Pięćdziesiąt twarzy Greya
- Kategoria:
- literatura obyczajowa, romans
- Cykl:
- Pięćdziesiąt odcieni (tom 1)
- Tytuł oryginału:
- Fifty Shades of Grey
- Wydawnictwo:
- Sonia Draga
- Data wydania:
- 2012-09-05
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-09-05
- Liczba stron:
- 608
- Czas czytania
- 10 godz. 8 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788375085563
- Tłumacz:
- Monika Wyrwas-Wiśniewska
- Ekranizacje:
- Pięćdziesiąt twarzy Greya (2015)
- Tagi:
- powieść erotyczna BDSM
Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.
Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.
Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…
Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Pięćdziesiąt odcieni irytacji
Oto nadszedł ten dzień, kiedy dane jest mi napisać recenzję TEJ książki. Książki, o której na długo przed polską premierą, wszystko zostało już napisane i powiedziane. To nie lada wyzwanie, napisać coś nowego. Mój głos z pewnością nie wniesie wiele świeżości do toczącej się od tygodni dyskusji nad fenomenem „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, ale dla mnie osobiście jest to recenzja ważna – w końcu po raz pierwszy mogę sobie bezkarnie napisać o książce ironicznie, bo nie będę w tym pierwsza.
Historii zapewne nie muszę szczegółowo przybliżać. Była dziennikarka, gospodyni domowa, Erica Leonard, lat 49, funkcjonująca dziś pod pseudonimem E.L. James, naczytała się „Zmierzchu” Stephenie Mayer. Podobnie jak miliony innych kobiet, dała się oczarować wampirom. W przeciwieństwie jednak do tych milionów innych kobiet, Brytyjka, od dziecka skrycie pragnąca zostać pisarką, zabrała się za pisanie fan-fika „Zmierzchu” (czyli dalszych, alternatywnych losów jego bohaterów). Zaczęło się niewinnie, a skończyło na napisaniu romansu z elementami erotyki (czyli czegoś, co w „Zmierzchu” w ogóle nie występowało). Bo napisać, że „Pięćdziesiąt twarzy…” jest powieścią stricte erotyczną, byłoby obrazą dla takich klasyków gatunku, jak John Cleland („Fanny Hill”) czy David Lawrence („Kochanek lady Chatterley”). Ale do tego wrócę za chwilę. Fascynacja autorki „Zmierzchem” mocno przebija z jej debiutu. Konstrukcja pary głównych bohaterów jest inspirowana Bellą i Edwardem ze „Zmierzchu” do tego stopnia, że wręcz przypominają oni ich lustrzane odbicia. Anastasia Steele, 23-letnia absolwentka literatury, jest niezdarna, niewinna, niepewna siebie i nieświadoma swojej urody. Wypisz, wymaluj Bella. On natomiast, czyli Christian Grey, jest niczym wampir z Cullenów – tak przystojny, że brakuje przymiotników do opisu tej urody (w związku z czym autorka, wzorem Meyer, używa ciągle tych samych), bajecznie bogaty, dobrze wychowany i niezmiernie tajemniczy. No i starszy od niej, tyle że nie o całe wieki, jak w „Zmierzchu”, lecz ledwie kilka lat. Trafiają na siebie - jak to zwykle bywa – przypadkiem. Nie zdradzę niczego, pisząc, że ona szybko się w nim zadurzy, ale nie będzie pewna czy to mężczyzna dla niej. I racja, bo okazuje się, że Grey nie jest zainteresowany normalnym związkiem. On szuka kobiety do odgrywania teatrzyku sado-maso, w którym on będzie Panem, a ona Uległą. Reguły są twarde – on może z nią robić wszystko, ona nie może go nawet dotknąć… Reszty zdradzać nie będę, zresztą jest łatwa do przewidzenia.
Zostańmy jednak jeszcze przy bohaterach. Wzorem „Zmierzchu”, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” nie ma bohaterki, którą można byłoby polubić. Ana jest koszmarnie irytująca. Denerwuje nas w niej wszystko, a najbardziej jej naiwność i łatwość z jaką daje się uwieść Greyowi. To nie jest książka, której feministki mogą cokolwiek zawdzięczać (a mówi się o niej w takim kontekście), bo mężczyzna jest tu traktowany jak bóg, a skrytym marzeniem każdej kobiety zdaje się być całkowite jemu oddanie. Żeby jednak być szczerą muszę dodać, że w idealizowaniu męskiej urody James nie pobiła Stephenie Mayer. Choć była blisko. Nie mniej, Any nie da się lubić, a jak wie każdy, kto przeczytał w życiu choć jedną książkę, fajnie jest móc się w jakiś sposób identyfikować, czy po prostu zżyć, z bohaterem. A więc minus na starcie. Obok mało wyrazistej głównej bohaterki mamy jednak Christiana Greya, który jest jej zdecydowanym przeciwieństwem i ratuje tę powieść. To klasyczny homme fatale - niebezpiecznie pociągający, tak seksualnie, jak i intelektualnie, mężczyzna, którego chcemy zdobyć mimo jego niedostępności i świadomości, że znajomość z nim może nam przynieść jedynie zgubę. Grey jest bogatym biznesmenem, zasłuchanym w muzyce klasycznej. Nosi tylko lniane, białe koszule, ma własny odrzutowiec, szybowiec i kilka samochodów. No i ta nienaganna kultura osobista. I ta zdolność do prawienia komplementów – dowcipnych, niebanalnych… I skrywany sekret z przeszłości, który czyni go jeszcze bardziej atrakcyjnym… Ach, Grey to chodzący ideał i doskonały materiał na powieściowego łamacza serc. Jeśli jednak myślisz, że Grey to seks-maszyna bez uczuć (bo przecież tak musi być, skoro praktykuje seks sado-maso), jesteś w błędzie. Grey jednak jest księciem z bajki i głównie ten fakt decyduje, że w przypadku „Pięćdziesięciu twarzy Greya” nie mamy do czynienia z literaturą erotyczną, a zwykłym romansidłem. Zamykanie w szufladki nie ma jednak większego sensu, bo wyznaję, że nie o to chodzi, czy coś się mieści, czy nie mieści w jakimś pojęciu. Nie mniej, seksu BDSM (skrót od ang. bondage & discipline, domination & submission) jest tu tak naprawdę jak na lekarstwo. I nie ma on w sobie nic z drapieżności czy perwersji, o jaką się go podejrzewa. Nie ma tu bynajmniej nic, o czym gdzieś już nie słyszeliśmy. Kajdanki, bicze, związywanie – to nie jest żadne novum. Ponadto, E.L. James ma może i dobre pomysły na same… hm… pozycje i figury, ale nie potrafi ich opisać w sposób, który naprawdę mógłby budzić jakieś podniecenie (a czy nie o to chodzi w literaturze erotycznej?). Jej warsztat językowy jest zbyt ubogi do opisywania seksu, czy to tradycyjnego („waniliowego”, jak dowiadujemy się od Greya), czy tego bardziej niegrzecznego. Ale cóż się dziwić, skoro bardziej doświadczeni od niej twórcy przyznają, że napisać wiarygodną scenę erotyczną jest bardzo trudno. Pani James jest w tym bardzo słaba. Jej zasób słownictwa jest bardzo ubogi. W konsekwencji, Ana najczęściej podczas seksu „rozpada się na milion kawałków”, a Grey krzyczy na nią: „poczuj to dla mnie, mała”. Ich dialogi, o ile można je tak nazwać, podczas zbliżeń, są kuriozalne. Problem z E.L. James polega też na tym, że – bez zagłębiania się w szczegóły, bo to nie miejsce na nie - jej wizja seksu jako takiego, jest mocno wyidealizowana. Z tego powodu książka ta jest bardzo szkodliwa, bo przekazuje młodym, niedoświadczonym dziewczynom (które niewątpliwie po nią sięgną, zważywszy, że jest ona ogólnodostępna) dalekie od rzeczywistości komunikaty na temat tego, jak będzie wyglądać ich życie seksualne, kiedy już w końcu je zaczną. Dość powiedzieć, że dziewczyna, która nigdy nie miała do czynienia z seksem, utratę dziewictwa wita od razu wielokrotnym orgazmem. W gruncie rzeczy „Pięćdziesiąt twarzy… „ pozostaje więc tylko tym, z czego się wzięło – fikcją, pobożnym życzeniem, rzeczywistością, w której fajnie byłoby żyć, ale która nie istnieje.
Analizować książkę z pozycji (uff, co za niefortunny dobór słów) domorosłego seksuologa można by jeszcze długo, ale bezpieczniej będzie przejść do innej ważkiej sprawy. Mianowicie - tłumaczenie. Choć już sam język oryginału z pewnością nie sięgał literackich szczytów (pozostańmy w klimacie książki), to jednak polski tłumacz solidnie przyłożył się do tego, by nie dać nam czytelniczej satysfakcji. W tłumaczeniu najbardziej rażą takie kwiatki jak „kuźwa do kwadratu”, „kurka wodna” i „o, święty Barnabo!”. Dlaczego Ana nie może normalnie przeklinać? Tak, wiem, jest zbyt niewinna, ale najbardziej wymowne słowo na „k” w końcu jednak pada z jej ust i to bodajże dwukrotnie. Jeśli jednak tłumaczka chciała pozostać wierna oryginałowi i włożyć w usta Any przekleństwa, które prawdziwymi przekleństwami nie są, jestem pewna, że przy dobrych chęciach znalazłaby w naszym potocznym słownictwie synonimy brzmiące mniej niecodziennie niż „kurka wodna”. Na tym jednak nie koniec. Ta książka ma tak naprawdę dwie bohaterki – Anę i – uwaga – jej „wewnętrzną boginię”. Nie dowiedziałam się z książki, czy każda kobieta ją ma, ale sądząc po tym, że często zastępowana jest ona „świadomością” (szczytem szczytów jest zdanie „moja świadomość wystawiła swoją somnambuliczną główkę”), domyślam się, że tak. Fakt faktem jednak, że gdy tylko pojawia się na horyzoncie „wewnętrzna bogini” Any, miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. Nietrafione jest też okazjonalne tłumaczenie nazwiska Greya na „Szary” („Pan Szary”). W języku angielskim gra słów jest w tym wypadku do wykorzystania, zwłaszcza że Grey ma szare oczy. Po polsku jednak nie jest to tak finezyjne. Zdaje się, że pani Monika Wiśniewska, która tłumaczyła „Pięćdziesiąt twarzy…” (choć świetnie przetłumaczyła tytuł „Fifty Shades Of Grey”), potraktowała tłumaczenie zbyt dosłownie. Zabrakło jej chyba odwagi, by zdobyć się na odrobinę inwencji. Być może to przez fakt, że pracowała na bestsellerze i bała się go „zepsuć”. No to się udało.
Skoro to książka tak źle napisana i wtórna, co wobec tego sprawia, że się ją pochłania, a nie czyta? Cóż, prawda jest taka, że można się przy niej po prostu zapomnieć. „To słodka udręka – do zniesienia… przyjemna - nie, nie od razu (…)” posługując się cytatem z Any. Nie od razu, ale w miarę czytania da się przywyknąć do stylu E.L. James i jej wewnętrznej bogini (być może to ona kazała napisać jej tę książkę) i czerpać po prostu pewną perwersyjną radość z tego, że oto mamy w ręku książkę, która niczego od nas nie wymaga. Z każdym kolejnym rozdziałem wzrasta poziom jej „szmirowatości”, a jak pewnie udowodnili amerykańscy naukowcy (albo wkrótce to zrobią), natura ludzka jest przewrotna i im niższy poziom coś reprezentuje, tym większą przyjemność sprawia nam obcowanie z tym. Z literaturą jest tak chyba w szczególności. Jasne, obiektywnie patrząc „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to strata czasu, zwłaszcza kiedy na półce stoją w kolejce do przeczytania „Ulisses” i „Czarodziejska góra”, ale jako guilty pleasure czytane dla totalnego relaksu po ciężkim dniu, sprawdza się doskonale.
Nie da się pisać o tej książce, bez analizy zamieszania, jakie wywołała. Rynek wydawniczy zaczyna zalewać fala „greyopodobnych” dzieł, aspirujących do miana literatury erotycznej. A to oznacza, że jest popyt. Trylogia E.L. James sprzedała się już w nakładzie 40 milionów egzemplarzy, a liczba ta cały czas rośnie. Kto kupuje? Oczywiście kobiety. I to w każdym wieku, choć to pewnie zależne jest od kraju. Wątpię, że w Polsce sięgną po nią typowe „mamuśki”, równolatki autorki. Ale w Stanach wiele kobiet po czterdziestce przyznaje, że dzięki lekturze tej książki, ich życie seksualne rozkwitło na nowo. Krytycy, recenzenci i dziennikarze szukają odpowiedzi na pytanie, co takiego jest w prozie James, że to właśnie ona rozbudziła uśpione fantazje. Tymczasem, wydaje mi się, że gdzieś w tym całym dyskursie zagubiło się sedno, o jakie chodzi w recenzowaniu literatury – czy warto po tę książkę sięgnąć? Nie ma na to pytanie łatwej odpowiedzi. Zachęcać do czytania słabej literatury nie wypada, ale z drugiej strony - jeśli ta książka jest dziś nie tyle książką, co zjawiskiem, to zainteresowani literaturą, feminizmem czy obyczajowością powinni po nią sięgnąć. I jestem przekonana, że prędzej czy później to zrobią. Nie widzę w jej przeczytaniu nic złego – jeden, góra dwa wieczory wyrwane z życiorysu, zmarnowane, nie do odratowania. Najważniejsze to podejść do lektury z dystansem i nie zapomnieć, że obok pseudoerotycznych romansów nadal istnieje jeszcze w świecie Literatura.
Malwina Sławińska
* tytułu recenzji nie wymyśliłam ja, lecz pani E.L. James
Wszystkie cytaty za: E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, przeł. Monika Wiśniewska, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2012.
Oceny
Książka na półkach
- 50 764
- 8 911
- 4 195
- 2 245
- 674
- 641
- 443
- 298
- 263
- 218
Opinia
Postanowiłam podejść do tej książki w nieco inny sposób. Wszyscy czytający narzekają na słaby warsztat pisarski Eriki Leonard, więc przyjrzałam się stronie językowej. Zaznaczam jednak, że nie chodzi mi o dokładne analizowanie stylu, każdego zdania czy przecinka. Tutaj uciszam moją filologiczną boginię i skupiam się na tym, co mnie w czasie czytania wyjątkowo wkurzało.
Nie jestem bardzo wymagającym czytelnikiem, ale lubię gdy dana książka spełnia kryteria własnej tematyki. W przypadku "Pięćdziesięciu twarzy Greya" autorka skupiła się tylko na historii, zapominając o słowach, której ją budują. Nie znam oryginału, więc mogę ocenić tylko polskie tłumaczenie. Pani Leonard lubuje się w erotycznych romansidłach, książkę nazwała prowokacyjnym romansem, a swój warsztat nazywa grafomańską zabawą. Dopóki to wszystko siedziało w internecie, nikt się nie czepiał. A kiedy wybuchła sensacja, sprzedaż rosła i miliony zaczęły wpływać na konto, wydawca konsekwentnie ignorował recenzje czytelników.
Książki tego typu są zwykle pisane prostym literackim językiem, który idealnie pasuje do lekkiej tematyki. W przypadku "Pięćdziesięciu twarzy Greya" jest więcej języka potocznego mówionego. Jest ubogi zasób słownictwa oraz (w polskim przekładzie) mała ilości soczystych wulgaryzmów - bo w wypadku takiej tematyki wypadałoby je stosować. Tłumaczeniem, tłumaczeniem, ale jest jeszcze korekta tekstu, która wszystko zgrabnie połączy. Według metryczki trzy osoby robiły korektę tego tekstu po tłumaczeniu. I trzy osoby nie potrafią korzystać ze słowników. Podczas czytania zaznaczałam sobie to, co mi się nie podobało i wyszło mi dziesięć stron w Wordzie. Nie przytoczę wszystkiego, jedynie kilkanaście przykładów. Błędów stylistycznych nawet nie liczyłam. Nie miało to sensu, skoro w książce jest mnóstwo wtrąceń z języka mówionego.
1. Błędy różnego rodzaju i zdania beznadziejne
Zacznę od słowa 'burczeć'. Jest ono nagminnie stosowane, a ja powiem szczerze, że jedynie co mi przychodziło na myśl, gdy się pojawiało, to burczenie w brzuchu :)
Ana: "Kompletnie nic o nim nie wiem – burczę, bez powodzenia próbując stłumić rosnącą panikę".
Zaglądam do słownika. Burczeć oznacza: gderać, zrzędzić lub wydawać monotonny, terkotliwy dźwięk. I mimo że znam już sens, to nadal mi nie pasuje do wypowiedzi bohaterów.
"Wanna jest z białego kamienia, głęboka, owalna i bardzo dizajnerska". 'Dizajnerska'. Jestem wielkim wrogiem spolszczania angielskich słówek. Wiem, że język ciągle się zmienia, jednak niektóre nowe słowa kompletnie nie pasują i dziwnie wyglądają w języku polskim. W poradach językowych wyczytałam, że przyjęło się u nas słówko designer, ale nie powinno się go pisać przez "j". Należałoby napisać designerska. Mniej kole w oczy. Podobnie jest słówkiem 'mejl'. Zostało całkowicie spolszczone, jednak ja jestem zdania, że o wiele lepiej wygląda pisane oryginalnie: mail lub e-mail.
Kolejny przykład pokazuje poprawność językową pracujących nad książką korektorów.
Ana: "Przekrawam bajgla i wrzucam do tostera".
Czy tylko mnie to słówko odstrasza? To wygląda na jakiś dziwny twór językowy i ciężko się wpierw domyślić, że chodzi tu o krojenie czegoś. Zostało to utworzone od słowa: 'przekrajać'.
"W odmianie tego dokonanego czasownika dochodzi do wielu błędów wynikających z mylenia przekrajać z jego niedokonanym odpowiednikiem – przekrawać. Budujemy więc fałszywe analogie typu: ja przekrawam - ja przekrajam. Tymczasem przekrajać jako czasownik dokonany w ogóle nie ma form czasu teraźniejszego. Odmienia się w czasie przyszłym w następujący sposób: ja przekraję, ty przekrajesz, itp." - tak to wyjaśnia słownik. Czy nie lepsze więc byłoby zdanie: 'Kroję bajgla i wrzucam do tostera'?
Jedno z pierwszych zdań książki: "Do diaska z tymi włosami, zupełnie się nie chcą układać". To tłumaczenie angielskiego zwrotu: "Damn my hair”. Do diaska to takie bezpłciowe powiedzenie, może byłoby lepiej to wzmocnić? Np. 'Do cholery/Do diabła z tymi włosami'?
"[...]Okej, może z sześć lat lub coś koło tego, i okej, odnoszący niesamowite sukcesy, no ale jednak młody – wręczy mi dyplom ukończenia studiów". Okej, prawda? :)
"Jego spojrzenie jest nieustępliwe i zdecydowane. Rany Julek. A co, u licha, on tutaj robi, na dodatek w kremowym swetrze z grubej dzianiny, dżinsach i traperkach? Chyba mam otwartą buzię i nie jestem w stanie zlokalizować mózgu ani głosu". - to jedno z fascynujących wyznań Any, która na widok przystojnego mężczyzny, nie wie gdzie ma mózg.
"Zachowuję się egzaltowanie jak dziecko, a nie dorosła kobieta, której w stanie Waszyngton wolno głosować i legalnie pić alkohol". - w sumie zachowuje się tak przez większość książki - niekończący się stan podniecenia.
"Żołądek podchodzi mi do gardła i zginam się we dwoje". - Jeszcze nie potrafię sobie wyobrazić takiej sytuacji. Gdyby zgięła się w pół, to prędzej.
"Czyta gazetę wielkości kortu do tenisa". - Wiecie jak to wygląda? Dacie radę sobie to wyobrazić? ;)
"Ignoruję nieprzyjemne ukłucie rozczarowania. Dlaczego pragnę spędzać każdą chwilę z tym kontrolującym wszystko bogiem seksu? Ach tak, zakochałam się w nim, a on umie latać". - kolejna złota myśl Any. To trzecie zdanie ni przypiął, ni przyłatał.
2. Gdzie się podziały synonimy?
Ubogi zakres słownictwa jest tak rażący, że aż miałam ochotę sama poprawiać całe fragmenty.
"Natrząsa się ze mnie". - rzadko się spotykam z takim określeniem. A mamy do wyboru tyle innych: kpić, nabijać się, naigrawać się, naśmiewać się, ośmieszać, stroić żarty, szydzić, wyśmiewać, żartować sobie. Bardzo ciężko się zdecydować, prawda?
"[...]warczę, a jego uśmiech staje się szerszy". - Ana i Christian bardzo dużo warczą w wypowiedziach, jak psy ;)
"Uśmiech ma sardoniczny". - Przyznam szczerze, że nie wiedziałam co oznacza to słowo. Gdzieś mi się obiło o uszy, ale jego znaczenie już nie. Spytałam też kilku znajomych. Wszyscy patrzyli na mnie dziwnie, prosząc o powtórzenie słowa. A tłumacz z uporem maniaka używa go co kilka stron. Sprawdziłam słownik synonimów. Można je zastąpić kilkoma bardziej znanymi przymiotnikami: cięty, ironiczny, kąśliwy, kpiarski, kpiący, prześmiewczy, sarkastyczny, szyderczy, uszczypliwy, zjadliwy. Ale po co ułatwić czytelnikowi zadanie?
"Za to ty wielomówny". - Nie lepsze byłoby: Za to ty gadatliwy?
"Elliot peroruje na temat swojego najnowszego projektu budowlanego". - Jak miło znaleźć wśród potocznych zwrotów słowo z wyższej półki, mało używane w prostym literackim języku. Dla niewtajemniczonych: perorować to nic innego jak wygłaszać perorę :D Czyli przemawiać, rozwodzić się nad czymś.
"Pamiętam, że czułam się skonsternowana swoją reakcją". - Ana w czasie swoich osobistych rozterek czasem wypowie się bardzo oficjalnie do samej siebie. Zwłaszcza wtedy, gdy czuje się zakłopotana.
"Ależ on apodyktyczny". - Christian jest ogólnie władczy, zaborczy, jednak dla Any najczęściej apodyktyczny.
Poza tym, jak ktoś policzył, główna bohaterka 30 razy "przygryza dolną wargę", 73 razy "przewraca oczami", także 25 razy "eksploduje" przy Christianie. "No a jakżeby inaczej, prawda"? - podsumujmy to ulubionym zdaniem Any.
3. Dziwne twory językowe
"Chyba zgromadziłam dość materiału dla Kate, no nie?"
"Wiem, że ten człowiek pojawia się teraz w moich snach, ale tylko dlatego, aby oczyścić mój organizm z tego okropnego przeżycia, no nie?" -
Kilka razy, gdy Ana o czymś wspomina, nagle ni skąd ni zowąd używa zwrotu 'no nie?', jak by zwracała się do czytelnika. Tylko że książka nie ma takiej formy narracyjnej, a jeżeli już się do kogoś zwraca w myślach, to do swojej podświadomości. Nie wiem czy to jest zamierzone, czy może to wynik braku edycji tekstu?
Potem jeszcze napotykam kolejne dziwne zdanie: "W tym stroju z pewnością nie wygląda na multimilionera, miliardera czy innego era". To "era" jest niby logiczne, ale kompletnie niepotrzebne. Musiałabym poszperać, ale wydaje mi się to niepoprawne. Jest jeszcze coś takiego: "A więc zasady srady". Ciekawe, kto to w ogóle wymyślił?
4. Niepasująca potoczność
Dochodzę do wniosku, że nawet korektorzy nie chcą przyjąć do wiadomości, że słowa mówione nie zawsze dobrze wyglądają, gdy się je napisze. Są tylko sprawcami błędów stylistycznych i złego humoru czytającego. Mnie potoczność w książkach razi. Zbyt duża ilość "mówionych słów" zaśmieca tekst i wtedy mało przyjemnie się go czyta.
"Megapotężny". - tego nie pisze się razem. Nigdy!
"Nie mogę tego skopać?"
"Odpicować swoje domy".
"Stracił okazję cyknięcia fotki".
"Kiedy odpadłaś." (w sensie: straciła przytomność),
"Będę musiała to wszystko przetrawić". (w sensie: przemyśleć).
"Do uszu ryczy mi Snow Patrol". (Snow Patrol nie gra heavy metalu :))
5. Przekleństwa
"Kurde i jeszcze raz kurde".
"Jasny gwint!" "Rany Julek! Kurka wodna!"
"O święty Barnabo, czy ja to właśnie powiedziałam na głos?"
"Dupa blada. Kuźwa. Kuźwa do kwadratu. Jasny gwint do kwadratu."
"O cholercia. Cholera do kwadratu. Cholera do sześcianu."
Tak przeklina się w prowokacyjnym romansie. W hipnotycznej, uzależniającej, iskrzącej seksem i erotyką powieści. Aż mi się na usta ciśnienie soczyste słowo na K!
6. Podświadomość/ wewnętrzna bogini
To, co się dzieje w głowie Any jest idiotyczne, sami przeczytajcie.
- „Ana, weź się w końcu w garść” - błaga moja udręczona podświadomość.
- "I możliwe, że jutro znowu się z nim spotkasz” – szepcze kusząco to mroczne miejsce u podstawy mego mózgu.
- [...]Pyta mnie podświadomość, unosząc brew.
- „Może uważa, że jeszcze się nie obudziłaś” – drwi ze mnie podświadomość, która jest znowu w szyderczym nastroju. Chrząkam, starając się odzyskać kontrolę nad nerwami.
- Moja maleńka wewnętrzna bogini kołysze się w powolnej, zwycięskiej sambie.
- Moja wewnętrzna bogini piorunuje mnie wzrokiem, tupiąc niecierpliwie małą nóżką. Ona gotowa jest już od wielu lat i może pójść z Christianem Greyem na całość, ale ja nadal nie rozumiem, co on we mnie widzi... w nijakiej Anie Steele – to się nie trzyma kupy. (zapewne nie :P)
- Moja podświadomość wystawiła swą somnambuliczną głowę. (dla niewtajemniczonych: to inaczej oniryczny, dotyczy też snu, transu - ale ja i tak nie rozumiem tego zdania :))
- "Szczerze mówiąc, tak” – warczy moja podświadomość. Och, przymknij się! Pytał cię ktoś o zdanie?
- Moja podświadomość się denerwuje i niespokojnie obgryza paznokcie.
7. Słowa głównie związane z seksem
Kiedy ma dojść do seksualnych uniesień, a zwykle dość często to tego dochodzi (bo gdyby wyciąć wszystkie sceny seksu, to by mało treści zostało), Ana zwykle mówi/krzyczy w myślach: "O rety... on jest naprawdę, całkiem... rety! O rety, cóż za widok!" Konieczna jest też fryzura w stylu „po seksie” lub przeczesanie palcami fryzury „po seksie”. Ana podczas miłosnych uniesień rozpada się na milion kawałków, a Christian głównie krzyczy: "dalej, maleńka, dojdź dla mnie" lub "poczuj to dla mnie, mała". Niezmiernie ważne są też dwa słowa: TEN - wskazuje na całego Greya, a TAM to miejsce między nogami Any. Christian często mówi: "Nie przygryzaj wargi, Anastasio. Wiesz, jak to na mnie działa". I zwykle po tym coś się dzieje.
8. Inspiracja Zmierzchem
Pani Leonard zwariowała na punkcie historii Belli i Edwarda, ale brakowało jej pikantnych scen między nimi (to nie dziwne, skoro uwielbia czytać kiczowate romanse). Napisała więc coś bardziej odważnego. Ok, rozumiem. Mogła się tym zainspirować. Tylko dlaczego czytając widzę podobieństwa do głównych bohaterów? Dlaczego mają podobne cechy, zachowania, a nawet podobnie mówią? Dlaczego pewne sytuacje i postacie drugoplanowe są takie same jak w Zmierzchu? To nie jest inspiracja, to skopiowanie historii z zamianą kilku elementów. Po co być oryginalnym, skoro można zarobić na analogii?
1.Wszystkie cytaty za: E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, przeł. Monika Wiśniewska, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2012.
2. W pisaniu tekstu korzystałam z dwóch internetowych słowników: http://www.sjp.pl/ oraz http://sjp.pwn.pl/.
3. Zajrzałam też do wywiadów z autorką, opublikowanych na stronach: http://www.styl.pl oraz na http://www.gala.pl
Postanowiłam podejść do tej książki w nieco inny sposób. Wszyscy czytający narzekają na słaby warsztat pisarski Eriki Leonard, więc przyjrzałam się stronie językowej. Zaznaczam jednak, że nie chodzi mi o dokładne analizowanie stylu, każdego zdania czy przecinka. Tutaj uciszam moją filologiczną boginię i skupiam się na tym, co mnie w czasie czytania wyjątkowo wkurzało.
więcej Pokaż mimo toNie...