Najnowsze artykuły
- ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
- ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
- Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
- ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Reichl Ruth
2
6,5/10
Pisze książki: literatura obyczajowa, romans, literatura piękna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,5/10średnia ocena książek autora
48 przeczytało książki autora
17 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Czosnek i szafiry, czyli sekretne życie krytyka w przebraniu
Reichl Ruth
6,1 z 41 ocen
62 czytelników 12 opinii
2007
Najnowsze opinie o książkach autora
Czosnek i szafiry, czyli sekretne życie krytyka w przebraniu Reichl Ruth
6,1
Ciekawa fabuła, choć bardziej podobały mi się części, gdzie autorka opisywała swoją pracę niż te dotyczące życia osobistego. W tej drugiej części brakowało mi jakiejś ciągłości działań, głębszych relacji czy przemyśleń. Natomiast opisy pracy krytyka restauracji pracującego dla New York Times były niezwykle interesujące. Sporo opisów różnych skomplikowanych smaków i potraw (czasami może nawet zbyt skomplikowanych czy wręcz nienaturalnych),ale też z racji Nowego Jorku ciekawa mieszanka różnych kuchni (zarówno europejskich, jak i azjatyckich) - i w zasadzie to chyba było najciekawsze, ta różnorodność smaków dostępna w jednym miejscu, w jednym mieście. Jednak najbardziej podobało mi się zakończenie, gdy autorka w końcu zaczyna doceniać prawdziwych twórców dobrego jedzenia (i bynajmniej nie są to opisywani wcześniej restauratorzy) i znajduje sposób wykorzystania swojej wiedzy o dobrym jedzeniu.
Bonusem jest 17 przepisów wplecionych w opowieści o restauracjach i potrawach w nich przygotowywanych.
Czosnek i szafiry, czyli sekretne życie krytyka w przebraniu Reichl Ruth
6,1
W jakiś przekorny (żeby nie powiedzieć ‘prześmiewczy’) sposób fascynuję się światem gastronomii molekularnej, reality shows w stylu ‘Master Chef’ i blogami kulinarnymi.
W przekorny, bo z jednej strony uważam, że przeznaczanie takiej ilości czasu i kasy na przygotowanie czegoś, co pochłonie się w dziesięć minut jest absurdalne, z drugiej zaś podziwiam kunszt, pietyzm i, co tu dużo mówić, rozległą wiedzę smakoszy i pasjonatów niebanalnego jedzenia.
(Więcej napisałam tutaj:
http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2011/11/100-na-100.html)
Gdy więc w ręce wpadła mi książka napisana przez - jako rzecze okładka - najlepszego krytyka kulinarnego, nie mogłam się jej oprzeć.
Nieznana mi Ruth Reichl, nieznany mi kontekst kulturowy, nieznane mi niuanse wykwintnych dań najznamienitszych amerykańskich restauracji sprawiły, że skupiłam się na tym, co mogłam ‘przetrawić’ samodzielnie - na opisach uczt.
I na opisach przebieranek, będących integralną częścią projektu pt. sekretne życie krytyka.
Ruth przeprowadza się do znad jednego oceanu nad drugi, aby - porzuciwszy Miasto Aniołów - zacząć pracować dla New York Times.
Problem jednak w tym, że (przynajmniej w świecie restauratorów) jest rozpoznawana bez pudła, co powoduje, że jej pojawienie się w knajpie od razu stawia cały personel na rzęsach. Szef kuchni własnoręcznie dopieszcza specjały, obsługa wychodzi z siebie i staje obok serwując najwykwintniejsze i nienagannie sporządzone potrawy z menu, najlepsze wino leje się strumieniami, a czerwony dywan rozkładany jest nawet i na drodze do toalety.
Krótko mówiąc orgia dla podniebienia, uczta dla oka i emocjonalne gliglanko, nie zawsze oddające prawdziwy stan rzeczy, dostępny dla klienta-szaraczka.
A wszystko to po to, by mająca się wkrótce ukazać recenzja z wizyty była peanem na cześć, feerią komplementów i apoteozą głównodowodzącego. I - długodystansowo - zaowocowała wspięciem się na kulinarno-restauratorski Olimp z kolejną gwiazdką Michelina na piersi. A przynajmniej statusem najlepszego i najczęściej odwiedzanego przybytku dla 'foodies' - pasjonatów wykwintnego, oryginalnie podanego jedzenia.
Ruth, czując podskórnie że jej zdjęcie wisi na zapleczu każdej kuchni, postanawia rozpocząć wizytowanie nowojorskich lokali ... w przebraniu.
I jak na estetkę i perfekcjonistkę, niezadowalającą się namiastkami, podchodzi do sprawy z pietyzmem i zacięciem ... wartym lepszej sprawy.
Lepszej sprawy, albowiem mam wrażenie, że opisy poszukiwania odpowiednich strojów, peruk, drobiażdżków mających uwiarygodnić ją jako zwykłą, statystyczną klientkę odwiedzanych restauracji zdominowały książkę w równym stopniu, co bufonowate, przerysowane i rozwleczone opisy posiłków.
I o ile jestem w stanie zrozumieć, że każda z postaci wymagała przemyślanej, uwiarygadniającej koncepcji, to już zupełnie nie widziałam sensu w podążaniu przez pół miasta za przypadkowo upatrzoną kobieciną, by ‘przyswoić’ jej mimikę, sposób poruszania się, styl ubierania się i ... sprawdzić jej imię na liście lokatorów!
Samozwańcza Obrończyni Praw Smakoszy Pospolitych zdawała się natomiast coraz mocniej angażować w tworzenie kolejnych alter-ego, dochodząc do takiej wprawy, że udało jej się oszukać nawet własnego męża i syna.
W efekcie tych poczynań powstała książka, która jest ... ciężkostrawna.
Kolejne wizyty u pań robiących peruki zaczynają nużyć, a opisy spożywania kolejnych wymodzonych dań, to polane samozachwytem megalomańskie ekwilibrystyki słowne, mające rzekomo pomóc przeciętnemu czytelnikowi rubryki kulinarnej wybrać odpowiednią dla siebie restaurację.
Rozumiem fascynację tematem, rozumiem (a przynajmniej staram się zrozumieć :)) pasjonatów poświęcających się wąskiej dziedzinie, ale czytanie opisu jednego dania oraz próby odgadnięcia nut smakowych ciągnące się przez trzy strony - to zdecydowanie ponad moje możliwości. Tym bardziej, że o wielu składnikach nigdy w życiu nie słyszałam, więc trudno mi było zrozumieć zachwyt nad opisywaną mieszanką smakowo-zapachową (co - przewrotnie - może okazać się zachętą dla 'foodies' by sięgnąć po tę pozycję).
Książkę jeszcze bardziej pogrąża mało porywający (nie wiem, czy za sprawą tłumacza, korektora czy samej Ruth) styl.
Miała być mieszanka czosnkowej pospolitości z wykwintnością szafiru.
A wyszły flaki z olejem.
Szkoda.
Oto mała próbka opisu FRAGMENTU posiłku, który ciągnął się przez kilka stron: "Poczułam smak palczatki cytrynowej, kaffir lime, grzybów i czegoś jeszcze, smak znajomy, lecz trudny do uchwycenia. Spróbowałam jeszcze raz i znowu poczułam ten smak, ukryty za cytrusami. Delikatna tekstura grzybów shimeji zmysłowo głaskała mnie po języku. Najpierw były kwaśnawe, potem ostre i w końcu znowu ten smak, słodki, ale nie przypominający słodyczy cukru, drażnił moją świadomość, a po chwili znikał, zanim udało mi się go zidentyfikować." [...] "Smaki delikatnie wędrowały w moich ustach powolutku i nagle nabrały tempa, tak szybkiego, że zaczęły wibrować i stepować niczym w tańcu."[...] "Zapomniałam o wszystkim oprócz tego, co się stało w moich ustach, mięso i chrupiące kawałki karczocha tańczyły razem tango. Miękkość ryby włożona była między chrupkość warstw - na spodzie karczochy, na wierzchu grzanki z chleba, smaki pojawiały się i znikały w szaleńczym tempie. Zdawało się, że spróbowałam kasztana, za moment smak znikał wchłonięty przez ciężki smak wina. Spróbowałam znowu i wyczułam coś kwaśnego, całkowicie nieznajomego (str. 144-146)