Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jaram się jak Jan Hus na stosie ilekroć widzę książkę w klimatach wschodnich krajów. Japonia jest mi szczególnie bliska, więc tym bardziej czuję zainteresowanie. Problem w tym, że cała ta fascynacja kolejny raz została ugaszona jak przydeptany butem papieros.

Początek wydawał się poezją. Bardzo ładnie opisany motyw walk pomiędzy Mandukami a wojownikami Kraju Kwitnącej Wiśni. Obrazowo, wartko, bez ckliwości. Fajnie. Ale później? Gdy wychodzi na scenę Duch, cała akcja spowalnia. Są pojedynki? Są. Są śmierci, płacz i pożoga? Tak. Jakie to ma jednak znaczenie, gdy główny bohater nie posiada żadnego charakteru?

Rozumiem zabieg. Duch miał działać nie jako człowiek, a narzędzie. Idealna, żywa broń, ale również tarcza — dwa elementy chroniące Nieśmiertelną, Czerwony Lotos, Shorę. Tyle, że nie dało się go polubić. Nie miał charakterystycznych cech, więc szybko stał się nijaki. Liczyłam mocno na postacie drugo-, czy nawet trzecioplanowe, ale te też pojawiały się i znikały, a ja nie wiązałam z nimi absolutnie żadnych emocji. Jeżeli któryś z bohaterów umierał, po prostu przewracałam kartkę dalej. Fabuła szybko stała się dla mnie męcząca, ale to, co bardzo doceniam, to znajomość kultury. Widać, że autor ma jakąś wiedzę, bo nie sięgał po same katany, a przywoływał o wiele więcej nazw kojarzonych głównie z Japonią — więc chociaż to mnie jakoś ugłaskiwało.

Jaram się jak Jan Hus na stosie ilekroć widzę książkę w klimatach wschodnich krajów. Japonia jest mi szczególnie bliska, więc tym bardziej czuję zainteresowanie. Problem w tym, że cała ta fascynacja kolejny raz została ugaszona jak przydeptany butem papieros.

Początek wydawał się poezją. Bardzo ładnie opisany motyw walk pomiędzy Mandukami a wojownikami Kraju Kwitnącej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Słowa nie opiszą tego, jak bardzo wkurzyła mnie ta książka. Męczyłam się nią od kilku tygodni — i dziś wreszcie skończyłam. Do ostatniej strony trzymałam kciuki, żeby stało się coś (COKOLWIEK), co jednak przekona mnie do serii. Ale nie. Nie przekonało.

A wszystko to wina głównego bohatera. Dawno nie spotkałam się z tak bezpłciową, tak drażniącą mnie postacią. Zresztą... całość sprowadza się do tego, jaki Atticus jest zarąbisty, ile ma świetnych gadżetów, czarów i KONTAKTÓW Z BOGAMI (chociaż nie rozumiem, dlaczego w ogóle mają chcieć z nim współpracować, skoro jest taki denerwujący). Warto dodać, że z każdą boginią musi się albo przespać, albo przynajmniej z nią poflirtować, bo książka wyszczuplałaby o połowę. Nasz irlandzki druid jest takim typem „wyluzowanego nastolatka”, który gwiżdże na niebezpieczeństwo, chociaż — według książki — to jest realne i naprawdę wysokie. Tymczasem okazuje się, że to naprawdę realne i wysokie niebezpieczeństwo jest NICZYM w porównaniu z naszym wykokszonym, cholera-wie-czemu takim rewelacyjnym, gościem. W dodatku historia jest z perspektywy pierwszej osoby, co zwykle mi nie przeszkadza, ale tutaj wypada po prostu źle. Chwalenie się pewnymi cechami brzmi jak arogancja, a nie neutralne stwierdzenie faktu.

Poza tym... szkurde. Ten tom ma prawie 7,5/10 w ocenach, więc moje rozczarowanie jest tym większe, że tytuł w ogóle nie wstrzelił się w gusta. Ani fabuła nie jest ciekawa, ani reszta postaci, ani właściwie żadne rozwiązanie. Te pseudoironiczne wstawki Atticusa... były zwyczajnie słabe. Przez to, że WSZYSTKO mu się udawało, cała fabuła kompletnie straciła urok. Nieważne czy miał do czynienia z policją, detektywami, polskimi wiedźmami, bogiem seksu i przerębli — każdy mu albo ulegał, albo ginął. Po co więc w ogóle śledzić jego przygody, skoro zna się finał?

Podziękuję za kolejne tomy.

Słowa nie opiszą tego, jak bardzo wkurzyła mnie ta książka. Męczyłam się nią od kilku tygodni — i dziś wreszcie skończyłam. Do ostatniej strony trzymałam kciuki, żeby stało się coś (COKOLWIEK), co jednak przekona mnie do serii. Ale nie. Nie przekonało.

A wszystko to wina głównego bohatera. Dawno nie spotkałam się z tak bezpłciową, tak drażniącą mnie postacią. Zresztą......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Doceniam przede wszystkim ten szeroki rozstrzał bohaterów; najróżniejsze zawody, wybrane punkty geograficzne, charaktery i idące wraz z nimi rozwiązania. Na całość patrzy się z przymrużeniem oka, bo chociaż autor posiłkował się stereotypami, to wciąż warto zauważyć, jak dobrze oddał ogólny zarys danego kraju. Niełatwo wczuć się w psychikę obcej kultury, poznać zwyczaje, nazewnictwo i wyznawane wartości. Mnie to zaimponowało, bo choć początkowo trochę się krzywiłam na formę reportażu, tak szybko się do niej przekonałam — i ostatecznie jestem nią zachwycona.

To zresztą pierwsza książka, a mam za sobą dużo o tej tematyce, w której pokazano problem z tak wielu perspektyw i co za tym idzie — podkreślono, że jest to problem globalny. Dało się odczuć, że zombie zagrażają WSZĘDZIE, w każdym zakątku Ziemi, a nie tylko w ścisłym obrębie otaczającym grupę głównych bohaterów.

Świeże podejście, rewelacyjne wykonanie, wciągające wątki i dobre rozwiązania (ten motyw z psami był świetny!) — polecam z czystym sumieniem.

Doceniam przede wszystkim ten szeroki rozstrzał bohaterów; najróżniejsze zawody, wybrane punkty geograficzne, charaktery i idące wraz z nimi rozwiązania. Na całość patrzy się z przymrużeniem oka, bo chociaż autor posiłkował się stereotypami, to wciąż warto zauważyć, jak dobrze oddał ogólny zarys danego kraju. Niełatwo wczuć się w psychikę obcej kultury, poznać zwyczaje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najbardziej boli mnie, że to mogło być naprawdę dobre. Właśnie dlatego, że jest dziwnym, niespotykanym miszmaszem zupełnie niepasujących do siebie elementów. Umówmy się: Polska, elfy i jakieś demony z dzikiego, alternatywnego wymiaru to nie są składniki, po które ktoś już wcześniej sięgnął i z premedytacją ze sobą zmieszał. Uniwersum przypomina więc kocioł profesora Atomusa, który przypadkiem dodał „Związek X” do „cukru, słodkości i różnych śliczności”. A to daje coś oryginalnego. Coś, co rzeczywiście mogło być świetne...

… gdyby nie wykonanie. Postacie okazały się bardzo płaskie — mamy dobrych i złych gości i nie ma tu miejsca na tych pośrodku, a nawet nie ukrywam, że brakowało mi kogoś, kogo losy rzeczywiście chce się śledzić. Drażnił mnie ten brak bohaterów, do których dałoby się przywiązać, którzy okazaliby się wielowymiarowi i trochę zagmatwani w logice swoich wyborów.

Przyznaję, że początek trzeciego tomu był niezły, o wiele lepszy niż w dwóch poprzednich częściach. Już się łudziłam, że pisarz trochę spuścił z tonu i zaczął rozmawiać z nami, maluczkimi, jak z sobie równymi. Że rozpoczął dyskusję z ludźmi, którzy na co dzień nie używają słów zahaczających o fizykę kwantową albo matematykę poziomu magistra. Ale nie. Nie zaczął. Bywały dobre fragmenty — czasami śmiać mi się chciało, gdy pojawiał się pomocnik Roberta, elf Barg'O'Dar, będący najlepszym przykładem sztywniaka jaki mi teraz przychodzi na myśl. Poza tym autor wprowadził krótsze rozdziały — i chwała. Zdecydowanie lepiej się to czytało, zwłaszcza, gdy przychodził moment dwóch nowych postaci — Karla i Henriego. Ich perspektywa podobała mi się najbardziej; może to po prostu moje klimaty.

Poza tym jednak co rusz pojawiały się całe akapity — a raz co najmniej 3/4 rozdziału — przeładowane naukowym bełkotem, który zwyczajnie męczy. Człowiek po kilku zdaniach przestaje skupiać się na tekście, bo umysł odpływa, zanudzony wyjaśnieniami do zastosowań/budowy broni czy zaklęć. Gdyby od tego odejść, a wcisnąć trochę więcej akcji i bardziej ludzkich zachowań to poszłoby w lepszym kierunku. Brakowało po prostu żwawej fabuły, bo formułki można było sobie odpuścić.

Daję to biedne 5/10, bo z jednej strony serce się łamie na wspomnienie tych słabo wykreowanych postaci, ale z drugiej uniwersum to taki smaczny kąsek, że żal nie docenić niezłego powiewu świeżości.

Najbardziej boli mnie, że to mogło być naprawdę dobre. Właśnie dlatego, że jest dziwnym, niespotykanym miszmaszem zupełnie niepasujących do siebie elementów. Umówmy się: Polska, elfy i jakieś demony z dzikiego, alternatywnego wymiaru to nie są składniki, po które ktoś już wcześniej sięgnął i z premedytacją ze sobą zmieszał. Uniwersum przypomina więc kocioł profesora...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Matko. Boska.

Jakie to było dobre.

Nawet gdyby mnie podstawiono pod mur, nie dałabym rady wskazać tego, co mi się w tej książce nie podobało. Mam wrażenie, że autor wstrzelił się w moje gusta idealnie, bo jak raz przysiadłam, tak nie dałam rady się oderwać. Strony przerzucałam z prędkością CKM-u wystrzeliwującego pociski wzdłuż linii. Historia wciągnęła już od pierwszych zdań, a potem im dalej, tym tylko rosło zainteresowanie. Edgar Freemantle zaskarbił sobie całą sympatię, na jaką mnie stać, reszta postaci była urocza albo — po prostu — dobrze wykreowana (cholera, Jack, kocham cię, istniej gdzieś tam w realnej wersji). Wielki ukłon za to, że autor potrafi tu i tam wprowadzić mniej wesołe akty, bo nigdy nie trafiały do mnie wciskane na siłę szczęśliwe rozwiązania problemów.

Kinga uwielbiam, choć ma lepsze i gorsze pozycje. Był jednak pierwszym autorem, który rzeczywiście wpasował się w ramy mojego humoru, więc po jego książki sięgam nawet mimo kilku rozczarowań. „Rękę mistrza” uważam zresztą za jeden z ciekawszych tytułów — i polecam. Bardzo. Nawet bardziej niż bardzo.

Matko. Boska.

Jakie to było dobre.

Nawet gdyby mnie podstawiono pod mur, nie dałabym rady wskazać tego, co mi się w tej książce nie podobało. Mam wrażenie, że autor wstrzelił się w moje gusta idealnie, bo jak raz przysiadłam, tak nie dałam rady się oderwać. Strony przerzucałam z prędkością CKM-u wystrzeliwującego pociski wzdłuż linii. Historia wciągnęła już od pierwszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przy wysokich notach i ocenach wypchanych po brzegi masą ochów i achów można się było spodziewać czegoś fenomenalnego, innowacyjnego, wbijającego w fotel tak bardzo, że po podniesieniu się, w oparciu dalej będzie zarys sylwetki. Tymczasem książka okazała się nie tylko zwykła, ale dla mnie wręcz nudna.

Rozumiem, że u niektórych mogła wywołać sensację, prawdopodobnie przez wciśnięcie w fabułę motywu pedofilii i „mrocznej tajemnicy” związanej z cieniem. Mamy więc coś kontrowersyjnego i niezrozumiałego — dwa podstawowe czynniki, które intrygują. Na mnie niestety nie zrobiły wrażenia. Historia może nie byłaby zła, gdyby lepiej wykreowano bohaterów.

Nie przepadam za czarno-białymi charakterami, a tutaj były tylko takie postacie. Wystarczy spojrzeć na ogólne zarysy. Brudny jako milczący, ale rewelacyjny policjant, któremu nie można nic zarzucić, Czarnecki jako wyrozumiały, dbający o swoich ludzi i instynktownie doprowadzający do prawdy szef, Lis jako chytry, nerwowy, nie wzbudzający sympatii prokurator, siostra Gwidonia, jako zła i zimna zakonnica, Oksana w roli zawsze kochającej, wspierającej partnerki... Czytelnik ma wszystko podane na tacy. Widzi zdanie określające danego bohatera i już wie, czy ten będzie dobry, czy zły. Zero zaskoczenia, zero zgłębiania psychiki. Do tego jałowe dialogi, od których głowa boli, bo dla mnie to strata papieru. Papieru, na którym znalazło się mnóstwo błędów, literówek czy zdań, które chyba miały zabrzmieć inaczej niż brzmiały (np. „Brudny zacisnął zęby i palce na prętach” — serio autor chciał, aby jego postać gryzła kraty? Bo jeżeli nie to to zdanie zostało skonstruowane po prostu źle. A jeżeli tak — to była w moim odczuciu niepotrzebna, wręcz komiczna scena podczas rzekomo poważnego, mrożącego krew w żyłach spektaklu).

Nie potrafię też zrozumieć logiki Czarneckiego. Nie zapominajmy, że NIE ZNAŁ Igora Brudnego. Nie miał z nim żadnej styczności aż do momentu rozpoczęcia śledztwa. Co zatem sprawiło, że tak mu zaufał? Ciągle podkreślany instynkt? To trochę za mało, żeby rzeczywiście zrozumieć, skąd taka długa smycz przy pierwszym podejrzanym. Motyw zbyt naciągany.

W każdym razie, już nie smęcąc, autorowi „Piętna” na chwilę obecną podziękuję. Życzę jak najlepiej i cieszę się, że zyskał sobie tak liczne grono fanów. Może za jakiś czas przekonam się do innej jego książki, jednak póki co muszę się otrząsnąć z rozczarowania. Dawno żadna książka mnie tak nie wymęczyła.

Przy wysokich notach i ocenach wypchanych po brzegi masą ochów i achów można się było spodziewać czegoś fenomenalnego, innowacyjnego, wbijającego w fotel tak bardzo, że po podniesieniu się, w oparciu dalej będzie zarys sylwetki. Tymczasem książka okazała się nie tylko zwykła, ale dla mnie wręcz nudna.

Rozumiem, że u niektórych mogła wywołać sensację, prawdopodobnie przez...

więcej Pokaż mimo to