-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać370
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
Szczerze mówiąc, dopiero z innych recenzji dowiedziałam się, że Drapieżcy to trzecia część serii, o której nawet nie słyszałam. Ściśle związane jest to oczywiście z pierwszym zdaniem, które dziś tutaj padło, no ale...
Piekło jest puste, wszystkie diabły są tutaj
Brutalny gwałt stroniącej od ludzi dziewczyny z domu pod lasem to zbrodnia, która nigdy nie powinnam się wydarzyć. Abstrahując nawet od tragedii, to początek batalii trojga nastolatków, spośród których jeden, wrażliwy - prowadzony przez starszego brata - nie tylko boi się konsekwencji, ale również lęka reakcji na minione wydarzenia.
Można podejść do tej książki jako kryminały - gwałtu, zabójstwa, tajemniczego znicza na schodach domu, w którym nie odkryto jeszcze zbrodni. A można - jak to zazwyczaj bywa w moim przypadku - spojrzeć na to bardziej psychologicznie i obserwować więcej niż jedną tragedię. Motyw kobiety to tak naprawdę, jak czytałam już w jakiejś recenzji, nawias dla historii o moralnych dylematach, trudnych wyborach między złym a gorszym, wyrzutach sumienia...
Całość na: www.mellod.pl
Szczerze mówiąc, dopiero z innych recenzji dowiedziałam się, że Drapieżcy to trzecia część serii, o której nawet nie słyszałam. Ściśle związane jest to oczywiście z pierwszym zdaniem, które dziś tutaj padło, no ale...
Piekło jest puste, wszystkie diabły są tutaj
Brutalny gwałt stroniącej od ludzi dziewczyny z domu pod lasem to zbrodnia, która nigdy nie powinnam się...
2018-11-20
Od momentu, kiedy przeczytałam pierwsze zdanie opisu tej książki byłam pewna, że odłożę na rzecz tej pozycji wszystkie inne, choć zalegający na parapecie stosik już dawno skradł bo całkowicie. Parapet, rzecz jasna.
A mimo to bałam się tej książki, głównie z jednego powodu - narracji dziecka, którą łatwiej niż jakąkolwiek inną popsuć choćby jednym, nietrafionym elementem.
Zach to wrażliwie, pozostawione samo sobie dziecko, które po rodzinnej tragedii stara się poradzić ze swoimi demonami na swój sposób. Niekoniecznie trafiony, ale czego spodziewać się po sześciolatku. Co prawda niejednokrotnie odniosłam wrażenie, że jak na dziecko w tym wieku jest mocno samodzielny, trzeźwo myślący i dojrzalszy niżeli powinien być taki chłopiec. Ale może to kwestia tego, że kiedy rodzice sami nie radzą sobie ze sobą, dziecko w pewnym sensie musi dojrzeć, by zadecydować o sobie, choćby na niewielkiej płaszczyźnie.
Całość recenzji na www.mellod.pl
Od momentu, kiedy przeczytałam pierwsze zdanie opisu tej książki byłam pewna, że odłożę na rzecz tej pozycji wszystkie inne, choć zalegający na parapecie stosik już dawno skradł bo całkowicie. Parapet, rzecz jasna.
A mimo to bałam się tej książki, głównie z jednego powodu - narracji dziecka, którą łatwiej niż jakąkolwiek inną popsuć choćby jednym, nietrafionym elementem....
2018-10-16
Riley wraca z wakacji, spotyka Claya na parkingu szkoły, w której właśnie rozpoczyna naukę i największym z kłamstw okładkowych jest stwierdzenie, że ich relacja była nieskomplikowana. O ile z początku pomyślałam sobie, że super mieć przyjaciela, któremu można powiedzieć wszystko w tak oczywisty sposób, tak już pierwsze sceny z udziałem tej dwójki sugerują, że niewiele jest... przyjaźni w tej przyjaźni. Ona rzuca mu się na szyję, on robi jej malinki, by "oznaczyć swój teren". Nie trzeba być jednak jasnowidzem, by wiedzieć, że ta dwójka ma się ku sobie.
O ile z początku wydawało mi się to wszystko słodkie w taki oczywisty, nastoletni sposób, tak bardzo szybko nadmiar tej słodyczy zaczął wywoływać mdłości. Z przykrością stwierdzam, że jest to chyba opinia większości czytelników (sądząc po recenzjach), a szkoda...
Całość recenzji: http://www.mellod.pl/2018/10/kirsty-moseley-chopak-ktory-wiedzia-o.html
Riley wraca z wakacji, spotyka Claya na parkingu szkoły, w której właśnie rozpoczyna naukę i największym z kłamstw okładkowych jest stwierdzenie, że ich relacja była nieskomplikowana. O ile z początku pomyślałam sobie, że super mieć przyjaciela, któremu można powiedzieć wszystko w tak oczywisty sposób, tak już pierwsze sceny z udziałem tej dwójki sugerują, że niewiele...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09-18
Zbliżenia to... zbliżenia relacji ludzi z "różnych światów". Relacji przeróżnych - tych mniej lub bardziej wypełnionych miłością (i różnymi jej formami), przyjaźnią, ciepłem rodzinnym i seksem. Sposób ukazania kobiet w książkach Wiśniewskiego jest o tyle specyficzny, że są one - takie przynajmniej mam wrażenie - dużo wrażliwsze i emocjonalne na każdym kroku niżeli faktycznie jest w rzeczywistości. A może to kwestia tego, że "wyciąga" on w swoich książkach na pierwszy plan te najgłębiej skrywane (niekiedy) emocje?
Całość recenzji http://www.mellod.pl/2018/09/janusz-l-wisniewski-zblizenia.html
Zbliżenia to... zbliżenia relacji ludzi z "różnych światów". Relacji przeróżnych - tych mniej lub bardziej wypełnionych miłością (i różnymi jej formami), przyjaźnią, ciepłem rodzinnym i seksem. Sposób ukazania kobiet w książkach Wiśniewskiego jest o tyle specyficzny, że są one - takie przynajmniej mam wrażenie - dużo wrażliwsze i emocjonalne na każdym kroku niżeli...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-28
Prawdę mówiąc, sięgnęłam po tę książkę dzięki jej okładce. Już nie raz wspomniałam, że choć nawyk oceniania po niej nie jest może najlepszy, w dalszym ciągu jednak nie potrafię przejść obojętnie, gdy widzę... coś takiego. Co prawda trochę to trwało, ale kiedy naprawdę zaczęłam ją czytać, wsiąknęłam. Dzięki temu też wyrobiłam sobie - dobry myślę - zwyczaj czytania przed snem, który mam zamiar naprawdę podtrzymać. W końcu stosik wciąż rośnie.
Uroki późnego lat to opowieść o rodzinie. Co prawda od pierwszej strony spodziewałam się czegoś innego, bardziej historii wnuczki poznającej swoje korzenie niżeli wspomnień babki dotyczących lat jej młodości, ale...
Adrianna sama mówi przecież, że nie ma teraźniejszości bez przeszłości. I coś, z pewnością, w tym jest.
Adrianna Jurczewska urodziła się początkiem XX wieku w domu, w którym więcej było ciszy i chłodu niżeli rodzinnej miłości. Wychowywana od maleńkości przez Kazię - starszą kobietę, nianię - nie zaznała w dzieciństwie rodzicielskiego ciepła, ani nawet zainteresowania.
Całość recenzji: www.mellod.pl
Prawdę mówiąc, sięgnęłam po tę książkę dzięki jej okładce. Już nie raz wspomniałam, że choć nawyk oceniania po niej nie jest może najlepszy, w dalszym ciągu jednak nie potrafię przejść obojętnie, gdy widzę... coś takiego. Co prawda trochę to trwało, ale kiedy naprawdę zaczęłam ją czytać, wsiąknęłam. Dzięki temu też wyrobiłam sobie - dobry myślę - zwyczaj czytania przed...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przy okazji jakiejś recenzji, do której zajrzałam tuż przed tym, zanim sama zaczęłam tę książkę czytać zauważyłam pewien zarzut odnoszący się do tego, że książki dla dzieci w pewnym momencie przestały mieć sens, a zaczęły być wypełnione humorem. Może "sens" to złe słowo, bo chodzi bardziej o lekcje i morały, ale jedno jest pewne: humor przede wszystkim. Chwała Bogu, że ja na takie pozycje raczej nie trafiam!
Abstrahując od opisu z okładki, Wróżka z gwiezdnego pyłu to opowieść o życiu, o sile miłości, kształtowaniu osobowości i pięknie, które każdy z nas nosi w sobie, często będąc tego nieświadomym.W dodatku napisana w sposób, który pozwolił mi wyobrazić sobie babulinkę siedzącą przy kominku i jej wnuczki, z gorącą czekoladą w ręku, zasłuchane w historii, którą z całą pewnością sami kiedyś będą opowiadać swoim potomkom...
Całość recenzji na: www.mellod.pl/2018/05/lena-wolska-wrozka-z-gwiezdnego-pyu.html
Przy okazji jakiejś recenzji, do której zajrzałam tuż przed tym, zanim sama zaczęłam tę książkę czytać zauważyłam pewien zarzut odnoszący się do tego, że książki dla dzieci w pewnym momencie przestały mieć sens, a zaczęły być wypełnione humorem. Może "sens" to złe słowo, bo chodzi bardziej o lekcje i morały, ale jedno jest pewne: humor przede wszystkim. Chwała Bogu, że ja...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-25
Spacer na krawędzi jest jedną z tych książek, o której przedpremierowo dużo się mówiło w blogsferze. Mówiło w większości dobrze, więc kiedy "wpadł mi on w ręce", nie mogłam go nie przyjąć.
Przed laty Mia uciekła z miejsca, którego nigdy do końca nie potrafiła nazwać domem. Brak perspektyw, samotność, uzależnienia i wieczne stanie w miejscu sprawiły, że mimo upływu czasu wciąż postrzega Wayoaty - krainę jabłek, kukurydzy, ale też dilerów narkotykowych i ludzi gotowych zabić, byle tylko ich sekrety nie wyszły na jaw - w ten san sposób - szary, smutny, zatrzymany w czasie. Kiedy zostaje wezwana na przesłuchanie w sprawie, w której został oskarżony Lucas, nie zastanawiając się zbyt długo jest pewna, że to niemożliwe, jej brat nie zrobiłby czegoś podobnego. Ale gdy wraca do domu, do kawalerskiego chaosu, gdy po rozmowie z przyjacielem Lucasa okazuje się, że nie jest on wcale ułożonym, przykładnym facetem z poukładanym życiem...
Widząc postawę policji i przekonanie, że Lucas jest winny zarzucanego mu morderstwa, Mia bierze sprawy w swoje ręce i postanawia "podsunąć im innego podejrzanego", znaleźć faktycznego sprawcę śmierci nastoletniej Joanny. Prowadzi śledztwo na własną rękę, ale im głębiej drąży temat, tym bardziej ktoś próbuje ją powstrzymać. Walka o prawdę staje się równie niebezpieczna, jak spacer nad przepaścią, w którą ktoś próbuje nas zepchnąć. * Czas ucieka, a sprawa staje się coraz bardziej skomplikowana...
Całość recenzji: www.mellod.pl
Spacer na krawędzi jest jedną z tych książek, o której przedpremierowo dużo się mówiło w blogsferze. Mówiło w większości dobrze, więc kiedy "wpadł mi on w ręce", nie mogłam go nie przyjąć.
Przed laty Mia uciekła z miejsca, którego nigdy do końca nie potrafiła nazwać domem. Brak perspektyw, samotność, uzależnienia i wieczne stanie w miejscu sprawiły, że mimo upływu czasu...
2018-03-15
eśli mam być szczera, naprawdę trudno mi było zacząć. I pisać i czytać, kiedy pewnego wieczoru wzięłam tę książkę do ręki i czułam, że oto nadszedł jej czas. Lubię historie ze sztuką w tle - muzyką szczególnie, ale nie gardzę ani fotografią ani malarstwem. A jeśli dodać do tego choć odrobię psychologii to wydawało mi się, że to będzie coś dla mnie. Z ręką na sercu - nie przypominam sobie, by w jakiejkolwiek inne książce (choć teraz pomyślałam o Zmierzchu) jakiś bohater irytował mnie tak bardzo, jak robił to Damon. Odniosłam wrażenie, że autorka nie do końca potrafi stworzyć postać nastolatka, chłopaka, bo w przypadku Malenie poszło to znacznie lepiej. Problem polegał na tym, że książka jest przepleciona narracją raz jednego, raz drugiego bohatera. Choć z drugiej strony, kiedy już naprawdę postarałam się nie patrzeć na Damona jako na nastolatka, u którego co drugie słowo to stary (niewyobrażalnie mnie to irytuje w życiu, w książkach widocznie też) wydaje mi się, że on z czasem dojrzał. Bo o ile z początku ciężko mi było przebrnąć przez jego rozdziały, w którym jedynym światełkiem była zbliżająca się narracja Mel, którą dla odmiany polubiłam - później ta granica trochę się zatarła.
Całość recenzji: www.mellod.pl
eśli mam być szczera, naprawdę trudno mi było zacząć. I pisać i czytać, kiedy pewnego wieczoru wzięłam tę książkę do ręki i czułam, że oto nadszedł jej czas. Lubię historie ze sztuką w tle - muzyką szczególnie, ale nie gardzę ani fotografią ani malarstwem. A jeśli dodać do tego choć odrobię psychologii to wydawało mi się, że to będzie coś dla mnie. Z ręką na sercu - nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-20
Temat Celibatu zaczęła jedna z moich koleżanek, kiedy w rozmowie z drugą przeszły na tory zbliżającego się okresu komunijnego i związanym z nich przygotowań dziecka Drugiej. Od słowa do słowa - czytam właśnie książkę, pożyczę Wam jak skończę. Jako że ja byłam w kolejce trzecia, a ostatecznie stałam się czwarta, zanim sama usiadłam do lektury znałam już opinię większości, z czego dwie nie dobrnęły do końca, bo padło w tej książce aż nazbyt dużo słów, których człowiek nie chciałby być świadkiem.
Jeszcze zanim na dobre zacznę chcę powiedzieć, że zupełnie świadomie nie poruszam publicznie tematów pieniędzy, religii i polityki i nie ma to nic wspólnego z moim brakiem zainteresowania tymi tematami, ale bardziej z tym, że uważam, że pierwsze każdy ma swoje, a na temat tych dwóch kolejnych każdy ma prawo mieć swoje zdanie i o ile dyskutować zawsze warto, tak te trzy rzeczy budzą kontrowersje tak wielkie, że zbyt często prowadzą do niepotrzebnych kłótni. I cokolwiek zostanie napisane dalej - jest to wyłącznie moja opinia, którą proszę, byście uszanowali, tak samo jak ja uszanuję Waszą.
I zacznę, jak to często bywa - od końca, a mianowicie od słów wyjaśnienia autora, że książka zawiera tylko jedną stronę kościoła i opisuje tylko jeden sposób zachowania księży, przy czym - oczywiście - jest jeszcze ten drugi, normalny, stanowiący prawdziwych ludzi wiary.
Strona głównaSpis treściWspółpracaKontakt
Marcin Wójcik - Celibat
08:35:00
[Pin on Pinterest]
Wspomniałam Wam ostatnio, że wrażenie odpuszczenia kina będzie nikłe, ale tym razem - zgodnie z obietnicą - mam dla Was historię pewnej książki. Ostrzegam tylko, że jest trochę bardziej kontrowersyjna niż film Vegi, o którym mówiłam poprzednio i przeznaczona nie tylko dla pełnoletnich czytelników, ale też tych o mocnych nerwach.
A przynajmniej sądząc po większości opinii z którymi się spotkałam, tak właśnie powinnam powiedzieć. Tyle, że sama nie do końca to czuję, ale po kolei.
Temat Celibatu zaczęła jedna z moich koleżanek, kiedy w rozmowie z drugą przeszły na tory zbliżającego się okresu komunijnego i związanym z nich przygotowań dziecka Drugiej. Od słowa do słowa - czytam właśnie książkę, pożyczę Wam jak skończę. Jako że ja byłam w kolejce trzecia, a ostatecznie stałam się czwarta, zanim sama usiadłam do lektury znałam już opinię większości, z czego dwie nie dobrnęły do końca, bo padło w tej książce aż nazbyt dużo słów, których człowiek nie chciałby być świadkiem.
Jeszcze zanim na dobre zacznę chcę powiedzieć, że zupełnie świadomie nie poruszam publicznie tematów pieniędzy, religii i polityki i nie ma to nic wspólnego z moim brakiem zainteresowania tymi tematami, ale bardziej z tym, że uważam, że pierwsze każdy ma swoje, a na temat tych dwóch kolejnych każdy ma prawo mieć swoje zdanie i o ile dyskutować zawsze warto, tak te trzy rzeczy budzą kontrowersje tak wielkie, że zbyt często prowadzą do niepotrzebnych kłótni. I cokolwiek zostanie napisane dalej - jest to wyłącznie moja opinia, którą proszę, byście uszanowali, tak samo jak ja uszanuję Waszą.
I zacznę, jak to często bywa - od końca, a mianowicie od słów wyjaśnienia autora, że książka zawiera tylko jedną stronę kościoła i opisuje tylko jeden sposób zachowania księży, przy czym - oczywiście - jest jeszcze ten drugi, normalny, stanowiący prawdziwych ludzi wiary.
[Pin on Pinterest]
Mimo wszystko Celibat jest właśnie ni mniej ni więcej, a właśnie opowieścią o miłości i pożądaniu. W dużej mierze opisuje on historie księży wierzących, wątpiących, czujących powołanie do głoszenia religii, ale również umiłowanie dla drugiego człowieka, które niekiedy prowadzi do miłości - ludzkiej, prawdziwej, człowieka do człowieka, mężczyzny do kobiety, do ich dzieci, niekiedy do mężczyzn, do swoich rodzin, wcale nie na przekór Bogu, choć jest to sprzeczne z tym, czemu ślubowali, w czym obiecywali wytrwać, ale nie wytrwali.
Całość recenzji na: www.mellod.pl
Temat Celibatu zaczęła jedna z moich koleżanek, kiedy w rozmowie z drugą przeszły na tory zbliżającego się okresu komunijnego i związanym z nich przygotowań dziecka Drugiej. Od słowa do słowa - czytam właśnie książkę, pożyczę Wam jak skończę. Jako że ja byłam w kolejce trzecia, a ostatecznie stałam się czwarta, zanim sama usiadłam do lektury znałam już opinię większości, z...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-13
Jenny poznajemy w dzień jej 13 urodzin. Powiedziałabym, że to zwyczajna nastolatka, pełna marzeń i przekonana, że oto stoi u progu okresu, który uwolni ją od etykietki dziecka a uczyni z niej prawie-dorosłą... ale to nie do końca prawda. Jenny jest młodziutką nastolatką, właściwie jeszcze dzieckiem, zostawionym trochę samej sobie, zobowiązanym do opieki nad młodszą siostrą. Ma plany i marzenia, ma kilka postanowień i głowę pełną pomysłów. I mamę, poetkę, której zawód i osobowość rzutują na życie całej rodziny.
Jenny ma 13 lat tylko przez chwilę, kiedy chcąc rozpocząć dzień, który ma zmienić jej życie, widzi matkę w kałuży krwi. Widzi po raz ostatni.
Nie potrafię opowiadać Wam fabuły książek o tyle, że boję się powiedzieć zbyt wiele. Niemniej jednak samobójstwo matki rzutuje na całej tej powieści i sprawia, że Jenny jest jaka jest i przeżywa... co przeżywa. Wrażliwa, zamknięta, wciąż pełna marzeń, choć zabrakło wiary.
Linda Bleser zafundowała nam historię, która w całej swej niewiarygodności jest prawdziwa. Poza Jenną na pierwszym planie, pełną żalu i smutku, mamy też jej siostrę Cassie, która z początku wydawała mi się trywialną dziewczynką (którą de facto po drodze przestała być) i wybory, przed którymi sami stajemy niejednokrotnie, a które nam samym nie zawsze wydają się aż tak ważne.
Całość recenzji na: www.mellod.pl
Jenny poznajemy w dzień jej 13 urodzin. Powiedziałabym, że to zwyczajna nastolatka, pełna marzeń i przekonana, że oto stoi u progu okresu, który uwolni ją od etykietki dziecka a uczyni z niej prawie-dorosłą... ale to nie do końca prawda. Jenny jest młodziutką nastolatką, właściwie jeszcze dzieckiem, zostawionym trochę samej sobie, zobowiązanym do opieki nad młodszą siostrą....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-12
Nora jest alkoholiczką. Trzeźwą, zamkniętą w sobie i swoim świecie kobietą pracującą w biurze detektywistycznym, w którego drzwiach pewnego dnia staje małżeństwo zrozpaczone bezczynnością policji w sprawie zaginięcia ich nastoletniej córki, Bonnie. Sprawa jakich wiele - dziewczyna w okresie buntu, która niejednokrotnie wcześniej znikała z domu. I choć Nora, mająca duże doświadczenie z osobami zaginionymi, mogłaby w tej sprawie przewidzieć niemal wszystko - nie przewidziała jednego. Bonnie jest tą dziewczynką, którą lata temu oddała do adopcji i z którą nigdy nie chciała mieć nic wspólnego. A obok tego faktu Nora nie może przecież przejść obojętnie. I nagle okazuje się, że przeszłości nie da się tak po prostu zamknąć za sobą. I nawet to, od czego usilnie próbujemy się odciąć, może nas dosięgnąć. Niekiedy nawet całkowicie pochłonąć.
Zgadzam się z wielokrotnie powtarzanym zarzutem, że akcja w pewnym momencie zwalnia. Ale prawdę mówiąc jest naprawdę niewiele książek, w których akcja biegnie równomiernie od pierwszej do ostatniej strony. Ba! Jest bardzo wiele takich, które rozkręcają się na tyle długo, że czasami nie chce nam się czekać aż naprawdę się zaczną. Nieobecna jest jedną z tych, która rozwija się i nakreśla historię od pierwszej strony i w momencie kiedy mogłaby się znudzić - moim zdaniem - zdąży już na tyle wciągnąć czytelnika, że chce z nią zostać.
Całość recenzji na: www.mellod.pl
Nora jest alkoholiczką. Trzeźwą, zamkniętą w sobie i swoim świecie kobietą pracującą w biurze detektywistycznym, w którego drzwiach pewnego dnia staje małżeństwo zrozpaczone bezczynnością policji w sprawie zaginięcia ich nastoletniej córki, Bonnie. Sprawa jakich wiele - dziewczyna w okresie buntu, która niejednokrotnie wcześniej znikała z domu. I choć Nora, mająca duże...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tate poznała Milesa pierwszego wieczoru, siedzącego pod drzwiami mieszkania, w którym miała zacząć swoją przygodę w wielkim mieście. O ile pierwszego wrażenia najlepszego nie zrobił, od drugiego leciały już iskry. I te same iskry czuć do samego końca. Tate jest wrażliwą dziewczyną, która przyjeżdżając do wielkiego miasta wcale nie chciała szukać miłości. Miles jest facetem z zasadami, który sześć lat wcześniej ustalił sobie reguły postępowania z kobietami, których nie chce łamać. Tyle, że kiedy poznaje Tate ciężko jest mu się trzymać z daleka czy zachować jakikolwiek dystans. Dlatego też zawierają układ, w którym obowiązują dwie (ustalone przez mężczyznę) zasady - nie pytaj o przeszłość i nie oczekuj przyszłości. Z czasem Tate dodaje swoją - nie rób mi nadziei. Ale czy to takie proste?
Książka jest podzielona rozdziałami na narrację Tate - opowiadającą o tym, co dzieje się między tą dwójką dzisiaj, oraz Milesa - wspominającego relację z Rachel (której imieniem pierwszego wieczoru nazwał Tate), sprzed sześciu lat. O ile Tate jest takim typem bohaterki, do której czuje się sympatię nawet nie rozumiejąc jej wyborów czy zachowań, o tyle sposób przedstawienia Milesa w rozdziałach jemu poświęconych jest tak infantylny i przerysowany, że gdyby nie to, że całość tej książki wzbudza zainteresowanie czytelnika pewnie bym ją odłożyła, dość zniesmaczona. Co prawda powinnam to chyba zrozumieć, bo sześć lat wcześniej Miles był zaledwie do utraty tchu zakochanym siedemnastolatkiem, który stawiał dopiero pierwsze kroki w relacjach damsko-męskich, ale życie Rachel, oddychanie Rachel, kochanie każdego ruchu Rachel i każdego oddechu Rachel... skutkuje odruchem wymiotnym.
Niemniej jednak wspomniałam, że treść wzbudza zainteresowanie. Przeczytałam zaledwie dwie książki tej autorki - stanowczo za mało, by wiedzieć, czy wyrazistość bohaterów to cecha charakterystyczna, ale recenzji na tyle dużo, by móc tak przypuszczać. Zarówno Miles, Tate, jak i zresztą ci bohaterowie drugo- czy trzecioplanowi są wyraziści i nie giną w tych słowach; nawet jeśli spotykamy ich zaledwie kilka razy. Relacja tych dwojga kręci się głównie wokół pięćdziesięciu odcieni szarości Milesa, o czym nie mogę nie wspomnieć w kontekście tego, że... to już gdzieś było. Książka ma ponad trzysta stron, z czego ponad połowa to opis scen łóżkowych i około-łóżkowych, który co prawda wnosi do samej treści dość dużo, ale... ile można? Połowę tego poproszę i też byłoby dobrze.
całość recenzji: www.mellod.pl
Tate poznała Milesa pierwszego wieczoru, siedzącego pod drzwiami mieszkania, w którym miała zacząć swoją przygodę w wielkim mieście. O ile pierwszego wrażenia najlepszego nie zrobił, od drugiego leciały już iskry. I te same iskry czuć do samego końca. Tate jest wrażliwą dziewczyną, która przyjeżdżając do wielkiego miasta wcale nie chciała szukać miłości. Miles jest facetem...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-24
Zakładam, że nie muszę Wam tej historii przedstawiać, więc ominę opis jako takiej fabuły, a przejdę od razu do tego co myślę o tej pozycji. Przede wszystkim Dunkierka, poza wydarzeniami historycznymi z perspektywy spisanych źródeł opiewa wokół wspomnień żołnierzy biorących udział w tym wydarzeniu. Żołnierzy, pilotów, ludzi wtedy młodych, którzy nie do końca wiedząc co się dzieje, wracali do kraju jako przegrani, witani jak bohaterowie. Churchil nie bez powodu zresztą nazwał operację "Dynamo" cudem, choć z perspektywy osób biorących w niej bezpośredni udział była niczym innym jak przegraną, porażką.
Dunkierkę uzupełniono o rozmowę autora z Christopherem Nolanem, reżyserem filmu o tym samym tytule, który wciąż oglądać możemy w kinach. Ta rozmowa, wraz z kadrami z tego filmu, mapą (na wstępie) trochę ułatwia zrozumienie. Może nie jako takich wydarzeń, ale tła historycznego, albo... powodów, dla których wraca się do tematu. Dunkierka jest trochę hołdem dla żołnierzy, upamiętnieniem historii. Z jednej strony, można by powiedzieć - jak większość literatury wojennej. To prawda, słusznie z resztą. Niemniej jednak, przepleciona przeszłość z dygresjami autora i reżysera sprawia, że to nie są jedynie suche fakty.
Całość recenzji: http://www.mellod.pl/2017/09/joshua-levine-dunkierka.html
Zakładam, że nie muszę Wam tej historii przedstawiać, więc ominę opis jako takiej fabuły, a przejdę od razu do tego co myślę o tej pozycji. Przede wszystkim Dunkierka, poza wydarzeniami historycznymi z perspektywy spisanych źródeł opiewa wokół wspomnień żołnierzy biorących udział w tym wydarzeniu. Żołnierzy, pilotów, ludzi wtedy młodych, którzy nie do końca wiedząc co się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-15
Zacznijmy od tego, że Frankie od pierwszej strony stwarza wrażenie osoby, która na nic w życiu nie czeka tak bardzo, jak na ten romantyczny związek. Chociaż przeraźliwie się go boi. Wiecie, raczej rzadko mi się to zdarza, ale od pierwszej strony ją polubiłam. Za tę pozę twardzielki, każdą złośliwość kierowaną do bliskich z miłością, cięte riposty i przesyt rzeczowości. Rzadko też zdarza mi się sięgać po książkę, która wywołuje we mnie tak niepohamowane wybuchy radości, a tutaj zdarzało mi się zaśmiewać w głos. (i musiałam przerwać czytanie)
Generalnie Frankie pochodzi z domu, który przez wiele lat życia chciała zostawić za sobą. I kiedy wreszcie udało jej się z niego wydostać, wydaje się być skłonna zrobić wszystko, by nie musieć wracać do tego, co tak trwale wpisało się w obraz jej osoby stworzony przez mieszkańców rodzinnej miejscowości, dla których zamiast być po prostu Frankie - była córką TEJ KOBIETY. Ale przeszłości nie da się zostawić za sobą, ona jest częścią człowieka. Jego osobowości, głęboko skrywanych lęków i powodów takich a nie innych zachowań. W tym przypadku (z resztą myślę, że w każdym) wpłynęła na ustawienie priorytetów i sprawiła, że Frankie oddała się pracy, żeby nie myśleć. Ale zmiana otoczenia nie zmienia sposobu postrzegania samej siebie. Więc powiedziałabym, że w tej radosnej dziewczynie wciąż drzemią wszystkie demony. Może dlatego jest tak sympatyczna, że jest po prostu prawdziwa?
Ale żeby nie było - Frankie ma ładne mieszkanie w ładnej okolicy, wymarzony Nowy Jork, dwie cudowne przyjaciółki, które wydają się być skrajnie od niej różne, a jednak stanowią idealne jej dopełnienie i... przyjaciela, który jest kimś więcej. Nie sądzę, by ktokolwiek uznał to za spojler, a z resztą wystarczy przeczytać kilka stron, by wiedzieć, że tych dwoje czuje mięte. Co w świecie twórców najpiękniejszych ogrodów, które z resztą w pewnym momencie postanowili tworzyć wspólnie, stanowi dość trafną metaforę.
Całość recenzji na: www.mellod.pl
Zacznijmy od tego, że Frankie od pierwszej strony stwarza wrażenie osoby, która na nic w życiu nie czeka tak bardzo, jak na ten romantyczny związek. Chociaż przeraźliwie się go boi. Wiecie, raczej rzadko mi się to zdarza, ale od pierwszej strony ją polubiłam. Za tę pozę twardzielki, każdą złośliwość kierowaną do bliskich z miłością, cięte riposty i przesyt rzeczowości....
więcej mniej Pokaż mimo to
Zabierałam się kilka lat temu za twórczość Nory Robert, ale raczej z marnym skutkiem. Tym razem, skuszona obyczajówką, której bardzo dawno nie czytałam, sięgnęłam po Beztroskiego księcia.
Z początku podchodziłam do niej z dystansem. W dalszym ciągu walczę z awersją do polskich autorów, ale tę historie znacie dobrze (bo znacie, prawda?), niemniej są także obce nazwiska, które niekoniecznie do mnie przemawiają. O dziwo, choć czytaniem - co też już kiedyś mówiłam - zaraziła mnie mama, na ogół nie podchodzą mi książki, po które ona sięga najczęściej. I tak oto ani Danielle Steel ani Nora Robert, ale...
Beztroski książę to propozycja zarówno dla mamy, jak również córki. Pierwsze wrażenie to, rzecz jasna, okładka, mnie przypominająca te sceny z kuchni, kiedy mama wstawała wcześniej, żeby poczytać. Drugie wrażenie, choć może bardzo mylne, to historia klasyków, Rozważniej i romantycznej czy Dumy i uprzedzenia (obie bezsprzecznie uwielbiam!). Nie zjedzcie mnie za to porównanie, to zupełnie inne światy! Ale prawdę mówiąc w tym właśnie momencie już mam ochotę mocno ugryźć się w język, bo cokolwiek chciałabym napisać, zdradzi za dużo z fabuły.
Okej, spróbujmy jednak. Hannah to młoda kobieta, zupełnie nie w typie Bennetta. Na pozór dystyngowana i skromna, z goła inna od tych, którymi do tej pory interesował się tytułowy Beztroski. A, jak wiemy od pierwszego słowa, było ich wiele. Hannah zjawia się w pałacu, by pomóc ciężarnej Eve. Przynajmniej z pozoru. Otóż ta powściągliwa dziewczyna w rzeczywistości skrywa dużo więcej niż piękną twarz, na co dzień skrytą pod maską "zakonnicy" (porównanie to pada w kontekście jej nijakich sukienek i nazbyt opanowanego sposobu bycia). Może właśnie ta szara myszka, ta inność, przyciąga de Cordina?
Całość recenzji na: www.mellod.pl
Zabierałam się kilka lat temu za twórczość Nory Robert, ale raczej z marnym skutkiem. Tym razem, skuszona obyczajówką, której bardzo dawno nie czytałam, sięgnęłam po Beztroskiego księcia.
więcej Pokaż mimo toZ początku podchodziłam do niej z dystansem. W dalszym ciągu walczę z awersją do polskich autorów, ale tę historie znacie dobrze (bo znacie, prawda?), niemniej są także obce nazwiska,...