-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2012-06-30
Prawdą jest, że przez książkę brnie się ciężko. Łatwo zgubić wątek po części przez zawiły sposób wypowiedzi autora, po części przez samą organizację teksu, na jaką się zdecydował. Razi mnie też zbytnia prostota fabuły, jakby jedynie była kanwą, na której można było zbudować coś bardziej spektakularnego.
I tak w sumie jest - tylko budowa należy nie do autora, a do czytelnika. Dla mnie "Jądro ciemności" było punktem wyjściowym do własnych rozważań i pogłębienia wiedzy o przedstawionym przez Conrada okresie, w którym przecież korzenie mają wydarzenia wieku XX.
Prawdą jest, że przez książkę brnie się ciężko. Łatwo zgubić wątek po części przez zawiły sposób wypowiedzi autora, po części przez samą organizację teksu, na jaką się zdecydował. Razi mnie też zbytnia prostota fabuły, jakby jedynie była kanwą, na której można było zbudować coś bardziej spektakularnego.
I tak w sumie jest - tylko budowa należy nie do autora, a do...
Insygnia Śmierci to bez wątpienia najbardziej męcząca część Harry’ego Pottera, w szczególności dla czytelnika zaangażowanego.
Wiele się dzieje i z reguły wcale nie dzieje się dobrze – mnóstwo stron trzeba przewrócić nim pojawią się choćby pierwsze oznaki happy endu. Nie należy, od bądź co bądź książki dla dzieci, wymagać głębokich rozważań na temat stanu świata czy społeczeństwa, ale jednocześnie – jako osoba ciężko doświadczona beletrystyką starwarsową – wiem, że mogło być znacznie gorzej.
J.K. Rowling wiele uwagi poświęciła oddaniu sytuacji, w jakiej znalazła się trójka bohaterów. Nie odczułem dłużyzn jako takich, lecz powieść ciągnie się i ciągnie niemiłosiernie, a jednocześnie akcja nie przybliża Harry’ego i jego przyjaciół do zniszczenia kolejnych horkruksów. W efekcie nie trzeba fabuły prowadzić na zasadzie umowy, że “tu było ciężko, idziemy dalej”, zaś czytelnik po kilkudziesięciu stronach sam zaczyna rozumieć powagę sytuacji.
Insygnia Śmierci to bez wątpienia najbardziej męcząca część Harry’ego Pottera, w szczególności dla czytelnika zaangażowanego.
Wiele się dzieje i z reguły wcale nie dzieje się dobrze – mnóstwo stron trzeba przewrócić nim pojawią się choćby pierwsze oznaki happy endu. Nie należy, od bądź co bądź książki dla dzieci, wymagać głębokich rozważań na temat stanu świata czy...
Choć jednym z kluczowych wątków w książce jest analiza przeszłości Voldemorta przez głównych bohaterów, nie uważam by ten wątek był… najszczęśliwiej zorganizowany, gdyż to jest tu chyba kluczowym problemem. Nie myślałem specjalnie nad alternatywnym rozwiązaniem, jednak rytmiczna, regularna i przez to przewidywalna formuła obrana przez J.K. Rowling dla wizyt Harry’ego i Dumbledore’a w przeszłości zamiast wolności w nierzeczywistym świecie magii, daje poczucie szablonowości i klaustrofobii pośród stron powieści.
W fascynujący za to sposób autorka rozwija charaktery i wizerunki części postaci pierwszo i drugoplanowych (tu palmę pierwszeństwa wypada jednak chyba przyznać Snape’owi), które w ostatecznej intrydze – a w żadnym razie nie można fabuły Księcia Półkrwi rozpatrywać oddzielnie od Insygniów Śmierci – odegrają niebagatelną rolę.
Jestem też wielkim fanem idei horkruksów, gdyż uosabiają to, co okazało się klęską Gwiezdnych wojen. Łącząc w sobie magię i logikę sprawiają, że z baśniowości pojedynku pomiędzy rocznym Harrym a Voldemortem (czy raczej rezultatem tegoż) nie uciekło nic, a jednocześnie rozwiązanie tej tajemnicy nie nagina zaufania czytelnika do autorki. Dwanaście lat temu saga Lucasa również stanęła przed podobnym dylematem, jednak to jak zajęto się tajnikami Mocy skończyło się dla Nowej Trylogii kompletną klęską.
Choć jednym z kluczowych wątków w książce jest analiza przeszłości Voldemorta przez głównych bohaterów, nie uważam by ten wątek był… najszczęśliwiej zorganizowany, gdyż to jest tu chyba kluczowym problemem. Nie myślałem specjalnie nad alternatywnym rozwiązaniem, jednak rytmiczna, regularna i przez to przewidywalna formuła obrana przez J.K. Rowling dla wizyt Harry’ego i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z pewnością nie da się odebrać J.K. Rowling swego rodzaju ambicji; w książce zasadniczo dla dzieci poruszania tematów, których człowiek raczej by się tam nie spodziewał. W Zakonie Feniksa Harry Potter dorósł już najwyraźniej na tyle, by poradzić sobie z niemal tysiącem stron o polityce.
Trochę jest to poprowadzone na łatwiznę, gdyż polityka i politycy są tu przedstawieni jako motywy i postaci negatywne: od zła wcielonego, do ludzi bez kręgosłupa (czy to moralnego, czy osobistego). W jaki sposób przyczynia się takie stawianie sprawy do budowy tzw. “społeczeństwa obywatelskiego”, nie mam pojęcia.
Anyway, daje tę niekoniecznie banalną wiedzę, że to, co na górze nie zawsze ma rację i – także w szkole – trzeba stanąć między administracją a tym, co uważa się za słuszne. Gdybyśmy mieli w liceum taką ściągawę, pewnie byłoby nam łatwiej (choć i tak swoją bitwę szczęśliwie wygraliśmy). Te “doroślejsze” wątki, dokładają się do obecnych już o przyjaźni, wdzięczności, odwadze, sprawiając, że książka choć męcząca, nie pozwala się od swoich stronic oderwać. Przyczyniają się do tego emocje czytelnika – pozytywne, w stosunku do głównych protagonistów; negatywne, w stosunku do przedstawicieli ministerstwa; czy nawet skrajnej wściekłości – w moim przypadku – w stosunku do Hagrida.
Zaskakujące jest też z jaką łatwością przychodzi autorce nakreślanie charakterystycznych i jaskrawych postaci zarówno po jednej, jak i drugiej stronie barykady.
Z pewnością nie da się odebrać J.K. Rowling swego rodzaju ambicji; w książce zasadniczo dla dzieci poruszania tematów, których człowiek raczej by się tam nie spodziewał. W Zakonie Feniksa Harry Potter dorósł już najwyraźniej na tyle, by poradzić sobie z niemal tysiącem stron o polityce.
Trochę jest to poprowadzone na łatwiznę, gdyż polityka i politycy są tu przedstawieni...
Nigdy jakoś nie przepadałem za czwartym tomem Harry’ego Pottera. Faktem jest, że kilka lat temu przy pierwszej lekturze chyba nie czytałem zbyt uważnie i nie do końca załapałem, o co w całej intrydze się rozchodzi, but still – rozmach i powaga wydarzeń rozgrywających się w Hogwarcie wydaje mi się nieco nadęta i sztuczna.
To w zasadzie jedyne “ale”, jakie mam do fabuły Czary ognia. Nie sposób nie zaznaczyć, że – mimo przebłysków w Więźniu Azkabanu – jest to pierwsza część z serii, w której widać wyraźny skręt ku dorosłości. Harry nie mierzy się już z kamykami, bajkowymi potworami czy deszczem na boisku, jednocześnie po raz pierwszy stykając się z brutalizmem świata czarodziejów i swego rodzaju inercją jego politycznego wymiaru, na co dużo większy nacisk położą kolejne części.
Still, część osób, z którymi rozmawiałem narzeka na zbytnią sienkiewiczowskość powieści, w której – jak na książkę dla dzieci – trup ściele się gęsto, krew leje się strumieniami, a brakujące (mniej lub bardziej permanentnie) kończyny nie są niczym nowym.
Należy też autorce oddać, że kreacja bohaterów przeprowadzona jest bardzo dobrze (choć jedynie częściowo, gdyż przybyszów “z zewnątrz” bardziej prostacko i po macoszemu potraktować się już chyba nie dało). W toczących bezmyślnie pianę mediach katolickich możemy oczywiście przeczytać, iż Harry Potter to komercja nie umywająca się do dawnych bajek z przesłaniem, jednak Czara ognia udowadnia dokładnie coś odwrotnego. Zadziwiająco jak dużo trudnych i – co tu się oszukiwać – ważnych tematów w życiu młodego człowieka ta książka porusza. I co ważniejsze, Rowling jest pisarką z przypadku i nie duma specjalnie nad tym co ma napisać – kobieta pisze jak jest, and that’s good.
Nigdy jakoś nie przepadałem za czwartym tomem Harry’ego Pottera. Faktem jest, że kilka lat temu przy pierwszej lekturze chyba nie czytałem zbyt uważnie i nie do końca załapałem, o co w całej intrydze się rozchodzi, but still – rozmach i powaga wydarzeń rozgrywających się w Hogwarcie wydaje mi się nieco nadęta i sztuczna.
To w zasadzie jedyne “ale”, jakie mam do fabuły...
Pamiętam jak wielkie wrażenie zrobił na mnie Więzień Azkabanu, gdy kilka lat temu czytałem go po raz pierwszy. Jak wspomniałem wcześniej, Komnata tajemnic wskazała kierunek, w którym charakter serii będzie podążać. Sure enough, trzeci tom zabiera “detektywizowanie” to another level; i choć autorka konsekwentnie kroczy tą drogą, nie czułem się tak bardzo skołowany przez Rowling chyba aż do Insygniów Śmierci.
Ciekawe jest to, że przy “drugim czytaniu” z końcowego zamieszania nie pozostało zupełnie nic – cały dramatyzm i emocje uleciały zupełnie z elementem zaskoczenia. Jestem zdziwiony, gdyż w przypadku niejednego filmu opierającego fabułę na podobnych zabiegach, trochę ekscytacji jednak pozostawało.
Nie zmieniło się natomiast postrzeganie ogólnego kształtu i wydźwięku powieści. Czuć mrok i atmosferę zagrożenia, a także stopniowe pogłębianie się obserwacji bohaterów, na temat otaczającego świata.
Do książki wróciłem bardzo chętnie, a powyższe cechy chyba decydują o tym, że nie należy tego uznać za błąd. Marudzić mogę tylko na to, że nieco wynudziłem się przy drugiej lekturze.
Pamiętam jak wielkie wrażenie zrobił na mnie Więzień Azkabanu, gdy kilka lat temu czytałem go po raz pierwszy. Jak wspomniałem wcześniej, Komnata tajemnic wskazała kierunek, w którym charakter serii będzie podążać. Sure enough, trzeci tom zabiera “detektywizowanie” to another level; i choć autorka konsekwentnie kroczy tą drogą, nie czułem się tak bardzo skołowany przez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy zapytać uczniów dlaczego nie lubią chodzić do szkoły, spora część odpowie “Bo to nie Hogwart”, na którego magii, nadzwyczajności i barwności opierała się lwia część akcji Kamienia filozoficznego. Bez dwóch zdań – druga część serii dalej z tej podpory korzysta, lecz tworzy też precedens stając się powieścią quasi-detektywistyczną, czerpiąc nie z magiczności szkoły czarodziejów jako takiej, ale jej frapującej i niezwykłej historii.
Mimo utrzymania książki w irytująco młodzieżowym tonie, uważam przeprowadzenie fabuły – ze wszystkimi jej zwrotami, zawijasami i mrocznymi zakamarkami – za nie przymierzając rewelacyjne. Mieszanka nowości żyjącego obok nas świata czarodziejów, meandrów jego fascynującej przeszłości i atmosfery grozy wciąga i daje powód, by nie deliberować nad co bardziej wyświechtanymi fragmentami powieści.
Gdy zapytać uczniów dlaczego nie lubią chodzić do szkoły, spora część odpowie “Bo to nie Hogwart”, na którego magii, nadzwyczajności i barwności opierała się lwia część akcji Kamienia filozoficznego. Bez dwóch zdań – druga część serii dalej z tej podpory korzysta, lecz tworzy też precedens stając się powieścią quasi-detektywistyczną, czerpiąc nie z magiczności szkoły...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-07-05
owrót do pierwszego tomu Harry’ego Pottera był raczej ciężkim przeżyciem. Już przebijanie się przez kolejne strony, gdzie autorka nakreśla znany przecież świat nie należy do najbardziej fascynujących na świecie czynności – a do poznawania zasad, kluczowych bohaterów i głównych cech charakterów tychże sprowadza się wiele rozdziałów w książce.
Świat przedstawiony nie jest co prawda powalająco oryginalny, lecz nie można odmówić mu magii, która bije z odpowiedniego zatopienia fantastyki w specyficznych, pełnych skrajności brytyjskich realiach, przez co czytałoby się książkę nieźle. Jednak Kamień filozoficzny jest typową powieścią dla młodzieży i… to widać. O ile seria jest nadzwyczaj spójna i przemyślana, to jeśli chcemy szukać motywów naciąganych i po prostu naiwnych – to tu.
owrót do pierwszego tomu Harry’ego Pottera był raczej ciężkim przeżyciem. Już przebijanie się przez kolejne strony, gdzie autorka nakreśla znany przecież świat nie należy do najbardziej fascynujących na świecie czynności – a do poznawania zasad, kluczowych bohaterów i głównych cech charakterów tychże sprowadza się wiele rozdziałów w książce.
Świat przedstawiony nie jest co...
"Dom w ciemności" autorstwa Tarjeiego Vesaasa oscyluje wokół podobnej tematyki co "1984" Orwella, co też spowodowało, że nie ukazał się wcześniej w naszym kraju, mimo iż książki tego norweskiego pisarza (jak mnie skrzętnie na końcu książki poinformowała tłumaczka) były w PRL-u względnie popularne.
Napisana w 1945 roku traktuje o świeżo zakończonej wojnie i nie ukrywam, że ten fakt właśnie zainteresował mnie na tyle, by powieść nabyć. Jakoś nigdy specjalnie nie dotarły do mnie żadne relacje z okupowanej (?) Norwegii, choć zardzewiałe informacje z lat szkolnych przypominały, iż sytuacja tam była zgoła inna niż w naszych okolicach.
Jeśli ktoś jednak oczekuje akcji i wystrzałów lub typowej książki historycznej, to jest to zły adres. "Dom…" jest portretem psychologicznym, czy może próbą rozliczenia się z latami okupacji i niemal w całości skupia się na analizie postaci.
Vesaas maluje sylwetki nie tylko typowych bohaterów ruchu oporu, klasycznych herosów, którzy nie zważając na ryzyko, z bronią w ręku wykonują rozkazy “z góry”, lecz także tych zbyt “słabych”, aby kogoś z zimną krwią zlikwidować. Kapłana, który samemu nie wiedząc gdzie znajduje się na moralnej mapie, musi wskazywać drogę innym. Wreszcie rozważa motywacje tych, którzy w obliczu panoszącego się zła nie tylko nie postanawiają przeciwdziałać, ale z nim współpracują.
Wszystko to napisane jest raczej prostym (momentami zbyt prostym for my taste), acz sugestywnym językiem, o którym głębiej na kilku stronach posłowia pisze tłumaczka.
Jedyna rzeczą, która do mnie nie do końca trafia, jest konwencja umiejscowienia akcji – nie w mieście, a w wielkim domu, wypaczonym niedawnymi zdarzeniami, który przestał być już schronieniem, bezpiecznym miejscem dla mieszkańców. Rozumiem jego metaforyczność i teatralność, jednak tu i ówdzie wciąż coś zgrzyta, nie do końca działa i mam wrażenie, iż momentami akcja miałaby nieco więcej sensu, gdyby ją z korytarzy tego domu wyciągnąć.
Mimo wszystko pozycja nietuzinkowa i warta przeczytania.
"Dom w ciemności" autorstwa Tarjeiego Vesaasa oscyluje wokół podobnej tematyki co "1984" Orwella, co też spowodowało, że nie ukazał się wcześniej w naszym kraju, mimo iż książki tego norweskiego pisarza (jak mnie skrzętnie na końcu książki poinformowała tłumaczka) były w PRL-u względnie popularne.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNapisana w 1945 roku traktuje o świeżo zakończonej wojnie i nie ukrywam, że...