rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

PYRRUSOWE ZWYCIĘSTWO
Umysł winszuje, dusza krwawi…

„Kandydat Kremla” to trzecia, i ostatnia część przygód Dominiki Jegorowej, czyli tytułowej „Czerwonej jaskółki”. Od momentu przetłumaczenia drugiego tomu trylogii, minął grubo ponad rok, niemniej z niestrudzonym zapałem czekałam na dopełnienie historii, które wreszcie otrzymałam… Lekturę skończyłam dwa tygodnie temu, wszystko już jasne i klarowne, ale zakończenie nieustannie do mnie wraca sprawiając, że jednocześnie kocham tę książkę i jej nienawidzę… Kocham za brutalny racjonalizm nadający autentyczności wymyślnej fabule, a nienawidzę za odbieranie złudzeń – zdaję sobie sprawę, że te dwa aspekty się ze sobą wykluczają, ale tylko tak mogę wyjaśnić moje stanowisko bez zdradzenia szczegółów, które odbierają radość samodzielnego odkrywania…

W trzecim tomie odbywamy wielobarwną podróż przez różne kraje do których rzucono naszych bohaterów, między innymi Moskwy, Sudanu, Nowego Jorku, Turcji, czy Hongkongu. Główny trzon akcji koncentruje się na ambicjonalnych zakusach Rosjan, aby przeforsować kandydaturę własnego starannie wyhodowanego agenta na stanowisko w strukturach rządowych USA, co z kolei rozpoczyna szeroko zakrojoną akcję Amerykanów w celu ustalenia kto może być owym kretem. W przypadku sukcesu Rosjan, tajne dokumenty CIA zostaną ujawnione, a Dominika stanie się głównym celem do wyeliminowania. Kto zwycięży w tej potyczce dwóch światowych graczy i ich agencji wywiadowczych?

„Czy mogliby żyć bez ciągłego napięcia i ekscytacji, bez spinającego nerwy ulicznego rozgardiaszu, adrenaliny, która krąży w żyłach, ilekroć wykradają tajemnice nieprzejednanemu przeciwnikowi?”

Dla mnie, bez wątpienia była to ekscytująca i intensywna przygoda, która trzymała w napięciu do ostatniej strony. Po drodze nie brakowało absurdów, ale to fikcja literacka, którą zrodził umysł autora i fikcją pozostanie... Moim zdaniem Jason Matthews zgrabnie połączył świat polityki z działalnością agencji wywiadowczych, i sprowadził to do poziomu ludzi, którymi kierowały różne pobudki – począwszy od chęci władzy absolutnej, poprzez zaspokojenie ambicji, a skończywszy na ideałach i uczuciach… Ukazał również, co znaczy jednostka w obliczu mas…
Polecam miłośnikom powieści szpiegowskich.

PYRRUSOWE ZWYCIĘSTWO
Umysł winszuje, dusza krwawi…

„Kandydat Kremla” to trzecia, i ostatnia część przygód Dominiki Jegorowej, czyli tytułowej „Czerwonej jaskółki”. Od momentu przetłumaczenia drugiego tomu trylogii, minął grubo ponad rok, niemniej z niestrudzonym zapałem czekałam na dopełnienie historii, które wreszcie otrzymałam… Lekturę skończyłam dwa tygodnie temu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Politycy malowali kreski na mapach i wyrywali sobie kawałki ziemi. I nikt z nich nie pomyślał, że ta kreska to ludzkie nieszczęścia i złamane życiorysy. Że to domy, które zostały zniszczone ludziom razem z ich wspomnieniami i przywiązaniem do nich. Ale kogo to obchodziło?”

„Druga strona nocy” to trzeci, i ostatni tom powieści „Zanim nadejdzie jutro”, który obejmuje lata 1942 – 1946 oraz epilog umiejscowiony w 1952 roku. Joanna Jax zabrała nas w długą podróż razem z zesłańcami z Kresów Wschodnich, których rzuciła w różne zakątki świata, i poddała ich rozmaitym próbom. Wielu z nich przegrało walkę o życie, a ci którzy wygrali, zostali okaleczeni duchowo, i ograbieni z godności. Byli i tacy, którym drastycznie zmieniono priorytety. Inni, przestali oceniać bliźnich, gdyż sami poddani takiej ocenie, mogliby nie wypaść korzystnie, a wręcz deprawująco…

„– Kuba, przyjacielu, nauczyłem się jednej rzeczy, tam, na wschodzie… Nie oceniać innych. Dlatego że dla swoich poczynań byłem zbyt łaskawy. Więc nie mam prawa ferować wyroków”.

Choć stracili bliskich, kurczowo trzymali się swych pobratymców – różniło ich wszystko: intelekt, system wartości, klasy społeczne, to jednak łączyło pochodzenie, i wzajemna tęsknota za tym, co było… za ojczyzną. Znaleźli się i tacy, którzy postawieni na krawędzi, wybierali źle, ale nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy sami nie postąpilibyśmy podobnie – nie sposób ferować wyroków z pozycji wolnego człowieka. Było również zło czynione w imię powstrzymania większego zła.

„– Kuba, ja mówię ci to wszystko, bo nie wiem, czy jest dla mnie jakieś „jutro”. […]
Ale ja się boję, że życie jest takie kruche i nie zdążę niczego zrobić, więc kochaj się ze mną. Zanim nadejdzie jutro, bo jutra może już nie być”.

Wiele ludzkich zachowań determinował strach przed tym, czy następnego dnia się obudzą, czy będą mieli dokąd wracać i po co wracać… po co żyć...

„Każda noc ma swoją drugą stronę, którą możemy zobaczyć jedynie oczami naszej duszy”.

Co robi dobry człowiek postawiony przed obliczem zła? Czy w potworze można odnaleźć kawałek dobrego człowieka? Autorka, w swej powieści odpowiada nam na te pytania, i pozwala dostrzec, że w każdym z nas, w odpowiednich okolicznościach, można wydobyć instynkty, o których nawet byśmy nie pomyśleli…

Po przeczytaniu trzech tomów, mam swoją ulubioną postać – jest nią okładkowa Nela, mała dziewczynka, barwnie naszkicowana przez autorkę słowami – która nie jest pozbawiona wad, ma ich całe mnóstwo, ale ma też siłę, która może być swego rodzaju przykładem, siłę która każe chwytać życie we własne ręce…

Polecam.

„Politycy malowali kreski na mapach i wyrywali sobie kawałki ziemi. I nikt z nich nie pomyślał, że ta kreska to ludzkie nieszczęścia i złamane życiorysy. Że to domy, które zostały zniszczone ludziom razem z ich wspomnieniami i przywiązaniem do nich. Ale kogo to obchodziło?”

„Druga strona nocy” to trzeci, i ostatni tom powieści „Zanim nadejdzie jutro”, który obejmuje lata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„– Wiem, że ci ciężko, ale nieludzkie warunki wyzwalają w człowieku nieludzkie zachowania.
– Człowiek nigdy nie powinien tracić swojego człowieczeństwa, bo to jest w nim najcenniejsze. – Tobiasz pociągnął nosem.
– Nie można stracić samemu czegoś, co odebrano mu siłą”.

„Ziemia ludzi zapomnianych” to drugi tom cyklu „Zanim nadejdzie jutro” autorstwa Joanny Jax. Kontynuujemy w nim naszą wędrówkę wraz z bohaterami rzuconymi w miejsca, gdzie nikt z nas nie chciałby się znaleźć w tamtym okresie – a mowa tutaj o latach 1940 - 1942. Ta część ukazuje różne punkty widzenia, przede wszystkim zesłańców, którym towarzyszymy podczas podróży w bydlęcych wagonach, aż do celu w Kazachstanie. Przyglądamy się także deportowanym w okolice Irkucka, którzy zostali zesłani do katorżniczej pracy. Te dwa wątki dominują, ale od czasu do czasu zaglądamy także do Wilna i w okolice Moskwy.

„Znaleźli się na końcu świata, zbyt słabi i wycieńczeni, by uciec, i zbyt silni, by umrzeć. Jakiś instynkt przetrwania, pierwotny, niemal zwierzęcy, mimo czarnych myśli nakazywał żyć. Zdobywać pożywienie, żeby nie umrzeć z głodu, albo ogrzewać się, by nie zamarznąć na śmierć. I Kuba często zadawał sobie pytanie: „Po co?”. Co takiego tkwiło w człowieku, że za wszelką cenę chciał żyć?”

„Nie wierzę już w radość, szczęście i uśmiech. Nie wierzę w życie, a jedynie w trwanie…”

Jestem pełna podziwu dla kunsztu pisarskiego autorki, która prowadzi akcję z rozmysłem i odpowiednio rozkłada akcenty, ale przede wszystkim szanuje czytelnika i bardzo umiejętnie splata fikcję z faktami historycznymi. Każdy poruszany przez nią wątek jest ciekawy, i podczas czytania nie miałam takiego odczucia chęci pomijania jednych wydarzeń na rzecz innych, ponieważ każde z nich było absorbujące. Moim zdaniem, książka posiada także walory edukacyjne – i nie mam na myśli tylko tych standardowo rozumianych, lecz przede wszystkim uczy tolerancji i zrozumienia dla ludzkich zachowań. Zło pozostanie złem bez względu na okoliczności, ale miejmy te okoliczności na uwadze…
P.S. Okładkowa Nela była jak zwykle niezawodna – wspaniale wykreowana postać dziecka, które dodaje dużo uroku do treści ;)
Polecam.

„– Im wszystko jedno, gdzie i jak zdechniemy, wnusiu. A teraz tym bardziej nas nie odeślą, bo wszystkie pociągi to albo z żołnierzami, albo z bronią i żarciem dla wojska jadą. To ziemia ludzi zapomnianych”.

„– Wiem, że ci ciężko, ale nieludzkie warunki wyzwalają w człowieku nieludzkie zachowania.
– Człowiek nigdy nie powinien tracić swojego człowieczeństwa, bo to jest w nim najcenniejsze. – Tobiasz pociągnął nosem.
– Nie można stracić samemu czegoś, co odebrano mu siłą”.

„Ziemia ludzi zapomnianych” to drugi tom cyklu „Zanim nadejdzie jutro” autorstwa Joanny Jax. Kontynuujemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„– A właściwie to dokąd my jedziemy? Do Moskwy, do Leningradu? Będą tam jakieś ładne panienki i dansingi z dobrym wyszynkiem?
[...]
– Ani do Moskwy, ani do Leningradu nie pojedziesz. To pociąg do krainy umarłych – powiedział, a po chwili ze zgrzytem przesunął drzwi wagonu i je zaryglował”.

Niemal dokładnie rok temu zakończyłam lekturę sagi „Zemsta i przebaczenie” Joanny Jax - najwyraźniej lato to mój czas na poważniejsze refleksje. I dziś, po zakończeniu pierwszego tomu kolejnej propozycji autorki „Podróży do krainy umarłych” czuję się jakbym znów wróciła w podobne miejsce – tyle, że z innymi bohaterami, i troszkę inną perspektywą, z uwagi na pochodzenie tychże postaci. Ale łączy ich najważniejsze – również stanęli w obliczu wojny, która radykalnie zmieniła ich postrzeganie rzeczywistości…

Swoją podróż zaczynamy na Kresach Wschodnich w 1937 roku, z kilkorgiem pozornie niepowiązanych ze sobą osób, z różnych warstw społecznych. Mamy zarówno lekarza, aktorkę, dziedzica, jak i saksofonistę chwilowo rzuconego do kelnerskiego fachu, ale także parobka, czy ordynansa. Autorka prowadziła kilka równoległych wątków przez trzy kolejne lata, i przyznam, że każdy z nich był na swój sposób ciekawy. Nie mamy tu jednej postaci absorbującej całą naszą uwagę, lecz zgłębiamy kilka wątków naprzemiennie, aby w miarę upływu czasu spleść koleje losu poszczególnych jednostek. Znaczącą rolę w tych relacjach odgrywały uczucia – odwzajemnione jak i odrzucone, a także te skryte. To one właśnie kierują ludzkimi poczynaniami, i niekiedy urażona duma nakazuje odwet i pragnienie zemsty…

Przyznam, że zaintrygowała mnie piegowata dziewczynka z okładki, i po przeczytaniu tego tomu uważam, że Nela zasłużenie wywalczyła sobie to zaszczytne miejsce bezpardonową postawą bezczelnej pięciolatki – swoją drogą, to jedyna postać, która zdołała wywołać u mnie salwy śmiechu w tych raczej nostalgicznych okolicznościach.

Polecam, choćby jako ciekawy obraz społeczeństwa, ale także jako wartościową lekturę. A sama wyruszam w dalszą podróż z bohaterami.

„Niekiedy mamy żal do świata, że nas los nie oszczędza. A przecież cóż znaczy życie. To tylko krótka wędrówka, która szybko się kończy. Po cóż więc marnować cenne minuty na utyskiwania i żale. Wszystko mija, bez względu na to, czy jesteśmy bogaci czy biedni, mądrzy czy głupi”.

„– A właściwie to dokąd my jedziemy? Do Moskwy, do Leningradu? Będą tam jakieś ładne panienki i dansingi z dobrym wyszynkiem?
[...]
– Ani do Moskwy, ani do Leningradu nie pojedziesz. To pociąg do krainy umarłych – powiedział, a po chwili ze zgrzytem przesunął drzwi wagonu i je zaryglował”.

Niemal dokładnie rok temu zakończyłam lekturę sagi „Zemsta i przebaczenie” Joanny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„– Tato? Jeśli uważasz, że coś jest złe, to jest tak, jakbyś sam popełnił zło?
Lewis poczuł, że to jedno z tych pytań, na które należy udzielić właściwej odpowiedzi.
– To zależy. Musisz dać mi przykład.
– Kiedy o mało wczoraj nie zginąłeś, pomyślałem... Ucieszyłem się, że to (...), a nie ty. Chociaż to smutne.
[...]
– Czy to jest złe?
– Nie, Ed. Złe jest to... że znalazłeś się w sytuacji, w której musisz rozmyślać o takich rzeczach”.

„W domu innego” to bez wątpienia dobra powieść z przesłaniem, ale liczyłam jednak na coś więcej…
Rhidian Brook przenosi nas do zniszczonego wojną Hamburga, aby pośród zgliszczy miasta obserwować wzajemne relacje poszczególnych nacji, które zostały postawione w obliczu „niesprzyjających” okoliczności. Jest to ciekawy obraz, niemniej jednak konstrukcja dzieła, jak i styl autora sprawiły, że „oglądałam” sekwencję poszczególnych zdarzeń, ale ich nie przeżywałam – skojarzyło mi się to z niemieckim „Ordnung muss sein” (porządek musi być)… Mam na myśli fakt, że następujące po sobie wydarzenia z czegoś wynikały, miały swoje uzasadnienie, ale nie sprawiły, że zostałam wciągnięta w wir tych wydarzeń.

Sięgnęłam po tę pozycję za sprawą filmu – chciałam skonfrontować obraz literacki z ekranizacją. Zatem tuż po przeczytaniu zabrałam się za oglądanie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy z wielowątkowej powieści przeniosłam się do filmowego melodramatu, który rozgrywa się, w głównej mierze, między parą kochanków. Owszem, adaptacja filmowa gra na emocjach i ładnie je eksponuje, skłania do refleksji, ale niestety zaciera ślady najistotniejsze… W filmie postawiono na zupełnie inne akcenty – choć główny trzon się zgadza. Nie jestem pewna, czy przeniesienie tych akcentów, aby uatrakcyjnić wątek romansowy, było potrzebne.

Zatem, po tych obydwu doświadczeniach jestem w kropce… Przeszłam drogę od dobrej powieści z niewykorzystanym potencjałem, do zmyślonej filmowej historyjki z nutą erotyzmu, z innym spojrzeniem na całą sprawę… Myślę, że przydałoby się wypośrodkowanie. No i, chyba jestem jedyną, która spojrzała na okładkę i zbytnio się nie przyglądając szczegółom pomyślała „Niemcem będzie ten po prawej, a ten po lewej, to mąż Anglik”. To było przed poznaniem faktów, niemniej jednak moja stereotypowa wyobraźnia została szybko zweryfikowana ;)

„– Tato? Jeśli uważasz, że coś jest złe, to jest tak, jakbyś sam popełnił zło?
Lewis poczuł, że to jedno z tych pytań, na które należy udzielić właściwej odpowiedzi.
– To zależy. Musisz dać mi przykład.
– Kiedy o mało wczoraj nie zginąłeś, pomyślałem... Ucieszyłem się, że to (...), a nie ty. Chociaż to smutne.
[...]
– Czy to jest złe?
– Nie, Ed. Złe jest to... że znalazłeś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

– „Słyszałaś kiedyś o tak zwanych ludziach magnesach? Kręcę głową.
– (…) jesteśmy magnesami. Magnesami przyciągającymi katastrofy, które przychodzą jedna po drugiej”.

Od dłuższego czasu nie pisałam opinii na temat książek – aż do dzisiaj…
Żadna z przeczytanych w tym okresie pozycji nie wzbudziła we mnie potrzeby, aby cokolwiek o niej napisać. Ale nadszedł wreszcie moment konsternacji i zastanowienia nad lekturą. Nie sądziłam, że to będzie właśnie Hoover. Ba, ze sceptycyzmem podchodziłam do jej możliwości pisarskich z zakresu gatunku, jakim jest thriller psychologiczny. Czymś innym jest pisanie wspólnie z Tarryn Fisher, która w całości składa się z mrocznych kawałków, a czymś zgoła innym, pisanie samodzielnych thrillerów, kiedy wcześniej brylowało się – z sukcesami – w znacznie lżejszym gatunku… Nie mam wątpliwości, że inspiracją dla Hoover była Fisher – zresztą, dedykacja książki mówi sama za siebie… Ale fakt, że autorka odnalazła się w tym gatunku, i zrobiła to z przytupem – to całkowita zasługa jej samej...

„Czekał na nią. Czekał na chwilę, gdy spotka kogoś, przy kim to, co przeżył, wyda się mniej tragiczne. Tak właśnie bywa, gdy doświadczy się najgorszego. Szuka się tych… tych, którym było gorzej… i wykorzystuje się ich do tego, by poczuć się lepiej z własnymi doświadczeniami”.

Mam świadomość, że czytelnik sięgający po thriller psychologiczny ma różne oczekiwania odnośnie fabuły, jak i poziomu psychozy. Ja zwracam uwagę przede wszystkim na związki przyczynowo skutkowe i logiczność poszczególnych wydarzeń. „Coraz większy mrok” wywołuje konsternację odnośnie zakończenia, które jest niejednoznaczne, i niepokój w trakcie całej lektury. To, co zrodził mózg autorki, to czysta psychoza, która dostarcza całego spektrum odczuć wszelkiego rodzaju. Oczywiście, nie wszystkie wydarzenia opisane w książce są wiarygodne, ale nie umniejszyło mi to przyjemności z czytania.

Na pewno znajdzie się wielu malkontentów – tak jak przy każdej pozycji. Dodatkowo, swoim zwyczajem, Hoover umieściła tu wątek romansowy, który z miejsca odepchnie wielu czytelników, ale nie można odmówić autorce pomysłowości i profesjonalizmu. Oby tak dalej.

– „Słyszałaś kiedyś o tak zwanych ludziach magnesach? Kręcę głową.
– (…) jesteśmy magnesami. Magnesami przyciągającymi katastrofy, które przychodzą jedna po drugiej”.

Od dłuższego czasu nie pisałam opinii na temat książek – aż do dzisiaj…
Żadna z przeczytanych w tym okresie pozycji nie wzbudziła we mnie potrzeby, aby cokolwiek o niej napisać. Ale nadszedł wreszcie moment...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Dominika zadrżała. Kreml. Majestatyczne gmachy, złocone sufity i strzeliste sale wypełnione po strop zakłamaniem, nieokiełznaną chciwością i okrucieństwem. Pałac zdrady. A ona, też zdrajczyni, choć innego rodzaju, przyjechała tu, żeby lizać z uśmiechem kamienną twarz nowego cara Rosji”.

Po wstrząsającym zakończeniu pierwszej części trylogii, kierujemy swój wzrok ponownie do Rosji, gdzie kapitan Dominika Jegorowa, agentka rosyjskiej SWR, zostaje przydzielona pod skrzydła sadystycznego zwierzchnika Aleksieja Ziuganowa, szefa kontrwywiadu SWR. Pętla na jej szyi coraz bardziej się zacieśnia. Zakochana w swoim oficerze prowadzącym, chce nadal pracować dla Amerykanów, ale jednocześnie jest pod stałą obserwacją zazdrosnego szefa, który w obawie o swoją własną pozycję stara się ją zlikwidować. Tak wkraczamy w drugi tom niebezpiecznej gry, która rzuci nas w najgłębsze zakamarki ludzkich dążeń.

„Przeniosła wzrok na Putina. Wciąż na nią patrzył i przeszedł ją zimny dreszcz. Znał prawdę? Jej tajemnicę? Reaktywowana agentka CIA, pseudonim Diva, kret w Służbie Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, nieświadomie pomachała pod stołem nogą. No i co mi teraz zrobisz, towarzyszu?”

W „Pałacu zdrady” Jason Matthews przestaje się patyczkować – mam na myśli to, że puszcza lejce fantazji i na całego rozprawia się z wszelakimi barierami. Rozwarstwienie między zacofaną Rosją i szlachetną Ameryką staje się jeszcze bardziej widoczne. Chociaż, muszę przyznać, że osobnicy, których Dominika ma „rozpracowywać” za pomocą swych wdzięków są jeszcze bardziej obleśni – przez autora porównywani między innymi do małp… Ale spośród tego całego motłochu wybija się postać niebieskookiego Władimira Władimirowicza, który swoją wyrazistą postacią przyćmiewa niechlubny gatunek swoich pobratymców. Oj, oj, Matthews ewidentnie zadrwił sobie z wytrawnego polityka. Z jednej strony przedstawił go w karykaturalny sposób, ale z drugiej strony, w pewnych aspektach tych opisów, trudno się z nim nie zgodzić. Taki trochę śmiech przez łzy. Pod koniec już zupełnie odleciał z tą postacią. Ale to fikcja literacka, więc wolna wola. Gdyby zawierzyć oczom autora i zamieścić w swej wyobraźni pana i władcę Rosji w ten sposób, to nie byłby tym kim jest... Oprócz tej znamienitej postaci otrzymujemy w pakiecie także słowiańskie rusałki, które widzi jedynie Dominika – taki pakiecik dołączony do synestezji poruszanej już w pierwszym tomie. I te nieszczęsne przepisy kulinarna, a jakże by inaczej...

Ale mimo tych wszelakich niedorzeczności, których nie sposób nie zauważyć, najzwyczajniej w świecie, Matthews robi dobrą robotę: angażuje czytelnika, nie pozwala mu odpocząć, wplata międzynarodowy szwindel, i dobrze argumentuje swoje posunięcia. Przedstawia brutalność świata w intensywnych obrazach. Najbardziej podobało mi się ukazanie różnorodności ludzkich motywacji do zdradzenia własnego kraju, szpiegostwa – autor przedstawia kilka odsłon, począwszy od głupoty i chciwości, a skończywszy na bezwzględności. Drugi tom jest głębszy i bardziej złożony, postacie mają mocniej rozwinięte rysy, a unosząca się atmosfera spisku jest jeszcze intensywniejsza. Nie każdy odnajdzie się w tym klimacie, ale mi ten format dostarczył niesamowitej rozrywki i dreszczyku emocji. Z niecierpliwością czekam na trzecią część.

„Dominika zadrżała. Kreml. Majestatyczne gmachy, złocone sufity i strzeliste sale wypełnione po strop zakłamaniem, nieokiełznaną chciwością i okrucieństwem. Pałac zdrady. A ona, też zdrajczyni, choć innego rodzaju, przyjechała tu, żeby lizać z uśmiechem kamienną twarz nowego cara Rosji”.

Po wstrząsającym zakończeniu pierwszej części trylogii, kierujemy swój wzrok ponownie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Czerwona jaskółka” jest współczesną powieścią szpiegowską kierowaną do mas. Ale czy na pewno? Obawiam się, że nie do końca. Owszem, przeciętny „czytacz”, jak najbardziej zrozumie fabułę, wyciągnie wnioski, ale lektura nie koniecznie sprawi mu przyjemność, gdyż zawiera szereg zawiłości jasnych i dostrzegalnych dla osób zaznajomionych z określoną terminologią. Uważam, że dużo więcej wyniesie z niej czytelnik obeznany z szeroko pojętą sytuacją międzynarodową, polityczną oraz biegły w systemach działania przywołanych w książce krajów.

Na pozycję tę trafiłam za sprawą filmu o tym samym tytule. Gdy dowiedziałam się, że powstał na podstawie książki, postanowiłam wstrzymać się z oglądaniem i zagłębić najpierw w pierwowzorze. No cóż, uważam, że film był dosyć dobry, ale jednak u mnie książka wygrywa. I dodam, że te dwa dzieła luźno łączą się fabularnie. Można powiedzieć, że reżyser jedynie inspirował się książką, gdyż środek ciężkości umieścił w innym miejscu, czego następstwem było też zmienione zakończenie poszczególnych wątków.

„Czerwona jaskółka” to współczesny thriller/sensacja osadzony w czasach Rosji Putina (początki jego prezydentury) – do czego jest szereg odniesień, ale brzmi tak, jakby był osadzony w okresie schyłku ZSRR. To napisana z rozmysłem, z pozoru spokojnie płynąca opowieść, która z biegiem czasu coraz bardziej się zapętla. Przenosimy się w świat dwóch graczy wrogo do siebie nastawionych. Rosyjska agentka wywiadu Dominika Jegorowa, która wbrew własnym przekonaniom (za namową wysoko postawionego wuja) zostaje wyszkolona na zawodową uwodzicielkę, ma zmierzyć się z agentem CIA Nathanielem Nashem, oficerem prowadzącym newralgicznego dla Amerykanów podwójnego szpiega „Marmura”. Ten wątek stanowi główny trzon akcji, na którym opiera się fabuła. Mamy również wątek miłosny, równie ważny dla działań bohaterów, ale mało rozbudowany – z czysto pragmatycznych względów, co jest uzasadnione.

Największym minusem książki jest brak obiektywizmu autora. Z racji tego, że sam, przez długi czas był agentem CIA, do cna nasiąknął ideologią „zachodu”. CIA to sami porządni ludzie. Bywają niechlubne wyjątki, ale to margines. Natomiast Rosjanie – samo zło. No chyba, że szpiegują dla USA – to wtedy inna sprawa ;) Oczywiście ten sam schemat ilustruje zewnętrzne przywary postaci – przystojni i uwodzicielscy Amerykanie kontra nieatrakcyjni Rosjanie. Wydaje mi się, że świat nie jest aż tak czarno biały, ale rozumiem wizję autora. Kolejnym minusem jest zaopatrzenie głównej bohaterki w dar zwany synestezją – patrząc na daną osobę widzi ona kolory/aurę, które pomagają jej określić emocje i intencje danej osoby. Uważam, że ten zabieg był zupełnie niepotrzebny. Owszem, ułatwił autorowi sprawę, ale odrealnił postać. Dużo lepiej wyglądałaby ta bohaterka mając po prostu przeczucie lub instynkt samozachowawczy. No i ostatni minus należy się za przepisy kulinarne na końcu każdego rozdziału – miałam wrażenie, że pochodzą od samego wujaszka Wani, zupełnie zbyteczne, ale co kto lubi.

Dla mnie, plusem jest przede wszystkim klimat – to z prawdziwego zdarzenia powieść szpiegowska poprowadzona na sprawdzonych wzorcach, solidnie. Czuć również to znamienne myślenie z bloku wschodniego, „beton” w czystej postaci, represje, korupcja, którego pozostałości mamy do dzisiaj. Jason Matthews przedstawia nam pracę agentów od podszewki. Oczywiście to nie jest nic innowacyjnego, umówmy się, nikt nie zdradza newralgicznych arkan pracy (szczególnie były agent), ale co nieco interesującego się pojawia. Ciekawość czytania nie opiera się na odkrywaniu tajemnic, które jako czytelnik przeważnie szybko poznajemy (tak było w moim przypadku), a na logicznym przedstawieniu podążania bohaterów do ich odkrycia. Książka klimatem przypomina mi powieści o Kuklińskim, z tym że naszą Dominiką kierowały trochę inne pobudki. Polecam fanom gatunku.

„Czerwona jaskółka” jest współczesną powieścią szpiegowską kierowaną do mas. Ale czy na pewno? Obawiam się, że nie do końca. Owszem, przeciętny „czytacz”, jak najbardziej zrozumie fabułę, wyciągnie wnioski, ale lektura nie koniecznie sprawi mu przyjemność, gdyż zawiera szereg zawiłości jasnych i dostrzegalnych dla osób zaznajomionych z określoną terminologią. Uważam, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

LOVE STORY W STYLU HOLLYWOOD

Przyznam, że czytając drugą część losów Bethany i Matthew czułam się, jakbym oglądała amerykańską produkcję filmową, rodem z Hollywood. Autorka miała rozmach, ale również solidne podstawy, dzięki czemu wypadła wiarygodnie. Drugi tom nie pozwala na odpoczynek, i moim zdaniem, jest lepszy od pierwszego – gdyby nie konieczność snu, to przeczytałabym go jednym „ciągiem”.

„Bo pewien PR-owiec miał rację. Znacznie łatwiej jest udawać miłość, gdy jej nie ma… niż ukryć, że kogoś kochasz, gdy tak jest”.

Od bardzo dawna nie czytałam historii w podobnym stylu. Bo choć miłość niewątpliwie napędza akcję, buduje napięcie i wysysa z resztek egoizmu, to jednak proza życia dewastuje pozostałości złudzeń i każe twardo stąpać po ziemi. Nina Reichter, za licznymi obliczami miłości, przedstawia również kalkę społeczeństwa, która odzwierciedla różne metody postępowań, najrozmaitsze systemy wartości i kierunki rozwoju. Podążając za głównymi bohaterami, widzimy ich stopniową przemianę – to, co kiedyś wydawało się nierealne, nagle stanowi normę. Niechęć do pewnych działań przeradza się w akceptowalne zasady gry.

Pierwsza część dwutomowego cyklu, to w głównej mierze rozważania psychologiczne i budowanie relacji, natomiast druga została zdominowana przez obrazy z różnych mieszkań, hoteli i planu produkcji przeplatane wewnętrznymi przeżyciami i walką z samym sobą. Walką dosłownie i w przenośni. Walką o to, czy warto postępować zgodnie z własnym sercem, rozumem, czy może ogólnie przyjętymi normami? Walką o słuszną sprawę. Ukazuje również, co tak naprawdę liczy się w naszym życiu. Ale przede wszystkim unaocznia, czy warto być przyzwoitym człowiekiem…

„Tak sobie myślę… Może robienie właściwych rzeczy z niewłaściwych powodów… jest nadal… niewłaściwe?”

LOVE STORY W STYLU HOLLYWOOD

Przyznam, że czytając drugą część losów Bethany i Matthew czułam się, jakbym oglądała amerykańską produkcję filmową, rodem z Hollywood. Autorka miała rozmach, ale również solidne podstawy, dzięki czemu wypadła wiarygodnie. Drugi tom nie pozwala na odpoczynek, i moim zdaniem, jest lepszy od pierwszego – gdyby nie konieczność snu, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

LOVE STORY DLA MYŚLĄCYCH

Książkę polecono mi już ponad rok temu, ale nauczona doświadczeniem – wiedząc, że to powieść dwutomowa – wolałam poczekać na wydanie obydwu części, i było to zdecydowanie dobre posunięcie, gdyż kluczowy moment, jak można się było spodziewać, został przerwany wraz z końcem pierwszego tomu.

Gdyby nie entuzjazm innej czytelniczki, to zapewne przerwałabym lekturę. Po pierwszych 100 stronach miałam moment zwątpienia, czy wogóle warto brnąć dalej. Liczne górnolotne frazesy i wydumane banały to coś, co z miejsca mnie odpycha. Ale nie zrezygnowałam. Kolejne 100 stron pozwoliło mi bardziej zatopić się w lekturze, ale nie widziałam w niej niczego, co kazałoby mi czytać dalej. Jednak w pewnym momencie coś „zagrało”, i po tym długim rozpędzie, wreszcie chwyciło mnie tak, że dobiłam do połowy, a zanim się obejrzałam nastąpił koniec, i zamiast opisać wrażenia z pierwszego tomu, od razu chwyciłam za drugi.

Nie jest to typowa historia o miłości, w której autorka serwowałaby nam utarte schematy i podążała wydeptanymi do granic możliwości ścieżkami. Ninie Reichter udało się połączyć dobrą literaturę z love story, i zwyczajnym, szarym życiem. Owszem, brylujemy momentami na salonach wyższych sfer obracających milionami dolarów, ale tylko po to, aby ujrzeć za czym gonią, i do czego ich to prowadzi. Wątek przewodni został zdominowany przez mężczyzn określających siebie mianem PUA (pick-up artist), czyli trenerów podrywu. Losy jednego z takich „instruktorów” nieopatrznie splatają się ze ścieżką zawodową i prywatną dziennikarki magazynu dla kobiet.

Autorka ukazuje różne oblicza miłości i relacji międzyludzkich. Niczego nie upraszcza, unaoczniając również brzydotę i prozę życia. Główni bohaterowie: Matthew i Bethany, dzielą się z czytelnikiem częścią siebie, solidnym kawałkiem swojego życia, i myślę, że warto dać im szansę na pokazanie właściwej perspektywy wyborów, z którymi musieli się zmierzyć…

LOVE STORY DLA MYŚLĄCYCH

Książkę polecono mi już ponad rok temu, ale nauczona doświadczeniem – wiedząc, że to powieść dwutomowa – wolałam poczekać na wydanie obydwu części, i było to zdecydowanie dobre posunięcie, gdyż kluczowy moment, jak można się było spodziewać, został przerwany wraz z końcem pierwszego tomu.

Gdyby nie entuzjazm innej czytelniczki, to zapewne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

WALKA DAWIDA Z GOLIATEM

THRILLER PRAWNICZY W NAJLEPSZEJ ODSŁONIE

PRAWIE 1000 STRON UCZTY INTELEKTUALNEJ

Muszę przyznać, że Roberto Santiago wysoko wywindował poprzeczkę. Zupełnie nie spodziewałam się, że trafię na tak dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach powieść – tym bardziej, że jest debiutancka, wcześniej autor pisał historie dla młodszych odbiorców. Największym atutem prozy Santiago jest maksymalne jej uwiarygodnienie – nawet tam, gdzie wydarzenia są mniej prawdopodobne, wydają się jednak prawdziwe ze względu na naszpikowanie profesjonalną otoczką. Widać, że pisarz włożył w to dzieło ogromną ilość pracy oraz wysiłku. I nie mam tu na myśli tylko jakości słowa pisanego – która jest bardzo dobra – ale przede wszystkim znajomość zagadnień z różnych dziedzin tj. prawo, psychologia, światek hazardu. Mam również świadomość, że autor korzystał z konsultacji ze specjalistami różnych profesji, gdyż wszelkie niuanse zostały zachowane, i tym bardziej podziwiam jego umiejętność zgrabnego lawirowania na różnych polach bez usilnego upiększania i przerostu formy nad treścią – bez zadęcia. Każdy poruszony przez autora wątek, był po coś, każdy został w odpowiednim momencie dopełniony. I, co najważniejsze, odczuwałam radość odkrywania z elementami zaskoczenia, miast sztampowego schematu.

„Cała ja. Zmienna. Cyklotymiczna. Nieobliczalna. Kłębowisko sprzeczności. Córka, wnuczka i pewnie prawnuczka wielopokoleniowego rodu kobiet pięknych, niezależnych, skłonnych do depresji i złości”.

Na kartach powieści zostało przedstawione całe spektrum pełnokrwistych, wyrazistych postaci. Dobre i złe charaktery. Idziemy za rękę z Aną Tramel – „upadłą” prawniczką, która co rusz odbija się od dna, wypływa na powierzchnię, i znowu tonie. To postać niejednoznaczna, wielowymiarowa, ale dzięki temu ciekawa i wyjątkowa. Jej wola walki imponuje. To jedna z tych osób, którą wyrzucimy drzwiami, a wejdzie oknem.

Roberto Santiago stworzył znakomicie skrojony, wielowątkowy thriller. Znakiem rozpoznawczym pisarza, w moim odczuciu, pozostanie cięty język oraz dbałość o każdy szczegół. Ale największe brawa należą się autorowi za szacunek do czytelnika, któremu nie oferuje wytłumaczenia „bo tak”, tylko pieczołowicie wyjaśnia „dlaczego tak”, a nie inaczej. Książkę polecam czytelnikom doceniającym analizę i dedukcję. Nie ma tu spektakularności. Oczywiście są zwroty akcji, ale autor postawił na myślenie. To powieść o chwytaniu tego, co niemożliwe, walce do końca, ale przede wszystkim, o drugiej szansie i znaczeniu zaufania. Z chęcią zobaczyłabym tę powieść na dużym ekranie.

WALKA DAWIDA Z GOLIATEM

THRILLER PRAWNICZY W NAJLEPSZEJ ODSŁONIE

PRAWIE 1000 STRON UCZTY INTELEKTUALNEJ

Muszę przyznać, że Roberto Santiago wysoko wywindował poprzeczkę. Zupełnie nie spodziewałam się, że trafię na tak dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach powieść – tym bardziej, że jest debiutancka, wcześniej autor pisał historie dla młodszych odbiorców. Największym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nadal uważam, że pani Magda Mila pisze jedne z lepszych erotyków na rynku.

Ale…

Tym razem muszę – choć bardzo tego nie chcę – coś uwypuklić. Mianowicie, pierwszy tom „Tonąca w błękicie” zachwycił mnie, dlatego że był innowacyjny. Nic takiego wcześniej nie czytałam. Zaś drugi tom „Tańcząca w ogniu” niestety już taki nie jest. Miejscami bardzo przypominał mi serię „Proś mnie o co chcesz” Megan Maxwell.

Oczywiście nie mam na myśli żadnego plagiatu – jest to moje subiektywne odczucie dotyczące tylko określonych scen. Najzwyczajniej w świecie niektóre sytuacje były jakby żywcem wyjęte z przytoczonej serii i włożone do tej książki. Dla mnie skojarzenia były ewidentne, co najmniej w dwóch przypadkach. Mam na myśli kamerę (jeśli ktoś czytał to skojarzy) oraz postać przyjaciela – Gerarda (dla porównania postać Björna). „Pocałunki dla wybranych” stosuje wiele autorek, więc do tego już się nie odnoszę.

Pomijając to, co powyżej, całość fabuły wypadła bardzo dobrze. Zetknięcie ze sobą dwóch tak bardzo wyzwolonych postaci podziałało na korzyść. Rysy poszczególnych bohaterów kształtowane były konsekwentnie, a sam pomysł na połączenie ich losów ciekawy.

Obydwie części tej serii są bardzo odważne, zawierają sceny mocno erotyczne (18+) – dlatego przy wyborze lektury należy się z tym liczyć.

Nadal uważam, że pani Magda Mila pisze jedne z lepszych erotyków na rynku.

Ale…

Tym razem muszę – choć bardzo tego nie chcę – coś uwypuklić. Mianowicie, pierwszy tom „Tonąca w błękicie” zachwycił mnie, dlatego że był innowacyjny. Nic takiego wcześniej nie czytałam. Zaś drugi tom „Tańcząca w ogniu” niestety już taki nie jest. Miejscami bardzo przypominał mi serię „Proś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jakoś nie mogę przekonać się do historii tworzonych przez tę autorkę. Niby wydarzenia przez nią opisywane powinny wzbudzać określoną gamę emocji, a jednak u mnie wywołują, w przeważającej części, znudzenie i sceptycyzm. Przez pierwszy tom tej serii niestety nie przebrnęłam (kompletnie nie moja bajka), ale trzeci zaintrygował mnie opisem oraz różnicą wieku między bohaterami, i dlatego postanowiłam spróbować.

Książka jest przyzwoicie przetłumaczona, ma nawet niezłą fabułę, ale zupełnie mi nie po drodze z tak sztucznie wykreowanymi postaciami – oderwanymi od rzeczywistości. Sam pomysł na ujęcie tematu był dobry, poruszane kwestie istotne, ale autorka, w mojej ocenie, dość znacząco je spłyciła. Dwójka głównych bohaterów myślała głównie dolnymi partiami ciała, i dlatego inne ich przemyślenia, bardziej warte uwagi, poznajemy dopiero pod koniec książki. Na plus działał fakt, że po raz pierwszy poznałam książkową Lunę – nazwę mojego nicka na LC ;)

Z Panią Shen raczej mi nie po drodze – a przynajmniej z serią „Święci Grzesznicy”.

Jakoś nie mogę przekonać się do historii tworzonych przez tę autorkę. Niby wydarzenia przez nią opisywane powinny wzbudzać określoną gamę emocji, a jednak u mnie wywołują, w przeważającej części, znudzenie i sceptycyzm. Przez pierwszy tom tej serii niestety nie przebrnęłam (kompletnie nie moja bajka), ale trzeci zaintrygował mnie opisem oraz różnicą wieku między bohaterami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Płatki wspomnień” jednoznacznie kojarzą mi się z bajką o Kopciuszku – w wersji hard porno…
Przy czym zamiast pantofelka mamy ręcznie zdobione kapcie.

Jestem czytelniczką, która nie stroni od erotyki, ale tutaj przyznam, że musiałam dokształcać się z nazewnictwa, i dodam, że ta wiedza jest z gatunku tych, które nie są mi do szczęścia potrzebne. Zdaję sobie sprawę, że ludzie mają różne gusta, ale mnie czytanie początkowych rozdziałów zwyczajnie obrzydzało… Chociaż, widzę po opiniach, że większość jest zachwycona – o gustach się nie dyskutuje. W moim odczuciu, istnieje ogromna różnica między erotyzmem, a pornografią.

O tym, że nie przerwałam lektury już w trakcie, zadecydowały psychopatyczne notatki zamieszczone na końcu wybranych rozdziałów, które wskazywały na obecność dodatkowej postaci, skrzętnie ukrytej pośród innych – chęć jej poznania motywowała mnie do dalszego czytania. Generalnie fabułę można streścić w postaci schematu o biednej dziewczynie pragnącej lepszego życia, która za sprawą przypadku znalazła się w ramionach bogatej kobiety (tak, tak), po czym zapragnęła mężczyzny, i tym samym trafiła prosto pod skrzydła dewianta, a następnie zwiała, i odnalazła schronienie u boku bogatego biznesmena – oczywiście zakochanego w niej bez reszty. Nakreśliłam ¾ obszernej książki, pozostała część to zwrot akcji, i zmiana konwencji na rzecz thrillera.

Doceniam chęć autorki zaznajomienia czytelnika z określonymi środowiskami – nic nie upiększała, tylko znaturalizowała pewne zjawiska. Ostatnia część książki była całkiem ciekawa, momentami naciągana, ale czytałam z zainteresowaniem. Podobało mi się również nakreślenie różnic kulturowych oraz przemyślenia poszczególnych bohaterów – momentami bardzo piękne. Na uwagę zasługuje również okładka.

„Czasami myślę, że jesteśmy tu, na ziemi, żeby cierpieć, a jedyne, co nas różni, to skala doznawanego cierpienia. Jedni bardziej, inni mniej, ale wszyscy cierpimy. A szczęście? Mamy je tylko na chwilę”.

Tak, jak wspomniałam, pewnie znajdą się miłośnicy takich książek. Dla mnie wszystkiego było za dużo: dominacja, związek lesbijski, płynne przejście do związku heteroseksualnego, parafilia… stop – nie brnijmy w to dalej. Nagromadzenie różnorodności z domieszką perwersji poskutkowało, w moim odczuciu, brakiem wiarygodności – tego wszystkiego wystarczyłoby na dwie książki. Dla porównania, pozycja „The Siren” Tiffany Reisz również traktuje o dominacji – autorka odniosła się do kilku kwestii, ale każda była poruszona w konkretnym celu i wymagała głębszego przemyślenia.

„Oficjalne recenzentki” mają rację: o książce nie da się zapomnieć… Tylko, że nie zapamiętałam jej w sposób, jaki bym chciała – a jedynie za sprawą konkretnej, obleśnej sceny...

Sami musicie zdecydować, czy ta książka jest dla Was.

„Płatki wspomnień” jednoznacznie kojarzą mi się z bajką o Kopciuszku – w wersji hard porno…
Przy czym zamiast pantofelka mamy ręcznie zdobione kapcie.

Jestem czytelniczką, która nie stroni od erotyki, ale tutaj przyznam, że musiałam dokształcać się z nazewnictwa, i dodam, że ta wiedza jest z gatunku tych, które nie są mi do szczęścia potrzebne. Zdaję sobie sprawę, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„– Świat się czasami kończy i zapomina zabrać cię ze sobą.
Rozumiem”.

To moja czwarta przygoda z książkami pani Jewel – powiedziałabym, że najbardziej wyważona i nie tak szokująca jak pozostałe, ale równie ciekawa i poruszająca. Emocje buzują na każdym kroku: łzy wzruszenia i radości, gniew, rozczarowanie – a to tylko niektóre z nich. Tym razem autorka zrzuca bombę już w prologu, potem jest spokojniej, ale to nie znaczy, że mniej emocjonalnie.

„Nie chcę niczego znajomego – bo właśnie to mnie zniszczyło.
Nie chcę przewidywalności – bo to nic ponad bolesną iluzję.
Kierowanie się rozumem za bardzo boli. Chcę po prostu zaistnieć
w czysto fizyczny sposób”.

Jewel to autorka, której nie można obsadzić w sztywne ramki i powiesić na ścianie – ona łapie za serce i nie chce puścić jeszcze długo po lekturze. Jej stylu i klasy nie można porównać z żadną inną autorką współczesnych romansów. W jednej postaci umieszcza jednocześnie jej dorosłość/dojrzałość i pomysłowość dziecka. Innym wychodzi to karykaturalnie, a Jewel zabawnie i z rozmysłem. Tym samym, pisarka uwalnia od czytelniczego marazmu. Jewel wyróżnia również to, że czasami szokuje i wytrąca z równowagi (akurat nie w tej pozycji), ale nie robi tego dla samego faktu zszokowania, czy też braku pomysłu na daną postać, ale wyraźnie mając na celu coś głębszego i wartego przemyślenia.

„Jesteśmy jak piłeczki obijające się o siebie, skaczące
w przeciwnych kierunkach, aż znów pisane nam jest zderzenie.
A każde kolejne wydaje się bardziej wybuchowe”.

Jewel to jedna z tych autorek, której część czytelników nie lubi, kolejni nie rozumieją, a jeszcze inni uwielbiają – oczywiście jestem w tej trzeciej grupie. Wiadomo, że książki to nie są ciastka, które mają każdemu smakować tak samo. „Pan Perfekcyjny”, to historia o odnajdowaniu drugiej szansy. Nie o wybaczaniu, ale zrozumieniu. Autorka w swoich książkach „postanowiła poćwiczyć sztukę wzmocnienia doznań, zwaną inaczej pisaniem” – moim zdaniem wychodzi jej to znakomicie.

Polecam miłośniczkom nieszablonowych romansów.

„– Świat się czasami kończy i zapomina zabrać cię ze sobą.
Rozumiem”.

To moja czwarta przygoda z książkami pani Jewel – powiedziałabym, że najbardziej wyważona i nie tak szokująca jak pozostałe, ale równie ciekawa i poruszająca. Emocje buzują na każdym kroku: łzy wzruszenia i radości, gniew, rozczarowanie – a to tylko niektóre z nich. Tym razem autorka zrzuca bombę już w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Nikt nie może przez dłuższy czas nosić jednej twarzy dla siebie, a drugiej dla tłumu, nie narażając się na to, że w końcu sam nie będzie wiedział, która jest prawdziwa”. (Shelley Winters)

„W żywe oczy” to thriller psychologiczny napisany w znacznej części w formie scenariusza. Narratorką jest Claire, kursantka The Actors Studio, która bawi się z czytelnikiem w kotka i myszkę. Przedstawia nam świat z własnej perspektywy, ale co jest w nim prawdziwe, a co nie? Tego do końca nie wiadomo.

„Jest takie wspaniałe ćwiczenie stworzone przez legendarnego nauczyciela gry aktorskiej Sanforda Meisnera: dwoje aktorów powtarza nawzajem swoje słowa. Pokazuje ono, że w gruncie rzeczy słowa znaczą to, co chcemy, żeby znaczyły. Że scenariusz nie jest biblią, jest punktem wyjścia. Tekst i podtekst”.

Pierwszy raz spotkałam aż tak zakręcony thriller, w którym ciągle zmieniałam zdanie. Moja racjonalna strona wybrała sobie winowajcę, i akurat trafiłam, ale do końca nie można mieć tej pewności, bowiem nic tam nie jest konwencjonalne ani pewne. Sam pomysł i przebieg fabuły bardzo mi się podobały. Teatralny światek i poezja Baudelaire’a stworzyły odpowiedni klimat. W powietrzu czuło się dawkowane napięcie i tajemniczość. Ocenę znacznie obniża tandetne zakończenie oraz kardynalny błąd popełniony już na początku książki. Autor zapomniał o pewnej kwestii, i miałam nadzieję, że w którymś momencie do niej wróci, wyjaśni, ale on kompletnie to zignorował.

Odbiór książki w dużej mierze zależy od zainteresowania tematyką zawartą w fabule (aktorstwo, poezja). Mi przypadła do gustu, dlatego jestem w stanie przymknąć oko na niektóre niedorzeczności.

„– Wiesz, Baudelaire napisał wiersz o takiej sytuacji. [...] – Opisał w nim zoo wypełnione najróżniejszym występkiem. I zadał pytanie: kto jest jeszcze gorszym potworem? Odpowiedź brzmi: ty, czytelniku, ty, który delektujesz się okropieństwami w jego wierszach, nie musząc plamić krwią własnych rąk”.

„Nikt nie może przez dłuższy czas nosić jednej twarzy dla siebie, a drugiej dla tłumu, nie narażając się na to, że w końcu sam nie będzie wiedział, która jest prawdziwa”. (Shelley Winters)

„W żywe oczy” to thriller psychologiczny napisany w znacznej części w formie scenariusza. Narratorką jest Claire, kursantka The Actors Studio, która bawi się z czytelnikiem w kotka i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

NEGATYWY

Powstrzymam się od oceny tej pozycji, bowiem autor trafił w strunę, której unikam w książkach – ideologizacja. Max Czornyj napisał książkę pod określoną tezę – kościół jest be, nienawidzę księży. Jeśli sięgam po thriller, to chciałabym się skupić na fabule, a nie osobistych wycieczkach autora typu: „Weź i zrób z tym, co tylko zechcesz. Najlepiej wsadź w dupę jakiemuś księdzu, niech ma dowód, że celibat to tylko sposób na uniknięcie problemów” - mowa o obrączce. „Polskość” autora aż przebija. To nie jest tak, że tego typu wstawki mnie oburzają – nic z tych rzeczy, ale jeśli nie mają z niczym związku, a jedynie zostają na siłę upychane, żeby „uatrakcyjnić” postać, to wtedy mnie zwyczajnie irytują. Dodajmy do tego „przypadkowe” kanały telewizyjne, które ogląda główny bohater – TVN24 i Polsat News, i mamy jasność sytuacji. Do pełnego obrazu zabrakło mi jedynie sięgania „mimochodem” po „Gazetę Wybiórczą” - a nie, wróć, jednak coś było…

Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie da się być bezstronnym, każdy ma swoje poglądy, ale nie należy ich wdrażać w umysł każdej postaci zupełnie bez powodu, bo bystrzejszy czytelnik od razu to dostrzeże.

Innym elementem, który mnie irytował było zaopatrzenie głównego bohatera – dorosłego faceta – w elektroniczną zabawkę tamagotchi (wiecie, takie interaktywne zwierzątko, które bawiąc – uczy; je i robi kupę – przeznaczone dla małych dzieci)…. Generalnie wszystkie postacie były co najmniej dziwne.

POZYTYWY

Sam pomysł na fabułę bardzo mi się podobał. Nad tekstem należałoby trochę popracować, ale budowanie napięcia należy docenić. Wir wydarzeń nie wciągnął mnie na tyle, że nie byłabym w stanie się oderwać – czytałam przez parę dni, ale przynajmniej książkę można określić mianem thrillera psychologicznego.

Podczas czytania skupiłam się bacznie na jednym elemencie fabuły, ponieważ podejrzewałam, że tam odnajdę klucz do rozwiązania zagadki. Dobrze węszyłam, ale zwyczajnie autor w pewnym aspekcie minął się z prawdą, dlatego jej odkrycie było utrudnione.

Najbardziej podobała mi się teoria o naturalnej eliminacji szczęścia – uważam to za mądry przyczynek do późniejszych wydarzeń. Doceniam również morał płynący z wydźwięku całej historii. Posłowie autora nie było dla mnie niczym odkrywczym, ponieważ interesuję się tego typu sprawami, ale może nie każdy jest na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami, więc dobrze, że zostało ono umieszczone.

NEGATYWY

Powstrzymam się od oceny tej pozycji, bowiem autor trafił w strunę, której unikam w książkach – ideologizacja. Max Czornyj napisał książkę pod określoną tezę – kościół jest be, nienawidzę księży. Jeśli sięgam po thriller, to chciałabym się skupić na fabule, a nie osobistych wycieczkach autora typu: „Weź i zrób z tym, co tylko zechcesz. Najlepiej wsadź w dupę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Mam wrażenie, jakby mój mózg przestał działać, jakby nie potrafił przetrawić tego, co się tu dzieje”.

Naszły mnie nostalgiczne wspomnienia…
Kiedy byłam nastolatką oglądałam sporo seriali paradokumentalnych o zabarwieniu kryminalnym i detektywistycznym. Obecnie nie oglądam telewizji, ale myślę, że nadal takie istnieją. Gdybym miała napisać książkę na podstawie takiego serialu, to właśnie wyglądałaby podobnie do tej oto perełki „Muszę to wiedzieć”. Tylko, że sięgając po książkę opatrzoną określonym gatunkiem literackim oczekuję minimalnego zachowania poziomu akceptowalnego dla tego typu literatury. Przede wszystkim research. To nie są już te czasy, kiedy słowo „szpieg” czy „analityk CIA” wywoływały zdziwienie, i przeciętny człowiek nie ma pojęcia, jak wygląda praca takiej osoby. Między wyobrażeniem o takiej pracy, a faktami istnieje olbrzymia różnica. Karen Cleveland niestety obrała kurs na wyobraźnię – aż mi się nie chce wierzyć, że sama była analitykiem w CIA – wystarczy porównać jej pisaninę z tym, co prezentuje agent CIA Jason Matthews. Książka wygląda tak, jakby autorka coś tam usłyszała, dołożyła swoje trzy grosze, i tak oto powstał bestseller sprzedażowy.

To oszustwo marketingowe, na które dałam się nabrać. Byłam tak zachęcona, że przeczytałabym tę książkę nawet, gdyby miała same negatywne oceny - w końcu napisała ją znawczyni tematu. Jeśli pracują tam tak przenikliwe umysły, to współczuję. O tym, że to nie jest thriller w klimacie szpiegowskim, na który liczyłam, przekonałam się już po 50 stronach, ale miałam jeszcze nadzieję na zgrabną, wciągającą historię – nic z tego. Jedyny plus, jaki mogę wymienić, to potraktowanie na równi wywiadów rosyjskiego i amerykańskiego – zazwyczaj w książkach ukazywane jest zacofanie Rosji i gloryfikacja Ameryki – ale ten plus ma się nijak do całego steku bzdur tu zawartych. Nie ma również mowy o jakimkolwiek dreszczyku emocji i zaskakujących zwrotach akcji. Największym smaczkiem jest główna bohaterka – analityk CIA – która wnikliwością analityczną nie przewyższa przedszkolanki (bez urazy dla wykonujących ten zawód, który podałam przykładowo).

Nie polecam.

„Mam wrażenie, jakby mój mózg przestał działać, jakby nie potrafił przetrawić tego, co się tu dzieje”.

Naszły mnie nostalgiczne wspomnienia…
Kiedy byłam nastolatką oglądałam sporo seriali paradokumentalnych o zabarwieniu kryminalnym i detektywistycznym. Obecnie nie oglądam telewizji, ale myślę, że nadal takie istnieją. Gdybym miała napisać książkę na podstawie takiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wierzysz… wierzysz, że z czegoś brudnego i wstrętnego może powstać coś dobrego?”

Nazwisko autorki już od jakiegoś czasu bombarduje mnie ze wszystkich stron za sprawą kolejnych nowych tytułów i niezliczonych zachwytów czytelników. Dlatego postanowiłam sama przekonać się, czy te opinie opatrzone dziesięcioma gwiazdkami mają chociaż minimalne pokrycie w rzeczywistości…

Moim zdaniem „Adam”, to dobra książka, w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale fakt, że inne rodzime autorki piszą poniżej akceptowalnego poziomu, nie oznacza równocześnie, że należy popadać w zachwyt nad dobrymi książkami.

Na wstępie zaznaczę, że mnie ta pozycja nie porwała, zwyczajnie nie trafiła w mój czytelniczy gust, ale zamierzam podkreślić jej walory, które odróżniają ją od całej masy innych romansów. Po pierwsze – moim zdaniem najważniejsze – nie czułam, że czytam książkę rodzimej autorki. Ta historia mogłaby się wydarzyć dosłownie wszędzie, nie koniecznie w Polsce – i za to ogromny plus. Jeśli ktoś czyta dużo romansów, ten od razu dostrzeże różnicę. Po drugie, ładny język: barwny z dużą ilością opisów i przemyśleń głównej bohaterki. Po trzecie: fabuła, która została bardzo dobrze skonstruowana – widać, że autorka sobie wszystko przemyślała i konsekwentnie realizowała zamierzony plan. Kolejne, równie istotne, książka niesie za sobą przesłanie, zawiera jakąś wartość. Skoro jest tyle plusów, to dlaczego lektura była jedynie dobra? Ponieważ nie wsiąknęłam do świata bohaterów, a jedynie im się przyglądałam – dla mnie to najistotniejsza kwestia przy czytaniu romansów. Poza tym, autorka podjęła się ukazania niezwykle istotnych kwestii, ale nie czułam powagi sytuacji. Być może, ten zabieg został zastosowany z premedytacją, żeby umożliwić czytanie młodszym czytelnikom, ale mimo wszystko pewne elementy wymagały głębszego uwypuklenia. Nie ukrywam, że były też fragmenty, które czytałam na siłę, ponieważ zostały nadmiernie rozbudowane.

Mnie ta książka nie zachwyciła, ale myślę, że wiele osób znajdzie tu coś dla siebie. Poleciłabym tą pozycję młodszym wielbicielkom romansów oraz miłośniczkom new adult (które znajdziemy w każdej grupie wiekowej). Pozycja warta uwagi.

„Wierzysz… wierzysz, że z czegoś brudnego i wstrętnego może powstać coś dobrego?”

Nazwisko autorki już od jakiegoś czasu bombarduje mnie ze wszystkich stron za sprawą kolejnych nowych tytułów i niezliczonych zachwytów czytelników. Dlatego postanowiłam sama przekonać się, czy te opinie opatrzone dziesięcioma gwiazdkami mają chociaż minimalne pokrycie w rzeczywistości…

Moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zabrałam się za lekturę tej książki z pełną świadomością tego, jaki schemat mnie czeka, i właśnie to dostałam – czyli piękną historię rozwijającego się uczucia, z tematem zakazanej miłości. Nie ma tu niczego, o czym bym już wcześniej nie czytała, a jednak lektura sprawiła mi mnóstwo przyjemności i dostarczyła wielu salw śmiechu.
Mariana Zapata to autorka, którą trochę już poznałam i wcześniej ceniłam jej twórczość, ale tą pozycją trafiła centralnie w to, czego od niej oczekiwałam.

Autorkę wyróżnia to, że jeżeli podejmuje się jakiegoś tematu – w tym przypadku tłem romansu była kobieca piłka nożna – to przynajmniej stara się zagłębić w tematykę, i nie wyjść na dyletanta, co nie jest obce innym twórcom romansów. W mojej biblioteczce znajduje się specjalna kategoria książek oznaczona jako „zakazana miłość”. Z premedytacją wyszukuję tego typu tematów, ale znaleźć sensowną książkę jest – wbrew pozorom – coraz trudniej. Dodatkowym atutem tej pozycji jest międzynarodowe towarzystwo, co uatrakcyjnia fabułę. Obcojęzyczne wstawki były dla mnie walorem, ale biorę pod uwagę to, że dla innych mogą stanowić minus. Mariana Zapata poruszyła w swym utworze także inne ważne kwestie np. cena sławy, współzawodnictwo – nie zawsze fair play, i to co niestety zdominowało wiele dyscyplin sportowych – nadużycia władzy decydentów kosztem zawodników.

Polecam, ale tylko wielbicielkom romansów z powolnie rozwijającym się uczuciem. Dla innych czytelników będzie to droga przez mękę ;)

Zabrałam się za lekturę tej książki z pełną świadomością tego, jaki schemat mnie czeka, i właśnie to dostałam – czyli piękną historię rozwijającego się uczucia, z tematem zakazanej miłości. Nie ma tu niczego, o czym bym już wcześniej nie czytała, a jednak lektura sprawiła mi mnóstwo przyjemności i dostarczyła wielu salw śmiechu.
Mariana Zapata to autorka, którą trochę już...

więcej Pokaż mimo to