Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen Carolyn V. Murray 6,3
ocenił(a) na 77 lata temu Wszystko co dobre szybko się kończy. Lada dzień oficjalnie pożegnamy wakacje, pogoda przypomni o ciepłych ubraniach, a dzień będzie się robił coraz krótszy. Wrócę jednak do wakacji, choćby dlatego, że występują one w tytule ledwie co przeczytanej przeze mnie książki. Mowa o książce „Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen” Carolyn V. Murray. Wystarczyło, że poznałam jej opis, a wpadłam jak śliwka w kompot. Strasznie chciałam ją przeczytać i udało się. Wpadła w me ręce i chętnie podzielę się moimi wrażeniami. Zaczynajmy!
„Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen” jest dokładnie o tym, o czym traktuje tytuł. Młodziutka kobieta – Jane Austen – uwielbia bujać w obłokach. Chętnie spisuje wymyślane przez siebie historie i równie chętnie dzieli się nimi z podopiecznymi pastora – podopiecznymi jej ojca – jak i z rodziną. Tak, mowa właśnie o autorce „Dumy i uprzedzenia”. Nie mogę nie wspomnieć o tym, iż czytając o Jane, mogłam jakby zaglądać jej przez ramię – spisywała bowiem losy bohaterów swych naprawdę wydanych książek. Dobrze wiem, że wszystkie okoliczności to tylko fikcja literacka Carolyn V. Murray, jednak strasznie mi się to podobało. Było w tym coś, co pozwoliło mi lepiej ją poznać.
Wrócę jednak do początku, bo będąc pod wpływem książki, wkradł mi się do recenzji niewielki chaos. Podobno często się to zdarza, kiedy w głowie panuje jeszcze gonitwa myśli. Zatem jeszcze raz.
Jane Austen mieszka ze swymi rodzicami oraz częścią swego rodzeństwa – z czego dwóch braci w wieku dwunastu lat wstąpiło do marynarki wojennej, a jeden został adoptowany przez bogatych krewnych. Nie mogę nie wspomnieć, iż Jane była bardzo zżyta z jedyną siostrą, która była jej przyjaciółką na dobre i na złe. To właśnie Cassandra z ogromnym poświęceniem wspierała siostrę i robiła to do samego końca. Kibicowała miłości, która spotkała Jane, a owa miłość nazywała się Frederick Barnes. Porucznik Marynarki Królewskiej pojawił się w życiu początkującej pisarki jak przysłowiowy grom z jasnego nieba i nie omieszkał przypominać o sobie przy każdej możliwej okazji. Nie poddawał się, a wystawiany był na wiele prób, nie kłamię. Czy zdołał ukoić raz złamane serce swej ukochanej? Nie odpowiem. Nie mogłabym przecież zepsuć zabawy wielu kobietom, które sięgną po tę książkę. A gorąco polecam!
Kiedy sięgałam po tę książkę, spodziewałam się troszkę innego ujęcia tematu. Dobrze wiedziałam, że „spotkam się” ze sławną pisarką, jednak oczom mej wyobraźni ukazała się historia miłosna w pełnym tego słowa znaczeniu. Było rozczarowanie, był zachwyt i były też ukradkowe spojrzenia. Jane Austen została przedstawiona jako młoda dziewczyna, której grozi staropanieństwo. Krewni z niepokojem obserwowali jej życie uczuciowe, ponieważ dobrze wiedziała, czego chce. A z pewnością nie zamierzała wyjść za mąż z rozsądku. Marzyła jej się wielka miłość, która przyćmi całe jej życie.
Ostatecznie dostałam dobrze napisany romans z końca XVIII wieku, którego akcja działa się… tak, nad morzem.
Jeśli Jane Austen była choć trochę taka jak w książce, na pewno bym ją polubiła. Przyjazna, ale niekiedy uszczypliwa. Nie znosiła przechwałek i narcyzmu. Potrafiła subtelnie komuś dopiec, choć nie zawsze umykało to jej rozmówcom. Natomiast jej siostra, Cassie, to już całkiem inna para kaloszy. Opanowana, niedająca wyprowadzić się z równowagi i często gasząca zapał swej siostry – oczywiście w kwestii lekko niewyparzonego języka. Co do pozostałej rodziny głównej bohaterki, byłabym skłonna poznać wszystkich, absolutnie bez wyjątku. Zwłaszcza dwóch braci, którzy paradowali w mundurach i którzy podobno porządnie grzeszyli urodą – tak przynajmniej twierdziła Jane!
Całość oceniam bardzo pozytywnie. Książka wręcz stworzona dla kobiet, które lubią Jane Austen, ale i dla tych, które chcą się po prostu zrelaksować. Kartki same się przewracają, a historia wręcz czyta się sama. Kawał dobrej lektury, która odpręży każdy przepracowany kobiecy umysł. Oczywiście męski również, o ile mężczyźni czytają romanse, bo to raczej rzadkość. A może się mylę? W każdym razie polecam. Zwłaszcza przed snem. Wieczór lub dwa, a czytelnicze sny zdecydowanie nabiorą kolorów. I przepraszam, jeśli moja recenzja była zakręcona, ale chyba myślami ciągle jestem w książce… podobno przy dobrych książkach, to naprawdę zdrowy objaw. Uff.
Recenzja pochodzi z bloga https://naszerecenzje.wordpress.com/