-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Gdy zobaczyłam nazwisko „Gaiman”, aż przyklasnęłam, pamiętałam go z kilku już pozycji i każda z nich wydawała się być na wysokim poziomie. Bez względu na to, czy była to powieść dla dzieci, czy dla dorosłych. Z drugiej strony jest to zbiór opowiadań, czyli forma, do której zawsze zabieram się jak pies do jeża. Wiadomo, w zbiorach takowych są gorsze i lepsze teksty. Moim skromnym zdaniem również zbiory opowiadań rzadko dają czytelnikowi możliwość przywiązania się do bohatera, jakiegoś swoistego zintegrowania z postacią. O dziwo, przyjemnie się zawiodłam.
Jest to zbiór ponad 30 utworów. Znajdziemy tutaj opowiadania krótsze, dłuższe i wierszowane, o różnej tematyce. Na początku autor napisał bardzo długi wstęp zawierający krótką historię powstania każdego utworu. Jest to ciekawy zabieg, któż nie chciałby wiedzieć, jak powstała opowieść, która go urzekła? Zwłaszcza, gdy w (prawie) każdej historyjce jest coś urzekającego. Opowiadania Gaimana snują się. Są pisane bajkowym, magicznym i urzekającym stylem, zupełnie jak stare bajędy zapisane w rozpadających się już księgach. Niech to was jednak nie zwiedzie, gdyż większość tych historii jest +18. Byłam wstępnie zaznajomiona z twórczością Neila Gaimana i już zdążyłam wyrobić sobie opinię, niestety błędną. Książki Gaimana uważałam za przystępne i odpowiednie dla każdego wieku (oj tam, trochę krwi w Nigdziebądź, dzieci wszak widzą dużo gorsze rzeczy na ekranach monitorów). Myślałam tak do momentu, kiedy przeczytałam liryczny utwór „Pożarty”, który z początku zdawał się być wierszowaną, trochę pogmatwaną historią rodem ze snów schizofrenika. Na koniec otrzymałam groteskowy, iście pornograficzny tryptyk. Niestety, jeden z niewielu utworów lirycznych w tej książce, który przypadł mi do gustu. Nie wiem, czy to nie kwestia tłumacza, jednak wiersze czyta się strasznie ciężko. Czasem odnosiłam wrażenie, że są to opowiadania jedynie oddzielone strofami. Chyba będę musiała sięgnąć do oryginału. Proza Gaimana z kolei jak zwykle trzyma ogromny poziom. Cały zbiór ma kilka takich perełek, które będę pamiętała jeszcze długo. Chociażby wstępne opowiadanie „Prezent Ślubny” czy też „Złote rybki i inne historie”. Najlepiej chyba zapamiętam opowiadanie „Załatwimy ich panu hurtowo” - krótką, bo zaledwie 11-stronicową opowiastkę, która zszokowała mnie i rozbawiła do łez. O to, do czego może doprowadzić skąpstwo. Taki współczesny Scrooge. Bardzo miło wspominam też kipiący erotyką utwór „Uczta” oraz własną, horrorową interpretację „Królewny Śnieżki”. Są też w tej książce elementy kontrowersyjne. Być może czasem zbyt, jednak cóż to dla mola książkowego? Oczywiście, jak każdy zbiór opowiadań i ten ma swoją czarną owcę: „O tym, jak pojechaliśmy obejrzeć koniec świata (...)” - rozumiem, że autor usiłował wczuć się w tok wysławiania 11-latki, lecz chyba nigdy nie czytał choćby pamiętników tych młodych dziewcząt. Powstało opowiadanie o takim stylu, że nie dało się czytać.
Książka ta na pewno zostanie w mojej pamięci na długo, ma mnóstwo, mnóstwo wybitnych utworów. Przy takiej ilości świetnych tekstów można wybaczyć autorowi kilka potknięć.
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Gdy zobaczyłam nazwisko „Gaiman”, aż przyklasnęłam, pamiętałam go z kilku już pozycji i każda z nich wydawała się być na wysokim poziomie. Bez względu na to, czy była to powieść dla dzieci, czy dla dorosłych. Z drugiej strony jest to zbiór opowiadań, czyli forma, do której zawsze zabieram się...
2013-02-27
Wyobraźcie sobie świat, w którym wszyscy są uśmiechnięci... i nikt nie jest szczęśliwy. Świat, w którym myślenie nie przystoi obywatelowi, a gdy obywatel wykazuje inicjatywę, jest brany mocno pod lupę. Świat, w którym ogłupiająca rozrywka dla mas jest gloryfikowana, a tak zwana "uczta dla ducha" uznawana za przestępstwo.
Legenda głosi, że kiedyś strażacy gasili pożary, zamiast je wzniecać. Domy nie były ognioodporne, a ludzie lubili czytać książki. Co tam... legend słuchać nie należy.
Montag jest strażakiem. Gdy w nocy rozlega się alarm, wsiada do samochodu i jedzie wzniecać pożar. Jego zadaniem jest palenie domów, w których znajdują się książki. Książki są zakazane. Każdy podejrzany o posiadanie książek jest potencjalnym przestępcą. Ludzie są programowani. Liczy się tylko ogłupiająca zabawa - opery mydlane, durne talk showy, narkotyki, nawet zabójstwa. Nie znają uczuć takich jak miłość, wzruszenie, tęsknota. Czytanie jest złe, bo wywołuje skomplikowane emocje i traktuje o rzeczach, które nie istnieją. Czy naprawdę? Pewnego razu Montag w trakcie akcji przemyca do swojego domu książkę, by sprawdzić, co w niej takiego złego.
Książka Raya Bradbury'ego została napisana 60 lat temu, jednak równie dobrze mogłaby powstać dziś. Kiedyś ukazywała ona sprzeciw wobec totalitaryzmu, dziś z powodzeniem może być parodią naszej codzienności, w której to mass media taśmowo produkują bohaterów i kreują statystycznych obywateli. Na szczęście nasze życie nie jest aż tak straszne, bo populacja czytających i myślących ludzi nadal jest ogromna, lecz wyobraźcie sobie, że kiedyś mógłby nastać czas, w którym świat wykreowany przez Bradbury'ego nie byłby fantastyką. Włos jeży się na głowie.
Nigdy nie czytałam sci-fi, rzadko sięgałam do wykreowanych światów i antyutopii, lecz po przeczytaniu tej książki widzę, że popełniłam błąd. Pochłonęłam ją w 2 godziny i pragnęłam więcej.
[Więcej opinii znajdziesz na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/]
Wyobraźcie sobie świat, w którym wszyscy są uśmiechnięci... i nikt nie jest szczęśliwy. Świat, w którym myślenie nie przystoi obywatelowi, a gdy obywatel wykazuje inicjatywę, jest brany mocno pod lupę. Świat, w którym ogłupiająca rozrywka dla mas jest gloryfikowana, a tak zwana "uczta dla ducha" uznawana za przestępstwo.
Legenda głosi, że kiedyś strażacy gasili pożary,...
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Rozbitkowie. Wykolejeńcy. Emocjonalne sieroty. Ofiary systemu i rewolucji. Ludzie, którym nie wyszło. Mijamy ich co dzień na ulicy, nie wiedząc o nich nic, nie zdając sobie sprawy, jaka historia ciągnie się za przypadkowo spotkanym przechodniem. Oglądamy o nich programy w telewizji. Widujemy ich na dworcach, przystankach, na placach, ulicach i wszędzie tam, gdzie przebiegamy spiesząc się do swoich spraw, nie zauważając tych ludzi, którzy przegrali swoje życie. Przychodzimy do domu, otwieramy gazetę lub włączamy telewizor, popatrzymy chwilę, skomentujemy, oburzymy się, udostępnimy lub damy lajka i... zapomnimy. Pomimo wszystko, choć z pozoru nas to nie dotyczy, zatrzymujemy się na chwilę z wzrokiem wpatrzonym w ekran telewizora, trzymając już rękę na pilocie, widząc kolejny reportaż w internecie, przeglądając komentarze, wdając się w dyskusję na ten (ogólnikowy dla nas) temat przy piwie z przyjacielem. Dlaczego? Czy jest to dla nas temat interesujący społecznie, może sposób zajrzenia do "innego świata", a może pewien rodzaj fantastyki, fikcji - zupełnie jak historia w książce? A może wszystko po trochu?
Chuck Palahniuk. Tego pana nie trzeba szerzej przedstawiać, a to wszystko za sprawą głośnej powieści "Fight Club", wydanej w 1996 roku, która w krótkim czasie zdobyła wielką sławę, bo zaledwie 3 latach doczekała się równie głośnej ekranizacji (do dziś uznanej w wielu kręgach za kultową). Amerykański pisarz satyryczny i dziennikarz, niejednokrotnie uznany za prowokującego, kontrowersyjnego i wizjonerskiego. W tym samym roku, kiedy powstało głośne filmowe dzieło Davida Finchera, światło dzienne ujrzała nowa książka Palahniuka - "Rozbitek". Powieść uznawana za prowokacyjną, melancholijną, jednocześnie zabawną i wstrząsającą, niejednokrotnie krytykowana - właśnie ta historia przyniosła autorowi największą sławę i umocniła jego pozycję na rynku. Co takiego sprawiła, że 14 lat temu w środowisku czytelników tak zawrzało?
"Podróż donikąd też zaczyna się od pierwszego kroku."
Głównego bohatera poznajemy w momencie, w którym w zasadzie każda powieść się kończy. Nie przeżywa on katastrofy Boeinga 747. Leci samotnie na pokładzie uprowadzonego samolotu, po bezpiecznym uwolnieniu wszystkich pasażerów i wypuszczeniu pilota. Mknie w stronę śmierci, czekając na koniec paliwa. W ostatnich godzinach życia opowiada on swoją historię. Spowiedź bohatera do czarnej skrzynki jest jego osobistym katharsis oraz śladem dla tych, którzy znajdą wrak maszyny i będą mogli poznać historię człowieka, który był nikim, nagle został Kimś, by znów nikim pozostać. Tender Branson jest rozbitkiem w przenośni i dosłownie. Człowiek najniższej klasy społecznej, zajmujący się zawodowo sprzątaniem i byciem popychadłem najbogatszych obywateli USA, hobbystycznie zajmujący się pośrednim mordowaniem ludzi (prowadzi telefon zaufania, doradzając swoim rozmówcom natychmiastowe samobójstwo). Nie ma rodziny, a jedyną osobą, którą interesuje jego los jest pani kurator, przydzielona w ramach Federalnego Programu Ochrony Ocalałych. Żyje sobie na najniższym poziomie materialnym, wraz ze złotą rybką numer 641, każdy jego dzień jest zaplanowany co do minuty i co tydzień cierpi na inne zaburzenie psychiczne, w zależności od widzimisię pani kurator, której również do zdrowych jednostek zaliczyć nie można. Nie jest to jednak typowy nieszczęśliwy bohater, nad którego losem pochylać będziemy się przez całą lekturę, będziemy raczej śledzić jego perypetie z zapartym tchem i nieco ironicznym nastawieniem. Pewnego dnia podczas przechadzki po mauzoleum, gdzie wyszukuje nagrobki ofiar swojej telefonicznej działalności charytatywnej, spotyka interesującą, a zarazem tajemniczą młodą kobietę Fertility, będącą siostrą jednego z jego, nieżyjących już, klientów. Tak zaczyna się ich nietypowa znajomość, lawirująca między spotkaniami przy grobach a telefonicznymi rozmowami.
Niedługo po tym Tender dowiaduje się, że został jedynym żyjącym członkiem hermetycznej sekty, zwanej Kościołem Wyznawców, w którym to wychował się wraz z kilkanaściorgiem rodzeństwa, a w wieku 17 lat został wysłany do grzesznego świata "na zewnątrz", by prowadzić swoje bogobojne życie zwieńczone ciężką pracą i co miesiąc wysyłać pieniądze na rzecz swojej wielkiej rodziny. Wydarzenia te wywracają życie naszego bohatera do góry nogami. Nagle staje w centrum zainteresowania mediów, mających na celu sprawić, by stał się nowym prorokiem i ikoną, prowadzącą ludzkość ku oświeceniu religijnemu. Dodajmy do tego jeszcze serię tajemniczych morderstw i... mamy gotową historię zagubienia, absurdu i wielkiego show.
"Słońce za oknem łazienki próbuje nam dać do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy głupi."
Proza Palahniuka jest jak uderzenie obuchem. Wiele książek, zarówno współczesnej, jak i starszej literatury traktuje o naszych błędach i przywarach, jednak niewiele z nich robi to tak celnie i... tak boleśnie. Z praktycznie co drugiej strony tej powieści można wyjąc cytat doskonale obrazujący rzeczywistość, nie jest to jednak ckliwy aforyzm, który przeciętny użytkownik internetu z lubością wkomponuje obrazek i wstawi na swój profil dowolnego portalu społecznościowego. Ta książka obnaża hipokryzję tego świata. Epatuje wręcz ludzką głupotą, fałszem, materializmem i skłonnością do histerii. Najlepiej tych zbiorowych. Narkotyki, kłamstwa, hipokryzja, przebiegłość i dążenie do celu "po trupach". Z każdej świętości można zrobić show. Każdą filozofię i system wartości można sprzedać, wystarczy ją ładnie ubrać. Okazuje się, że nawet modlitewnik można zareklamować tak, że kupią go tłumy. Wystarczy, że pokażemy im wypacykowanego proroka, kilka cudów i... formułki, które bardziej trafiają w gusta i egoistyczne potrzeby masowego odbiorcy niż zaspokajają duchowe potrzeby. Chuck Palahniuk nie pozostawia suchej nitki na całym rodzaju ludzkim. Jeżeli szukacie w tej książce praworządnego rycerza, który natchnie Was swoją dobrocią i wskaże Wam drogę - poczytajcie coś innego.
"Sprzątając codziennie to samo mieszkanie, doskonalę tylko umiejętność sprzątania i udawania, że wszystko jest w porządku."
Główny bohater przedstawiony jest na dwa sposoby. Pierwsze sceny jego retrospekcji dzieją się, kiedy w samych bokserkach, z telefonem w jednej ręce smaży kotlety. Jest niechlujnym, aroganckim i cynicznym facetem, któremu nie zależy już na niczym, poza ustaleniem, co czeka go po śmierci. Drugie spojrzenie na bohatera, po jego zaistnieniu w mediach pokazuje go tak, jak większość ludzi chce widzieć wielki autorytet. Autorytet nie ma pryszczy. Nie je. Nie pije. Nie załatwia potrzeb fizjologicznych. Jest piękny. Natchniony. Nigdy się nie myli. Nie ma niedoskonałości. Jest... reżyserowany? Przez większość tej opowieści nie spotyka się pozytywnych bohaterów. Każdy ma jakieś brudy. Każdy ma interesy. I każdy ma coś za skórą. Ale zastanówmy się, czy są na świecie ludzie doskonali? "Rozbitek" to opowieść zabawna i melancholijna, prowokująca i prawdziwa, wizjonerska i uderzająca, nihilistyczna i zarazem pełna czarnego humoru. Nie jest to pozycja, wobec której można przejść obojętnie. Pomimo tego, iż pokazuje nam ponurą stronę człowieczeństwa i uderza w najczulsze punkty naszego ego, to jednak bawi i wciąga - tej książki nie da się przeczytać na raty.
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Rozbitkowie. Wykolejeńcy. Emocjonalne sieroty. Ofiary systemu i rewolucji. Ludzie, którym nie wyszło. Mijamy ich co dzień na ulicy, nie wiedząc o nich nic, nie zdając sobie sprawy, jaka historia ciągnie się za przypadkowo spotkanym przechodniem. Oglądamy o nich programy w telewizji. Widujemy...
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Postać Raymonda Douglasa Bradbury'ego na stałe wpisana jest już w kanon największych amerykańskich pisarzy.Autor ten, urodzony w 1920 roku, jest w Ameryce postacią już legendarną, dzięki swojej umiejętności snucia historii, tworzenia magicznej atmofsery z życia codziennego i budowania napięcia. Napisał ponad 30 książek, część z nich sfilmowano, wiele z nich przetłumaczono na obce języki. Poza książkami pisał scenariusze dla teatru i kina, a na jego cześć nazwano jedną z planetoid - 9766 Bradbury. Jest to ten moment, kiedy samo nazwisko staje się rekomendacją, również dla mnie, bo gdy w moje ręce trafiła powieść tego autora, ucieszyłam się jak dziecko. Wiedziona wrażeniem po niesamowitych 451 stopniach Fahrenheita wysoko postawiłam poprzeczkę i spodziewałam się po tej książce równie niezapomnianych wrażeń. Nie pomyliłam się.
Opowieść dzieje się w małym amerykańskim miasteczku, jakich wiele. Główni bohaterowie to dwaj chłopcy, Jim Nightside i Will Halloway, będący jednocześnie najlepszymi przyjaciółmi. Chłopcy ci są zwyczajni, jak wiele dzieci w ich wieku. Autor jednak właśnie z tej ich zwyczajności potrafi za pomocą subtelnych szczegółów wyciągnąć ich wielką wyjątkowość. Dziecięce tajemnice szeptane po nocach od okna do okna, kieszenie pełne rupieci, które dla zainteresowanych mają ogromną wartość, pościgi na łąkach i wielka, ogromna ciekawość świata. Ta właśnie ciekawość świata będzie miała zgubne skutki dla chłopców, gdy pod osłoną jesiennej nocy trafią na rozstawiający się właśnie w okolicy lunapark, zarządzany przez mroczny duet panów Darka i Coogera, którzy sprawią, że sielskie dosyć życie w miasteczku zamieni się w osobisty koszmar tych dwojga. Cooger i Dark, wraz ze swoją upiorną trupą ludzi, którym zabrali dusze i zamienili w groteskowe monstra, rozpoczną łowy na dwóch chłopców, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Z jednej strony jest to klasyczna historia grozy, z drgiej zaś... bardzo mądra opowieść. Jesienni ludzie, jak ojciec jednego z chłopców ich nazwał, są tutaj tylko po to, by żyć smutkiem. Karmią się nim, a przecież najbardziej smutna jest śmierć, podsycana strachem przez nią. Przez ludzi, którzy boją się nicości bardziej niż jakiegokolwiek realnego zagrożenia. Naszym bohaterom przyjdzie stawić czoło nie samym upiorom z miasteczka ale tym, co sprawia, że są tak przerażający - lękiem przed nieznanym, przed tą właśnie nicością. Bradbury mistrzowsko zbudował klimat i napięcie w tej książce. Historia ciężko snuje się między kartkami, atmosfera lepi się, gęsto oblepia z każdej strony. Czytelnik ma wrażenie, że każde słowo jest dokładnie wyważone, każdy przecinek jest na swoim miejscu. Każdy bohater, będący przedstawicielem jak najzwyklejszej klasy społeczeństwa ma do zaoferowania coś wielkiego. Bo sekret wielkości nie tkwi w stanie konta, wieku czy rodzaju wykonywanej pracy, ale wewnątrz. Cooger i Dark wywołują grozę, bo są demonami, w walce z którymi nie pomoże kołdra, pod którą można się schować, nie pomogą rodzice ani silniejsi i mądrzejsi od dzieci dorośli. Jedyne, co może pomóc, to nasze wnętrze - wewnętrzna radość, którą ma każdy z nas, oby tylko przypomniał sobieo tym w odpowiednim momencie. Fabuła powieści rozwija się bardzo powoli, leniwie, by wreszcie uderzyć kulminacyjnym punktem, w którym wszystko się rozstrzygnie. Na koniec pozostaje nam tylko smutna puenta, że jesienni ludzie - choć może nie tacy, którzy działają za pomocą upiornych lunaparków - są wszędzie, zawsze, i żywią się każdą łzą spływającą po naszym policzku oraz to, że nie należy za bardzo wybiegać w przyszłość i tęsknić za czymś, czego się nie ma.
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Postać Raymonda Douglasa Bradbury'ego na stałe wpisana jest już w kanon największych amerykańskich pisarzy.Autor ten, urodzony w 1920 roku, jest w Ameryce postacią już legendarną, dzięki swojej umiejętności snucia historii, tworzenia magicznej atmofsery z życia codziennego i budowania...
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Postaci C. S. Lewisa przybliżać nie trzeba. Każdy pewnie, nawet jeżeli nie czytał, to choć raz zetknął się z jego legendarną już sagą "Opowieści z Narnii", która to doczekała się w Polsce kilku wydań i mnóstwa oddanych fanów.
Mniej znaną od sławetnej sagi Lewisa powieścią jest jego ostatnie dzieło "Dopóki mamy twarze". Sam autor uznał, że nad powieścią pracował całe życie, gdyż pomysł na tę historię wpadł mu do głowy już na studiach. Jest to jego ostatnia książka, niekiedy uznawana za ukoronowanie jego twórczości.
Dopóki mamy twarze to niezwykła baśń dla dorosłych oparta na greckiej historii Kupidyna i Psyche. Z mitologią Greków bywa u mnie różnie. Jak bardzo lubię podania naszych słowiańskich przodków, tak lata szkoły i lekcji języka polskiego wypaczyły mi spojrzenie na mity greckie i rzymskie, po prostu ich nie lubię. Pomimo tego miałam bardzo wysokie oczekiwania wobec tej powieści. Nie zawiodłam się.
Główną bohaterką, a zarazem narratorką tej powieści jest Orual, królowa starożytnej krainy Glome. Jedna z trzech córek króla, który nie doczekał się męskiego potomka. Początki książki to lata dziecięce Orual oraz jej dwóch sióstr. Lata pełne miłości, beztroski i chęci poznawania świata. Istra, najmłodsza z królewien jest tak piękna, że ludzie poza zamkiem mają ją za niemal boginię. Sama Orual zaś - tak brzydka, że twarz musi skrywać za welonem. Lewis mistrzowsko oddał psychologię brzydkiej kobiety, mającej świadomość, że nigdy nie zazna prawdziwej miłości. Czy aby na pewno? Pomimo tego, iż Orual nie jest atrakcyjna fizycznie, ma wokół siebie oddane osoby, które na każdym kroku okazują jej wierność i lojalność. Pierwsze lata młodości księżniczki to nieustanna walka o bliskich z przeciwnikiem dużo silniejszym od niej. Z bogami. Orual raz po raz rzuca oszczerstwa w ich stronę nie rozumiejąc motywów ich działania. Czuje się krzywdzona, nie tylko bezpośrednio, również poprzez krzywdę, której doznają najbliżsi jej ludzie. Miłość Orual jest bardzo absorbująca, królowa kocha egoistycznie i bezkompromisowo - nie zdając sobie z tego sprawy. Choć serce ma napełnione dobrymi chęciami - jej egocentryzm sprawia, że nie zauważa pewnych ważnych spraw, jak choćby inne potrzeby kochanych przez nią osób. Nie jest to jednak oznaka zła, jest to raczej wynik osamotnienia, zagubienia i braku poczucia własnej wartości. Bohaterka tak bardzo łaknie uczucia, że gdy dostanie go choć namiastkę - nie zauważa niczego wokół.
Pomimo często popełnianych przez królową błędów, książkę czyta się z zapartym tchem. Magiczny, trochę archaiczny język, piękne, subtelne opisy krajobrazu, delikatne niedopowiedzenia i wszechobecny nastrój uniesienia i magii sprawia, że czytając tę powieść - odpoczywa się. Każdy z bohaterów "Dopóki mamy twarze" jest wyjątkowy, każdy wnosi coś innego. Mądrość Greków przeplata się z duchowością i pobożnością prostych ludzi. Kult nauki przeplata się z kultem natury.
Powieść Lewisa jak najbardziej jest lekturą wartościową. Wraz z rozwiązaniem sytuacji obserwujemy przemianę głównej bohaterki i po raz kolejny uświadamiamy sobie, że nie wszystko jest takie, jakie wydaje się być na pierwszy rzut oka.
Jest to książka, do której wracać będę z przyjemnością.
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Postaci C. S. Lewisa przybliżać nie trzeba. Każdy pewnie, nawet jeżeli nie czytał, to choć raz zetknął się z jego legendarną już sagą "Opowieści z Narnii", która to doczekała się w Polsce kilku wydań i mnóstwa oddanych fanów.
Mniej znaną od sławetnej sagi Lewisa powieścią jest jego ostatnie...
Rachel Walsh żyje pełną parą. Przynajmniej tak jej się wydaje. Nowy Jork dla młodej dziewczyny wydaje się królestwem imprez, klubów, mężczyzn i... narkotyków. Pewnego dnia, gdy "niechcący" przedawkowuje, lokatorka ściąga jej rodzinę aż z Irlandii, zaniepokojona stanem koleżanki. Ci zaś załatwiają jej pobyt w ośrodku odwykowym w jej rodzinnym kraju. Młoda kobieta, nastawiona na tygodnie masaży i odpoczynku wyjeżdża do tzw. Klasztoru. I tu dla naszej bohaterki zaczynają się schody. Perspektywa zmierzenia się z samym sobą, własnymi lękami i własnymi, głęboko skrywanymi problemami to nie jest rzecz przyjemna.
Z dystansem podchodzę do literatury i filmów na temat zaburzeń psychicznych. Zawsze wymagam od nich więcej. Tutaj ani trochę się nie zawiodłam. Pomimo ciężkiej tematyki, "Wakacje Rachel" to ciepła powieść o odnajdywaniu siebie. Bez znaczenia, czy masz 15 lat, czy 35, czy jesteś narkomanem, alkoholikiem, masz anoreksję czy uważasz się za zdrowego człowieka, ta książka otworzy Ci oczy. Sprytnie wejdzie w Twój umysł, zdepcze twoje ego sprawiając przy tym, że uśmiejesz się do łez. Ta książka moze nie zmieniła mojego życia, ale na pewno wniosła nowe spojrzenie na rzeczywistość. Barwni bohaterowie, głęboko ukazane relacje międzyludzkie, zarówno wśród pacjentów jak i na zewnątrz, oraz duża dawka dystansu i humoru. Polecam wszystkim, którzy mają problem ze sobą jak i tym, którzy myślą, że są w porządku!
[Więcej opinii znajdziesz na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com]
Rachel Walsh żyje pełną parą. Przynajmniej tak jej się wydaje. Nowy Jork dla młodej dziewczyny wydaje się królestwem imprez, klubów, mężczyzn i... narkotyków. Pewnego dnia, gdy "niechcący" przedawkowuje, lokatorka ściąga jej rodzinę aż z Irlandii, zaniepokojona stanem koleżanki. Ci zaś załatwiają jej pobyt w ośrodku odwykowym w jej rodzinnym kraju. Młoda kobieta, nastawiona...
więcej Pokaż mimo to