Francuski dramaturg, ojciec klasycystycznej tragedii. Prawnik z wykształcenia, przez 20 lat pełnił urząd rzecznika królewskiego, niebawem jednak wyrzekł się kariery adwokackiej. Krótki czas należał do grupy "Pięciu Autorów", których obowiązkiem było pisanie sztuk teatralnych na wyznaczony przez ministra (kardynała Richelieu) temat. W ostatnich latach życia usunięty w cień przez J. Racine’a (sztuka Corneille'a Tytus i Berenika przegrała w pojedynku z wystawianą w tym samym czasie tragedią Racine’a Berenika) i Moliera.
Nie rozumiem, czemu wszyscy tak na tego "Cyda" narzekają. Czytało mi się to bardzo miło i bardzo szybko, wciągnęłam się w akcje, co w przypadku książek zaliczanych do tak zwanej klasyki jest raczej wyjątkiem niż regułą. Bohaterów polubiłam, na konstrukcje fabuły nie narzekam. Rozumiem dylematy i problemy bohaterów, nawet trochę żałuję, że to nie jest powieść- dramat przyjemna sprawa, ale kiedy jest wystawiany na scenie. Czyta się to zawsze gorzej niż inne rodzaje literackie, bo nie do tego jest przeznaczony. A przynajmniej nie do tego był przeznaczony w czasach powstania "Cyd", bo później to różnie bywało. W powieści mogłabym bardziej wczuć się w sytuacje bohaterów, zagłębić w ich psychikę. A ja wielkie wybory zasadniczo lubię, więc poczytałabym chętnie.
Cóż mogę więcej powiedzieć? Tematyka ponadczasowa, ale dosyć prosta, pozwalająca na refleksje, ale nie zmuszająca do nich. Niezależnie- tędy, owędy, czy jeszcze inaczej- mi się podobało i polecam.
Hiszpania, wiek XI. Od dłuższego czasu don Gomes rozmyśla o wydaniu córki Chimeny za mąż, która pała odwzajemnioną miłością do Roderyka. Kiedy wszystko wydaje się iść po myśli zakochanych, dochodzi do brutalnej i owocnej w skutkach kłótni, w wyniku której Roderyk zmuszony jest wyzywać ojca ukochanej na pojedynek...
Miła odmiana - najwyższą cnotą nie miłość, a honor (choć praktycznie nie ma różnicy w efekcie, cóż). Postać Chimeny z początku wzbudza duże zainteresowanie ze względu na dumę, podjętą decyzję i przełożenie miłości do ojca nad tą do wybranka serca, jednak pod koniec dramatu upór tej baby zaczyna denerwować - choć wszystko i wszyscy z Losem na czele zdają się sprzyjać szczęśliwemu finałowi, to ona dalej swoje. Wątek Królewny wydaje się całkowitą zapchajdziurą, jej postawa jest godna pochwały, ale sama postać nic nie wnosi do fabuły. Obcy już nam świat, gdzie lepiej dać gardło niż powód do drwin ogląda się ze specyficznym zainteresowaniem. Jasne, że na tamte czasy trzeba patrzeć przez inny pryzmat wartości, jednak i dla współczesnych pouczające jest to, jak banda upartych i przewrażliwionych na punkcie honorów i innych dum może sobie zrobić krzywdę na własne życzenie.
Najbardziej w sumie szkoda biednego Sankty. Nikt się o niego nie troszczy, nikt o niego nie pyta, kobieta, dla której ryzykował życiem, jedzie po nim z góry na dół. Uważam, że Sankty powinien dostać własny dramat!