Hedvigis. Lilia w koronie Krzysztof Konopka 7,2
ocenił(a) na 328 tyg. temu Ponad rok temu czytałam i recenzowałam pierwszy tom serii ,,Hedvigis” Krzysztofa Konopki. Możecie pamiętać, że bardzo mi się nie podobał i zapoczątkował poszukiwanie dobrej powieści o Jadwidze Andegaweńskiej czy Jagiellonach, na którą wciąż nie trafiłam. Jednak od osób, których wiedzę o literaturze i historii cenię, słyszałam, że druga część wypada lepiej, więc postanowiłam spróbować. Niestety, dla mnie drugi tom był chyba jeszcze gorszy. Być może ja jestem czepialska i szukam problemów tam, gdzie ich nie ma, ale mimo szukania nie znajduję tu nic ciekawego.
Jadwiga i Maria Andegaweńskie zostają rozdzielone, ale ich losy układają się zaskakująco podobnie. Maria zostaje przymuszona do małżeństwa z ambitnym Zygmuntem Luksemburskim, który zdobywa jej rękę, oblegając zamek. Jej matka Elżbieta Bośniaczka szuka sposobu na walkę ze znienawidzonym zięciem, ale spotyka się jedynie z kolejnymi buntami. Z kolei Jadwiga jest z każdej strony namawiana na zerwanie zaręczyn ze swoim ukochanym Wilhelmem i ślub z poganinem Jagiełłą.
Zanim zagłębię się w konkretne motywy fabularne, zacznę od tego, że książka kuleje na etapie korekty i redakcji, po prostu stronie bardziej technicznej. Nie ma tu tyle błędów, co w pierwszej części, ale gryzie mi się archaizacja i szyk przestawny ze słowami typu ,,trauma” czy określeniami ,,Junior” (z tego co wiem, w tamtych czasach raczej powiedziano by ,,Młodszy”). Budowa fabuła jest nieporadna i przypomina zbiór pojedynczych scen, które nie łączą się w całość i nie wynikają z siebie. Widać to po wątkach, które zajmują jeden fragment, jak małżeństwo Anny, niekonsekwencji w budowaniu charakterów (Jagiełło i Zygmunt mają kilka lepszych momentów, ale gryzą się one z tym, że przez większość czasu autor ich demonizuje) czy relacji (tutaj prym wiedzie małżeństwo Marii i Zygmunta, których poszczególne spotkania przeczą sobie i którzy nie pamiętają, co sobie przed chwilą wyznawali). Może to kwestia ebooka, ale w żaden sposób nie zaznaczono retrospekcji, a przeskoki między krajami i postaciami raz są oznaczane, a raz nie.
Jednak dla mnie przede wszystkim ta powieść ma dwa problemy. Podczas czytania miałam skojarzenia z ,,Liliami królowej”, które opowiadają o tym samym okresie i też mi się nie podobały, ale były całkiem inne – tam było dużo aluzji seksualnych nawet wobec dzieci, dość ,,progresywne” podejście z krytyką Kościoła i podważaniem dobrego prowadzenia się kanonizowanych postaci historycznych. Tutaj natomiast mamy drugą skrajność. Przede wszystkim, widać, że autor do tej pory pisał dla dzieci, bo całość jest bardzo infantylna. Dorosłe postacie są naiwne i przerysowane, z kolei dziecięcy bohaterowie są przedstawiani jako niezwykle dojrzali i podejmujący bardzo głębokie decyzje. Szczególnie uderza to w wątku Jadwigi i Wilhelma, gdzie autor cały czas każe nam wierzyć, że dwoje dzieciaków jest zdolnych do zbudowania mocnego związku (chociaż z ciągłym podkreślaniem, że pozbawionym fizyczności),a co dla mnie jako dorosłej osoby wypadało śmiesznie, nie poruszająco. Naprawdę starałam się podejść z otwartą głową (jestem teamem Jagiełły) i polubić Wilhelma, ale jego postać jest tak przesadzona, naiwna i zachwiana, zachowująca się jak siedmiolatek, nie siedemnastolatek, a zarazem wyidealizowana i ukazana jako rycerz na białym koniu, całkowicie oczyszczony z niszczenia opinii Jadwigi, że po prostu nie umiałam. Drugim problemem jest to, że całość przypomina… hagiografię i powiela masę średniowiecznych stereotypów, które chwilami są aż niezdrowe. Bardzo to widać w postaciach kobiecych, które są ukazane jako wiecznie udręczone i skrzywdzone, nieszczęśliwe i obowiązkowo nienawidzące swoich mężów, a gdy któraś próbuje wyłamać się z tego schematu, to od razu zostaje czarnym charakterem. Szczególnie widać to na przykładzie wspomnianej krótko Anny Świdnickiej, która słynęła z dobroci, łagodności i pozytywnego wpływu na męża, a tutaj jest opisana jako zimna, żądna władzy i odpychająca własną córkę. I ma się wrażenie, że jej główną winą jest to, że pokochała starszego od siebie mężczyznę, więc pewnie jest wyrachowana i leci na kasę.
Niestety, to kolejna z tego typu pozycji, która bardzo luźno podchodzi do postaci historycznych i nie próbuje oddać im sprawiedliwości ani wgłębić się w ich losy. Maria Andegaweńska jest tu karykaturą, która ciągle płacze i mdleje, żeby na jej tle Jadwiga wypadła lepiej. Spytko z Melsztyna, lojalny dworzanin i jeden z zaufanych ludzi Jadwigi, tu jest obłudnym karierowiczem, tylko dlatego, że stał po stronie Jagiełły, którego autor nie lubi. Joanna Bawarska była łagodną, spokojną młodą dziewczyną, która nie mieszała się do polityki, a tutaj jest ukazana jako jakiś mastermind w stylu Cersei Lannister, chyba dlatego, że nie pasuje do wizerunku skrzywdzonej niewiasty. Wacław Luksemburski nie radził sobie z władzą, czuł się przytłoczony koroną i być może cierpiał na depresję, a tutaj jest psychopatą knującym razem z bratem (z którym historycznie miał złą relację). Najgorzej oczywiście został potraktowany Jagiełło, który w powieści prawie nie występuje, a jedynie z ekspozycji dowiadujemy się, że ciągle ucieka od żony i ją krzywdzi, a gdy się pojawia, to głównie po to, by inni bohaterowie wytykali mu, że nie nadaje się na króla. Powielane są też dziwne i nieuzasadnione stereotypy o jego fałszywym nawróceniu czy zdradzaniu Jadwigi. Jednak z całego tego grona jest to postać, której chyba najłatwiej kibicować, bo dostaje on nienawiść za nic. Na kolejnym miejscu (o dziwo) umieszczam Zygmunta, bo też przynajmniej ma trochę życia i jego motywacje da się zrozumieć. Natomiast Jadwiga w tej wersji to postać, której nie da się polubić i współczuć. Co prawda, w porównaniu do poprzedniego tomu autor próbuje dać jej trochę wahania i niepewności, ale mam wrażenie, że jej obraz w narracji jest skrajnie inny niż to, co widzi czytelnik. Postacie wychwalają Jadwigę, że cierpi w milczeniu – od chwili jej ślubu większość scen opiera się na tym, że marudzi do kogoś, jak jej źle. Ona sama zapewnia, że nie wierzy w pogłoski na temat swojego męża, a mimo to bez przerwy go obraża. Deklaruje też lojalność Władysławowi, a ciągle myśli o Wilhelmie i wprost mówi mężowi, że nie przestanie. Cóż, ja się nie dziwię chłopu, że zaczął uciekać w knieje.
Widzę, że po raz kolejny moja recenzja jest w mniejszości i większości się ta pozycja podobała, więc nie będę jej odradzać, ale niestety mnie bardzo zawiodła. Ciągle czekam na dobrą i chociaż odrobinę oryginalną powieść o Jagiellonach.
,, Nie ma nic gorszego niż zdeptana nadzieja…”