-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński26
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać402
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
Opinia urozmaicona ciekawostkami dostępna pod adresem: https://askier-pisze.blogspot.com/2016/12/pomroki-udowodnij-ze-zyes.html
Borszewicz był obecny w moim życiu już od jakiegoś czasu, towarzyszył mi w przełomowych momentach i za każdym razem fascynował... Fascynuje do dziś. „Pomroki” również wiedziały, kiedy trafić w moje ręce, a gdy zaczęłam czytać, po prostu się rozpłynęłam. Musiałam mieć tę książkę zawsze przy sobie, zawsze w torebce, zawsze na widoku. Nawet jeśli w danej chwili jej nie czytałam. Dlaczego, pomyślicie, tak mnie zachwyciła, skoro nie czytałam jej "na raz"? Otóż, gdy tylko pochłonęłam kilka pierwszych stron, zrozumiałam, że to będzie kolejna książka mojego życia. Zrozumiałam, że wywróci mój świat do góry nogami tak, jak zrobiły to „Mroki”. Zrozumiałam, że chcę czytać ją w nieskończoność, chcę się nią delektować i nigdy nie kończyć. I miałam rację...
Mroki cechuje ciężka i przytłaczająca atmosfera ze względu na obecność Wiktora, który, całe szczęście, potrafił tę atmosferę rozładowywać. Prawdą jest, że „Mroki” traktują raczej o śmierci, a „Pomroki”... o życiu, wierze i miłości (coś czuję, że to nie będzie zwykła recenzja, a zaraz zacznę się rozpływać). Borszewicza polecałam na dużej grupie książkoholików i jedna dziewczyna – pozdrawiam Karolinę z tego miejsca – została trafiona tak, jak ja. Miałam przyjemność rozmawiać z nią w świąteczną noc o „Pomrokach”, rozważałyśmy znaczenie niektórych fragmentów, interpretowałyśmy stwierdzenia, zastanawiałyśmy się „co się stało z...?”... No właśnie, bardzo spodobało mi się jedno jej stwierdzenie: na Sipińską! Co się tutaj odborszewiło?! A znane miłośnikom książek zdanie „Kura ma pióra!” przejdzie chyba do użytku codziennego... Ale wracając do tematu, Jarosław Borszewicz w „Pomrokach” opisuje życie takim, jakie jest. Nie słodzi, nie stawia miłości w centralnym punkcie, nie wyolbrzymia fascynacji i obawy przed śmiercią, poszukuje odpowiedzi na pytania o istnienie Boga i raju, daje do myślenia każdą stroną, każdą linijką, wersem, zdaniem...
„(...)
I zapamiętaj, proszę,
że miłość nie jest dworcową poczekalnią,
do której o każdej porze dnia i nocy
można wejść albo z niej wyjść.
(...)
Pytasz, czy możemy spróbować jeszcze raz?
Nie możemy, bo nie da się wrócić do czegoś,
czego już nie ma.
(...)
Ale powiem ci na pociechę,
że najdłużej pamięta się to,
co się nigdy nie zdarzyło...
I dlatego tę miłość zapamiętamy
aż do pocałunku śmierci!
Jaki Bóg – tacy ludzie...
Wszędzie źle,
ale w życiu najgorzej...”
Dobrze, pora jednak zacząć od początku. Podmiot, którym nadal jest Duet Zezowaty, trafia przed bramy nieba, gdzie okazuje się, że nie ma go na liście! Ale jak to? No to Piotr mu na to: udowodnij, że żyłeś. Oj, on zaraz udowodni... Oczywiście trzeba zacząć poruszającym wierszem od pierwszej miłości, bo nie ma innego dowodu na życie, jak doświadczenie takiego uczucia. „Pomroki” nie mają konkretnej fabuły, są raczej zbiorem fragmentów, układających się w jedną spójną całość. Całość, z której wyłania się życie. Poszczególne fragmenty i cudowna całość, czytane w skupieniu i – tak sądzę – odpowiednim momencie życia, przynoszą wstrząsający efekt. Jaki? Wszystko się zmienia... Przepraszam, nie powinnam uogólniać, bo przecież każdy może tę książkę odebrać inaczej... Więc jeszcze raz... W moim przypadku przyniosło wstrząsający efekt! Wszystko się zmieniło. Zmieniło się moje postrzeganie świata, spojrzenie na ludzi, na okazje, na szanse obecne i stracone, nawet na miłość. Jakby ktoś wziął taką korbkę w głowie przekręcił i zaczął nią przemeblowywać cały umysł. Może to dlatego, że czytałam te "spójne fragmenty" dawkami? A może dlatego, że akurat teraz potrzebowałam Dueta... Potrzebowałam Borszewicza? Przyczyny mogą być różne, ale w tym przypadku liczy się skutek. Dlaczego?
Trudno mi określić, co jest w stylu pisania Borszewicza takiego, co sprawiło, że się w nim zakochałam. Trudno mi określić, co mnie tak ciągnie do „Mroków”, że czytam je już dziesiąty raz (może w końcu po tym przeczytaniu również o nich napiszę krótką opinię, bo na razie tylko się zachwycam). Wiem też, że „Pomroki” będę czytać równie często. Bo te dwie książki tworzą jedną kompletną historię. Nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym czytać „Pomroki” bez znajomości „Mroków” – i tutaj jest odpowiedź na pytanie zadawane mi przez wiele osób: Czy można czytać Pomroki bez znajomości poprzedniej i czy kolejność ma znaczenie? Nie można, bo kolejność ma znaczenie. Jeśli nie będziecie znali Wiktora z Mroków, nie zrozumiecie Dueta z „Pomroków”. Jeśli nie poznacie relacji podmiotu z innymi bohaterami, nie zrozumiecie niektórych smaczków. Tak więc, najpierw „Mroki”, później koniecznie! „Pomroki”.
Wiem, że jednym z powodów mojej miłości do twórczości Borszewicza jest umiejętność pisania o miłości. Ale nie takiego pisania, jak w tych popularnych romansach i obyczajówkach (do których nic nie mam, a wiecie, że nawet je lubię). Boże, jak on pisze o tej miłości! Przecież on potrafi się rozpisać na kilka stron, tak pięknie, tak obrazowo, tak niecodziennie, a zarazem tak normalnie, realnie i oczywiście. Przykładowo: Duet opisuje, jak Marysia obiera ziemniaki. Ziemniaki? – można pomyśleć – na pewno bym to przekartkował/a. A ja... Kurde, czytałam ten fragment dwa razy i w końcu doszłam do tego, o co mu chodzi... Właśnie, wychodzi na jaw, że mam nieposkładane myśli. Marysia w „Pomrokach” jest nową postacią. Duet poznaje ją, gdy musi przeprowadzić wywiad do gazety, jednak postanawia dziewczynę zbyć. Marysia trafia do szpitala, a Duet... Cóż, postanawia się nią zaopiekować. I tak się opiekuje Marysieńką i powiem wam, że bardzo ją polubiłam. Czasami mnie irytowała, ale znów interpretuję jej osobę jako element życia. Dość potrzebny element.
Kto czytał „Mroki”, zauważy różnicę i tajemnicę... W „Pomrokach” Duet dostaje listy OD Nieobecnej. Są one świetnym urozmaiceniem historyjek, nie dość, że wzruszające i zastanawiające, to jeszcze ładnie graficznie wyróżnione. Aż chce się czytać po kilka razy (może dlatego te zaledwie 280 stron mogłam sobie wydłużać o kolejne dni?). Tak naprawdę, „Pomroki” to kopalnia mądrości. Co chwilę brałam do ręki ołówek i zaznaczałam cytaty, ciekawe sytuacje, notowałam przemyślenia. Jednak, jak już wyżej wspomniałam, nie jest to książka dla każdego i nie można jej czytać w dowolnym momencie życia. Każdy wyciągnie z niej na pewno coś innego, inaczej ją zinterpretuje, na każdego inaczej wpłynie. Wiem jednak, że warto. Warto przeczytać. Nie raz i nie dwa. Jedyny problem, to... Niedosyt. Czytałam ostatnie linijki i czułam niedosyt! Czułam się niekompletna i od razu zaczęłam bardziej żałować, że Borszewicza z nami nie ma, bo on powinien napisać dalej! Ale może to dobrze... Może teraz czas, by czytelnicy pisali własną książkę?
Opinia urozmaicona ciekawostkami dostępna pod adresem: https://askier-pisze.blogspot.com/2016/12/pomroki-udowodnij-ze-zyes.html
Borszewicz był obecny w moim życiu już od jakiegoś czasu, towarzyszył mi w przełomowych momentach i za każdym razem fascynował... Fascynuje do dziś. „Pomroki” również wiedziały, kiedy trafić w moje ręce, a gdy zaczęłam czytać, po prostu się...
Całość: http://askier-pisze.blogspot.com/2016/04/miejsca-malenkie-dziwaczne-piekne.html
Kocham tę książkę, bo jej nienawidzę – a nienawidzę, bo kocham. Ciężko powiedzieć po prostu, że mi się podobała, gdyż dotarła do tej sfery mojej emocjonalności, której wolałabym nie drażnić. „Wszystkie jasne miejsca” sprawiają, że po lekturze rozpadasz się na kawałki, jesteś zdruzgotany i nie możesz uwierzyć, że to już koniec. Po prostu nie dociera do ciebie, że to rzeczywiście się skończyło, ze musisz rozstać się z jej bohaterami – w dodatku w ten sposób.
„To nie twoja wina. A odczuwanie przykrości to strata czasu. Trzeba tak przeżywać życie, żeby nie musieć za nic przepraszać. Najłatwiej jest od początku do końca postępować właściwie, wtedy nie ma czego się wstydzić i za co przepraszać.”
(...)
Przez pierwszych dwieście stron czułam, że dostałam piękną i wciągającą powieść o miłości nietuzinkowych nastolatków. Lektura „Wszystkich jasnych miejsc” była dla mnie przyjemnością, chwilą relaksu i ani przez moment nie pomyślałam, że żałuję sięgnięcia po nie. Relacja Violet i Fincha od początku jest zdrowa i prawdziwa, nie widać w niej – jak w wielu opowieściach o miłości licealistów – sztuczności czy zwyczajnej tandety. W dzisiejszych czasach szokujące jest, że nastolatek potrafi kochać w taki sposób. Wszystkie przygody Violet i Fincha są zaskakująco ciekawe. Miasteczko, w którym rozgrywa się akcja, bardzo przypominało mi to, w którym mieszkam. Na pierwszy rzut oka ciężko stwierdzić, że jest interesujące czy wyjątkowe, jednak wraz z rozwojem akcji dowiadujemy się, że piękno kryje się w szczegółach – a na nie mało kto z własnej woli zwraca uwagę. Każda wycieczka Violet i Fincha sprawiała, że miałam ochotę przeżyć wraz z nimi kolejną przygodę, Jednak z każdą stroną czuć było, że uczucia tej dwójki wymykają się spod kontroli. Z każdym dniem Violet i Finch zbliżali się do siebie, odkrywali kolejne tajemnice i niemal uzależniali się od wspólnie spędzanego czasu.
„(...) to miasto z góry lepiej się prezentuje, ludzie wydają się ładniejsi, a najgorsi wyglądają niemalże na dobrych.”
Powieść jest stworzona tak dobrze, że czasami miałam wrażenie, iż nie powinnam znać jakiegoś szczegółu z życia głównych bohaterów. Wszystko wydawało mi się bardzo osobiste i prawdziwe, jakbym nie czytała o ludziach istniejących w wyobraźni autorki, a obserwowała zdarzenia nieprzeznaczone dla mnie. Jednocześnie nie miałam ochoty przestawać, każda przerwa od czytania była wypełniona myślami o tej książce. Można powiedzieć, że „Wszystkie jasne miejsca” mną zawładnęły, przejęły kontrolę nad umysłem. Zawdzięczam to na pewno genialnej kreacji bohaterów i znakomitym portretom psychologicznym nie tylko głównych postaci, ale też osób w ich otoczeniu. Jak Jennifer Niven pisała w słowach "Od autorki" i "Podziękowania" (nawiasem mówiąc, nigdy nie czytam tych fragmentów książek, jednak w tym przypadku zrobiłam wyjątek – nie mogłam uwierzyć, że to już koniec, nie chciałam, by tak było), skrupulatnie przygotowała się do napisania akurat tej powieści, rozmawiając z osobami po próbie samobójczej, chorymi na depresję czy inne choroby psychiczne. Ponadto sama żyła z podobną "łatką", a bliscy jej ludzie zniknęli w tragicznych okolicznościach. Być może dlatego czuć pewną intymność historii, gdyż można ją potraktować jako swego rodzaju zwierzenie autorki.
Jak już wspomniałam, nienawidzę tej książki. Nienawidzę, bo porusza cholernie trudny temat, który wzbudza we mnie skrajne emocje. Nienawidzę jej, bo po zakończonej lekturze byłam roztrzęsiona, bo zakończenie wbiło mnie w fotel, bo nie mogłam przestać płakać przez dobre pół godziny. Nienawidzę jej, bo pokazuje prawdę. Pokazuję tę naturę człowieka, która nie powinna istnieć, a jest powszechna. Nienawidzę jej, bo prawdą jest, że ludzi chorych na raka czy grypę się nie dyskryminuje, a innych – z chorobami natury psychicznej – wyśmiewa i traktuje się obojętnie. Ponadto jest to problem dotyczący nawet osób pracujących w zawodach, które powinny być uświadomione, np. nauczyciele wciąż nie podchodzą do tematu problemów nastolatków poważnie.
(...)
Całość: http://askier-pisze.blogspot.com/2016/04/miejsca-malenkie-dziwaczne-piekne.html
Kocham tę książkę, bo jej nienawidzę – a nienawidzę, bo kocham. Ciężko powiedzieć po prostu, że mi się podobała, gdyż dotarła do tej sfery mojej emocjonalności, której wolałabym nie drażnić. „Wszystkie jasne miejsca” sprawiają, że po lekturze rozpadasz się na kawałki, jesteś zdruzgotany...
http://askier-pisze.blogspot.com/2015/12/krolowie-przekleci-tom-ii-maurice-druon.html
Wydarzenie, jakie miało miejsce w wieży Nesle nadal przewraca kolejne klocki domina, a klątwa Templariuszy wciąż zbiera żniwa wśród przeklętej dynastii. Francja czeka na wybór regenta, dwór dzieli się między swoich faworytów i wszyscy oczekują na potomka Ludwika X Kłótliwego – czy królowa Klemencja urodzi syna, następcę tronu? Ponadto o tę zaszczytną posadę walczą Filip de Poitiers, który również oczekuje dziecka, oraz ambitny Karol Walezjusz.
Pojawia się wielu nowych bohaterów, równie barwnych, co znani nam dotychczas. Historia toczy się dynamicznie i odmienia życie cierpiącej królowej Anglii, Guccio czuje chęć bycia ojcem i jest świadkiem wyboru nowego papieża. Trzeba wspomnieć, że od czasu śmierci Klemensa V nikt nie zasiada na Piotrowym Tronie. Kolejny raz dzięki znakomitym intrygom (i trochę za sprawą Guccia) papież zostaje wybrany z korzyścią dla Francji.
Dwór angielski doświadcza zachwiania, gdyż wyjątkowe przyzwyczajenia i orientacja króla coraz bardziej przeszkadza niektórym kręgom. Kolejny raz Tolomei pomaga królowej Anglii dopiąć swego, a jej syn na tle tragicznych wydarzeń zostaje młodym królem. To, co wydarzy się z Edwardem II może zaskoczyć niejednego czytelnika...
Wydaje mi się, że jak na razie piszę bardzo chaotycznie, nie chcę jednak powiedzieć za dużo. Przygoda z Królami przeklętymi jest już w połowie, ale nabiera tempa z każdą stroną, a czytelnik nie ma ochoty odkładać książki. Książki nie czyta się szybko, ale kiedy już wciągnie się w życie Kapetyngów i Plantagenetów, nie chce się kończyć. Nieco archaiczny język wciąga w świat XIV-wiecznej Francji, dzięki czemu obserwacja bohaterów jest coraz bardziej fascynująca. Myślę, że w tym miejscu można już określić, do kogo czujemy sympatię lub nienawiść. Wciąż czekałam na rozdział, którego bohaterem jest Guccio bądź Izabela, cieszyłam się ich powodzeniami i smuciłam problemami. Dzięki znakomitej budowie bohaterów można się z nimi zżyć, stanąć na ich miejscu. Starzy znajomi zaskakują odkrywając nowe cechy, świeżo poznani natomiast zaciekawiają do granic możliwości.
Obok tej książki nie można przejść obojętnie. Nie chodzi (tylko) o piękną i klimatyczną okładkę, ale też o język i fabułę. Mimo iż wielu z nas zna historię, nie zna jej w tym wydaniu. Druon trzyma poziom z poprzedniego tomu, powiedziałabym nawet, że podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Zaplątuje nas w sieć intryg, rozplątuje, znowu zaplątuje... I tak w kółko, aż chce się brnąć dalej, zwłaszcza, że mamy możliwość spojrzenia na jedną sprawę z kilku perspektyw. Każda postać rozważa wszystkie wydarzenia z własnego punktu widzenia, dzięki czemu poznajemy różne motywy działań. Jest to dobre, bowiem to, co wydaje się istotne dla jednej osoby, jest niezauważane przez inną. TOM II nadal jest wzbogacony notami historycznymi, z których wiele można się dowiedzieć, co dla mnie jest ogromnym plusem – jestem miłośniczką historii i za 5 miesięcy może przyda się nawet do matury ;)
http://askier-pisze.blogspot.com/2015/12/krolowie-przekleci-tom-ii-maurice-druon.html
Wydarzenie, jakie miało miejsce w wieży Nesle nadal przewraca kolejne klocki domina, a klątwa Templariuszy wciąż zbiera żniwa wśród przeklętej dynastii. Francja czeka na wybór regenta, dwór dzieli się między swoich faworytów i wszyscy oczekują na potomka Ludwika X Kłótliwego – czy królowa...
Cała recenzja: http://askier-pisze.blogspot.com/2015/11/krolowie-przekleci-tom-i-maurice-druon.html
Akcja pierwszej części zaczyna się na początku XIV wieku, w ostatnim roku sądu nad Zakonem Templariuszy, który trwał 7 lat. Panujący wtedy król, Filip IV Piękny – władca okrutny, nie cofający się przed niczym, jeśli chodziło o dobro Francji. Z zewnątrz twardy, bezuczuciowy... "Król z żelaza". Niszczył i łamał niepokornych, nakładał wysokie podatki, fałszował pieniądze, co – jak się na pewno można domyślić – doprowadzało do wielu buntów krwawo tłumionych, a ich uczestnicy często kończyli na szubienicach. Jednak interes Francji przeważał nad innymi, dlatego podczas panowania Filipa Pięknego kraj rozkwitł, wprowadzono reformy administracyjne i ustrojowe, dzięki czemu władza króla się zwiększyła... choć nie wszyscy mieszkańcy byli zadowoleni. Filip IV miał czworo dzieci, w tym jedną córkę, którą wydał za mąż za króla Anglii, Edwarda, nie darzącego wielką sympatią kobiet... Jest wierna swojemu królowi, mimo iż czuje się niekochana. Jego synowe natomiast nie potrafią kochać bezwarunkowo swoich małżonków, co wywołuje efekt domina: jedno wydarzenie okazuje się być przyczyną wielu kolejnych konfliktów, podejrzeń, tragedii i spisków.
Dlatego uważam, że nie powinnam przybliżać fabuły kolejnych części powieści. Gdy wszystko się ze sobą łączy, łatwo o spoiler, ale również pewność znakomitej lektury, od której nie będziecie mogli się oderwać. Jest tutaj wszystko, jak możemy przeczytać na okładce książki: zamordowane królowe, bitwy, zdrady, kłamstwa, żądze, oszustwa, cudzołóstwo, trawiący ogień, do tego rywalizacja rodów, klątwy i czary oraz potężna dynastia, skazana na upadek, niesprawiedliwe sądy, religijność i jej brak... Dużo można by wymieniać.
"Nić ludzkiego losu przędzie się powoli i nikt nie wie, który z naszych przypadkowych czynów zapadnie jak ziarno w żyzną glebę, aby wyrosnąć w potężne drzewo." str. 147
Ucieszyłam się, że autor nie zabija swoich bohaterów jeden po drugim, jak George R. R. Martin ;).
Jest ich dużo, jednak mimo to są znakomicie zbudowani. Każdemu przyświecają jakieś cele i wartości, mają swoje ambicje i tajemnice, a w bogactwie charakterów można odnaleźć ten, z którym bez problemu czytelnik się utożsami. Kolejnym plusem jest narracja trzecioosobowa, dzięki której znamy myśli i zamiary bohaterów, bez czego pogubilibyśmy się w fabule. Łatwo zrozumieć przeskoki od jednej osoby do drugiej oraz z miejsca do miejsca. Nawet opisy świata są ciekawe, czytelnik nie nudzi się przy opisie wystroju wnętrz czy potęgi zamku. Można się wiele dowiedzieć o tamtym okresie historycznym, w czym pomagają również przypisy znajdujące się na końcu książki, nie u dołu strony. Na początku bardzo mnie to męczyło, zrezygnowałam nawet kilka razy z kartkowania, jednak miałam wyrzuty sumienia... Nie bez powodu zostało to zorganizowane w ten sposób, przypisy są często obszerne, a o wielu rzeczach w nich zawartych nie miałam pojęcia. Dlatego warto je czytać, jeśli nie na bieżąco, to co jakiś czas.
Dodatkowo w książce są znakomicie wplecione różne ciekawostki polityczne, dotyczące na przykład podatków czy zależności między państwami, które często rujnują gospodarkę, co w fabule pokazano na przykładzie Flandrii.
Cała recenzja: http://askier-pisze.blogspot.com/2015/11/krolowie-przekleci-tom-i-maurice-druon.html
Akcja pierwszej części zaczyna się na początku XIV wieku, w ostatnim roku sądu nad Zakonem Templariuszy, który trwał 7 lat. Panujący wtedy król, Filip IV Piękny – władca okrutny, nie cofający się przed niczym, jeśli chodziło o dobro Francji. Z zewnątrz twardy,...
Cała recenzja: http://askier-pisze.blogspot.com/2015/11/swiato-ktorego-nie-widac-anthony-doerr.html
Sięgając po Światło, którego nie widać chciałam sprawdzić, za co dostała nagrodę Pulitzera 2015. To spowodowało, że miałam wysokie wymagania, którym przedstawiona historia oczywiście sprostała. Książka jest niesamowicie wciągająca – "jeszcze jeden rozdział" towarzyszył mi przez kilka dni. Nie mogłam się od niej oderwać, odłożenie na stolik graniczyło z cudem. Nie mogłam się skupić, bo myślałam tylko o niej. Historia Marie-Laure i Wernera zawładnęła moja codziennością, jedyne czego pragnęłam, to skończyć czytać i dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie.
Ucieszył mnie fakt, że jest to książka oparta na wydarzeniach historycznych, pokazująca życie zwykłych-niezwykłych ludzi. Niewiele jest w niej mowy o wojsku, manewrach, polityce i zagrywkach. Autor skupił się na przeżyciach zwykłych ludzi, na ich "prywatnych wojnach" i życiu codziennym oraz niesprawiedliwości. Nieszablonowe przedstawienie świata przy pomocy niewidomej, ale silnej i pewnej siebie bohaterki, wzbudziło mój ogromny podziw. Anthony Doerr nie stosował sztuczek, które miałyby wymusić na czytelniku współczucie dla tej postaci, po prostu opisał jej życie i uczucia. Język, jakim się posługuje, cały czas jest prosty i wciągający. Krótkie zdania sprawiają, że książkę czyta się szybko i z wielką chęcią. Dialogi nie są przesadzone, dzięki czemu można dostrzec ich wagę w opisywanych czasach – jakby to właśnie kontakt z drugim człowiekiem był najważniejszy.
Akcja powieści toczy się głównie w Saint-Malo, jednak nie jest to jedyne miejsce. Autor poświęca również uwagę nazistowskiej szkole w Niemczech, opisując wychowanie chłopców i segregację. frontowi wschodniemu, Paryżowi. Zaczyna się ona w 1934 roku, prowadząc do czasu wojny. Anthony Doerr bardzo skupia się na latach 1942 i 1944, daty przeplatają się w książce: raz w przód, raz w tył. Nie wprowadza to jednak męczącego chaosu, przeciwnie – wzbudza w czytelniku chęć przewracania kolejnych stron, by znowu dotrzeć do tej właśnie daty i dowiedzieć się, co dalej. Rozdziały mają po kilka stron, co jest kolejnym elementem wpływającym na szybkość i chęć czytania. Każdy z nich kończy się w sposób, że trudno przerwać, dlatego jest to lektura idealna na długą podróż czy urlop bądź chorobę w domu.
Cała recenzja: http://askier-pisze.blogspot.com/2015/11/swiato-ktorego-nie-widac-anthony-doerr.html
Sięgając po Światło, którego nie widać chciałam sprawdzić, za co dostała nagrodę Pulitzera 2015. To spowodowało, że miałam wysokie wymagania, którym przedstawiona historia oczywiście sprostała. Książka jest niesamowicie wciągająca – "jeszcze jeden rozdział" towarzyszył...
2015-08-29
[Całość pod adresem: http://askier-pisze.blogspot.com/2015/09/lawendowy-pokoj-nina-george.html ]
"Najważniejsze rzeczy należy robić powoli - myślał Jean za każdym razem, kiedy zaczynali się wzajemnie uwodzić."
"Lawendowy pokój" - książką mówiącą o sobie. Jest to lektura, na którą trzeba poświęcić zdecydowanie więcej czasu, niż trzy wieczory. Nie chodzi o to, że czyta się ją ciężko czy mozolnie, ale ma w sobie coś, co nie pozwala jej pochłonąć w chwilę i po kilku dniach ot tak zapomnieć. Nie wiem, jak długo autorka pracowała nad książką, ale wiem jedno - zasługuje na to, by poświęcić jej więcej, niż kilka godzinek i rzeczywiście "uwodzi" czytelnika.
(...)
Zmylił mnie trochę napis <na okładce> "Zachwycająca historia miłości, która przywraca do życia". Spodziewałam się romansu, a dostałam lek na bolące wspomnienia. Kogo ta miłość przywróciła do życia? Bohatera czy obiekt uczucia?
(...)
Głównym bohaterem jest mężczyzna o imieniu Jean, który prowadzi księgarnię o pięknej i zachęcającej nazwie "Apteka literacka". Sprzedaje książki jak farmaceuta medykamenty, rozpoznaje uczucia odwiedzających go osób i proponuje konkretne tytuły na daną udrękę. Mieszka sam w kamienicy, kobiety często chcą się z nim spotkać i poznać, jednak za każdym razem odmawia. Dlaczego? Tego dowiadujemy się już na pierwszych stronach, gdy do mieszkania obok wprowadza się rozwiedziona i załamana kobieta, potrzebująca "leku".
Jean jest jednak osobą, która musi uporać się ze swoją przeszłością i wyleczyć własne Ja, by móc zaopiekować się innym człowiekiem jak należy. Jak pogodzić się z własnym losem i znaleźć ukojenie? Jak pogodzić się ze stratą? Jak odnaleźć siebie? Jak spełnić marzenia? Jak otworzyć się na ludzi?
Na te i podobne pytania Jean znajduje odpowiedź po przeczytaniu listu, który czekał na niego dwadzieścia lat w szufladzie starego stołu. Jeśli choć raz zadaliście sobie powyższe pytania - ta książka jest przeznaczona dla Was.
(...)
Prosty język i barwne, jednak nie za długie opisy i porównania wzbudzały we mnie spokój i przynosiły dużo refleksji. Byłam zachwycona pomysłem na książkę: literatura lekiem? To coś dla mnie. Spodobało mi się również umiejętne przeciąganie akcji poprzez wprowadzanie pochwał dań, zapachów, opisywanie smaków i porównywanie ich do książek.
"Lawendowy pokój" jest przeznaczona dla osób cierpliwych i szukających spokoju i ukojenia, co nie znaczy, że inni nie znajdą w niej przyjemności. Napisana jest znakomicie i dopracowana w każdym calu. W zależności od podejścia każdy przeżyje ją inaczej i - być może - odnajdzie inne przesłanie. Ja wyniosłam z niej na pewno pouczającą lekcję: nie ważne, że kogoś straciliśmy. Ważne, że o nim pamiętamy i mówimy o jego czynach. Wtedy on nadal ma możliwość życia. Nie możemy się nikogo wyrzekać.
[Całość pod adresem: http://askier-pisze.blogspot.com/2015/09/lawendowy-pokoj-nina-george.html ]
"Najważniejsze rzeczy należy robić powoli - myślał Jean za każdym razem, kiedy zaczynali się wzajemnie uwodzić."
"Lawendowy pokój" - książką mówiącą o sobie. Jest to lektura, na którą trzeba poświęcić zdecydowanie więcej czasu, niż trzy wieczory. Nie chodzi o to, że czyta się...
Znakomicie opisana historia odwyku, jedna z lepszych książek o narkomani, jaką miałam okazję przeczytać. Polecam miłośnikom literatury o uzależnieniach i problemach. Jest napisana specyficznym językiem, jednak czyta się ją przyjemnie i szybko. Czytałam jakieś 10 razy i nigdy się nie nudzi, rewelacyjna książka!
Znakomicie opisana historia odwyku, jedna z lepszych książek o narkomani, jaką miałam okazję przeczytać. Polecam miłośnikom literatury o uzależnieniach i problemach. Jest napisana specyficznym językiem, jednak czyta się ją przyjemnie i szybko. Czytałam jakieś 10 razy i nigdy się nie nudzi, rewelacyjna książka!
Pokaż mimo to2015-08-04
Książka na poziomie dwóch poprzednich części, którą przeczytałam w kilka godzin. Byłam zaskoczona obrotem spraw i nie raz musiałam przerwać na chwilę lekturę, by przemyśleć i połączyć fakty. Co chwilę padał z moich ust szept "genialne", "o matko" i inne słowa zachwytu. Autor znakomicie przeplata historię z czasem, w którym dzieje się akcja książki. Przede wszystkim dobrze było znów towarzyszyć Danielowi - mam sentyment do tej postaci. Książka znakomita, wciągająca i klimatyczna. Przede wszystkim kończy się w sposób, który rodzi we mnie niecierpliwość "no i co dalej?!".
Książka na poziomie dwóch poprzednich części, którą przeczytałam w kilka godzin. Byłam zaskoczona obrotem spraw i nie raz musiałam przerwać na chwilę lekturę, by przemyśleć i połączyć fakty. Co chwilę padał z moich ust szept "genialne", "o matko" i inne słowa zachwytu. Autor znakomicie przeplata historię z czasem, w którym dzieje się akcja książki. Przede wszystkim dobrze...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-04
Jest to książka, którą polecam czytać po lekturze "Cienia wiatru". Bohaterowie są pomostem łączącym obie książki, jednak historia "Gry anioła" jest niezależna i arcyciekawa. Nadal jestem pod wrażeniem języka, jakim posługuje się Zafón i pozwalał mi on przepłynąć przez strony w kilka godzin. Dobrze było znowu zawitać na "Cmentarz Zapomnianych Książek" i pogrążyć się w historii Davida i rodziny Sempre. Ponadto wycieczki znanymi ulicami Barcelony sprawiły mi dużo radości i z zapałem i ciekawością wzięłam do ręki kolejną część - "Więzień nieba".
Jest to książka, którą polecam czytać po lekturze "Cienia wiatru". Bohaterowie są pomostem łączącym obie książki, jednak historia "Gry anioła" jest niezależna i arcyciekawa. Nadal jestem pod wrażeniem języka, jakim posługuje się Zafón i pozwalał mi on przepłynąć przez strony w kilka godzin. Dobrze było znowu zawitać na "Cmentarz Zapomnianych Książek" i pogrążyć się w...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-04
Jedna z najlepszych książek, jakie czytałam.
Jedna z najlepszych książek, jakie czytałam.
Pokaż mimo toZdecydowanie najlepsza książka, jaką do tej pory przeczytałam... A raczej połknęłam w kilka dni. Język, jakim jest pisana, pozwala po prostu płynąć po kartkach i chłonąć nawet opisy, których w wielu książkach nie potrafię nie przekartkować. Polecam każdemu, kto... Każdemu.
Zdecydowanie najlepsza książka, jaką do tej pory przeczytałam... A raczej połknęłam w kilka dni. Język, jakim jest pisana, pozwala po prostu płynąć po kartkach i chłonąć nawet opisy, których w wielu książkach nie potrafię nie przekartkować. Polecam każdemu, kto... Każdemu.
Pokaż mimo to
Recenzja dostępna: http://www.wywrota.pl/ksiazka/48751-labirynt-duchow-carlos-ruiz-zafon.html
"A nie jest pan w głębi duszy przekonany, że jeśli uratuje pan kogoś porządnego, to ratuje pan cały świat, a przynajmniej stwarza możliwość, by coś dobrego w nim się uratowało?"
Odkąd w 2012 roku na polskim rynku książki ukazał się "Więzień nieba", przedostatnia część tetralogii, wszyscy, których zauroczyła saga "Cmentarz Zapomnianych Książek", czekali z niecierpliwością na ukazanie się ostatniej części. Mieliśmy nadzieję, że w "Labiryncie duchów" zostaną wyjaśnione i zamknięte istotniejsze wątki, że w końcu otrzymamy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Czy Julian Carax napisze kolejną książkę? Czy David Martin był szalony? Kim w ogóle był? Na jakiego mężczyznę wyrośnie Daniel Sempere? 11. października nastał ten wspaniały i wyjątkowy dzień, w którym "Labirynt duchów" miał swoja oficjalną premierę. W końcu można zaszyć się wieczorem pod kocem i dać się pochłonąć złożonej historii rodziny Sempere, wejść do labiryntu, w którym co jakiś czas natrafia się na ślepy zaułek i wali głową w mur. W końcu można wrócić na Cmentarz Zapomnianych Książek, spotkać się z dawnymi bohaterami i poznać nowych...
"Ale to właśnie charakteryzuje najbardziej prawdopodobne opowieści: prawda nigdy nie jest doskonała i nigdy nie spełnia wszystkich oczekiwań. Prawda zawsze budzi wątpliwości i skłania do pytań. Tylko kłamstwo jest w stu procentach wiarygodne, bo nie musi usprawiedliwiać prawdy; jego rolą jest powiedzieć nam to, co sami chcemy usłyszeć."
Dużą obawę wśród fanów budziła zapowiedź pojawienia się nowej bohaterki, Alicji, która jest przewodnikiem po czwartej części. Wszystkie poprzednie książki miały taką postać, zawsze inną, która przeprowadzała czytelnika przez fabułę. Okazuje się jednak, że Alicja nie jest wcale nowa (przynajmniej w życiu naszych starych znajomych), a – jak to często bywa u Zafóna – od dawna związana z opowiadaną historią, pomogła nam do tego labiryntu wydarzeń wejść, a teraz pomoże odnaleźć drogę powrotną.
Podczas wojny w Hiszpanii była małą dziewczynką, a los niespodziewanie postawił na jej drodze Fermina, na którym spoczęła odpowiedzialność jej ocalenia podczas bombardowań. Niestety w pewnym momencie się rozdzielili, a Alicja przy kolejnym wybuchu wpadła do magicznego miejsca, które całe późniejsze życie wydaje jej się wytworem wyobraźni. Mimo poważnych ran na ciele i duszy, pozostawionych przez wojnę, samotność i trudy życia na własną rękę, Alicja z pomocą pewnego człowieka wyrasta na silną kobietę, charakterną, ironiczną, a także nad wyraz inteligentną i uzdolnioną. Jej specjalnością są sprawy nie do rozwiązania, a taką jest zniknięcie Vallsa – ministra kultury i dawnego dyrektora więzienia Montjuic. Jak wiemy z poprzedniej części, za jego kadencji warunki przebywających tam więźniów, często niewinnych, były żałosne, brakowało ubrań, opieki medycznej, jakiegokolwiek szacunku. Valls wykorzystywał do zaspokojenia swoich ambicji umiejętności Davida, który był na skraju wytrzymałości...
"Ludzie umierają. Zwłaszcza ci, którzy powinni żyć. Może Pan Bóg musi zrobić miejsce dla skurwysynów, którymi tak sobie upodobał zaludniać ten świat..."
Alicja dostaje za zadnie ustalić, gdzie znajduje się Valls i kto stoi za jego zniknięciem. Policja przydziela jej towarzysza, który ma nadzorować każdy krok tej nieobliczalnej kobiety, Vargasa. Z czasem między partnerami rodzi się więź i zaczynają sobie nawzajem ufać. Mentor Alicji, który uratował ją z ulicy, nadzoruje wszystko na odległość, ale w końcu policja postanawia podziękować za pomoc i przydzielić sprawę uczniowi nieżyjącego już inspektora Fumero. Przyznam szczerze, że na samo wspomnienie tego nazwiska przechodzą mnie dreszcze, a okrutny Fumero wydaje się wciąż żywy na kartach historii. Akcja rozkręca się bardzo szybko, niespodziewane zwroty prowadzą czytelnika do miejsca, w którym okazuje się, że nie każdy jest tym, za kogo się podaje. Niemal każdy bohater – znany czy nieznany wcześniej – skrywa jakąś tajemnicę, fobię, obsesję.
"Chciała mu wierzyć. Chciała mu wierzyć ze wszystkich sił, przepełniona dławiącym przekonaniem, że prawda boli, a tchórze żyją dłużej i są szczęśliwsi w więzieniu swoich kłamstw."
Obawiałam się, że skoro Alicja jest postacią niemal całkowicie nową, trudno będzie ją zbudować wyraziście i kompletnie. Przyznaję szczerze, że nie doceniłam umiejętności Zafóna. Myślę, że kobiety będą Alicji zazdrościć nie tylko drogich sukienek, ale też sposobu bycia i umiejętności zjednywania sobie ludzi. Mężczyźni będą ją podziwiać i myśleć, co by było, gdyby spotkali ją gdzieś na ulicy. Myślę też, że każdy się do niej przywiąże i uzna jej obecność w tej historii za naturalną, jak obecność Daniela. Tak, Alicja idealnie wkomponowała się w całość. Jest bohaterką niemal z krwi i kości, pasującą idealnie do atmosfery książek, do postaci poznanych na początku. Budzi podziw, zazdrość i współczucie. A jak wiemy, kilka podobnych postaci tego typu jest nam już znanych...
Gdybym mogła, zamknęła bym moją opinię o "Labiryncie duchów" w jednym słowie: mistrzostwo. Na pewno nie będzie to obiektywne, od żadnej opinii nie można oczekiwać obiektywizmu, zwłaszcza że jestem fanką twórczości Zafóna nieprzerwanie od kilku lat. Bałam się, że po tak długim czasie, jaki minął od premiery przedostatniej części, to już nie będzie to samo, że autor zgubi gdzieś klimat, że będę za stara, by wracać na Cmentarz i do Księgarni. Ale nie, wróciłam z radością i stwierdziłam, że to wciąż ten wspaniały Zafón, który tak mnie zauroczył jako nastolatkę. Wciąż proza chwyta za serce, opisy Barcelony, klimatu, uczuć i mentalności mieszkańców zachęcają do wybrania się w podróż. Nie poznałam jeszcze osoby, która przeczytała "Cmentarz..." i nie zamarzyła o wycieczce śladami Daniela i innych bohaterów. Słyszałam legendy, że tacy ludzie istnieją.
Katarzyna Okrasko i Carlos Marrodan Casas dopracowali polską wersję w każdym szczególe i choć nie czytałam oryginału, mogę śmiało powiedzieć, że przetłumaczyli książkę po mistrzowsku. Nawet długie opisy nie nudzą, co często zdarza się przy tak obszernych publikacjach, a język pozwala płynąć wraz z historią naprzód, nie odczuwając zmęczenia. Po prostu nie miałam ochoty odkładać książki na stolik, a jak już musiałam, zawsze robiłam to po "jeszcze jednym rozdziale".
"Po pierwsze nauczył się kłamać. Po drugie, i ta myśl nie opuszczała go przez całą drogę, zrozumiał, że z łamaniem przyrzeczeń jest tak, jak z łamaniem serc: najtrudniejszy okazuje się pierwszy raz, potem idzie już z górki."
Czy "Labirynt duchów" rzeczywiście przynosi odpowiedzi na wiele pytań w głowach czytelników? Moim zdaniem i tak, i nie. Najbardziej dręczące mnie kwestie zostały oczywiście wyjaśnione. Niektórych się domyślałam. Mimo wszystko, nadal czuję niedosyt i czegoś mi brakuje. Ba! Mam wrażenie, pewnie błędne, ale zawsze można mieć nadzieję, że to jeszcze nie koniec. Że czeka nas jeszcze jakaś niespodzianka, prędzej czy później. Łudzę się, że jest to wrażenie uzasadnione zakończeniem książki. Nie mogę przyjąć do wiadomości, ze to już koniec, bo jestem bardzo ciekawa dalszych losów bohaterów. A "Labirynt..." zostawia furtkę, może by czytelnik sam sobie dopowiedział?
Na facebookowej grupie fanów wywiązała się rozmowa o błędach, najbardziej zaciekawił mnie zarzut nieścisłości czasowych. W jednej części Daniel spotyka się ze swoją żoną w wieku osiemnastu lat, w innej w wieku szesnastu. Gdy Julian powinien mieć około czterech lat, on nadal uczy się chodzić. Sama miałam takie wrażenie i gdy czytałam książki kolejny raz, zrobiłam sobie nawet notatki z datami urodzenia, ślubów, śmierci bohaterów... Dopiero "Labirynt..." wyjaśnia, dlaczego tak jest. Właśnie dlatego, że cała historia jest labiryntem i liczy się w niej opowieść, nie daty. Dlatego, że do labiryntu można wejść i wyjść z różnych stron. Nie bez powodu na początku każdej części cyklu możemy przeczytać informację, że książki można czytać w dowolnej kolejności.
"Nie tym razem. Nie mogę wiecznie trzymać cię przy sobie wbrew twojej woli. Choćby nie wiem jak bardzo zabolało mnie rozstanie."
Najważniejsze, że czwarta część jest przepełniona atmosferą starych książek, wielu historii, niemal czuć podczas czytania specyficzny zapach księgarni i Cmentarza Zapomnianych Książek. Wszystko jest tak magiczne, że przez cały czas miałam wrażenie, jakbym była duchem obserwującym poczynania bohaterów, jakbym przeżywała wszystko z nimi. Przyznam otwarcie, że nie raz się wzruszyłam i zapłakałam, nie raz śmiałam się z żartów Fermina... A Fermin daje pokaz już na początku. Skończyłam czytać i czuję się bogatsza o nowe wiadomości o świecie, życiu, relacjach i przyjaźni, bo właśnie to jest najlepiej w całej sadze pokazane. Jak być prawdziwym przyjacielem, jak relacje pielęgnować i nie dać jej się rozpaść. Jakim cudem trwały one od "Cienia wiatru" po "Labirynt duchów"?
Recenzja dostępna: http://www.wywrota.pl/ksiazka/48751-labirynt-duchow-carlos-ruiz-zafon.html
więcej Pokaż mimo to"A nie jest pan w głębi duszy przekonany, że jeśli uratuje pan kogoś porządnego, to ratuje pan cały świat, a przynajmniej stwarza możliwość, by coś dobrego w nim się uratowało?"
Odkąd w 2012 roku na polskim rynku książki ukazał się "Więzień nieba", przedostatnia część...