Świat piratów. Historia najgroźniejszych morskich rozbójników Angus Konstam 6,7
ocenił(a) na 73 lata temu Od kilku już lat żywo interesuję się historią piractwa z mocnym naciskiem na początek XVIII wieku, znany w powszechnej świadomości jako „złoty wiek piractwa” (choć nie trwał on nawet i pół wieku). Kiedy tylko wypatrzyłam tę książkę w zapowiedziach wiedziałam, że będę chciała jak najszybciej ją zdobyć i przeczytać. Mam już na swojej półce kilka innych książek dotyczących tego temu, ale są to lektury już mające po kilka lub kilkanaście lat, a ta to świeży głos w dyskursie, bowiem oryginalnie została wydana trzy lub dwa lata temu.
Tym co mnie zaskoczyło, to jak ta książka jest wydana. I skupiam się tu tylko na wizualnym odczuciu, bowiem do redakcji i korekty jeszcze sobie dojdziemy. „Świat Piratów” to książka w twardej oprawie, wydana na kredowym papierze z mnogością ilustracji, rycin i poglądowych mapek. W tym przedświątecznym okresie zdecydowanie polecałabym ją na prezent, bo robi wrażenie. Jest większego formatu, ma przyjemną dla oka czcionkę. Na regale prezentuje się pięknie i aż szkodą chować ją koło innych lektur.
Co do treści, to autor w ciekawy i – co ważne – przystępny sposób serwuje nam wiedzę o piratach od czasów starożytnych po współczesność. Ostatni rozdział poświęca piratom w popkulturze. Mnie oczywiściej najbardziej zainteresował ten poświęcony piratom z Karaibów XVI-XVIII wieku, ale z wielkim zainteresowaniem przeczytałam całą książkę, bo Angus Konstam – który jest historykiem, specjalizującym się w historii morskiej i marynarki wojennej – odpowiada na wiele pytań i rozwiewa sporo wątpliwości, które jeszcze do niedawna miałam. Opisuje ze szczegółami jak to się stało, że przez tyle wieków Karaiby były tak atrakcyjnym miejscem dla korsarzy, bukanierów, flibustierów i piratów (tłumacząc przy okazji czym ci różnili się między sobą i dlaczego nazwa tych nie wolno używać synonimicznie),jak to się dzieje, że piractwo rozwija się na poszczególnych terenach i przybliża sylwetki najsłynniejszych piratów wyjaśniając przy tym, skąd wzięła się ich sława i czy za każdym razem brała się ona z okrucieństwa – albo męstwa – wykazywanego przez tych mężczyzn (i kobiety) na morzach. Powiedziałabym, że to dobra książka tak dla kompletnych laików w temacie, którzy chcą poznać od podszewki historię piractwa, jak i dla znawców tematu, ponieważ są tam interesujące informacje, które mogą Was zaciekawić, czy zaskoczyć. Autor cytuje źródła z epoki, posiłkuje się też bogatą bibliografią dlatego książka ta może być traktowana jako materiał źródłowy do poważniejszych prac.
Muszę jednak wspomnieć o wadach. Wadach, które pomimo mojego zachwytu nad książką mocno wpłyną na moją ocenę. I nie jest to ocena „Świata Piratów” per se, ale tego konkretnego wydania. Niestety, ale redaktorzy i korektorzy wydawnictwa Bellona dali ciała. Książka jest bowiem upstrzona bykami nie z tej ziemi. Jest mnóstwo literówek, praktycznie co kilka stron można na jakąś natrafić, a pierwsza jest już we wstępie. Jakby tego było mało, są byki i w datach. I to błędy tego typu, gdzie nie jest potrzebny historyk, który by je wyłapał, ale uważna lektura. Jeżeli w pierwszym zdaniu o piracie X mamy podaną datę jakiegoś jego ataku na statek, a dwa zdania później pisząc o tym samym panu X mamy już datę 100 lat do przodu to chyba coś nie halo, prawda? Taki błąd, który szczególnie mocno rzucił mi się w oczy to pisanie o francuskich osadnikach na Tortudze w...1267 roku. Dobrze czytacie. Zapomnijcie o Kolumbie, według Bellony Francuzi byli już na Karaibach w XIII wieku. To błędy z gatunku tych irytujących, które praktycznie wymuszają po Was kreślenie po książce, a ta jest – poza błędami – tak cudownie wydana, że naprawdę serce pęknąć może przykładając do kartki długopis.
Podsumowując, ja bardzo polecam tę lekturę, bo w interesujący i przystępny sposób przedstawia historię piratów na przestrzeni dziejów. Jasne, to nie jest szczegółowa historia, ale dla wielu może być doskonałą bazą wiedzy, dla innych może poszerzyć ich znajomość tematu o poszczególne zagadnienia, które wcześniej im znane nie były. Jedyne co, to zwracam uwagę na te nieszczęsne błędy w korekcie. Jeżeli dobrze władacie angielskim i nie macie oporów przed czytaniem literatury – nomen omen – fachowej w oryginale, to polecam sięgnąć po nie zamiast po tłumaczenie. W przeciwnym wypadku uzbrójcie się w cierpliwość i nie krzywcie się na pana Konstama, a na tę nieszczęsną redakcję właśnie.