rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Moja opinia nie jest zbyt autorytatywna, bo nie mam fachowego wyszkolenia w filozofii nauki ani porównania z resztą literatury. Mogę tylko powiedzieć, że wspominam ten podręcznik dobrze; wygląda na fachowy przegląd głównych doktryn naukoznawczych, które pojawiły się w XIX i XX wieku, mniej-więcej od konwencjonalistów francuskich przez pozytywistów logicznych i Poppera aż do modeli Kuhna i Lakatosa. To może być jedna z kilku podstawowych, najbardziej priorytetowych książek Hellera, z najszerszym gronem ludzi, którym można to polecić.

Moja opinia nie jest zbyt autorytatywna, bo nie mam fachowego wyszkolenia w filozofii nauki ani porównania z resztą literatury. Mogę tylko powiedzieć, że wspominam ten podręcznik dobrze; wygląda na fachowy przegląd głównych doktryn naukoznawczych, które pojawiły się w XIX i XX wieku, mniej-więcej od konwencjonalistów francuskich przez pozytywistów logicznych i Poppera aż do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo cenna książeczka, w pewnym sensie bardzo Hellerowska – autor splata w niej wszystkie główne obszary swojej działalności, czyli fizykę z kosmologią, filozofię, teologię i historie – a może po prostu historię – tych dyscyplin. Nie jest systematyczną, wyczerpującą rozprawą, która mogłaby służyć za kurs, ale jest cennym zastrzykiem erudycji i dla laików tych dziedzin, i dla ekspertów, którzy chcą coś odświeżyć i uzupełnić, np. swój arsenał materiałów do polecania. Trudno wskazać temat przewodni, ale najbliższe temu są dwa pojęcia związane wprost z tytułem – zasada względności oraz zasada kopernikańska. Tej drugiej autor dotyka w obu jej znaczeniach – i ogólnego postulatu przeciętności Ziemi, i zasady kosmologicznej. Oprócz popisów erudycji, np. wzmianek niszowej literatury XVII-wiecznej i twierdzenia Schura, są też oryginalne hipotezy autora, np. o przyczynach spadku religijności w ostatnich stuleciach, zwłaszcza wśród uczonych.

Bardzo cenna książeczka, w pewnym sensie bardzo Hellerowska – autor splata w niej wszystkie główne obszary swojej działalności, czyli fizykę z kosmologią, filozofię, teologię i historie – a może po prostu historię – tych dyscyplin. Nie jest systematyczną, wyczerpującą rozprawą, która mogłaby służyć za kurs, ale jest cennym zastrzykiem erudycji i dla laików tych dziedzin, i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Krótko, rzeczowo i aktualnie – jest np. o odkryciu cząstki Higgsa w 2012 roku i fal czasoprzestrzeni w 2016. Dlatego spodobało mi się bardziej niż inne książki tego autora; możliwe, że umieściłbym to na liście kilku najbardziej priorytetowych publikacji popularnofizycznych, zaraz po dziełach Ledermana, Hellera i Lemonsa. Zostaje jednak niedosyt; w tej książeczce można by zmieścić więcej informacji historycznych, np. w formie kalendarium. Autor pewnie był na to za bardzo zabiegany, ale współautor-komentator mógłby to uzupełnić. Brakuje też skorowidzu (indeksu). Liczę na nowe, bardziej wyczerpujące wydanie, wspominające też o zdjęciach czarnych dziur z 2019 roku i o Nagrodzie Nobla z 2020.

Krótko, rzeczowo i aktualnie – jest np. o odkryciu cząstki Higgsa w 2012 roku i fal czasoprzestrzeni w 2016. Dlatego spodobało mi się bardziej niż inne książki tego autora; możliwe, że umieściłbym to na liście kilku najbardziej priorytetowych publikacji popularnofizycznych, zaraz po dziełach Ledermana, Hellera i Lemonsa. Zostaje jednak niedosyt; w tej książeczce można by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę zrozumiałem tylko częściowo, ale i tak trochę z niej wyniosłem. Przypomina o inspiracji Einsteina myślą Ernsta Macha i o zmaganiach tego pierwszego z kosmologią – czemu wprowadził stałą kosmologiczną, czemu się z niej wycofał i dlaczego popierał modele Wszechświata zamknięte przestrzennie. Książka wydaje się cennym uzupełnieniem dla ludzi zaznajomionych z podstawami ogólnej teorii względności, do których mam nadzieję kiedyś dołączyć – a wtedy może wrócę do tego dziełka.

Książkę zrozumiałem tylko częściowo, ale i tak trochę z niej wyniosłem. Przypomina o inspiracji Einsteina myślą Ernsta Macha i o zmaganiach tego pierwszego z kosmologią – czemu wprowadził stałą kosmologiczną, czemu się z niej wycofał i dlaczego popierał modele Wszechświata zamknięte przestrzennie. Książka wydaje się cennym uzupełnieniem dla ludzi zaznajomionych z podstawami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie żałuję, że to przeczytałem. Prawdopodobnie będę to jeszcze cytował, wracał myślami do tej lektury i nieświadomie działał pod jej wpływem. Komu ją polecam, a komu odradzam? To skomplikowane.

Na pierwszy rzut oka książka wydaje się do bólu wtórna; jeszcze jedna książka popularna o kwantach i teorii względności. Serio? Po dziesiątkach innych, na różnym poziomie trudności? Czy to jest wypracowanie obowiązkowe dla fizyka, jak streszczenie swoich wakacji we wrześniu na lekcjach języka ojczystego albo obcego? Dlatego nie spodziewałem się dużo nowości.

Mimo to pozytywnie się zaskoczyłem. W przypadku szczególnej teorii względności autor wspomina np. o hiperbolicznym obrocie czasoprzestrzeni Minkowskiego, który znałem, ale który zwykle pojawia się w bardziej technicznych kursach. Przez to laik może dowiedzieć się stąd czegoś, czego nie dowie się z innych źródeł tego typu. Przy kwantach Pan Dragan zaczyna w sposób, który uważam za optymalny – od interferometru Macha–Zehndera, podobnie jak na swoim wykładzie dla TEDx. Mimo wielu zalet ta droga wykładu jest chyba dość rzadka i widziałem ją głównie u Penrose'a.

Autor podaje też dużo informacji, które są popularyzowane dość rzadko, jak:
1) nieortodoksyjne interpretacje STW i kwantów, próbujące je wiązać, trochę jak tzw. interpretacja transakcyjna,
2) kwantowa teoria pola,
3) opisywana przez nią kwantowa próżnia,
4) hipoteza Wheelera, że każda cząstka elementarna istnieje w tylko jednym egzemplarzu, a także kontrargument Feynmana z asymetrii materii i antymaterii,
6) kosmologiczne hipotezy zamkniętej przestrzeni, a nawet zamkniętego czasu,
7) nienazwany w tekście efekt Casimira,
8) efekt Unruha i to, jak frapował Feynmana,
9) problemy dużo bardziej przyziemne i szkolne, którymi przecież też się zajmuje fizyka; jak np. stabilność roweru i motocykla, łatwość kolarstwa w stosunku do chodzenia i biegania, porównanie chodu mrówki i człowieka itd. Autor opowiadał o tym w jednym wykładzie świątecznym na FUW.

Są też świeże wiadomości z tego frontu umysłowego:
1) splątanie próżni,
2) odsłanianie go we wnękach rezonansowych,
3) to, jak efekt Unruha niszczy zegary doskonałe.

Ta książka jest też bardzo osobista. Autor prawie popisuje się swoimi wspomnieniami z czasów szkoły, studiów i doktoratu; wspomina o swoich zajęciach mało związanych z fizyką, jak komponowanie muzyki, hakerstwo, hipnoza, fotografia i snowboard. Do tego chętnie pisze o swoich poglądach, czasem kontrowersyjnych i surowych, np. o religii, filozofii, prawach autorskich, świadomości maszyn, życiu pozaziemskim i nie tylko. Styl bardzo przypomina Richarda Feynmana i nic dziwnego, że niektóre nagłówki porównywały Dragana do tego amerykańskiego celebryty.

Niestety są też minusy, a sumienie każe mi je wspomnieć. Nie chodzi tu tylko o moje subiektywne zdanie na tematy, w których Dragan zabierał głos.
1) W paru miejscach jest ryzyko nieporozumień, np. historycznych, kiedy opisuje problemy scholastyków – wbrew mitom dobrze wiedzących o kulistości Ziemi, gdybających m.in. o tym, o czym gdybają maturzyści z fizyki i studenci pierwszych lat, czyli o wrzucaniu rzeczy przez tunel do samego środka Ziemi.
2) Wspomniałem już, że efekt Casimira nie ma podanej nazwy, co może trochę utrudnić wyszukiwanie dalszych informacji i zapamiętanie.
3) Nie ma żadnych przypisów i źródeł, a one są bardzo cenne przy różnych cytatach i anegdotach. Historia fizyki jest pełna mitologii; na szczęście autor nie wpada w żadną ze znanych pułapek.
4) Wydanie nie ma indeksu (skorowidzu), tzw. żywej paginacji ani numeracji rozdziałów. Nie kompensuje tego zakładka doczepiona w pakiecie.

Na osłodę muszę pochwalić niektóre fragmenty. Np. słusznie krytykuje niektóre opinie Hawkinga, jak skompromitowane słowa o niedługim ukończeniu fundamentów fizyki. Bardzo dobrze porównuje to do opinii niektórych fizyków z końca XIX w. i z lat 30., a także z dużo ostrożniejszymi wypowiedziami Newtona.

Podsumowując: komu polecam, a komu odradzam? Trudno powiedzieć. Przyda się ludziom na najróżniejszym poziomie znajomości fizyki. Laikom może gdzieniegdzie namącić w głowach i zbałamucić, ale chyba nie więcej niż inne znane mi książki tego typu.

Nie żałuję, że to przeczytałem. Prawdopodobnie będę to jeszcze cytował, wracał myślami do tej lektury i nieświadomie działał pod jej wpływem. Komu ją polecam, a komu odradzam? To skomplikowane.

Na pierwszy rzut oka książka wydaje się do bólu wtórna; jeszcze jedna książka popularna o kwantach i teorii względności. Serio? Po dziesiątkach innych, na różnym poziomie trudności?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tej ksią­żecz­ce sły­sza­łem już daw­no, kie­dy by­ła wy­da­na przez Znak w 2009 r. Już wte­dy ku­si­ła ma­łą ob­ję­toś­cią, e­le­gan­c­kim wy­da­niem i ty­tu­łem a­trak­cyj­nym dla am­bit­nych. Wi­docz­nie spo­ro lu­dzi u­leg­ło tej po­ku­sie, bo na­kład się wy­czer­pał i trud­no było mi zna­leźć to dzieł­ko. Na szczęś­cie CC Press je wzno­wił i mo­że ku­sić ko­lej­nych lu­dzi.

Hel­ler w dość o­so­bi­s­ty spo­sób pi­sze o prak­ty­ce na­u­ko­wej i o tym, jak je­go dys­cy­pli­na – fi­lo­zo­fia – wią­że się z o­gól­nym sty­lem ży­cia. W tym os­tat­nim wy­pad­ku od­wo­łu­je się głów­nie do fran­cus­kie­go fi­lo­zo­fa Pier­re’a Ha­do­ta, któ­ry przy­po­mi­nał, że fi­lo­zo­fia by­ła dla sta­ro­żyt­nych pew­nym ćwi­cze­niem du­cho­wym. To o­na wy­pra­co­wa­ła zwy­czaj ra­chun­ku su­mie­nia, prze­ję­ty póź­niej przez chrześ­ci­jań­s­two i za­le­ca­ny np. dzie­ciom pierw­szo­ko­mu­nijnym.

Ła­t­wo za­pom­nieć o tym du­cho­wym, „prze­ży­cio­wym” wy­mia­rze fi­lo­zo­fii. To chy­ba głów­nie la­i­cy ko­ja­rzą fi­lo­zo­fię z jej po­tocz­nym ro­zu­mie­niem, z „fi­lo­zo­fią ży­cio­wą”, z a­fo­ryz­ma­mi o sen­sie ży­cia, z nie­jas­ny­mi lub ba­nal­ny­mi cy­ta­ta­mi ro­dem z Pau­lo Co­el­ho czy in­ny­mi „głę­bost­ka­mi” (ang. dee­pi­ty), jak to na­zy­wa Da­niel Den­net. Kto­kol­wiek, kto liz­nął a­ka­de­mic­kiej fi­lo­zo­fii i jej au­ten­tycz­nych prob­le­mów – np. lo­gi­ki i te­o­rii mno­goś­ci, fi­lo­zo­fii po­li­ty­ki, bio­e­ty­ki itd. – mo­że być po­i­ry­to­wa­ny ta­ki­mi nie­po­ro­zu­mie­nia­mi. Mi­mo to war­to pa­mię­tać, że fi­lo­zo­fia mo­że speł­niać i pier­wot­nie speł­nia­ła po­dob­ną ro­lę w ży­ciu czło­wie­ka co np. re­li­gia. Te gra­ni­ce chy­ba za­w­sze by­ły płyn­ne w fi­lo­zo­fii wschod­niej, któ­ra nie zys­ka­ła wiel­kiej po­pu­lar­noś­ci na za­chod­nich u­czel­niach – za­in­te­re­so­wa­nych bar­dziej ar­gu­men­ta­c­ją niż kon­tem­pla­c­ją i do­s­ko­na­le­niem ludz­kiej wie­dzy niż mo­ral­nym do­s­ko­na­le­niem sa­me­go siebie.

Hel­ler pi­sze też o swo­ich ob­ser­wa­c­jach na te­mat sta­nu in­s­ty­tu­c­jo­nal­nej na­u­ki, zwłasz­cza pol­s­kiej. Mó­wi, jak to stu­den­ci i dok­to­ran­ci są co­raz bar­dziej za­leż­ni od In­ter­ne­tu, co się od­bi­ja na sty­lu ich prac. Jak sam przy­z­na­je – u­mie prze­wi­dy­wać, czy w bi­b­lio­gra­fii bę­dą ra­czej książ­ki czy stro­ny WWW. Twier­dzi, że nad Wi­s­łą – przy­naj­m­niej w nie­k­tó­rych dzie­dzi­nach – in­dy­wi­du­a­lizm wy­gry­wa z wo­lą współ­pra­cy, a gru­py ba­daw­cze po­w­s­ta­ją w ma­łej licz­bie, są ma­łe, ła­t­wo się roz­pa­da­ją i ich człon­ko­wie po­tra­fią na­wet mię­dzy so­bą kon­ku­ro­wać. Nie po­da­je zbyt wie­lu przy­kła­dów, pew­nie z u­przej­moś­ci. Trud­no się do te­go od­nieść, bo trze­ba by mieć spo­ro da­nych i z Pol­s­ki, i z in­nych kra­jów dla po­rów­nania.

Wresz­cie au­tor os­trze­ga przed pew­ny­mi pu­łap­ka­mi, ja­kie cze­ka­ją na na­u­kow­ca, tak mło­de­go jak i doj­rz­ałe­go. Jed­ną mo­że być i­zo­la­c­ja od in­nych u­czo­nych, dru­gą prze­ciw­nie – sku­pie­nie na ko­mu­ni­ka­cji i „ce­le­bra­cji na­u­ki”, ciąg­łych wy­jaz­dach i spot­ka­niach kosz­tem włas­nych ba­dań. Wszyst­kich mo­że do­ty­czyć prze­rost am­bi­cji i nie­re­al­na sa­mo­o­ce­na, po­top ad­mi­nis­tra­cyj­nych o­bo­wiąz­ków (nie pa­da sło­wo „biu­ro­kra­cja”), pra­co­ho­lizm i za­nied­ba­nie snu czy ru­chu, wresz­cie zdzi­wa­czenie.

Hel­ler da­je tu­taj po­ra­dy z włas­nych do­świad­czeń, np. war­to mieć przy so­bie ca­ły czas ja­kąś lek­tu­rę, któ­rą moż­na wy­peł­niać nie­o­cze­ki­wa­ne przer­wy – spóź­nie­nia środ­ków tran­s­por­tu, od­wo­ła­ne spot­ka­nia itd. Ta książ­ka by­ła pierw­szy raz wy­da­na w 2009 r., kie­dy jesz­cze nie by­ły pow­szech­ne smart­fo­ny pod­łą­czo­ne do In­ter­ne­tu – a to o­ne te­raz mo­gą się ła­two stać ta­ki­mi wy­peł­nia­cza­mi. Spo­so­bem na za­lew bie­żą­cych o­bo­wiąz­ków mo­że być stra­te­gia „dwóch sto­łów”, wspo­m­nia­na też w wy­wia­dzie-rze­ce „Wie­rzę, że­by zro­zu­mieć” z ze­sz­łe­go ro­ku i na be­ne­fi­sie z o­ka­zji 80. u­ro­dzin au­to­ra. War­to roz­dzie­lić miej­s­ce pra­cy nad pil­ny­mi ter­mi­na­mi od miej­s­ca pra­cy nad swo­i­mi dłu­go­fa­lo­wy­mi ba­da­nia­mi. To zmniej­sza ry­zy­ko, że te os­tat­nie zo­sta­ną do­słow­nie i w prze­noś­ni za­sy­pa­ne mnós­twem pa­pie­rów. In­ną po­ra­dą Hel­le­ra jest na­u­ka lub pra­ca w ma­lut­kich por­c­jach, a­le sys­te­ma­tycz­na i dłu­go­fa­lo­wa. Jak sam pis­ze – 15 mi­nut dzien­nie przez rok to o­g­rom cza­su, po­rów­ny­wal­ny z se­mes­tral­nym wy­kła­dem po 2 h w ty­go­d­niu. Przy in­nych o­kaz­jach Hel­ler przyz­na­wał, że od lat co­dzien­nie ra­no przez go­dzi­nę zaj­mu­je się ma­te­ma­ty­ką, nie li­cząc dni w po­d­ró­ży. Te ty­sią­ce go­dzin sa­mo­uc­twa tłu­ma­czą, jak Hel­ler – o­fic­jal­nie wy­kształ­co­ny tyl­ko w te­o­lo­gii i fi­lo­zo­fii – stał się jed­nym z naj­bar­dziej roz­poz­na­wal­nych pol­s­kich fi­zy­ków te­o­re­tycznych.

Pierw­sze wy­da­nie by­ło już po przy­z­na­niu Hel­le­ro­wi Na­gro­dy Tem­ple­to­na w 2008 r. i zwią­za­nej z tym eks­plo­zji po­pu­lar­noś­ci. Ar­ty­ku­ły, z któ­rych zło­żo­no książ­kę, pow­sta­ły naj­póź­niej w 2006 r., ale wstęp ma da­tę 1 wrześ­nia 2008. Wte­dy Hel­ler był roz­chwy­ty­wa­nym lau­re­a­tem, być mo­że już po pierw­szym za­wa­le ser­ca wspom­nia­nym w wy­wia­dzie-rze­ce. Ta pu­bli­kac­ja mo­gła być ja­kąś od­po­wie­dzią na py­ta­nia, któ­ry­mi tar­now­sko-kra­kow­ski u­czo­ny był wte­dy za­sy­py­wa­ny. Mi­mo to pol­s­ki fi­zyk, fi­lo­zof i ksiądz w jed­nej o­so­bie nie da­je tu­taj po­rad, jak zo­s­tać u­czo­nym i jak o­siąg­nąć wy­so­kie wy­ni­ki jak on. Nie ba­wi się w o­bie­cy­wa­nie suk­ce­sów ani w „coa­ching i roz­wój o­so­bis­ty”. W o­gó­le prze­mil­cza o­ce­nę swo­je­go do­rob­ku i w książ­ce chy­ba na­wet nie ma in­for­ma­cji, że jest fi­zy­kiem te­o­re­tycz­nym, kon­kret­niej re­la­ty­wis­tą-kos­mo­lo­giem. Dla­te­go la­i­cy, któ­rzy chcą po­z­nać sa­mo ży­cie i twór­czość au­to­ra, mu­szą sięg­nąć po in­ne dzieła.

Po­le­cam stu­den­tom róż­nych dzie­dzin – zwł. tych au­to­ra – któ­rzy roz­wa­ża­ją dok­to­rat i pra­cę na­u­ko­wą. Po­le­cam też dok­to­ran­tom i ak­tyw­nym u­czo­nym, któ­rzy mo­że znaj­du­ją tu tro­chę in­spi­ra­cji. W swo­ich do­świad­cze­niach pew­nie od­szu­ka­ją spo­ro przy­kła­dów na zja­wi­s­ka, któ­re Hel­ler o­pi­su­je al­bo prze­ciw­nie – ja­kieś kontr­przy­kła­dy do je­go o­pi­nii. Je­ś­li zo­s­ta­nę na­u­kow­cem lub po­z­nam ich wię­cej i wró­cę do tej ksią­żecz­ki za kil­ka–kil­ka­naś­cie lat, to pew­nie spoj­rzę na nią w ta­ki spo­sób, in­ny niż o­becnie.

Styl gra­ficz­ny przy­po­mi­na ten „Zna­ku”. Nu­me­ry stron są wy­środ­ko­wa­ne i, tak jak na­głów­ki, róż­nią się zło­tym ko­lo­rem od głów­ne­go tek­s­tu. Il­us­tra­c­ja­mi, i­ni­c­ja­ła­mi i o­k­ład­ka­mi są ry­ci­ny. Do wy­punk­to­wań i roz­dzie­la­nia tek­s­tów u­ży­to e­le­gan­c­kich list­ków za­miast zwyk­łych kro­pek czy gwiazdek. W no­cie bib­lio­gra­ficz­nej mo­gło­by być wy­pi­sa­nych kil­ka ksią­żek cy­to­wa­nych w tekś­cie. Za­brak­ło mi też sko­ro­wi­dzu i po­dzia­łu roz­dzia­łów na sek­cje – to nig­dy nie od­stra­szy czy­tel­ni­ka, a mo­że przy­ciąg­nąć. U­ła­t­wia też pod­su­mo­wa­nia, za­pa­mię­ty­wa­nie, wy­szu­ki­wa­nie i przy­po­mi­na­nie so­bie treści.

Ce­na mo­że wy­da­wać się spo­ra przy ta­kiej ob­ję­toś­ci – za te sa­me pie­nią­dze moż­na do­s­tać du­żo grub­sze książ­ki, nie­rzad­ko i­lus­tro­wa­ne, tak­że u te­go wy­daw­nic­twa. Jed­nak kosz­ty pa­pie­ru i a­tra­men­tu – pro­por­cjo­nal­ne do ob­ję­toś­ci – to tyl­ko część, pew­nie sto­sun­ko­wo ma­ła, kosz­tów wy­da­nia. Naj­droż­sze są chy­ba o­pra­wa, dys­try­bu­c­ja i zgo­da au­to­ra, du­żo mniej za­leż­ne od ob­ję­toś­ci. Dla­te­go ce­nę 30 zł za ok. 70 stron w twar­dej o­pra­wie moż­na u­s­pra­wied­li­wić. Na­wet jeś­li uz­nać to za prze­sa­dę, to przy ta­kich kwo­tach dzia­ła e­las­tycz­ność ce­no­wa po­py­tu – ła­t­wiej u­lec po­ku­sie prze­pła­ca­nia. Jak chy­ba prze­ko­na­łem w tej re­cen­zji – war­to jej ulec.

O tej ksią­żecz­ce sły­sza­łem już daw­no, kie­dy by­ła wy­da­na przez Znak w 2009 r. Już wte­dy ku­si­ła ma­łą ob­ję­toś­cią, e­le­gan­c­kim wy­da­niem i ty­tu­łem a­trak­cyj­nym dla am­bit­nych. Wi­docz­nie spo­ro lu­dzi u­leg­ło tej po­ku­sie, bo na­kład się wy­czer­pał i trud­no było mi zna­leźć to dzieł­ko. Na szczęś­cie CC Press je wzno­wił i mo­że ku­sić ko­lej­nych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zdzi­wi­ło mnie to, że ta książ­ka nie jest wspom­nia­na na stro­nie Ste­phe­na Haw­kin­ga ani na an­giel­s­kiej Wi­ki­pe­dii. Za to na pol­s­kiej jest na­pi­sa­ne, że to książ­ka wy­da­na na pod­sta­wie na­grań je­go wy­kła­dów z lat 90. i wy­da­na bez kon­sul­ta­cji z nim. Dla­te­go to „a­po­kryf”.

Być mo­że to tłu­ma­czy wie­le wad tej książ­ki. z dru­giej stro­ny – Haw­king ro­bił po­dob­ne błę­dy w swo­ich „o­fi­c­jal­nych” dzie­łach, dla­te­go moż­na się spo­dzie­wać, że tu­taj też by zo­stały. Mó­wię o ra­żą­cych by­kach hi­sto­rycz­nych (zwłasz­cza na po­cząt­ku) i o dziw­nych ko­men­ta­rzach nt. fi­lo­zo­fii i te­o­lo­gii, któ­re nie są naj­moc­niej­szą stro­ną au­to­ra. Zwy­czaj­nie wpro­wa­dza w wie­lu miejs­cach w błąd i dla­te­go nie po­le­cił­bym te­go la­i­kom.

Po­za tym jest wie­le za­nied­bań ze stro­ny sa­me­go wy­daw­nic­twa: brak ja­kie­go­kol­wiek in­dek­su (i to w ksią­żecz­ce na mniej niż 120 stron!), brak na­głów­ków z bie­żą­cym roz­dzia­łem (tzw. ży­wej pa­gi­ny), a spis treś­ci nie za­wie­ra pod­sek­cji. To ob­ra­za dla czy­tel­ni­ka, au­to­ra i dla tłu­ma­cza – śp. prof. Pio­t­ra Am­ster­dam­skie­go.

Z dru­giej stro­ny czy­ta­łem du­żo gor­sze książ­ki po­pu­lar­ne. Dzię­ki tej tro­chę so­bie u­trwa­li­łem – bo treść moc­no po­kry­wa się z „Krót­ką hi­sto­rią cza­su” – np. o per­spek­ty­wach wy­kry­wa­nia pier­wot­nych czar­nych dziur, któ­re da­ło­by Haw­kin­go­wi nob­la. Pew­nie do­wie­dzia­łem się tro­chę no­we­go. Roz­wa­ża­łem wy­ko­rzy­sta­nie frag­men­tów na Wi­ki­pe­dii i Wi­ki­quote – ale w nie­wie­lu miejs­cach, bo ksią­żecz­ka (jak to u Haw­kin­ga) nie ma przy­pi­sów. Po­pra­wio­no też przy­najm­niej je­den błąd. W „KHC” Ko­per­nik był na­zwa­ny księ­dzem, ale nie ma na to do­wo­dów i tu słusz­nie jest na­zwa­ny ka­no­ni­kiem.

Dla­te­go po­le­cę tę ksią­żecz­kę chy­ba lu­dziom ta­kim jak ja – kry­tycz­nym do po­pu­la­ry­zacji Haw­kin­ga, chcą­cym po­de­przeć swo­ją kry­ty­kę zna­jo­moś­cią je­go prac.

Zdzi­wi­ło mnie to, że ta książ­ka nie jest wspom­nia­na na stro­nie Ste­phe­na Haw­kin­ga ani na an­giel­s­kiej Wi­ki­pe­dii. Za to na pol­s­kiej jest na­pi­sa­ne, że to książ­ka wy­da­na na pod­sta­wie na­grań je­go wy­kła­dów z lat 90. i wy­da­na bez kon­sul­ta­cji z nim. Dla­te­go to „a­po­kryf”.

Być mo­że to tłu­ma­czy wie­le wad tej książ­ki. z dru­giej stro­ny –...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wierzę, żeby rozumieć. Michał Heller w osobistej rozmowie o życiowych wyborach. Rozmawiają Wojciech Bonowicz, Bartosz Brożek, Zbigniew Liana Wojciech Bonowicz, Bartosz Brożek, Michał Heller, Zbigniew Liana
Ocena 7,4
Wierzę, żeby r... Wojciech Bonowicz, ...

Na półkach: ,

To dru­gi wy­wiad-rze­ka z Hel­le­rem, po tym jak 3 la­ta te­mu włos­ki dzien­ni­karz Giu­lio Brot­ti na­pi­sał z nim „Bo­ga i na­u­kę”. Te dwa wy­wia­dy do­brze się u­zu­peł­nia­ją i war­to je po­znać właś­nie w tej ko­lej­noś­ci, chro­no­lo­gicz­nej. Tam­ten przy­bli­żał naj­waż­niej­sze o­pi­nie Hel­le­ra, a ten, ob­szer­niej­szy, sku­pia się sys­te­ma­tycz­nie na je­go dłu­gim ży­ciu.

Spo­ro się stąd do­wie­dzia­łem i chęt­nie to wy­ko­rzys­tam ja­ko źród­ło na pol­skiej Wi­ki­pe­dii. Nie tyl­ko w ar­ty­ku­le o Hel­le­rze, ale też o in­nych u­czo­nych jak Sta­rusz­kie­wicz, Grze­gor­czyk, Rud­nicki.

Po­le­cam głów­nie tym, któ­rzy zna­ją już tro­chę Hel­le­ra i chcą go po­znać bli­żej. La­i­cy nie po­zna­ją stąd je­go naj­waż­niej­szych myś­li, po­wta­rza­nych gdzie in­dziej wie­lo­krot­nie: co wia­do­mo o Kos­mo­sie, jak wie­rzyć w Stwór­cę, a jak nie. Mi­mo to nie po­win­ni się nu­dzić, bo styl jest rów­nie przy­jem­ny co np. w „Pan ra­czy żar­to­wać, pa­nie Feyn­man”. Przy tym wi­dać jak na dło­ni, że o ile Feyn­man był kil­ka lig wy­żej w fi­zy­ce, to był kil­ka lig ni­żej przez swo­ją na­iw­ność, brak kul­tu­ry i u­prze­dze­nia (do fi­lozofii).

To wspól­ne wy­da­nie Zna­ku i CC Press, ale wi­dać styl te­go pierw­sze­go – np. na­głów­ki i nu­me­ry stron wy­rów­na­ne do środ­ka. Bra­ku­je mi tyl­ko in­dek­su rze­czowego.

To dru­gi wy­wiad-rze­ka z Hel­le­rem, po tym jak 3 la­ta te­mu włos­ki dzien­ni­karz Giu­lio Brot­ti na­pi­sał z nim „Bo­ga i na­u­kę”. Te dwa wy­wia­dy do­brze się u­zu­peł­nia­ją i war­to je po­znać właś­nie w tej ko­lej­noś­ci, chro­no­lo­gicz­nej. Tam­ten przy­bli­żał naj­waż­niej­sze o­pi­nie Hel­le­ra, a ten, ob­szer­niej­szy, sku­pia się sys­te­ma­tycz­nie na je­go...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta ksią­żecz­ka sku­si­ła ma­łą ob­ję­toś­cią. Tych 160 stron moż­na prze­tra­wić bez pro­ble­mu w dwa dni. Mi­mo to trud­no jej za­rzu­cić, że jest ma­ło wy­czer­pu­ją­ca. Nie po­dej­mu­je jed­ne­go wy­raź­ne­go te­ma­tu roz­pra­wy, tyl­ko jest zbio­rem in­for­ma­cji i prze­myś­leń au­to­ra na ko­niec wie­ku. Hel­ler wy­po­wia­dał się też chy­ba w pro­gra­mie te­le­wi­zyj­nym „Roz­mo­wy na ko­niec wie­ku” kil­ka lat później.

To po­zyc­ja prze­de wszyst­kim dla la­i­ków, któ­rzy ma­ło sły­sze­li o współ­czes­nej fi­zy­ce: o te­o­rii względ­noś­ci, o me­cha­ni­ce kwan­to­wej z pa­ra­dok­sem EPR, o kos­mo­lo­gii, cząst­kach, itd. To tro­chę 20 lat młod­sza po­przed­nicz­ka „Pod­glą­da­nia Wszech­świa­ta” te­go sa­me­go wy­daw­nic­twa. U­wa­żam, że „Wszech­świat u schył­ku stu­le­cia” to lep­sza po­pu­la­ry­za­cja niż np. ksią­żecz­ki Haw­kin­ga. Po pierw­sze Hel­ler trzy­ma się fak­tów, swo­je i cu­dze spe­ku­lac­je o­pi­su­jąc gdzie in­dziej. Zga­dzam się z mot­tem ka­na­łu Pla­nete, że rze­czy­wis­tość jest cie­kaw­sza od fik­cji – a nie­któ­re te­ma­ty po­dej­mo­wa­ne przez Haw­kin­ga (nie mó­wiąc już o Ka­ku) mo­gą o­ka­zać się kie­dyś fik­cją.

Po dru­gie jest też tro­chę fi­lo­zo­fii, jak to w książ­kach po­pu­lar­nych. Tyl­ko Hel­ler jest pro­fe­so­rem fi­lo­zo­fii, któ­ry sys­te­ma­tycz­nie o­po­wia­da o jej in­te­rak­cji z fi­zy­ką w XX w., bę­dąc w nie­licz­nym gro­nie kom­pe­tent­nym w obu dzie­dzi­nach. Je­go sło­wa moż­na po­da­wać ja­ko przy­pi­sy do ha­seł en­cy­klo­pe­dycz­nych (np. o me­cha­ni­cyz­mie, po­zy­ty­wiz­mie, za­sa­dzie an­tro­picz­nej, itd.). To zu­peł­nie in­na li­ga niż sen­sa­cyj­ne, wręcz ta­bloi­do­we wtrą­ce­nia Haw­kin­ga, a daw­niej też P. Da­vie­sa, ko­niecz­nie z czymś o Bo­gu, o wol­nej wo­li, o du­szy, itp. Jeś­li Hel­ler su­ge­ru­je włas­ne in­ter­pre­ta­cje na­u­ki i sto­su­nek do py­tań gra­nicz­nych – to ro­bi to rów­nie fa­cho­wo co sub­tel­nie, sta­wia­jąc wiel­kie py­ta­nia, a nie da­jąc łat­we od­po­wie­dzi. Ko­ła­kow­ski na­zwał swój pro­gram na TVP Kul­tu­ra (być mo­że nie­skrom­nie): „O co nas py­ta­ją wiel­cy fi­lo­zo­fowie?”.

Ob­ser­wa­cje Hel­le­ra są o­ry­gi­nal­ne i kon­struk­tyw­ne. Np. pro­gno­zu­je, że przez u­pa­dek ZSRR in­te­li­gen­cja post­so­wiec­ka mo­że prze­tra­wić za­chod­nią fi­lo­zo­fię na swój włas­ny spo­sób i zasz­cze­pić swo­je po­mys­ły przez mi­gra­cję na Za­chód. Ciąg­le cze­kam na ten e­fekt, bo Ros­ja ma do fi­lo­zo­fii chy­ba na­wet mniej­szy wkład niż Pol­ska ze swo­ją szko­łą lwow­sko-war­szaw­ską. Naj­więk­szy wkład Ros­jan do fi­lo­zo­fii, o ja­kim wiem (no­ta be­ne od te­go au­to­ra – z „Gra­nic na­u­ki”) to lo­gi­ki pa­ra­kon­sys­tent­ne (nie­a­ry­sto­te­le­sowskie).

Hel­ler cie­ka­wie po­rów­nu­je e­wo­lu­cję fi­zy­ki do hi­sto­rii pow­szech­nej. Trak­tat Wie­deń­ski za­pro­wa­dził w Eu­ro­pie na 100 lat pra­wie nie­na­ru­szo­ny ład, tak jak me­cha­ni­ka kla­sycz­na w tym sa­mym cza­sie rzą­dzi­ła nie­po­dziel­nie XIX-wiecz­ny­mi gło­wa­mi. XX wiek przy­niósł woj­ny i prze­wro­ty po­li­tycz­ne, wbrew op­ty­mis­tycz­nym wiz­jom. Po­dob­nie wy­wró­cił do gó­ry no­ga­mi fi­zy­kę, któ­ra mia­ła się skoń­czyć (by­naj­mniej nie przez py­chę, jak się czę­sto mó­wi, tyl­ko przez de­fetyzm).

Zwra­ca u­wa­gę, że XX-wiecz­na na­u­ka i sztu­ka ma­ją wspól­ną ce­chę: kom­plet­ną ab­strak­cyj­ność. Książ­ka jest na­wet i­lus­tro­wa­na współ­czes­ny­mi o­bra­za­mi. To bar­dzo o­ry­gi­nal­ne roz­wią­za­nie, bo nie sły­sza­łem, że­by książ­ki po­pu­lar­no­na­u­ko­we i­lus­tro­wa­no czym in­nym niż dzie­ła­mi M. C. E­sche­ra. (Cza­sa­mi tyl­ko Ju­lian Bar­bour da­je po­pi­sy swo­jej e­ru­dy­cji). Ta­kie nie­ty­po­we i­lus­trac­je do­da­ją es­te­ty­ki i mo­że za­in­te­re­su­ją czy­tel­ni­ków sztu­ką współ­czes­ną, któ­ra nie­ste­ty ma le­gen­dę rów­nie czar­ną co fi­lo­zo­fia. Szko­da tyl­ko, że bra­ku­je i­lus­tra­cji zwią­za­nych z treścią.

Ta ksią­żecz­ka, tak jak dwie z po­cząt­ku stu­le­cia („Kos­mo­lo­gia kwan­to­wa” i „Po­czą­tek jest wszę­dzie”), jest na­pi­sa­na ład­nym ję­zy­kiem. Zgrab­nie koń­czy nie­któ­re roz­dzia­ły, np. „tęsk­ni­my ku jed­noś­ci, ale jes­teś­my wy­ni­kiem po­dzia­łów”. Szko­da tyl­ko, że wy­da­nie ku­le­je. Wi­dać, że w la­ta­ch 90. wyd. „Znak” nie by­ło jesz­cze w ta­kiej for­mie jak o­bec­nie. Bra­ku­je na­głów­ków z ty­tu­łem roz­dzia­łu, tył o­kład­ki jest nie­wy­ko­rzys­ta­ny, spis treś­ci nie za­wie­ra pod­sek­cji, a in­deks jest tyl­ko o­so­bo­wy. Książ­ka za­słu­gu­je na wzno­wie­nie – mo­że ja­ko „Wszech­świat w no­wym stu­le­ciu” – i to mo­że być o­kaz­ja do po­prawek.

Po­le­cam wszyst­kim od po­zio­mu gim­naz­jum w gó­rę – zwł. hu­ma­nis­tom u­prze­dzo­nym do na­u­ki i fa­nom na­uk ścis­łych u­prze­dzo­nym do fi­lozofii.

Ta ksią­żecz­ka sku­si­ła ma­łą ob­ję­toś­cią. Tych 160 stron moż­na prze­tra­wić bez pro­ble­mu w dwa dni. Mi­mo to trud­no jej za­rzu­cić, że jest ma­ło wy­czer­pu­ją­ca. Nie po­dej­mu­je jed­ne­go wy­raź­ne­go te­ma­tu roz­pra­wy, tyl­ko jest zbio­rem in­for­ma­cji i prze­myś­leń au­to­ra na ko­niec wie­ku. Hel­ler wy­po­wia­dał się też chy­ba w pro­gra­mie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To być mo­że naj­bar­dziej tech­nicz­na książ­ka po­pu­lar­na z dzie­sią­tek, ja­kie Hel­ler na­pi­sał. Trud­niej­sze są już tyl­ko pod­ręcz­ni­ki i mo­no­gra­fie na­u­ko­we: „E­le­men­ty me­cha­ni­ki kwan­to­wej dla fi­lo­zo­fów”, „Te­o­re­tycz­ne pod­sta­wy kos­mo­lo­gii” i „O­sob­li­wy Wszech­świat”. Dla­te­go książ­kę moż­na po­le­cić prze­de wszyst­kim lu­dziom, któ­rzy przy­naj­mniej pró­bo­wa­li stu­diów z fi­zy­ki, ma­te­ma­ty­ki lub in­nych ścis­łych dzie­dzin. Nie ma co pa­ni­ko­wać: są tam am­bit­ne ter­mi­ny (jak cen­trum al­geb­ry al­bo wiąz­ka re­pe­rów), ale nie są ściś­le de­fi­nio­wa­ne, nie ma tam twier­dzeń ani wzo­rów. To po­dob­ny po­ziom trud­noś­ci co w „Fi­zy­ce ru­chu i cza­so­przes­trze­ni”. Jest nie­po­rów­na­nie łat­wiej niż w „Dro­dze do rze­czy­wis­toś­ci” Pen­ro­se’a al­bo na­wet w „No­wym u­myś­le ce­sarza”.

To kon­ty­nu­a­cja „Kos­mo­lo­gii kwan­to­wej” i poś­red­nio też „Gra­nic kos­mo­su i kos­mo­lo­gii” (daw­niej „E­wo­lu­cja kos­mo­su i kos­mo­lo­gii”). To pew­ne u­ko­ro­no­wa­nie tych kil­ku po­zy­cji. Tak jak wspom­nia­na po­przed­nicz­ka – jest pi­sa­na ład­nym ję­zy­kiem i już spo­ro frag­men­tów wpi­sa­łem do Wi­ki­cy­ta­tów. Bę­dzie z niej też du­żo przy­pi­sów do ar­ty­ku­łu na Wi­ki­pe­dii o au­to­rze. To dzie­ło bar­dzo o­so­bi­ste, bo au­tor prze­cho­dzi do swo­ich włas­nych, ni­szo­wych prac. Nie sły­sza­łem o in­nych pol­skich fi­zy­kach, któ­rzy po­pu­la­ry­zo­wa­li­by swo­je włas­ne wy­ni­ki, a nie tyl­ko wie­dzę po­wszech­ną. (In­na spra­wa, że po­pu­la­ry­za­to­rów fi­zy­ki jest w Pols­ce sto­sun­ko­wo mało).

Ze zna­ny­mi na­u­kow­ca­mi jest tak, że na­wet jak są roz­chwy­ty­wa­ni i o­sa­cze­ni wy­wia­da­mi al­bo za­pro­sze­nia­mi – jak Hel­ler – to i tak łat­wiej do­wie­dzieć się o ich o­pi­niach i ra­dach niż o tym, czym kon­kret­nie zaj­mu­ją się w na­u­ce. Tak jest z Haw­kin­giem, tak też by­ło z Ein­stei­nem, o czym pi­sał Rus­sell. Na szczęś­cie o­prócz ksią­żek dla kom­plet­nych la­i­ków są też bar­dziej am­bit­ne jak ta. Nig­dzie in­dziej nie zna­laz­łem tak do­kład­nych in­for­ma­cji o pra­cach Hel­le­ra – naj­bliż­szy te­mu był do­da­tek do „Ty­god­ni­ka Po­wszech­ne­go” z o­ka­zji 80. u­ro­dzin w mar­cu te­go roku.

Hel­ler wy­ka­zał się spo­rą od­wa­gą, po­świę­ca­jąc się (do dzi­siaj!) ge­o­met­rii nie­prze­mien­nej. To te­o­ria rów­nie ni­szo­wa co trud­na, mo­że na­wet trud­niej­sza niż po­pu­lar­niej­sza te­o­ria su­per­strun al­bo pęt­lo­wa gra­wi­ta­cja kwan­to­wa. Wi­dać, że o­so­bis­ta cie­ka­wość wy­gra­ła u nie­go z par­ciem na suk­ces i na licz­bę cy­to­wań. Być mo­że je­go ba­da­nia w ta­kiej ni­szy nie by­ły­by moż­li­we w in­nych kra­jach, sły­ną­cych z syn­dro­mu „pub­lish or pe­rish” (pub­li­kuj al­bo giń).

War­to przy tym pa­mię­tać, że Hel­ler ma for­mal­ne wy­kształ­ce­nie wy­łącz­nie w fi­lo­zo­fii i w te­o­lo­gii. Pra­cu­je w fi­zy­ce i w ma­te­ma­ty­ce pra­wie z za­mi­ło­wa­nia, tzn. to nie jest je­go o­bo­wiąz­kiem. Dla­te­go ten al­tru­izm od ra­zu od­bi­ja e­wen­tu­al­ne za­rzu­ty o to, że je­go do­ro­bek jest skrom­ny. (Po­ja­wia­ły się ta­kie gło­sy m.in. przy na­da­wa­niu mu Na­gro­dy Tem­ple­to­na w 2008. Mo­im zda­niem to non­sens, sko­ro na­gro­da jest przy­zna­wa­na tak­że lu­dziom nie­pro­wa­dzą­cym żad­nych ba­dań jak np. Mat­ka Te­re­sa). Prze­ciw­nie – jak na sa­mo­u­ka jest im­po­nujący.

Sa­mej ge­o­met­rii nie­prze­mien­nej ży­czę po­wo­dze­nia w fi­zy­ce. Hel­ler przed­sta­wia trzy zja­wis­ka wy­jaś­nia­ne przez mo­de­le nie­prze­mien­ne: splą­ta­nie kwan­to­we (i pa­ra­doks EPR), kwan­to­wy po­stu­lat po­mia­ru i prob­lem ho­ry­zon­tu. Być mo­że za mo­je­go ży­cia (a mo­że na­wet za ży­cia sę­dzi­we­go au­to­ra) ten pro­gram ba­daw­czy o­siąg­nie suk­ce­sy i sta­nie się po­pu­lar­niej­szy. Au­tor sam wspo­mi­na już w „Kos­mo­lo­gii kwan­to­wej”, że stru­now­cy jak Bri­an Gree­ne wi­dzą cień ge­o­met­rii nie­prze­mien­nej w ze­ro-bra­nach M-te­o­rii. Hel­ler pod­kreś­la a­na­lo­gie swo­jej te­o­rii z mo­de­lem Har­tle’a–Haw­kin­ga tu­ne­lo­wa­nia Wszech­świa­ta z ni­coś­ci. W o­bu mo­de­lach nie ist­nie­je czas – ale Hel­ler i­dzie da­lej, e­li­mi­nu­jąc też przes­trzeń. Hel­ler sam wspo­mi­nał, że być mo­że róż­ne dro­gi do kwan­to­wej gra­wi­ta­cji zbieg­ną się, tak jak w I po­ło­wie XX w. róż­ne te­o­rie mi­kro­świa­ta o­ka­za­ły się róż­ny­mi as­pek­ta­mi tej sa­mej me­cha­ni­ki kwan­to­wej i kwan­to­wej te­o­rii pola.

Przez ja­kiś czas mar­twi­łem się, że ucz­nio­wie Hel­le­ra jak Pa­bjan i Gry­giel są głów­nie fi­lo­zo­fa­mi i co naj­wy­żej po­pu­la­ry­za­to­ra­mi fi­zy­ki, a je­go do­ro­bek fi­zycz­ny mo­że zo­stać za­pom­nia­ny. Na szczęś­cie w os­tat­nich kil­ku la­tach po­ja­wi­li się mło­dzi współ­pra­cow­ni­cy jak Mi­chał Eck­stein i To­masz Mil­ler, już publ­i­ku­ją­cy ra­zem ze sta­rym mis­trzem o nie­prze­mien­nym Wszech­świe­cie. Im wszyst­kim ży­czę po­wo­dzenia.

To być mo­że naj­bar­dziej tech­nicz­na książ­ka po­pu­lar­na z dzie­sią­tek, ja­kie Hel­ler na­pi­sał. Trud­niej­sze są już tyl­ko pod­ręcz­ni­ki i mo­no­gra­fie na­u­ko­we: „E­le­men­ty me­cha­ni­ki kwan­to­wej dla fi­lo­zo­fów”, „Te­o­re­tycz­ne pod­sta­wy kos­mo­lo­gii” i „O­sob­li­wy Wszech­świat”. Dla­te­go książ­kę moż­na po­le­cić prze­de wszyst­kim lu­dziom,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałem to dawno temu i spodobał mi się humor oraz dystans tej książki do prawicowych wartości, które autor podziela. Wprost pisze, że „Polak-katolik-patriota” to mit, a powstania robili masoni, dewianci i inni ludzie uchodzący obecnie za zaprzeczenie patriotyzmu. W kraju zdominowanym przez martyrologiczny PiS, na obrzeżach którego kręcą się narodowcy, warto pamiętać, że część konserwatystów jest bardzo krytyczna do powstań. Właściwie im dalej na prawo, tym ten krytycyzm większy – podzielają go np. Grzegorz Braun i chyba rojaliści-legitymiści (jak Bartyzel i Wielomski).

Pisze o tym, jak któraś pieśń patriotyczna była swojego czasu carska. Porównuje lewicowość do ADHD i chęci uszczęśliwiania ludzi na siłę, ale prawicowość – do lenistwa. Z tej książki poznałem słowo „polactwo”.

Czasami ciągle ją przywołuję i cytuję – prawo Ziemkiewicza dobrze mówi, że państwo powinno robić to, co jest potrzebne, ale czego ludzie nie zrobią sami – jak fundowanie orderów, partii politycznych, itd. – nawet kosztem rzeczy pilnych, za które ludzie sami zapłacą, jak żywienie. Od lat widzę podobny trend w edukacji i przychylam się do niego. Nie ma sensu w ramach lektur szkolnych czytać bestsellerów (typu Potter) – bo ludzie i tak je przeczytają. Lepiej skupiać się na tym, po co nikt sam nie sięgnie, typu klasycy światowi i krajowi.

Doceniam też obserwację, że w polskich rodzinach ojcowie długo byli nieobecni – bo ginęli w powstaniach i na wojnach. Może stąd wysoki status kobiet w Polsce (podobno zwł. w Łódzkiem) i wczesna emancypacja.

Niestety ocena tak nisko, bo po latach widzę w tej książce rażące błędy rzeczowe. Powtarzane przez autora wielokrotnie – namieszały w wielu polskich głowach niczym korwinizmy. Grenlandia od milionów lat nie była nigdy zielona (może poza południowymi brzegami). Para wodna o ile jest głównym gazem cieplarnianym, to nie odpowiada wprost za zmiany klimatu. Topnienie lodowców wcale nie jest pożyteczne. Darwin nie był człowiekiem gorąco religijnym. Gdybym do tej książki wrócił – mógłbym pewnie tak wymieniać więcej. Może wrócę, bo po latach na pewno wyciągnę z niej więcej, a na różne byki będę przygotowany.

Czytałem to dawno temu i spodobał mi się humor oraz dystans tej książki do prawicowych wartości, które autor podziela. Wprost pisze, że „Polak-katolik-patriota” to mit, a powstania robili masoni, dewianci i inni ludzie uchodzący obecnie za zaprzeczenie patriotyzmu. W kraju zdominowanym przez martyrologiczny PiS, na obrzeżach którego kręcą się narodowcy, warto pamiętać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka jest aż do bólu popularna. Podejmuje sensacyjny temat czarnych dziur – potem spopularyzowany jeszcze mocniej przez Hawkinga. Nie brakuje w niej sensacyjnych, wręcz skandalizujących hipotez o kontakcie z obcymi cywilizacjami w starożytności, niezasłużenie nobilitując Dänikena i podobnych autorów z marginesu nauki. Nie brakuje też spekulacji rodem z science-fiction – jak możliwość pozyskiwania energii z czarnych dziur. Można powiedzieć, że John Taylor był Michio Kaku swoich czasów.

Pierwsze rozdziały to wykład XVIII-wiecznej, naiwnej wizji dziejów – grecki cud (oczywiście znikąd), przemilczanie jego ciemniejszych stron, potem zniszczenie go przez średniowieczne chrześcijaństwo (co jest absurdem), a wreszcie nagłe odrodzenie znikąd w XVI w., które w dodatku autor skupia wokół jednej osoby. Wreszcie pisze o antynaukowych postawach w II połowie XX wieku – np. niezdrowej fascynacji zjawiskami paranormalnymi, fundamentalizmie religijnym w USA, itp. Dobrze, że o tym ostrzega – jak Paul Davies na początku „Boga i nowej fizyki” – ale nie argumentuje swojej śmiałej opinii, że „odwrót od nauki” to zjawisko coraz częstsze.

Brakuje przypisów, rzetelności w podawaniu informacji historycznych i przykładów na ogólniki jak „udowodniono”, „niezliczone eksperymenty” itd. – autorzy książek naukowych, nie tylko popularnych, za często każą sobie wierzyć na słowo. Muszę też powiedzieć, że to prawdopodobnie jedna z najgorzej wydanych książek, jakie czytałem w ostatnich latach. Grzbiet jest zapisany w dobrą stronę (z góry na dół), a tył okładki zagospodarowany, ale na tym kończą się plusy.

Spis treści jest na końcu, nie ma indeksów, nagłówków stron z tytułem i rozdziałem, a sam tekst roi się od sierotek (nawet jednoliterowych), wdów, szewców, bękartów i korytarzy. Pierwsze akapity są niepotrzebnie wcinane i zamiast półpauzy używa się pauzy – ale to częste w starszych polskich wydaniach. Mam nadzieję, że inna twórczość zlikwidowanego niedawno PIW-u była dużo lepsza.

Książki nie polecę laikom, bo – tak jak „Bóg i nowa fizyka” P. Daviesa – może doprowadzić do mnóstwa nieporozumień i namieszać w głowach. Polecę ją bardziej doświadczonym czytelnikom fizyki popularnej – którzy będą krytyczni i czujni na liczne błędy. To ciekawe spojrzeć na to, jak popularyzowano fizykę 40 lat temu, przed przełomową „Krótką historią czasu” Hawkinga. Można zobaczyć, że wtedy poważnie traktowano doniesienia Josepha Webera o zaobserwowaniu fal grawitacyjnych. (Obecnie uważa się za mało prawdopodobne, żeby Weber faktycznie je zaobserwował, ale same fale potwierdzono bezpośrednio w lutym tego roku).

Mimo wszystko książka miała potencjał. Szkoda, że autor nie żyje od czterech lat, bo mógłby z niej zrobić kawałek dobrej popularyzacji.

Ta książka jest aż do bólu popularna. Podejmuje sensacyjny temat czarnych dziur – potem spopularyzowany jeszcze mocniej przez Hawkinga. Nie brakuje w niej sensacyjnych, wręcz skandalizujących hipotez o kontakcie z obcymi cywilizacjami w starożytności, niezasłużenie nobilitując Dänikena i podobnych autorów z marginesu nauki. Nie brakuje też spekulacji rodem z science-fiction...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo miła książeczka. To prawie świętokradztwo poprawiać Einsteina, ale przyszli po nim inni, którzy nie zgodziliby się z paroma zapisami:
– To przesada pisać, że Leibniz proponował zachowanie energii. Zaproponował zachowanie wielkości, która jest podobna do energii kinetycznej. W dodatku opierał się tylko na obliczeniach, a nie na doświadczeniach. W dodatku uważał to za alternatywę do zachowania pędu.
– Chyba mało lub coraz mniej fizyków zgodzi się, że I zasada dynamiki jest szczególnym przypadkiem drugiej.
– Planck nie proponował cząstek światła. Trudno uwierzyć, żeby Einstein, który sam to zrobił, przypisywał to Planckowi, który w to nie dowierzał. Być może to wina tłumaczenia przez angielski.

Poza tym wydanie kuleje:
– grzbiet jest zapisany w złą stronę (z dołu do góry),
– brakuje indeksów – to szczególnie razi w pracy, która nie jest pisana jednym wątkiem, do czytania od deski do deski. To zbiór esejów i kompendium do przeglądania i wyszukiwania w nim źródeł.
– spis treści nie jest numerowany,
– kolejność prac mogłaby być chronologiczna. Obecny układ jest quasi-logiczny: od ogólnych rozważań o fizyce przez bardziej szczegółowe do ogólnych refleksji o nauce i na koniec wyprowadzenie E=mc^2 jako dodatek.
– są dwu- i trzyliterowe sierotki i wdówki po 5-6 znaków, ale może mam utopijne wymagania.
Mimo to muszę powiedzieć, że widziałem książki wydane dużo gorzej i udało się uniknąć podstawowych byków.

Książeczkę polecam wszystkim, którzy mają na nią czas. Może być lepszym zaproszeniem do fizyki niż 40 lat młodsza, bestsellerowa „Krótka historia czasu” Hawkinga. Uczniowie, studenci, nauczyciele i wykładowcy fizyki mogą skorzystać z krótkiego wyprowadzenia E=mc^2. (Chyba najczęstsze jest to oparte na całkowaniu relatywistycznego pędu, który też niełatwo wyprowadzić).

Wreszcie filozofów może zainteresować epistemologia Einsteina. Był nie tylko miłośnikiem Spinozy i prekursorem Poppera. Do końca (a przynajmniej do lat 40., kiedy pisał większość tych esejów) zachował wpływy empiriokrytycyzmu Ernsta Macha. Wierzył w empiryczność matematyki (zamiast platonizmu), wyłanianie się pojęcia zewnętrznego świata z morza wrażeń zmysłowych i w znany cytat o tym, że nauka to udoskonalenie codziennego myślenia.

Bardzo miła książeczka. To prawie świętokradztwo poprawiać Einsteina, ale przyszli po nim inni, którzy nie zgodziliby się z paroma zapisami:
– To przesada pisać, że Leibniz proponował zachowanie energii. Zaproponował zachowanie wielkości, która jest podobna do energii kinetycznej. W dodatku opierał się tylko na obliczeniach, a nie na doświadczeniach. W dodatku uważał to za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mogę śmiało powiedzieć, że to jedna z pięciu najlepszych wśród ponad 20 książek Hellera, jakie przeczytałem.

To dziwne pisać o kilkunastoletniej książce, że była przeze mnie długo wyczekiwana – ale tak właśnie było. Już w 2010, przy czytaniu „Granic kosmosu i kosmologii” – jego pierwszej przeczytanej przeze mnie książki – „Kosmologia kwantowa” pojawiła się w przypisie. Potem długo nie mogłem na nią trafić. Znalazła się raz w bibliotece, ale poza miejscem stałego zamieszkania. Znajoma wspominała o przeczytaniu jej. Wreszcie przy przeprowadzce znajomego znalazła się – na szczęście ocalała od wyprzedaży. Przez ostatnich 10 lat Heller pisał i wznawiał głównie książki filozoficzno-teologiczne – ze szczytnym wyjątkiem „Elementów mechaniki kwantowej”. To zaczęło nawet budować fałszywy obraz Hellera jako filozofa udającego fizyka. Dlatego można było poczuć głód konkretu i „twardej nauki”. Ta książeczka go w pełni zaspokaja.

Na rynku nie brakuje książek popularnych o kwantowaniu grawitacji – są Hawking, Penrose i liczni strunowcy jak Kaku, Greene i Susskind. Nie widziałem jednak krótkiej pracy przeglądowej takiej jak ta.

Wydanie jest niezłe. Ma krótkie rozdziały z podrozdziałami, spis treści na początku, bibliografię, skorowidz, przypisy na bieżących stronach, tak jak rozdziały podawane na każdej stronie. Prawie nie ma jednoliterowych sierotek, wdów, a szewców i bękartów nie ma wcale. Pierwsze akapity po środtytule nie mają wcięcia – to dobry, podobno dość nowy trend, tak jak używanie półpauz zamiast pauz. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie przyczepił się do czegoś.

Niestety indeks rzeczowy i osobowy są wymieszane. Grzbiet jest zapisany z dołu do góry, co jest irytującą wadą tej serii Prószyńskiego. Zdarzają się kilkuliterowe sierotki (dla symboli matematycznych nawet jednoliterowe) i wdowy. Przy ok. 50 znakach na wiersz i przy dzieleniu wyrazów można by je usunąć bez szkód dla justowania. W paru miejscach brakuje ilustracji, o jakie prosi się tekst – zwłaszcza że jest na nie sporo miejsca w takim krótkim dziełku. Można by też dodać więcej przypisów – bez ogólników jak „wielu uczonych”, „liczne doświadczenia”, „doskonale sprawdzono” itd. W jednym miejscu niepotrzebnie używa jednostki angstrema. Znalazłem też jeden kwiatek: „praca L. Randalla”. L. Randall to kobieta i ma na imię Lisa. :-) Jest autorką dość znanej książki „Pukając do nieba bram”.

Heller zaryzykował też bardzo śmiałym stwierdzeniem, że kwantowanie grawitacji to problem numer jeden współczesnej fizyki. Nawet jeśli można mówić o czymś takim jak „najważniejszy problem”, to chyba mało który fizyk, nawet teoretyk, nawet kosmolog, zgodzi się, że to akurat kwantowa grawitacja nim jest. Stoi gdzieś w rozkroku między fizyką, matematyką i filozofią. To nic złego, ale trudno uznać obrzeża fizyki za jej centrum. Przypomina się cytat, że historycy lubią określać swoje ulubione epoki jako przełomowe. Podobnie Lederman na koniec „Boskiej cząstki” zwracał uwagę, jak to miło być potrzebnym. W samej kosmologii i relatywistce dużo gorętsze wydają się problemy ciemnej materii i energii albo fal grawitacyjnych.

Mimo to książka jest udana i jej usterki nie przeszkadzają mi w poleceniu jej komukolwiek – laikom w każdym wieku (może od poziomu gimnazjum), studentom ścisłych kierunków i samym naukowcom. Heller daje popis swojego dobrego stylu – np. wstęp zaczyna od rozważenia znaczeń słowa „wstęp”. Ma inspirujące cytaty, często na końcach rozdziałów. Chyba dodam je do Wikiquote.
– „Nie tylko Wszechświat jest wyzwaniem dla człowieka. Człowiek jest wyzwaniem dla samego siebie”.
– „Jeżeli fizyki nie nazywamy dziś królową nauk, to tylko dlatego, że światem już nie rządzą koronowane głowy”.
– „Energie potrzebne do tego, by spenetrować obszar kwantowej grawitacji, są tak ogromne, że może nimi swobodnie operować tylko literatura science fiction”.
– „Przepowiednie w fizyce mają to do siebie, że ich spełnienie zaskakuje nawet najśmielszych proroków”.
– „Fizyka to pasjonująca nauka, bo jest naszym Wielkim Pytaniem skierowanym do Rzeczywistości”.

Po usunięciu paru wad książeczka będzie wzorowa.

Mogę śmiało powiedzieć, że to jedna z pięciu najlepszych wśród ponad 20 książek Hellera, jakie przeczytałem.

To dziwne pisać o kilkunastoletniej książce, że była przeze mnie długo wyczekiwana – ale tak właśnie było. Już w 2010, przy czytaniu „Granic kosmosu i kosmologii” – jego pierwszej przeczytanej przeze mnie książki – „Kosmologia kwantowa” pojawiła się w przypisie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam du­ży sen­ty­ment do tej książ­ki. U­sły­sza­łem o niej pierw­szy raz w wie­ku 14 lat w olsz­tyń­skim pla­ne­ta­rium, na wy­kła­dzie po­pu­lar­nym o ro­li pi­ta­go­re­iz­mu w na­u­ce. Kie­dy w paź­dzier­ni­ku 2013 ro­ku przy­je­cha­łem na swo­ją pierw­szą u­czel­nię, po­szed­łem od ra­zu do bib­lio­te­ki, zna­laz­łem ten ty­tuł i od ra­zu go wy­po­ży­czy­łem. Ko­li­do­wał tro­chę z mo­i­mi o­bo­wiąz­ka­mi. To dziw­ne u­czu­cie, kie­dy ma się ja­kieś po­czu­cie wi­ny za to, że coś się wie.

To e­le­men­tarz dla tych, któ­rzy lek­ce­wa­żą ro­lę fi­lo­zo­fii dla fi­zy­ki, tak­że w XX w. To po­dob­no ta książ­ka u­ku­ła lub przy­naj­mniej roz­pow­szech­ni­ła ter­min „in­ter­pre­ta­cja ko­pen­has­ka”, o­bej­mu­ją­cy w is­to­cie bar­dzo róż­ne po­glą­dy róż­nych fi­zy­ków (od Hei­sen­ber­ga do Boh­ra). Wspom­nia­ne są pew­ne al­ter­na­ty­wy i o­wo­ce spo­rów in­ter­pre­ta­cyj­nych, np. lo­gi­ki kwan­to­we, któ­ry­mi po­dob­no zaj­mo­wał się Weiz­säcker.

Hei­sen­berg nie o­gra­ni­cza się do ko­men­to­wa­nia fi­zy­ki kwan­to­wej, któ­rą sam współ­two­rzył. Wy­ka­zu­je się e­ru­dy­cją fi­lo­zo­ficz­ną, stresz­cza­jąc „sprzę­że­nie zwrot­ne” fi­zy­ki i fi­lo­zo­fii od Gre­ków do New­to­na. Dla­te­go po­czą­tek książ­ki przy­po­mina tro­chę po­czą­tek bar­dziej roz­bu­do­wa­ne­go „Lo­go­su Wszech­świa­ta” Hel­le­ra. Sły­sząc po raz ko­lej­ny (od gim­naz­jum mo­że już dzie­sią­ty) o fi­lo­zo­fach przed­so­kra­tej­skich, moż­na by się znu­dzić, gdy­by nie do­kład­na wie­dza au­to­ra. Przy­bli­ży­ła mi po­stać A­na­ksa­go­ra­sa, któ­re­go moż­na by u­wa­żać za współ­twór­cę at­o­miz­mu o­bok De­mo­kry­ta i Leu­cy­pa oraz pierw­szy zna­ny przy­pa­dek prze­śla­do­wa­nia za po­glą­dy na­ukowe.

Po­le­cam i fi­zy­kom, i fi­lo­zo­fom na ja­kim­kol­wiek e­ta­pie za­a­wan­so­wa­nia, mo­że na­wet już w gim­naz­jum. Tych dru­gich nie trze­ba chy­ba za­chę­cać, a tych pierw­szych nie­ste­ty trze­ba, bo lek­ce­wa­że­nie fi­lo­zo­fii i ig­no­ro­wa­nie jej ro­li w hi­sto­rii na­u­ki jest nag­min­ne, nie­ste­ty też u wy­bit­nych i zna­nych au­to­rów (Feyn­man, Wein­berg, Haw­king, Ty­son itd.).

Mam du­ży sen­ty­ment do tej książ­ki. U­sły­sza­łem o niej pierw­szy raz w wie­ku 14 lat w olsz­tyń­skim pla­ne­ta­rium, na wy­kła­dzie po­pu­lar­nym o ro­li pi­ta­go­re­iz­mu w na­u­ce. Kie­dy w paź­dzier­ni­ku 2013 ro­ku przy­je­cha­łem na swo­ją pierw­szą u­czel­nię, po­szed­łem od ra­zu do bib­lio­te­ki, zna­laz­łem ten ty­tuł i od ra­zu go wy­po­ży­czy­łem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dob­rze, że tę ksią­żecz­kę wzno­wio­no, w ra­mach mi­gra­cji dzieł Hel­le­ra do po­waż­ne­go Co­per­ni­cus Cen­ter Press z ni­szo­wych, wręcz pro­win­cjo­nal­nych wy­daw­nictw (jak Bib­los — die­ce­zji tar­now­skiej). Ma­lut­ka ob­ję­tość (ok. stu stron) ku­si i poz­wa­la prze­tra­wić to dzieł­ko bez pro­ble­mu w je­den dzień. Mi­mo to mu­szę po­wie­dzieć, że kom­plet­nie nie re­zo­no­wa­ło ze mną.

Po­dob­nie jak „Sens ży­cia i sens wszech­świa­ta” jest chy­ba kom­pi­la­cją krót­kich teks­tów pi­sa­nych w róż­nym cza­sie i w róż­nych o­ko­licz­noś­ciach. Po­ja­wia­ją się re­fleks­je o sła­boś­ciach fe­no­me­no­lo­gii Hus­ser­la, o fi­lo­zo­fii Kar­la Pop­pe­ra i o po­ję­ciu in­ter­su­biek­tyw­noś­ci (tro­chę cie­kaw­sze). Za­pa­mię­ta­łem z niej po­wie­dze­nie, że głu­po­ta od­róż­nia czło­wie­ka od ma­szyn. Mi­mo to nie zna­laz­łem w niej in­for­ma­cji, któ­re na­da­wa­ły­by się np. ja­ko przy­pis do ar­ty­ku­łu na Wiki.

Być mo­że są lu­dzie za­in­te­re­so­wa­ni fi­lo­zo­fią od in­nej stro­ny niż ja, dla któ­rych ta po­zy­cja bę­dzie cie­kaw­sza. Bar­dzo lu­bię i sza­nu­ję Hel­le­ra, ale z bó­lem mu­szę na­pi­sać, że to praw­do­po­dob­nie jed­na z je­go mniej kon­kret­nych i mniej u­da­nych ksią­żek (przy­naj­mniej ze zna­nych mi o­ko­ło dwu­dziestu).

Dob­rze, że tę ksią­żecz­kę wzno­wio­no, w ra­mach mi­gra­cji dzieł Hel­le­ra do po­waż­ne­go Co­per­ni­cus Cen­ter Press z ni­szo­wych, wręcz pro­win­cjo­nal­nych wy­daw­nictw (jak Bib­los — die­ce­zji tar­now­skiej). Ma­lut­ka ob­ję­tość (ok. stu stron) ku­si i poz­wa­la prze­tra­wić to dzieł­ko bez pro­ble­mu w je­den dzień. Mi­mo to mu­szę po­wie­dzieć, że kom­plet­nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Widać, że książka jest skompilowana z różnych tekstów pisanych w różnym czasie i w różnych okolicznościach. Dlatego brak jej przewodniego tematu, a tytuł pasuje głównie do ostatnich rozdziałów. Trochę przejrzystości dodaje to, że rozdziały pogrupowano w cztery części.

Książka nie tworzy jednego wywodu, dlatego też brakuje jakichś wyraźnych konkluzji. Mimo to można się dowiedzieć trochę o poglądach Hellera na relacje nauki (science) i filozofii, filozofii i teologii, a wreszcie nauki i teologii. Cytowałem ją w artykule o Hellerze na Wiki.

Pisze o filozoficznych (często milczących) założeniach nauk – które mogłyby być podane gdzie indziej, np. w książkach „Filozofia i Wszechświat”, „Filozofia nauki” albo „Pojmowalny Wszechświat”. Pisze o jego stosunku do tomizmu i do innych nurtów filozoficznych w katolicyzmie. Mógłby to przenieść do „Nowej fizyki i nowej teologii”. Pisze o kwestii naturalizmu metodologicznego i ewolucji – co mógłby umieścić w książkach „Dylematy ewolucji” albo „Początek i stworzenie”.

To kolejna książka Hellera obok „Granic Nauki”, która mogłaby być uszczuplona właśnie przenoszeniem treści do innych tytułów – ale moim zdaniem mniej konkretna. Po odcięciu tych fragmentów, które pasują gdzie indziej, zostają pewne uwagi o języku religii, o logice (np. parakonsystentnej) i wreszcie poszukiwania Sensu. Nie rozumiem, dlaczego to właśnie ta książka Hellera została chyba najbardziej doceniona przez rynek. Była wznawiana największą liczbę razy i jako jedyna doczekała się tłumaczenia na niemiecki. Być może przeważył chwytliwy tytuł. Polecam tylko najwierniejszym fanom Hellera, którzy szukają źródeł i przypisów (jak ja). Inni mogliby wyrobić sobie o nim fałszywe wyobrażanie, że to mętny autor, kiedy wcale tak nie jest (czego dowodzą jego książki fizyczne i inne filozoficzne).

Widać, że książka jest skompilowana z różnych tekstów pisanych w różnym czasie i w różnych okolicznościach. Dlatego brak jej przewodniego tematu, a tytuł pasuje głównie do ostatnich rozdziałów. Trochę przejrzystości dodaje to, że rozdziały pogrupowano w cztery części.

Książka nie tworzy jednego wywodu, dlatego też brakuje jakichś wyraźnych konkluzji. Mimo to można się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co tu dużo pisać – przyjemne i krótkie uzupełnienie „Pan raczy żartować (…)”. Sporo uwagi poświęca katastrofie misji kosmicznej „Challengera”. Dla polskiego czytelnika może być smutne to, jak Feynman narzeka na swoją wizytę w Warszawie w latach 60., np. „polscy budowniczy mają talent do wznoszenia starych budynków” albo skarżenie się, że uczestnicy konferencji w Jabłonnej (m.in., jeśli nie głównie z Polski) wygadują nonsensy i ich badania nad teorią względności prowadzą donikąd.

Przy okazji 100-lecia Ogólnej Teorii Względności w listopadzie 2015 roku na Wydziale Fizyki UW odbyła się konferencja z tej okazji. Przedostatni z sześciu wykładów prowadził prof. Marek Demiański, autor przedmowy do polskiego wydania „Pan raczy żartować (…)”. Mówił o rozwoju teorii względności w powojennej Polsce – m.in. o konferencji w Jabłonnej. Po wykładzie spytałem, dlaczego Feynman tak się skarżył na tę konferencję w tej książce i czy na żywo był równie niezadowolony. Głos zabrał prof. Iwo Białynicki-Birula. Powiedział, że był wtedy kierowcą Feynmana. Ten ostatni był bardzo niezadowolony z tego, że w hotelu nikt nie mówił po angielsku. Zniesmaczony i znudzony miał napisać list do żony. Nie wiem, czy to w pełni tłumaczy jego krytycyzm – trzeba by się wgłębić w przebieg tej konferencji.

Być może przyczynkiem do tej surowej oceny jest to, że jeszcze na początku lat 60. ogólna teoria względności była podobno niszą i zabawką dla matematyków. Pojęcia czarnych dziur i kwazarów chyba nie istniały, a na pewno nie były tam wspomniane, tak jak termin „kosmologia”. Mówili o tym profesorowie Demiański i Heller na spotkaniu w kawiarni „De Revolutionibus” w Krakowie (nagranym i dostępnym na YouTube).

Kończąc dygresje – książka jest mniej humorystyczna i barwna niż pierwsza część. Mimo to polecam każdemu, kto jest ciekawy tego zakręconego fizyka: także laikom. Trzeba zachować spory dystans i krytycyzm (o czym pisałem w recenzji poprzedniczki), ale można też sporo się dowiedzieć.

Co tu dużo pisać – przyjemne i krótkie uzupełnienie „Pan raczy żartować (…)”. Sporo uwagi poświęca katastrofie misji kosmicznej „Challengera”. Dla polskiego czytelnika może być smutne to, jak Feynman narzeka na swoją wizytę w Warszawie w latach 60., np. „polscy budowniczy mają talent do wznoszenia starych budynków” albo skarżenie się, że uczestnicy konferencji w Jabłonnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do tej książki mam mieszane uczucia. Przeczytałem ją trochę w ramach prokrastynacji, a trochę z poczucia obowiązku – bo jest bardzo znana. Dlatego potencjalny popularyzator, edukator lub erudyta fizyki powinien ją znać, żeby móc ją polecić lub odradzić laikom pytającym go o zdanie. Zabrałem się do niej „zahartowany” przez ok. 20 innych książek popularnych z fizyki, czytanych przez ostatnich 7 lat, a także przez trwające studia fizyczne i sporo wykładów popularnych (i z YouTube, i na żywo). Dlatego jestem już trochę starym zgredem na tym rynku – bardzo trudno mnie w pełni zadowolić, a wywołać entuzjazm (jaki widzę u niektórych recenzentów) jest prawie niemożliwe.

Przede wszystkim trzeba wytknąć błędy merytoryczne. To brzmi niedorzecznie, żeby młody szczawik poprawiał najbardziej znanego fizyka świata, ale relacjonuję tylko innych, nie mniej wybitnych autorów. Nie ma wcale dowodów, że Kopernik był księdzem – to podobno mit rozpowszechniony przez Galileusza i zabetonowany tytułem kanonika, który później przysługiwał tylko księżom (aż do dziś). Podobnie Hawking popada w bardzo częste „dopowiadanie historii” i zgadywanie jej na podstawie skojarzeń (wywoływanych np. obecnym kształtem nauki). Mówię tu na przykład o dziejach teorii eteru i szczególnej teorii względności, bo o historii kosmologii czy fizyki cząstek nie potrafię się już wypowiedzieć. Widać, że Hawking pisał książkę „z głowy”, od ręki, na szybko, powielając częste nieporozumienia. Absolutny brak przypisów i jakiejś historycznej bibliografii odbiera mu wiarygodność. To dużo mniej fachowe niż np. u Ledermana, autora „Boskiej cząstki”. Wydanie też mogłoby być lepsze – np. można by rozdzielić indeks osobowy od rzeczowego. Nie mam książki na własność, tak żeby zganić wydruk bardziej szczegółowo.

Irytuje też przeskakiwanie między tematami, często dla sensacji – od fizyki wprost do (pseudo)filozoficznych wywodów na temat Boga, trochę jak u Paula Daviesa. (Jego „Bóg i nowa fizyka” powstał w podobnym czasie i też go zrecenzowałem). Nawet Michio Kaku słynący z odlotów w spekulacje i z robienia „show” jest bardziej powściągliwy o swoich poglądach. Widzę, że niektórzy komentujący chyba nie wyczuli ironii, z jaką Hawking pisze o Bogu. Być może w latach 80. rozważał jakąś wiarę, ale w późniejszych wywiadach i w nowszych książkach (zwłaszcza w „Wielkim Projekcie”) nie zostawił złudzeń, że jest twardym ateistą.

Jego niektóre dygresje i wywody są po prostu społecznie szkodliwe, zwłaszcza patrząc na pole rażenia tej książki. Bycie autorem wieloletniego bestsellera to olbrzymia odpowiedzialność. Zasiał w wielu laikach „ziarna niechęci” do filozofii, o której guzik wie. Tak jak Steven Weinberg (warto zwrócić uwagę na inną pisownię imienia), Neil de Grasse Tyson i inni, betonuje fałszywe wyobrażenia, że to tylko bezpłodne dywagacje o sensie życia, a nie np. bardzo pożyteczne rozważania o etyce, polityce, logice matematycznej i podstawach informatyki (której nie byłoby bez logiki), czy wreszcie o historii i metodologii nauk. Jest bliski hipokryzji, bo sam wspomina Poppera – którego chyba wcale nie czytał, a na pewno nie zrozumiał, bo nazywa go pozytywistą bez żadnych wyjaśnień (śmiechu warte). Twardy, czasami naiwny ateizm wybaczam, ale obskurantyzm filozoficzny – nie.

Wreszcie pojawia się kwestia trudności książki. Wielu wspomniało, że mimo braku wzorów jest dla nich za trudna (bynajmniej nie przez E=mc^2). Autor sam wspomina takie głosy we wstępie do następnej książki, która z tego powodu jest już napisana jako zbiór niezależnych esejów. Inni piszą, że przeciwnie – „KHCz” jest leciutka lub za prosta. Autor na szczęście nie próbuje udawać, że fizyka jest łatwa i że każdy może być fizykiem teoretycznym (bo nie). Mimo to chyba wywołał w wielu ludziach fałszywe poczucie zrozumienia i przesadną pewność siebie, dobrze zilustrowaną przez anegdotę o biznesmenie w samolocie, tłumaczącemu prof. Lindemu (cytowanemu tutaj) jakie to proste. (To przecenianie swoich zdolności psychologowie chyba nazywają efektem Dunninga–Krugera). To szeroki i kontrowersyjny temat, czy popularyzacja ma przekonywać o prostocie nauki – tu nie ma na to miejsca.

To, ile wzorów umieszczać, zostawiam w gestii autora. To decyduje tylko o tym, jakie będzie grono odbiorców (laicy czy eksperci), a nie o jakości książki. Mnie irytowało tylko to, że w unikaniu wzorów jest wręcz nadgorliwy, usuwając notację wykładniczą. Nie napisze prostego, w razie potrzeby wyjaśnionego 10^20. Woli pisać jedynkę z dwudziestoma zerami, używać peryfraz typu „sto miliardów miliardów” albo jeszcze mniej zrozumiałych, prawie kompletnie nieużywanych nazw dużych liczb typu kwadrylion, kwintylion itd. Ich nazwy zresztą różnią się między krajami i nie wiadomo, czy nie padła pomyłka.

Mam zwyczaj, że nie polecam laikom książki z błędami, bo może je rozpowszechnić (co niestety już pewnie się stało). Tym bardziej nie nazwę tej książki pozycją obowiązkową – zresztą w ogóle nie lubię tego określenia. Mamy dość obowiązków, żeby jeszcze na kogoś nakładać nowe. Wypadałoby polecić coś w zamian. Na temat cząstek i krótkiej historii fizyki była wspomniana „Boska cząstka” Ledermana i Teresiego, a o Kosmosie są solidne „Granice Kosmosu i kosmologii” Hellera. Dżentelmeni Martin Rees i John Barrow, rodacy Hawkinga, też pisali sporo o Kosmosie – być może lepiej. Tym, którzy już tę książkę przeczytali i skarżyli się np. na niezrozumiałość sumy (całki) po historiach (trajektoriach), pozostaje polecić klasyczną książeczkę „QED” Feynmana (też nie bez zastrzeżeń).

Dla Hawkinga jestem bezlitosny i w ocenie, i w tym komentarzu. Nie ukrywam, że wolę innych autorów: Penrose (jego rywal), Heller i Julian Barbour (ośmieszający wielkich krytyków filozofii, z pożytkiem dla fizyki) i inni. Mimo to trochę się od niego nauczyłem (z tej i z następnej książeczki): np.:
– o starej hipotezie „Big Bounce” Lifszyca,
– o trudnej drodze Chandrasekhara do zaakceptowania jego prac i czarnych dziur,
– o tym, że promieniowanie Hawkinga można by pośrednio wykryć w paśmie rentgenowskim, jeśli było emitowane przez tzw. pierwotne czarne dziury,
– o tym, że promieniowanie Hawkinga dotyczy też horyzontu kosmologicznego,
– o tym, jak po kolei odkryto łamanie symetrii C, P i CP (ale nie CPT),
– o tym, że rozpad protonu jest przewidywany przez modele unifikacyjne (GUT-y) jak supersymetria (SUSY).
Pewnie dowiedziałem się też wielu innych rzeczy, których nie potrafię przytoczyć, ale które będą wywierały na mnie jakiś bezwiedny wpływ.

Ktoś tu polecał tę książkę studentom zaczynającym przedmioty ścisłe albo zagrożonym na tej drodze, np. zniechęconym niepowodzeniami. Być może rzeczywiście to ich jakoś zainspiruje – ale trzeba pamiętać, że ocen to nie poprawi, może poza opisowymi przedmiotami jak filozofia przyrody lub zajęcia ogólnouniwersyteckie. Inni wspominali o tym, jak ta książka uświadomiła im małość człowieka w Kosmosie. (Mnie dopiero zadziwiła informacja u Penrose’a, że nawet w skali logarytmicznej człowiek jest mały, bo bliżej cząstek niż Kosmosu). Mimo wszysto doceniam to, że Hawking zainteresował miliony fizyką – która niestety konkuruje o czytelnika z Harrym Potterem i z harlekinami. Tego sukcesu gratuluję. Może dla tej popularności fizyki, do której przyczyniła się jego choroba, warto było cierpieć latami i Hawking jest jej męczennikiem.

Do tej książki mam mieszane uczucia. Przeczytałem ją trochę w ramach prokrastynacji, a trochę z poczucia obowiązku – bo jest bardzo znana. Dlatego potencjalny popularyzator, edukator lub erudyta fizyki powinien ją znać, żeby móc ją polecić lub odradzić laikom pytającym go o zdanie. Zabrałem się do niej „zahartowany” przez ok. 20 innych książek popularnych z fizyki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To pozycja dla największych koneserów.
1. Fizykom nie przyda się.
2. Nawet historycy nauki nie muszą tego znać, chyba że zajmują się wczesnymi epokami, tj. do XVII w. włącznie. Jeszcze wtedy było żywych wiele pojęć i przekonań Arystotelesa (także u Galileusza!).
3. Filozofom też przyda się rzadko. Są tam przede wszystkim poglądy Arystotelesa na świat fizyczny, obalone przez naukę – a nie np. bezcenna logika i ciągle cenne poglądy filozoficzne, wyłożone w innych dziełach (jak „Metafizyka”). Pewne aktualne pomysły (np. 4 rodzaje przyczyny bronione przez Ellisa) są też we wspomnianych innych dziełach.

4. Można nawet powiedzieć, że niektórym filozofom to może zaszkodzić. Scholastycy miewają skłonność do odrealnienia, traktowania Tomasza i Arystotelesa jak wyroczni, tak że są gotowi iść na wojnę z ewolucją biologiczną i z teorią względności, bo im nie pasują do aktualizacji potencji i form substancjalnych. Ludzie z takim nastawieniem mogą szukać w „Fizyce” Arystotelesa autorytetu i nabawić się fałszywych przekonań (jak to że cięższe ciała spadają zawsze szybciej albo zła forma argumentu kosmologicznego).

W takim razie skąd taka wysoka ocena? Bo to jednak klejnot w mojej biblioteczce (niestety tylko wirtualnej, bo nie mam tej książki na własność). Wielu ludzi zna i powtarza obiegowe opinie o arystotelejskiej fizyce – jak właśnie zawsze szybsze spadanie cięższych ciał, wiara w 5 pierwiastków (żywiołów), w wieczny ruch kołowy sfer niebieskich, próba dowodzenia nieruchomego poruszyciela (przejęta m.in. przez Tomasza), stałość gatunków, przestrzenna skończoność (ze sferą gwiazd stałych), czasowa nieskończoność, geocentryzm (ale też wiedza o kulistości Ziemi), itd. Mimo to chyba mało kto jest w stanie podać źródła tych informacji. Wtedy przypis do tego dzieła jest bezcenny.

W opozycji do tych poglądów, przeobrażonych w XIII w. (m.in. przez Burydana), narodziła się nowożytna nauka. Polecam wszystkim, którzy mają czas na taki erudycyjny luksus – tak jak miałem go półtora roku temu. Nie ukrywam, że nie zrozumiałem wszystkiego, a nawet większości. Mędrczy język sprzed 2300 lat jest nie mniej trudny niż ten u nowożytnych filozofów (chyba od Kanta począwszy, a może już od Leibniza). U Arystotelesa znalazłem chyba najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek widziałem – kilkunastokrotnie złożone, zrozumiałe chociaż trochę dopiero po rozpisaniu na diagram (jak w gimnazjum).

To pozycja dla największych koneserów.
1. Fizykom nie przyda się.
2. Nawet historycy nauki nie muszą tego znać, chyba że zajmują się wczesnymi epokami, tj. do XVII w. włącznie. Jeszcze wtedy było żywych wiele pojęć i przekonań Arystotelesa (także u Galileusza!).
3. Filozofom też przyda się rzadko. Są tam przede wszystkim poglądy Arystotelesa na świat fizyczny, obalone przez...

więcej Pokaż mimo to