-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2018-05-23
2015-04-22
Czas przecieka między palcami. Nie czeka na nikogo, nie ogląda się za opieszałymi. Dni mijają niepostrzeżenie przynosząc radość, strach, a często smutek. Jak nitki babiego lata niesione wiatrem w nieznane tak i życie człowieka czasem zaskakuje w najbardziej nieprzewidywalny sposób.
Michalina od dłuższego czasu narzeka na wyjątkowo złe samopoczucie. Często boli ją głowa, jest zmęczona a mimo to nie może spać. Początkowo sądzi, że to z przepracowania, jednak objawy nie ustępują, a wręcz nasilają się. W końcu za namową przyjaciółki idzie do lekarza, który zleca jej szereg badań. Diagnoza niestety nie jest pomyślna. Michalinę czeka poważna operacja. Jak się wkrótce okazuje, choroba to dopiero początek niespodzianek, którymi życie chce ją jeszcze zaskoczyć.
Mimo iż na rynku wydawniczym nie brakuje książek to jednak coraz trudniej jest trafić na powieść, która zapada w serce. A „Babie lato” Danuty Pytlak właśnie do takich lektur należy. Powieść jest wielowątkowa, pojawia się też w niej sporo postaci. Wszystko jednak zgrabnie się ze sobą łączy tworząc spójną całość. Fabuła aż kipi od emocji, a to za sprawą mnogości poruszanych problemów. W „Babim lecie” przeczytamy o zmaganiu się z ciężką chorobą, samotności, problemach małżeńskich, a także o bolesnym odkrywaniu tajemnic z przeszłości. Zazwyczaj nie przepadam za aż taką mnogością tematów, ale czytając „Babie lato” miałam wrażenie, że wszystkie wątki są integralnie ze sobą związane. Autorka zadbała aby powieść nie była monotonna. Czyta się ją błyskawicznie, czasem z uśmiechem na ustach, a czasem ze łzą w oku.
„Babie lato” to jak najbardziej życiowa historia o tym jak łatwo w życiu zgubić drogę i jak ważne jest to aby ją odnaleźć. Czasem nie dostrzegamy tego co jest najważniejsze, a dawno obrany cel znika nam z oczu. Bywa, że potrzeba naprawdę solidnego tąpnięcia abyśmy znów obrali właściwy kurs. Michalina, główna bohaterka „Babiego lata” właśnie na takim zakręcie się znalazła. Rozpad małżeństwa i ciężka choroba zmusiły ją do przewartościowania swojego życia. To co przeszła dało jej odwagę do zmierzenia się z demonami przeszłości.
Za sprawą mnogości poruszanych tematów „Babie lato” jest powieścią uniwersalną. Spodoba się osobom, które tak jak Michalina znalazły się w trudnej sytuacji, a także tym czytelnikom, którzy sięgają po tę powieść dla relaksu.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Czas przecieka między palcami. Nie czeka na nikogo, nie ogląda się za opieszałymi. Dni mijają niepostrzeżenie przynosząc radość, strach, a często smutek. Jak nitki babiego lata niesione wiatrem w nieznane tak i życie człowieka czasem zaskakuje w najbardziej nieprzewidywalny sposób.
Michalina od dłuższego czasu narzeka na wyjątkowo złe samopoczucie. Często boli ją głowa,...
2015-10-30
Jak wiele nienawiści tkwi w człowieku? Ile zła jest w stanie wyrządzić drugiej osobie? Odpowiedź może wstrząsnąć niejednym z nas. Wojna jest swoistym testem człowieczeństwa. Zbiera swoje żniwo nie tylko w postaci ofiar śmiertelnych, ale także w postaci pokiereszowanych psychicznie ludzi, którzy już nigdy nie będą w stanie zapomnieć o swoich przeżyciach. Można się pokusić o stwierdzenie, że wojna nie kończy się nigdy.
Anna i Bartek – bohaterowie znani nam z poprzedniej części sagi autorstwa Pana Zborowskiego – znów muszą zmierzyć się z przeszłością. Ona, w dziewiątym miesiącu ciąży przeżywa rozterki typowe dla tego czasu. On – zamiast służyć jej wsparciem myśli tylko o ucieczce. Narasta w nim lęk przed wyzwaniem, które go czeka. Przeszłość daje znać o sobie ze zdwojoną siłą. Dawne obawy odżywają. Co będzie jeśli znów zawiedzie? Jeśli nie sprosta wyzwaniom, które stawia przed nim życie? Chęć ucieczki jest tak wielka, że aż trudno się jej oprzeć… Czego tak bardzo boi się Bartek? Aby to zrozumieć musimy cofnąć się w czasie i poznać historię jego babci Natalii.
Jestem pod ogromnym wrażeniem kunsztu literackiego Pana Zborowskiego. „Trzy odbicia w lustrze” wzbudziły we mnie mnóstwo emocji, a kontynuacja tejże powieści była jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie książek tej jesieni. Nie zawiodłam się ani trochę. W książce pojawią się bohaterowie znani nam z pierwszej części, jednak to zupełnie inna historia. Tym razem poznajemy losy rodziny Bartka. Razem z jego babcią Natalią przechodzimy przez piekło wojny. Delikatna i krucha panienka z dobrego domu nagle musiała zmierzyć się z rzeczywistością, która przerosłaby niejednego dojrzałego człowieka. Autor stworzył rzeczywistość tak realną, pisze tak obrazowo, że czytając czułam chłód rosyjskiej tajgi, smagające wiatry i wszędobylskie meszki. Grad kul świszczał mi w uszach, a na gardle zaciskała się lodowata dłoń śmierci. Zbigniew Zborowski nie ograniczył się jedynie do czasów wojennych. Pokazał jak wielkie spustoszenie w ludzkim umyśle czyni wojna, jak wielkimi kalekami emocjonalnymi są ci, którzy przeżyli. Wzbudził we mnie przekonanie,że wojna nigdy się nie kończy, a każde kolejne pokolenie nosi jej piętno. Autor zgrabnie połączył współczesność z historią wpisując ją w życiorysy naznaczonych wojną bohaterów. Wartka akcja, ciekawe portrety psychologiczne postaci, wielowątkowość i nieprzewidywalność to dla mnie największe atuty tej książki. Powieść na zawsze zostanie w mojej pamięci, a po następne sięgać będę w ciemno. Gorąco polecam:)
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Jak wiele nienawiści tkwi w człowieku? Ile zła jest w stanie wyrządzić drugiej osobie? Odpowiedź może wstrząsnąć niejednym z nas. Wojna jest swoistym testem człowieczeństwa. Zbiera swoje żniwo nie tylko w postaci ofiar śmiertelnych, ale także w postaci pokiereszowanych psychicznie ludzi, którzy już nigdy nie będą w stanie zapomnieć o swoich przeżyciach. Można się pokusić o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Najlepszy, najbardziej wartościowy czas to czas spędzony z samym sobą. Przy filiżance aromatycznej herbaty, świecy rozsiewającej wokół ulubiony zapach i książce, która jest swoistym drogowskazem na znękaną duszę. Nie ma chyba bowiem człowieka, który takiego lekarstwa by nie potrzebował. Dla mnie książkami, które skierowały moje myśli na inne tory stała się cała prowincjonalna seria Pani Katarzyny Enerlich.
Tym razem Autorka zaprasza nas do swojego życia, dzieli się codziennością, która wcale nie musi być szara. Można bowiem nauczyć się czerpać przyjemność z każdej chwili. Żyć tu i teraz. Pochylać się nad źdźbłem trawy, cieszyć tak samo z jesiennej szarugi jak z pierwszego wiosennego słońca. Żyć prosto w zgodzie z naturą, a przede wszystkim w zgodzie z samym sobą. Bo przecież prościej znaczy lepiej, bez zbędnych komplikacji.
„Pod słońcem prowincji” zapakowałam do wakacyjnej walizki. Urlop to dobry czas na taką lekturę. Mam wtedy czas aby smakować słowo. Czytam niespiesznie i z uwagą. Przy wtórze szumu morza czytam mazurskie historie. Czerpię pełnymi garściami z mądrości Pani Enerlich i powoli dojrzewa we mnie myśl, że przecież ja też tak mogę. Nic nie stoi na przeszkodzie abym zaczęła żyć mądrzej i jeść zdrowiej. Wszak granice są tylko w moim umyśle.
Osób, które znają prowincjonalną serię nie muszę przekonywać do sięgnięcia po „Pod słońcem prowincji”. Ci zaś, którzy jeszcze nie znają twórczości Pani Enerlich, a chcą coś w swoim życiu zmienić, znajdą w książce proste wskazówki jak osiągnąć upragniony spokój i wewnętrzną harmonię. Znajdą też przepisy na proste potrawy przyrządzane od podstaw z domowych składników, bez ulepszaczy i konserwantów, poznają radość płynącą z kontemplowania codzienności, czynienia rytuałów z prostych, domowych czynności
Książka podzielona została części odpowiadające porom roku. Każda z nich ma swoje smaki, każda rządzi się innymi prawami: wiosna – pełna życia, emanująca pozytywną energią, rozbuchana i skłaniająca do zmian. Lato przesycone aromatem ziół, soczystych owoców, pełne barw i smaków. Jesień – czas wyciszenia, czas zbierania plonów i przygotowywania się do zimy, która otula świat puszystą kołderką aby dać naturze odpocząć.
Życie w zgodzie z porami roku to coś o czym dziś już się zapomina. Dziś trzeba życie łapać pełnymi garściami, a lato jesień czy zimę odróżniać tylko po zmianie wystroju na witrynach sklepowych. Żyć szybko, jeść szybko, wypoczywać szybko, mieć tysiąc znajomych na FB żeby było komu pochwalić się ekskluzywnymi wakacjami czy ekstremalnymi sportami. Czy potępiam? Nie … każdy żyje tak jak lubi. Być może do wszystkiego trzeba dojrzeć. Może trzeba spróbować śmieciowego jedzenia aby docenić smak domowych potraw? Może trzeba zwiedzić cały świat aby docenić piękno własnej okolicy?
Książkę ubogacają listy czytelniczek, które pragną podzielić się z Autorką swoją prowincją, która niekoniecznie musi być tą wiejską, starymi przepisami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, podróżami bądź historiami, które chcą ocalić od zapomnienia. Bo książka „Pod słońcem prowincji” pełna jest właśnie takich opowieści. Niektóre z nich są prawdziwe, inne to legendy, wszystkie zaś łączy jedno. Warte są tego aby ocalić je dla przyszłych pokoleń.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Najlepszy, najbardziej wartościowy czas to czas spędzony z samym sobą. Przy filiżance aromatycznej herbaty, świecy rozsiewającej wokół ulubiony zapach i książce, która jest swoistym drogowskazem na znękaną duszę. Nie ma chyba bowiem człowieka, który takiego lekarstwa by nie potrzebował. Dla mnie książkami, które skierowały moje myśli na inne tory stała się cała...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-16
Piosenki Anny Jantar towarzyszyły mi od dziecka. Ja, rówieśniczka i imienniczka Jej córki, Natalii, czułam się z Nimi szczególnie związana.
Tragiczna śmierć mojej idolki mocno mną wstrząsnęła. W świecie czteroletniej dziewczynki nie ma miejsca na takie słowa jak tragedia, katastrofa czy śmierć. Nie mogłam pojąć dlaczego ta piękna pani już więcej nie zaśpiewa. Co to znaczy, że zginęła? Przecież Jej córeczka będzie mocno tęsknić. Pytaniom nie było końca, a po policzkach wszystkich zgromadzonych wokół mnie osób płynęły łzy. To było pierwsze wydarzenie, które zachwiało moim dotychczas beztroskim światem. Uświadomiło mi, że życie nie jest niekończącą się zabawą, a czasem bywa okrutne i może pozbawić nas tego co dotychczas uznawaliśmy za pewnik. Śledziłam losy Natalii i kibicowałam Jej karierze. Choć minęło tyle lat to nadal czuję więź z moją imienniczką.
Niedawno dostałam od Wydawnictwa Znak przesyłkę, której zupełnie się nie spodziewałam. Otworzyłam kopertę i spojrzałam prosto w oczy Annie Jantar. Ogromnie się wzruszyłam przeglądając zamieszczone w książce fotografie. Biografia mojej idolki z dzieciństwa stała się dla mnie podróżą sentymentalną. Informacje zebrane w książce sprawiły, że jeszcze lepiej poznałam osobę znaną mi dotychczas tylko ze szklanego ekranu.
Historia Anny Jantar pokazuje, że nigdy nie należy się poddawać. Trzeba wierzyć w marzenia i uparcie, na przekór wszystkiemu dążyć do celu.
Wydawać by się mogło, że o Annie Jantar powiedziano już wiele. A jednak biografia autorstwa Marcina Wilka dała mi inne spojrzenie na moją idolkę. Poznałam Ją nie tylko jako wspaniałą wokalistkę, ale także jako kobietę, żonę i przede wszystkim matkę. Biografia napisana została bardzo rzetelnie. Autor zbierał rozmaite dokumenty związane z Anną Jantar, doszukiwał się wszelakich informacji, rozmawiał z osobami, które miały z Nią kontakt. W rezultacie powstała historia na wskroś prawdziwa, utkana z faktów, ale nie pozbawiona również emocji. To historia kobiety z krwi i kości, która nie miała w sobie nic ze współczesnych celebrytek. Jaka była naprawdę? Pełna sprzeczności, kobieta o wielu twarzach, życzliwa, pozytywnie nastawiona do ludzi i świata, uparta i konsekwentna, naturalnie piękna... Wymieniać można by długo, ale całej prawdy zapewne nie poznamy nigdy.
Biografia piosenkarki ukazana została w bardzo szerokim spektrum. Autor nie ogranicza się jedynie do faktów związanych z Jej życiem, ale naświetla również sytuację polskiej muzyki uwzględniając ówczesne realia.
Anna Jantar żyje nadal w sercach wielu fanów. Jej ponadczasowe piosenki, piękny głos, charyzma i urok osobisty zapewniły Jej nieśmiertelność. Kim byłaby dziś? Jak potoczyłaby się Jej kariera? Te pytania na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Ja zaś z sentymentem będę nucić ponadczasowe hity przenoszące mnie do czasów beztroskiego dzieciństwa.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Piosenki Anny Jantar towarzyszyły mi od dziecka. Ja, rówieśniczka i imienniczka Jej córki, Natalii, czułam się z Nimi szczególnie związana.
Tragiczna śmierć mojej idolki mocno mną wstrząsnęła. W świecie czteroletniej dziewczynki nie ma miejsca na takie słowa jak tragedia, katastrofa czy śmierć. Nie mogłam pojąć dlaczego ta piękna pani już więcej nie zaśpiewa. Co to znaczy,...
2015-03-17
Matt Hidalf – młody, niepokorny i ciut arogancki chłopiec znów popada w tarapaty. Nieświadom niebezpieczeństwa idzie na zorganizowaną przez ojca konferencję prasową. Szybko jednak okazuje się, że był to podstęp i Matt ma zaledwie tydzień aby wyplątać się z zarzuconych na niego sieci. Jedynym bezpiecznym miejscem wydaje się być Akademia Elity. Niebawem jednak okazuje się, że szkole grozi wielkie niebezpieczeństwo, przy którym problemy Matta wydają się maleńkie. W wyniku splotu niepomyślnych wydarzeń na Akademię zostaje rzucona klątwa cierni. Odtąd nikt nie może opuścić murów szkoły ani do niej wejść. Czy Mattowi uda się rozwikłać skomplikowaną intrygę?
„Klątwa cierni” to druga część przygód Matta Hidalfa. Niestety nie miałam okazji czytać pierwszej książki, przez co początkowo trochę trudno było mi wciągnąć się w fabułę. Był to jednak problem chwilowy, który zniknął po kilkunastu stronach. Zaintrygowały mnie skomplikowane losy chłopca i historia z pogranicza snu i jawy.
Szczególnie na moją wyobraźnię podziałały wszechobecne nimfy, które rozświetlają komnaty, ale i strzegą swoich podopiecznych. Miałam wrażenie, że te drobne, małe istoty swym blaskiem rozjaśniają także dość mroczną fabułę.
W powieści Autor przedstawia odwieczną walkę dobra i zła. Fabuła lubi zaskakiwać. Często tak naprawdę nie wiadomo kto jest kim i czego można się po danych postaciach spodziewać. Atutem książki z całą pewnością jest też to, że niezwykle trudno samemu rozwikłać zagadkę związaną z klątwą cierni i domyślić się jakim celom miała ona służyć. Niepewność i tajemniczość towarzyszą każdej stronie. Fabuła jest dość mroczna, pełna niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Samego Matta trudno uznać za sympatycznego, a jednak chłopiec ma w sobie coś ujmującego. To coś ulotnego i trudnego do określenia, co sprawia, że kibicuje się jego poczynaniom, nie zważając na trudny charakter młodzieńca. Powieść dedykowana jest raczej do starszych dzieci, które gustują w nie przesadzonej fantastyce, umożliwiającej wędrówkę poza czasem i przestrzenią.
Niekwestionowanymi atutami książki są tajemniczość, nieprzewidywalność i specyficzny klimat. Nie należy jednak zapominać o dość charakterystycznych postaciach, które pojawiają się w powieści. I wcale nie mam tu na myśli jakiś niezwykłych stworów rodem z baśni, których w powieści nie ma wiele, ale postaci z krwi i kości, z którymi młody czytelnik z powodzeniem może się identyfikować. Fabuła jest bowiem tak specyficznie skonstruowana, że choć zahacza o fantastykę to jednak cały czas sprawia wrażenie jakby była mocno osadzona w rzeczywistości. Cóż … to co napisałam może brzmieć dziwnie, ale takie właśnie było moje odczucie podczas czytania „Klątwy cierni”. Świadczyć to może jedynie o kunszcie literackim Autora, który potrafił stworzyć fantastyczną historię przenoszącą czytelnika w wyimaginowany świat i dającą mu poczucie prawdopodobieństwa. Gorąco polecam nie tylko młodszym czytelnikom.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Matt Hidalf – młody, niepokorny i ciut arogancki chłopiec znów popada w tarapaty. Nieświadom niebezpieczeństwa idzie na zorganizowaną przez ojca konferencję prasową. Szybko jednak okazuje się, że był to podstęp i Matt ma zaledwie tydzień aby wyplątać się z zarzuconych na niego sieci. Jedynym bezpiecznym miejscem wydaje się być Akademia Elity. Niebawem jednak okazuje się, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-02
Lubię niespieszne poranki. Ja, tak bardzo domowa, bez makijażu, z włosami luźno ściągniętymi gumką. Jeszcze w piżamie i ulubionej bluzie siadam wygodnie na kanapie i otulam się moją samotnością. Dłonie rozgrzewa kubek parującej herbaty, a moje sam na sam oswaja „Prowincja pełna snów”.
Na mazurskiej wsi czas biegnie inaczej. Odmierzany wyraźnymi porami roku. Niespieszna codzienność, jakże inna od tej miejskiej. Tu człowiek nie jest trybikiem napędzanej przez pieniądz maszyny. Prowincja pełna snów, marzeń cicho szeptanych gwiazdom i prawdziwych smaków bez sztucznych aromatów i dodatków. W takie miejsce można uciec na chwilę od wielkomiejskiego gwaru bądź zostać na zawsze, tak jak Ludmiła. Życie znowu stanęło z nią w szranki. Kto silniejszy? Kto tym razem wygra? Ile razy można podnosić się po zadanych ciosach? Ludmiła udowodniła, że nie jest już tą samą osobą co kiedyś. Nie sztuką bowiem jest pokonać przeciwności losu. One przeminą niezależnie od nas, tak jak po burzy zawsze wychodzi słońce. Sztuką jest wyciągać z nich wnioski, aby stać się silniejszym i gotowym do walki z tym, co jeszcze przyniesie nam życie.
„Prowincja pełna snów” to coś więcej niż książka o zmagającej się z życiem kobiecie. To powieść, która może zmienić życie każdego z nas. Pod warunkiem, że sami będziemy tego chcieli. Jestem pod ogromnym wrażeniem prozy Pani Enerlich. Każda kolejna książka jest dojrzalsza. Każda zawiera inne przesłanie. „Prowincja pełna snów” porusza niezwykle trudny temat, jakim jest wybaczenie, konieczność pogodzenia się z bolesnymi faktami, na które nie mamy wpływu. Wybaczenie daje wolność i siłę do tego aby iść dalej.
Przyznam, że kiedy dowiedziałam się, co takiego los zaserwował głównej bohaterce i domyśliłam się, że ona mimo wszystko wybaczy, zrodził się we mnie bunt. Sama nie wiem czego oczekiwałam. Zemsty? Wiecznego użalania się nad sobą? Dopiero, gdy dotarłam, do fragmentu, którego się tak obawiałam, pojęłam o co Autorce chodziło.
„Prowincja pełna snów” to, tak jak poprzednie części cyklu, kult prostego życia w zgodzie z naturą, a przede wszystkim z samym sobą. To odkrywanie nowych pasji, które nadają życiu sens. Książka pachnie prostymi potrawami i wiedzie czytelnika nie tylko mazurskimi szlakami. Z uśmiechem na ustach czytałam o spotkaniu Ludmiły z pewną sympatyczną Autorką, która również należy do grona moich ulubionych.
Z żalem zamknęłam „Prowincję pełną snów” na ostatniej stronie. Pełne emocji zakończenie sprawiło, że nie tylko czuję niedosyt mądrych, życiowych rad, ale także jestem ogromnie ciekawa jak Ludmiła poradzi sobie z kolejnym życiowym problemem.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Lubię niespieszne poranki. Ja, tak bardzo domowa, bez makijażu, z włosami luźno ściągniętymi gumką. Jeszcze w piżamie i ulubionej bluzie siadam wygodnie na kanapie i otulam się moją samotnością. Dłonie rozgrzewa kubek parującej herbaty, a moje sam na sam oswaja „Prowincja pełna snów”.
Na mazurskiej wsi czas biegnie inaczej. Odmierzany wyraźnymi porami roku. Niespieszna...
2015-02-07
Ona i On. Dwa światy. Dwa odległe bieguny, Wspólne mieszkanie, pies i kilka przeżytych razem lat to zbyt mało aby zyskać pewność, że tak już będzie zawsze. Czas działa na niekorzyść. Wpędza w rutynę, zabija spontaniczność i usypia czujność.
Jodi i Todd są razem od prawie dwudziestu lat, choć nigdy formalnie nie stali się małżeństwem. Ona wybacza mu liczne skoki w bok, a on przyzwyczaił się już do jej chłodu i dystansu. Wszystko zmienia się, gdy Todd poznaje młodziutką Natashę, córkę swojego najlepszego przyjaciela. Dziewczyna całkowicie owija go sobie wokół palca. Niebawem rozstanie z Jodi wydaje się być jedynym słusznym rozwiązaniem. Toddowi życie wymyka się spod kontroli. Czas pokaże czy podjęte przez niego decyzje były słuszne.
Bardzo łatwo przychodzi nam ocenianie innych. Nie zagłębiając się w czyjąś psychikę, nie znając motywów ani okoliczności mówimy, że „ja na pewno tak bym się nie zachował”. Tymczasem prawda mogłaby nas bardzo zaskoczyć. Często tak naprawdę nie jesteśmy w stanie przewidzieć naszych reakcji, szczególnie w skrajnych sytuacjach.
„W cieniu” to powieść, która z pozoru na chłodno i z dystansu ukazuje skomplikowane relacje pomiędzy partnerami. Z pozoru, bowiem fabuła aż kipi od emocji. Tych najskrytszych i chowanych na samym dnie podświadomości. Emocji i wydarzeń, które kształtują charakter człowieka i sprawiają, że w danych sytuacjach zachowuje się tak, a nie inaczej. Relacje Jodi i Todda oplata cieniutka jak pajęczyna siateczka pozorów. Prowadzą ze sobą dziwną grę, której zasady opanowali przez lata do perfekcji. Stawką w tej grze jest dalsze trwanie w letargu, w który wpędziła ich codzienna rutyna i wygoda z tego stanu płynąca, a główną zasadą jest przymykanie oczu na wszelakie niedociągnięcia.
„W cieniu” nazwałabym raczej dobrze skonstruowaną powieścią psychologiczną. Autorka skupiła się na szczegółowym przybliżeniu czytelnikom skomplikowanych charakterów głównych bohaterów, ich motywów działania i przeszłości, która sprawiła, że dziś są właśnie tacy. W książce nie ma wartkiej akcji, nie czuć też napięcia ani grozy. Chociaż pojawia się zagadka, na którą odpowiedź w pewnym sensie musimy znaleźć sami.
Jeśli macie ochotę na tę książkę, nie czytajcie opisu na okładce, bowiem zdradza trzy czwarte fabuły.
„W cieniu” polecam osobom, które lubią odkrywać skomplikowane meandry ludzkiego umysłu. Jeśli chcecie dowiedzieć się do czego zdolny jest człowiek przyparty do muru, sięgnijcie koniecznie po tę powieść.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Ona i On. Dwa światy. Dwa odległe bieguny, Wspólne mieszkanie, pies i kilka przeżytych razem lat to zbyt mało aby zyskać pewność, że tak już będzie zawsze. Czas działa na niekorzyść. Wpędza w rutynę, zabija spontaniczność i usypia czujność.
Jodi i Todd są razem od prawie dwudziestu lat, choć nigdy formalnie nie stali się małżeństwem. Ona wybacza mu liczne skoki w bok, a on...
Hello Kitty wraz z siostrą rozpoczynają naukę w nowej szkole. Dziewczynki są pełne obaw o to, jak zostaną przyjęte i czy znajdą nowych przyjaciół. Ich obawy na szczęście okazują się bezpodstawne, bowiem szybko aklimatyzują się w nowym miejscu. Hello Kitty już pierwszego dnia zyskuje nowe przyjaciółki Tammy i Fifi. Okazuje się też, że będzie chodzić do jednej klasy z Dear Danielem – chłopcem, którego zna od dawna, ale niestety rzadko się z nim widuje, bowiem jego tata dużo podróżuje. Hello Kitty, Tammy, Fifi i Dear Daniel postanawiają założyć Klub Przyjaciół. Taki najprawdziwszy na świecie. Ze spotkaniami, regulaminem, kartami członkowskimi oraz tajnym hasłem. Hello Kitty ostro bierze się do pracy. Jednak czy o czymś nie zapomniała?
Dotychczas Hello Kitty znałam dość pobieżnie. Wizerunek sympatycznej kotki często wykorzystywany jest na wszelkiego rodzaju gadżetach dla najmłodszych. Trudno nie zauważyć wesołej postaci na czapkach, bluzeczkach, kurtkach czy piórnikach. Nie do końca jednak rozumiałam, na czym polega szaleństwo związane z Hello Kitty. Teraz już wiem, że gdybym była małą dziewczynką to z pewnością też pokochałabym tę postać.
„Klub przyjaciół” to pierwsza z serii książeczek o przygodach Hello Kitty. Jest ona adresowana raczej do młodszych dziewczynek. Głównymi postaciami są zwierzątka. Jednak sytuacje opisane w książeczce dotyczą dzieci. Młodzi czytelnicy mogą łatwo identyfikować się z Hello Kitty i jej przyjaciółmi. Książeczka napisana została naprawdę prostym językiem. Z powodzeniem nadaje się na wspólny wieczór z mamą lub tatą. Sprawdzi się też przy pierwszych próbach samodzielnego czytania. Dodatkowo opatrzona została w ciekawe ilustracje, propozycje zabaw, a także krótki fragment kolejnej książeczki.
Zadbano, aby historia nie tylko bawiła, ale także uczyła. Dzieci, szczególnie te młodsze są z natury egocentrykami. Trudno im zaakceptować odrębność, bądź chociażby przyjąć zasady zabawy zaproponowane przez kogoś innego. „Klub przyjaciół” może w prosty i przystępny sposób pomóc w zrozumieniu tych oczywistych prawd.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Hello Kitty wraz z siostrą rozpoczynają naukę w nowej szkole. Dziewczynki są pełne obaw o to, jak zostaną przyjęte i czy znajdą nowych przyjaciół. Ich obawy na szczęście okazują się bezpodstawne, bowiem szybko aklimatyzują się w nowym miejscu. Hello Kitty już pierwszego dnia zyskuje nowe przyjaciółki Tammy i Fifi. Okazuje się też, że będzie chodzić do jednej klasy z Dear...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-05
Kartki z kalendarza targane wichrem czasu nieuchronnie znikają jedna po drugiej. Czas nie czeka na nikogo. Przeznaczenie nie pyta, czy jesteś gotów. Nie zna litości, nikogo nie oszczędza. Mówią, że los jest ślepy. Nie rozdaje każdemu po równo. Jaki mamy wpływ na to co nas spotka? Czy na nasze życie może mieć wpływ klątwa rzucona dawno temu na kogoś z naszych przodków? Z jednej strony brzmi to nieprawdopodobnie, a z drugiej, jeśli tylko pozwolimy myślom płynąć swobodnie i pozbędziemy się zahamowań, możemy dostrzec podobieństwa sytuacji i wydarzeń. Powtarzalność losu, jak odbicia w lustrze.
Lato 1939 roku zapowiadało się wyjątkowo nudno. Zosia miała je spędzić na Wołyniu w majątku Hryniewiczów, aby tam uczyć młodego i wyjątkowo opornego na wiedzę panicza zasad ortografii i gramatyki. Opływający we wszelkie dostatki dworek w niczym nie przypominał biednego i skromnego mieszkania Zosi w Warszawie. A i życie było tu zupełnie inne. Twarde do tej pory serce dziewczyny stopniało pod wpływem anonsów Adama Hryniewicza. Kiedy okazało się, że dziewczyna jest w ciąży, odwrócili się od nie wszyscy, łącznie z ukochanym. Burzliwe lato dobiegło końca. Świat ogarnęła wojenna zawierucha, w świetle której zosine problemy wydały się błahe.
„Trzy odbicia w lustrze” to pełna emocji powieść, której akcja rozgrywa się od 1939 roku aż po czasy współczesne. Autor prowadzi nas przez ogarnięte wojną Kresy Wschodnie, Warszawę, Ziemie Odzyskane aż po wybrzeże. Wędrując wraz z fikcyjnymi bohaterami w czasie i przestrzeni, błądząc w natłoku wspomnień, potykamy się o historię. Autor wplata bowiem losy wymyślonych rzez siebie postaci w prawdziwe wydarzenia. Żywym i barwnym językiem opisuje masakrę na Wołyniu, Powstanie Warszawskie, trudne lata powojenne, a nawet obecną sytuację na Ukrainie.
„Trzy odbicia w lustrze” to perełka polskiej literatury. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą poznać historię z bardziej ludzkiej strony. Niebanalna i trzymająca w napięciu fabuła wzbogacona została o element tajemnicy, a raczej klątwy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Autor świetnie oddał złożoność tamtych czasów, a także skomplikowane charaktery postaci pojawiających się na kartach książki. Powieść Pana Zbigniewa Zborowskiego to jedna z lepszych książek, które dotychczas czytałam. Z niecierpliwością będę wypatrywać kolejnych.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Kartki z kalendarza targane wichrem czasu nieuchronnie znikają jedna po drugiej. Czas nie czeka na nikogo. Przeznaczenie nie pyta, czy jesteś gotów. Nie zna litości, nikogo nie oszczędza. Mówią, że los jest ślepy. Nie rozdaje każdemu po równo. Jaki mamy wpływ na to co nas spotka? Czy na nasze życie może mieć wpływ klątwa rzucona dawno temu na kogoś z naszych przodków? Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-26
Choć od zakończenia wojny minęło prawie 70 lat, pamięć o tamtych wydarzeniach jest ciągle żywa. Niemiec nadal kojarzy się z oprawcą i katem, który bezprawnie sięgał ręką po coś, co do niego nie należało. Z perspektywy czasu bardzo łatwo przychodzi nam ocenianie, zaszufladkowanie złych Niemców i dobrych Polaków. Sami jednak dobrze wiemy, że różnie to bywało. Zawierucha wojenna odmieniła losy całych pokoleń. Skutków tamtych wydarzeń można doszukać się do dziś.
Powojenny Wrocław budzi się do życia. Życia zupełnie odmiennego od tego, co było kiedyś. Starą kamienicę, dawniej zamieszkałą przez niemiecką rodziną Freytagów, dziś zajmują lokatorzy. Pamięć o dawnych mieszkańcach jest wciąż żywa, a lęk, że kiedyś powrócą graniczy wręcz z obsesją. Piotruś wychowuje się w atmosferze niepewności i lęku. Dom pełen jest pamiątek po dawnych właścicielach. Na ścianach ciągle wiszą stare fotografie, na półkach stoją ich książki, w szafie wisi niemiecki mundur, a w piwnicy nadal można znaleźć poniemieckie przetwory. Wśród mieszkańców krąży też opowieść jakoby gdzieś w kamienicy ukryty został skarb tak cenny, że mógłby zmienić bieg historii.
Niedawno czytałam „Pożądanie mieszka w szafie” Piotra Adamczyka. Książka zrobiła na mnie spore wrażenie dlatego z przyjemnością sięgnęłam po kolejną powieść tego Autora. Jednak „Dom tęsknot” to zupełnie co innego. To napisana z rozmachem powieść rzeka, swoista saga rodzinna o bardzo szerokim spektrum. Główny bohater cofa się w czasie i z perspektywy dorosłego już mężczyzny opowiada historie widziane oczyma dziecka, które nie do końca jeszcze wszystko rozumie. Chłopiec dopiero uczy się świata, a powojenna rzeczywistość często zwyczajnie go przerasta. Piotr wychowuje się w rodzinie o silnych korzeniach niemieckich. Polskość ściera się z tradycjami niemieckimi, legendami o Atlantydzie i kielichu Lutra. Opowieści zasłyszane przez Piotra nadały jego dzieciństwu mistycyzmu, ale także odebrały poczucie tożsamości narodowej. Czy Piotr jest Polakiem, jak ojciec, czy Niemcem po matce? Jak się w tym wszystkim nie pogubić? Jak zrozumieć otaczającą rzeczywistość?
„Dom tęsknot” to powieść wielowątkowa. Osią są losy rodziny Piotra, ale poza nimi pojawia się też sporo innych bohaterów. Autor odkrywa przed czytelnikiem tajemnicze, czasem mroczne zakątki Wrocławia, opisuje kamienice, których dziś już nie ma, wspomina celowo zniszczone zabytki. Przedstawia historie przerażające, momentami zabawne, a czasem wręcz metafizyczne. Szarą rzeczywistość PRL-u ubarwiają paczki od rodziny z Niemiec, a gdzieś tam w tle cichutko dźwięczy pytanie, jak to się stało, że przegrani wyszli na wojnie lepiej niż zwycięzcy. Jednak Piotrek nie zadaje sobie takich pytań. Refleksje pojawiają się dopiero w umyśle dorosłego już mężczyzny. Mały Piotruś skupia się na przeżywaniu swego dzieciństwa, a przede wszystkim na odkrywaniu własnej seksualności, która to wiedza, jak magiczna brama wiedzie go ku dorosłości.
„Dom tęsknot” to powieść, którą czyta się niespiesznie, delektując się każdym słowem. Gorąco polecam.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Choć od zakończenia wojny minęło prawie 70 lat, pamięć o tamtych wydarzeniach jest ciągle żywa. Niemiec nadal kojarzy się z oprawcą i katem, który bezprawnie sięgał ręką po coś, co do niego nie należało. Z perspektywy czasu bardzo łatwo przychodzi nam ocenianie, zaszufladkowanie złych Niemców i dobrych Polaków. Sami jednak dobrze wiemy, że różnie to bywało. Zawierucha...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10-22
Dorota Combrzyńska – Nogala znana jest już czytelnikom jako Autorka książek dla dzieci „Bezsenność Jutki” i „Piątej z kwartetu”, a także romansu „Naszyjnik z Madrytu”. Jej ostatnia powieść „Wytwórnia Wód Gazowanych” cieszyła się sporym zainteresowaniem i zyskiwała pozytywne recenzje. „Drewniak” to najmłodsze dziecko tej Autorki i jednocześnie mój pierwszy kontakt z jej twórczością. Czy udany? O tym za chwilę. Teraz krótko o samej treści książki.
Jak wiele może się zacząć od pozornie nic nie znaczącego drobiazgu. Łucja kupuje sobie ekstrawaganckie, śliwkowe buty, co daje początek gwałtownym i burzliwym zmianom w jej młodym życiu. Rzuca chłopaka, który właśnie się jej oświadczył i przeprowadza się do tytułowego drewniaka odziedziczonego po wuju, którego nigdy nie poznała. A tam życie toczy się innym rytmem. Sąsiedztwo jest równie ekstrawaganckie, jak nowe buty Łucji. Wraz z domem dziewczyna odziedziczyła Janusza Poniewieskiego, który zatrzymał się, trochę na dziko, w mieszkaniu po zmarłej matce, pozornie zajmując się likwidacją rzeczy po denatce. Janusz jest filmowcem. Przyjechał aż z Argentyny aby pielęgnować matkę w chorobie. Jednak pozory lubią mylić. Klaudia Poniewieska nie żyje już od trzech miesięcy. Dlaczego w takim razie Janusz nie wyjeżdża?
Łucja poznaje też panią Marlenkę, emerytowaną damę do towarzystwa, karlicę, która obecnie zajmuje się wróżeniem i leczeniem ciała i duszy. Niemałą rolę w nowym świecie Łucji odgrywa też pewien handlarz antyków - Władek Szuszfelak - starszy pan z dredami, od lat mieszkający w magazynie, hodujący na oknie „zioła” w drewniakach.
W powieści pojawia się też Basia, schorowana, wychudzona matka trójki dzieci, z których każde ma innego ojca.
Do tego doborowego towarzystwa dorzucić należy Balero – przyjaciela Łucji z dzieciństwa, poszukującego prawdziwej miłości dresiarza i mięśniaka o usposobieniu łagodnego baranka. Nie można też pominąć Walerego Dębowskiego, niezwykle przystojnego lalkarza i tancerza zafascynowanego Łucją.
Napięcie rośnie jeszcze bardziej, gdy w okolicy pojawia się pewien klaun… Zapewniam Was, że to dopiero początek historii.
Przyznam, że powieść bardzo mnie zaskoczyła. Z początku traktowałam ją lekko, jako miły i rozweselający środek na jesienne smuteczki. Jednak im bardziej zagłębiałam się w lekturze tej książki, tym bardziej zadziwiała mnie jej niebanalność i zupełna nieprzewidywalność. Autorka stworzyła dziwny, trochę nierealny świat, w którym osadziła akcję powieści i wypełniła go oryginalnymi postaciami o zabawnych nazwiskach, podkreślając jednocześnie ich nietypowość poprzez uwypuklenie pewnych cech fizycznych, kłócących się trochę z charakterem tych osób. Jednak pod płaszczem niezwykłości kryją się zwykli ludzie z osobistymi tragediami, własną historią i pragnieniami. Każda postać, która pojawia się w powieści jest ciekawa, skrywa jakąś tajemnicę, została przez Autorkę przemyślana i perfekcyjnie dopracowana. Klaudia Poniewieska – zmarła matka Janusza to już prawdziwy majstersztyk. Akcja powieści toczy się wartko i jest zupełnie nieprzewidywalna. Książka balansuje na granicy romansu i kryminału, co mnie zupełnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się, że taki wątek w ogóle się pojawi, a tym bardziej, że będzie tak świetnie skonstruowany.
Autorka, swoich barwnych i niebanalnych bohaterów osadziła w szarej rzeczywistości, zimowym krajobrazie i biednych, komunalnych mieszkaniach. Kontrast jest niesamowity i nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni aby ujrzeć kolorowego klauna na białym śniegu, barwne nakrycia głowy czy oryginalne buty. Powieść dzięki temu staje się bardzo plastyczna i oddziałuje na wyobraźnię.
Zakończenie książki jest zaskakujące, tak jak i cała powieść, a jednocześnie pozostawia niedosyt, gdyż nie do końca wszystko zostaje wyjaśnione. Przyznam, że ma to też swój urok. Powieść wzbudza wiele skrajnych emocji: rozbawia, zasmuca, a czasami przeraża. Gorąco polecam. Świetna książka.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Dorota Combrzyńska – Nogala znana jest już czytelnikom jako Autorka książek dla dzieci „Bezsenność Jutki” i „Piątej z kwartetu”, a także romansu „Naszyjnik z Madrytu”. Jej ostatnia powieść „Wytwórnia Wód Gazowanych” cieszyła się sporym zainteresowaniem i zyskiwała pozytywne recenzje. „Drewniak” to najmłodsze dziecko tej Autorki i jednocześnie mój pierwszy kontakt z jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-18
Sensem chrześcijaństwa jest wiara w zmartwychwstanie i w życie po śmierci. Jednak to, jak ono będzie wyglądać pozostaje tylko i wyłącznie w sferze naszej wyobraźni. Listopad sprzyja rozmyślaniom o nieuchronności. Częstsze niż zazwyczaj spacery pomiędzy grobami sprawiają, że nasze myśli krążą wokół tego, o czym zazwyczaj wolimy nie pamiętać. Memento Mori, moi drodzy. Tylko śmierć jest w życiu pewna.
Gdy bramy cmentarza zamykają się za ostatnim odwiedzającym, to miejsce wcale nie pustoszeje. Wręcz przeciwnie. Życie pozagrobowe potrafi być równie burzliwe i pełne emocji, jak to wypełniające naszą doczesność. Nawet nie wiecie, jak bardzo spokój dusz może zakłócić kogut piejący za cmentarną bramą, bądź jak wielkie emocje budzi wiadomość o rychłym przeniesieniu cmentarza w inne miejsce. Aż strach pomyśleć do czego doprowadzić może romans proboszcza z żoną burmistrza. Jedno jest pewne: cmentarz z całą pewnością nie śpi.
Śmierć nie należy do łatwych tematów. Od wieków wzbudza przerażenie i sama myśl o niej wywołuje dreszcz grozy. Okładka książki Pani Magdaleny Kawki z pewnością nie nastraja optymizmem. Otoczona bluszczem nagrobna płyta nasuwa raczej mroczne skojarzenia. Jeśli jednak nastawicie się na równie mroczną tematykę, to możecie się mocno rozczarować. Bowiem „W zakątku cmentarza czyli koniec wieczności” to czarny humor w czystej postaci. O bohaterach przedstawionych przez Autorkę można powiedzieć wiele, ale z całą pewnością nie to, że są martwi. Śmierć nie pozbawiła ich uczuć. Nadal kochają, nienawidzą i tęsknią. Czasem zachowują się nieracjonalnie, a problemy, które tak bardzo ich pochłaniają niewiele mają wspólnego z wiecznością. Choć wieczność o nich nie zapomina. Widmo powtórnego odejścia w nieznane burzy spokój mieszkańców cmentarza. Czy wieczność także ma swój kres? Czy da się ją oszukać?
„W zakątku cmentarza czyli koniec wieczności” to nie tylko dobrze napisana, zabarwiona humorem powieść. Fabuła ma bowiem drugie dno, głębię o jaką jej początkowo nie podejrzewałam. Wraz z cichą łzą płynącą po policzku pojawia się refleksja i zaduma nad tym co było, co jest i nad tym co będzie. Czy życie po śmierci wygląda tak, jak je przedstawiła Pani Kawka? Tego nikt z nas nie wie. Jeśli jednak jest w tym choć cząstka prawdy, to ciągle jeszcze możemy wiele zrobić dla tych, których już wśród nas nie ma. Ciągle też możemy wiele zrobić dla nas samych. Kiedy następnym razem odwiedzisz cmentarz, nie zapomnij o zniczu, kwiatach i cichej modlitwie. A kiedy nikt nie będzie patrzył zostaw niepostrzeżenie szminkę lub puder.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Sensem chrześcijaństwa jest wiara w zmartwychwstanie i w życie po śmierci. Jednak to, jak ono będzie wyglądać pozostaje tylko i wyłącznie w sferze naszej wyobraźni. Listopad sprzyja rozmyślaniom o nieuchronności. Częstsze niż zazwyczaj spacery pomiędzy grobami sprawiają, że nasze myśli krążą wokół tego, o czym zazwyczaj wolimy nie pamiętać. Memento Mori, moi drodzy. Tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-19
Samotność nie jest niczym niezwykłym. Zagląda do wielu okien, puka do drzwi i nieproszona zostaje na dłużej. Mości sobie miejsce w sercu, by powoli malować świat na szaro. Czasem odchodzi przestraszona czyimś czułym gestem, życzliwym spojrzeniem. Zamiera przerażona dotykiem czyjejś ciepłej dłoni. Zasypia słysząc słowa „kocham cię”, które jak magiczne zaklęcie wprawiają ją w stan hibernacji. Jednak serce zarażone samotnością nigdy o niej nie zapomina.
Jedno spojrzenie wystarczyło aby przeszłość wdarła się w życie Ewy i zburzyła pozorny spokój, którym karmiła się od lat. Oczy, których blasku nie zgasił upływ czasu zabrały Ewę w sentymentalną podróż do świata utkanego z marzeń cienkich jak pajęczyna. A raczej złudzeń, którymi żyła od lat. Przez ułamek sekundy to spojrzenie, a z nim cały Mateusz należały tylko do niej. Jednak on przed laty wybrał inną. Stała teraz przy jego boku, wypełniając sobą miejsce, które należało się jej, Ewie. Przypadkowe spotkanie uruchomiło lawinę wspomnień. Wspomnień, które na zawsze powinny zostać uśpione.
W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy staje oko w oko z samotnością. Nie wszystkie troski da się dzielić na pół. Samotność ma wiele twarzy. Czasem jest stanem przejściowym, a czasem staje się wierną towarzyszką już na zawsze. Czytając powieść Pani Moniki A. Oleksy zrozumiałam, że jest to pewien stan umysłu, w który często sami się wpędzamy. Mimo najszczerszych chęci nie byłam w stanie polubić Ewy. Zbudowała swój świat na złudzeniach, zamknęła się w sobie, nie dopuszczając okruchów szczęścia ani nie dając sobie do niego prawa. Gdyby tylko Ewa otworzyła szerzej oczy i przestała skupiać się na niemożliwym dostrzegłaby jak wiele otrzymała od losu. W końcu ma babcię, na którą zawsze może liczyć, przyjaciółkę, która dzieli z nią każdą troskę, ma pracę, która jest dla niej pasją, a jakby tego było mało, los stawia na jej drodze cudownych ludzi, którzy służą mądrą radą. I gdzie tu miejsce na samotność? Czy naprawdę może ją wypełnić tylko Mateusz? Jeszcze niedawno odpowiedziałabym, że tak, ale po przeczytaniu książki Pani Oleksy zmieniłam zdanie. Samotność można oswoić, nauczyć się z nią żyć, cieszyć się z drobnostek, a przede wszystkim nie budować życia na tak kruchych fundamentach, jak „co by było gdyby”. Przynajmniej trzeba próbować, na przekór upartemu sercu, które podpowiada co innego.
Co wyróżnia dobrą książkę? Z pewnością nie idealni bohaterowie, którzy żyją w świecie jak z bajki. Dobra powieść zmusza do myślenia, a postaci w niej opisanych wcale nie trzeba lubić. Ważne, że tak jak Ewa, wnoszą coś nowego do naszego życia, dają inne spojrzenie na pewne problemy, dzięki czemu łatwiej nam, czytelnikom spojrzeć z boku na własne życie.
„Samotność …” to powieść utkana z emocji. W książce, tak jak w życiu często biorą one górę nad rozsądkiem. Trudno jest zmienić nasze subiektywne odczucia, zaprogramować się na szczęście bądź wmówić sobie, że od dziś przestaję żyć tęsknotą i zaczynam po prostu czerpać radość z tego co mam. To trudna sztuka. Człowiek albo się z tą zdolnością rodzi, albo musi ją sobie przyswoić ucząc się na błędach.
Dawno już nie czytałam książki, która wzbudziłaby we mnie tyle emocji i skłoniła do aż tak wielu przemyśleń. Gorąco zachęcam do lektury „Samotności…”, która i dla Was może stać się podróżą w głąb siebie i swoistą lekcją życia.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Samotność nie jest niczym niezwykłym. Zagląda do wielu okien, puka do drzwi i nieproszona zostaje na dłużej. Mości sobie miejsce w sercu, by powoli malować świat na szaro. Czasem odchodzi przestraszona czyimś czułym gestem, życzliwym spojrzeniem. Zamiera przerażona dotykiem czyjejś ciepłej dłoni. Zasypia słysząc słowa „kocham cię”, które jak magiczne zaklęcie wprawiają ją w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-16
W czasach szkolnych mitologia była dla mnie wielkim odkryciem. Z zapartym tchem śledziłam pełne niebezpiecznych przygód losy bogów, którzy choć obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami, często posiadali też typowo ludzkie słabości. Chociaż dziś nie jestem wielką miłośniczką fantastyki to jednak po książkę Kate O`Hearn „Pegaz. Ogień życia” sięgnęłam z ogromną ciekawością.
Pewnej nocy nad Nowym Yorkiem szaleje wyjątkowo groźna burza. Pioruny ciskają z ogromną mocą, siejąc wśród ludzi panikę. Trzynastoletnia Emily jest w domu sama. Jej mama zmarła trzy miesiące temu, a tata jako policjant ma w pracy pełne ręce roboty. Po wyjątkowo silnym uderzeniu pioruna całe miasto zostaje pozbawione prądu. Jakby tego było mało, z dachu dochodzą dziwne dźwięki. Odważna dziewczynka postanawia sprawdzić, co tam się dzieje. Odkrycie, którego dokonuje na zawsze zmienia jej życie.
Sięgając po powieść „Pegaz. Ogień życia” nie sądziłam, że będzie to aż tak emocjonująca przygoda. Autorce bardzo zgrabnie wyszło połączenie fantastycznego świata mitów rzymskich z rzeczywistością. Niezwykle plastyczny język i realistyczne opisy sprawiają, że bardzo łatwo wyobrazić sobie mityczną Dianę stąpającą po ziemi, bądź śnieżnobiałego Pegaza szybującego nad Nowym Yorkiem. Fabuła rozbudza ciekawość i zachęca do zapoznania się z mitologią. Nie sądziłam, że powieść skierowana raczej do młodszej grupy wiekowej tak bardzo mnie wciągnie. Podziwiałam odwagę Emily, waleczność Pelena, a magia Pegaza sprawiła, że z ogromną ciekawością przewracałam kolejne strony książki. Każdy opisany przez Autorkę bohater ma w sobie to coś co może przyciągnąć młodego czytelnika. Czy to będzie spokój i opanowanie Emily, buńczuczność Joela czy też niezwykłość Pegaza to już zależy wyłącznie od upodobań młodzieży.
Powieść ma dwóch narratorów, Emily i Pelena - olimpijskiego złodziejaszka, który przez swoją pazerność spowodował wiele nieszczęść. Mimo tego to on właśnie wydaje mi się najciekawszą postacią powieści.
Co prawda naście lat skończyłam dawno temu, ale powieść Kate O`Hearn czytałam z wypiekami na twarzy. Jestem żywym przykładem tego, że książka może się spodobać nie tylko miłośnikom fantastyki, ale także osobom, które tak jak ja twardo stąpają po ziemi.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
W czasach szkolnych mitologia była dla mnie wielkim odkryciem. Z zapartym tchem śledziłam pełne niebezpiecznych przygód losy bogów, którzy choć obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami, często posiadali też typowo ludzkie słabości. Chociaż dziś nie jestem wielką miłośniczką fantastyki to jednak po książkę Kate O`Hearn „Pegaz. Ogień życia” sięgnęłam z ogromną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-06
Piotrek od dawna marzył o własnym zwierzaku. Rodzice jednak w nieskończoność odkładali tak ważną dla niego decyzję. Kiedy na świat przyszła jego mała siostrzyczka Michasia, okazało się, że jest alergiczną. Piotrek musiał pożegnać się z marzeniami o własnym psie lub kocie. Jakież więc było jego zdumienie, gdy pewnego dnia mama wręczyła mu słoik z malutkim jeżykiem. Chłopiec zakochał się w pupilce od pierwszego wejrzenia. Bardzo starał się aby Jeżynce było u niego dobrze. Jednak pewnego dnia z przerażeniem zauważył, że mała jest osowiała i często się drapie. Postanawia nakłonić rodziców do wizyty u weterynarza jednak ciągle coś im przeszkadza. Czy Piotrkowi uda się w końcu przekonać rodziców? Czy Jeżynka naprawdę jest poważnie chora?
Klinika pod Boliłapką tym razem przygarnęła pod swe skrzydła nietypowego gościa. Jeże pigmejskie nie należą do popularnych zwierzątek. Przyznam, że sama nie wiedziałabym jak się takim maleństwem opiekować. Książeczka pani Fabisińskiej z pewnością nie jest poradnikiem, a jednak w bardzo przystępny i prosty sposób wyjaśnia podstawowe zasadny hodowli jeżyków.
Autorka zwróciła też uwagę na pewien problem, który dotyczy bardziej nas, rodziców. Często bowiem nie słuchamy naszych pociech, bagatelizujemy ich lęki i problemy, które nam wydają się błahe. Tymczasem dla dziecka może to być sprawa życia i śmierci. Zostawione samo sobie może poczuć się zlekceważone bądź też podejmować nie zawsze rozsądne działania na własną rękę. Piotrek okazał się doskonałym opiekunem i przede wszystkim świetnym obserwatorem. Bezbłędnie zinterpretował niepokojące objawy, chociaż gdyby nie dziadek, decyzja którą podjął mogłaby mieć tragiczne skutki.
Obecnie sporo jest na rynku książeczek dla dzieci. Często ich tematyka związana jest ze zwierzętami. Jednak moim zdaniem seria o Klinice pod Boliłapką zdecydowanie wyróżnia się na tle innych. Przede wszystkim ich fabuła jest precyzyjnie skomponowana. Książeczki napisane są rzetelnie bowiem wszelkie zwierzęce choroby konsultowane są z weterynarzem. Język, którym posługuje się Pani Fabisińska jest prosty i przystępny. A co najważniejsze, dzieci zachowują się jak dzieci, a nie jak mali dorośli. Nie są chodzącymi ideałami, nie zawsze zachowują się grzecznie, popełniają błędy i mają swoje dziecięce humory. Dzięki temu łatwiej młodym czytelnikom identyfikować się z bohaterami książeczek, a nam rodzicom łatwiej przyswoić dziecku podstawowe zasadny dobrego zachowania. Świetna lektura dla całej rodziny.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Piotrek od dawna marzył o własnym zwierzaku. Rodzice jednak w nieskończoność odkładali tak ważną dla niego decyzję. Kiedy na świat przyszła jego mała siostrzyczka Michasia, okazało się, że jest alergiczną. Piotrek musiał pożegnać się z marzeniami o własnym psie lub kocie. Jakież więc było jego zdumienie, gdy pewnego dnia mama wręczyła mu słoik z malutkim jeżykiem. Chłopiec...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-03
2014-09-25
Muszka to mała, wesoła kotka. Jej najlepszą przyjaciółką jest Olga. Dziewczynka właśnie rozpoczyna wakacje. Już cieszy się, że w końcu będzie miała czas na zabawy z pupilką. Pewnego dnia z przerażeniem dostrzega kotkę obserwującą ptaki z parapetu okna. Wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch i Muszka mogłaby spaść. Na szczęście dziewczynce udaje się nakłonić zwierzaka do opuszczenia niebezpiecznego miejsca. Jednak lęk o nią pozostał. Po rozdaniu świadectw Olga jedzie z mamą do sklepu po specjalne siatki w okna. Okazuje się jednak, że potrzebne są wymiary okien, w których mają być zamontowane. Mama prosi o pomoc sąsiadkę, panią Justynę, która ma klucze do ich mieszkania. Zapomina jednak wspomnieć o Muszce, która i tym razem wybiera się na niebezpieczną eskapadę. Jak skończy się ta przygoda?
Miło było znów odwiedzić Klinikę pod Boliłapką. To miejsce, gdzie chore zwierzątka znajdą troskliwą opiekę, a ich właściciele otrzymają rzetelne informacje o stanie zdrowia swoich pupili. Poprzednie książeczki z tej serii czytałam wspólnie ze starszym synem. Jednak na widok Muszki mój czterolatek aż podskoczył z radości. Przeczytaliśmy książeczkę w dwa wieczory. Mały słuchał z wypiekami na twarzy. Ani troszkę się przy tym nie nudził, chociaż książeczka przeznaczona jest raczej dla starszych dzieci. Synek bardzo chętnie oglądał zamieszczone w niej obrazki. Wcale nie przeszkadzało mu, że nie są one kolorowe. Próbował rozpoznawać bohaterów. Poprawnie interpretował też emocje osób zamieszczonych na obrazkach.
Jak widać po reakcji mojego dziecka, książeczka napisana została bardzo przystępnym językiem. Przekazy są jasne i czytelne. Dziecko bez problemu zrozumie, co Autorka chciała przedstawić. Fabuła oscyluje głównie wokół przyjaźni małej dziewczynki i kotka. Dzieci często nie zdają sobie sprawy, że zwierzątku nie wystarczy tylko jedzenie i wspólna zabawa. Trzeba też zadbać o jego bezpieczeństwo.
Autorka dyskretnie zwraca również uwagę dzieci na konieczność dobrego zachowywania się, a w szczególności unikania podnoszenia głosu i wszczynania kłótni z byle powodu. Porusza też problem charakterystycznej u dzieci w każdym wieku chęci posiadania wszystkiego, co mają inni. Nawet jeśli do niczego nie jest im to potrzebne.
Zachęcam Was do odwiedzin w Klinice pod Boliłapką. Ta seria podbije serduszka Waszych pociech.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Muszka to mała, wesoła kotka. Jej najlepszą przyjaciółką jest Olga. Dziewczynka właśnie rozpoczyna wakacje. Już cieszy się, że w końcu będzie miała czas na zabawy z pupilką. Pewnego dnia z przerażeniem dostrzega kotkę obserwującą ptaki z parapetu okna. Wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch i Muszka mogłaby spaść. Na szczęście dziewczynce udaje się nakłonić zwierzaka do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-09
Zasiadając do czytania książki „W krainie czarów” pani Sylwii Chutnik nie do końca byłam przygotowana na to, co w niej zastałam. Nie znałam dotychczas twórczości taj Autorki, być może dlatego właśnie książka okazała się dla mnie tak wielkim zaskoczeniem. „W krainie czarów” to zbiór niebanalnych opowiadań, których tematyka oscyluje między snem a jawą. Autorka wkrada się w ludzki umysł i z precyzją neurochirurga wyszukuje najbardziej wrażliwe obszary. Czytałam z drżeniem serca i łzą w oku. Jednocześnie zadawałam sobie pytanie: co mnie aż tak porusza? Przecież Pani Chutnik nie pisze o niczym odkrywczym. Ot, szara codzienność, zwykli ludzie, tak przeciętni, że w świecie rzeczywistym nie zwrócilibyśmy na nich uwagi.
Śmierć bliskiego człowieka, starość, samotność, niespełnione marzenia czy traumatyczne wspomnienia z czasów wojny to główne tematy opowiadań. Można powiedzieć, że to zwyczajne problemy zwyczajnych ludzi. Jednak Pani Chutnik udało się ową zwyczajność pokazać od niezwykłej strony. Autorka zwraca uwagą na najdrobniejsze szczegóły, bowiem to z drobiazgów składa się nasza codzienność. Każde opowiadanie to odrębna historia. Fragment czyjegoś życia i to zazwyczaj ten najintymniejszy i najbardziej skrywany przed światem, a jednak spinający całe ludzkie życie. Lekka ironia i dystans nadają opowiadaniom słodko – gorzki posmak. „W krainie czarów” to książka dla kogoś, kto ma odwagę spojrzeć w głąb samego siebie i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie „kim tak naprawdę jestem?”. To historie zwykłych ludzi, którzy utknęli w życiu, jak w krainie czarów i uwikłani w swą niemoc nie potrafię ruszyć dalej.
Nie przepadam za opowiadaniami i zazwyczaj po nie nie sięgam. Jednak zrobiłabym wielki błąd gdybym nie zapoznała się z twórczością pani Chutnik. Wam również gorąco polecam tę książkę. Nie przechodźcie obok niej obojętnie, bowiem może ona zmienić Wasze spojrzenie na drugiego człowieka. „W krainie czarów” znajdziecie historie, które być może znacie z własnego życia. Zdziwicie się jednak jak różnie można je zinterpretować.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://sladami-ksiazki.blogspot.com/
Zasiadając do czytania książki „W krainie czarów” pani Sylwii Chutnik nie do końca byłam przygotowana na to, co w niej zastałam. Nie znałam dotychczas twórczości taj Autorki, być może dlatego właśnie książka okazała się dla mnie tak wielkim zaskoczeniem. „W krainie czarów” to zbiór niebanalnych opowiadań, których tematyka oscyluje między snem a jawą. Autorka wkrada się w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czy to na prawdę takie proste? Czy zapach nas definiuje? Co sprawia, że kupując perfumy zawsze wybieram podobne zapachy? To kwestia gustu powiecie. Cóż ... kiedyś też tak uważałam, ale po przeczytaniu powieści Anny Grass zaczęłam mieć wątpliwości. Może to nie upodobanie, a moje cechy charakteru sprawiają, że sięgam po takie, a nie inne perfumy? Hmm...
Anita - ideał kobiety XXI wieku, piękna, zadbana, u szczytu kariery. Na szczęście na razie nie dostrzega, że nie ma wokół niej nikogo życzliwego. Nie widzi swej samotności skupiając się na sukcesach w życiu zawodowym.
Marcin - on już ma to wszystko za sobą. Kariera, pieniądze, sukcesy ... dały mu jedynie chwilową satysfakcję i pozorne szczęście.
No i Dominika - młoda, niesłychanie zdolna, ma na wyciągnięcie ręki to co posiada Anita i to co miał Marcin. Czy da się skusić pieniądzom i błyskotliwej karierze czy też pójdzie własną drogą?
Wydawałoby się, że powieść jest klasycznym romansem. On, ona i ta trzecia. Pozornie banalna historia miłości, odkrywania samego siebie, poszukiwania własnej drogi ... No właśnie ... pozornie ... bowiem pasja z jaką Autorka pisze o perfumach sprawia, że powieść czyta się z zapartym tchem. Przewracając kolejne kartki książki zadawałam sobie nieustannie pytania: Czy to możliwe? Czy naprawdę zapachy odgrywają tak wielką rolę w naszym życiu?
Mogłabym godzinami słuchać ludzi, którzy opowiadają o swoich pasjach. Nie ważne czy są to znaczki, śrubki czy może perfumy. Nie ważne czy podzielam daną pasję czy też nie. Perfumy akurat uwielbiam:)
Czytając powieść Pani Anny Gras miałam wrażenie, że książka pachnie. Nie tylko konwaliami.
Fabuła urzekła mnie znajomością tematu, a także ciekawymi, niejednoznacznymi postaciami. Kim tak naprawdę jest Marcin? Czy Anita rzeczywiście marzy o miłości? Czy Dominika dokona właściwych wyborów? Autorka rozbudza ciekawość czytelnika, nie dając odpowiedzi na wszystkie pytania. Dlatego też z niecierpliwością będą wypatrywać kolejnej części serii. Jaki zapach będzie jej towarzyszyć?
Czy to na prawdę takie proste? Czy zapach nas definiuje? Co sprawia, że kupując perfumy zawsze wybieram podobne zapachy? To kwestia gustu powiecie. Cóż ... kiedyś też tak uważałam, ale po przeczytaniu powieści Anny Grass zaczęłam mieć wątpliwości. Może to nie upodobanie, a moje cechy charakteru sprawiają, że sięgam po takie, a nie inne perfumy? Hmm...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAnita - ideał kobiety...