Saint-Elme. Tom 2 Frederik Peeters 7,9
ocenił(a) na 1025 tyg. temu Jest dziwnie. Jeszcze bardziej, niż w tomie wcześniejszym. Każdy kto liczył, że druga odsłona "Saint-Elme" przyniesie znaczące rozstrzygnięcia a tajemnica miasteczka zostanie choć trochę wyjaśniona będzie musiał jeszcze poczekać. Nie jest to jednak zarzut. Nic z tych rzeczy. Opowieść wydaje się być dalej w fazie konstruowania fabuły, lecz nie należy mylić tego zjawiska z brakiem akcji czy przeciąganiem istotnych wątków. Z mojej perspektywy takie tempo wydarzeń jest jak najbardziej na plus. Nie każdy kryminał musi charakteryzować się dynamizmem, jak również nie musi nieustannie fundować twistów nie pozwalających złapać oddechu. Czasami wystarczy odrobina mystery, intrygujący, lekko oderwani od rzeczywistości aktorzy dramatu oraz czające się w ciemności szaleństwo. Groza jeszcze raz udowadniająca, że okrucieństwo ludzi nie zna granic.
Panowie Serge Lehman i Frederik Peeters zdają się doskonale rozumieć na czym polega sztuka opowiadania. Nie zdradzają wiele, od czasu do czasu rzucają jakiś fabularny kąsek - jeszcze bardziej dający do myślenia - i wydają się czekać, aż czytelnik sam zacznie składać wszystko w logiczną całość. Zakładam, że starzy wyjadacze podejrzewają jak dalej potoczy się historia, ja jednak do nich nie należę. Owa niewiara nie przeszkadza mi jednak w lekturze, wręcz przeciwnie. Lubię jak historia kluczy wokół pewnych tematów nie zdradzając zbyt wiele. Jak intryga zagęszcza się i jak świat wydający się z pozoru normalny powoli przestaje takim być. Obecny w komiksie pierwiastek weird - dość delikatnie zaznaczony w tomie pierwszym - tutaj zarysowuje się coraz wyraźniej, co jeszcze bardziej przypomina klimat serialu "Twin Peaks".
Ponury, małomiasteczkowy klimat, w którym dzieje się coś złego. Widzimy rodzinę Saxów parającą się niezbyt legalnym biznesem, widzimy niejakiego Spielmanna bezbłędnie przepowiadającego pogodę oraz młodą dziewczynę próbującą ogarnąć czym właściwie jest Saint-Elme. Każdy z tych wątków ma w sobie coś psychodelicznego. Zachowana bohaterów mają w sobie coś nienaturalnego i groźnego. Tak jakby każdy z nich działał będąc lekko zakręconym. No i jest jeszcze Derwisz. Osoba kompletnie odrealniona, żyjąca w sobie tylko znanym wymiarze. On mnie przeraża najbardziej. Z zachowania i wyglądu przypomina mi Chemika z serialu "Detektyw", tego który poznał Króla w Żółci i został jego wiernym wyznawcą. Derwisz ze swoją dziwną gadką, nerwowymi pląsami i wybałuszonymi oczami to ktoś, kto zobaczył więcej i poznał dawne sekrety.
Czy i nam będzie dane je poznać? Myślę, że tak. Można zarzucać scenarzyście zbyt powolne odkrywanie kart. Można wściekać się za podkręcanie weirdu do granic fabularnej przyzwoitości. Trzeba jednak przy tym uczciwie powiedzieć, że sposób w jaki jest to wszystko budowane zasługuje na duże brawa. Podobnie jak oprawa graficzna. Rysunki, kolory, gra światłem i cieniem, wrzucanie niejednoznacznych kadrów. Wszystko razem ładnie i fachowo podkręca poziom dziwaczności komiksu. Do tego stopnia, że ja osobiście jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tą opowieścią i z niecierpliwością czekam na jej dalszy ciąg. I tak jak zapewne spora część innych czytelników zadję sobie pytanie: kim do licha jest Philippe?!
[Retro komiks na FB]