rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

King jak zwykle solidnie. Czekam na dzień, gdy ten autor w końcu mnie rozczaruje i póki co jeszcze się nie doczekałem. Zdarzało mu się pisać książki lepsze i gorsze, ale za każdym razem jego geniusz do snucia wciągających opowieści objawia się już od pierwszych stron. Tak też jest w przypadku "Worka kości". Budowa postaci, a szczególnie głównego bohatera, zasługuje na najwyższe noty. Przedstawiona historia jest bardzo ciekawa, ponura i brutalna jak na Kinga przystało. Znów mamy do czynienia z horrorem, w którym najczarniejsze role odgrywają nie istoty z zaświatów, lecz małomiasteczkowi okrutni i głupi ludzie.

Polecam i po więcej szczegółów zapraszam na mojego książkowego bloga:
http://www.piotrswiecik.blogspot.com/2014/06/jak-zwykle-solidnie-stephen-king-worek.html

King jak zwykle solidnie. Czekam na dzień, gdy ten autor w końcu mnie rozczaruje i póki co jeszcze się nie doczekałem. Zdarzało mu się pisać książki lepsze i gorsze, ale za każdym razem jego geniusz do snucia wciągających opowieści objawia się już od pierwszych stron. Tak też jest w przypadku "Worka kości". Budowa postaci, a szczególnie głównego bohatera, zasługuje na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Silos" (tudzież w oryginale "Wool", bo opinia dotyczy wersji angielskiej) to powieść wydana własnym nakładem wcześniej nikomu nieznanego Howey'a. Książka ukazywała się fragmentami w 2011 roku, po czym została skompilowana w edycję "omnibus" i trafiła do obiegu w styczniu 2012, odnosząc ogromny sukces komercyjny. Chwała autorowi za skuteczne wzięcie spraw w swoje ręce i zrealizowanie marzeń.
Opowieść nie powaliła mnie jednak na ziemię. Ciekawy pomysł na postapokaliptyczny świat rozkleja się nieco w konfrontacji ze szczegółami - zupełnie nieprzekonująca relacja głównej bohaterki z Lukasem, jej dość słabo uzasadniony wybór na szeryfa, zaskakująco przypadkowa i nielogiczna ewolucja postaci samego Lukasa. I tak dalej. Generalnie wiele zwrotów akcji jest mocno naciąganych, co mi osobiście nie pozwoliło się w pełni wciągnąć w przedstawioną tu wizję. Jeśli lubicie postapokalipsę to zdecydowanie lepiej sięgnąc po "Bastion" albo serię Justina Cronina.

Pełna recenzja dostępna jest na moim książkowym blogu:
http://www.piotrswiecik.blogspot.com/2014/06/nakad-wasny-autora-hugh-howey-wool.html

"Silos" (tudzież w oryginale "Wool", bo opinia dotyczy wersji angielskiej) to powieść wydana własnym nakładem wcześniej nikomu nieznanego Howey'a. Książka ukazywała się fragmentami w 2011 roku, po czym została skompilowana w edycję "omnibus" i trafiła do obiegu w styczniu 2012, odnosząc ogromny sukces komercyjny. Chwała autorowi za skuteczne wzięcie spraw w swoje ręce i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Reaper of Souls Dan Abnett, Mike Lee
Ocena 5,0
Reaper of Souls Dan Abnett, Mike Le...

Na półkach: ,

Trzeci tom dedykowanej zatwardziałym miłośnikom Warhammera serii jest niestety nieco słabszy od poprzednich. Nie jest to już prosta, bezpretensjonalna powieść drogi, okraszona malowniczymi i pomysłowymi scenami walki, pościgami i pułapkami. Fabuła rozwija się w dość chaotyczny sposób, pojedynki są dość monotonne a całość nie pozostaje w pamięci na zbyt długo. Mam nadzieję, że kolejne tomy przyniosą powrót do poprzednich dużo wyższych standardów.

Pełna recenzja na moim blogu:
http://www.piotrswiecik.blogspot.com/2014/05/do-trzech-razy-sztuka-dan-abnett-mike.html

Trzeci tom dedykowanej zatwardziałym miłośnikom Warhammera serii jest niestety nieco słabszy od poprzednich. Nie jest to już prosta, bezpretensjonalna powieść drogi, okraszona malowniczymi i pomysłowymi scenami walki, pościgami i pułapkami. Fabuła rozwija się w dość chaotyczny sposób, pojedynki są dość monotonne a całość nie pozostaje w pamięci na zbyt długo. Mam nadzieję,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dość klasyczna opowieść w klimacie pseudośredniowiecznego fantasy - ja widzę liczne podobieństwa do utworów Robin Hobb. Niespiesznie rozwijająca się (ale ciekawa) fabuła, staranna charakteryzacja bohaterów, trochę intrygi, trochę magii. Idealna pozycja dla początkujących adeptów fantasy lub na niezobowiązujące posiedzenie w dłuższy jesienno-zimowy wieczór.

Pełna recenzja na moim blogu:
http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/05/odrobina-gry-o-tron-lois-mcmaster.html

Dość klasyczna opowieść w klimacie pseudośredniowiecznego fantasy - ja widzę liczne podobieństwa do utworów Robin Hobb. Niespiesznie rozwijająca się (ale ciekawa) fabuła, staranna charakteryzacja bohaterów, trochę intrygi, trochę magii. Idealna pozycja dla początkujących adeptów fantasy lub na niezobowiązujące posiedzenie w dłuższy jesienno-zimowy wieczór.

Pełna recenzja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeżeli szukacie książki, która naprawdę będzie w stanie was nastraszyć, to warto sięgnąć po ten niestety mało popularny w naszym kraju zbiór opowiadań. Laird Barron nawiązuje do najlepszych tradycji H.P. Lovecrafta, osadzając jednak kosmiczny horror we współczesnych, nasyconych technologią i popkulturą realiach. Jak dla mnie rewelacja, gorąco polecam.

Pełna recenzja na moim blogu:
http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/04/lovecraft-w-czasach-ipada-laird-barron.html

Jeżeli szukacie książki, która naprawdę będzie w stanie was nastraszyć, to warto sięgnąć po ten niestety mało popularny w naszym kraju zbiór opowiadań. Laird Barron nawiązuje do najlepszych tradycji H.P. Lovecrafta, osadzając jednak kosmiczny horror we współczesnych, nasyconych technologią i popkulturą realiach. Jak dla mnie rewelacja, gorąco polecam.

Pełna recenzja na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Całkiem interesujący debiut autora nawiązującego do twórczości Scotta Lyncha czy Joe Abercrombiego. Książka opowiada o losach Luciena, młodego osobnika należącego do tak zwanych "orfano" - tajemniczych sierot, stanowiących pionki w grze jeszcze bardziej tajemniczego króla. Opowieść osadzona jest w fikcyjnej krainie Landfall, która stylistyką nawiązuje do włoskiego renesansu, autor dołożył od siebie jednak sporo elementów groteski i horroru.

Po pełną recenzję tej książki zapraszam na mojego bloga!
http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/04/cakiem-przyzwoity-start-den-patrick-boy.html

Całkiem interesujący debiut autora nawiązującego do twórczości Scotta Lyncha czy Joe Abercrombiego. Książka opowiada o losach Luciena, młodego osobnika należącego do tak zwanych "orfano" - tajemniczych sierot, stanowiących pionki w grze jeszcze bardziej tajemniczego króla. Opowieść osadzona jest w fikcyjnej krainie Landfall, która stylistyką nawiązuje do włoskiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wzorowo napisany horror. Doskonała sceneria - bezkresne, skute lodem arktyczne pustkowia. Wśród nich ekspedycja niedoświadczonych polarników, którym przyjdzie zmierzyć się z pewną mroczną tajemnicą. Opowieść naprawdę trzyma w napięciu. Od czasu zetknięcia z "Lśnieniem" nie miałem okazji czytać tak dobrej opowieści grozy.
Po pełną recenzję zapraszam na mojego bloga:
http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/w-poszukiwaniu-mrocznych-doznan.html

Wzorowo napisany horror. Doskonała sceneria - bezkresne, skute lodem arktyczne pustkowia. Wśród nich ekspedycja niedoświadczonych polarników, którym przyjdzie zmierzyć się z pewną mroczną tajemnicą. Opowieść naprawdę trzyma w napięciu. Od czasu zetknięcia z "Lśnieniem" nie miałem okazji czytać tak dobrej opowieści grozy.
Po pełną recenzję zapraszam na mojego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki The Daemons Curse Dan Abnett, Mike Lee
Ocena 9,0
The Daemons Curse Dan Abnett, Mike Le...

Na półkach: ,

Prawdziwy rarytas dla fanów bezpretensjonalnej literatury spod znaku magii i miecza. Książka nawiązuje do klasycznego 'pulp' w stylu Conana Barbarzyńcy, jednak po pierwsze osadzona jest w nietuzinkowym świecie Warhammera, po drugie napisana jest niezwykle sprawnym piórem, przez co czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Gorąco polecam i po pełną recenzję zapraszam na mojego bloga:
http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/warhammerowe-smakowitosci-dan-abnett.html

Prawdziwy rarytas dla fanów bezpretensjonalnej literatury spod znaku magii i miecza. Książka nawiązuje do klasycznego 'pulp' w stylu Conana Barbarzyńcy, jednak po pierwsze osadzona jest w nietuzinkowym świecie Warhammera, po drugie napisana jest niezwykle sprawnym piórem, przez co czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Gorąco polecam i po pełną recenzję zapraszam na mojego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:

http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/strachy-na-lachy-david-annandale.html

Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:

http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/strachy-na-lachy-david-annandale.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:

http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/im-dalej-tym-lepiej-steven-erikson.html

Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:

http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/im-dalej-tym-lepiej-steven-erikson.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:

http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/debiut-jakich-mao-patrick-rothfuss-imie.html

Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:

http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/debiut-jakich-mao-patrick-rothfuss-imie.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja na moim blogu: http://goo.gl/JzPNdJ
zapraszam!

recenzja na moim blogu: http://goo.gl/JzPNdJ
zapraszam!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja na moim książkowym blogu: http://goo.gl/JzPNdJ
zapraszam!

recenzja na moim książkowym blogu: http://goo.gl/JzPNdJ
zapraszam!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja książki dostępna na moim blogu:

http://www.piotrswiecik.blogspot.com/2014/02/tropem-sapkowskiego-marcin-mortka-miecz.html

Recenzja książki dostępna na moim blogu:

http://www.piotrswiecik.blogspot.com/2014/02/tropem-sapkowskiego-marcin-mortka-miecz.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapraszam na mojego książkowego bloga: www.piotrswiecik.blogspot.com

Relacja łącząca mnie z twórczością Eriksona jest nieco specyficzna. Jestem wielkim fanem fantasy i książki tego typu mogę pochłaniać w dowolnych ilościach, jednak z cyklem “Malazańskiej księgi poległych” nigdy nie było mi po drodze – a jest on przecież jednym z bardziej znanych obok “Koła czasu” R. Jordana czy “Pieśni lodu i ognia” G.R.R. Martina. Jordana nie trawię, Martina uwielbiam, przyszedł wreszcie czas aby wyrobić sobie opinię na temat Eriksona.

Pierwszy tom serii, czyli “Ogrody księżyca” wpadł mi w ręce jakoś niedługo po polskiej premierze, czyli na przełomie 2000 i 2001 roku. Leżał cierpliwie i czekał na swoją kolej, aż wreszcie po trzech czy czterech latach zaginął podczas jednej z wielu w tamtych czasach przeprowadzek. Nie lepiej wiodło się wersji elektronicznej, która spoczywała w czeluściach mojego Kindla aż do dziś. Po prostu zawsze akurat coś stawało na przeszkodzie... Odkładanie Eriksona na przysłowiowe “jutro” trwało tak długo, że myślałem że już nigdy w życiu nie uda mi się tego cyklu rozpocząć.

Pewnego dnia jednak planety ustawiły się w odpowiednim porządku i wreszcie zabrałem się do pracy. Tak, do pracy. Poczytajcie recenzje i komentarze – szybko zobaczycie, że “Ogrody” otacza już niemal legenda, której przedmiotem jest absurdalny poziom skomplikowania opowieści. Bardzo wiele osób jeszcze w połowie pierwszego tomu odpuszcza sobie dalszą przygodę z Imperium Malazańskim, sam Erikson straszy i przestrzega, że na początku będzie pod górkę, zarazem obiecując wyjątkowe doznania, jeśli tylko przebrniemy przez wstępne trudności.

Te wszystkie opinie są w znacznym stopniu uzasadnione. “Ogrody księżyca” są piekielnie skomplikowane i wymagają ogromnego skupienia. Postaram się wam pokrótce wytłumaczyć na czym cała trudność polega. Erikson wraz ze swym przyjacielem Ianem C. Esslemontem stworzył przeogromny, dopracowany w najdrobniejszych detalach świat, który przez lata ewoluował jako tło dla autorskiego systemu RPG, następnie scenariusz serialu, potem dopiero jako cykl książek. W tenże wielki świat wpadamy bez żadnego przygotowania. Ze wszystkich stron atakują fakty historyczne i geograficzne, nowe rasy, system magii i wreszcie cała siatki misternych intryg i politycznych zależności. Znaczną część tych informacji otrzymujemy gdzieś między wierszami, na przykład w jakimś pozornie mało znaczącym dialogu, który później okazuje się kluczowy dla zrozumienia wielu wydarzeń. Puzzle trzeba pracowicie poskładać samemu, autor w przedmowie podkreśla, że nie ma zamiaru nikogo karmić łyżeczką. Efekt jest dokładnie taki, jakbyśmy rozpoczęli czytanie jakiejś stosunkowo skomplikowanej serii od, dajmy na to, setnej strony czwartego tomu. Albo jeszcze inaczej – to tak, jakby sięgnąć po ambitną pozycję typu “historical fiction” osadzoną w realiach o których nie mamy zielonego pojęcia. Tak zwany czeski film. Sytuacja stopniowo rozjaśnia się w miarę lektury ale tylko nieznacznie - nie każdemu starczy samozaparcia, to dość specyficzna forma rozrywki.

Książka rusza od pierwszego zdania w zawrotnym tempie, otwierając jednocześnie kilka kluczowych wątków, które stopniowo zaczynają zmierzać do wspólnego punktu. Erikson nie traci czasu na żadne rozwklekłe opisy przyrody tudzież inne dywagacje, lecz goni na łeb na szyję poprzez gąszcz wydarzeń. Tłem historii jest wojenna kampania, którą Imperium Malazańskie prowadzi na kontynencie Genabackis. Imperium to stosunkowo młody twór polityczny (liczy sobie zaledwie jedno stulecie) i na wzór choćby starożytnego Rzymu, rozwija się przez agresywny podbój i aneksję swoich sąsiadów. Dotychczasowe wyprawy zbrojne były niekwestionowanym sukcesem, jednak na Genabackis sprawy zaczynają się trochę komplikować. Opór najeźdźcom stawiają już co prawda tylko dwa istotne strategicznie miasta – Pale i Darudżystan, ale ich zdobycie nie będzie bynajmniej sprawą prostą. I w tym punkcie rozpoczyna się właściwa opowieść. Koleje toczącej się wojny poznajemy z punktu widzenia kilku bohaterów. Młody i nieco idealistyczny oficer o szlacheckich korzeniach, Ganoes Stabro Paran, wykonuje tajemniczą misję zleconą mu niespodziewanie przez prawą rękę samej cesarzowej Laseen. Zaprawieni w bojach żołnierze elitarnej i otoczonej legendą formacji Podpalaczy Mostów pod dowództwem sierżanta Whiskeyjacka wyruszają do Darudżystanu aby “zmiękczyć” miasto przed właściwym oblężeniem. Bitewna czarodziejka Tattersail zostaje wplątana w śmiertelnie niebezpieczne intrygi na najwyższych szczeblach władzy. I tak dalej – wszystkich linii fabularnych nie ma sensu w tym miejscu przytaczać. Splatają się one w każdym razie w spektakularnym finale, po którym losy kontynentu Genabackis i całego Imperium ulegną znaczącej zmianie. Z pewnością na każdym wrażenie zrobi rozmach kreowanej historii i dbałość o mikroskopijne wręcz szczegóły. Interesująca jest też charakteryzacja kilku bohaterów, mi szczególnie przypadł do gustu przechodzący wewnętrzną przemianę kapitan Paran oraz tajemniczy lord Anomander Rake.

Skonstruowane przeze mnie naprędce podsumowanie zahacza może o 30% wątków i wydarzeń mających miejsce w tej powieści. W ten sposób możecie sobie z grubsza wyrobić zdanie na temat stopnia zagmatwania “Ogrodów”. Pytanie więc, czy warto się aż tak wysilać? Ja osobiście wstrzymam się z oceną i przeczytam jeszcze co najmniej ze dwa tomy. Niech znawcy “Malazańskiej księgi poległych” poprawią mnie jeśli się mylę, ale część pierwsza sprawia wrażenie niezwykle rozbudowanego prologu, który daje wyłącznie przedsmak tego, co może się dalej wydarzyć. Z niejednego źródła zresztą słyszałem, że w kolejnych częściach opowieść wspaniale się rozkręca i warto wykazać się cierpliwością. Cała ta zabawa przypomina mi jedną z moich ulubionych rozrywek z dzieciństwa – zagadkę-rysowankę typu “połącz kropki”. W “Ogrodach księżyca” otrzymujemy więc całe mrowie chaotycznie porozrzucanych kropek, z których bardzo powoli wyłania się jakiś obraz. Liczę na to, że w kolejnym tomach nabierze on ostrości i powali mnie na kolana, tak jak obiecuje wielu fanów autora.

Zapraszam na mojego książkowego bloga: www.piotrswiecik.blogspot.com

Relacja łącząca mnie z twórczością Eriksona jest nieco specyficzna. Jestem wielkim fanem fantasy i książki tego typu mogę pochłaniać w dowolnych ilościach, jednak z cyklem “Malazańskiej księgi poległych” nigdy nie było mi po drodze – a jest on przecież jednym z bardziej znanych obok “Koła czasu” R....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapraszam na mojego książkowego bloga: piotrswiecik.blogspot.com
---

Tym razem zacznę trochę nietypowo. Chciałbym nawiązać do innej niż literatura dziedziny sztuki, a mianowicie do gier komputerowych, które współcześnie chyba każdy już za sztukę bezdyskusyjnie uznać powinien. Tak się składa, że w połowie 2013 roku ukazała się konsolowa superprodukcja zatytułowana “The Last of Us”, która moim zdaniem wyznacza nowe standardy pod bardzo wieloma względami i szczerze polecam się z nią zapoznać. Gra traktuje o losach cynicznego, brutalnego faceta w średnim wieku, który w wyniku szeregu niefortunnych zdarzeń zostaje opiekunem kilkunastoletniej dziewczynki, z która krok po kroku nawiązuje ojcowską relację. Nie było by w tym może nic specjalnie oryginalnego ani odkrywczego, gdyby nie fakt, że historia ma miejsce dwadzieścia lat po tym, jak świat został praktycznie zgładzony przez pewną podstępną chorobę. Na jego gruzach dzieją się rzeczy wręcz potworne, które każą sobie zadać pytanie, czy warto w ogóle ratować to, co z ludzkiej cywilizacji zostało?

Wspominam o tym dlatego, że książka McCarthy'ego jest pod wieloma względami łudząco podobna – tak naprawdę w dużej mierze stanowiła inspirację dla twórców elektronicznego hitu. “Droga” opowiada o mężczyźnie, który wraz ze swoim bardzo małym jeszcze synkiem przemierza martwe pustkowia w poszukiwaniu... no właśnie, czego? Nasi anonimowi bohaterowie (nigdy nie poznajemy ich imion) podążają zrujnowaną drogą na południe tego, co dawnej było terytorium USA, mając nadzieję że na końcu podróży znajdą cokolwiek, coś co pozwoli im nie oszaleć. Ze wszystkich stron otacza ich pustka – gruzy, zgliszcza, uschnięte i spalone rośliny a przede wszystkim wszechobecny pokrywający wszystko i unoszący się w powietrzu popiół. Co się właściwie stało? Wojna atomowa? Jakiś naturalny kataklizm, meteoryt? Nie wiadomo. Taka właśnie jest forma tej powieści, tajemnicza i zmuszająca do tego żeby pewne rzeczy zgadywać i samemu sobie dopowiadać. Czasy “przed” poznajemy tylko w krótkich i zamazanych retrospekcjach, które niewiele wyjaśniają - może oprócz jednego, bardzo mocnej i bardzo istotnej sceny samobójstwa żony naszego bezimiennego mężczyzny.

Jest to zupełnie inna książka postapokaliptyczna niż chociażby “Bastion” Kinga czy “Przejście” Cronina. Nie mam na myśli nawet formy, która jest bardzo istotna i o której za moment. Chodzi mi o o ogólny klimat i przesłanie. W dotychczas mi znanej literaturze tego nurtu pojawiali się bohaterowie źli i dobrzy, jakiś cel, walka dobra ze złem, nadzieja. Tutaj nie ma niczego, tylko popiół i ruiny, i tak aż do samego końca, który może przynosi jakieś niewielkie światełko w tunelu ale czy na pewno? Nie ma bohaterskich pionierów, którzy próbują na gruzach zbudować utopię. Są tylko ludzie którzy zjadają innych ludzi, strzelają do nich (na wszelki wypadek albo w celach kulinarnych) albo w absolutnie najlepszym przypadku omijają się szerokim łukiem. Świat umarł i to już koniec. Przygotujcie się więc naprawdę na mroczną i depresyjną opowieść, nie żartuję, ostrzegałem.

Wracając do formy, która gdzieś tu nam się już przewinęła. “Droga” jest napisana w nietypowy, bardzo nietypowy sposób. Na usta ciśnie mi się od razu słowo “postmodernistyczny”. Styl jest minimalistyczny, pozbawiony jakichkolwiek ozdobników, nawet tych najprostszych. Nie ma też prawie w ogóle przecinków, dialogi nie są ujęte w cudzysłów, w wersji angielskiej niemal brak apostrofów. Zdania są krótkie, a wypowiedzi składają się z dwóch, trzech wyrazów – zwięzłe treściwe komunikaty. Tak właśnie to z grubsza wygląda. I w tym punkcie zdania na temat “Drogi” są mocno podzielone, jedni twierdzą że to przejaw geniuszu, inni że bufonady, tudzież taniego efekciarstwa. Ja będę książki twardo i zdecydowanie bronił – uważam że tej konkretnej historii nie dało się napisać w żaden inny sposób, surowa i nowoczesna stylizacja jest tutaj kluczowym elementem, daje efekt monotonii i podkreśla szarość, nijakość świata, który poznajemy. Na pewno nie każdemu się taki fason spodoba. Ja na początku miałem – przyznaję się - lekkie wątpliwości ale po trzydziestu czy czterdziestu stronach nagle coś wskoczyło na swoje miejsce i dalej nie mogłem się już oderwać - całość została pochłonięta w jeden dłuższy wieczór.

Niewiele zastrzeżeń czy wad przychodzi mi do głowy. "Droga" to doskonała książka i w moim prywatnym rankingu na obecną chwilę obejmuje prowadzenie w kategorii "postapokalipsa".

Zapraszam na mojego książkowego bloga: piotrswiecik.blogspot.com
---

Tym razem zacznę trochę nietypowo. Chciałbym nawiązać do innej niż literatura dziedziny sztuki, a mianowicie do gier komputerowych, które współcześnie chyba każdy już za sztukę bezdyskusyjnie uznać powinien. Tak się składa, że w połowie 2013 roku ukazała się konsolowa superprodukcja zatytułowana “The Last...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przewrotny, wizjonerski serial obyczajowy z zaskakującym i mocnym zakończeniem...

Pełna recenzja: www.piotrswiecik.blogspot.com
Zapraszam.

Przewrotny, wizjonerski serial obyczajowy z zaskakującym i mocnym zakończeniem...

Pełna recenzja: www.piotrswiecik.blogspot.com
Zapraszam.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ta i inne recenzje są dostępne na moim blogu: www.piotrswiecik.blogspot.com - zapraszam!

Pod tytułem “Magician” kryją się zebrane w obszerną całość dwa pierwsze tomy niemłodej już sagi “Riftwar”. Stworzony przez Feista świat Midkemii znany jest z pewnością wielu osobom, które bliżej zetknęły się z klasycznym fantasy. Gatunek ten na potrzeby niniejszej krótkiej recenzji ochrzcimy mianem “sakiew”. Czemu “sakwy”? Autorem tej uroczej klasyfikacji jest moja małżonka, która znużona już nieco lekturą dwóch monstrualnych tasiemców – serii o wiedźminie Geralcie oraz siedmu tomów “Mrocznej wieży” Kinga – zaprotestowała przeciwko dalszemu czytaniu książek, w których są tylko w kółko sakwy, rzemienie, sztylety i łuki, tęskniąc za bohaterami którzy np. korzystają z telefonu tudzież komputera. Dyskusja była długa, dobrego imienia “sakiew” broniłem do upadłego, tak czy inaczej – nazewnictwo pozostało u nas do dziś.

Ten przydługi wstęp był mi niezbędny, aby móc teraz stwiedzić, że twórczość Feista to “sakwy” w najczystszej postaci – spodziewajcie się elfów, krasnoludów, dużo białej broni i szlacheckich tytułów, a także licznych podróży po lesie, górach i wszelkich innych zdradzieckich terenach. Autor może nawet nieco przesadził z trzymaniem się kanonu - “nawiązania” do Tolkiena mogą budzić lekkie zażenowanie i nie wiem czy bardziej na miejscu nie byłoby określenie ich wręcz plagiatem. Co powiecie przyładowo na to? Drużyna zmierzająca z ważną dla losów całego królestwa misją musi przedostać się na drugą stronę łańcucha górskiego. Zła pogoda i inne przeszkody sprawiają jednak, że jedyna droga prowadzi przez dawno opuszczoną krasnoludzką kopalnię – oczywiście zamieszkałą przez potwory. Przytaczam tu najbardziej ordynarną kalkę z “Władcy pierścieni” ale podobnych przypadków jest nieco więcej. Przewodni motyw niepozornego chłopaka znikąd (koniecznie sieroty!), który w wyniku niezwykłego splotu okoliczności zostaje uczniem maga i w wyniku kolejnego, jeszcze bardziej niezwykłego szeregu wydarzeń staje się jedną z osób o decydującym wpływie na losy całej Midkemii również trudno uznać za oryginalny czy szczególnie błyskotliwy. Nawet będący najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem tej książki wątek wojny dwóch równolegle istniejących światów (nieco na wzór inwazji obcych) – traci na wyjątkowości, gdyż Feist tworząc tło dla atakującego Midkemię imperium nie wysilając się zbytnio zaadaptował realia japońskie, zamiast zaproponować coś, czego jeszcze nie było.

Czy to wszystko oznacza, że “Magician” jest słabą książką? Ależ w żadnym wypadku! Jeśli podejdziecie do całości z lekkim dystansem, oczekując rozrywki i przygody zamiast popisu kreatywności, to okaże się że lektura jest wyjątkowo przyjemna. Powodem tego jest całkiem przyzwoity warsztat pisarza połączony z super szybką akcją – płynie ona wartko, nie ma absolutnie żadnych dłużyzn, wszystko co nie jest kluczowe dla fabuły Feist bezlitośnie pomija, nierzadko przeskakując do przodu o całe miesiące czy lata. Powstaje więc swego rodzaju kocioł, w którym mieszają się bitwy lądowe i morskie, magia, intryga, strategia, podróże, złodzieje, smoki, gobliny i... uff... nawet nie wiem, kiedy przeleciało te 700 stron.

Ta i inne recenzje są dostępne na moim blogu: www.piotrswiecik.blogspot.com - zapraszam!

Pod tytułem “Magician” kryją się zebrane w obszerną całość dwa pierwsze tomy niemłodej już sagi “Riftwar”. Stworzony przez Feista świat Midkemii znany jest z pewnością wielu osobom, które bliżej zetknęły się z klasycznym fantasy. Gatunek ten na potrzeby niniejszej krótkiej recenzji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ta i inne recenzje dostępne są na moim blogu: http://www.piotrswiecik.blogspot.com - zapraszam.

Zacznijmy tym razem od samego końca, czyli od takiej oto tezy: „Bracia Karamazow” to najlepsza książka jaką kiedykolwiek napisano. Dojście do tego wniosku zajęło mi trochę czasu, „bracia” zmagali się w moim prywatnym rankingu z innymi godnymi przeciwnikami, w tym chociażby z supermocarnym „Cryptonomiconem” Stephensona. Po drugiej na przestrzeni roku lekturze tego opasłego tomiska nie mam jednak już większych wątpliwości – jest to numer jeden i każdy kto twierdzi inaczej może ze mną stanąć do pojedynku na broń palną lub białą.

Zanim postaram się udowodnić dlaczego Dostojewski zdeklasował całą współczesną i przyszłą konkurencję, warto przedstawić parę podstawowych informacji. „Bracia Karamazow” to ostatnia książka pisarza, ukończona została zaledwie na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Główny wątek powieści dotyczy brutalnej śmierci Fiodora Pawłowicza Karamazowa – starzejącego się hulaki, człowieka zepsutego, chciwego i złośliwego. Patrząc z tej perspektywy mamy do czynienia z bardzo misternie zbudowanym kryminałem, który przed długi czas nie daje odpowiedzi na klasyczne pytanie: „kto zabił?”. Nie martwcie się – nie mam zamiaru psuć nikomu zabawy, uprzedzam tylko że dramatyzm i napięcie zbudowane są w sposób mistrzowski, a kulminacyjna scena konfrontacji to prawdziwa bomba atomowa. Fani tzw. „prawniczych thrillerów” także nie będą rozczarowani – zgrabnie podsumowującej fabułę rozprawie sądowej poświęcone zostało bardzo dużo miejsca, a końcowe mowy prokuratora i obrońcy to istny pojedynek tytanów.

Wokół powyższych podstawowych wątków Dostojewski zbudował gigantyczną powieść psychologiczno-filozoficzną – i tu właśnie tkwi cały sekret, cała siła „Braci Karamazow”. Myśli bohaterów poznajemy w prawdziwej mikro-skali, autor rozbiera ich motywacje na czynniki pierwsze nie spiesząc się przy tym nigdzie i dając nam sekunda po sekundzie prześledzić to co działo się w ich głowach. Zapomnijcie całkowicie o prostych czarno-białych klasyfikacjach – ten jest zły, ten dobry, ten tchórzliwy, ten szlachetny – zarówno występujący na pierwszym planie Fiodor Pawłowicz i jego trzej synowie, jak i poboczne postaci, są całkowicie niejednoznaczni, straszliwie skomplikowani, mają sprzeczne myśli, cele i ambicje, zmienne nastroje i swoje mniejsze lub większe dziwactwa.

Co za tym idzie, charakteryzacja bohaterów nie ma sobie równych – nigdzie indziej nie uświadczycie tak żywych i wyrazistych osobowości Ja już od jednej z pierwszych scen, w której Fiodor Pawłowicz daje popis swojej bufonady w celi pewnego sędziwego mnicha, wiedziałem, że mam do czynienia z czymś absolutnie wyjątkowym. Ale na czym dokładnie polegają te magiczne sztuczki pisarza? Kluczem do zagadki są dialogi – zarówno te „zewnętrzne”, jak i te, które bohaterowie prowadzą sami ze sobą. Dopóki nie przeczytacie „Braci Karamazow”, nie uwierzycie, że dialogi można pisać w taki sposób. Dostojewski mówi wieloma głosami – stylizacja wypowiedzi każdej z istotniejszych postaci jest niepowtarzalna i jeszcze w dodatku dostosowana do sytuacji – w zależności od potrzeb podniosła lub ironiczna i drwiąca. Trudno wskazać najbardziej kolorową i pasjonującą osobowość, moi ulubieńcy to pani Chochłakow - egzaltowana idiotka – oraz przemądrzały nastolatek Krasotkin, każdy znajdzie jednak z pewnością swoich faworytów, bo jest w czym wybierać.

Oprócz psychicznej wiwisekcji licznych bohaterów pisarz zajmuje się po drodze niezliczoną ilością innych tematów, przemycanych w formie dygresji – czasem humorystycznych, czasem bardzo tragicznych. Większość tych wątków obraca się wokół religii i różnego rodzaju dylematów moralnych, szczególnie mocno eksploatowany jest oczywiście charakterystyczny dla Dostojewskiego problem zbrodni i odkupienia winy za nią. Nie bójcie się, nie ma tam żadnego moralizatorstwa, wręcz przeciwnie – pisarz często wsadza kij w mrowisko i prowokuje do zastanowienia się nad czymś, co na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się oczywiste. Nie sposób w takiej króciutkiej recenzji opisać w jaki gąszcz różnych etycznych i filozoficznych niejednoznaczności zapuszcza się autor, mogę tylko powiedzieć, że są to sprawy niebanalne i podane w przewrotny, superciekawy sposób. Tu znów wracamy na moment do kwestii tożsamości zabójcy – czy ten kto faktycznie rozłupał czaszkę starego rozpustnika Fiodora jest prawdziwym zbrodniarzem, czy rzeczywista wina leży gdzie indziej? A może winni są wszyscy? A może nikt, a zdeprawowanemu ojcu „należało się”? Warto zadać sobie te pytania kilkukrotnie w trakcie czytania.

I w taki oto sposób upływa ponad 800 stron tego niesamowitego dzieła – nie wiadomo nawet kiedy. Chęć natychmiastowego powrotu do początku i pochłonięcia książki po raz kolejny gwarantowana. Tak jak napisałem już na samym wstępie, „Bracia Karamazow” to twór jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i genialny – nie czekajcie ani chwili dłużej i zabierajcie się do lektury!

Ta i inne recenzje dostępne są na moim blogu: http://www.piotrswiecik.blogspot.com - zapraszam.

Zacznijmy tym razem od samego końca, czyli od takiej oto tezy: „Bracia Karamazow” to najlepsza książka jaką kiedykolwiek napisano. Dojście do tego wniosku zajęło mi trochę czasu, „bracia” zmagali się w moim prywatnym rankingu z innymi godnymi przeciwnikami, w tym chociażby z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta i inne recenzje dostępne są na moim blogu: http://www.piotrswiecik.blogspot.com

Połowa maja 1845r. Z brytyjskiego portu Greenhithe wyruszają w morze dwa okręty - HMS Erebus i HMS Terror. Na ich pokładzie nieprzebrane ilości zapasów oraz 134 ludzi zdeterminowanych aby jako pierwsza ekspedycja w historii przedrzeć się przez zdradzieckie arktyczne tereny na północ od współczesnej Kanady i tym samym odkryć nową drogę morską łączącą Atlantyk i Pacyfik. Dowódcą wyprawy mianowano doświadczonego w polarnych wojażach Sir Johna Franklina, statki wyposażono w nowoczesne jak na tamte czasy technologie, mające umożliwić bezpieczne forsowanie zalegającego położone na dalekiej północy cieśniny lodu – sukces, chwała odkrywcy, ordery i zaszczyty były niemal na wyciągnięcie ręki.

Nikt z ludzi wiwatujących na cześć Franklina w ten majowy poranek nie podejrzewał, że ani kapitana, ani jego załogi, ani okrętów nie zobaczą już nigdy. Ekspedycja przepadła jak przysłowiowy kamień w wodę i trzy lata później, wiosną 1848r., brytyjska admiralicja podjęła pierwsze czynności poszukiwawcze. Od tego czasu minęło już ponad 160 lat, liczne ekipy badawcze starały się odnaleźć ślady, wraki statków, zwłoki czy notatki. Organizowano wyprawy drogą morską jak i lądową. Ostatecznie udało się z grubsza ustalić jaki los spotkał pechowego kapitana i jego ludzi – oba okręty utknęły na amen w pokrywie lodowej nieopodal Wyspy Króla Williama, tam załogi spędziły niemal dwa lata, a gdy zaczęło powoli brakować im zapasów – podjęły próbę dotarcia na zamieszkane obszary drogą lądową. Ostatecznie zginęli wszyscy – z głodu, z zimna, osłabienia i chorób. Szczątków HMS Terror i HMS Erebus nie odnaleziono do dziś.

Historia ta wydaje się wymarzoną bazą dla trzymającej w napięciu powieści – wystarczy wyobrazić sobie bezmiar lodowego pustkowia, trwającą bez przerwy noc, marynarzy walczących o przetrwanie w miejscu gdzie nie ma niczego i nikogo. Wyzwanie zdecydował się podjąć Dan Simmons – autor znany chociażby z bestsellerowych fantastycznych cykli „Hyperion” i „Ilium”. Autor dokonał jednak ciekawego i zaskakującego zabiegu – losy ekspedycji Franklina przedstawił w konwencji horroru, włączając do zbioru katastrof elementy nadprzyrodzone – tak, jakby mróz, szkorbut i brak żywności nie stanowiły wystarczającego problemu. Na podróżników poluje tajemniczna, kryjąca się wśród lodowych szczelin i wiecznej ciemności istota. Nie wiadomo kim lub czym jest intruz, dlaczego prześladuje polarników i co najważniejsze – jak podjąć z nim walkę.

Pomysł rewelacyjny, kapitalne wykorzystanie konwencji „historical fiction” - mocne osadzenie książki w realiach, ale nie na tyle mocne aby zepsuć sobie zabawę zbytnim przywiązaniem do faktów. Barwne tło, cała gama bohaterów z krwi i kości, z rzeczywistymi życiorysami, cechami charakteru i charakterystycznymi szczegółami. Wydaje się, że to niezawodna recepta na sukces. Niestety w tym przypadku wykonanie zawiodło i powstała książka, która otarła się o „bardzo dobrze” i ostatecznie wylądowała na „dość słabo”. W czym problem? Po pierwsze w długości. Żeby było jasne – uwielbiam tysiącstronnicowe kolosy przypominające formatem nowojorską książkę telefoniczną, jednak w tym przypadku mamy zdecydowany przerost formy nad treścią. Tempo akcji w wielu momentach zwalnia poniżej mojego progu tolerancji. Długości tej powieści nie da się uzasadnić natłokiem pomysłów, bo część sekcji naprawdę można by pominąć lub najzwyczajniej w świecie skompresować do kilku stron zamiast trzydziestu lub czterdziestu. Tak więc zabierając się za „Terror” bądźcie przygotowani na sporo rozdziałów przez które będziecie przebijać się równie mozolnie jak ekipa Franklina przez skute lodem pustkowia. Ja w każdym razie widząc magiczne słowa „the end” wyraźnie odetchnąłem z ulgą – to nie świadczy o książce najlepiej.

Kolejny minus – tym razem już bardziej subiektywny – za zbyt szybkie odkrywanie kart przez autora. Tajemniczego potwora mamy podanego na tacy niemal od samego początku, o ile lepiej byłoby wątek ten włączyć dopiero w dalszej części opowieści... Budowanie napięcia zawodzi zresztą nie tylko w tym sensie. Niejednokrotnie podczas lektury spotkacie się z sytuacją, gdy budowana w pocie czoła przez pięćdziesiąt stron scena kończy się niewypałem – anglojęzyczni nazywają to ładnie „anticlimax”. Robiący większe wrażenie zwrot akcji pojawia się moim zdaniem tylko dwukrotnie, w dalszej części książki, ale nie wchodźmy w szczegóły aby nie psuć wam chociaż tej odrobiny zabawy.

Krótko podsumowując – pomysł dobry, wykonanie takie sobie. Jeśli interesują was tematy marynistyczno-podróżnicze, przeczytajcie, w przeciwnym razie można sobie darować.

Ta i inne recenzje dostępne są na moim blogu: http://www.piotrswiecik.blogspot.com

Połowa maja 1845r. Z brytyjskiego portu Greenhithe wyruszają w morze dwa okręty - HMS Erebus i HMS Terror. Na ich pokładzie nieprzebrane ilości zapasów oraz 134 ludzi zdeterminowanych aby jako pierwsza ekspedycja w historii przedrzeć się przez zdradzieckie arktyczne tereny na północ od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to