Firstlife. Pierwsze życie

Okładka książki Firstlife. Pierwsze życie
Gena Showalter Wydawnictwo: HarperCollins Polska Cykl: Wieczne życie (Everlife) (tom 1) literatura młodzieżowa
432 str. 7 godz. 12 min.
Kategoria:
literatura młodzieżowa
Cykl:
Wieczne życie (Everlife) (tom 1)
Tytuł oryginału:
Firstlife
Wydawnictwo:
HarperCollins Polska
Data wydania:
2017-03-15
Data 1. wyd. pol.:
2017-03-15
Data 1. wydania:
2016-02-23
Liczba stron:
432
Czas czytania
7 godz. 12 min.
Język:
polski
ISBN:
9788327625038
Tłumacz:
Jacek Żuławnik
Tagi:
fantasy dla młodzieży literatura amerykańska nadprzyrodzona moc przeznaczenie rywalizacja walka dobra ze złem

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Okładka książki Grave Wars Jill Monroe, Gena Showalter
Ocena 0,0
Grave Wars Jill Monroe, Gena S...
Okładka książki Conrad: Falling For the Gravekeeper Jill Monroe, Gena Showalter
Ocena 0,0
Conrad: Fallin... Jill Monroe, Gena S...
Okładka książki Twelve Graves of Christmas Jill Monroe, Gena Showalter
Ocena 0,0
Twelve Graves ... Jill Monroe, Gena S...
Okładka książki Game of Gravestones Jill Monroe, Gena Showalter
Ocena 0,0
Game of Graves... Jill Monroe, Gena S...

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,5 / 10
421 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
40
40

Na półkach: , ,

„Firstlife” to cokolwiek osobliwy twór książkopodobny. Pełen wad i naprawdę pociesznych niezręczności, mógłby dostarczyć wspaniałej rozrywki osobie tak złośliwej jak ja. Jednak – mimo, że głupoty bohaterów, świata przedstawionego i fabuły brały udział w naprawdę fascynującym wyścigu, stosując wszystkie możliwe chwyty, byle tylko objąć prowadzenie – pozycja Geny Showalter przede wszystkim mnie wynudziła. Brnęłam przez nią jak przez śmierdzące bagno w czterdziestostopniowym upale.
Tak, kiedy już zostanę surową matką, każę moim dzieciom jeść szpinak i czytać „Firstlife`a”. A wówczas, zobaczycie, polubią szpinak.

Gdybym miała opisać tę książkę w dwóch słowach, postawiłabym na „dla nastolatków”. Trochę niekonsekwentnie, bo przecież zawsze zaciekle stoję na straży stanowiska, że wśród literatury młodzieżowej można spotkać dzieła wybitne. Lub po prostu bardzo dobre, mądre, wciągające, psychologicznie głębokie, prezentujące nieoczywistą moralność.
Ale nie mogę zaprzeczyć, że książki młodzieżowe od razu nasuwają skojarzenie z określonymi wadami, nie są od nich wolne nawet pozycje dobre. Wszystkie te stereotypowe cechy młodzieżówek, spotęgowane do rozmiarów karykaturalnych, odnajdziecie w „Pierwszym życiu” - ich nagromadzenie pozwala podejrzewać spisek. Już po kilkudziesięciu stronach zabrałam się do dokładnych oględzin okładki, pewna, że natrafię gdzieś na podtytuł „dlaczego literatura YA zabija szare komórki”.
Po przeczytaniu tej pozycji być może z uśmiechem na ustach wrócę do lektur szkolnych.

Być może powinnam najweselsze zostawić na koniec, ale lektura do tego stopnia wyczerpała mnie psychicznie, że teraz, jak uważam, należy mi się odrobinę przyjemności. Tą recenzję zaczniemy od deseru.
Na końcu tej książki znajduję się króciutki dodatek zatytułowany „tematy do dyskusji”.
Na końcu tej książki wypunktowano czytelnikowi „tematy do dyskusji”.
Spisane tematy do dyskusji. W książce. Wydane drukiem. W książce.
Wybaczcie mi powtórzenia, ale takie rewelacje naprawdę potrafią zawiesić mózg. Dla jasności – jestem naprawdę wdzięczna wydawnictwu za ten urokliwy przerywnik humorystyczny. Przy lekturze tych z górą czterystu stron nie było mi aż tak często do śmiechu, brnęłam wszak przez bagno, nawet jeśli to bagno opowiadało dowcipy i fikało koziołki. Ale te „tematy do dyskusji” to było dopiero coś! Rozrywka w czystej postaci. Powinni to wydać osobno, zaraz nabyłabym i wystawiła tu nawet wysoką ocenę. Wszak najlepsi parodyści nie wpadliby na coś takiego.
Mam naprawdę olbrzymią, szczerą nadzieję, że to ludzie z wydawnictwa postanowili zabawić się w ten sposób; gdyby ten twór był pomysłem autorki… cóż, taka megalomania może być zwyczajnie szkodliwa. Zwłaszcza, że tu już nie chodzi tylko o nieumiejętność oceny własnego dzieła – bądź co bądź każdy autor żyje swoją historią, nie jest obiektywny, może kiepsko przelewać owoce swojej wyobraźni na papier, ale w głowie ma interesującą historię, wie po prostu rzeczy, których nie napisał. Tylko jak można sądzić, że książka jest wartościowa, skłoni do refleksji, sprawi, że czytelnik będzie myślał o poruszonych w niej problemach – a jednocześnie uznać, że czytelnikowi temu trzeba podać na tacy gotowe pytania, aby na pewno sobie porządnie przemyślał to, co trzeba? Jak można mieć w sobie tyle arogancji, by kończyć te pytania słowami „podaj konkretne przykłady z książki”? Dobrze, że nie pojawiło się jeszcze „zapisz odpowiedzi na kartce a4 w linie”. Jeśli zaś chodzi o schemat punktowania odpowiedzi, to podejrzewam, że w moim wydaniu gdzieś się zagubił.
Ale nie żałuję, bynajmniej nie żałuję, spędziłam bowiem pół godziny, turlając się na dywanie po śmiechu po przeczytaniu pytania „Które fragmenty książki najbardziej skłoniły cię do przemyśleń?”. Odpowiedziałam na nie, a jakże, jak przystało na posłusznego czytelnika dla pani Showalter. Otóż, niestety, jestem już stara i zgorzkniała, nie jest to pierwsza ani nawet dziesiąta pozycja tak idealnie beznadziejna, nie wpędziła mnie więc w zadumę nad kondycją wszechświata i dalszymi kierunkami rozwoju czytelnictwa. Myślałam za to bardzo intensywnie, niemal na każdej stronie, chciałam bowiem wypunktować i wyśmiać chociaż najpoważniejsze idiotyzmy.

Sam pomysł za to wcale nie jest głupi. Ryzykowny, powiedziałabym – szczególnie, że budzi skojarzenia z niebem i piekłem – ale intrygujący i niezużyty. Szkoda, doprawdy szkoda, że trafił pod tak niekompetentne pióro. Autorka poległa już na etapie konstrukcji świata – chociaż obawiam się, że i to jest dla niej zbyt wielkim komplementem. Ona nawet nie spróbowała przekonująco odmalować nam świata, w którym każdy wie, że po śmierci trafi do jednej z dwóch sfer. W zasadzie nie wiemy nic o Trojce i Miriadzie – coś tam o ich krajobrazach, coś o tym, że Trojka wierzy w wybaczenie i sztywne zasady moralne, Miriada natomiast hołubi bezwzględność i oferuje przyjemności. Już na tym etapie wychodzi brak przemyślenia u autorki – ani to nie jest konflikt dobra ze złem (bo gdyby tak było nasza główna bohaterka powinna przecież pójść grzecznie do nieba, a nie rozważać piekło), ani obie frakcje nie zostały rzetelnie przedstawione, opisane wraz z ich zaletami i wadami, wiadomo przecież, że co złe, to Miriada.
Mogłabym jeszcze narzekać, że mizernie przedstawiono świat Pierwszego Życia, nie jest ukazany wpływ, jaki świadomość, że śmierć to tylko przejście w inne miejsce, wywarła na ludzi. Brakuje wyjaśnienia, jakimi zasadami rządzi się to społeczeństwo, jak może funkcjonować coś takiego jak Prynne, jak rozpoznawano zwolenników dwóch sfer, w jaki sposób to wpływało na relacje międzyludzkie, na władzę. Mogłabym długo wymieniać interesujące, a pominięte kwestie – ale byłoby to z mojej strony kopaniem leżącego.

Co jest osią tej miałkiej fabuły? Jakżeby inaczej - Tenley, niezdecydowana nastolatka, której decyzja może wpłynąć na wynik wojny. Jest to cokolwiek tanie zagranie – ale kupiłabym je bez mrugnięcia okiem, gdyby tylko było przyzwoicie opisane. Jak jest opisane?
Ten siedzi w zakładzie dla obłąkanych, torturowana i poniżana na każdym kroku (ach! ach! jakie to straszne!), nie chce podjąć decyzji, wobec tego każda ze stron wysyła jej niezwykle przystojnego rekrutera. I przez następne czterysta stron zastanawiamy się, który rekruter jest przystojniejszy. (A tak naprawdę to nie, wiadomo, który, bo autorka nawet tu napięcia czy niepewności nie potrafi stworzyć).

Wszystko to jest blade. Niewiarygodne. Często odnosiłam wrażenie, że powieść wyszła spod pióra dziesięciolatki, która tak koniecznie starała się wydawać dorosła i poruszać dorosłe tematy. Jak to wpłynęło na poziom książki i na jej dojrzałość – tak, autorko, na dojrzałość przede wszystkim – zapewne już się domyślacie.
Po kolei. Najpierw mamy przezabawną korespondencję tych rekruterów, zwanych nie wiedzieć czemu Robotnikami, z ich zwierzchnikami. (No dobrze, przekonywanie pierwszożyciowców do wybrania określonej sfery to faktycznie robota jak najbardziej fizyczna, w świecie wykreowanym przez Showalter może paść parę argumentów, jednak przeważnie wystarczy cel po prostu uwieść, za dobrym seksem ludzie przecież pójdą wszędzie. Czyż nie, Geno, zagorzała katoliczko?). Robotnicy są obaj, jak jeden mąż, w tym samym stylu, niesamowicie żałośni w swojej bezczelności. Tak, także ten z Trojki, która ceni sobie zasady jednakowe dla wszystkich. Pewnie tak dziecko wyobraża sobie, co odpyskowałoby dorosłym, gdyby tylko mogło. Bo przecież to jest takie fajne, kiedy oznajmia się przełożonemu, że nie będzie się go słuchać i że ma się go w nosie. Bo przecież minister, taki dzielny i silny gość, na pewno mówi do premiera per „debilu”. Nie? To nie tak działa ten magiczny świat dorosłych?

Dalej mamy opisy tortur. Tu sprawa jest nieco poważniejsza, przecież autorka zaręczyła, że Ten była wielokrotnie brutalnie bita. (Raz wychłostano ją, cytuję dokładnie, BO PONIEWAŻ. Ot, kolejny przejaw syndromu zbuntowanego dziecka, gdyby świat Showalter miał jakiekolwiek logiczne postawy, wychłostano by ją za karę za jakieś absurdalne przewinienie, a jeśli nawet bez powodu – nie byłoby to dla bohaterki szokujące po długim przebywaniu w tak brutalnym środowisku, nie akcentowałaby też tego, że ukarano ją bez przyczyny, bo co to za różnica – cierpieć za nic, czy cierpieć za rzekome krzywe spojrzenie rzucone strażnikowi). Nie widać oczywiście w jej zachowaniu niczego, co świadczyłoby o traumie. Mieszkańcy zakładu nie mieli prawa do prywatności, podglądano ich na przykład podczas mycia, o próbach gwałtu nie wspomnę – ale po głównej bohaterce spływa to jak po kaczce, nie ma w niej choćby żadnego strachu przed obnażaniem się.
We wspomnieniach Ten, tam, gdzie autorka może zaręczyć na słowo i nie musi trudzić się pokazywaniem, zakład jawi się jako okropne miejsce. Sceny przeczą temu wizerunkowi. Kiedy Ten podpada sadystycznemu dyrektorowi ośrodka, ten nakazuje przywiązać ją do łóżka, a następnie zmywa jej ze ściany kalendarz. Dotarło do was za pierwszym razem? Bo do mnie nie. W ramach tortur zabierają jej kalendarz. Innym razem autorka decyduje się na opisanie naprawdę poważnych tortur – i przybierają one formę zastrzyku z trucizną wywołującą ból. Straszliwy ból, oczywiście, ale, powiedzmy sobie szczerze – kogo obchodzą te słowa i autor, który zaręcza i zapewnia, że boli? A dalej jest jeszcze lepiej. Bohaterka pyta bowiem wówczas drwiąco, czy Pan Zły boi się i nie potrafi skrzywdzić jej bardziej konwencjonalnie – powyrywać jej paznokci albo chociaż pobić, jak rozumiem. Bardzo chciałabym zadać to samo pytanie autorce. Zastanawiam się, jak autorka mogła nie zdawać sobie sprawy z ironii sytuacji. Jak widać nie zdawała – i po raz kolejny niechcący zadrwiła sama z siebie.
Dla dopełnienia tego radosnego obrazka mamy jeszcze Ten broniącą się przed gwałtem. Zdołała zabić strażnika, który wlazł do jej celi – okej, rozumiem, nie jest to niemożliwe. I… nic się nie stało. Inni strażnicy postanowili zemścić się na niej… za cztery miesiące. A wtedy udało się ich pobić, więc nie ma problemu. Chociaż nic nie wskazuje na to, by zemsta na jednym z więźniów była trudna, albo by sprawy takie jak usiłowanie gwałtu należało tuszować. Oczywiście, to tylko czcze domysły, zasady funkcjonowania ośrodka są w najlepszym razie mętne. W ten sposób dostajemy miejsce, gdzie rodzice mogą zlecić tortury dzieci, aby przekonać je do zrobienia tego, czego od nich oczekują. W porządku, jako wielbicielka dystopii nie wzdrygam się przed tym pomysłem. Ale – uwaga, uwaga! – wystarczy skończyć osiemnaście lat, by odzyskać wolność, dorosłego nie mogą przetrzymywać wbrew jego woli. Aż chce się potrząsnąć książką, licząc na to, że spomiędzy jej kartek wypadną w końcu odpowiedzi – to jakie zasady w końcu panują w tym świecie? Kto je egzekwuje? Kto sprawia, że nie można więzić osiemnastolatków – ale jednocześnie można zrobić wszystko z dziećmi? Co, prawa człowieka nie mają zastosowania dla nieletnich? Nie kpię sobie, tylko proponuję jakiekolwiek rozwiązanie problemu. Neal Shusterman opisał taką sytuację bardzo przekonująco, było to co prawda trochę nielogiczne, ale spójne wewnętrznie, kompletnie zbudowane. A to już dużo.

Aby już całkowicie wyczerpać kwestię niedojrzałości, muszę jeszcze wspomnieć o jednym z najbardziej niesmacznych elementów tej powieści – licznych nieprzyzwoitych żartach i aluzjach. I to nie wychodzących bynajmniej z ust tych strasznych i złych strażników, ale głównych bohaterów. Ponieważ jesteśmy w zakładzie, gwałty są tu na porządku dziennym, sama główna bohaterka z trudem uniknęła napaści – ale nie, żartujmy sobie z seksu. Zrozumiałabym, gdyby taka tematyka stanowiła logiczną konsekwencję brutalnego środowiska, celową wulgarność dla dodania książce klimatu i ostrości przywitałabym z otwartymi ramionami. Ale firstlife`owe nieprzyzwoitości przypominają rozmowy dziesięciolatków, którzy strasznie chcą być dorośli i zdeprawowani. Bo serio, określenie „bimbały” na piersi?

Nie lepiej prezentuje się główna bohaterka. I nie mam na myśli jej legendarnej niekonsekwencji. Wielu czytelników to właśnie ona w tej postaci najbardziej przeszkadza, ja mam w sobie sporo wyrozumiałości dla wahań podczas podejmowania istotnych życiowych decyzji – a powodów do irytacji na Ten nie zabraknie. Waha się, nie potrafi ostatecznie zdecydować – w porządku. Ale skoro sprawa jest tak ważna, czemu nie poświęca jej ani jednej myśli? Jedynie ktoś wyjątkowo bezmyślny, lub, jak w tym wypadku – papierowy – stojąc przed najważniejszą życiową decyzją, nie rozważa dostępnych opcji, nie bije się z myślami, nie wylicza w głowie argumentów, nie zastanawia się, skąd zyskać wiarygodne źródła informacji…

Tymczasem jedynym, co konsekwentnie egzystuje w przestronnym, acz niezbyt bogato umeblowanym umyśle protagonistki, są liczby. I fakt ten jest dla nich wielką obrazą. (Naprawdę lubię liczby. To dość poważny instrument używany w Matematyce i patrzeć nie mogę, gdy ktoś je w tak okrutny sposób znieważa). Ten traktuje liczby „trzy”, „pięć” jak jakieś encyklopedyczne hasła, do których ma przyporządkowane informacje. Stąd biorą się takie urocze kwiatki jak „trzy jest jedyną liczbą, która jest sumą wszystkich liczb od niej mniejszych”. Stąd bierze się moja dzika furia.
Liczby. Jeden, dwa, trzy, cztery… To by było na tyle, jeśli chodzi o liczby. Bo po co nam więcej? Że fizyka, że długi, że komputery? No, to przecież proste, jeden komputer, dwa komputery… Błagam, litości! Przecież rozpowszechniając takie myślenie, cofniemy się do zaznaczania nacięciami na patyku, ile owiec wróciło z pastwiska!
Dla dopełnienia obrazu matematycznej żenady, jak również dla pełnego uzasadnienia wniosku o przymusowe skierowanie autorki na szkolenie z królowej nauk przytoczę jeszcze rozkładanie olbrzymiej liczby na czynniki pierwsze w pamięci. Jeden z tych czynników był czterocyfrowy! Bohaterka wykonała to działanie automatycznie, szybko, tak samo szybko, jak dodawała w zakresie dziesięciu. Coś takiego byłoby możliwe, tylko gdyby była sztuczną inteligencją lub miała jakieś zaburzenie umysłowe – ponieważ umysł, nawet umysł geniusza, nie funkcjonuje w ten sposób.
Powróćmy nieco bliżej literatury, mój wewnętrzny matematyk już się zagotował i potrzebuje urlopu wypoczynkowego. Jakby komuś nie wystarczyły przykre błędy matematyczne, dochodzi do nich położona na łopatki psychologia - Ten jest w swojej obsesji wyjątkowo niewiarygodna. Weźmy choćby Julię Ferrars z Dotyku Julii – tam także główna bohaterka odczuwała fascynację liczbami, nie rozumiejąc ich przy tym za dobrze i nie interesując się ciekawszymi sprawami z nimi związanymi – jednak można było poczuć, że faktycznie są one dla niej ważne, stanowiły jeden z objawów obłędu – podczas gdy Ten jest całkowicie zdrowa psychicznie, pobyt w zakładzie nie wpłynął na nią w żaden sposób, za każdym razem, gdy wspomina o liczbach, brzmi to sztucznie. Fascynacja liczbami plus pobyt w zamkniętym ośrodku nasuwają jednoznaczne skojarzenia z serią Taherah Mafi – na czyją korzyść wypada porównanie, nie muszę chyba nawet pisać.

Jest w kreacji Ten jeden niefatalny element – nie zawsze postępuje ona altruistycznie. Autorka próbowała opisać postać twardą, ciężko przez życie doświadczoną, przyzwyczajoną do przedzierania się przez życie kopniakami, bezwzględną – i chociaż próby te wyszły jej tak, jak cała reszta, czuję się zobowiązana je docenić. Bądź co bądź, lepiej polec przy stwarzaniu niejednoznacznej postaci, niż przy pisaniu trójkącika miłosnego.

Teraz, gdy nieuchronnie dochodzę do omówienia wątku romantycznego, nachodzi mnie nieodparta ochota, by odwrócić z zażenowaniem oczy i chrząknąć z zakłopotaniem, a następnie rzucić niewinną uwagę o pogodzie. Może być? Darujecie mi?
Dobrze, poczucie obowiązku nie pozwala mi na to wygodne wyjście z sytuacji. Rozbebeszyłam książkę, rozpoczęłam tortury, wypada więc kontynuować je nawet wtedy, gdy pojawiają się cokolwiek niesympatyczne flaki. W porządku, przejdźmy przez to szybko.
Wątek romantyczny zajmuje w książce nieproporcjonalnie wielką objętość.
Autorce wydaje się, że szczenięce zauroczenia są idealnym, a może nawet jedynym motywem przy podejmowaniu decyzji o sposobie spędzenia reszty wieczności.
Autorka chciałaby napisać modny trójkąt miłosny, podczas gdy jeden z wierzchołków trójkąta jest taki atrakcyjny i mhroczny, taki pogubiony, taki atrakcyjny, taki wyjątkowy, taki atrakcyjny, tak się zmienia dla głównej heroiny, jest też taki atrakcyjny… Drugi jest jedynie atrakcyjny, lubi nieprzyzwoite żarty, ale nie pojawia się żadna sytuacja z nim w kontekstach romansowych, służy wyłącznie do tego, by pokazać, że główna bohaterka, gdyby chciała, toby mogła, o! Rezerwą jest, po prostu.
Autorka chciała opisać złożoną, głęboką i uczciwą relację. Opisała parkę roznoszonych hormonami małolatów.
Autorka chciała przedstawić Pana Mhrocznego jako tego, któremu wydaje się, że może mieć każdą dziewczynę, zdobywa je na setki za pomocą paru czułych słówek i nieprzyzwoitych propozycji, zmienia się jednak dla głównej bohaterki i odsłania swoją prawdziwą naturę, zasługując tym samym na jej szczere uczucie i dowodząc, że najważniejsze jest wnętrze. Przedstawiła Pana Mhrocznego, który poderwał główną bohaterkę na swoje nieprzyzwoite propozycje, a jeśli odsłonił jakiekolwiek wnętrze, to okazało się ono zbyt płytkie, by można było je zaobserwować (co przeszkodziło mi w udzieleniu poprawnej odpowiedzi na pytanie „Dlaczego Pan Mhroczny zmienia podejście do Heroiny?” Siadaj, pała!). Relacja tej uroczej parki sprowadza się do fizycznego pożądania.
Na deser – aby nie było, że jestem w swych kpinach gołosłowna – opiszę wam moment, w którym Ten zaczęła coś czuć do naszego przystojniaka. By było jeszcze zabawniej – wiedziała, że się nią manipuluje, że ma skłonić ją do wybrania jednej ze stron; całe spotkanie było zaaranżowane przez władze ośrodka, w którym miesiącami ją katowano. Rozumiała też, czemu służy wyjątkowo bzdurne „ćwiczenia na zaufanie” – ona miała się przewrócić, lovestorant miał ją złapać. Złapał ją, a więc poczuła się wzruszona, poruszona i skłonna obdarzyć zaufaniem. Czy widzieliście kiedykolwiek coś równie idiotycznego?

Widziałam wiele podobnych idiotyzmów. Ja to książkopodobne coś przecież przeczytałam.
Autorka w wywiadzie przyznaje się, że „największą sympatią darzy”, kto by się spodziewał, dwóch facetów z trójkącika.
No dobrze, przecież każdy autor ma swoje preferencje, podejrzewam też, że wiele autorek romansów skrycie wzdycha do swoich postaci… i o ile nie przy tym nie przecukrzą, nie stworzą ideału, to nie jest jeszcze tak źle. Dlaczego Showalter darzy „chłopców” hmm… sympatią?
„Bo jestem tygrysicą! Miau! To znaczy, wrr! Kocham tych seksownych niegrzecznych chłopców i ich złote serca. I umięśnione ciała.”
To się na szczęście samo komentuje, bo z głową w biurku ciężko mi wykrztusić choć kilka składnych słów. Rozważam żądanie od wydawcy odszkodowania celem pokrycia kosztów leczenia psychiatrycznego na skutek doznanego ciężkiego urazu psychicznego (oraz kosztów zakupu nowego biurka).

Ale jeszcze, jeszcze, o tym, jak głęboko pani Showalter wnika w świat swoich postaci. Jak bardzo liczy się dla niej wnętrze, to wnętrze, o którym tak trąbi w wywiadzie i „pytaniach do dyskusji”.
W książce co najmniej dwukrotnie pada cytat w rodzaju „jest brzydka, ale nie zasługuje na złe traktowanie”.
Cóż, pani Showalter. Pani książka jest głupia, ale zasługuje na recenzję.

„Firstlife” to cokolwiek osobliwy twór książkopodobny. Pełen wad i naprawdę pociesznych niezręczności, mógłby dostarczyć wspaniałej rozrywki osobie tak złośliwej jak ja. Jednak – mimo, że głupoty bohaterów, świata przedstawionego i fabuły brały udział w naprawdę fascynującym wyścigu, stosując wszystkie możliwe chwyty, byle tylko objąć prowadzenie – pozycja Geny Showalter...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    769
  • Przeczytane
    527
  • Posiadam
    208
  • Teraz czytam
    20
  • Ulubione
    19
  • Chcę w prezencie
    11
  • Fantastyka
    11
  • 2019
    11
  • 2018
    10
  • Fantasy
    10

Cytaty

Więcej
Gena Showalter Firstlife. Pierwsze życie Zobacz więcej
Gena Showalter Firstlife. Pierwsze życie Zobacz więcej
Gena Showalter Firstlife. Pierwsze życie Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także