Mało który komiks wprawił mnie w takie zakłopotanie. W zasadzie trudno powiedzieć czy przeczytałem arcydzieło czy rzecz poniżej skali. „Zagubione dziewczęta” to piękny obraz końca pewnej epoki. Z fantastycznymi kolorami, urozmaiconymi grafikami często zahaczającymi o secesję i niesamowitym klimatem końca. To wyczuwalny między kadrami moment przejścia z życia do śmierci i koniec pięknego snu, z którego wybudza cię koszmar wojny. Brzmi dobrze? Jasne, że tak. Problem w tym, że Moore opakował całość w fabułę porno. No i nie jest to „standardowe” (jeśli to w ogóle dobre określenie) porno, ale takie, które wchodzi w najbardziej skrywane tematy tabu. Są gwałty, jest kazirodztwo, zoofilia i jeszcze kilka innych wątków, które zrobią ci w głowie mętlik. To oczywiście pole do popisu dla czytelników, bo wchodzi Freud ze swoją psychoanalizą i liczne nawiązania do literatury (dobry materiał na pracę magisterską, jeśli tylko ktoś by się odważył).
Jak odbierać to dzieło, które jednak mocno mnie wymęczyło? Skoro samo porno jest już groteską to mamy to traktować jak jeden wielki cudzysłów? Coś co ma tylko szokować? Chcę wierzyć, że nie. Absurd i groteska zwielokrotnione do monstrualnych wymiarów przestają spełniać swoją funkcję. Ten komiks staje się pornosem, który nie podnieca, ale mówi coś samą formą. To intelektualne wyzwanie. Cholernie niejednoznaczne, męczące, obrazoburcze, ale jednak pociągające
"Zagubione dziewczęta" to erotyczny komiks, który nie wywołuje podniecenia. A to jest zabójczy zarzut dla książki o takiej tematyce.
Koncepcja książki ma olbrzymi potencjał: trzy bohaterki dziecięcych bajek są już dorosłe i gotowe podzielić się z nami swoimi seksualnymi doświadczeniami. Niestety, wszystko jest przegadane, język bohaterek jest nie do zniesienia, są to takie "pańcie", które teraz będą nam opowiadać swoje historie bojąc się użyć słowa "penis". Rumienią się wspominając odkrywanie masturbacji, a zaraz potem są mistrzyniami używania strap-ona.
Jest tu kilka motywów ocierających się o arcydzieło, m.in. opowieści Dorotki z Czarnoksiężnika z Oz o jej pierwszych kochankach, którzy odzwierciedlali Stracha na Wróble, Lwa i Blaszanego Drwala z baśni. I po kontaktach z dziewczyną uzyskiwali to, czego szukały ich pierwowzory.
Albo celne spostrzeżenia Alicji z Krainy Czarów na temat szalonego świata panującego w oryginalnej baśni i porównanie go do odurzania się narkotykami.
Książka jest pięknie ilustrowana, kolory są baśniowe, wyraziste, można rozpoznać inspiracje malarstwem Alfonsa Muchy i Egona Schiele. Niestety, wszystko burzy naiwność głównych bohaterek. Może problemem jest to, że autorem scenariusza jest mężczyzna i jego wyobrażenia na temat odczuwania świata przez kobiety nie ocierają się nawet o rzeczywistość?