Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Ach, dzieciństwo... Dla wielu osób rzecz święta, niemalże mitologizowana i wspominana jako piękne, beztroskie czasy.
Niestety nie jest to do końca prawda, ponieważ o ile były wspaniałe chwile z przyjaciółmi i akty dziecięcego heroizmu, o tyle przewijały się one z gnębieniem przez szkolnych dręczycieli, oraz różnorakimi problemami z rodzicami. "To" przypomina nam, że ten okres nie zawsze był taki, jakim go zapamiętaliśmy i o złych rzeczach się po prostu zapomina.

Książka zaczyna się przysłowiowym trzęsieniem ziemi, ale po tym wydarzeniu (które dużo osób kojarzy, chociażby z adaptacji serialowej i filmowej) akcja nie przyspiesza, tylko bardzo mocno zwalnia, aby nas wprowadzić w brudny świat małego miasteczka Derry i przedstawić nam główną piątkę bohaterów (teoretycznie jest ich siedmiu, ale Stan i Mike nie odgrywają głównej roli w tej historii, tego drugiego możemy uświadczyć więcej w interludiach). Takie tempo akcji utrzymuje się mniej więcej do IV części, w której zaczynają dziać się rzeczy prowadzące prosto do monumentalnego i jednocześnie średnio udanego według mnie finału, ale o tym zaraz.

Ta powolność przez większość książki może być jednym z dwóch-trzech dużych zarzutów, które można jej postawić. Mi powolne tempo nie przeszkadza, dopóki do czegoś prowadzi i jest dobrze napisane, a King jest mistrzem w pisaniu takich historii, więc mi się to bardzo podobało. Głównym filarem i zarazem najlepszym elementem "To" są nasi dziecięcy/dorośli bohaterowie, w których się można zakochać. Są tak fantastycznie wykreowani, że pod koniec czułem się, jakbym był razem z nimi i przeżywałem te dobre jak i bardzo złe chwile. Klimat dzieciństwa nie byłby tutaj tak namacalny, gdyby nie Bill, Bev, Richie, Ben i Eddie. Bill i Richie to moi faworyci, chociaż każdy ma tutaj swoje świetne momenty.

Sama konstrukcja książki jest dosyć ciekawa, ponieważ w przeciwieństwie do filmów z 2017 i 2019 roku, perspektywa dzieci i dorosłych jest wymieszana. Druga część dzieje się w czerwcu 1958 roku, trzecia w maju 1985 i tak na przemian. Daje to dobre porównanie, jak zmienili się nasi bohaterowie i jak zupełnie inaczej patrzą na rzeczy z przeszłości.

I teraz przejdę do mojego głównego zarzutu wobec najdłuższej powieści Kinga, który pewnie każdy do niej ma. Jest to podrozdział na stronach 1042-1048. Absolutnie obrzydliwy i niepotrzebny. Kto czytał, ten wie. Dalej uważam "To" za świetną lekturę, ale niestety ta scena pozostawiła mnie w dosyć mocnym niesmaku, przez który nie mogłem doświadczyć pięknego zakończenia, tak jakbym chciał. Jest takich momentów więcej, choć na szczęście z mniejszym ładunkiem. Gdyby jednak wyjąć tę nieszczęsną scenę, to mamy udane zamknięcie zmagań naszego Klubu Frajerów jak i całego miasteczka.

Pozostaje ostatnia kwestia. Czy ta 1100 stronicowa książka straszy? Powiedziałbym że tak, ale nie tym o którym wszyscy myślą (czyli klaunem Pennywise'm), tylko czynami do których może się dopuścić człowiek. Stephen King posługując się metaforą odwiecznego zła krążącego po Derry, bardzo dobrze obnażył chaotyczność i skłonność do zła ludzkiego umysłu.

Ach, dzieciństwo... Dla wielu osób rzecz święta, niemalże mitologizowana i wspominana jako piękne, beztroskie czasy.
Niestety nie jest to do końca prawda, ponieważ o ile były wspaniałe chwile z przyjaciółmi i akty dziecięcego heroizmu, o tyle przewijały się one z gnębieniem przez szkolnych dręczycieli, oraz różnorakimi problemami z rodzicami. "To" przypomina nam, że ten...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Tym razem obejdzie się bez wstępu, napiszę tylko rzeczy, które powinienem zaznaczyć na początku i przejdę od razu do opinii.
Po pierwsze, nie będę powtarzał zalet, które zaznaczałem przy okazji "Echa przyszłych wypadków", ponieważ występują one również w tym tomie, wymienię tylko elementy odstające negatywnie, jak i pozytywnie.
Po drugie, ocena która widnieje u góry, jest oceną za całokształt trylogii Licaniusa. Nie zmienia to zbyt dużo, bo tak się składa, że dałbym dokładnie tyle samo temu tomowi.
Wszystko powiedziane, więc można lecieć z opinią.

Wow. To była niesamowita przygoda. Od kameralnej podróży (przynajmniej do połowy) w "Cieniu utraconego świata", przez ogromne rozwinięcie uniwersum i mocne zawiązanie akcji w "Echu przyszłych wypadków", do epickiego zakończenia, którego wiele serii fantasy mogłoby pozazdrościć. Robi to jeszcze większe wrażenie, kiedy uświadomimy sobie, że James Islington to debiutant. Myślę, że mało który początkujący autor porwałby się na tak karkołomne zadanie, jakim jest historia z całą masą wątków przeplatających się nie tylko między bohaterami, ale też między całą masą linii czasowych.

Postacie przeszły niezłą przemianę. Davian, Wirr, Asha i Caeden z początku trylogii a teraz, to zupełnie inni bohaterowie. Każdy coś z tej podróży wyniósł, czy to pewność siebie, czy odwagę, czy robienie tego co słuszne, mimo sprzeciwu wszystkich dookoła z włączeniem siebie. Jest rozwój.

W ostatnim tomie przeszkadzało mi dziwne tempo; dosyć powolny początek, a po 600 stronach nagłe przyspieszenie akcji. Tak jakby Islington przypomniał sobie, że pisze zwieńczenie trylogii, więc musi na szybko zamknąć najważniejsze wątki. Na szczęście wyszło mu to wybitnie, więc na to dłużej narzekać nie będę. Delikatny zgrzyt miałem jeszcze przy starciu z finałowym przeciwnikiem, które trwało raptem kilkanaście stron. Wydaje mi się, że dałoby się zrobić z tego coś o wiele większego, brakowało mi tutaj czegoś.

Mimo to zakończenie jest genialne. Moim zdaniem nie można było tego poprowadzić lepiej. Epilog stanowi idealną klamrę dla tej trylogii, która w pewnym sensie zatoczyła koło.
O dziwo nie było zaskoczenia jak w przypadku zakończeń dwóch poprzednich tomów, które były naprawdę mocne. Tutaj dostałem po prostu to czego oczekiwałem, podane bardzo dobrze.

Naprawdę polecam tę trylogię. Bardzo wysoka półka literatury fantasy.

Tym razem obejdzie się bez wstępu, napiszę tylko rzeczy, które powinienem zaznaczyć na początku i przejdę od razu do opinii.
Po pierwsze, nie będę powtarzał zalet, które zaznaczałem przy okazji "Echa przyszłych wypadków", ponieważ występują one również w tym tomie, wymienię tylko elementy odstające negatywnie, jak i pozytywnie.
Po drugie, ocena która widnieje u góry, jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Jestem jednym z tych ludzi, którzy tak naprawdę nie wiedzą, co myślą, dopóki tego nie napiszą" - to zdanie mnie idealnie podsumowuje, ponieważ przed napisaniem swojej opinii o danej książce, do końca nie wiem, co o niej sądzę. Jednak "Dallas '63" to książka wyjątkowa i po jej przeczytaniu doskonale wiedziałem, że to najlepsza powieść, jaką czytałem w ciągu ostatnich lat, być może nawet w swoim życiu.

Sam koncept książki nie jest może oryginalny, w końcu podróż w czasie jest dość popularnym motywem, ale w mojej opinii dalej jest dość ciekawy, żeby przykuć uwagę czytelnika samym opisem fabuły. No dobra, ale co jest takiego w tej prawie 900-stronicowej cegle, że praktycznie każdy się nią zachwyca?

"Dallas '63" ciężko opisać ze względu na jej wielowymiarowość. To połączenie kryminału, dramatu, obyczajówki, romansu i science-fiction (?). Historia Jake'a Eppinga, nauczyciela angielskiego, który wyrusza na podróż swojego życia do barwnych lat 60. w celu zmienienia przyszłości jest niesamowicie wzruszająca. Narracja prowadzona z perspektywy pierwszej osoby z reguły do mnie nie przemawia, ale tutaj mnie bardzo zbliżyła do protagonisty.

Elementem, który przywiązuje czytelnika, są bardzo szczegółowe opisy całego otaczającego Jake'a świata. Dzięki temu można się poczuć, jakby się tam faktycznie było i zwiedzało Stany Zjednoczone za panowania JFK. Daje to przynajmniej namiastkę znajomości tamtych czasów. Wraz ze zbliżającym się końcem nie chciałem się rozstawać z Eppingiem/Ambersonem, czułem się, jakbym musiał pożegnać się ze starym przyjacielem. Tak osobista stała się dla mnie ta historia.

Jest to moja pierwsza książka Stephena Kinga i wydaje mi się, że jeżeli chcecie zacząć przygodę z tym autorem, "Dallas '63" jest jednym z najlepszych wyborów. Bardzo więc polecam wyruszyć w tę nostalgiczną i wzruszającą podróż. Zapewniam, że nie będziecie chcieli z niej wracać do szarego XXI wieku.

"Jestem jednym z tych ludzi, którzy tak naprawdę nie wiedzą, co myślą, dopóki tego nie napiszą" - to zdanie mnie idealnie podsumowuje, ponieważ przed napisaniem swojej opinii o danej książce, do końca nie wiem, co o niej sądzę. Jednak "Dallas '63" to książka wyjątkowa i po jej przeczytaniu doskonale wiedziałem, że to najlepsza powieść, jaką czytałem w ciągu ostatnich lat,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogę dać tej książce 10/10. Nie dlatego, że jest wybitna sama w sobie, ale dlatego, że sobie zapracowała na taką ocenę. Islington przekroczył moje najśmielsze oczekiwania.

Po bardzo udanym "Cieniu utraconego świata" nie wiem dlaczego, ale totalnie zapomniałem o trylogii Licaniusa. Być może było to spowodowane bohaterami, do których na tamtym etapie nie sposób było się przywiązać, lub braku perspektywy na kierunek, w którym zmierza fabuła. Na szczęście nie dotyczy to już "Echa przyszłych wypadków", które rozpaliło we mnie ogień na poznanie finału tej serii.

Co jest więc lepsze względem pierwszego tomu? W zasadzie wszystko. Przede wszystkim wątki naszej czwórki bohaterów są niesamowicie angażujące. Caeden, który zaznaczył się wyraźnie dopiero pod koniec poprzedniej części, tutaj wyszedł na pierwszy plan i wokół historii jego poprzednich wcieleń przebiega historia. Jego odzyskiwane stopniowo wspomnienia dały naprawdę dużo informacji o Czcigodnych, Licaniusie, Naczyniach, oraz oczywiście nim samym. Kojarzyło mi się to bardzo z grą Planescape Torment, w której główny bohater również zmaga się z amnezją i krok po kroku odzyskuje pamięć.

Nasza oryginalna trójka bohaterów, czyli Davian, Asha i Wirr jest ponownie rozdzielona i spotyka się tutaj tylko raz. Ich wątki jednak są tak dobrze poprowadzone, że nie miałem swoich bardziej lub mniej lubianych rozdziałów, ponieważ każdy mnie interesował po równo. Skutkowało to moim rekordowym przeczytaniem 300 stron w ciągu jednego dnia. "Echo przyszłych wypadków" się po prostu szybko czyta, co jest o tyle niezwykłe, że zrozumienie fabuły łatwe nie jest.
Po tym, że przeczytałem ją w 3 dni poznałem, że mam do czynienia z książką wybitną.

Zakończenie jest jeszcze mocniejsze niż w poprzednim tomie, szczęka ponownie mi opadła. Boję się już, co autor uczyni w "Blasku ostatecznego kresu", jeżeli to jest zakończenie drugiego tomu trylogii. Maksymalną ocenę daję bez zawahania.

Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogę dać tej książce 10/10. Nie dlatego, że jest wybitna sama w sobie, ale dlatego, że sobie zapracowała na taką ocenę. Islington przekroczył moje najśmielsze oczekiwania.

Po bardzo udanym "Cieniu utraconego świata" nie wiem dlaczego, ale totalnie zapomniałem o trylogii Licaniusa. Być może było to spowodowane bohaterami, do których na tamtym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Lewiatan się przebudził. Wreszcie.
Długo się przymierzałem do rozpoczęcia tej serii, ale pewnego dnia postanowiłem, że koniec tego przekładania.

No i się nie zawiodłem. "Przebudzenie Lewiatana" to rewelacyjny początek ogromnej serii The Expanse napisanej przez duet autorów pod przykrywką jednego, Jamesa S.A. Corey (swoją drogą ciekawy zabieg). Mamy tutaj do czynienia ze space operą z prawdziwego zdarzenia, która zaowocowała 6-sezonowym serialem od Amazona, którego jeszcze nie oglądałem, ale z pewnością to zrobię po przeczytaniu całej serii.

Nie miałem więc żadnych oczekiwań i wyobrażeń, mogłem doświadczyć oryginalnej historii. Jednak początek książki nie był dla mnie łatwy, czytelnik zostaje wrzucony w konkretny moment tej historii, który nabiera kontekstu dopiero później. Do około 20 rozdziału książka ma dosyć nierówne, sinusoidalne tempo, głównie przez to że mamy tutaj dwóch bohaterów: Jamesa Holdena i Joe Millera. Do wyżej wymienionego przeze mnie momentu są rozdzieleni, później spotykają się w iście wybuchowym stylu. Od niego "Przebudzenie Lewiatana" nabrało dynamiki i pochłonęło mnie na dobre.

Historia jest pełna zaskakujących zwrotów akcji. Do samego końca nie byłem pewny, jak bohaterowie poradzą sobie z kryzysem, który ich spotkał (a w zasadzie całą ludzkość). Co ciekawe, praktycznie każdy rozdział ma na końcu takie mini-cliffhangery, zupełnie jak w odcinkach serialu. Sprawia to, że naprawdę trudno jest oderwać się od lektury.

Dwójka bohaterów jest dużym plusem i zarazem minusem powieści. Dużym plusem jest detektyw Miller, postać bardzo rozdarta wewnętrznie, złamana i targana wieloma wątpliwościami. Jest bardzo ludzki, popełnia błędy, nie można go postawić po żadnej skrajnej stronie kompasu moralnego. Taka postać jest wiarygodna i w konsekwencji można ją polubić i współczuć jej. Dużym minusem, przynajmniej dla mnie, jest James Holden. To jest ten dobry, nieco porywczy kapitan który zrobi wszystko dla swojej załogi i krzywo patrzy na każdy uczynek choć trochę odbiegający od jego charakteru. Strasznie mnie irytował przez swoją jednowymiarowość. Sytuacji nie poprawiał fakt jego równie jednowymiarowego wątku miłosnego. Nie mówię, że nie można polubić Holdena, ale mnie niestety irytował.

Wniosek płynący z mojej opinii jest jeden. Początek serii The Expanse jest jednym z najlepszych początków serii, jakich miałem okazję czytać i jestem dziwnie przekonany, że będzie tylko lepiej i ciekawiej.

Lewiatan się przebudził. Wreszcie.
Długo się przymierzałem do rozpoczęcia tej serii, ale pewnego dnia postanowiłem, że koniec tego przekładania.

No i się nie zawiodłem. "Przebudzenie Lewiatana" to rewelacyjny początek ogromnej serii The Expanse napisanej przez duet autorów pod przykrywką jednego, Jamesa S.A. Corey (swoją drogą ciekawy zabieg). Mamy tutaj do czynienia ze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Wielkie polowanie" dla Koła Czasu jest jak "Dwie wieże" dla Władcy Pierścieni. Więcej akcji, dużych bitew i dynamicznej fabuły. W konsekwencji jest przez to mniej podróży, ale dla mnie jest to akurat na plus po tym tysiącu stron pierwszego tomu.

W przeciwieństwie do poprzednika, drugi tom od razu zaczyna się przysłowiowym trzęsieniem ziemi i do samego końca utrzymał mnie w zaciekawieniu podczas przewracania kolejnych stron. Jeżeli chodzi o postacie, to zaczęły zmierzać w konkretnym kierunku. Zostały postawione w warunkach testujących i tym samym kształtujących ich charakter. Szczególnie nasz główny bohater Rand poczynił niezły krok w tym zakresie i jestem bardzo ciekaw, co się z nim wydarzy na przestrzeni kolejnych części.

Zakończenie mnie zaskoczyło w połowie; niby wiedziałem, że to się wydarzy, ale jednak trochę się łudziłem (oczywiście w tym pozytywnym sensie). Jest epicko, doniośle i to co tutaj się dzieje, również przywodzi na myśl Władcę Pierścieni. Robert Jordan drugim tomem sprawił, że zacząłem coraz bardziej interesować się tą serią i z niecierpliwością czekam, aż zacznę czytać "Smoka Odrodzonego".

"Wielkie polowanie" dla Koła Czasu jest jak "Dwie wieże" dla Władcy Pierścieni. Więcej akcji, dużych bitew i dynamicznej fabuły. W konsekwencji jest przez to mniej podróży, ale dla mnie jest to akurat na plus po tym tysiącu stron pierwszego tomu.

W przeciwieństwie do poprzednika, drugi tom od razu zaczyna się przysłowiowym trzęsieniem ziemi i do samego końca utrzymał mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Upadek Hyperiona" jest genialnym zakończeniem dylogii o tytułowym Hyperionie, Dzierzbie i naszych pielgrzymach.
Książka mnie początkowo zaskoczyła, ponieważ spodziewałem się, że wrócimy od razu tam gdzie skończyliśmy tom pierwszy, czyli do pielgrzymów zmierzających w stronę Grobowców Czasu. Okazało się, że na to trzeba było poczekać kilkadziesiąt stron, a na pierwszy plan wyszła zarysowana w "Hyperionie" galaktyczna wojna z Wygnańcami śledzona oczami Josepha Severna, kolejnego wcielenia Johna Keatsa. Świat rozrósł się do ogromnych rozmiarów i aby w pełni pojąć wszystko, co tu się dzieje, trzeba przeczytać ten tom przynajmniej 2 razy.

I w zasadzie tyle mogę powiedzieć o fabule drugiego tomu, ponieważ dzieje się tutaj bardzo dużo rzeczy, których po prostu trzeba doświadczyć samemu, bez żadnych mini spoilerów i sugestii. Powiem tyle, że każdy bohater, który przedstawiał swoją historię w tomie pierwszym dostaje swój własny satysfakcjonujący wątek i jeżeli polubiliście któregokolwiek z nich, to będziecie zadowoleni (szczególnie fani Sola Weintrauba i Konsula). Nawet Kassada, którego opowieść w "Hyperionie" średnio przypadła mi do gustu, śledziło mi się bardzo dobrze.

"Upadek" doskonale rozwija wszystko, co zostało wykreowane w poprzedniku i dodaje sporo od siebie. Na koniec dodam, że zakończenie wywołało u mnie łzy w oczach, co książkom niełatwo jest sprawić. Jest to jedna z zaledwie trzech książek, którym się to udało.

"Upadek Hyperiona" jest genialnym zakończeniem dylogii o tytułowym Hyperionie, Dzierzbie i naszych pielgrzymach.
Książka mnie początkowo zaskoczyła, ponieważ spodziewałem się, że wrócimy od razu tam gdzie skończyliśmy tom pierwszy, czyli do pielgrzymów zmierzających w stronę Grobowców Czasu. Okazało się, że na to trzeba było poczekać kilkadziesiąt stron, a na pierwszy plan...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Myto Ogarów" mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Większość opinii o tym tomie świadczy, że mamy do czynienia z książką wyraźnie przegadaną i posiadającą nadmiar niepotrzebnych wątków, która rozkręca się dopiero w ostatnich 100-200 stronach.

I faktycznie można tak to odebrać, szczególnie, że Erikson nie oszczędza czytelnika i wystawia go na próbę przedarcia się przez blisko 1100 stron filozoficznych wywodów bohaterów nie oferując za bardzo tej samej rozrywki z poprzednich tomów poza finałem. Mamy więc tutaj przemyślenia głównie na temat wiary, człowieczeństwa oraz żałoby (autor pisał ten tom po śmierci swojego ojca, co faktycznie czuć). To najmądrzejsza i zarazem jedna z trudniejszych części Malazańskiej Księgi Poległych.

Mi się ten tom szczególnie spodobał ze względu na to, że wracamy w końcu do wspaniale opisanego Darudżystanu znanego z "Ogrodów Księżyca". W pierwszym tomie wydarzenia w tym mieście cechował mistyczny i niemalże oniryczny klimat i nie inaczej jest w tomie ósmym. Znowu czytamy o bardzo dziwnych (często też przykrych) rzeczach, takich jak bezpalcy morderca, który stał się sługą Kaptura, skrytobójcy napadający na bar prowadzony przez dawnych Podpalaczy Mostów, czy dzieci zmuszone do niewolniczej pracy w kopalni. Będąc zmęczonym po poznawaniu nieco już przynudnawego pod koniec wątku Tiste Edur w 7 tomie, miło było zagłębić się w wątek ich kuzynów, czyli Tiste Andii. Co prawda losy Nimandera, Klipsa i pozostałych interesowały mnie najmniej, ale czytało mi się to bez większego problemu (Czarny Koral i kult Odkupiciela już o wiele bardziej polubiłem). Z wielką chęcią przyjąłem również powrót Zrzędy, mojego ulubieńca ze "Wspomnienia lodu".

"Myto Ogarów" jest najprawdopodobniej najbardziej polaryzującym tomem MKP; jedni będą nim znużeni i zmęczeni, drudzy docenią nieco inny styl i klimat.

"Myto Ogarów" mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Większość opinii o tym tomie świadczy, że mamy do czynienia z książką wyraźnie przegadaną i posiadającą nadmiar niepotrzebnych wątków, która rozkręca się dopiero w ostatnich 100-200 stronach.

I faktycznie można tak to odebrać, szczególnie, że Erikson nie oszczędza czytelnika i wystawia go na próbę przedarcia się przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Wicher śmierci" jawił mi się jako najlepszy tom Malazanu z uwagi na to, że kontynuuje on w zasadzie wszystkie najważniejsze wątki z tomów poprzednich, czyli "Przypływów nocy" i "Łowców Kości", które należą do moich ulubionych. Mamy więc kontynuację samych smakowitych wątków, takich jak "rządzenie" Letherem przez obłąkanego cesarza Rhulada, podróż Karsy Orlonga do Letheras w celu stoczenia pojedynku z cesarzem, poszukiwanie duszy Scabandariego Krwawookiego przez Silchasa i spółkę oraz przybycie Łowców Kości na kontynent (mój ulubiony). Co więc poszło nie tak, że ten tom uważam za najsłabszy dotychczas?

Tak naprawdę jedyny problem, który tutaj występuje to przebieg tych wątków, który nie wypada satysfakcjonująco dla większości z nich. Długo wyczekiwane starcie Karsy z Rhuladem trwa żenująco krótko, malazańska armia pojawia się dopiero w połowie książki i pod koniec występuje częściej, a poszukiwanie duszy Zdrajcy ogranicza się do rozmów i podróży z miejsca na miejsce. Brakowało mi tego "pazura", którym cechowały się poprzednie tomy (poza "Domem Łańcuchów", który ma podobne problemy do "Wichru"). 7 tom nie wie, czym chce być, jest w pewnym sensie przejściowy i to sprawiło, że mnie dosyć mocno rozczarował.

Nie oznacza to oczywiście, że uważam ten tom za słaby sam w sobie, bo dalej jest to Malazańska Księga Poległych, którą kocham ponad życie i w ostatnich 200-300 stronach dzieje się jak zwykle dużo, ale widać jednak wyraźny spadek poziomu.
Czas na "Myto Ogarów", które zapowiada się bardzo intrygująco i wracamy do najlepszego miasta w serii, czyli Darudżystanu.

"Wicher śmierci" jawił mi się jako najlepszy tom Malazanu z uwagi na to, że kontynuuje on w zasadzie wszystkie najważniejsze wątki z tomów poprzednich, czyli "Przypływów nocy" i "Łowców Kości", które należą do moich ulubionych. Mamy więc kontynuację samych smakowitych wątków, takich jak "rządzenie" Letherem przez obłąkanego cesarza Rhulada, podróż Karsy Orlonga do Letheras...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym miał tę książkę w dosłownie kilku słowach, to powiedziałbym: 1000 stronicowy prolog. Pierwszy tom Koła Czasu wprowadza czytelnika idealnie w świat jednej z największych serii fantasy jaka powstała, przedstawia najważniejsze elementy tego świata bez pokazywania ich zbyt dużo.

Na opisywaniu samej historii skupiał się nie będę, ponieważ nie jest ona zbyt skomplikowana. Ot, złe siły atakują odległą wioskę naszych bohaterów, którzy muszą wyruszyć na żmudną, pełną niebezpieczeństw podróż do tytułowego Oka Świata. Widać tutaj bardzo dużą inspirację Władcą Pierścieni i w wielu momentach nie mogłem uciec od tych skojarzeń (mag przewodnik, wybraniec, antagonista zamierzający odzyskać swoją dawną siłę), jednak podobno szybko się to zmienia w kolejnych tomach. Największą wadą książki wydają mi się bohaterowie; kilku z nich jest naprawdę irytujących, kilku bezbarwnych, a do niektórych można poczuć tylko lekką sympatię. Z drugiej strony jednak rozumiem, że przez 13 pozostałych tomów będą mieli dużo czasu na rozwój i z czasem na pewno dadzą się polubić.

1 tom Koła Czasu spełnia swoje zadanie, które ma na celu zachęcić czytelnika do sięgnięcia po dalsze tomy; mnie osobiście przekonało zakończenie, które dało duże nadzieje na "Wielkie Polowanie". Nie jest to książka idealna, głównie przez schematyczność, ale czyta się ją bardzo przyjemnie i można ją z czystym sumieniem polecić.

Gdybym miał tę książkę w dosłownie kilku słowach, to powiedziałbym: 1000 stronicowy prolog. Pierwszy tom Koła Czasu wprowadza czytelnika idealnie w świat jednej z największych serii fantasy jaka powstała, przedstawia najważniejsze elementy tego świata bez pokazywania ich zbyt dużo.

Na opisywaniu samej historii skupiał się nie będę, ponieważ nie jest ona zbyt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

O Cieniu utraconego świata nasłuchałem się bardzo dużo w minionym roku. Były to praktycznie same superlatywy pokroju: „książka roku”, „arcydzieło”, czy „najlepsza książka fantasy”. Wówczas nie za bardzo chciało mi się wierzyć w te opinie, ponieważ jest to debiut Islingtona, więc napisanie arcydzieła jako swoją pierwszą książkę wydaje się być zadaniem niemalże niewykonalnym. Czy zgadzam się teraz z tymi opiniami po przeczytaniu książki? Dalej nie, do arcydzieła trochę brakuje, ale autor napisał naprawdę solidną powieść.

Na pierwszy rzut oka (czyli około 100 stron) Cień utraconego świata wydaje się tym samym, generycznym fantasy, jakie widzieliśmy dziesiątki, jeśli nie setki razy. Mamy tutaj szkołę magów (tutaj nazywanych Obdarzonymi), która w wyniku spisku zostaje zaatakowana przez nieznanych sprawców, mamy głównego bohatera, który musi odkryć swoje moce, oraz świat ze znajomo brzmiącymi nazwami. Jednak to, co wyróżnia tę powieść to bez wątpienia niecodzienny system magii i nieoczywistość fabuły.

Magia nie polega praktycznie w ogóle na czarach ofensywnych. Jest tutaj odczytywanie wspomnień ludzi, rozpoznawanie kłamstw, wysysanie energii z żywych istot, a nawet podróże w czasie. Moim zdaniem nie jest to jakiś niesamowicie oryginalny system magii, ale na tyle mało spotykany, że cieszy.

To, co mnie osobiście najbardziej spodobało się w tej lekturze to duża ilość zwrotów akcji. Nie są umieszczone tylko po to, aby zaskoczyć czytelnika, ale faktycznie mają one sens i dodają wartości fabule. Większości postaci nie należy tutaj ufać, nawet wydawałoby się pewnym sprzymierzeńcom. Nie chcę nic zdradzać, ale powiem, że antagonista nie jest tym, za kogo się podaje i kiedy jego tożsamość wyszła na jaw, opadła mi szczęka. Sama konstrukcja historii bardzo kojarzy się z książkami Brandona Sandersona. Nie jest to nic dziwnego, ponieważ Islington inspirował się jego trylogią „Z mgły zrodzony” przy pisaniu swojego debiutu. Bohaterowie przez dużą jej część są rozdzieleni i spotykają się w widowiskowym finale. Ten tutaj może nie dorównuje finałom wyżej wymienionego autora, ale jest dobrze napisany.

Ale żeby nie było, że mówię o samych pozytywach, a na górze widnieje ocena 8/10. Największą wadą powieści są postacie. Są prosto napisane, naiwne i bohaterowie odpowiadają archetypom. Jest tajemniczy przywódca grupy, jest odważny i stanowczy Wirr oraz borykający się z amnezją Caeden mający potężne moce. Da się te postacie polubić, jednak nie mają one zbyt dużo głębi.
Podsumowując, dla kogo jest ta książka? Sięgnąłem po nią będąc zmęczony trudnymi, rozbudowanymi światami jak Malaz czy Diuna i oczekując czegoś prostego, otrzymałem powieść dobrą zarówno dla osób, które mało czytają fantasy i dla tych, które chcą odpocząć od wielkich serii. Jest to książka prosta, ale będąca jednocześnie oryginalna.

O Cieniu utraconego świata nasłuchałem się bardzo dużo w minionym roku. Były to praktycznie same superlatywy pokroju: „książka roku”, „arcydzieło”, czy „najlepsza książka fantasy”. Wówczas nie za bardzo chciało mi się wierzyć w te opinie, ponieważ jest to debiut Islingtona, więc napisanie arcydzieła jako swoją pierwszą książkę wydaje się być zadaniem niemalże niewykonalnym....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to