Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
- ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
- ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
- Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Krzysztof Górski
1
7,0/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
7,0/10średnia ocena książek autora
42 przeczytało książki autora
50 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Ja, legenda Michał Brzozowski
7,0
"Ja, legenda", kolejny po "Dragonezie" przygotowany przez Fantazmaty zbiór, tym razem zawierający aż 25 opowiadań fantastycznych udowadnia, że ta niezwykła ekipa ma wyjątkowo dobrą rękę do krótkich form prozaicznych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – są akcja i emocje, refleksja i napięcie, nawiązania do utworów muzycznych, malarskich, teatralnych, gatunki od hard sf przez postapo, fantasy do parodii i opowieści sowizdrzalskiej. A wszystko z jednym, tytułowym motywem przewodnim – legendą, która zyskuje tu całą paletę znaczeń. Aby przybliżyć Wam tę antologię, jak zwykle staram się uszeregować utwory pod kątem dominującego w nich elementu.
Ciąg dalszy i ocena poszczególnych opowiadań przeczytaj tu: https://glodnawyobraznia.blogspot.com/2019/06/legendarny-zawrot-gowy-zbior-opowiadan.html
Ja, legenda Michał Brzozowski
7,0
Idea stojąca za serią darmowych antologii i zbiorów opowiadań, wydawanych przez Fantazmaty, jest bardzo cenna. Z jednej strony coraz trudniej o debiut (w tym konkretnym przypadku – w ramach szeroko pojętej fantastyki). Z drugiej – czytelnikom wcale nie jest łatwo dotrzeć do ciekawych opowiadań, bo owszem, publikują je niektóre czasopisma papierowe i internetowe, ale w stosunkowo niewielkich ilościach, a i o zbiory opowiadań coraz trudniej. Tegoroczny sukces zbioru Harda horda to raczej wyjątek niż reguła. W takiej sytuacji idea, by udostępniać czytelnikom obszerne (i dodajmy, redaktorsko i edycyjnie bardzo starannie przygotowane) zbiory opowiadań autorów debiutujących bądź młodych stażem, jest naprawdę cenna. Zwłaszcza że – powiedzmy to sobie od razu – Ja, legenda zawiera kilka opowiadań naprawdę bardzo dobrych, a całość trzyma równy poziom.
Zacznijmy może od kawałka historii i kawałka wyznania na początek. Antologia powstała jako owoc konkursu ogłoszonego na forum fantastyka.pl i tam też można (lub można było) przeczytać pierwotne wersje opowiadań. To może być całkiem ciekawe – zobaczyć, jak z pomysłu, czasami literacko nie do końca oszlifowanego, albo z pierwszego szkicu rodzi się gotowy do publikacji tekst. W większości przypadków znałam obie wersje opowiadań z antologii i obserwowanie, co się w nich pod wpływem pracy z redaktorem zmieniło, było szalenie ciekawe. Skądinąd, jeżeli jest się (no nie oszukujmy się, jak ja) aspirującym autorem lub autorką, warto zrobić sobie takie ćwiczenie nawet na jednym tekście: pozwala to uzmysłowić sobie, że dobry redaktor nie jest wrogiem pisarza, a wręcz przeciwnie – może pomóc oszlifować pomysł i pozwolić opowiadaniu rozwinąć skrzydła.
Przy tej okazji – obiecane wyznanie i disclaimer w jednym: znam część autorów, osobiście lub wirtualnie. Trudno, żeby było inaczej, polskie środowisko piszących i czytających fantastykę nie jest ogromne, a mnie się w różnych miejscach zdarzało udzielać. Wolę to jednak powiedzieć wprost – dlatego, że zamierzam sporo osób chwalić. Ale to nie są pochwały dla kolegów i koleżanek (a w jednym przypadku – dla osoby, z którą zdarza mi się pisarsko współpracować) – to są pochwały uczciwie, moim zdaniem, zasłużone.
Legendę otwiera „Babel z moich snów” Alicji Janusz, tekst fantasy z ciekawym pomysłem na magię powiązaną z muzyką. Autorka umieszcza epizod z dziejów swojej bohaterki na tle alternatywnej, magicznej Europy (i kawałka Bliskiego Wschodu),wpisując dzieje młodej uczennicy maga-artysty, Audrey, w barwną historię klątwy i zemsty. Muzyka-magia jest najmocniejszym zdecydowanie punktem tego tekstu, efektowny jest też nastrój, który udało się autorce wykreować. Mniej przekonują mnie relacje między postaciami i w ogóle ich psychologia – a że niewiara zawiesza mi się na twiście, który wprowadza rozwiązanie akcji, fabularnie tekst mnie nieco rozczarował. Niemniej, umiejętności kreowania klimatu i pomysłowości światotwórczej nie można Alicji Janusz odmówić.
Generalnie pomysły na kreowanie światów fantastycznych to jest mocna strona tej antologii. Podobnie jest w „Zakrzywieniu czasozefiru” Kamila Kuliga, gdzie dwaj bracia-uczeni z mniej więcej naszego świata trafiają do rzeczywistości o obcej, innej fizyce. Ciekawszy zresztą w tym tekście wydaje się opis zasad budowy tego świata niż jego rzeczywistości – może po prostu na mnie jako czytelniczce sprawdza się założenie, że im więcej pozostawione wyobraźni, tym lepiej uzupełnia ona braki w pisanym tekście – ale autorowi udało się stworzyć niebanalne i żywe postacie braci-uczonych i umiejętnie wykreować napięcie między nimi.
Efektownym konceptem są też Płynne Formy w „Sercu szwajcarskiego bohatera” Weroniki Seliman, gdzie wybraną perspektywą sporej części narracji jest spojrzenie oczyma obcej – także na poziomie czysto biologicznej organizacji – rasy, a raczej czegoś, co się nią wydaje. Spaceoperowy klimat – opuszczone statki, dziwne obce rasy, kosmiczne konflikty, ożywione SI – jest tu tłem dla oryginalnie opowiedzianej historii konfliktu, w którym „walczący” nie do końca zdają sobie sprawę nie tylko z tego, jakie będą konsekwencje ich zaangażowania, ale nawet, tak naprawdę, z kim walczą. Autorka stara się oddać obcość Płynnych Form także na poziomie językowym, kreując elementy mowy i wybierając nietypowe formy gramatyczne dla swoich postaci. Subiektywnie, czegoś mi w tym opowiadaniu zabrakło na poziomie czysto emocjonalnym, ale odmówić mu solidnego warsztatu i pomysłu nie można.
Spaceoperowy w charakterze jest także „Status ofiary ściśle reglamentowany” Jerzego Bogusławskiego, ale tu z kolei to imaginarium służy nie tyle kreacji efektownego obcego świata czy rasy, a skonstruowaniu skomplikowanej fabuły, odnoszącej się do zagrożeń i zjawisk znanych jak najbardziej i z naszego świata, w tym przede wszystkim kwestii wojny hybrydowej i jej skutków, a wśród nich – konsekwencji dla pojedynczego człowieka, który znalazł się na celowniku władzy. Bogusławski nie boi się eksperymentów formalnych – rozbija narrację nagłówkami, fragmentami oficjalnych wypowiedzi i tym podobnymi konstrukcjami, w ten niebanalny sposób wprowadzając kolejne, dodatkowe elementy świata przedstawionego. Przy czym stwierdzenie, że chyba nie o światotwórstwo w tym tekście chodzi (a przynajmniej nie jest to pierwszy cel),nie zmienia faktu, że wizja tegoż świata w opowiadaniu Bogusławskiego jest intrygująca i bogata.
Udaną wariacją na temat space opery jest „Louise” Magdaleny Wilk, gdzie pozornie dość typowa akcja – rozbitkowie na groźnej, śnieżnej planecie – umieszczona w znanych z klasyki gatunku dekoracjach (statki kosmiczne, opuszczone kosmoporty, ucieczki i strzelaniny, ponury półświatek) jest w interesujących sposób skontrapunktowana wiarygodnym opisem relacji między tytułową bohaterką a towarzyszącym jej obcym, którego przez sporą część akcji bierzemy za kogoś innego, niż to, czym się ostatecznie okazuje.
„Jestem legenda” Marzeny Zawierskiej jest z kolei opowiadaniem, w którym obraz naszej rzeczywistości – bardzo konkretnej, inspiracja dla postaci himalaisty jest oczywista od pierwszego jego pojawienia się – z kreacją fantastycznego świata górskich istot i ich cywilizacji. Muszę przyznać, że jest to tekst, który podobał mi się zdecydowanie najmniej z całego zestawu: ani nie przekonuje mnie postać sportowca i jego motywacje, ani cywilizacja anaeredów, małych a dobroczynnych stworków w postaci podobnej do myszek, nie intryguje (a ich nie najlepiej wymyślony język tylko do tego niezadowolenia się dokłada). Tekst wydaje mi się pęknięty, niespójny: z jednej strony wzniosła (aż do przesady) walka himalaisty z górą, której postanowił nie odpuścić – górą, dodajmy, de facto upostaciowaną, z drugiej – puchaty, bajkowy świat gumisiopodobnych anaeredów i ich dylematy, czy ludzie ich polubią, czy nie. To chyba jedyne opowiadanie zbioru, w którym nie znalazłam nic, co by mnie w jakimś choćby stopniu, jak czytelniczkę, porwało czy zaintrygowało.
Nie wszystkie jednak teksty antologii skupiają się kreowaniu obcych, fantastycznych światów czy istot. Ja, legenda jest zbiorem mocno eklektycznym pod względem gatunkowym i zawiera opowiadania formalnie i koncepcyjnie bardzo się od siebie różniące – a wiele z nich zakłada wplecenie elementu fantastycznego w realia mniej lub bardziej przypominające nasz świat. Tak jest zresztą w przypadku najlepszych, moim zdaniem, tekstów w zbiorze: „Kroków Komandora” Agnieszki Fulińskiej, „Fischerköniga” Krzysztofa Rewiuka i „Szóstej minuty na językach” Krzysztofa Matkowskiego.
„Kroki Komandora” i „Fischerkönig” mają sporo wspólnego, zarówno gdy chodzi o koncepcję, jak i o osadzenie w czasie i przestrzeni. Obydwa zderzają fantastyczne elementy ze światem dziewiętnastowiecznej Europy – i obydwa używają jako punktu odniesienia opery. W opowiadaniu Rewiuka to operowe skojarzenie jest świadomie umieszczone wewnątrz świata przedstawionego: bohaterami są Ludwik II Bawarski i Lohengrin, mistyczny rycerz z opery pod tym samym tytułem, a muzyka Wagnera pełni funkcję łącznika pomiędzy światami: to jej odtworzenie sprowadza rycerza z zamku Graala na smutny bal na dworze szalonego króla. Lohengrin jest tu zresztą w roli podobnej raczej do Parsifala, tytułowego bohatera innej opery Wagnera: pojawia się, nie rozumiejąc świata dookoła i nie wiedząc, co to za miejsce i jaka ma w nim być jego rola, a przychodzi nie tyle po to, by ratować króla (jak Lohengrin operową Elzę),co by przynieść mu paradoksalnie i dziwacznie rozumiane wybawienie i odkupienie.
O ile Rewiuk swoim tekstem wpisuje się w tradycję wpisywania fikcyjnych i fantastycznych wyjaśnień w wątki kluczowych historycznych wydarzeń – tradycję sięgającą co najmniej Aleksandra Dumasa – o tyle „Kroki Komandora” Agnieszki Fulińskiej postacie z pierwszych stron historii mają raczej w tle. Na pierwszym planie jest postać nie tyle fikcyjna (pan hrabia ma swój historyczny pierwowzór),co mocno sfikcjonalizowana i w dużym stopniu wykreowana przez autorkę. To opowiadanie bodaj najciekawsze w zbiorze, gdy chodzi o sposób prowadzenia narracji. Nie dość, że w postaci André Pontisa dostajemy punkt widzenia nie tylko mocno niewiarygodny, ale i będący przy tym czarnym charakterem, to na dodatek autorka wpisała w swój tekst dwie postacie, które stanowią jego – a przy tym swoje nawzajem – zwierciadło. Nemezis Pontisa jest Człowiek z Tulonu – ale przecież ludzi z Tulonu jest w tym tekście dwóch: jednym jest, jak się nietrudno z tekstu domyślić, Napoleon Bonaparte, drugim – enigmatyczny inspektor Vidocq. Obaj bohatera mniej lub bardziej realnie prześladują, z oboma się zestawia i w jakiś dziwny sposób z oboma przegrywa, choć ma za sobą wsparcie jakiegoś rodzaju siły zła, o Lovecraftowskim raczej niż szatańskim rodowodzie. To nie jest łatwy w odbiorze tekst – skomplikowanej narracji towarzyszy spora porcja historycznej i kulturowej erudycji – ale warto się w niego zagłębić.
Trzecie z najbardziej przeze mnie cenionych opowiadań zbioru to „Szósta minuta na językach” Krzysztofa Matkowskiego. „Szósta minuta…” jest swoistą wariacją na temat low fantasy, gdzie w bardzo codziennym, współczesnym świecie, pełnym celebrytów, tabloidów i trollingu – pojawiają się czarodzieje. Ba, pojawia się wojna czarodziejów – a raczej prywatna wojenka tytułowego bohatera, Czarka Marnego, z tajemniczym wrogiem. W tej wojnie, owszem, walczy się na magię – ale też korzysta się z plotkarskich czasopism, portali internetowych i walki na plotki. Matkowski, co udowodnił już w innych swoich opowiadaniach, ma ogromną wyobraźnię i duży talent do kreowania fantastycznych, zatrącających chwilami o groteskę zderzeń naszego realnego świata z Niesamowitym. Także i w tym tekście – opowiadaniu o małych, zwykłych ludziach władających (na nieszczęście swoje i innych) całkiem sporą magią, ta sztuka mu się udaje.
Wśród tekstów w zbiorze pozytywnie wyróżnia się także „Nowy gracz na rynku many” Sylwii Finklińskiej, brawurowo żeniący rosyjskie, wojenno-gangsterskie klimaty ze światem, który w pierwszej chwili wygląda jako mariaż postapo z cyberpunkiem, ale w rzeczywistości okazuje się mieć sporo wspólnego z pokrętną i dziwaczne rozumianą fantasy. Finklińska ma świetny słuch językowy – tak dialogi, jak i narracja w tym tekście płyną, są barwne i potoczyste, a przy tym, przy całej mnogości rusycyzmów i przekleństw, uwodzą czytelnika rytmem i stylistyczną urodą. Koncepcyjnie ten tekst też jest efektowny i pomysłowy, a poza tym – jako jeden, tak naprawdę, z nielicznych w zbiorze – świetnie związany z tytułowym byciem legendą.
„Instrukcja obsługi drzwi/Latać jak ptaki” Łukasza Skonecznego ma szalenie ambitny i oryginalny pomysł wyjściowy. Jeśli dobrze rozumiem autorskie intencje, to zmiana magnetosfery Księżyca ma wywołać zmianę magnetosfery Ziemi, a co za tym idzie – możliwość stworzenia nowego paradygmatu myślenia, możliwość blokowania różnego rodzaju dewiacji i problemów psychicznych i tym podobne. Niestety, między Strefą 51, żartami z nazwisk i tajnych agentów, tragedią rodzinną bohatera, znikającym i pojawiającym się menelem, problemami z finansowaniem badań na uczelni, testami na pedofilach i kanibalach a panem Twardowskim na kogucie ten znakomity pomysł nieco się gubi – podwójny tytuł to dopiero początek komplikacji w tym tekście. Na tej pizzy, że tak powiem, jest nieco za dużo dodatków – każdy smaczny, razem nieco, hmmm, dezorientujące i chaotyczne.
Tekstem opartym na jednym efektownym pomyśle jest „Rdza” Justyny Maciny, w której tajemnica rdzawej substancji, która zaczyna pokrywać wszystko w okolicy, jest w warstwie fabularnej zestawiona z zagadką bohatera-narratora: po co chodzi on do lasu, zawsze w jedno i to samo miejsce? Po co, jak sam mówi, kopał tam dół? I jaki ma to związek z ulegającym na jego oczach przemianie światem? To niepokojący i intrygujący tekst, od którego trudno było mi się oderwać.
Jest w zbiorze Ja, legenda trochę opowiadań dających łatwo wpisać się w konkretne konwencje fantastyczne. Należy do nich na przykład udane i efektowne postapo „Clean up & Go” Michała Pięty, dziejące się w schronie, w którym atomową zagładę przeżyła grupa pracowników zatrudnionej przez armię firmy sprzątającej. W nurcie postapo mieści się też intrygujący „Deszczowy żołnierz” Filipa Laskowskiego, w którym życie ocaleńców w dziwacznym, przefiltrowanym przez skrzywioną percepcję bohaterów świecie jest pretekstem nie tylko do opisu otaczającej ich rzeczywistości, ale i do subtelnego i wiarygodnego zarysowania łączących te tak bardzo od siebie różne osobowości więzów. Opowiadanie wyróżnia się dodatkowo bardzo efektownym stylem i pomysłową metaforyką; świetnie mi się je czytało. Z kolei „Kilka rzeczy do zrobienia” Krzysztofa Górskiego łączy pewne elementy sztafażu postapo ze space operą: akcja, która w pierwszej chwili wydawała mi się umieszczona w odradzającej się po upadku cywilizacji, dzieje się tak naprawdę w kosmosie, na skolonizowanej przez ludzi planecie, na której zjawienie się człowieka ewidentnie przyspieszyło ewolucję lokalnego gatunku. Gdybym jeszcze, czytając, mogła uwolnić się od fabularnych skojarzeń z Jak wytresować smoka…
Obok takich dość łatwo definiowalnych gatunkowo opowiadań w zbiorze jest także kilka tekstów niemożliwych do prostego przypisania. Wyróżniają się tu przede wszystkim filozofująca „Dzwoneczek i klub solipsystów” Michała Brzozowskiego – inteligentny, sarkastyczny i pozornie łatwy w lekturze mini-traktacik o kwestii bytu i niebytu, oraz „Karpia dzień, czyli JaFonowi wypaplane” Dariusza Skrzydło. Ten ostatni tekst, odważny językowo i formalnie („słuchamy” nagrań narratorki, wystylizowanej na groteskową dresiaro-blacharę),jest, paradoksalnie, konserwatywną dystopią, którą poznajemy przez monolog postaci, która też okazuje się być trochę czym innym, niż się wydaje… Pewne elementy groteski i sporo satyry widać także w „Zwykłym szarym Heniu i korpoprzyjacielu”, które skupi się na ponurej w gruncie rzeczy historii człowieka uwikłanego w kontrolującą wszelkie aspekty jego życia pracę (i to pracę kontrolera biletow!).
Przy lekturze „Siódmego dnia” Michała Woźnego towarzyszyły mi natomiast skojarzenia z Kantyczką dla Leibowitza – tekst Woźnego jest zapisem ostatnich chwil przed (odwołanym) końcem świata, widzianym z punktu widzenia upadającego kościoła katolickiego. Opis niewidomej dziewczyny-papieżycy i jej doznawania świata jest literacko bardzo ładny i z dużą wyobraźnią opisany – choć ciekawe postaci i intrygujący świat aż by się prosiły o rozszerzenie; chętnie bym poznała powieść z tego świata, nie tylko niedługie opowiadanie. Pozostałam natomiast nieprzekonana przez „Skalę wartości” Miłosza Śmiałka – może przez fakt, że działał mi na nerwy główny bohater, może przez narrację w czasie teraźniejszym, za którą nie przepadam, a może dlatego, że przez sporą część tekstu mamy do czynienia ze szkolną opowiastką o młodym buntowniku, przeplataną równie szkolną analizą fragmentów Hamleta, a fantastyczność (i niesamowitość, choć tak naprawdę mocno metaforyczna) pojawia się dopiero w końcowej części tekstu.
Lekko parodystyczna „Farsa” Michała Puchalskiego, odwołująca się do dobrze znanego nurtu tworzenia pastiszów i parodii arturiańskich opowieści (jak by to powiedzieć, Jankes na dworze króla Artura ukazał się w 1889…) jest tekstem bardzo sprawnie napisanym, ale nie wywołała we mnie jakichś szczególnych emocji. Lepiej czytało mi się podobną w założeniu, tyle że opartą na wątkach z klasycznych baśni, „Jedną długą noc” Katarzyny Szymonik, gdzie literackie i baśniowe bohaterki spotykają się na blokowisku w dzisiejszych Kielcach. Obydwa te opowiadania fabularnie nie porywają i są dość przewidywalne i nieco za długie, ale bohaterki Szymonik wydały mi się ciekawsze od rycerzy i czarodziejów Puchalskiego. Baśniowe inspiracje widać także – obok innych motywów – w nierównej, ale obiecującej „Dzikusce” Michała Stachnika, która zaczyna się od trzęsienia ziemi: szalenie efektownej literacko, a doświadczanej przez jedną z bohaterek wizji Jezusa niosącego krzyż; potem niestety zamienia się w starannie literacko napisaną, ale fabularnie przewidywalną i przez to rozczarowującą kronikę życia rodziny wilkołaków, z ukłonami w stronę baśni o Czerwonym Kapturku i pojawiającymi się postaciami braci Grimm. Szkoda, początek zapowiadał trochę inne opowiadanie – co nie zmienia faktu, że będę śledzić kolejne teksty tego autora.
A jak już mowa o tekstach, które mnie nie zachwyciły – zalicza się do nich „Sztuka Gordiana del Monte” Marka Betlejewskiego, bo ileż średnio pomysłowych koncepcyjnie wariacji na temat Portretu Doriana Graya skrzyżowanego z Draculą i okraszonego z lekka umoralniającym finałem można w życiu przeczytać? Trzeba jednak autorowi przyznać, że tekst jest bardzo sprawnie skomponowany i napisany barwnym językiem – do mnie jako czytelniczki nie trafił, ale odmówić mu solidnego warsztatu nie można. Sprawna językowo i kompozycyjnie jest też „Przygoda wesoła i niebezpieczna Pupca Sierotki” Łukasza Kulińskiego, zdradzająca swoje inspiracje już mottem z Dyla Sowizdrzała de Costera, ale żeby ją w pełni docenić, trzeba by lubić ten rodzaj parodii, a nie jest to stylistyka, za którą bym przepadała: jestem w stanie wytrzymać dość ograniczoną ilość dowcipów o pupie, kupie i kradzeniu cnoty, a w tym tekście jest ich mnóstwo.
Generalnie, zbiór Ja, legenda jest bardzo zróżnicowany – zarówno tematycznie, koncepcyjnie, gatunkowo, jak i gdy chodzi o realizację tytułowego motywu. Są teksty, które opierają się na idei bycia/stawiania się/ pragnienia stania się legendą (jak przykładowo „Nowy gracz na rynku many”, „Kroki Komandora” czy „Dzwoneczek i klub solipsystów”),ale zdarzają się i takie, gdzie motyw ten potraktowany jest pretekstowo. Co ważniejsze, opowiadania w zbiorze trzymają, moim zdaniem, solidny i równy poziom. W tak obfitej kolekcji zawsze oczywiście znajdą się takie teksty, które zrobią na konkretnym czytelniku większe wrażenie, i takie, które przekonają mniej, ale Ja, legenda nie zawiera ani jednego tekstu, który bardzo wyraźnie odstawałby na minus poziomem. Polecam z całego serca, także tym, którzy szukają swoich typów na nominacje do nagród literackich w kategorii „Opowiadanie”.