Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym Maciej Czarnecki 7,3
ocenił(a) na 725 tyg. temu Barnevernet. Wśród wielu Polaków mieszkających w Norwegii ta nazwa budzi grozę. Barnevernet to norweski Urząd Ochrony Praw Dziecka. Polacy przestrzegają się przed nim na internetowych forach, w 2011 roku ówczesna polska konsul Anna Warchoł porównała go do Hitlerjugent, detektyw Rutkowski zasłynął ze spektakularnych akcji, gdy porywał polskie dzieci z norweskich rodzin zastępczych. Czy faktycznie Barneveret to taka diabelska instytucja odbierająca biednym Polakom ich dzieci? Urzędowi i związanymi z nim kontrowersjami przyjrzał się Maciej Czarnecki w swym reportażu „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym”. I zrobil to bardzo rzetelnie i obiektywnie. Rozmawiał z wieloma polskimi rodzinami, które zetknęły się z tą instytucją, z prawnikami, działaczami, naukowcami, także z przedstawicielami samego Barnevernetu.
Skąd te kontrowersje? Na pewno mentalność polska jest zupełnie inna od mentalności norweskiej. W Polsce (niestety) jeszcze wielu hołduje zasadzie, że klaps nie jest taki zły, że czasem można uderzyć dziecko, że można na dzieci krzyczeć. W Norwegii (na szczęście) nie jest to akceptowalne. W Norwegii przy rozpatrywaniu sprawy dotyczącej ewentualnej przemocy czy zaniedbania wobec dzieci wyznaje się zasadę, że to dobro dziecka i jego rozwój są najważniejsze. W Polsce to rodzina jest najważniejsza i to ją należy za wszelką cenę chronić. W Norwegii normalnym jest, że wolne weekendy spędza się z dziećmi, uprawia się z nimi sporty, rozmawia, nade wszystko to czas na aktywność na świeżym powietrzu. W Polsce w takie dni dziecko często siedzi samo w pokoju, spędza czas w internecie. Tych różnic jest znacznie więcej. Polacy nie są przyzwyczajeni do tego, żeby instytucje państwowe ingerowały w wychowanie ich dzieci. W naszym kraju taka ingerencja jest ostatecznością, w Norwegii każde nietypowe zachowanie dziecka może doprowadzić do wizyty pracowników Barnevernetu.
I choć zdarzają się sytuacje, gdzie Barnevernet popełnia błędy czy działa zbyt pochopnie, czasem odbiera dzieci w kilka godzin po zgłoszeniu danego zdarzenia, to po przeczytaniu tego reportażu staję po stronie tejże instytucji.
Czarnecki w swej książce nie komentuje, nie wyraża swojego zdania, uczciwie przedstawia głosy różnych stron. Dlatego nie czuję się zmanipulowana. Ja wyciągnęłam z jego książki takie a nie inne wnioski. Zachęcam do lektury i wyrobienia sobie własnego zdania.