Cage Of Souls Adrian Tchaikovsky 9,0
„Cage of Souls” to doskonała pozycja dla tych, którzy cenią sobie w książkach duszny, gęsty klimat, głęboką eksplorację świata w scenerii dying earth, wyrazistych, pełnokrwistych bohaterów z ciekawymi backstories, immersyjną, przygodową narrację i odkrywanie technologicznych artefaktów dawno zapomnianej cywilizacji człowieka.
Historia rozpoczyna się na barce więziennej, gdzie poznajemy naszego głównego bohatera, Stefana Advaniego, który to zostaje odtransportowany do najpaskudniejszej kolonii karnej na całej planecie. Wyspa – jak głosi oficjalna nazwa więzienia – znajduje się pośrodku jeziora otoczonego przez gęstą dżunglę pełną najprzeróżniejszych potworności. Okoliczne korytarze wodne również wprost roją się od niebezpiecznej dla człowieka fauny. Jedyne miasto na świecie, Shadrapar, jest daleko w dół rzeki, a strażnicy na czele z bezwzględnym Marszałkiem nie pozwolą, aby ktoś się wymknął karze dożywotniej zsyłki na Wyspę. Stefan będzie musiał jakoś przystosować się do życia w tym piekle i znaleźć sprzymierzeńców spośród zgrai szumowin, złodziei, morderców, a nawet wśród swoich ciemiężycieli – strażników.
Od samego początku Tchaikovsky nadaje ton całości utworu. Będzie krwawo, potwornie, beznadziejnie, brutalnie. Advani będzie stale wystawiony na liczne niebezpieczeństwa ze strony innych ludzi oraz zmutowanych stworów zamieszkujących rozległe lasy i rzeki. Jego pierwsze spotkanie z Marszałkiem mocno zapada w pamięci, czyniąc z tego drugiego głównego antagonistę naszej historii. Skoro już przy tym jesteśmy warto wspomnieć, że powieść pisana jest w pierwszej osobie w czasie przeszłym przez samego Stefana. Mamy zatem do czynienia z pewnym zapisem wspomnień, kroniką wydarzeń, w której centrum będzie nasz główny bohater. Nie oznacza to jednak, że jest on fabularnie nietykalny, a już z pewnością nietykalne nie są osoby w jego otoczeniu, z którymi zawiąże on bliższe stosunki.
Retrospekcje Advaniego rzucą światło na historię jego pochodzenia i powody, dla których został on uwięziony na Wyspie. Poznamy także doskonale liczne regiony świata przedstawionego – Shadrapar, czyli ostatnie miasto na Ziemi, zachodnie pustynie pełne starożytnych artefaktów oraz Podświat – dom dla wszelkiej maści wyrzutków, kryminalistów, szaleńców (jeden z nich już na zawsze zostanie w waszych wspomnieniach – The Transforming Man). Owe wstawki uważam za bardzo interesujące, dogłębnie eksplorują ten ciekawy świat i zabierają nas w lokacje, które kryją w sobie wiele tajemnic i przygód. Ponadto lepiej poznajemy Stefana jako człowieka, a także bliżej przyglądamy się funkcjonowaniu Shadrapar i wszystkich jego dysfunkcji.
U Tchaikovskiego podoba mi się, że każde miejsce, w którym przyjdzie nam zabawić na dłużej jest bardzo szczegółowo pomyślane i opisane. Dla każdego zakątka świata autor wymyśla osobny ekosystem, pewne zestawienie zasad ekonomiczno-organizacyjnych, w ramach których toczy się życie jego mieszkańców. Dzięki temu wiemy, na jakich zasadach funkcjonują te rejony i możemy z łatwością uwierzyć w ich istnienie. W międzyczasie pojawia się mnóstwo bohaterów pobocznych i zdecydowana większość z nich będzie się między sobą różnić. Łatwo można się do nich ustosunkować, poczuć respekt, strach, przywiązanie, sympatię, cały wachlarz różnych emocji. Jeden więzień imieniem Gaki jest tak tajemniczą, intrygującą postacią – gdyż wydaje się czasami posiadać jakieś nadprzyrodzone zdolności – że momentami czułem ciarki na plecach, gdy ten przemawiał (kojarzył mi się z Hannibalem Lecterem w sposobie mówienia). Nic dziwnego, bowiem bał się go nawet sam Marszałek – który nie liczył się absolutnie z nikim. Bez trudu zabija każdego z zimną krwią, jeśli tylko znajdzie odpowiedni pretekst. Jest to postać ostatecznie antypatyczna, ale jednocześnie mająca bezgraniczny posłuch. Na szczęście na samych antybohaterach się nie skończy, bowiem Stefan na swojej drodze pozna kilka przychylnych mu osób (m.in. żyjącego w cieniu własnej przeszłości, dobrodusznego strażnika Petera),choć niestety (to nie spoiler) nie wszyscy doczekają się happy endu, bowiem w „Cage of Souls” trup ścieli się gęsto.
Największa zaleta to poczucie przebywania w tym świecie, duszny klimat okrutnego więzienia oraz okolicznych terenów, które o ile są już nieprzychylne dla człowieka, to wykształciły całą masę nowych, egzotycznych mieszkańców. Eksploracja tych lokacji oraz retrospekcje Stefana, w których odkryjemy mnóstwo artefaktów z naszych dzisiejszych czasów ogromnie mnie zaintrygowała i utrzymywała mój wzrok w książce, a strony przelatywały praktycznie same. Samo więzienie natomiast jest miejscem z najgorszych koszmarów - pełno tu śmierci, przemocy, niewolniczej pracy. Nawet osoby zarządzające całym interesem nie chcą tam przebywać. Otaczające wszystko bagna, zielonkawa mgła unosząca się nad wszystkim, niewielka ilość światła słonecznego przenikająca do wnętrza mrocznej konstrukcji, podmoknięte lochy Below - świat w jednym wielkim rozkładzie, zarówno fizycznym, jak i psychologicznym. Wspaniała robota, Panie Adrian.
Podobał mi się pro-ekologiczny wydźwięk powieści o tym, jak wyczerpując zasoby naturalne planety, aby zaspokoić swoją chciwość doprowadziliśmy do jej zniszczenia. Jak? Nie dowiecie się tego do końca, ale w trakcie lektury autor zostawia wam liczne okruszki i hipotezy dotyczące tego, w jaki sposób ten świat powstał, łącznie z krwisto pomarańczowym, umierającym Słońcem na niebie rodem z Jacka Vance’a.
Akcja jest wartka, choć powieść najbardziej zyskuje na momentach suspensu – gdy naszego bohatera mają gdzieś zabrać, a my nie wiemy gdzie, gdy coś czai się w roślinności, wodzie lub mroku, gdy ktoś grozi nam bronią, gdy postacie przygotowują się do pojedynku na śmierć i życie (swoją drogą to był jeden z najlepszych pojedynków 1 vs. 1 o jakim czytałem, choć weźcie poprawkę na to, że ja generalnie się nudzę na scenach akcji, tak tutaj czułem się w pełni zaangażowany). Natkniemy się na różne technologie nam znajome, a dla ludzi tego świata stanowiące całkowitą zagadkę, rozróżnialne od magii tylko tym sposobem, bo zdają sobie oni sprawę, że jest to jakaś forma techniki, choć kompletnie nie pojmują zasad jej działa (oprócz nielicznych specjalistów od artefaktów oraz maszyn). Szczególnie biotechnologia znalazła swoje szerokie zastosowanie w Shadrapar m.in. w życiu tamtejszej socjety czy uzbrojeniu Aniołów (broń energetyczna obok noży i muszkietów? Why not?). Pewnie wielokrotnie zadacie też sobie pytanie „czy te stwory to jakieś mutacje po promieniowaniu czy może jakiś mechaniczny system obronny?”. A odpowiedzi musicie poszukać w swoich głowach.
Powieść ma mnóstwo scen i momentów, które podnosiły we mnie adrenalinę i wyryły się mocno w pamięci swoim klimatem, osobliwością, czystym uczuciem ekscytacji płynącej z obcowania z czymś fantastycznym, starożytnym, niepojmowalnym. Język Tchaikovskiego jest bardzo obrazowy i za to uwielbiam jego książki i mam ochotę na więcej tego typu literatury rozrywkowej. Dodatkowy plus za nie ujawnianie wszystkich kart, ale zostawienie wystarczającej ilości śladów, za którymi można podążyć wyobraźnią (np. na gruzach jakiego naszego, współczesnego miasta leży Shadrapar? Co wydarzyło się w Podświecie? Czym była kiedyś Świątynia? Czym są Macathary? Czy ludzkość przed zagładą sięgnęła jednak gwiazd? Czy mieszkańcy Ziemi przetrwają?)
Polecam ogromnie, jeśli szukacie immersyjnej, klimatycznej, brutalnej przygody w klimatach dying earth. Dla mnie tak powinno się pisać rozrywkowe science fiction. Po tej książce pozostanie mi mnóstwo wspomnień i obrazów w mojej głowie.
Ps. Uwielbiam ostatnią stronę tej powieści. Tak należy kończyć historie o epickiej skali, z takim spokojnym, wewnętrznym reconcilation odnośnie tego, co być może będzie dalej z naszym światem.