśli patrząc na okładkę pomyśleliście/pomyślałyście o Frankensteinie, to jest to dobry trop, bo zdecydowanie widać tu inspirację do opowiedzenia historii M. Ale zamiast naukowca, Frankensteina (tak, tak nazywał się naukowiec, a nie jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem czemu, ale coś mi się musiało namieszać, bo żyłam w przekonaniu, że „Gąsienica” to horror i z tą myślą sięgnęłam po nią. No horror to nie jest, ale za to jest to dobry kryminał z bardzo… nietypowymi wstawkami! I odrobiną grozy.

A nawet wiecej, niż jeden kryminał, bo jest to zbiór opowiadań, którego autorem jest Edogawa Ranpo. Jeśli nazwisko kojarzy wam się z Edgarem Poe - nie mylicie się, autor przyznaje, że inspiracje czerpał między innymi z jego twórczości. Poza tym ubóstwiał Arthura Conana Doyle’a, co także można dostrzec.

To ponoć „ojciec japońskiego kryminału”, a tyle lat musiał czekać, aż poznają go polscy czytelnicy & polskie czytelniczki. Za długo! Nie będę wam tu streszczać jego życiorysu, bo zbiór opatrzony jest obszernym i ciekawym wstępem, który opowiada nam to i owo o Ranpo. Duży plus za ten fragment, który przybliża nam samego Edogawe, a także pokazuje co przez te lata nas ominęło i dlaczego warto przyjrzeć się jego dziełom.

Sięgnęłam tak o, bo lubię krótkie formy, a już szczególnie opowiadania. Lubię także azjatycką literaturę. A jednak kompletnie nie spodziewałam się, że całość będzie tak nowatorska! Przyznaję, nie wszystkie opowiadania trzymają równie wysoki poziom - tak zresztą zwykle bywa, ale każdy miał „to coś”, a wiele z nich dosłownie wbiło mnie w fotel. Nie mogłam się oderwać, ani tym bardziej nadziwić. Co za zakończenia! Co za nieszablonowe rozwiązania zagadek! Moi ulubieńcy to:

🤍”Spacerowicz na poddaszu” - wyróżnia się dziwnym i ciekawym bohaterem, a także niestandardowym pomysłem na historię, która wprowadza nas w stan niepokoju i podejrzliwości. Psychologiczne aspekty i motywy są ogromnie ciekawe, a całość bardzo oryginalna.
🤍”Gąsienica” - tytułowe opowiadanie, które mega miesza w głowie. Szokujące, straszne i bardzo opisowe.
🤍”Czerwony pokój” - miałam ochotę wstać i zacząć klaskać po przeczytaniu. Szok! Sposoby morderstwa - NIETYPOWE! A rozwiązanie - mega szokujące. Wow!

Podsumuję krótko - 5/5⭐️ ode mnie i ogromna polecajka. Czytajcie koniecznie, jeśli lubicie zaskakujące historie i zagadki detektywistyczne 🤌

Nie wiem czemu, ale coś mi się musiało namieszać, bo żyłam w przekonaniu, że „Gąsienica” to horror i z tą myślą sięgnęłam po nią. No horror to nie jest, ale za to jest to dobry kryminał z bardzo… nietypowymi wstawkami! I odrobiną grozy.

A nawet wiecej, niż jeden kryminał, bo jest to zbiór opowiadań, którego autorem jest Edogawa Ranpo. Jeśli nazwisko kojarzy wam się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z góry przepraszam za powtórzenia i nadmierne użycie słowa „dziwna”, ale żadne określenie lepiej nie oddaje „Króliczka”. To także jedyne co wiedziałam o tej powieści przed sięgnięciem po nią. A, i będzie długo. Inaczej nie umiem. 🐰

Zacznijmy od tego, że ja dziwne książki lubię. A ta dosłownie wyskakiwała mi z lodówki jeszcze przed premierą w Polsce. Każde zdjęcie z anglojęzycznymi tytułami, które podrzucał mi instagram, miało „Króliczka”. Poza moimi odczuciami spróbuję wam opowiedzieć mniej więcej o akcji, choć muszę przyznać, że to spore wyzwanie, żeby zrobić to bez spoilerów. Kawka w dłoń i zapraszam! ✨

W trakcie lektury przychodziły mi na myśl różne tytuły, do których porównałabym tę powieść (i nie, nie jest to „Tajemna historia”, choć widziałam wiele takich opinii). Zabrzmi to dziwnie (oho, znowu), ale to dla mnie taki miks „Fight Clubu” i „Królowych krzyku” (Scream Queens) ze szczyptą „Wrednych dziewczyn”. Jest surrealistyczna, ironiczna, prześmiewcza, absurdalna i pełna wybuchających głów. Trochę taka mroczna komedia, ale jednak się nie zaśmiałam.

Główna bohaterka studiuje w eksperymentalnej szkole pisania. Poza nią na warsztaty uczęszcza grupka dziewczyn, które mówią na siebie „króliczki”. W przeciwieństwie do Samanthy są to bogaczki, które słodszą sobie na każdym kroku, twórczość koleżanek chwalą pod niebiosa niezależnie od tego, czy faktycznie jest dobra, a przede wszystkim stanowią właściwie jedność.

Samantha nienawidzi ich i tych ich słodkich pierdów. Jest outsiderką i samotniczką, a jej jedyna przyjaciółka, Ava, przywodzi na myśl Tylera Durdena z „Podziemnego kręgu”. Nie uczęszcza na warsztaty, ale gardzi nimi i właściwie wszystkim innym.

Jesteś w klasie z „króliczkami”, jesteś samotna, krytykowana, a te różowe landryny zapraszają cię do siebie. Co robisz? Osobiście nie dziwię się Sam - chyba też bym poszła, choćby z ciekawości. I oj, byłoby to interesujące doświadczenie. Dziewczyny tworzą swój własny krąg, czytają na głos erotyczne sceny odgrywając je przy tym w jakiś dziwny sposób, a na koniec tworzą… no nie mogę powiedzieć co. Ale jest to dziwne, chore, nierealne.

To co udziwnia całość to wstawki, które mam wrażenie, że nijak mają się do akcji, nie są też wyjaśnione, może mają jakieś znaczenie symboliczne, ale jeśli tak, to ja nic nie kumam. W ogóle tę powieść najlepiej podsumować mówiąc „wiem, że nic nie wiem”. Serio. Przykład: ta szkoła dla bananowych dzieciaków jest cholernie niebezpieczna, co chwilę słychać doniesienia o jakichś brutalnych atakach jak ze slashera. Domyślam się dlaczego, ale całość jest serio… no dziwna, naprawdę ciężko znaleźć lepsze określenie.

Zaczynając lekturę byłam oczarowana. Ale to chore! Ale inne! Ale pomysł! No a język! Idealnie oddaje przeintelektualizowany charakter całych tych warsztatów, jest niesamowicie opisowy, pełen przymiotników, każdy detal (na czele z ubiorem i fryzurami króliczków) jest podany na tacy z najmniejszymi szczegółami. Z jednej strony dzięki temu wszystko mogłam z łatwością sobie wyobrazić, a z drugiej jednak z czasem jest to trochę męczące. Ale patrząc na ironię zawartą w książce - tak pewnie miało być.

Natomiast całościowo jednak… no ja tego chyba nie kupuję. Akcja szybko zaczęła być przewidywalna, bohaterka męcząca. I okej, faktycznie bywa to zabawne, gdy autorka puszcza nam oczko sama te rzeczy przyznając!

„- Samantho, muszę przyznać, że jestem arcyzaniepokojona losem twojej bohaterki - odzywa się Króliczek Fosco.
- Arcy - dodaje Króliczek Lew.
- - Nawet jeśli trudno w ogólne nazwać ją bohaterką. Czyż nie? Czy w ogóle możemy ją tak nazwać, Samantho?”

Całość to trochę taka beka z damskich kółek wzajemnej adoracji i związanych z tym nieszczerych komentarzy, a także walki o atencję, ale jednocześnie jeden wielki żart z przeintelektualizowanych książek, które są przewidywalne, choć na koniec dnia orientujemy się, że taka jest także ta powieść. Mało tego! W momencie, kiedy nic nie kumamy i męczą nas już te symbole, które nic dla nas nie znaczą, pada w powieści komentarz na temat prezentowanej na warsztatach twórczości, w którym bohaterka mówi, że chciałaby już po prostu wiedzieć o co w tym tekście chodzi (podsumowuje to mówiąc coś w stylu „Po prostu to powiedz, powiedz o co chodzi”). Więc tak, rozumiecie już ironię. Krytycyzm w książce może odnosić się do niej samej.

No nie mogę powiedzieć, że się nudziłam. Bo książka zdecydowanie coś w sobie kurczę ma, bo z pewnością jest bardzo oryginalna i inna, ale… ja tego nie kupuję. Nie kupuję, bo ten żart ciągnie się za długo. Powtarzanie słodzenia sobie króliczków też. Ta powieść wpędziła mnie w zastój, sprawiła, że niejednokrotnie przewracałam oczami, a chwilami chciałam po prostu wystawić jej jedną gwiazdkę i mieć ją za sobą.

Czy taki też był zamysł? Czy miała mnie zmęczyć? Może, ale jakoś dla mnie to nadal słabe usprawiedliwienie. No bo fakt przyznawania się jawnie do tego, że książka jest przewidywalna i przeintelektualizowana nie sprawia, że przestała taka być. Można się uśmiechnąć, ale jednak przede wszystkim zmęczyć. Uważam, że część tej ironii była mało subtelna, a żarty za długie, zbyt wprost.

Liczyłam na więcej grozy, lęku, paranoi. Nie dostałam tego. Nie pokochałam tej książki. Nie umiem w pełni docenić tego jej dziwactwa. Ale nie wystawię jej jednej gwiazdki - bo są elementy, które mi się podobały i które są na tyle oryginalne, że pomyślałam „wow”. Ja tu czuję niewykorzystany potencjał, mogło być inaczej, mogło być ciekawiej, ale nie powiem wam „nie czytajcie”. Bo to lektura, która zbiera skrajne opinie, a przy tym jest tak DZIWNA (ostatni raz, obiecuję!), że trzeba to sprawdzić na własnej skórze, żeby stwierdzić, czy całość was przekonuje, czy nie. Niezależnie od tego, czy ją pokochacie, czy znienawidzicie - zapewni wam ciekawe wrażenia. Bo czegoś takiego jeszcze nie czytaxxście.

Z góry przepraszam za powtórzenia i nadmierne użycie słowa „dziwna”, ale żadne określenie lepiej nie oddaje „Króliczka”. To także jedyne co wiedziałam o tej powieści przed sięgnięciem po nią. A, i będzie długo. Inaczej nie umiem. 🐰

Zacznijmy od tego, że ja dziwne książki lubię. A ta dosłownie wyskakiwała mi z lodówki jeszcze przed premierą w Polsce. Każde zdjęcie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Decydując się na lekturę „Nie jestem twoim Polakiem” niby nie miałam wielkich oczekiwań, ale… chyba jednak spodziewałam się czegoś innego.

Myślę, że tutaj trzeba przede wszystkim zacząć od doprecyzowania grupy docelowej. Bo czytając o tym, jak Polacy są traktowani w Norwegii i z jakimi uprzedzeniami się spotykają, a także jakie ma to dla nich konsekwencje (swoją drogą są to często uniwersalne problemy, które można odnieść także do innych narodowości w innych krajach), zastanawiałam się do kogo może „trafić” ten reportaż. I uznałam, że powinien trafić przede wszystkim do Norwegów.

Jakie było moje zdziwienie, gdy już po skończonej lekturze zajrzałam z ciekawości w opinie na temat książki i zorientowałam się, że jest to tłumaczenie! A więc tak, została ona wydana w Norwegii. I z tą myślą warto podejść do lektury, bo to moim zdaniem sporo zmienia - dopóki o tym nie wiedziałam, co chwilę oburzałam się na myśl, że powinna zostać opublikowana właśnie tam, właśnie po norwesku.

Została jednak przetłumaczona także na polski i tu pytanie - kto ma ją przeczytać? Moją pierwszą myślą było - Polacy i Polki mieszkającx w Norwegii. Ale nie wiem czy faktycznie coś z niej „wyciągną”. Nie przeczę, pewnie pokiwają głowami i porównają te doświadczenia z własnymi, ale mam wątpliwości, czy coś ich tu zaskoczy.

Patrzę może na ten reportaż z trochę innej perspektywy i przyznaję, że jednak najwidoczniej jakieś oczekiwania miałam - liczyłam, że wniesie coś nowego, coś, o czym nie wiedziałam do tej pory. Ale pracowałam w zagranicznej firmie i to właśnie sprzątając. Komentarze Szwedów, czy Norwegów w stylu „ach, pani jest z Polski? Znam wiele Polaków, to dobrzy robotnicy” to coś z czym sama się zetknęłam. Zresztą wydaje mi się, że emigracja zarobkowa jest na tyle powszechna, że nawet nie pracując za granicą mamy jakieś pojęcie o uprzedzeniach na temat naszej narodowości. Spotykamy się z nimi także podróżując i słuchając historii o „Polakach na zmywaku w Anglii”.

Tak, to jest rasizm. I tak, Polacy pracują za granicą często poniżej swoich kwalifikacji. Podobnie jak obecnie pracują w Polsce ludzie z Ukrainy. I nie tylko.

Ale czytanie o tym na różnych przykładach historii Polaków pracujących w Norwegii… no powiem wprost - ja się wynudziłam. W trakcie lektury myślałam sobie „tak, wiem to, już przejdźmy dalej…”, a także „okej, tak będzie przez całą książkę czy coś tu nowego się pojawi?”.

Nie zaprzeczam, że jest to ważny temat. Co więcej nie mam wątpliwości, że taki reportaż powinien zostać wydany w Norwegii. Ale nie wiem, czy faktycznie trafi do kogoś tu, na polskim rynku, i otworzy oczy. Nawet biorąc pod uwagę uniwersalność tematyki, tytuł jednak odnosi się do konkretnego kraju, więc czy przeciętny Polak, który uważa, że „Polska jest dla Polaków” sięgnie po niego, otworzy oczy i pomyśli „kurczę, u nas też tak jest, my też dyskryminujemy pracowników z Ukrainy”?

Może lepiej sprawdziłoby się u nas jeszcze bardziej uniwersalne podejście do tematu i ogólny reportaż o emigracji zarobkowej. Bo to naprawdę jest ważny i nadal aktualny temat. Bo rasizm może prowadzić nawet do śmierci pracowników. Bo wpływa to na ich samopoczucie, zdrowie psychiczne i fizyczne. Bo choć jako Polacy, jesteśmy za granicą traktowani jako „gorsi”, to często tak samo odnosimy się do osób innej narodowości tu, w naszym kraju.

Tylko czy osoby, które nie są zainteresowane pracą w Norwegii sięgną po ten reportaż? A jeśli wybiorą go tylko osoby, które pracują w Norwegii, albo znają kogoś, kto tam mieszka - to czy to da im nową perspektywę?

To są luźne myśli i moje wątpliwości. Wygląda na to, że jednak sama siebie trochę okłamałam decydując się na tę lekturę. Jednak miałam pewne oczekiwania i nie zostały one spełnione. Nie wiem jednak po prostu, komu miałabym polecić ten tytuł. Do mnie nie trafił. Sama tematyka - jak najbardziej. Ale mam wrażenie, że całość możnaby streścić na jednej stronie, w dodatku zabrakło mi bardziej uniwersalnego podejścia do tematu, może prześledzenia ogólnej historii emigracji zarobkowej?

Czy taka książka powinna ukazać się na norweskim rynku? Jak najbardziej. Mam nadzieję, że sięgnie po nią jak najwięcej osób. Czy znajdzie grono odbiorców u nas? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Przeczytałam w jeden wieczór, została mi masa wątpliwości, ale nie sądzę, że treść zostanie ze mną na długo.

Decydując się na lekturę „Nie jestem twoim Polakiem” niby nie miałam wielkich oczekiwań, ale… chyba jednak spodziewałam się czegoś innego.

Myślę, że tutaj trzeba przede wszystkim zacząć od doprecyzowania grupy docelowej. Bo czytając o tym, jak Polacy są traktowani w Norwegii i z jakimi uprzedzeniami się spotykają, a także jakie ma to dla nich konsekwencje (swoją drogą są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kradzież” zdecydowanie zasługuje na waszą uwagę! To bardzo poruszająca historia, która niesamowicie angażuje, daje do myślenia i uświadamia. Opowiada o społeczności Saamów i o krzywdach, których doznają. O uprzedzeniach, zbrodni, okrucieństwie. O nienawiści.

Na początku wydarzenia poznajemy z perspektywy dziecka - małej Elsy, która jest świadkinią zabójstwa swojego renifera. Zastraszona dziewczynka milczy, ale całe wydarzenie odbija się mocno na jej przyszłym życiu - jako dorosła kobieta Elsa nie zamierza siedzieć cicho i walczy z niesprawiedliwością.

Tytuł jest nieprzypadkowy - Saamowie zajmują się hodowlą reniferów, która jest dla nich ogromnie ważna, zarówno jako źródło dochodu, jak i ze względu na ich znaczenie duchowe i kulturowe. A nawet te najbardziej krwawe i okrutne zabójstwa reniferów, które mają uderzyć w społeczność Saamów i ich kulturę, klasyfikowane są jako kradzież.

To książka o życiu w pewnego rodzaju wykluczeniu i strachu, w otoczeniu niesprawiedliwości, a także o idącym za tym brakiem zrozumienia i bezsilności. Jest smutna, ale też piękna, brutalna i mocna, ale ważna i intrygująca. Nie należy do powieści z szybką akcją, całość rozwija się wolno, co ma swoje plusy i minusy - z jednej strony chciałoby się trochę przyspieszyć, z drugiej poznajemy dzięki temu życie i zwyczaje rdzennych mieszkańców północy.

Książka została oparta na prawdziwych wydarzeniach, dobrze oddaje emocje, a gdy końcówka przyspiesza, czyta się ją z zapartym tchem i drżącymi dłońmi. To historia bardzo silnej i dzielnej dziewczyny, która dorasta w świadomości nienawiści, którą budzi jej pochodzenie, nigdy się nie poddając i przeciwstawiając się niesprawiedliwości.

Są też rodzinne tajemnice i życie w bólu i strachu, który każdy stara się ukryć przed innymi. Ale ciężko poradzić sobie z takimi emocjami w samotności.

Polecam i zapewniam, że nawet jeśli nie wiecie za wiele o Saamach i reniferach, to warto. Ta powieść rozbudzi w was to zainteresowanie i głód wiedzy.

„Kradzież” zdecydowanie zasługuje na waszą uwagę! To bardzo poruszająca historia, która niesamowicie angażuje, daje do myślenia i uświadamia. Opowiada o społeczności Saamów i o krzywdach, których doznają. O uprzedzeniach, zbrodni, okrucieństwie. O nienawiści.

Na początku wydarzenia poznajemy z perspektywy dziecka - małej Elsy, która jest świadkinią zabójstwa swojego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam do niej dość spore oczekiwania, bo „Współlokatorzy” tej autorki bardzo trafiła w mój gust i jest jednym z moich ulubionych romansów. Ale tu niestety efekt się nie powtórzył.

Sama książka (jak to świąteczne historie romantyczne) jest lekka, a plusem z pewnością jest fakt, że wydarzenia poznajemy z perspektywy 2 bohaterów - Izzy i Lucasa. Fantastycznie sprawdza się tu dwójka lektorów - mega fajny zabieg, nie gubiłam się i miałam poczucie, że faktycznie całość opowiadają dwie osoby.

Izzy i Lucas pracują razem w recepcji hotelu, któremu nie wiedzie się najlepiej. A teraz jeszcze zawalił się sufit. Aby wspomóc finansowo swoją pracodawczynię pomagają jej wyprzedawać przeróżne rzeczy, a przy okazji znajdują obrączki i postanawiają znaleźć ich właścicieli. To znaczy Izzy postanawia, a Lucas nie ma wyjścia. W ten sposób ta dwójka musi się do siebie zbliżyć, choć nie jest to im na rękę - Izzy ma żal do Lucasa, bo rok temu zupełnie olał jej wyznanie miłosne, z kolei go denerwuje, że Izzy jest tak niemiła.

Nie trzeba być tu Sherlockiem, żeby się zorientować, że chłopak pewnie po prostu tej karteczki nie dostał. I owszem, romanse są przewidywalne, ale tu to już była troszkę przesada. Całość zbudowana jest na zasadzie nieporozumienia i braku komunikacji. No niestety, najwidoczniej nie są to moje ulubione elementy…

Końcówka trochę uratowała sprawę, mamy parę zwrotów akcji, zazdrość i troszkę żarcików z takich scen prosto wyjętych z filmów romantycznych, co było miłym smaczkiem, bo bez tego uznałabym chyba, że autorka jest zupełnie oderwana od rzeczywistości, a przyznanie, że takie momenty są bardzo filmowe pozwoliło mi trochę inaczej na nie spojrzeć. Postanowiłam dokończyć tę przygodę, miała parę dobrych momentów, ale całościowo wiem, że trafiały mi się lepsze romanse świąteczne (albo i nieświąteczne).

Miałam do niej dość spore oczekiwania, bo „Współlokatorzy” tej autorki bardzo trafiła w mój gust i jest jednym z moich ulubionych romansów. Ale tu niestety efekt się nie powtórzył.

Sama książka (jak to świąteczne historie romantyczne) jest lekka, a plusem z pewnością jest fakt, że wydarzenia poznajemy z perspektywy 2 bohaterów - Izzy i Lucasa. Fantastycznie sprawdza się tu...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Niepowstrzymani 2. Dlaczego świat nie jest sprawiedliwy Yuval Noah Harari, Ricard Zaplana Ruiz
Ocena 7,9
Niepowstrzyman... Yuval Noah Harari, ...

Na półkach:

Izraelski historyk i filozof tym razem prezentuje nam serię dla młodych czytelników, która tłumaczy dlaczego świat wygląda tak, jak wygląda. Pierwszy tom był poświęcony czasom, kiedy ludzie w przerażeniu uciekali przed strasznymi zwierzętami, aż udało im się zyskać status najpotężniejszych na świecie. Za to w drugim tomie dowiadujemy się jak nasi przodkowie nauczyli się rządzić i kierować - najpierw zwierzętami, a chwilę później sobą nawzajem.

Już pierwsza część mnie kupiła! Piękne ilustracje autorstwa Ricarda Zaplana Ruiza, same ciekawostki i wiedza podana w przystępny i intrygujący sposób, no cóż może być lepszego! Ale ten drugi tom… oj, to on skradł moje serduszko. Dowiecie się z niego m.in.:
• Skąd bierze się nasza niechęć do matematyki 👀
• Dlaczego pismo wynaleziono do nudnych rzeczy 🖋️
• Dlaczego ludzie toczą wojny 🌑
• Dlaczego opowieści, choć czasami piękne, mogą być niezwykle szkodliwe ❌

To naprawdę dobra i interesująca pozycja, którą polubi każdy ciekawy świata i głodny wiedzy. Ale spokojnie, nie takiej nudnej i zupełnie oderwanej od rzeczywistości - autor pokazuje jak dawne wydarzenia i odkrycia wpływają na nas dziś - tu i teraz. I to jest bardzo cenne, bo sprawia, że ta książka jest nie tylko skarbnicą ciekawostek i nowych (również dla mnie) informacji, ale przede wszystkim tytułem, który może pobudzić głód wiedzy, skłonić do myślenia krytycznego i spojrzenia na obecny świat z innej perspektywy, przeanalizowania obecnego porządku i nie przyjmowania wszystkiego za pewnik.

Nie mam wątpliwości, że to pozycja, która nie tylko edukuje w zakresie historii, ale także może doprowadzić do (jak wspomina @przemek_staron w blurbie): „… czynienia go [świata] lepszym i czulszym dla każdej żywej istoty”.

Izraelski historyk i filozof tym razem prezentuje nam serię dla młodych czytelników, która tłumaczy dlaczego świat wygląda tak, jak wygląda. Pierwszy tom był poświęcony czasom, kiedy ludzie w przerażeniu uciekali przed strasznymi zwierzętami, aż udało im się zyskać status najpotężniejszych na świecie. Za to w drugim tomie dowiadujemy się jak nasi przodkowie nauczyli się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Choć to kryminał kocykowy, czyli taki, w którym najważniejsza jest sama sprawa kryminalna, a nie brutalne i krwawe opisy zbrodni, trup ściele się gęsto!

A wszystko zaczyna się od spotkania w pokoju łamigłówek, gdzie grupa seniorów oddaje się dość… nietypowej rozrywce. Nie pogardziłabym wcale dołączeniem do nich - już w ogóle sam fakt zamieszkania na luksusowym osiedlu dla seniorów jest kuszący. I jasne, na emeryturze można robić wiele rzeczy (choć właściwie wybór jednak może być ograniczony zależnie od stanu zdrowia), ale gdybym miała wybrać - pilates czy rozwiązywanie zagadek kryminalnych? No dla mnie sprawa jest prosta. I nie, to nie jest pilates!

Uwielbiam powieści o senior(k)ach. Naprawdę! Ta miłość pewnie przyszła do mnie wraz z Backmanowymi książkami i „Mężczyzną imieniem Ove” i tak już została. Bardzo lubię także klimaty podobne do „Stulatka, który wyskoczył przez okno”, gdzie mamy humor i bohatera, który umyka wszelkim wzorcom i daleko mu do stereotypowego staruszka. A tu sytuacja jest podobna!

Członkami czwartkowego klubu jest pracowniczka brytyjskiego wywiadu (nie pytajcie, i tak nie poda wam szczegółów), psychiatra, legenda związków zawodowych i pielęgniarka. Oczywiście wszyscy są już na emeryturze, a do spotkania przy winie lubią rozwiązywać dawne sprawy morderstw. A tu proszę! Zbrodnia tuż pod ich nosem. Czy ktokolwiek w takim wypadku oparłby się pokusie rozwiązania aktualnie toczącego się śledztwa?

Oczywiście przyda im się pomoc policji, choć zwykle trzeba będzie się o nią ubiegać podstępem. Duet detektywów, który oficjalnie (nie to co klub!) pracują nad sprawą jest typowy i nietypowy jednocześnie.

Owszem, Chris przesadza z pączkami, ale nawet on nie może się oprzeć czarom, które roztaczają wokół niego członkowie klubu. A oni naprawdę bardzo sprytnie potrafią zagrać stereotypowych seniorów udając brak rozeznania w temacie, a nawet pewne zdrowotne dolegliwości, którym daleko od prawdziwych.

Ponoć to właśnie od tej serii zaczął się bum na kryminały kocykowe - no totalnie mnie to nie dziwi, bo lepszego do tej pory nie czytałam! W ogóle już dawno nie rzuciłam się tak od razu na kolejny tom, a tu nie mogłam się powstrzymać. Rozwiązanie? Bardzo satysfakcjonujące! Drodzy fani & drogie fanki Sherlocka Holmesa i Agathy Christie - będziecie zadowoleni i zadowolone! Serio!

Choć to kryminał kocykowy, czyli taki, w którym najważniejsza jest sama sprawa kryminalna, a nie brutalne i krwawe opisy zbrodni, trup ściele się gęsto!

A wszystko zaczyna się od spotkania w pokoju łamigłówek, gdzie grupa seniorów oddaje się dość… nietypowej rozrywce. Nie pogardziłabym wcale dołączeniem do nich - już w ogóle sam fakt zamieszkania na luksusowym osiedlu dla...

więcej Pokaż mimo to