Angielska autorka, piszaca dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Jej mężem jest Norman Geras, zajmujący się naukowo marksizmem a ich córka Sophie Hannah jest także pisarką.http://adelegeras.com/
Do lektury tej książki podchodziłam co najmniej trzy razy, aż w końcu postanowiłam, że doczytam choćby nie wiem co :)
Pobieżnie przejrzałam kilkadziesiąt pierwszych stron przypominając sobie treść, a potem z zapałem zabrałam się do uważnej lektury i… I przypomniałam sobie wszystkie powody dla których książka pani Geras nie została przeze mnie pochłonięta przy pierwszym podejściu.
Podstawowym powodem jest tłumaczenie – wydaje mi się, że to tłumaczenie, ale być może w taki sposób został napisany także oryginał. Patetyczny, absolutnie sztuczny język, dziwaczne, niedorzeczne i banalne dialogi, a do tego nastrój amerykańskiej socjety końca XIX wieku i to wszystko w powieści o losach współczesnej! rodziny (większość akcji rozgrywa się po roku 2000 nawet jeśli retrospekcje sięgają kilkadziesiąt lat wstecz).
Do rodzinnej posiadłości w Anglii zjeżdża się liczna rodzina by hucznie świętować siedemdziesiąte piąte urodziny nestorki rodu – Leonory. Pierwszy raz od dawna wszyscy członkowie rodziny mają sposobność pobyć z sobą pod jednym dachem skutkiem czego na jaw wychodzą głęboko skrywane tajemnice i sekrety zarówno te dotyczące teraźniejszości, jak i odległej przeszłości.
Historia sama w sobie byłaby zapewne bardzo interesująca gdyby sposób jej przedstawienia nie pozostawał tyle do życzenia. Postaci są sztuczne i tendencyjne, opisów jest za dużo i w zasadzie dotyczą one rzeczy niepotrzebnych. Autorka postawiła sobie za cel przedstawić nam koleje losu Leonory i jej rodziny - ale robi to w sposób tak suchy i pozbawiony emocji, że i czytelnik żadnych nie odczuwa. Nie udało mi się „zaprzyjaźnić” ani nawet zbliżyć do żadnej postaci, bo żadna nie wydała mi się na tyle autentyczna. A to z kolei sprawia, że książka jest zwyczajnie nudna.
Jakimś cudem udało mi się jednak dokończyć lekturę, choć samej książki nie polecam, chyba, że ktoś ma naprawdę dużo wolnego czasu.
Moja ocena:
4/10
Kiedy zobaczyłam tytuł tej książki, jej okładkę, a na końcu przeczytałam opis, od razu przyszła mi na myśl Kate Morton i jej "Milczący zamek". Pomyślałam, że to będzie coś podobnego.
Akcja "Mrocznych sekretów" rozgrywa się w angielskiej posiadłości Willow Court, niegdyś należącej do sławnego edwardiańskiego malarza - Ethana Walsha. Obecnie majątkiem tym zajmuje się jego córka, Leonora. Pod koniec sierpnia 2002 roku kończy ona siedemdziesiąt pięć lat i z tej okazji zostaje zorganizowane przyjęcie. Wśród gości znajdują się jej dwie córki, Rilla i Gwen, zięć James, wnuki - Efe ze swoją rodziną, Chloe, Aleks i Beth (pasierbica Rilli). Zaproszony jest również Sean Everard, który chce nakręcić film dokumentalny o życiu i twórczości Ethana Walsha. Pojawia się zatem cała plejada postaci i różnych charakterów.
W ciągu tygodnia poprzedzającego uroczystość wychodzą na jaw wszystkie skrywane latami sekrety rodzinne, pojawiają się nowe związki, inne się rozwiązują itp. Muszę przyznać, że jednak pomyliłam się w pierwszej ocenie książki. Z "Milczącym zamkiem" ma jednak niewiele wspólnego, ale to mnie nie zniechęciło na tyle, by porzucić czytanie.
Choć można zarzucić, że autorka swoimi zbyt wyraźnymi wskazówkami doprowadza do przedwczesnego rozwiązania przez czytelnika największej tajemnicy rodzinnej, że momentami książka trąci trochę telenowelą, i chociaż tak naprawdę spodziewałam się czegoś innego, to powieść jednak mi się podobała.
Polecam, ale od razu uprzedzam, żeby nie nastawiać się na coś naprawdę mrocznego :)