Najnowsze artykuły
- ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
- ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
- Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
- ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Władysław Pobóg-Malinowski
7
6,8/10
Pisze książki: biografia, autobiografia, pamiętnik, historia
Urodzony: 23.11.1899Zmarły: 21.11.1962
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,8/10średnia ocena książek autora
29 przeczytało książki autora
75 chce przeczytać książki autora
2fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Z mojego okienka. Fakty i wrażenia z lat 1939-1945. Tom I 1939-1940
Władysław Pobóg-Malinowski
0,0 z ocen
8 czytelników 0 opinii
2013
Najnowsza Historia Polityczna Polski 1864-1914 [Tom1 i Tom2]
Władysław Pobóg-Malinowski
5,8 z 4 ocen
11 czytelników 0 opinii
1991
Najnowsza historia polityczna Polski, 1864-1945. Tom 1 1864-1919
Władysław Pobóg-Malinowski
7,8 z 11 ocen
47 czytelników 3 opinie
1990
Najnowsza Historia Polityczna Polski 1914-1939 [Tom1 i Tom2]
Władysław Pobóg-Malinowski
5,0 z 6 ocen
8 czytelników 3 opinie
1990
Najnowsza historia polityczna Polski. Okres 1939-1945
Władysław Pobóg-Malinowski
6,1 z 7 ocen
25 czytelników 1 opinia
1989
Józef Piłsudski 1901-1908. W ogniu rewolucji.
Władysław Pobóg-Malinowski
7,0 z 1 ocen
5 czytelników 1 opinia
1935
Najnowsze opinie o książkach autora
Najnowsza Historia Polityczna Polski 1914-1939 [Tom1 i Tom2] Władysław Pobóg-Malinowski
5,0
Łukasz „Autorowi nieco za często udawało się mijać z prawdą (…) Głównie wybierał ze źródeł tylko to, co było mu wygodne albo przypisywał im sens, którego nie miały (…)” Gdybyż tylko to… Potrafił łączyć kilka wypowiedzi w jedną zbiorczą, nie zaznaczając co było z czego (wynikły z tego mętlik widać w „Agresji 17 września” Jerzego Łojka w przypisie 298 na s. 182 wydania z 1990). Bądź przytaczał bez źródła.
„W ciągu dwudziestolecia niepodległości rozparcelowano 2 654 000 ha z tego w okresie 1919 – 1925: 838 873 ha, w 1926 – 1934: 1 297 345 ha, w 1935 – 1939: 517 782 ha. W r. 1939 gospodarstwa drobne obejmowały już 80 proc. obszaru rolnego w kraju; pozostawało jeszcze ok. miliona ha do parcelacji na podstawie ustawy z r. 1925.” (s. 838) Cenne dane, tylko skąd? Zapewne z Małego Rocznika Statystycznego s. 70n
https://rcin.org.pl/dlibra/doccontent?id=17198
Widocznie uznawał. że dane powszechnie dostępne.
Wiedza o prawie międzynarodowym taka sobie.
„21 kwietnia [1920] została podpisana, a nazajutrz ogłoszona polityczna konwencja polsko – ukraińska, mówiąca, iż "rząd polski uznając prawo Ukrainy do niezależnego bytu państwowego uznał Dyrektoriat niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej, z głównym atamanem Semenem Petlurą na czele, za zwierzchnią władzę Ukraińskiej Republiki Ludowej".” (s. 430) Ściśle biorąc ogłoszonym został tylko 1 artykuł (bez zaznaczenia, że jest początkiem czegokolwiek).
Porównanie umów polsko–francuskich z 1921 i 1925 (s. 635 i 698) wypadło równie bałamutnie, co w „Tajemnicy Piłsudskiego” Mieczysława Pruszyńskiego, zapewne ten ostatni „wiedzę” o nich czerpał z „Najnowszej Historii”.
„Od czasów Locarna zresztą wisiała nad Polską nieustanna groźba zastosowania słynnego artykułu 19 Paktu Ligi, mówiącego o możliwości "ponownego zbadania traktatów, które nie dają się już zastosować, oraz położenia międzynarodowego, którego dalsze trwanie mogłoby zagrozić pokojowi świata".” (s. 732)
Jak poprzednio. Artykuł ten, ustalony w Wersalu w 1919, zatem obowiązujący już przed Locarno, upoważniał Zgromadzenie Ligi, by okresowo wzywało państwa członkowskie „do ponownego zbadania”. Zależało od zgody większości członków by podjąć uchwałę, która jedynie wzywałaby – po angielsku brzmiało to „advice” (doradzać),po francusku „inviter” (zapraszać czy zachęcać) – strony jakiejś umowy do jej „ponownego zbadania”. Przepis ów i tak znalazł zastosowanie tylko raz, w sporze dwóch państw południowoamerykańskich na początku lat 20, chociaż i wtedy Zgromadzenie nie podjęło uchwały.
Rozbawiło mnie, gdy odkrył jakieś „miliony” należące do Obozu Zjednoczenia Narodowego, bez źródła oczywiście.
„Już w ciągu pierwszego tygodnia zgłosiło się do szeregów Obozu prawie dwa miliony członków, a ilość ta rosła jeszcze w miarę, jak sieć organizacyjna, w formie "okręgów", "obwodów" i "oddziałów", obejmowała obszar Rzeczypospolitej i wszystkie dziedziny życia społecznego i gospodarczego.” (s. 803)
Andrzej Albert (Wojciech Roszkowski) podaje około 40 do 50 tys. osób w końcu 1937 („Najnowsza historia Polski: 1918–1980” Polonia 1989 s. 243 co prawda z powołaniem na wydanych w PRL „Piłsudczyków bez Piłsudskiego” Tadeusza Jędruszczaka 1963 s. 158). „Pod koniec tego [1937] roku, nie będąc jeszcze w pełni zorganizowany, OZN bez Warszawy mógł mieć 40 – 50 tys. członków. Na przełomie lutego i marca 1938 r. jego stan przekroczył zaś przypuszczalnie 100 tys.” (Andrzej Notkowski „Pod znakiem trzech strzał: prasa Polskiej Partii Socjalistycznej w latach 1918–1939” 1997 s. 41)
O „miejscu odosobnienia” w Berezie ma do powiedzenia „był to w istocie swej bardzo przykry, ale w ówczesnych warunkach niemal nieunikniony sposób ochrony państwa przed idącymi z różnych stron próbami podważania i rozbicia jego spoistości wewnętrznej. Stan ilościowy więźniów w obozie wahał się w granicach od 200 do 350. Regulamin był surowy, ale bez odchyleń od podstawowych zasad humanitaryzmu. Kierowano do Berezy najczęściej wtedy, gdy udział w działaniu na szkodę państwa i społeczeństwa nie ulegał wątpliwości, ale gdy brakowało formalno–prawnych dowodów dla sprawy sądowej lub gdy nie można było ujawnić tych dowodów bez ujawnienia, a przeto i stracenia źródeł informacyjnych, potrzebnych w dalszym ciągu, w wypadkach agentur sowieckich i niemieckich. W Berezie zdarzały się wypadki nadużyć (szykany, wyzwiska, bicie pałkami gumowymi, zmuszanie do bezsensownej pracy). Przedstawiciele władz z Warszawy dojeżdżali jednak często, żeby kontrolować tryb życia w obozie; wykonawców zbyt gorliwych usuwano i karano. Polacy mają niezwykłą zdolność lżenia samych siebie, toteż w wypadku Berezy posuwają się za daleko w swoich sądach i ocenach. Znacznie więcej spokoju i umiaru wykazują Ukraińcy – ich wspomnienia dają obraz jeszcze przesadny, ale stokroć bliższy prawdy (zob. E. Wreciona: "Bereza Kartuska z innej strony" w „Kulturze" nr 30/1950 i Wł. Makar: "Jak to było w Berezie" w „Kulturze" nr 98/1955). Najwięcej hałasu wywoływało kierowanie do Berezy tych utajonych komunistów, którzy pod maską "działaczy radykalnych" wciskali się do PPS, ruchu ludowego i Związku Nauczycielstwa.” (s. 837n) Wywód przepisany, znów bez zaznaczenia, z „Pamiętnika niebohaterskiego” Sławoja – Składkowskiego: „Polska znajdowała się stale w stanie pół – wojny, pół – pokoju z sąsiadami ze Wschodu i Zachodu, pomimo pozorów dotrzymywania zasad paktów o nieagresji ze strony tych państw. Byliśmy stale społecznie i politycznie podminowywani przez agentów, płatnych przez Sowiety i Niemcy. Władze sądowe często nie mogły zasądzać tych agentów dla braku dowodów prawnych, mimo ich oczywistej pracy przy rozbijaniu życia Polski. Agenci sowieccy i komuniści polscy, działający przeciw bezpieczeństwu Państwa, których trudno było "złapać na gorącym uczynku", byli głównymi więźniami Berezy. Agentów niemieckich umieszczal1smy w Berezie tylko w wypadkach wyjątkowych, gdyż wywoływało to retorsje niemieckie na ludności polskiej w Niemczech. Byli tam w Berezie, jednak, członkowie Ukraińskiej Organizacji Wojskowej. Najsprytniejsi komuniści usiłowali utrzymywać kontakty z organizacjami legalnymi w Polsce jak np. P.P.S. lub Związek Nauczycielstwa Polskiego. O tych utajonych komunistów było najwięcej krzyku i interwencji, gdy dostali się do Berezy. Życie wykazało, iż byli to prawdziwi komuniści, wysługujący się Sowietom. Doskonałe wyniki dawało osadzenie na pewien czas w Berezie różnych nożowców i pobytowców, jeszcze z czasów rosyjskich, będących postrachem całej gminy. Nie bali się oni więzienia, do którego wybierali się zwykle na zimę, natomiast surowy tryb życia w Berezie robił z nich potulnych ludzi. Decyzja wysyłania do obozu odosobnienia w Berezie pobierana była osobiście przez ministra Spraw Wewnętrznych, celem uniknięcia nadużyć w stosowaniu tego drastycznego środka. (…) Na ogół biorąc, w wyjątkowej pół-wojennej sytuacji Polski, Bereza była niepopularnym i przykrym, lecz pożytecznym narzędziem ochrony całości i spoistości Państwa w wypadkach, gdy władze sądowe nie mogły wkraczać, dla braku możności ujawnienia dowodów winy, ze względu na tajne popieranie winowajców przez Niemcy lub Sowiety. Unikaliśmy w ten sposób mnóstwa procesów politycznych, które nie pomagały, a raczej szkodziły Polsce, ze względu na stosunki z potężnymi a podstępnymi sąsiadami, podkopującymi spoistość Państwa. Te motywy istnienia Berezy były trudne do "ujawnienia" społeczeństwu polskiemu i dlatego Bereza była doskonałym "konikiem", na którego wsiadali wszyscy mówcy i dziennikarze, zwalczający Rząd Polski. Nie mogłem jednak dla uzyskania popularności Rządu pozwolić grasować bezkarnie w Polsce agentom Sowietów i Niemiec, bo to dopiero byłoby zbrodnią wobec społeczeństwa i Państwa Polskiego.” („Kultura” Paryż nr 47 z września 1951 s. 129n). Na wywód ten padła odpowiedź: „Sławoj-Składkowski swoją obronę instytucji Berezy opiera na dwóch przesłankach: 1) "Władze sądowe często nie mogły zasądzać tych agentów (Sowietów i Niemiec) z braku dowodów prawnych". 2) "Decyzja wysyłania do obozu odosobnienia pobierana była osobiście przez ministra Spraw Wewnętrznych, celem uniknięcia nadużyć w stosowaniu tego drastycznego środka". Pierwsza z tych przesłanek jest natury rewelacyjnej. Składkowski jest świadomy, że istnieją dowody prawne, że tych dowodów prawnych czasami brak i dlatego sądy nie mogą zasądzać; że brak dowodów prawnych można zastępować dowodami NIEPRAWNYMI; że on, Składkowski, posyłał współobywateli do Berezy na podstawie dowodów nieprawnych! Zajmijmy się przez chwilę owymi nieprawnymi dowodami. W procesie karnym wszystkie dowody są dopuszczalne. Nie ma dowodów prawnych i nieprawnych w procesie karnym. Tylko z d o b y w a n i e dowodów bywa czasem nieprawne. Na przykład, przyznanie się oskarżonego do zarzuconego mu czynu jest dowodem prawnym, lecz wydobycie od oskarżonego przyznania, za pomocą bicia czy tortury, jest nieprawne. Tak więc, jest metoda sądowa zdobywania prawdy i dowodów, metoda badania, śledzenia, zbierania poszlak, konfrontowania ich i wnioskowania. Jest i druga metoda, metoda stosowana przez organy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych czasami, za pomocą bicia, prowokacji, fałszu. Sądy całego świata tej drugiej metody zbierania dowodów nie lubią. Poprawiam się, nie wszystkie sądy: za żelazną kurtyną innych dowodów niemal nie znają, jak tylko te, które są zdobywane w sposób nieprawny. Jeżeli chodzi o sprawy komunistyczne w sądach polskich, to, jako długoletni obrońca przed tymi sądami w sprawach komunistycznych, mogę stwierdzić, że sądy w Polsce skazywały komunistów przy najlżejszych dowodach i najsłabszych poszlakach, tak więc powołanie się Składkowskiego na to, że sądy często nie skazywały z powodu braku dowodów, jest nieprawdziwe i użyte tylko w celu stworzenia fałszywego argumentu w obronie nieprawnych, terrorystycznych metod traktowania ludzi w Berezie. Gdyby chodziło tylko o walkę z naruszeniem prawa wtedy, gdy sądy są bezradne z powodu "braku dowodów prawnych", to dlaczego stosowano w tych przypadkach "drastyczne środki"? Tego Składkowski nie wyjaśnił, jak nie wyjaśni nigdy dlaczego stosowano te środki przeciwko ludziom – jak to udowodnię na przykładach, cytowanych przez samego Składkowskiego – którym nie można zarzucić popełnienia jakiegokolwiek bądź przestępstwa, przewidzianego przez Kodeks Karny czy inny przepis karzący. Nie dla walki z przestępstwem była powołana Bereza i nie był deportujący do Berezy Składkowski namiastką sprawiedliwości. Składkowski wysyłał ludzi do Berezy, bo rządzić terrorem wydawało mu się łatwiejsze. Przechodzę do drugiej tezy, do owej gwarancji nienadużywania tego drastycznego środka. Tą gwarancją jest osoba pobierająca decyzję wysłania. Osoba ta jest oczywiście tak światła, tak wszystko wiedząca, tak nieomylna, że daje absolutne gwarancje przeciwko jakiemukolwiek bądź błędowi, czy nieostrożności. Któż nie wie, że taką właśnie osobą, był w przedwojennej Polsce Felicjan Sławoj-Składkowski! Wiadomo, nigdy się nie omylił. Były czasy kiedy Składkowski był skromniejszy i przyznawał się do błędów i błąkania.” (Ludwik Honigwill „Przyczynki do Berezy”, „Kultura” nr 57/58 z lipca/sierpnia 1952 s. 97n)
Można dodać, że:
– Stan dzienny bywał wyższy niż 200 do 350, przed wybuchem wojny: 1 stycznia 502, 1 lutego 526, 1 marca 502, 1 kwietnia 482, 1 maja 503, 1 czerwca 535, 1 lipca 522, 1 sierpnia 473 (Wojciech Śleszyński „Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej” 2003 s. 85)
– Rozporządzenie z 17 czerwca 1934 „w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu” (Dz. U. Nr 50 poz. 473) milczało o zatwierdzaniu przez ministra spraw wewnętrznych wniosków o „odosobnienie”, nadzór ten Składkowski sprawował osobliwie: „Punktualnie o 9.00 rozpoczynał się referat Polityczny i Bezpieczeństwa. Prowadził go dyrektor Departamentu Politycznego Żyborski w obecności wiceministrów Bronisława Klukowskiego i Władysława Korsaka oraz Komendanta Głównego Policji Państwowej generała Kordiana Kordiana – Zamorskiego. Po referacie dyrektora Żyborskiego odbywałru się krótka dyskusja i uzupełnienia. (…) Podpisy zajmowały niewiele czasu, gdyż kładłem je nie czytając [!] aktu, na odpowiedzialność dyrektora departamentu, co do jego formy. Treść aktu analizowaliśmy zwykle w godzinach popołudniowych, a parafa wiceministra była dla mnie rękojmią, iż forma i wykończenie aktu odpowiada zamierzonej treści i wytyczonemu celowi.” („Kultura” Nr 45/46 z lipca/sierpnia 1951 s. 181)
– Objaśnianie konieczności „miejsca odosobniania” przez „doskonałe wyniki” wynikłe z „osadzania” jakichś „nożowców” brzmi niepoważnie, wedle danych z 14 stycznia 1937 trafiło tam ogółem 725, w tym 410 komunistów, 227 członków OUN, 64 z SN i ONR, 6 z SL, 15 zawodowych przestępców i 3 lichwiarzy (Ireneusz Polit „Miejsce Odosobnienia w Berezie Kartuskiej w latach 1934-1939” s. 89). Kodeks Karny przewidywał dla takich przestępców odpowiednie zakłady, o czym piszę w omówieniu „Ośrodków Przystosowania Społecznego”.
– To samo dotyczy obawy przed „ujawnieniem źródeł”. Art. 316 KPK przewidywał „powadzenie przy drzwiach zamkniętych całej rozprawy lub jej części, jeżeli jawność postępowania mogłaby obrażać dobre obyczaje, spowodować zaburzenie spokoju publicznego lub ujawnić okoliczności, których zachowanie w tajemnicy jest niezbędne ze względu na bezpieczeństwo Państwa” choć wedle art. 320 ogłoszenie wyroku miało być zawsze jawne. Art. 159 § 2 KK za rozgłaszanie wiadomości z takiej rozprawy groził aresztem do 6 miesięcy lub grzywną, § 1 tyle samo za rozpowszechnie wiadomości z dochodzenia lub śledztwa bez zezwolenia prowadzącej je władzy. Dekret z 22 listopada 1938 „o ochronie niektórych interesów Państwa” (Nr 91 poz. 623) w art. 12 za m. in. ogłoszenie aktu oskarżenia lub innego pisma procesowego przed jego odczytaniem na rozprawie, albo wiadomości o przebiegu niejawnego posiedzenia sądu, narad lub głosowania sędziów przewidywał karę aresztu do roku. Wedle art. 30 rozporządzenia z 24 października 1934 (Dz. U. Nr. 94 poz. 851) w sprawach dotyczących ochrony tajemnic państwowych sąd mógł zarządzić ogłoszenie wyroku przy drzwiach zamkniętych, jeżeli uznał to za niezbędne, a wedle dekretu z 21 listopada 1938 „o usprawnieniu postępowania sądowego” (Dz. U. Nr. 89, poz. 609) sąd mógł zaniechać przytoczenia powodów wyroku, gdy cała rozprawa odbyła się przy drzwiach zamkniętych.
Innych dowolnych twierdzeń jeszcze sporo można wyliczyć.
Jednak są też słuszne.
Grupa Berlinga z Małachowki miała poprzedników w 1918, najliczniejszy „był słynny już w 1917 roku "pułk białogrodzki". Przemianowany niebawem na "rewolucyjny pułk czerwonej Warszawy" ze Żbikowskim na czele, stał się trzonem głównym tzw. "dywizji zachodniej", dwubrygadowej, formowanej częściowo w Tambowie, częściowo w Witebsku, a obejmującej pułki piechoty "warszawski", "siedlecki", "miński", "grodzieński", "wileński" i "suwalski", "czerwony pułk warszawskich huzarów", "mazowiecki pułk czerwonych ułanów", dwa dywizjony artylerii bez szczególnej nazwy. Oddziały te, nierówne w swoim składzie i w sumie nie przerastające istotnie sił jednej dywizji, otoczone były najtroskliwszą opieką polityczną.” (s. 157) „przerzedzone szeregi z konieczności uzupełniano elementem rosyjskim; w tych warunkach dywizja bardzo szybko zatraciła swój "polski charakter". W czasie pobytu w Wilnie ochotnicy się nie zgłaszali, a do werbunku przymusowego zniechęcały doświadczenia : wielu "czerwonych strzelców" i "warszawskich huzarów" przy zetknięciu się z wojskiem polskim przechodziło na stronę polską.” (s. 160) Warto to uzupełnić https://kulturaparyska.com/pl/search/searched-attachment/13927/16/Biełgorodzkiego (s. 24 i następne).
Pokój w Rydze ocenia bardzo ujemnie „wszechwładny Sejm rękoma [Stanisława] Grabskiego pogrzebał w Rydze nie tylko sprawę niepodległości ukraińskiej (...) bezwzględnie i brutalnie deptał tradycję, która od czasów Kościuszki, przez cały wiek XIX wołała nie tylko o wolność i niepodległość, ale też o całość przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. (...) Odrzucając staropolską zasadę współżycia "wolnych z wolnymi, równych z równymi" przeciwstawiając jej z pruskich i moskiewskich wzorów wylęgłe hasło "asymilacji w ramach państwa narodowego", zrywając odnowione po wiekach w formie dostosowanej do nowych warunków nici związków Polski z Naddnieprzem i przepoławiając Białoruś, (...) skazywał jeszcze na straszliwą niewolę sowiecką i na szybkie wytępienie przez sowieckie metody ponad milion ludności jak najbardziej polskiej zwłaszcza na obszarze nadberezyńskim z gęsto rozsypanymi tam zaściankami szlachty zagrodowej, zbiedniałej materialnie, ale tak bogatej w tradycje i tak mocno przez krew powstańczą, przez gwałty Murawjowa, przez Sybir z Polską związanej.” (s. 554 n)
Grabski przy wytyczaniu granicy czerpał dane ze spisu ludności z czasów carskich, oczywiście błędne („Agresja 17 września” przypis 48 na s. 172).
„Polska porzuciła w Traktacie Ryskim swego sprzymierzeńca. Inną jest sprawą, czy mogła postąpić inaczej i czy powinna była prowadzić dalej wojnę, tym razem nie w obronie własnej, lecz dla dotrzymania przymierza z Petlurą. Jest to pytanie, które pozostawiam bez odpowiedzi.” (Paweł Zaremba „Historia dwudziestolecia 1918-1939” Paryż 1981 tom 1 , s. 170)
Grabski zapytywany przez dziennikarzy wyjaśnił, że układ z Petlurą nie został zatwierdzony przez Sejm, zatem nie obowiązywał (Mieczysław Wojciechowski „Traktat ryski 1921 roku po 75 latach” Toruń Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 1998, s. 54) „Nie było to rozumowanie słuszne, gdyż nie zawsze traktaty międzynarodowe przedkłada się ciałom parlamentarnym do ratyfikacji, ale rozwiewało ono różne wątpliwości.” (Janusz Pajewski „Budowa Drugiej Rzeczypospolitej 1918-1926” Nakładem Polskiej Akademii Umiejętności Kraków 1995 s. 89) „Piłsudski ani jako Naczelnik Państwa, ani jako Naczelny Wódz nie miał uprawnienia do zawierania układów politycznych, a takim był niewątpliwie układ z Petlurą.” (Jan Borkowski „Rok 1920: wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach” Państwowy Instytut Wydawniczy 1990 s. 453)
Rzeczywiście „Mała Konstytucja” z 20 lutego 1919 o takich uprawnieniach milczała. Przede wszystkim, jak już była mowa wcześniej, układ zawarty był tajnie, wbrew art. 18 Paktu Ligi Narodów.
CDN
Józef Piłsudski 1901-1908. W ogniu rewolucji. Władysław Pobóg-Malinowski
7,0
Uwielbiam literaturę propagandową. Nie ma to jak stronnicze przedstawienie faktów historycznych. To mnie nigdy nie przestanie fascynować, jak pisarz, który czasami nawet sili się na obiektywizm, zawsze w pewnym momencie płynie z prądem własnych sympatii i przekonań. Co ciekawe, zupełnie mimochodem obnaża rzeczy, które pozwalają lepiej zrozumieć opozycyjny punkt widzenia.
Książka Pobóg-Malinowskiego to ciekawa pozycja. Piłsudski, owszem, jest w niej postacią bardzo ważną, ale autor odmalował w niej sytuację narodu polskiego w latach 1901-1908. Oczywiście, koncentruje się głównie na zaborze rosyjskim, ale kreśli również sytuację Galicji i zaboru pruskiego. Przedstawia również kulisy wojny rosyjsko-japońskiej, dzięki czemu łatwiej zrozumieć, dlaczego tak, a nie inaczej potoczyły się pewne wydarzenia. Omawiane przez pisarza lata to gorący okres, zwłaszcza dla PPS. Kontrowersje na temat roli Bojówki, potrzeba konspiracji, problemy finansowe i różnice w poglądach prowadzą do rozłamu wewnątrz partii. Jest to naprawdę dobrze opisany fragment historii, który ma zupełnie inny wydźwięk, niż to, co człowiek czytał w podręcznikach. Piłsudski jawi się jako szara eminencja, która pociąga za wszelkie możliwe sznurki. Ziuk jest niewiarygodnie skoncentrowany na ruchu robotniczym, niezwykle zaangażowany w działalność partii i zdeterminowany, by postawić na swoim. Czytając o jego przejściach z przeciwnikami jego pomysłów, zrozumiałam, skąd się wziął człowiek, który nie bał się wprowadzić wojska do sejmu.
Żałuję, że w szkole nie mówiono o terrorystycznym aspekcie walki Bojówki PPS z zaborcą. Interesujący jest ten inkubator Związku Walki Czynnej. Zasmuca mnie fakt, że kolejny raz partie polityczne żrą się między sobą i napuszczają swoich zwolenników na siebie, judząc do bratobójczej walki. To niestety takie polskie…I naprawdę nie mam pomysłu, co by trzeba było w nas zmienić, by pozbyć się tej cechy, że „kto nie myśli jak my, nie jest patriotą”.
Wszystko, co dotyczyło zjazdów partyjnych i powziętych na nich postanowień, czy warstwy ideologicznej, czytało mi się fatalnie. Ale wszystko, co dotyczyło teorii zamienianej w czyn Pobóg-Malinowski opisał fantastycznie. A już przedstawienie przygotowań do akcji w Bezdanach i samej akcji to po prostu majstersztyk. Ile ja się naklęłam przy każdym niepowodzeniu spiskowców…
Czytanie tej książki było dla mnie sporym przeżyciem, nie tylko ze względu na tematykę. Mój egzemplarz został wydrukowany w roku 1935 – przetrwał II wojnę światową. Należał do mojego pradziadka i jak stwierdził mój tata, był u niego „od zawsze”. Nie da się ukryć, książka jest nadgryziona zębem czasu, ale jak na okoliczności towarzyszące, trzyma się świetnie. Jest to dosłownie i w przenośni kawał historii…