-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Lee urywa dupsko, a ta powieść to tylko potwierdzenie jego pisarskiej klasy.
Lee urywa dupsko, a ta powieść to tylko potwierdzenie jego pisarskiej klasy.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążka dobra. Bardziej dla młodzieży, niż dorosłego czytelnika, w dodatku niedługa, ale nieźle się ją czyta. Klimat, bohaterowie, fabuła - wszystko to ciekawe. Bonusem są trzy opowiadania Mastertona - jedne z lepszych w jego dorobku. Dla kolekcjonerów pozycja obowiązkowa, tudzież dla fanów Brytyjczyka.
Książka dobra. Bardziej dla młodzieży, niż dorosłego czytelnika, w dodatku niedługa, ale nieźle się ją czyta. Klimat, bohaterowie, fabuła - wszystko to ciekawe. Bonusem są trzy opowiadania Mastertona - jedne z lepszych w jego dorobku. Dla kolekcjonerów pozycja obowiązkowa, tudzież dla fanów Brytyjczyka.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Może się to wyda dziwne (może nawet powinienem odczuwać wstyd?), ale „Ruiny” przeczytałem dopiero miesiąc temu. Wcześniej znajomi wywalali na mnie gały, nakazując niemalże, abym nabył tę książkę, a jak nie, to oni mi pożyczą. Bo taka dobra, bo wręcz doskonała. Recenzje w necie i prasie mówiły to samo. Kiedy więc „Ruiny” wreszcie wpadły mi w ręce, opis na froncie okładki, że „w meksykańskiej dżungli czeka cię koszmar” potraktowałem stosunkowo poważnie.
Przez pierwsze sto stron przebrnąłem ze sporym trudem, żeby nie powiedzieć znudzeniem. Dwie zaprzyjaźnione pary Amerykanów rodem z sitcomów odprężają się na wakacjach w Meksyku. W trakcie tych beztrosko spędzanych dni nawiązują nowe znajomości. Pewien Niemiec oznajmia wszem i wobec, że jego brat wyruszył na wyprawę archeologiczną i do tej pory nie wrócił. Nasi żądni przygód Amerykanie ochoczo postanawiają wyruszyć z nim do dżungli na poszukiwania. Żeby było zabawniej dołącza do nich jeszcze jedna osoba – młody Grek, nie znający angielskiego i zachowujący się jakby wyjarał tonę trawy. Odkąd tylko się pojawia wiadomo już, że zginie jako pierwszy...
Nasi młodzi gniewni zostają podwiezieni na skraj dżungli. Meksykański kierowca oświadcza stanowczo, że dalej nie pojedzie i namawia bohaterów, aby nie wchodzili do lasu, gdyż czai się tam zło. Nie mija wiele czasu jak młodzież wkracza na obce im tereny, a kierowca w popłochu odjeżdża.
Można powiedzieć, że od tej chwili zaczyna się „coś” dziać. Nareszcie! Pojawiają się Majowie. Ich zachowanie jest jednak co najmniej ekscentryczne. Są uzbrojeni i niezbyt przychylnie nastawieni do otoczenia. Gdy nasza grupka, pod okiem czerwonych gospodarzy, dociera do wzgórza wydającego się być piramidą, a następnie wkracza na szczyt, tamtejsza złowroga roślinność zaczyna siać spustoszenie, zaś Majowie z przerażeniem obserwują wzgórza, gotowi zabić usiłujących wydostać się z piekła turystów...
Horror się rozkręca, co cieszy. Relacje między bohaterami znacznie się zacieśniają. Smith, całe szczęście, wlał w postaci, przynajmniej w niektóre, trochę inteligencji, a całej opowieści nadał odpowiedniego dramatyzmu. Co prawda zapowiadanych w recenzjach scen gore nie uświadczyłem, ale kilka mocniejszych opisów znalazłem, w dodatku przełknąłem je z satysfakcją. Na wielki plus piszę Scottowi Smithowi umiejętność tworzenia atmosfery. „Ruiny”, choć początkowo nie zapowiadające niczego specjalnego, w pewnej chwili stają się dynamiczną i nader interesującą lekturą. Także motyw z wykorzystaniem „krwiożerczych” roślin, choć z pozoru oklepany, został zrealizowany bardzo dobrze.
Zakończenie również nie jest złe, acz przyznam, że spodziewałem się na koniec czegoś mocniejszego. Nawiązań do mitologii Azteków czy Majów w książce zero, ale można to Smithowi wybaczyć. Skoncentrował się na innych szczegółach, które zresztą odpicował zacnie. Powieść jest dobrym horrorem. Do doskonałości jej daleko, ale polecić na pewno warto.
Źródło: www.rcichowlas.blogspot.com
Może się to wyda dziwne (może nawet powinienem odczuwać wstyd?), ale „Ruiny” przeczytałem dopiero miesiąc temu. Wcześniej znajomi wywalali na mnie gały, nakazując niemalże, abym nabył tę książkę, a jak nie, to oni mi pożyczą. Bo taka dobra, bo wręcz doskonała. Recenzje w necie i prasie mówiły to samo. Kiedy więc „Ruiny” wreszcie wpadły mi w ręce, opis na froncie okładki, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Guy N. Smith. Chyba nie ma horrormaniaka, który nie przeczytałbym choć jednej książki tego autora. Swego czasu, gdy istniało jeszcze wydawnictwo Phantom Press, zaczytywałem się w horrorach klasy B i C, gdyż dostarczały najlepszej rozrywki. Większość pisarzy z „tamtych” lat już nie publikuje, bo albo nie żyją, albo skończyli karierę pisarską popełniwszy jedną, albo dwie książki. Nieliczni piszą dalej. Tak jak Guy N. Smith. W Phantom Pressie opublikował kilkadziesiąt pozycji, i mimo, iż od lat jego obecność na polskim rynku jest zerowa, to o jego tworach wciąż się dyskutuje; nadal wzbudzają zainteresowanie.
Smith nigdy nie należał do moich ulubionych autorów. Być może dlatego, że co druga jego książka to dno kompletne. „Fobia”, „Neofita”, „Czarna Fedora”, „Węże”... O co w tych książkach chodziło? Nie mam zielonego pojęcia nie dlatego, że nie pamiętam fabuły, lecz dlatego, że nie chodziło w nich o nic. Jakież było moje zaszokowanie, kiedy po lekturze którejś z rzędu pozycji Smitha natrafiłem na „Szatański pierwiosnek”, a później „Pana ciemności”. Pomyślałem sobie, że facet jednak wie jak napisać w miarę interesujący horror.
Nie tak dawno temu wpadłem do antykwariatu i z braku lepszych pozycji na półce sięgnąłem po „Bestię”. Nigdy wcześniej nie słyszałem nawet o tej powieści Guy’a. Napisana w 1975 roku liczy aż 155 stron, zaś wielkość czcionki to prawdopodobnie ukłon w stronę gorzej widzących, a więc i moją. Pal licho szczegóły. Zabrałem się za lekturę.
Smith z miejsca wypala z grubej rury. Serwuje nam grupkę archeologów pod kierownictwem podstarzałego, lekko kopniętego doktora Lowsona, która zajeżdża do niewielkiej wioski otoczonej bagnami, by odnaleźć tajemniczy skarb króla Jana. Już pierwszego dnia poszukiwań badacze natrafiają na dziwne znalezisko w postaci kilku kawałków metalu, cuchnących tak bardzo, że cała trójka zaczyna wymiotować dalej niż sięga ich wzrok. Nie mija wiele czasu i pojawia się tytułowa bestia. Błotna Bestia, jak nazywają ją bohaterowie, gdy monstrum rozpoczyna rzeź. Stwór, choć powolny, rzekłbym flegmatyczny, inicjuje szarżę, trawiąc mieszkańców wioski. Jak się w pewnym momencie okazuje, pewnej nocy na pobliskie bagna spadł meteoryt. Grupka naszych bohaterów snuje domysły, że potwór przybył z kosmosu i postanawia się z nim rozprawić.
W powieści nie brakuje typowych dla Smitha opisów jatek i scen seksu (tu warto zwrócić uwagę na sposób w jaki jeden z naszych bohaterów rozdziewicza swoją nową dziewczynę), nie brakuje też sztucznych do bólu dialogów i nieścisłości. Sam klimat powieści jest jednak specyficzny i ośmielę się napisać, że tym razem autor postanowił zadbać pod tym kątem o czytelników. Podczas lektury „Bestii” można się dobrze bawić, choć zabawa nie trwa długo, gdyż po paru trupach, a następnie kilku próbach pokonania Błotnej Bestii historia dobiega końca w sposób co najmniej infantylny.
Nazwałbym tę książkę „oldskulowym” horrorem klasy C i tylko patrząc takimi kategoriami wystawiam jej ocenę dostateczną. Minusy to prosta jak drut fabuła, nieco przygłupawi bohaterowie (przez to zabawni, co z drugiej strony można pisać na plus), ale to u tego pisarza norma, i to nieszczęsne zakończenie. Plus za atmosferę powieści i kreację tytułowej bestii – powolnego potwora o spiczastym pysku, pokrytego cuchnącym śluzem i żywiącego się skończonymi idiotami.
Smith ma w swoim dorobku powieści i nieco lepsze i znacznie gorsze. „Bestia” może spodobać się tej grupie czytelników, która swego czasu zajadała się „Krabami”, bo oparta na niemal identycznym schemacie.
Źródło: www.rcichowlas.blogspot.com
Guy N. Smith. Chyba nie ma horrormaniaka, który nie przeczytałbym choć jednej książki tego autora. Swego czasu, gdy istniało jeszcze wydawnictwo Phantom Press, zaczytywałem się w horrorach klasy B i C, gdyż dostarczały najlepszej rozrywki. Większość pisarzy z „tamtych” lat już nie publikuje, bo albo nie żyją, albo skończyli karierę pisarską popełniwszy jedną, albo dwie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wyborna nowelka. Jej lektura jest jak wizyta w dobrym burdelu, gdzie Twoim przyjacielem, oprócz dziwki, jest również alfons i burdel mama.
Wyborna nowelka. Jej lektura jest jak wizyta w dobrym burdelu, gdzie Twoim przyjacielem, oprócz dziwki, jest również alfons i burdel mama.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to