Najnowsze artykuły
- ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
- ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
- ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński9
- ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Pete Moore
1
6,2/10
Pisze książki: zdrowie, medycyna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,2/10średnia ocena książek autora
19 przeczytało książki autora
22 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Tajemnicze choroby współczesnego świata. Nowe zagrożenia, wirusy, bakterie, zarazki
Pete Moore
6,2 z 14 ocen
38 czytelników 3 opinie
2009
Najnowsze opinie o książkach autora
Tajemnicze choroby współczesnego świata. Nowe zagrożenia, wirusy, bakterie, zarazki Pete Moore
6,2
Zastanawiając się nad opinią na temat tej książki stwierdzam, że jedyny opis jaki do niej pasuje to "medyczny bełkot". Osoby, które nie miały z biologią lub/oraz z podstawami medycyny nic wspólnego uznają tekst za medyczną literaturę, która znudzi się przy pierwszych 50 stronach. Osoby zaś które już wiedzą coś na ten temat stwierdzą, że tekst z fachową literaturą medyczną nie ma nic wspólnego. Mam wrażenie, że osoba która to pisała sama była w gronie tej pierwszej grupy ludzi. Za książkę zabierałam się kilkukrotnie i nadszedł czas gdzie przeczytałam ją do końca. I jaki jest wynik? Tak naprawdę książka została przeczytana i nic poza tym. Naprawdę nie było łatwo przebrnąć przez ten cały bełkot a na "wyniesienie" czegoś z książki chyba zabrakło mi siły. Doliczając do tego masę błędów i literówek - dziękuję ale nie polecam.
Tajemnicze choroby współczesnego świata. Nowe zagrożenia, wirusy, bakterie, zarazki Pete Moore
6,2
Ciekawie napisana książka, żywy język zrozumiały (na ogół) dla laika bez przygotowania medycznego czy mikrobiologicznego. Tak mi się wydaje. Dobre dziennikarstwo naukowo-medyczne. Wiele ciekawostek tak z historii frontu walki człowieka z patogenami, jak i doby współczesnej. Świetnie uzmysławia, że przekonanie iż tę walkę można w końcu wygrać na zawsze jest ułudą sytego świata Zachodu. Wygrywamy i będziemy wygrywać mniejsze lub większe bitwy, ale nigdy nie wygramy całej wojny.
Choć od wydania w Polsce minęło już trochę czasu (2009) a oryginał ujrzał księgarnie kilka lat wcześniej, nic nie traci na swojej aktualności.
Szkoda, że wydawnictwo nie pokusiło się o namówienie jakiegoś znanego specjalisty (a mamy ich wielu) do napisania do książki kilkustronicowego posłowia, w którym można by trochę danych uaktualnić a i przedstawić najnowsze wytyczne WHO wobec zagrożeń.
Niestety lekturę skądinąd dobrej książki psuje partactwo wydawnicze, które od lat panoszy się na polskim rynku dotykając już nie tylko małe, niszowe firemki mające tylko zysk na względzie, ale nawet takie kiedyś wielce szanowane i szanujące się wydawnictwa jak Bellona. Na stronie redakcyjnej mamy oto i redaktora merytorycznego jak i konsultanta merytorycznego. Przez grzeczność nie wymienię nazwisk. Tłumaczka wg mnie nie miała jakiegokolwiek przygotowania biologicznego, nie mówiąc o medycznym, bo co rusz można natknąć się nie tylko na niezrozumiałe sformułowania będące zapewne ślepą (by nie powiedzieć tępą) kalką językową. O ile jednak zatrudnienie przez wydawnictwo tłumaczki bez podstawowych kwalifikacji w danej dziedzinie wiedzy można jeszcze od biedy zrozumieć, to puszczenie poważnych byków przez redaktora merytorycznego i konsultanta to już jest skandal. Po lekturze książki mam wrażenie, że obie panie nie zajrzały nawet do tekstu!
Do rzeczy:
W całej książce z uporem maniaka tłumaczka forsuje tłumaczenie angielskiej nazwy WHO na ŚOZ. Gdyby to chodziło o tłumaczenie pełnej nazwy organizacji, było by to logiczne. Natomiast w przypadku skrótowca jest to co najmniej głupie. Zwłaszcza, że w przypisach cały czas podawany jest skrót WHO. To tak, jakby permanentnie pisać LWNO (ludzki wirus niedoboru odporności) zamiast HIV. Co chwila czytelnik musi się zastanawiać, co ten skrót znaczy, kiedy powszechnie stosowany jest skrót angielski.
Strona 23: tutaj dowiadujemy się, że pierwotniaki to mikroskopijne organizmy…wielokomórkowe! Cóż, ktoś chyba przysypiał na lekcji biologii w szkole podstawowej i nie obudził się do dzisiaj.
Na stronie 28 możemy dowiedzieć się, że bakterie są… rozpuszczalne. Mimo posiadanej przeze mnie pewnej wiedzy w omawianym temacie, trudno mi się domyśleć, o co konkretnie chodziło autorowi/tłumaczce.
Strona 44: tu przeczytamy o jakoby rzadko stosowanym antybiotyku o „tajemniczej” nazwie trimethoprim-sulfamethooxazole. Pewnie niejeden lekarz w Polsce przy lekturze by uśmiał się solennie. Przede wszystkim wielu specjalistów owej broni przeciwdrobnoustrojowej nie zalicza do antybiotyków. Sulfonamidy i ich właściwości były znane jeszcze przed zastosowaniem klinicznym pierwszego antybiotyku - penicyliny. Powyższy „antybiotyk” tak naprawdę składa się z dwóch substancji chemicznych, które osobno wykazują niewielkie działanie przeciwdrobnoustrojowe, natomiast silne, kiedy podać je razem. W Polsce połączenie trimetoprimu i sulfometoksazolu jest powszechnie znane pod nazwą Biseptolu i w tym momencie tajemnicza substancja przestaje być tajemniczą, bo wielu Polaków miało okazję się z nią zetknąć. Panie redaktorki! Aż się prosiło o stosowny przypis!
Strona 52: dla czytelnika o wykształceniu biologicznym zapis „w genomie o wielkości 187 kpz” skrót kpz będzie zazwyczaj jasny, ale dla laika należałoby w przypisie zaznaczyć, że oznacza to „kilo (tysiąc) par zasad” tworzących nić DNA.
Strona 67: Tu autor popłyną w stronę SF i przedstawił wizję bakterii jakoby chodzących po naszej skórze i…niemalże polujących na różne grzyby grożące nam infekcjami i je zjadających. Już widzę te bakterie z wielkimi zębiskami. Autor chyba naogladał się zbyt duzo reklam płynów do czyszczenia łazienki. Pozostawienie tego bez komentarza źle świadczy o kompetencjach redakcji.
Strona 70: Autor twierdzi, że przyczyna różnej barwliwości bakterii podstawową metodą Grama nie do końca jest zrozumiała. Nic bardziej błędnego! Mechanizm jest znany bardzo dokładnie i był znany, kiedy Moore pisał powyższą ksiazkę.
Strona 71: Tu głupoty wypisane przez autora kazały mi się zastanowić nad sensem dalszej lektury. Moore twierdzi, że analiza wymagań „pokarmowych” i wzrostowych bakterii ma niewielką wartość w ich identyfikacji a znacznie lepszym jest zestawienie symptomów choroby, jakie wywołują z „pobieżnym badaniem bakterii” Nie wiem, jak redaktor merytoryczna mogła przepuścić taką brednię! Owo pobieżne badanie bakterii polega właśnie przede wszystkim na analizie biochemicznej wymagań pokarmowych i wzrostowych. Najnowocześniejsze systemy identyfikacyjne na tym się opierają i od czasów Pasteura zasadniczo się to nie zmieniło poza automatyzacją i miniaturyzacją. Identyfikacja genetyczna ostatnio w klasyfikacji gatunkowej trochę namieszała, ale nadal nie jest podstawową metodą identyfikacyjną. Wiele gatunków bakterii może wywoływać podobne symptomy chorobowe więc sugerowanie się tym niewiele daje, co najwyżej wyklucza pewne drobnoustroje z grona podejrzanych. Autor zapomina też, że bakterie patogenne dla człowieka czy zwierząt to tylko niewielki (choć dla nas istotny) procent bakterii i tylko dla tego procenta (czy raczej promila) symptomy choroby mogą być przydatną cechą diagnostyczną. Dla pozostałej reszty nie. Aglutynacja surowicy krwi od chorego pacjenta z konkretnymi szczepami diagnostycznymi również nie jest powszechną metodą identyfikacyjną w mikrobiologii klinicznej i jeśli jest stosowana to tylko w pewnych rzadkich i specyficznych jednostkach chorobowych, gdzie metody izolacji i hodowli drobnoustrojów są wysoce kłopotliwe i kosztowne.
Strona 72: pałeczki Shigella są dla Moora (tłumaczki?) bakteriami Gram-dodatnimi, kiedy faktycznie są Gram-ujemnymi. Redakcja merytoryczna powinna spalić się ze wstydu.
Strona 91: saprofityczny drobnoustrój glebowy wytwarzający antybiotyk jest nazwany…zarazkiem. Nie wyjaśnione jest jednak kogo lub co miałby zarażać. Może to szczegół, ale dość znamienny biorąc pod uwagę, że kilkadziesiąt stron wcześniej sam autor czyni rozróżnienie pomiędzy chorobami zakaźnymi a zaraźliwymi. Tu pozostaje jednak niekonsekwentny w terminologii. A może to nonszalancja tłumaczki? Na tej samej stronie mamy zamiast Streptomyces griseus – Streptococcus griseus. Dla laika może to mało istotne, ale mylenie paciorkowców z promieniowcami to trochę tak jak nazywanie żyrafy wychudzonym nosorożcem. Zabawne, że stronę dalej wyjaśniono właśnie źródłosłów nazwy drobnoustroju, czyli zbitkę „strepto” i „mycete”. Korekta zrobiła sobie wolne!
To tylko próbka „merytoryczności” z pierwszej ćwiartki książki. Pomijam drobne, acz drażniące niuanse takie jak niekonsekwencje w zapisie nazw gatunkowych drobnoustrojów. Standardem powszechnym jest pisanie nazw łacińskich rodzajowych dużą literą i kursywą (drukiem pochyłym). Więc zawsze piszemy Listeria [kursywą]. Chyba że nazwę traktujemy nie jako nazwę naukową/gatunkową - wtedy piszemy normalną czcionką, więc wtedy "listeria" zwykła czcionką. Tymczasem tutaj mamy małą literą i...kursywą.
Wystawiłbym wyższą ocenę, gdyby nie polska redakcja.
Strach czytać o strasznych chorobach przy tak strasznym opracowaniu książki!