Morris (ur. jako Maurice De Bevere) - belgijski twórca komiksów. Absolwent College'u Jezuitów w Aalst. Zaczynał rysować w Compagnie Belge d'Actualités, gdzie poznał m.in. słynnego Peyo (Pierre Culliford),czyli twórcę Smerfów. Ale najbardziej owocnym spotkaniem była praca z René Gościnnym. Wtedy to właśnie powstały komiksy z Lucky Luke'em. Prawo do animacji filmowej wykupiła amerykańska firma Hanna Barbera. Dzięki tej współpracy Lucky Luke stał się słynny na cały świat. Wybrane komiksy autora: "Le Moustique" (1944),"La Mine d'or de Dick Digger" (ze Spirou, 1947),"La Chronique du 9e Art" (z Pierrem Vankeerem, 1964-67),"Lucky Luke" (z René Gościnnym, od 1967).http://
LUCKY LUKE KONTRA PŁATNY MORDERCA
Jeszcze jedne luckyluke’owy klasyk trafia w nasze ręce. Klasyk stworzony jeszcze samotnie przez Morrisa w 1955 roku, dosłownie na chwilę przed dołączeniem do niego Goscinnego (Goscinny stworzy potem scenariusz kolejnej części, a potem, już od części jedenastej – ta jest ósma – będzie to robił regularnie aż do śmierci). No i wiadomo, na tym etapie seria jeszcze nie jest tak doskonała, jak za czasów Goscinnego, ale też i złapała lepszy wiatr w żagle, niż na samym początku i bardzo przyjemnie się to czyta.
Na Dzikim Zachodzie są różnie miasta. To konkretne ma saloon, zresztą jedyny w okolicy, ale nie ma… szeryfa! Gdy powstaje drugi saloon, zaczynają się kłopoty i walka o wpływy, a na scenę wkracza Phil Defer, wynajęty morderca. Ale tak się składa, że pojawia się tu też Lukcy Luke i zaczyna się walka…
https://ksiazkarniablog.blogspot.com/2023/08/lucky-luke-8-phil-defer-morris.html
Zbiór krótkich przygód "Lucky Luke'a". Krótkich, co nie znaczy, że nieudanych, a wręcz przeciwnie, bo przecież Goscinny bez trudu radził sobie z krótszymi formami. Radził, szybko nakreślając akcję i prowadząc do satysfakcjonujących czytelnika puent. I tak jest tutaj - dostajemy całą galerię naprawdę fajnych, zabawnych postaci (np. Leroy, nieudacznik z wielkimi ambicjami w "Niczym Wyatt Earp", któremu LL postanawia pomóc) i pomysłów, akcja pędzi do przodu, w tle przejawiają się charakterystyczne motywy serii (choć tym razem będziecie się musieli obejść bez Daltonów),wszystko zgrabnie się kończy (sam finał zamykającej album "Sonaty na jednego kolta" jest po prostu kapitalny).