rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Znakomity debiut z gatunku tych, które trzeba odchorować, który zostawia trwały ślad w pamięci. Długo zbierałam się w sobie, by cokolwiek napisać o tej książce i nadal brakuje mi słów, choć minął rok od lektury "Pustostanu".

Autorka rozwala system, zaskakuje precyzyjnym, pięknym językiem (kiedy ostatni raz przeczytaliście słowo "szadź"?), ciekawą konstrukcją fabuły, nieszablonowym podejściem do bohatera i absolutnie mistrzowskim potraktowaniem czytelnika. Agnieszka Nietresta-Zatoń pisze, jak rasowy pisarz! Czytelnik jest bez szans; każde kolejne słowo wwierca mu się precyzyjnie w głowę, boli do żywego, ale nie jest w stanie oderwać się od lektury.

Największą siłą przekazu "Pustostanu" jest prawda. Prawda, z którą nie mamy szans polemizować. Prawda, która uwiera jak za ciasne buty. Prawda, której sami przed sobą nie chcemy przyznać, a w której autorka zanurza nas już od pierwszych stron i aż do końca nie pozwala wychylić głowy nad powierzchnię. Topimy się w niej, dławimy, tracimy oddech, ale czytamy dalej, nie mogąc przerwać.

Ignacy Karpowicz tak napisał o "Pustostanie": Książka wciąga i trzyma jak toksyczna rodzina. Świetnie napisane, chwilami nieodparcie śmieszne - przerażająco śmieszne, bo prawdziwe".

Nic dodać, nic ująć. Warto B A R D Z O przeczytać. Trudna, wymagająca i jednocześnie niezwykle wartościowa lektura. Polecam szczerze! ArtMagda.

Znakomity debiut z gatunku tych, które trzeba odchorować, który zostawia trwały ślad w pamięci. Długo zbierałam się w sobie, by cokolwiek napisać o tej książce i nadal brakuje mi słów, choć minął rok od lektury "Pustostanu".

Autorka rozwala system, zaskakuje precyzyjnym, pięknym językiem (kiedy ostatni raz przeczytaliście słowo "szadź"?), ciekawą konstrukcją fabuły,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lekka i przyjemna opowieść w sam raz na długie, jesienne wieczory.

Zaskoczyło mnie, że mimo przewidywalnego schematu fabuły, czytało się dobrze. Autorka większość akcji opowiedziała w świetnych dialogach; dynamicznych, naturalnie brzmiących, dobrze skonstruowanych.

Czytanie tego typu książek, to jak oglądanie "Pretty Woman" - wiemy, jak się skończy, a i tak z wypiekami na twarzy śledzimy akcję, kibicując bohaterom.

"Nie mój jedyny" to dowód na to, że literatura popularna nie musi być niska, że może być naprawdę poprawnie napisana i może rozbudzać w czytelniku znacznie większe emocje, niż można by się tego było spodziewać.

Polecam, ArtMagda.

Lekka i przyjemna opowieść w sam raz na długie, jesienne wieczory.

Zaskoczyło mnie, że mimo przewidywalnego schematu fabuły, czytało się dobrze. Autorka większość akcji opowiedziała w świetnych dialogach; dynamicznych, naturalnie brzmiących, dobrze skonstruowanych.

Czytanie tego typu książek, to jak oglądanie "Pretty Woman" - wiemy, jak się skończy, a i tak z wypiekami...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Historia Mademoiselle Oiseau Lovisa Burfitt, Andrea de La Barre de Nanteuil
Ocena 6,9
Historia Madem... Lovisa Burfitt, And...

Na półkach: ,

Na jakiś czas odstawiłam czytanie, zniechęcona ilością kiepskich książek, o których napisałam wam w trzech ostatnich postach. Dosyć już miałam tych rozczarowań, tych miałkich powieści, nijakich bohaterów i słów nadmuchanych niczym wydmuszki.

Historia Mademoiselle Oiseau, recenzja, ArtMagda, Literackie
Ale nie czytać, to jak nie oddychać. A ja nie umiem długo wytrzymać bez powietrza. Kolejny raz złą passę przerwała publikacja Wydawnictwa Literackiego. Kolejny, bo już zimą dopadło mnie potworne znużenie ckliwymi opowiastkami w tematyce około świątecznej. Szczęśliwie jednak w moje ręce trafiła wtedy bardzo dobrze napisana powieść "Życie motyli" - właśnie Wydawnictwa Literackiego - i wyrwała mnie ostatecznie z zimowego snu nie czytania.

Raz - to przypadek. Dwa razy - to już reguła. Jeżeli chcesz dostać dobrą prozę, to sięgnij do dobrego wydawnictwa.

"Historia Mademoiselle Oiseau" to balsam dla mojej romantycznej, humanistycznej duszy. Jest to opowieść tak uniwersalna, że zarówno dzieci będą słuchać jej z zapartym tchem, jak i dorośli.

Historia Mademoiselle Oiseau, recenzja, ArtMagda, Literackie
Najpierw nacieszyłam oczy perfekcyjnym wydaniem, dużym formatem, zgrabną czcionką. Następnie pokazałam swoim synom przepiękne ilustracje: grubą, czarną kreskę przechodzącą w rozlane akwarele, ogrom detali i intensywność kolorów. Zaciekawieni zaczęli liczyć ile kotów ukryło się na pierwszym obrazie. Wyszukiwali ptaszki, piórka, guziki i pompony. Kartkowali książkę, tropiąc kolejne rysunki. Obserwowałam zaskoczona, z jaką łatwością weszli w ten niezwykły świat Mademoiselle Oiseau, a gdy zaczęłam czytać im jej historię, słuchali z otwartymi buziami.

I to jest właśnie magia tej książki. Może czytać ją każdy - od pięciu do stu pięciu lat - i każdy pokocha te dwie, nietuzinkowe Paryżanki: ekscentryczną Mademoiselle Oiseau i nieśmiałą Izabelę.

Historia rozegrana jest na pograniczu rzeczywistości i bajki. Izabelę poznajemy w chwili, gdy jest bardzo nieśmiałą dziewczynką, czującą się tak niepewnie we własnej skórze, że niemal staje się niewidzialna. Przypadkowo trafia do mieszkania sąsiadki, która otwiera przed nią niezwykły świat bajecznych kolorów, magicznych tarasów, niezliczonej ilości kotów i francuskich makaroników. Izabela - nie mając żadnej alternatywy - zagłębia się w ten świat bez wahania i prowadzi nas przez brukowane uliczki Paryża, bujne ogrody, poddasza pełne eleganckich sukien i kapeluszy. Każdy kolejny dzień przynosi nową przygodę. I nową lekcję życia - tak dla Izabeli, jak i dla czytelnika.

Jestem pod wrażeniem warsztatu autorek, tego jak płynnie prowadzą fabułę cienką linią pomiędzy snem a jawą. Tego jak zgrały swoje dwa głosy, by stworzyć jedną, spójną historię. Doświadczenia Izabeli są piękną alegorią poczucia odrzucenia, nieśmiałości i zarazem szukania akceptacji, szukania siebie. Mademoiselle Oiseau uczy dziewczynkę, jak doceniać drobne przyjemności, jak cieszyć się życiem.

Zdaniem Wandy Chotomskiej "Książki dla dzieci trzeba pisać tak, by dorośli się nie zanudzili, czytając je dzieciom". I tak właśnie napisana jest ta opowieść.

Gorąco polecam - małym i dużym czytelnikom - ArtMagda.

Na jakiś czas odstawiłam czytanie, zniechęcona ilością kiepskich książek, o których napisałam wam w trzech ostatnich postach. Dosyć już miałam tych rozczarowań, tych miałkich powieści, nijakich bohaterów i słów nadmuchanych niczym wydmuszki.

Historia Mademoiselle Oiseau, recenzja, ArtMagda, Literackie
Ale nie czytać, to jak nie oddychać. A ja nie umiem długo wytrzymać bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znacie to uczucie, gdy tak wiele oczekujecie od książki, a tak niewiele wam po niej pozostaje? Jak jest cała kiepska, to pół biedy. Gorzej, jak jest dobra, naprawdę świetnie napisana, a jednak jakiś niedosyt pozostawia. Może nie rozczarowanie - bo to za duże słowo - ale jednak lukę, przestrzeń, której nie wypełniły słowa, nawet najprecyzyjniej skrojone.

"Piękne życie" to najnowsza książka amerykańskiej autorki Shauny Niequist, która ukazała się w lipcu na polskim rynku nakładem Wydawnictwa Znak. Okładka, trzeba przyznać, jest zachwycająca; przyjemna w dotyku faktura płótna i baśniowy, naszkicowany z fantazją kwiat, przeplatający się między literami. Karty z wysokiej jakości papieru, wytonowana czcionka, czytelny podział na rozdziały. Już samo trzymanie w rękach takiego egzemplarza to radość dla miłośnika książek - dopieszczenie jego potrzeb estetycznych.

Piękna okładka podkreśla tytułowe piękno życia. To nie przypadek, a trafny zamysł wydawniczy - jestem pod wrażeniem.

Świetny jest także styl autorki; lekki, płynny, przejrzysty. Nic tu nie zacina, nie zgrzyta, nie zamęcza czytelnika. Autorka snuje swoją opowieść tak swobodnie, że niemal od niechcenia. Celnie dobiera słowa, układając zgrabne akapity i formułuje niebanalne przemyślenia. Zmusza do pochylenia się nad własnym życiem i to jest bez wątpienia największa siła jej przekazu.

Problem jednak w tym, że w ostatnim czasie sporo książek opiewających proste, minimalistyczne życie pojawiło się na rynku. Przeczytałam co najmniej kilka tytułów o potrzebie zatrzymania się, przewartościowania, odrzucenia pędu cywilizacyjnego i cieszenia się wspólnymi chwilami z bliskimi. Być może więc dlatego nic mnie tu nie zaskoczyło. Pozostał niedosyt.

Droga, jaką pokonała autora, by przestać starać się zadowolić wszystkich i w końcu zatroszczyć się o siebie - okazała się naturalną koleją rzeczy. Człowiek o rozbudzonej świadomości może odmienić swój los i Shauna Niesquist tego właśnie dokonała. Z zapracowanej, zabieganej, notorycznie przemęczonej matki stała się wyciszoną, zasłuchaną we własne potrzeby kobietą. To piękna przemiana. I warto czerpać z mądrości Shauna Niequist.

Dużą rolę w procesie przemiany - procesie odzyskiwania siebie, odegrała głęboka wiara pisarki. I tu pojawia się pytanie; czy pisanie o konkretnej religii i opierania się na sztywnym kręgosłupie etycznym, jaki ona dyktuje, trafi do każdego czytelnika? Mam wątpliwości, zwłaszcza że mi samej wychwalanie znaczenia modlitwy i poczucia wspólnoty religijnej chwilami uwierało. A z zapowiedzi wydawcy nic nie wskazywało, że będzie to opowieść tak mocno zakorzeniona religijnie.

Dlatego mam mieszane odczucia po lekturze "Pięknego życia". Ani to poradnik, ani powieść. Raczej opowieść przyjaciela, który ciepłym gestem zaprasza, byś usiadł obok niego na werandzie i wysłuchał jego historii. A to czy coś z niej wyniesiesz zależy od tego, na jakim etapie własnej drogi jesteś.

Jeżeli czujesz, że twoje życie nabrało niebezpiecznej prędkości, to ta książka pomoże ci się zatrzymać. Zawsze warto spróbować i ocenić samemu. ArtMagda.

Znacie to uczucie, gdy tak wiele oczekujecie od książki, a tak niewiele wam po niej pozostaje? Jak jest cała kiepska, to pół biedy. Gorzej, jak jest dobra, naprawdę świetnie napisana, a jednak jakiś niedosyt pozostawia. Może nie rozczarowanie - bo to za duże słowo - ale jednak lukę, przestrzeń, której nie wypełniły słowa, nawet najprecyzyjniej skrojone.

"Piękne życie" to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O książce pt. "Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno" Raphaelle Giordano najpierw usłyszałam od znajomej, mieszkającej we Francji. Tam ponoć tytuł szybko stał się bestsellerem, a koleżanka przekonywała mnie, że muszę koniecznie ją przeczytać, że się w niej zakocham i że odmieni moje życie! Aż tak desperacko odmiany nie potrzebowałam, ale zaintrygowana poczytałam opinie francuskich blogerów i faktycznie na same "ochy i achy" trafiałam. Dopisałam więc tytuł do listy 'must read' i czekałam na polski przekład. Gdy okazało się, że książka została wydana przez Wydawnictwo Muza, bez zastanowienia po nią sięgnęłam.

Problem jednak w tym, że spodziewałam się opowieści o tym, jak dokonać przemiany w sposobie myślenia, podpartej wiedzą psychologiczną, a otrzymałam niepoważną opowiastkę o wymyślonej przez autorkę rutynologii - chorobie, która nas męczy, gdy wpadamy w rutynę dnia codziennego.

Sam pomysł jest ciekawy, ale fabuła tak przewidywalna, że niemal odgadywałam, jakie będą kolejne kroki bohaterki. Lektura była niczym słuchanie płyty, którą zna się na pamięć: pod koniec pierwszego utworu już wiemy, jaki zabrzmi następny.

A ja lubię, gdy książka mnie zaskakuje, gdy bohater dokonuje wyborów, których się nie spodziewam. Może za dużo książek psychologicznych przeczytałam, by ta lekka formuła do mnie przemówiła? A może już tak głęboko popadłam w rutynologię, że nie ma dla mnie ratunku? ;)

ArtMagda

O książce pt. "Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno" Raphaelle Giordano najpierw usłyszałam od znajomej, mieszkającej we Francji. Tam ponoć tytuł szybko stał się bestsellerem, a koleżanka przekonywała mnie, że muszę koniecznie ją przeczytać, że się w niej zakocham i że odmieni moje życie! Aż tak desperacko odmiany nie potrzebowałam,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Noc ognia" Erica-Emmanuela Schmitta, to książka autora którego dotychczas zawsze kupowałam w ciemno. Książka nie jest zła. Ba, nawet napisałabym, że jest dobra, gdybym nie czytała wcześniejszych jego tytułów. Ale przeczytałam osiemnaście i ten konkretny po prostu nie zachwyca.

Schmitt jest niekwestionowanym mistrzem krótkich form literackich. Jego książki są skarbnicą złotych myśli. Czytając, często podkreślam zgrabne akapity, zachwycam się grą słów i trafnością przekazu. Schmitt to przede wszystkim filozof, który celnie wypunktowuje ludzkie słabości i rozkłada na czynniki pierwsze naturę człowieka.

W "Nocy ognia" nagle pojawia się Bóg, pojawia się siła wyższa, która kieruje działaniami i poglądami głównego bohatera. I to mi zgrzyta. Dotychczas Schmitt skupiał się na człowieku i sile emocji, które nim rządzą. Nawet gdy poruszał tematykę religijną (bo i takie jego książki czytałam), robił to z dystansu, zawsze konstruując niejednoznaczne opinie. To czytelnik miał ostatnie zdanie. Dotychczas także wyraźnie przeważały wątpliwości autora, co do wiary współczesnego człowieka.

W "Nocy ognia" tych wątpliwości nie ma. A to już nie jest 'mój' Schmitt. To nadal świetny pisarz, dramaturg i filozof - bez wątpienia. Ale przed zakupem kolejnej jego książki zastanowię się trzy razy.

ArtMagda

"Noc ognia" Erica-Emmanuela Schmitta, to książka autora którego dotychczas zawsze kupowałam w ciemno. Książka nie jest zła. Ba, nawet napisałabym, że jest dobra, gdybym nie czytała wcześniejszych jego tytułów. Ale przeczytałam osiemnaście i ten konkretny po prostu nie zachwyca.

Schmitt jest niekwestionowanym mistrzem krótkich form literackich. Jego książki są skarbnicą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O "Dzikiej drodze" Cheryl Strayed po raz pierwszy przeczytałam na portalu lubimyczytac.pl. Późnej trafiałam na recenzje blogerów zachwycających się niezwykłą historią dziewczyny, która w poszukiwaniu siebie wyrusza samotnie na szlak. W rankingach bestsellerów tytuł szybko piął się w górę, a w jednym z wywiadów z redaktorką Wydawnictwa Znak usłyszałam, że to najlepsza książka, jaką wydali w ostatnim czasie. Zachęcona tak pozytywnymi opiniami skusiłam się oczywiście.

Lubię powieść drogi, lubię obserwować jak bohater zmienia się i dojrzewa wraz z każdym kolejnym krokiem. Traumatyczne przeżycia, jak śmierć matki, sprzyjają drastycznym zmianom w życiu. Nie dziwi więc, gdy bohaterka rozwodzi się, ani gdy rzuca pracę. Nie dziwi także, gdy popełnia błędy, wpada w ramiona przypadkowych mężczyzn i zatraca się w narkotykowym nałogu. Wszystko jest przewidywalne. Ale czytam dalej z nadzieją, że gdzieś ten fenomen książki musi się ukrywać. Pewnie na następnej stronie.

Pod wpływem impulsu bohaterka decyduje się wyruszyć w samotną, niezwykle karkołomną podróż. I tu dopiero zaczyna się ciekawa historia. Mierząc się z własnymi słabościami i przeciwnościami niedostępnej drogi, Cheryl przechodzi trudny proces oczyszczenia. Na nowo buduje siebie. Dojrzewa.

I wszystko byłoby dobrze, znów napisałabym, że to dobra książka, gdyby nie nużące opisy technicznej strony podróży. W pewnym momencie czytanie o linkach, nożach, konserwach i błocie na włosach zaczyna mi tak uwierać, że przeskakuję całe akapity. Odkładam książkę kilka razy, zniechęcona toporną terminologią wyposażenia plecaka. Przesłanie jest piękne, a proces przemiany bohaterki ładnie przedstawiony, ale wciąż mam mieszane uczucia - bo czy bestsellerem nie powinna być książka, którą czytam z zapartym tchem od deski do deski?

ArtMagda

O "Dzikiej drodze" Cheryl Strayed po raz pierwszy przeczytałam na portalu lubimyczytac.pl. Późnej trafiałam na recenzje blogerów zachwycających się niezwykłą historią dziewczyny, która w poszukiwaniu siebie wyrusza samotnie na szlak. W rankingach bestsellerów tytuł szybko piął się w górę, a w jednym z wywiadów z redaktorką Wydawnictwa Znak usłyszałam, że to najlepsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozczarowanie, które być może wynika z mojej niewiedzy. Może nie doceniam kunsztu? Długo miałam problem, by napisać cokolwiek o tej książce, bo jednak Wydawnictwo Literackie nobilituje - tu już nie ma miejsca na szmery, bajery - tu wchodzi w grę wysoka literatura.

Zaczytywałam się kolejnymi tomami Knausgarda. Podziwiałam siłę prostych słów, opisujących proste życie. Gdy więc Wydawnictwo Literackie wydało "Osaczenie" Carla Frode Tiller, nazywając autora anty-Knausgardem, zaintrygowana sięgnęłam po książkę.

Na początku akcja idzie jako taka, ale im dalej w las, tym ciemniej i nie ma ratunku. Dobrnęłam do końca, choć już w połowie chciałam książkę cisnąc w kąt. Dobrnęłam zawiedziona - bardziej wydawnictwem, niż książką.

Straciłam czas na lekturę czegoś, co nijak się ma do moich potrzeb literacko-estetycznych. Rozumiem zamysł autora - pisanie o rzeczach prostych w najprostszy sposób. W wersji u Knausgarda bardzo to lubi!

"Osaczenie" jest jednak zbyt męczące. Konstrukcja powolnego odsłaniania puzzli, poprzez rzucanie światła z różnych punktów widzenia, jest ciekawa - to muszę przyznać. Ale gubiłam się podczas lektury w wątkach, miejscach, datach i postaciach. Wracałam do wcześniejszych rozdziałów. Robiłam notatki. I wszystko to na nic! Tkwiłam w przewlekłym rozdrażnienie. Irytował mnie ton narratora. Skończyłam umęczona lekturą, jak nigdy dotąd. Być może po prostu nie dojrzałam do tej książki.

ArtMagda.

Rozczarowanie, które być może wynika z mojej niewiedzy. Może nie doceniam kunsztu? Długo miałam problem, by napisać cokolwiek o tej książce, bo jednak Wydawnictwo Literackie nobilituje - tu już nie ma miejsca na szmery, bajery - tu wchodzi w grę wysoka literatura.

Zaczytywałam się kolejnymi tomami Knausgarda. Podziwiałam siłę prostych słów, opisujących proste życie. Gdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozczarowanie tym większe, że zachwycałam się jej "Podróżną w stronę czerwieni" i tak łasa byłam na następną lekturę tej autorki. Powieść jest tak źle napisana, że czułam się zażenowana podczas lektury. Tylko ja widzę te mankamenty? Tę niespójność akcji, przegadanie wielu wątków (które redaktor Muzy powinien po prostu wywalić) i przekarmienie czytelnika? Tylko ja dostrzegam, jak autorka męczyła się, budując główną postać? Ciekawe przesłanie powieści zatonęło pod złą formą książki. Niestety.

Najwidoczniej miałam zbyt duże oczekiwania. Szkoda wielka, choć wierzę, że autorka się rozwija - "Podróż w stronę czerwieni" jest kolejnym tytułem po "Próżnej" i już znacznie lepszym. A teraz na rynku pojawił się następny i liczę, że autorka utrzymuje tendencję wzrostową. Wierzę, że rozwija swój warsztat, wyciąga wnioski i z każdym tytułem staje się coraz lepszą pisarką.

Proza Sylwii Zientek ma potencjał. Ma szansę stać się kultową. Tylko potrzeba szlifu. W "Próżnej" go zabrakło.

Nie polecam, ArtMagda.

Rozczarowanie tym większe, że zachwycałam się jej "Podróżną w stronę czerwieni" i tak łasa byłam na następną lekturę tej autorki. Powieść jest tak źle napisana, że czułam się zażenowana podczas lektury. Tylko ja widzę te mankamenty? Tę niespójność akcji, przegadanie wielu wątków (które redaktor Muzy powinien po prostu wywalić) i przekarmienie czytelnika? Tylko ja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Absolutnym kiczem i zagadką, dlaczego to zostało w ogóle wydane, jest druga książka Pauliny Wnyk Crepy "Szpilki, Paryż i miłość". Już pierwszy tytuł wzbudził moje wątpliwości "Mój Paryż, moja miłość". Ale skusiłam się na drugi, mając nadzieję, że inteligentny redaktor pokieruje słowotokiem modelki, aspirującej do miana pisarki. Niestety, książki czytać się nie da. Nudzi banałami, zalewa przewidywalnymi schematami i irytuje. Jak można tak ciekawą, autentyczną historię, ubrać w tak płytkie słowa? To wydało Wydawnictwo Pascal? Poważnie?

Historyjka jakich znamy tysiące: ona śliczna, młoda, naiwna trafia na wybiegi Paryża. Już samo słowo "wybieg" ma negatywne konotacje - wybieg psi, zwierzęcy, przedmiotowy. Poznaje Francuza, amor strzela, big love wisi w powietrzu i wszystko kończy się happy endem. To po co to czytać, skoro znamy zakończenie? Po co przebijać się przez słabe akapity, skoro pointa zamiast bawić - nudzi?

Po nic. I dlatego odradzam. Strata czasu. A szkoda, bo dobry redaktor w dobrym wydawnictwie wiedziałby, co z tym tekstem zrobić.

Nie polecam, ArtMagda.

Absolutnym kiczem i zagadką, dlaczego to zostało w ogóle wydane, jest druga książka Pauliny Wnyk Crepy "Szpilki, Paryż i miłość". Już pierwszy tytuł wzbudził moje wątpliwości "Mój Paryż, moja miłość". Ale skusiłam się na drugi, mając nadzieję, że inteligentny redaktor pokieruje słowotokiem modelki, aspirującej do miana pisarki. Niestety, książki czytać się nie da. Nudzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak to jest z tymi poradnikami? Dlaczego jedni je uwielbiają, sięgają po wszystkie tytuły z danej dziedziny, drążą zagadnienie, poszerzają wiedzę, a inni patrzą krzywym okiem, nie ufają, nie traktują poważnie? Czy odpowiedź tkwi w czytelniku - jesteśmy różni więc różne lektury lubimy? Czy może w poradniku, w tym przez kogo został napisany i jakim językiem?

Diabeł zawsze tkwi w szczególe, tak jest i tym razem :)

Dobry poradnik to nie tylko zbiór informacji na dany temat, to przede wszystkim, jak nazwa wskazuje, porady autora poparte jego szeroką wiedzą i doświadczeniem. Gdy czytasz dobry poradnik, to masz wrażenie, że na kanapie obok siedzi przyjaciel, słucha i doradza, opowiada zabawne anegdoty, klepie po ramieniu, a gdy trzeba, daje solidnego kopa motywacyjnego, byś w końcu wstał z tej kanapy i zaczął działać.

Taki właśnie jest poradnik Sylwii Królikowskiej "P.R.O.M.O.T.E Awansuj szybciej, zarabiaj więcej". Naprawdę dobrze napisany.

Jeżeli marzysz o podwyżce i/lub awansie, w tej książce znajdziesz proste rozwiązania, które krok po kroku zaprowadzą cię do celu. Autorka opracowała skuteczny model P.R.O.M.O.T.E, który klarownie nakreśla wszystkie niezbędne cechy i zachowania, jakie należy w sobie wypracować, dążąc do awansu zawodowego. Pokazuje jak świadomie kierować karierą i jakie działania podejmować, by szybciej awansować. Autorski model P.R.O.M.O.T.E zawiera także ćwiczenia, zamieszczone na końcu każdego z rozdziałów, które pomogą ci sprawdzić na jakim etapie swojego rozwoju zawodowego jesteś, w jakich sferach jesteś już mocny, a nad jakimi należy jeszcze popracować.

Autorka ma niezwykły dar dzielenia się swoim doświadczeniem tak, by nie zanudzić czytelnika, lecz by wzbudzić w nim pokłady energii, o których istnieniu nie miał dotychczas pojęcia. Każdy akapit zachęca do działania, pokazuje konkretne ścieżki, daje narzędzia i uczy, jak ich używać. Poradnik Królikowskiej rozbudza chęć na zmiany, zmusza do zadania sobie trudnych pytań i zastanowienia się nad własnych zachowaniem w pracy.

Świetny styl książki, bezpośrednie zwracanie się do czytelnika, przejrzysty układ rozdziałów sprawiają, że czyta się płynnie i z dużą przyjemnością. Aż trudno uwierzyć, że to debiut wydawniczy autorki. Królikowska nie owija w bawełnę, nazywa rzeczy po imieniu, jeżeli jesteś leniwy, opryskliwy lub nie lubisz swojej pracy, to masz małe szanse na podwyżkę. Ale jeżeli potrafisz rzetelnie pracować i jesteś otwarty na nowe wyzwania, to warto wczytać się w poradnik i wyciągnąć z niego jak najwięcej.

Podczas wystąpień publicznych autorka płynnie żongluje humorem, imponującym doświadczeniem zawodowym, celnymi pointami oraz fachowym, psychologicznym zapleczem. Jest wulkanem pozytywnej energii, porywa publiczność i widać, że dzielenie się wiedzą sprawia jej ogromną frajdę. Na Fanpage Sylwii znajdziesz wiele nagrań wartych obejrzenia.

Sylwia Królikowska odczarowała całkowicie moje negatywne wyobrażenie o pracy w korporacji i choć sama nie jestem pracownikiem żadnej firmy, to książka okazała się również dla mnie wartościową lekturą. Uświadomiłam sobie, które działania blokują mój rozwój. Zrozumiałam, że sama kreują rzeczywistość swoimi myślami, nastawieniem, a nawet wypowiadanymi słowami.

Cenna lekcja, bardzo polecam, ArtMagda.

Jak to jest z tymi poradnikami? Dlaczego jedni je uwielbiają, sięgają po wszystkie tytuły z danej dziedziny, drążą zagadnienie, poszerzają wiedzę, a inni patrzą krzywym okiem, nie ufają, nie traktują poważnie? Czy odpowiedź tkwi w czytelniku - jesteśmy różni więc różne lektury lubimy? Czy może w poradniku, w tym przez kogo został napisany i jakim językiem?

Diabeł zawsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziś będzie o dialogu, dialogu wewnętrznym, monologu. Napisanie dobrego dialogu nie jest sprawą prostą. Trzeba oddać wiarygodny ton wypowiedzi, trzeba ująć emocje ukryte w niesionych słowach, trzeba w końcu zbudować scenę, brzmiącą jak najbardziej naturalnie.

Eliza Segiet w swoim debiutanckim utworze scenicznym "Prześwity" pokazała, jak dobre dialogi należy konstruować. Jeżeli piszesz, pracujesz nad swoją powieścią i czujesz, że twoje dialogi kuleją, że czegoś im brakuje lub przeciwnie, czegoś w nich jest za dużo - złoty środek znajdziesz w "Prześwitach". Warto podpatrywać warsztat innych pisarzy, warto czerpać wiedzę i rozwijać swoje pisanie.

"Prześwity" to monodram, w którym główna bohaterka Karina opowiada o swoim zauroczeniu. Historia miłosna w pierwszej chwili wydaje się, jak każda inna: ona oczarowana przystojnym mężczyznom, on niedostępny, żonaty. Ona zaślepiona fizyczną fascynacją, on z każdym krokiem coraz bardziej podejrzany.

Autorce udaje się sprytnie wodzić czytelnika za nos. Gdy już mamy wyrobione zdanie o naiwności Kariny i nieczystym sumieniu Maurycego, następuje zwrot akcji i okazuje się, że nic nadal nie wiemy. Segiet płynnie wplata w dialogi kolejne niedomówienia, celną grę słów i do ostatniej strony nie jesteśmy w stanie przewidzieć pointy utworu.

Bohaterowie odmalowani są delikatną, karykaturalną kreską, absurdalne sceny wywołują uśmiech podczas lektury, ale jednocześnie smutną refleksję nad destrukcyjnym wpływem namiętności. Bohaterka zatraca się w uczuciu niczym nastolatka, nie dostrzega niepokojących sygnałów, brnie w obsesję, graniczącą z obłędem. Idealizuje swój bezzwiązek, wyolbrzymia prześwity szczęścia, którymi karmi rozbuchaną wyobraźnię i uzależnia swoje istnienie od drugiego człowieka do tego stopnia, że nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie.

Całą fabułę udało się autorce zamknąć w formie monologu bohaterki, co jest nie lada wyczynem pisarskim. Wraz z rozwojem akcji Karina przytacza kolejne zdarzenia ze swojego związku z Maurycym, analizuje je na głos, dając czytelnikowi ekscytującą możliwość wglądy w swoje intymne przemyślenia. Pomiędzy proste słowa wplecione zostały autentyczne uczucia, dialogi i monologi kipią emocjami, tak realnymi, że niemal namacalnymi.

Książka zaskakuje, tak formą, dopracowanym każdym wersem, jak i otwartym zakończeniem. Jestem pod wrażeniem warsztatu, kolejny raz chapeau bas Pani Elizo!

ArtMagda

Dziś będzie o dialogu, dialogu wewnętrznym, monologu. Napisanie dobrego dialogu nie jest sprawą prostą. Trzeba oddać wiarygodny ton wypowiedzi, trzeba ująć emocje ukryte w niesionych słowach, trzeba w końcu zbudować scenę, brzmiącą jak najbardziej naturalnie.

Eliza Segiet w swoim debiutanckim utworze scenicznym "Prześwity" pokazała, jak dobre dialogi należy konstruować....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem, jak to się dzieje, że utwór tak dobry, jak "Tandem" Elizy Segiet, nie jest jeszcze wydany przez duże wydawnictwo. Nie rozumiem, dlaczego łowcy talentów nie wychwycili tej sztuki w gąszczu marnych tekstów zalewających nasz rynek. Nie pojmuję zachwytu nad miałkimi książkami, gdy w zasięgu jest ten znacznie lepszy kąsek.

"Tandem" to lapidarna sztuka sceniczna rozpisana w dwóch aktach, której głównymi bohaterami są małżeństwo Olga i Marcel, ich dorosły syn Hiruś oraz głuchoniema ciotka Adela. Rodzinę poznajemy w chwili, gdy nadopiekuńcza matka snuje plany wykreowania syna na wybitnego poetę, podczas gdy ojciec ostentacyjnie krytykuje jego niskich lotów rymowanki.

Sytuacja nieco jak u Pani Dulskiej, groteskowe postacie, absurdalne sceny demaskujące ciasnotę umysłu i niskie wartości, kierujące członkami rodziny. Nic tu nie jest tym, czym się wydaje. Autorka jednak idzie dalej, wciąga nas w świat tragifarsy, zaskakuje zwrotami akcji, wprowadza postacie drugoplanowe, zgrabnie bawi się symboliką.

Postacie odrysowane są grubą, karykaturalną kreską. Bardzo lubię tak wyraziste charaktery w sztukach teatralnych, tak klarowne wyłożenie czytelnikowi konkretnych przywar poszczególnych osób. Czytając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że uczestniczę w spektaklu, jestem na widowni i obserwuję, jak aktorzy gestykulują żywiołowo, jak tańczą, wybuchają śmiechem. Precyzyjnie skonstruowane didaskalia pomagają nakreślić wyobraźni miejsce akcji, wygląd bohaterów i ich zachowania.

Sztuka opiera się na bardzo rytmicznych dialogach, narzucających wysokie tempo czytania i wyraźną energię poszczególnych scen. Niektóre fragmenty odczytywałam na głos, zaskoczona ich melodyjnością, trafnym doborem liter w przemyślnej grze słów. Nie bez znaczenia jest tu zamiłowanie autorki do poezji, jej wyczucie rytmu, wyważone pióro. Lektura okazała się czystą przyjemnością, rozrywką intelektualną idealną dla czytelnika wymagającego nie tylko ciekawej treści, ale także dopracowanej formy. Sztuką jest, zachowując wytyczne konkretnej formy literackiej, przełamać ją zgrabnie i zaskoczyć nieszablonowym zakończeniem. Eliza Segiet tę sztukę opanowała do perfekcji, chapeau bas!

Sam tytuł jest intrygujący, bo kto tu z kim tandem tworzy? Możliwości jest wiele, a w raz z rozwojem akcji pojawiają się kolejne, coraz bardziej zaskakujące. Nie na wyrost będzie stwierdzenie, że mamy w końcu polską Amelie Nothomb, którą tak cenię za zwięzłość języka, za lekkość i celność w budowaniu groteskowych postaci. Zachęcam do lektury "Tandemu", książka do nabycia bezpośrednio u autorki.

Polecam bardzo, ArtMagda.

Nie wiem, jak to się dzieje, że utwór tak dobry, jak "Tandem" Elizy Segiet, nie jest jeszcze wydany przez duże wydawnictwo. Nie rozumiem, dlaczego łowcy talentów nie wychwycili tej sztuki w gąszczu marnych tekstów zalewających nasz rynek. Nie pojmuję zachwytu nad miałkimi książkami, gdy w zasięgu jest ten znacznie lepszy kąsek.

"Tandem" to lapidarna sztuka sceniczna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeżeli zarwać noc, to tylko czytając dobrą książkę. Dobrą, bo dobrze napisaną. Warsztat jest podstawą. Nie wystarczy ciekawa historia, trzeba jeszcze umieć ją opowiedzieć tak, by nie zagadać czytelnika, nie zanudzić go banałami i przewidywalnym scenariuszem. Trzeba wiedzieć, jak zbudować wiarygodne postacie, którym czytelnik będzie szczerze kibicował i jak odrysować emocje, z którymi utożsami się z łatwością.

Szczęśliwie, Katarzyna Ryrych to wszystko wie i dzięki jej najnowszej powieści "Życie motyli" znów przypomniałam sobie, czym jest prawdziwa przyjemność czytania. Znów zaczytałam się do tego stopnia, że nie zauważyłam, kiedy zrobiła się północ! Znów myślałam 'jeszcze tylko kilka stron', a czytałam dalej i dalej, nie mogąc przestać.

To prawdziwa magia. Świat przedstawiony w "Życie motyli" Katarzyny Ryrych jest tak autentyczny, że wpadasz w niego po uszy i chcąc, nie chcąc, jesteś w samy środku wydarzeń. Musisz czytać dalej. To odgórny przymus, z którym nie da rady dyskutować. To ciekawość sięgająca zenitu, ale też kompletna bezradność wobec ładunku emocjonalnego, jaki ta powieść ze sobą niesie.

"Życie motyli" to powieść obyczajowa, ale nie daj zwieść etykietkom! Nie znajdziesz tu tandetnego romansu, ani ckliwego happy-endu. Życie to nie bajka. Znajdziesz za to prawdziwe, trudne relacje i wysoką wrażliwość autorki z jaką o nich opowiada.

Główna bohaterka musi zawalczyć o siebie, swoje nowe życie po rozwodzie, po pięćdziesiątce, po utracie domu i przeprowadzce do małego, zapyziałego miasteczka, gdzie kątem zamieszka u starej ciotki. Musi przeciwstawić się wszystkiemu, w co wierzyła dotychczas, odrzucić skostniałe skorupy, które skutecznie latami przysłaniały jej rzeczywistość. Musi w końcu zmierzyć się z sobą, zapragnąć zmian i uwierzyć, że klucz do szczęścia nosi w sobie. Od zawsze. Na próżno szukać go w innych.

Jestem pod wrażeniem, jak autorka potrafiła stworzyć powieść lekką, kobiecą, a zarazem tak niebanalną i nieszablonową. Literatura popularna nie musi być niska, co wiem od dawna, ale równie od dawna brakowało mi polskiego potwierdzenia tej tezy. I w końcu znalazłam je w książce Katarzyny Ryrych.

Świetna proza, dobrze napisana, czysta przyjemność z lektury gwarantowana! Polecam bardzo, ArtMagda.

Jeżeli zarwać noc, to tylko czytając dobrą książkę. Dobrą, bo dobrze napisaną. Warsztat jest podstawą. Nie wystarczy ciekawa historia, trzeba jeszcze umieć ją opowiedzieć tak, by nie zagadać czytelnika, nie zanudzić go banałami i przewidywalnym scenariuszem. Trzeba wiedzieć, jak zbudować wiarygodne postacie, którym czytelnik będzie szczerze kibicował i jak odrysować emocje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie każdy lubi czytać poradniki, bo często przytłaczają topornym słownictwem specjalistycznym, sztywną konstrukcją, czy nierealnymi do zastosowania poradami. Ale że moda na świadomy rozwój osobisty trwa, to i pojawia się wiele propozycji wydawniczych poruszających ten temat właśnie w formie poradników.

"Szczęśliwszy o 10%" to jednak nie do końca poradnik i może dlatego tak przypadł mi do gustu. Jest to autentyczna historia opowiedziana przez dziennikarza amerykańskiej telewizji Dana Harrisa, która w sposób szczery i odważny pokazuje swoją drogę do szczęścia. Autor prezentuje ciekawe i sprawdzone na sobie metody na życie w większej świadomości i poczuciu zadowolenia.

Błyskotliwy, cięty język dziennikarza sprawia, że przytaczane anegdoty są zabawne, choć jednocześnie nierzadko podszyte smutną autorefleksją. Dan ma dystans wobec siebie, bez ogródek opowiada o atakach paniki, które miał będąc na antenie na żywo, o kulisach pracy w amerykańskiej telewizji, o szukaniu złudnego poczucia szczęścia w narkotykach. Mówi otwarcie o swoich ciasnych poglądach i uprzedzeniach wobec zagadnień duchowych i kwestii religijnych.

Szukając sposobu na ujarzmienie męczącego głosu w głowie, który nieustannie krytykuje i prowokuje negatywne zachowania, Dan dochodzi do wniosku, że tylko medytacją jest w stanie zapanować nad własnymi myślami. I choć sam początkowo jest sceptycznie nastawiony do ćwiczeń oddechu, to z czasem przekonuje się całkowicie do tej metody.

Medytacja jest tu pokazana w najprostszy możliwy sposób, bez żadnej filozofii, bez ideologii religijnej i przez to staje się tak przystępna w odbiorze. Jest to po prostu technika zapanowania oddechem nad przepływem myśli, przy jednoczesnym praktykowaniu uważności, skupiania się na tym co tu i teraz i świadomym życie w teraźniejszości.

Książkę czyta się płynnie, Dan Harris ze swoim zacięciem dziennikarskim potrafi wciągnąć i zaintrygować czytelnika. Bardzo przejrzysty układ akapitów pomaga w lekturze, a ciekawe spostrzeżenia autora zmuszają do głębszej refleksji. "Szczęśliwszy o 10%" to mądra opowieść o tym, że warto świadomie dążyć do wewnętrznej równowagi i wyciszyć w sobie wszelkie hałaśliwe dźwięki, by być... szczęśliwszym o 10% :)

Wartościowa lektura, polecam, ArtMagda.

Nie każdy lubi czytać poradniki, bo często przytłaczają topornym słownictwem specjalistycznym, sztywną konstrukcją, czy nierealnymi do zastosowania poradami. Ale że moda na świadomy rozwój osobisty trwa, to i pojawia się wiele propozycji wydawniczych poruszających ten temat właśnie w formie poradników.

"Szczęśliwszy o 10%" to jednak nie do końca poradnik i może dlatego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dobrego pisania, tak jak i każdej innej umiejętności, można się nauczyć. Można szlifować język, rozwijać warsztat i konsekwentnie dążyć do poprawienia jego jakości. Nie ważne czy prowadzisz bloga, jesteś autorem kilku książek, czy marzysz aby napisać pierwszą. Słowo pisane którego używasz, wymaga przestrzegania konkretnych zasady, które po odpowiednim przećwiczeniu płynnie wprowadzisz w swoje pisanie.

Jeżeli nie masz czasu na kursy kreatywnego pisania, to warto poszukać dobrych poradników. Niektóre skupiają się na samym motywowaniu do pisania, podpowiadają skąd czerpać pomysły, czym się inspirować. Inne przybliżają teorię tworzenia prawidłowych, naturalnie brzmiących dialogów, wartkiej akcji i wielowymiarowych postaci. Prawda jest jednak taka, że możesz przeczytać sto poradników, a nadal nie usiądziesz do biurka i nie napiszesz ani jednego zdania.

Żeby zacząć pisać i żeby pisać dobrze trzeba... pisać. Praktyka jest kluczek. Najlepszy efekt dają ćwiczenia pisarskie, a tych znajdziesz wiele w "Chudej książeczce z ćwiczeniami, do której warto regularnie zaglądać". Pomysłodawcą jest Kasia Szyszko, absolwentka Kreatywnego Pisania na Uniwersytecie w Kent w Wielkiej Brytanii, która prowadzi stronę Powieściologia, kanał na YouTube oraz Fanpage skupiający miłośników pisania. Każde z tych miejsc poznałam, polubiłam i się zadomowiłam na dobre. Teraz zapraszam tam ciebie, bo warto polecać dobre miejsca w sieci.

W "Chudej książeczce..." znajdziesz minimum teorii, za to maksimum praktyki. Jest to zbiór 18 autorskich ćwiczeń pisarskich podzielonych tematycznie, które pozwolą ci odkryć, co w twoim pisaniu kuleje najbardziej, a co idzie ci całkiem dobrze. Dowiesz się, jak nie przeładować sceny nadmiarem informacji i jak nie przekarmić czytelnika, jak pokazać emocje oraz czym jest pilność słów oraz ich ekonomiczność. Za pomocą ciekawych ćwiczeń autorka bardzo klarownie tłumaczy zasady dobrego pisania. Zadania są proste w formie więc każdy, niezależnie od poziomu zaawansowania, może na nich pracować, a wykonane raz nie wyczerpują tematu, dlatego zgodnie z podtytułem naprawdę warto do nich regularnie zaglądać. Z ostatniej części "Chudej książeczki..." dowiesz się, jakie dokumenty, poza manuskryptem, powinny się znaleźć w mailu do wydawnictwa oraz praktyczne wskazówki, jak je poprawnie przygotować.

Ćwiczenia Kasi Szyszko otworzył mi oczy, pozwoliły zrozumieć, na jakim etapie swojego pisania jestem. Kasia ma niezwykły dar motywowania do pisania. Inspiruje, chętnie dzieli się wiedzą i doświadczeniem. Ma też ogromną wrażliwość, która pozwala jej zbliżyć się do prawdy zamkniętej w słowach. Czujnym okiem wyłapuje wszelkie niuanse, subtelnie wypunktowuje braki i szkicuje drogi, którymi twoje pisanie może się potoczyć.

Wewnętrzny krytyk skutecznie podcina skrzydła nie jednemu pisarzowi. Dzięki Kasi Szyszko znów zaczniesz latać. Jeżeli więc kochasz pisać i chcesz rozwijać swój warsztat, to warto sięgnąć po jej "Chudą książeczkę z ćwiczeniami...".

Dobrego pisania, tak jak i każdej innej umiejętności, można się nauczyć. Można szlifować język, rozwijać warsztat i konsekwentnie dążyć do poprawienia jego jakości. Nie ważne czy prowadzisz bloga, jesteś autorem kilku książek, czy marzysz aby napisać pierwszą. Słowo pisane którego używasz, wymaga przestrzegania konkretnych zasady, które po odpowiednim przećwiczeniu płynnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Coraz częściej sięgam po powieści drogi, otwieram książkę i wyruszam z autorem w jego podróż, zwiedzam miejsca, poznaje ludzi, a wszystko bez wychodzenia z domu. Magiczne. Lubię patrzeć na świat oczami autora, dostrzegać drobiazgi wzdłuż drogi, na które sama nie zwróciłabym uwagi. Lubię obserwować wewnętrzny proces przemiany głównego bohatera, jego zmagania ze słabościami, mierzenie się z wyzwaniami, jakie stawia droga i jakie on sobie wyznacza.

"Droga nas zmienia, kształtuje. Wydobywa z nas to, czego szukamy. Nieważne, jeżeli nie wiesz jeszcze, czego szukasz. To przyjdzie samo". s.37

W październiku nakładem Wydawnictwa Muza ukazała się debiutancka powieść Dominika Fórmanowicza "Mężczyzna w chwili, gdy zostaje sam", która jest zapisem wspomnień z pieszej wędrówki autora słynną trasą pielgrzymkową Drogi Św. Jakuba (hisz. Camino de Santiago). Droga, którą przemierza bohater książki ma 800km i prowadzi do katedry w Santiago de Compostela. Równocześnie z podróżą geograficzną odbywa się niezwykła droga poszukiwania siebie.

"Niewiele da się ukryć przed światem, chcąc go poznać. To transakcja wymienna. Im bardziej chcemy coś odkryć, tym bardziej musimy odkryć się sami". s.22

Świadome poszukiwanie własnej tożsamości wymaga odwagi i konsekwencji. Będąc już w drodze, tej dosłownej i tej wewnętrznej, nie można zawrócić. Kolejne kroki zbliżają bohatera do prawdy, choć on sam jeszcze tego nie widzi. Czytelnik dostrzega ją szybciej. Bohater musi przejść wszystkie warstwy siebie, pomimo wspomnień, które uwierają dotkliwiej niż kamyki w butach. Konfrontacja z przeszłością jest jednak warunkiem koniecznym do zaakceptowania siebie i odkrycia swojego miejsca.

"Siebie samego odkładasz na bok, jakbyś nie wierzył, że będąc sobą poradzisz sobie ze światem. Bierzesz to, czego chcesz, bo umiesz to robić, ale często nie wiesz po co ci to, co bierzesz. Możesz dużo i wiesz o tym, a jednocześnie nie ufasz sobie i to odbiera ci siły. Jesteś gotowy walczyć ze światem, ale zamiast tego walczysz ze sobą". s.170

Powieść wciąga, czytasz szybko, zachłannie odkrywając kolejne strony. Błyskotliwe pointy wielu akapitów wywołują uśmiech i poczucie, że w swoim spojrzeniu na świat nie jesteś sam. Czytasz przecież po to, by nie czuć się samotny. Proza Fórmanowicza jest subtelna, umożliwia wgląd w bardzo intymne przeżycia bohatera bez poczucia bycia intruzem. Jest też szczera, co uważny czytelnik doceni. Autor nic nie udaje, nie koloryzuje zdarzeń zbędnymi kwiatkami, czy nużącymi opisami. Bez ceregieli łapię cię za rękę i wprowadza w świat swojego bohatera. Bardzo dobrze zbudowane dialogi nadają rytm powieści, nie hamują akcji. Trzecioosobowa narracja pozwala na szerszą perspektywę, zostawia pole do własnej interpretacji zdarzeń i emocji, jakie wyzwala droga. Bohater robi ci miejsce obok siebie, możesz śmiało stawiać kroki i wspólnie przejść Camino de Santiago.

Dobra proza zmusza do refleksji, czytelnik przegląda się w niej, jak w lustrze i odnajduje siebie. Wiarygodni bohaterowie budzą sympatię, utożsamiamy się z nimi i im kibicujemy. Siłą przekazu jest prawda i odwaga pisarza w dążeniu do jej odkrycia.

Gorąco polecam, bardzo dobry debiut, który rozbudza apetyt na więcej. ArtMagda.
https://subiektywnieoliteraturze.blogspot.com/

Coraz częściej sięgam po powieści drogi, otwieram książkę i wyruszam z autorem w jego podróż, zwiedzam miejsca, poznaje ludzi, a wszystko bez wychodzenia z domu. Magiczne. Lubię patrzeć na świat oczami autora, dostrzegać drobiazgi wzdłuż drogi, na które sama nie zwróciłabym uwagi. Lubię obserwować wewnętrzny proces przemiany głównego bohatera, jego zmagania ze słabościami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami powstają tak złe książki, że mnie krew zalewa na myśl, że wydawnictwa w ogóle puszczają to w świat. Przecież takie bajeczki 100% cukru w cukrze są zagrożeniem dla życia czytelnika. Mdli potwornie, kac przesłodzenia murowany.

Zastanawiam się też, jak można brać się za pisanie książek, nie znając podstawowych zasad pisarskich? Jak tworzyć ciekawe, wielowymiarowe postacie, jak budować zaskakującą fabułę, jak nie przekarmić czytelnika, jak nie spieprzyć wszystkiego wymuszonym, sztucznym językiem, jak dialogi pisać, by brzmiały naturalnie i by nie hamowały akcji. Najpierw powinno się iść do szkoły pisania, poznać odpowiedzi na powyższe pytania i wiele więcej i dopiero potem próbować coś pisać.

To moje drugie zderzenie z twórczością Magdaleny Kordel i równie bolesne, co poprzednie. Jeżeli pisarz nie szanuje czytelnika, opowiada swoją historię jak dla idioty, to albo faktycznie ma wszystkich czytelników za niespełna rozumu, albo po prostu nie umie pisać.

Mam nieodparte wrażenie, że spod palców autorki wychodzą zawsze ckliwe bajeczki, w które choć czasem miło uwierzyć, to jednak pozostają one nadal tylko bajkami. Zastanawiam się do jakiego czytelnika celowała autorka swoją najnowszą powieścią "Anioł do wynajęcia"? Może do uczennic szkółki niedzielnej, czy nastolatek, ale na pewno nie do kobiet szukających we współczesnej literaturze wartościowych treści.

Dialogi zbudowane z wielokrotnie złożonych zdań, naszpikowane wymyślnym słownictwem, brzmią nienaturalnie. Dobry dialog powinien brzmieć dokładnie tak, jak ten zasłyszany na ulicy. Czasem jest przerywany, rozmówca coś burknie pod nosem, czasem tylko odpowie spojrzeniem, czasem urwie w pół słowa. Sztuką jest dobre dialogi tworzyć, tak by nie przekombinować, tak by nie odciągnąć czytelnika za daleko od akcji i by pokazać emocje rozmówców. Tu tej sztuki zabrakło.

Autorka wszystko podaje na tacy, wszystko tłumaczy, co kto miał na myśli, mówiąc to, czy tamto. Nie zostawia żadnego pola dla czytelnika, by ten domyślił się z zachowania bohaterki, że może się bała, może wstydziła, może tak zareagowała, bo coś sobie przypomniała? Zero przestrzeni dla czytelnika. Mamy po prostu relację zdaną od A do Z, łącznie z interpretacją zachowań i ich motywacjami. Gdzie tu więc frajda z lektury? Gdzie w takim pisaniu myślenie o czytelniku w ogóle? Czyż dobra proza nie powinna stwarzać czytelnikowi przestrzeni, by sam odkrywał niuanse świata przedstawionego, by się w nim zatracał powoli, by się utożsamiał z bohaterami, by odczytywał ich emocje, jak własne?

Główna postać przedstawiona jest według wszelkich możliwych klisz i stereotypów. I aż się we mnie gotuje, gdy czytam, że Michalina ma 18 lat, jest bezdomną i śpi pod mostem w środku zimy! Oczywiście przy tym nie ma jedzenia, ani ciepłych ubrań i śmierdzi. No na litość boską! Nie dało się wymyślić czegoś subtelniejszego? Nie dało się złamać choć jednego z tych stereotypów? Może wcale nie śmierdziała, bo udawało jej się brać kąpiel w łazi miejskiej? Może nie spała na ulicy, a u starszej pani, która ją przygarnęła w zamian za pomoc w noszeniu węgla? Rozwiązań jest tysiąc i dobry pisarz powinien je wszystkie rozpatrzeć, zanim zbuduje swoją postać. Wybranie trzech najbardziej oczywistych skojarzeń i sklejenie z nich bohatera jest pójściem na łatwiznę. Czytelnik go nie pokocha, nie utożsami się z nim, ba! nawet go nie polubi. Ja się z tym nie identyfikuję. Mnie to drażni. Czytanie o postaciach, które są zbudowane w sposób tak oczywisty, że niczym zaskoczyć mnie nie mogą, jest nudne, irytujące i marnuje mój czas.

Język jest słaby. Chwilami wydumany, jakby autorka na siłę powciskała górnolotnie brzmiące słowa, by "podbić" treść. Ale to się gryzie, nie brzmi naturalnie i w efekcie czyta się topornie. Ludzie rozmawiają prostym językiem, zwłaszcza gdy to dialog kwiaciarki z nastoletnią bezdomną. Siłą prostych słów jest ładunek emocjonalny, jaki niosą, a emocje trzeba umieć pokazać.

Zdecydowanie to nie moja bajka. ArtMagda.

Czasami powstają tak złe książki, że mnie krew zalewa na myśl, że wydawnictwa w ogóle puszczają to w świat. Przecież takie bajeczki 100% cukru w cukrze są zagrożeniem dla życia czytelnika. Mdli potwornie, kac przesłodzenia murowany.

Zastanawiam się też, jak można brać się za pisanie książek, nie znając podstawowych zasad pisarskich? Jak tworzyć ciekawe, wielowymiarowe...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Hygge. Duński przepis na szczęście. Najskuteczniejsza filozofia wychowania Jessica Alexander, Iben Dissing Sandahl
Ocena 6,9
Hygge. Duński ... Jessica Alexander, ...

Na półkach: ,

Według wszelkich rankingów Duńczycy są od 40 lat najszczęśliwszym narodem na świecie. Śmiało można stwierdzić, że wiedzą jak wychowywać szczęśliwe dzieci, które stają się szczęśliwymi dorosłymi, wychowującymi kolejne pokolenie szczęśliwych dzieci. Przypuszczam że dla samych Duńczyków nie ma nic nadzwyczajnego w ich metodach postępowania z dziećmi. Dopiero w zderzeniu z inną narodowością duńska filozofia wychowania odsłania swoje zalety.

"Ważne jest przyjrzenie się swoim ustawieniom domyślnym, przeanalizowanie ich i zrozumienie. Co podoba się wam w waszym postępowaniu i reakcjach wobec waszych dzieci? Co wam się nie podoba? Czy robicie coś, co jest zwykłą powtórką z waszego własnego wychowania? Co chcielibyście zmienić? Dopiero kiedy zrozumiecie, jakie są wasze naturalne rodzicielskie inklinacje - wasze ustawienia domyślne - możecie podjąć decyzję o tym, w jaki sposób chcielibyście zmienić je na lepsze." s.33

Autorkami poradnika "Duński przepis na szczęście", który ukazał się nakładem Wydawnictwa Muza, są Amerykanka Jessica Aleksander, żona Duńczyka oraz Iben Sandahl duńska psychoterapeutka. Książka w 7 następujących rozdziałach opisuje główne założenia duńskiego przepisu na szczęście:

R jak radosna zabawa, dzięki której dzieci uczą się tworzyć zdrowe relacje społeczne i stają się odporniejszymi psychicznie dorosłymi.

O jak odpowiedzialna autentyczność, gdzie duży nacisk położony jest na szczerość relacji z dzieckiem, na wsłuchiwaniu się we własne emocje i zgodne z nimi postępowanie.

D jak dobrodziejstwa przeramowania, co choć brzmi zagadkowo, jest po prostu świadomym odrzuceniem negatywnych wzorców i nastawieniem się na nowe, pozytywne myślenie. Duńczycy są realistycznymi optymistami (bardzo podoba mi się to określenie!), którzy z założenia nie odrywają się od rzeczywistości, ale jednocześnie koncentrują się na jej bardziej pozytywnych aspektach.

Z jak zrozumienie i empatia, gdzie stosowanie i uczenie empatii jest fundamentem wspierającym szczęśliwe dzieci i szczęśliwych dorosłych. Duńscy nauczyciele nie oceniają emocji. Rozpoznają je i szanują, ucząc tym samym empatii i szacunku do drugiego człowieka.

I jak inwencja zamiast ultimatum, gdzie demokratyczne metody wychowawcze okazują się skuteczniejsze niż zastraszanie, przemoc fizyczna i psychiczna, tak często mylone z dyscypliną. Siłowa walka tworzy dystans i nienawiść zamiast bliskości i zaufania. Atmosfera szacunku i spokoju rodzi zaufanie, buduje autentyczną bliską więź i rozwija w dziecku odporność na niepowodzenia.

C jak ciepła, rodzinna atmosfera, w której dzieci uczą się budować silne więzi z najbliższymi, dostają wsparcie i bezwarunkową miłość. Duńskie rodziny spotykają się na wiele dni, by pobyć razem, nie potrzebują od siebie odpoczywać. Odkładają stresy i pracę na bok, by być tu i teraz z kochanymi ludźmi, bo rodzina jest właśnie ich źródłem szczęścia.

Poradnik napisany jest prostym językiem, dzięki czemu czyta się szybko i przyjemnie, bez naukowego zadęcia. Bardzo sobie cenię tak przystępne publikacje, które trudne zagadnienia psychologiczne przedstawiają zrozumiałym słownictwem.

Dla każdego rodzica ceniącego świadome rodzicielstwo, bazujące na wzajemnym szacunku, empatii i zrozumieniu, książka "Duński przepis na szczęście" okaże się znakomitym wsparciem. Jeżeli więc pragniesz, by twoje dziecko było szczęśliwe i jesteś gotowy na wprowadzenie zmian w swoich relacjach rodzinnych, to jest to lektura dla ciebie.

Gorąco polecam, ArtMagda.

Według wszelkich rankingów Duńczycy są od 40 lat najszczęśliwszym narodem na świecie. Śmiało można stwierdzić, że wiedzą jak wychowywać szczęśliwe dzieci, które stają się szczęśliwymi dorosłymi, wychowującymi kolejne pokolenie szczęśliwych dzieci. Przypuszczam że dla samych Duńczyków nie ma nic nadzwyczajnego w ich metodach postępowania z dziećmi. Dopiero w zderzeniu z inną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię opowiadania. Krótkie formy literackie zachęcają do lektury, dają czytelnikowi nadzieję, że 30min spędzone w poczekalni u lekarza akurat wystarczy na jedną historię. Świat pędzi, a my wraz z nim i coraz trudniej znaleźć godzinę dla książki. Coraz trudniej wyciszyć się i skupić na literach, na prostej czynności składania ich w słowa.

Dlatego opowiadania wpasowują się we współczesny styl życia, są odpowiedzią na oczekiwania zabieganego czytelnika. "Żyjemy coraz dłużej, ale mniej dokładnie i krótszymi zdaniami" (Wisława Szymborska). Proza celebruje coraz prostsze formy, odrzucając kwiecisty, poetycki styl. Zdania wielokrotnie złożone kurczą się, wielowątkowe sagi rodzinne odchodzą w niepamięć. Emocje, które targają ludźmi, pozostają niezmiennie złożone i tę ich zawiłość właśnie Schmitt potrafi perfekcyjnie rozsupłać, przekładając uczucia na litery, litery na słowa, a słowa w zgrabne opowiadania.

Eric-Emmanuel Schmitt jest bezsprzecznie mistrzem opowiadań, choć równie wysoko cenię jego sztuki teatralne. Jak nikt inny potrafi w prostych, żołnierskich zdaniach ująć niuanse zachowań międzyludzkich. Pomiędzy zwyczajne słowa płynnie wplata myśli egzystencjalne, przybliżając czytelnikowi idee filozoficzne w możliwie najprostszy sposób.

"Małżeństwo we troje" to zbiór pięciu opowiadań, które poruszają niezwykle trudne tematy, jak: aborcja, przeszczep organów, czy związki homoseksualne. Schmitt bawi się symboliką, zaskakuje prostota przekazu i trafnością myśli. Na przykładzie skrajnych emocji, jakie nami rządzą w sytuacjach podbramkowych, autor pokazuje prawdziwe oblicze człowieka, naturę której nie sposób oszukać.

"Szczęście nie polega na tym, by uchronić się przed cierpieniem, ale na tym, by włączyć je do tkanki naszej egzystencji. Jak wygląda życie, które warto przeżyć? Istnieje tyle odpowiedzi, ile ludzi na ziemi. Nigdy nie zaakceptuję tego, by ktoś decydował o tym za mnie lub za innych. Jeżeli dwie osoby godzą się na to, wydaje mi się to podejrzane. Począwszy od trzech osób, przeczuwam dyktaturę." s.310

Ciekawym i wiele wnoszącym w zrozumienie teksów jest dziennik pisarza zamieszczony na końcu całego zbioru. Autor odsłania w nim kulisy powstania poszczególnych opowiadań, przedstawia swój zamysł i swój punkt widzenia. Dzięki tym zapiskom mamy bezpośredni wgląd w notatki pisarza, obserwujemy jego proces twórczy i nie musimy domyślać się "co autor miał na myśl". Dziennik jest jedynie subtelnym dodatkiem, odsłaniającym jednego puzzla układanki. Ostateczna interpretacja opowiadań pozostaje po stronie czytelnika.

Schmitt z typową sobie lekkością obnaża słabości współczesnego człowieka. Lubię taką prozę, bo bez trudu odnajduję w niej własne odbicie. Każde z pięciu opowiadań daje do myślenia, lecz mnie szczególnie poruszyła historia "Dwóch panów z Brukseli" oraz "Serce w popiele". Nie zdradzę jednak ich fabuły, sięgnijcie sami po książkę Schmitt'a i wybierzcie swoje ulubione opowiadanie. Polecam, ArtMagda.

Lubię opowiadania. Krótkie formy literackie zachęcają do lektury, dają czytelnikowi nadzieję, że 30min spędzone w poczekalni u lekarza akurat wystarczy na jedną historię. Świat pędzi, a my wraz z nim i coraz trudniej znaleźć godzinę dla książki. Coraz trudniej wyciszyć się i skupić na literach, na prostej czynności składania ich w słowa.

Dlatego opowiadania wpasowują się...

więcej Pokaż mimo to