Ja, legenda Michał Brzozowski 7,0
ocenił(a) na 54 lata temu KIEDY ZACZYNA SIĘ „ZA DUŻO”?
Przy drugim tomie Fantazmatów pisałam, że trochę martwi mnie kierunek, w którym zmierza projekt. Ten kierunek to masówka. Ilość ponad jakość. Przesycenie rynku. „Ja, legenda” tylko tę obawę podsyca. Niestety. Zbiorowi naprawdę wyszłoby na dobre, gdyby był krótszy – dziesięć (no, maksymalnie piętnaście) dopracowanych opowiadań zamiast tego miszmaszu, który teraz dostajemy do rąk. To ułatwiłoby dotarcie do czytelników, ale też do krytyki i recenzentów, zbudowanie marki, promocję. Mam wrażenie, że w tym momencie Fantazmaty zjadają własny ogon i same sobie szkodzą – nie każdemu będzie się przecież chciało przebijać przez kilkanaście czy kilkadziesiąt słabszych opowiadań, żeby wyłowić te lepsze. Dużo ludzi ściągnie antologię, ale mało ją przeczyta. A lepsze opowiadania w tym zbiorku są, tylko gubią się w natłoku. Trzeba wyławiać i wybierać:
RDZA, CZYLI OPOWIADANIE, KTÓRE PO PROSTU TRZEBA PRZECZYTAĆ
Bardzo dobry tekst – przemyślany, napisany sprawnie i z wyczuciem. Widać, że autorka doskonale wie, co chce powiedzieć – i właśnie to mówi. Podoba mi się kameralność historii, to, że przedstawia w sumie zwyczajne sprawy, ale w sposób absolutnie niezwyczajny. Jest prosto, ale nie prostacko – i emocjonalnie, ale nie tandetnie. Klimat, tajemnica, dawkowanie informacji, zabawa ze słowem i formą, ładne zakończenie, trochę niedopowiedzenia, wszystko jest w sam raz, na swoim miejscu. Więcej nie będę pisać, bo i po co? „Rdzę” Justyny Maciny po prostu trzeba przeczytać.
CLEAN UP & GO – W STYLU FALLOUTA
Bliżej niewyjaśniony konflikt atomowy, podziemny schron, hibernacje, problemy techniczne i personalne – klasyka. Ale ładnie poprowadzona. Dobrze zarysowani bohaterowie, wciągająca narracja, tajemnica w tle, a przy tym całkiem sporo normalności i przyziemności, bez popadania w patos. To wszystko bardzo mi się podobało. Tylko zakończenie… Jak dla mnie za bardzo sztampowe. Całe opowiadanie było dość duszne i poważne w klimacie (pomimo swady narracyjnej i gorzkich żarcików głównego bohatera, a może właśnie dzięki nim),ale końcówka niemiło z tym kontrastuje, jest trochę absurdalna, trochę prześmiewcza, deus ex machina, zbiegi okoliczności, wydźwięk nie do końca serio. Niewykluczone, że właśnie o to chodziło, ale czy to rzeczywiście konstrukcyjnie najlepsze rozwiązanie?
DESZCZOWY ŻOŁNIERZ, CZYLI DOBRE POSTAPO, W KTÓRYM COŚ POSZŁO BARDZO ŹLE
„Deszczowy żołnierz” Filipa Laskowskiego zaczyna się świetnie, jest klimat, brud i beznadzieja, jest pomysł, jest haczyk, jednak po dobrym otwarciu z tekstem dzieje się coś bardzo, bardzo złego. Początek sugeruje, że centralnymi postaciami będą Jonasz i Szymon – ci bohaterowie są fajnie, oszczędnie poprowadzeni, pokazywani przez działanie, a nie opisywanie i stwierdzanie, przynajmniej na wstępie. Potem pojawia się Wera i nagle nacisk przenosi się na nią, narracja robi się łopatologiczna, jest dużo tłumaczenia wprost, już bez tej charakterystycznej oszczędności, wszystko dostajemy na tacy, inspiracje malarskie, wytłumaczenie tytułu itp. Ta łopatologia aż boli. Zakończenie nie wybrzmiewa. Do tego przydałoby się trochę podszlifować tekst redakcyjnie. Są miejsca, które brzmią nie za dobrze, żeby nie powiedzieć – po prostu źle i sztucznie.
Podsumowując – widzę w tej historii wielki, choć niewykorzystany potencjał. Wiem, że autor umie pisać dobrze („Budzenie zmarłych” wciąż pozostaje moim faworytem w drugim tomie Fantazmatów),zastanawiam się więc, skąd w „Deszczowym żołnierzu” takie błędy i niedoróbki konstrukcyjne i językowe? Czy autor nie uciągnął pomysłu? Czy coś złego zadziało się w redakcji? Trudno stwierdzić. Ale na następny tekst Filipa Laskowskiego z chęcią zerknę – żeby zobaczyć, co jeszcze fantastycznego wymyśli.
SZÓSTA MINUTA NA JĘZYKACH – ZABAWA Z KONWENCJĄ I TAJEMNICAMI
Zgrabne i lekkie opowiadanie, fajnie bawiące się konwencją, ale... Przy tym niedopracowane, w podejściu do niektórych wątków i bohaterów zbyt pobieżne. Dobrze wypada sam pomysł na tekst i jego rozegranie (czarodziej jako celebryta),charakter głównego bohatera (ni to heros, ni złoczyńca, trochę śmieszek i dzieciak) i przede wszystkim relacja z Feliksem. Ale już nemezis Czarka i cały wątek poszukiwań jest bardzo sztampowy, schematyczny i poprowadzony bez energii. Niedopowiedziane zakończenie jest dobre, choć jednak odrobinę za bardzo niedopowiedziane. I jeszcze – o co chodzi z tytułem? Nie za bardzo widzę jego związek z treścią. Wierzę, że autor nie musi mówić czytelnikom wszystkiego, ale coś powiedzieć powinien. Dla lepszego efektu. Trzymanie wszystkich tajemnic przy sobie czasem wypala w złą stronę.
NOWY GRACZ NA RYNKU MANY, CZYLI GDYBY AMERYKAŃSCY BOGOWIE BYLI ROSYJSCY
Tekst wdzięczny, prowadzony z werwą i pomysłem – może nie jest to bardzo oryginalny pomysł, ale czyta się przyjemnie, z uśmiechem na twarzy. Poszczególne elementy zgrabnie składają się w całość, ładnie wypadają drobne, nadające klimatu smaczki z tła – tatuaż Gruchota, wykorzystanie „rąk” Świra i tak dalej. Niestety, jakoś przed połową opowiadania akcja wytraca impet i zaczyna się ślamazarzyć, za to końcówka jest koszmarnie pośpieszna, ścięta i niedorobiona. Szkoda.
CO JESZCZE? WYCIĄGNIĘTE Z WORKA
Nie wypada chyba pisać aż tak długich opinii na LC, więc już prawię kończę! Jeszcze tylko na szybko wspomnę o kilku opowiadaniach, które przyciągnęły moją czytelniczą uwagę:
– „Instrukcja obsługi drzwi / Latać jak ptaki” Łukasza Skonecznego – eksperymentalnie i z dużą dozą absurdu, choć myślę, że całość dałoby się lepiej wyważyć;
– „Der Fischerkönig” Krzysztofa Rewiuka – sprawny warsztat i ciekawe ispiracje folklorem niemieckim;
– „Kroki komandora” Agnieszki Fulińskiej – ładne wykorzystanie realiów historycznych i dobry do czytania bohater; wydaje mi się, że dla szerszego odbiorcy tekst może być odrobinę zbyt hermetyczny? ale to akurat nie wada;
– „Serce szwajcarskiego bohatera” Weroniki Seliman – plus za za narrację innej formy życia, w drugiej połowie tekst się załamuje i gubi, ale doceniam próbę;
– „Babel z moich snów” Alicji Janusz – sympatyczny system magii opartej na muzyce, trochę niedociągnięć, ale plus za widoczną pasję autorki do muzyki.
ZJADANIE OGONA
Wydaje mi się, że Fantazmaty mają problem z selekcją. To jest w sumie zrozumiałe, projekt tworzą pasjonaci, a pasjonaci nie myślą (nie chcą myśleć) o swojej pracy jak o produkcie, ale jednak właśnie tym jest antologia opowiadań – produktem do sprzedania (może w tym wypadku nie za pieniądze, ale za uwagę, czas, zaangażowanie, polecanie innym, to też jest waluta). Za problemami z selekcją idą problemy z poziomem językowym – tutaj jest jeszcze przed ekipą Fantazmatów bardzo dużo pracy. Rzecz może się obecnie bronić jako inicjatywa fanowska, ale już nie jako w pełni profesjonalne wydawnictwo.
Ten brak profesjonalizmu widać też w ilustracjach – są na bardzo różnym, nierównym poziomie i często po prostu psują odbiór całości, wyglądają niedobrze, chałupniczo, niepoważnie (choć oczywiście jest też kilka chlubnych wyjątków od tej reguły!). Rozumiem, że jako inicjatywa non-profit Fantazmaty nie mogą sobie pozwolić na zakup dobrze wykonanych, profesjonalnych, spójnych ilustracji do wszystkich tekstów (szczególnie przy takim natłoku opowiadań!),ale przecież można najzwyczajniej w świecie całkowicie zrezygnować z ilustracji, postawić na minimalizm, prostotę i elegancję. Mierzyć siły na zamiary. Nie przesadzać. Bo więcej wszystkiego nie oznacza, że będzie lepiej.
Szczerze wierzę, że ostrzejsza selekcja opowiadań (i ilustracji) mogłaby się przełożyć na lepszy efekt końcowy, bardziej dopracowane redakcyjnie teksty, a dalej – na lepszą promocję i odbiór całej inicjatywny. Teraz Fantazmaty są trochę takim fast foodem, dostawcą szybkich, średniej jakości treści. Sięgając po kolejną antologię, nie wiemy, czego się spodziewać – będzie dobrze, źle, a może przeciętnie i nudno? Większa selektywność i postawienie na jakość (zamiast na ilość) mogłoby pomóc wykreować Fantazmaty jako markę sprawdzoną, coś zawsze dobrego, a nawet więcej niż dobrego. Coś w stylu: „Może nie wydajemy bardzo dużo i często, może w naszych antologiach nie ma dziesiątek opowiadań, ale te, które są... Czapki z głów. Warto czekać. Warto czytać”. Taki przekaz. A za takim przekazem inne działania – nawiązywanie współpracy z uznanymi autorami, recenzentami, krytykami i tak dalej. Tworzenie z jednej strony JAKOŚCI projektu, a z drugiej jego WIDOCZNOŚCI i ROZPOZNAWALNOŚCI.
Tego bym życzyła ekipie Fantazmatów. Bo widzę, że im się chce. I to jest świetne, naprawdę podziwiam, że bandzie szalonych, pozytywnie zwariowanych, zdolnych ludzi chce się pracować za darmo, tworzyć coś za darmo, dla frajdy i dla innych. Tylko teraz cały ten potencjał i siły trochę się marnują, a same Fantazmaty niebezpiecznie uginają się pod własnym ciężarem. Byłoby szkoda, gdyby skończyło się na czymś nijakim – zamiast na czymś wyjątkowym.