Goldi Ewa Kuryluk 6,9
Holokaust wciąż trwa nie tylko w tych, którzy ocaleli, ale także w następnych pokoleniach - z poważnymi konsekwencji psychologicznymi dla wszystkich…
Tej oczywistej prawdzie Autorka nadaje bardzo osobisty, intymny, tragiczny wręcz wymiar, co jest największą wartością tej książki. Inną, równie ważną, jest przypomnienie jej ojca, Karola Kuryluka - jednego z nielicznych przyzwoitych ludzi władzy PRL. Ponadto mamy tu wzruszający portret jej brata, do końca zmagającego się z kryzysem zdrowia psychicznego…
Niby głównym bohaterem jest tytułowy chomik Goldi, ale to tylko pozornie główna osnowa narracji, w której przewijają się wszystkie traumy lat wojny a potem komunizmu oraz rodzinnego dramatu. Podczas niemieckiej okupacji Lwowa Kuryluk - widząc w parku matkę Autorki - uciekinierkę z getta, czekającą już tylko na śmierć - postanowił ją ocalić (po czym poślubić…).
Jest tu sporo scen – oprócz tej z Parku Stryjskiego - wbijających w fotel, np. spotkanie w lesie pod Wiedniem (gdzie Kuryluk jest pod koniec lat 50. ambasadorem PRL) prawdziwych austriackich hitlerowców, najwierniejszych wyznawców wodza, którzy wraz z psem od razu wywąchali, że mają do czynienia ze znienawidzonymi Juden.
Inna, może mniej mrożąca krew w żyłach, to wizyta Mołotowa na kolacji w ambasadzie. Matka Autorki już na początku zupełnie niedyplomatycznie pyta żonę stalinowskiego zbrodniarza: „Jak to możliwe, wasz mąż był ministrem spraw zagranicznych, a wy w obozie….?”. Sytuację ratuje ambasador, prezentując Mołotowowi słynnego chomika, który go wprawił w lepszy humor niż tamto pytanie
I jeszcze komiczny opis wcześniejszego dnia śmierci Stalina, gdy pogrążona w żałobie przedszkolanka-komunistka odprowadza małą Autorkę do mieszkania rodziców, a zza drzwi – zdumiona i obrażona - słyszy tanecznego walca, puszczanego przez ojca z matka, którzy po swojemu czczą tak szczęśliwy dzień. Po otwarciu drzwi oboje są w dezabilu i jakoś rozczochrano-zdyszani, czego wówczas Autorka nie rozumie….
Ale potem - a i przedtem też - zasadniczo jednak jest poważnie, a i dramatycznie - choć chomik jest jakimś „lekiem na cale zło”. Ale cień Holokaustu dosięgnie po latach i Matkę, wpędzając ją w taki kryzys, jaki stał się losem brata Autorki.
Jej ojciec umrze zaś w kwiecie wieku na zawał pod koniec 1967 r., gdy niczym rak pęcznieje już nowy faszyzm - tym razem i komunistyczny, i polski jednocześnie - który zaraz eksploduje ohydą Marca, a wcześniej opluje Kuryluka jako dyrektora Państwowego Wydawnictwa Naukowego w ramach nagonki na Wielką Encyklopedię Powszechną PWN za hasło „obozy hitlerowskie” („Pani tatuś umarł w samą porę” - mówili Autorce podwładni). Zgodnie z prawdą historyczną i ustaleniami historyków podano tam, że dzieliły się one na „obozy koncentracyjne” i „obozy zagłady” (Żydów). Redaktorom władze PRL zarzuciły „spisek syjonistyczny w celu umniejszenia cierpienia narodu polskiego” (brzmi jakby współcześnie znajomo – skoro historia biegnie wszak po kole….).
Mimo wszystko wydaje się jednak, że z tej książki bije jakiś swoisty, niełatwy optymizm – wbrew całemu złu….