-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2023-11-03
2017
Nie, nie, nie... To wszystko nie tak! Skuszony hasłem: "Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku" stwierdzam, że chyba był to rok w Ameryce cichy i przegadany... Przykro to mówić, ale najmocniejszym punktem książki jest dla mnie chyba jej okładka... Tym bardziej dziwi mnie laur "Książki roku 2016" dla tej pozycji i tak wysoka ocena.
Po pierwsze - jak na miłośnika urbanistyki przystało - "Małe życie" zaintrygowało mnie miejscem akcji. O Nowym Jorku, poza niewiele czytelnikowi mówiącymi nazwami ulic, wspomina się niewiele; o tyle mało, że nie da się odbudować kolorów tego miasta, nie da się poczuć jego wyjątkowej przecież atmosfery... (Nie wiemy nawet, czy pojawiające się co i rusz taksówki przypominają te ze znanych nam z Nowego Jorku zdjęć, czy nie.)
Po drugie - przegadanie. Może i nie jestem wytrawnym czytelnikiem powieści, ale wydaje mi się, że tę historię można by odchudzić o dobre 300 stron, oszczędzając czytelnikowi czasu i brnięcia przez te same, powtarzające się opisy.
Po trzecie - główny bohater. Z początku zapowiadało się nawet ciekawie: ot, czwórka ambitnych i utalentowanych przyjaciół, Nowy Jork; potem na plan pierwszy wysuwa się najbardziej ułomny z nich - Jude - i to o nim okazuje się być cała ta historia. Oczywiście - daleki jestem od stwierdzenia, że sama ułomność Jude'a czyni go mniej wartym uwagi od Willema, JB i Malcolma, ale sposób jego zachowania - to, jak odrzuca wszystkich dokoła siebie, ich pomoc - sprawia, że nie mogę wykrzesać w sobie ani krztyny sympatii do tego człowieka. Szkoda mi go, tak zwyczajnie, po ludzku, z powodu tego, co przeżył w dzieciństwie; dalsze natomiast jego cierpienia są w sporej mierze dziełem jego własnej woli.
Po czwarte - relacje między bohaterami. W wielu miejscach wieje od nich sztucznością... Szanowany profesor prawa adoptujący dorosłego, problematycznego studenta? Dorośli faceci - nie tylko geje, ale i heteroseksualni - powtarzający sobie co chwilę: "Kocham Cię" i całujący się lub okazujący uczucia w inny sposób? Niezbyt to bliskie prawdopodobieństwu i autentyczności...
Skłamałbym, gdybym powiedział, że "Małe życie" nie trzyma w napięciu. Trochę trzyma, ale jest to napięcie zdecydowanie złe, na zasadzie: "Co główny bohater, którego, mimo szczerych chęci, polubić nie sposób, jest jeszcze w stanie zepsuć w swoim życiu?"; napięcie to przeplatało się u mnie z myśleniem o tym, czy daleko jeszcze do końca i łudzeniem się, że być może jednak wydarzy się coś, co sprawi, że nagle zmienię zdanie. Nie zmieniłem.
"Małe życie" zdecydowanie okazało się dla mnie rozczarowaniem. Tym z Was, którzy jeszcze po nie nie sięgnęli, nie polecam. Niezbyt może będę w tym odradzaniu nachalny, ale poddaję tylko pod rozwagę, czy nie macie może pod ręką ciekawszych pozycji wartych czasu niezbędnego do przebrnięcia przez ośmiusetstronicowe tomisko...
Nie, nie, nie... To wszystko nie tak! Skuszony hasłem: "Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku" stwierdzam, że chyba był to rok w Ameryce cichy i przegadany... Przykro to mówić, ale najmocniejszym punktem książki jest dla mnie chyba jej okładka... Tym bardziej dziwi mnie laur "Książki roku 2016" dla tej pozycji i tak wysoka ocena.
Po pierwsze - jak na miłośnika...
2017
Nie, nie, nie... To wszystko nie tak! Skuszony hasłem: "Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku" stwierdzam, że chyba był to rok w Ameryce cichy i przegadany... Przykro to mówić, ale najmocniejszym punktem książki jest dla mnie chyba jej okładka... Tym bardziej dziwi mnie laur "Książki roku 2016" dla tej pozycji i tak wysoka ocena.
Po pierwsze - jak na miłośnika urbanistyki przystało - "Małe życie" zaintrygowało mnie miejscem akcji. O Nowym Jorku, poza niewiele czytelnikowi mówiącymi nazwami ulic, wspomina się niewiele; o tyle mało, że nie da się odbudować kolorów tego miasta, nie da się poczuć jego wyjątkowej przecież atmosfery... (Nie wiemy nawet, czy pojawiające się co i rusz taksówki przypominają te ze znanych nam z Nowego Jorku zdjęć, czy nie.)
Po drugie - przegadanie. Może i nie jestem wytrawnym czytelnikiem powieści, ale wydaje mi się, że tę historię można by odchudzić o dobre 300 stron, oszczędzając czytelnikowi czasu i brnięcia przez te same, powtarzające się opisy.
Po trzecie - główny bohater. Z początku zapowiadało się nawet ciekawie: ot, czwórka ambitnych i utalentowanych przyjaciół, Nowy Jork; potem na plan pierwszy wysuwa się najbardziej ułomny z nich - Jude - i to o nim okazuje się być cała ta historia. Oczywiście - daleki jestem od stwierdzenia, że sama ułomność Jude'a czyni go mniej wartym uwagi od Willema, JB i Malcolma, ale sposób jego zachowania - to, jak odrzuca wszystkich dokoła siebie, ich pomoc - sprawia, że nie mogę wykrzesać w sobie ani krztyny sympatii do tego człowieka. Szkoda mi go, tak zwyczajnie, po ludzku, z powodu tego, co przeżył w dzieciństwie; dalsze natomiast jego cierpienia są w sporej mierze dziełem jego własnej woli.
Po czwarte - relacje między bohaterami. W wielu miejscach wieje od nich sztucznością... Szanowany profesor prawa adoptujący dorosłego, problematycznego studenta? Dorośli faceci - nie tylko geje, ale i heteroseksualni - powtarzający sobie co chwilę: "Kocham Cię" i całujący się lub okazujący uczucia w inny sposób? Niezbyt to bliskie prawdopodobieństwu i autentyczności...
Skłamałbym, gdybym powiedział, że "Małe życie" nie trzyma w napięciu. Trochę trzyma, ale jest to napięcie zdecydowanie złe, na zasadzie: "Co główny bohater, którego, mimo szczerych chęci, polubić nie sposób, jest jeszcze w stanie zepsuć w swoim życiu?"; napięcie to przeplatało się u mnie z myśleniem o tym, czy daleko jeszcze do końca i łudzeniem się, że być może jednak wydarzy się coś, co sprawi, że nagle zmienię zdanie. Nie zmieniłem.
"Małe życie" zdecydowanie okazało się dla mnie rozczarowaniem. Tym z Was, którzy jeszcze po nie nie sięgnęli, nie polecam. Niezbyt może będę w tym odradzaniu nachalny, ale poddaję tylko pod rozwagę, czy nie macie może pod ręką ciekawszych pozycji wartych czasu niezbędnego do przebrnięcia przez ośmiusetstronicowe tomisko...
Nie, nie, nie... To wszystko nie tak! Skuszony hasłem: "Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku" stwierdzam, że chyba był to rok w Ameryce cichy i przegadany... Przykro to mówić, ale najmocniejszym punktem książki jest dla mnie chyba jej okładka... Tym bardziej dziwi mnie laur "Książki roku 2016" dla tej pozycji i tak wysoka ocena.
Po pierwsze - jak na miłośnika...
2015-10-29
Generalnie myśl zawarta w książce - piękna i wartościowa, ale sposób, w jaki autor do niej dochodzi, i argumentuje swoje racje - jest dla mnie nie do przebrnięcia... Teksty w stylu, że już apostołowie nie zrozumieli słów Jezusa (a autor zrozumiał - przepraszam, był tam, czy co?) - nie do przejścia, jak dla mnie, no i największe rozczarowanie od niepamiętnych czasów... Szkoda. Spodziewałem się czegoś wspaniałego, tymczasem skończyłem na stronie 140/240.
Generalnie myśl zawarta w książce - piękna i wartościowa, ale sposób, w jaki autor do niej dochodzi, i argumentuje swoje racje - jest dla mnie nie do przebrnięcia... Teksty w stylu, że już apostołowie nie zrozumieli słów Jezusa (a autor zrozumiał - przepraszam, był tam, czy co?) - nie do przejścia, jak dla mnie, no i największe rozczarowanie od niepamiętnych czasów......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-09
Mega ciekawy temat i totalnie zmarnowany potencjał...
Ta książka jest jak „Nowe szaty króla” - lipa, ale krytykować jej nie sposób, bo co więksi erudyci i od nas „inteligentniejsi” nie pozwolą powiedzieć, że „król jest nagi”; bo przecież autor jest wielkim eksperymentatorem literackim i gniota by nie wydał - co najwyżej my, maluczcy, nie doceniamy kunsztu i wielkości dzieła...
...trochę jak „Stary człowiek i morze” - przez ileś tam stron o czymś tam opowiada, choć tak naprawdę nie wnosi zbyt wiele treści. Momentami mocno grafomańska, czyta się wtedy naprawdę ciężko...
...trochę jak „Chłopi” - bo i autor z Krakowa, i idea bratania się z ludem jakby kalką z młodopolskiej chłopomanii...
...trochę jak książki Filipa Sprinera - tylko ironia jakby niższych lotów, a i Springera nie dość...
Jestem na nie. Autora w tej pozycji polubić nie sposób. Pretensja - nawet, jeśli miała być tylko jakimś literackim zabiegiem - jest tu nie do przejścia. Drażni protekcjonalne podejście do napotykanych ludzi, drażni korpo-partnerka i nowomowa XXI wieku. Drażni nachalne podkreślanie tego, jakim to się jest „less waste”; że kawka tylko do termosu lub bidonu „Thirsty”; że posiłki tylko wege itd.
Drażnią pisane na Messengerze do Oli komentarze (i jej odpowiedzi!) - niby uwagi na temat widzianych w zoo okazów. Wielki krakowski profesor, ekolog i myśliciel - ale przejechanie prawie 5000 km samochodem bez celu już się z ideą „less waste” nie kłóci? Wyśmiewanie i umniejszanie pasji znajomych-fanatyków kolei - to kultura na miarę kogoś zajmującego się kulturą? No tak... Pozerskie „instastorki” to jest przecież coś, co nadaje (pozerskiemu i miastowemu) życiu sens...
I nie, nie uratuje tego ostatni akapit partnerki autora użalającego się, że książka się nie przyjmie, bo „za mało ple ple”- nie przyjęła się, bo świetny temat zmarnowany i - gdybyśmy tylko chcieli zagrać w ich grę - można by stereotypowo powiedzieć, że wylazł z autora typowy krakowski buc.
Mega ciekawy temat i totalnie zmarnowany potencjał...
Ta książka jest jak „Nowe szaty króla” - lipa, ale krytykować jej nie sposób, bo co więksi erudyci i od nas „inteligentniejsi” nie pozwolą powiedzieć, że „król jest nagi”; bo przecież autor jest wielkim eksperymentatorem literackim i gniota by nie wydał - co najwyżej my, maluczcy, nie doceniamy kunsztu i wielkości...
2022-08-28
Tytuł i okładka dobre, clickbaitowe; treść niezbyt odkrywcza, z niepotrzebnie dużą ilością opisów sytuacji politycznej w Norwegii i irytującą manierą porównywania tego kraju do Polski.
Autor opisuje swoją młodość i zaślepienie rodzącą się ideologią PiS-u we wczesnych latach dwutysięcznych w kontrze do bardziej dojrzałego życia na emigracji w Norwegii - po tym, jak dokonała się w nim przemiana i porzucił skrajną prawicę. Z jednej strony taka wolta cieszy, z drugiej jednak oburza takie sarkanie z zagranicy na to, co dzieje się teraz w Polsce - bo dzieje się właśnie przez autora i jego kolesi.
Niech sobie pan autor nie myśli, że pisząc tę książkę wyrównał rachunki krzywd, jakie swą działalnością polityczną wyrządził. Uczciwość nakazywała by pozostanie w Polsce i naprawę zła, które się wyrządziło dokładając kolejne cegiełki do budowy potęgi PiS-u. To prawdziwe tchórzostwo, a może i cynizm, tak zepsuć Polskę i wyjechać i teraz narzekać, że spada w dół w kolejnych rankingach praworządności, wolności słowa etc.; taka książka-spowiedź niczego nie zmienia; "rozgrzeszenia" pan nie dostaniesz.
Tytuł i okładka dobre, clickbaitowe; treść niezbyt odkrywcza, z niepotrzebnie dużą ilością opisów sytuacji politycznej w Norwegii i irytującą manierą porównywania tego kraju do Polski.
Autor opisuje swoją młodość i zaślepienie rodzącą się ideologią PiS-u we wczesnych latach dwutysięcznych w kontrze do bardziej dojrzałego życia na emigracji w Norwegii - po tym, jak dokonała...
2022-02-11
Do lektury tej książki zasiadałem z wielkimi nadziejami. "Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych" - to o mnie, pomyślałem sobie. Nie zraziły mnie nawet niskie oceny (5,7/10 w lutym 2022) książki "Jak mniej myśleć" tejże autorki; "Niskie oceny są pewnie od osób, których nie dotyczy zagadnienie" - pomyślałem sobie.
I może, gdybym najpierw sprawdził, kim jest autorka, zaoszczędziłbym sobie rozczarowania i czasu poświęconego na tę lekturę - i de facto rzeczywiście wtedy męczyłbym się mniej. Christel Petitcollin: "Pisarka, mówczyni oraz instruktorka w zakresie komunikacja i rozwoju osobistego." - czytamy na profilu autorki na lubimyczytac.pl. No właśnie - czyli ani psycholog, ani psychiatra; instruktor rozwoju osobistego - czyli właściwie nie wiadomo kto. Na 227 stronach tej pozycji Autorka zgrywa się przede wszystkim na erudytkę, co momentami zakrawa o śmieszność, gdy czytamy o pacjencie szpitala psychiatrycznego, którego uleczyła lektura jej książki, oraz skargi na to, że psychiatrzy nie chcieli dopuścić jej do konsyliów lekarskich.
Ale może nawet nie czepiałbym się braku formalnego wykształcenia Petitcollin - wszak Autorka zauważa, co zresztą akurat uważam za trafną obserwację, że studia to dopiero początek i prawdziwa wiedza zaczyna się dopiero później...
Najbardziej żenujące są "rady" Autorki dla osób nadwydajnych - takich jak ja (świetnie odnalazłem się w większości opisów!); powinniśmy bowiem, aby nie narażać się osobom normotypowym i "mniej się męczyć":
- absolutnie nie wykraczać poza small-talk i nie poruszać poważniejszych tematów, które - nie daj Bóg! - mogły by zmusić do głębszej refleksji osoby normotypowe i zepsuć ich samopoczucie;
- jeśli na przykład przeżywamy żałobę - nie obarczać nią swojego najlepszego przyjaciela - wszak przecież po to jest przyjaciel, żebyśmy sami szli przez życie, bo sami się urodziliśmy i sami umrzemy;
- na pytanie "jak się masz" zawsze odpowiadać nie inaczej niż "świetnie";
- dbać o to, by zachowywać taki sam dress-code, jak nasi koledzy z pracy; w przeciwnym bowiem razie wyrzucenie nas poza nawias jest tym, co nam się absolutnie należy;
- nie naruszać status quo grupowej opowieści;
- zwlekać do jutra z wysłaniem swoich maili, a najlepiej - dawać je do przeczytania swoim normotypowym znajomym...
...a w ogóle to jesteśmy słabi w odczytywaniu kodów kulturowych - i tak dalej i dalej - przez 227 stron.
Zaczyna się to nawet całkiem przyzwoicie; rozdział 3 o historii ewolucji homo sapiens, pełen nawiązań do Harariego bardzo wartościowy; 4 o lękach egzystencjalnych dość dobrze pokazuje, czym one są, i że dotyczą one nas wszystkich... Bełkot zaczyna się później - i narasta wraz ze wzrostem procentowego udziału refleksji autorki.
Wg mnie to totalna strata czasu i okropna grafomania. Męczyłem się bardzo - wbrew tytułowi i na przekór przesympatycznemu leniwcowi z okładki...
Do lektury tej książki zasiadałem z wielkimi nadziejami. "Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych" - to o mnie, pomyślałem sobie. Nie zraziły mnie nawet niskie oceny (5,7/10 w lutym 2022) książki "Jak mniej myśleć" tejże autorki; "Niskie oceny są pewnie od osób, których nie dotyczy zagadnienie" - pomyślałem sobie.
I może, gdybym najpierw sprawdził, kim jest...
2014
Pozycja niezbędna dla wszystkich, którzy nie potrafią myśleć samodzielnie i nie poznali się dotychczas na najstarszym oszustwie świata - religii. Ewentualnie dobre dla osób, które potrzebują dyżurnego wytłumaczenia dla swoich życiowych niepowodzeń, czy wyimaginowanego, niewidzialnego adresata, na którego można scedować odpowiedzialność za swoje życie. Strata czasu.
Pozycja niezbędna dla wszystkich, którzy nie potrafią myśleć samodzielnie i nie poznali się dotychczas na najstarszym oszustwie świata - religii. Ewentualnie dobre dla osób, które potrzebują dyżurnego wytłumaczenia dla swoich życiowych niepowodzeń, czy wyimaginowanego, niewidzialnego adresata, na którego można scedować odpowiedzialność za swoje życie. Strata czasu.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTo najgorsza książka, jaką czytałem do tej pory...
To najgorsza książka, jaką czytałem do tej pory...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014
Pseudonaukowy, fanatycznie katolicki, bezwartościowy i niebezpieczny bełkot.
Pseudonaukowy, fanatycznie katolicki, bezwartościowy i niebezpieczny bełkot.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-05
Pseudonaukowy, fanatycznie katolicki, niebezpieczny bełkot.
Pseudonaukowy, fanatycznie katolicki, niebezpieczny bełkot.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKolejna z durnowatych pozycji, nie wiedzieć czemu obecna jeszcze w kanonie lektur obowiązkowych...
Kolejna z durnowatych pozycji, nie wiedzieć czemu obecna jeszcze w kanonie lektur obowiązkowych...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toFoliarski, antyszczepionkowy, paranoiczny, antysemicki wysryw - jak większość "twórczości" Sumlińskiego.
Foliarski, antyszczepionkowy, paranoiczny, antysemicki wysryw - jak większość "twórczości" Sumlińskiego.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-23
Nie, nie, nie... To wszystko nie tak! Skuszony hasłem: "Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku" stwierdzam, że chyba był to rok w Ameryce cichy i przegadany... Przykro to mówić, ale najmocniejszym punktem książki jest dla mnie chyba jej okładka... Tym bardziej dziwi mnie laur "Książki roku 2016" dla tej pozycji i tak wysoka ocena.
Po pierwsze - jak na miłośnika urbanistyki przystało - "Małe życie" zaintrygowało mnie miejscem akcji. O Nowym Jorku, poza niewiele czytelnikowi mówiącymi nazwami ulic, wspomina się niewiele; o tyle mało, że nie da się odbudować kolorów tego miasta, nie da się poczuć jego wyjątkowej przecież atmosfery... (Nie wiemy nawet, czy pojawiające się co i rusz taksówki przypominają te ze znanych nam z Nowego Jorku zdjęć, czy nie.)
Po drugie - przegadanie. Może i nie jestem wytrawnym czytelnikiem powieści, ale wydaje mi się, że tę historię można by odchudzić o dobre 300 stron, oszczędzając czytelnikowi czasu i brnięcia przez te same, powtarzające się opisy.
Po trzecie - główny bohater. Z początku zapowiadało się nawet ciekawie: ot, czwórka ambitnych i utalentowanych przyjaciół, Nowy Jork; potem na plan pierwszy wysuwa się najbardziej ułomny z nich - Jude - i to o nim okazuje się być cała ta historia. Oczywiście - daleki jestem od stwierdzenia, że sama ułomność Jude'a czyni go mniej wartym uwagi od Willema, JB i Malcolma, ale sposób jego zachowania - to, jak odrzuca wszystkich dokoła siebie, ich pomoc - sprawia, że nie mogę wykrzesać w sobie ani krztyny sympatii do tego człowieka. Szkoda mi go, tak zwyczajnie, po ludzku, z powodu tego, co przeżył w dzieciństwie; dalsze natomiast jego cierpienia są w sporej mierze dziełem jego własnej woli.
Po czwarte - relacje między bohaterami. W wielu miejscach wieje od nich sztucznością... Szanowany profesor prawa adoptujący dorosłego, problematycznego studenta? Dorośli faceci - nie tylko geje, ale i heteroseksualni - powtarzający sobie co chwilę: "Kocham Cię" i całujący się lub okazujący uczucia w inny sposób? Niezbyt to bliskie prawdopodobieństwu i autentyczności...
Skłamałbym, gdybym powiedział, że "Małe życie" nie trzyma w napięciu. Trochę trzyma, ale jest to napięcie zdecydowanie złe, na zasadzie: "Co główny bohater, którego, mimo szczerych chęci, polubić nie sposób, jest jeszcze w stanie zepsuć w swoim życiu?"; napięcie to przeplatało się u mnie z myśleniem o tym, czy daleko jeszcze do końca i łudzeniem się, że być może jednak wydarzy się coś, co sprawi, że nagle zmienię zdanie. Nie zmieniłem.
"Małe życie" zdecydowanie okazało się dla mnie rozczarowaniem. Tym z Was, którzy jeszcze po nie nie sięgnęli, nie polecam. Niezbyt może będę w tym odradzaniu nachalny, ale poddaję tylko pod rozwagę, czy nie macie może pod ręką ciekawszych pozycji wartych czasu niezbędnego do przebrnięcia przez ośmiusetstronicowe tomisko...
Nie, nie, nie... To wszystko nie tak! Skuszony hasłem: "Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku" stwierdzam, że chyba był to rok w Ameryce cichy i przegadany... Przykro to mówić, ale najmocniejszym punktem książki jest dla mnie chyba jej okładka... Tym bardziej dziwi mnie laur "Książki roku 2016" dla tej pozycji i tak wysoka ocena.
Po pierwsze - jak na miłośnika...
Bardzo zaciekawił mnie tytuł, natomiast wystarczyła już przedmowa, by zorientować się, że to gówno w papierku.
"Żadne leki, żadne elektrowstrząsy, nie są w stanie zastąpić relacji psychoterapeutycznej" - to nonsens i bzdura sprzeczna z aktualnym stanem wiedzy; psychoterapia - owszem - jest pomocna, natomiast nie jest w stanie zastąpić leczenia biologicznego; widzieliśmy zresztą, do połowy XX wieku, jak sobie radziła, dopóki nie opracowano leków psychiatrycznych.
Mało tego - cała ta przedmowa napisana w tak sekciarski i indoktrynerski sposób, że... ja podziękuję. Wolę pozycje naukowe.
Bardzo zaciekawił mnie tytuł, natomiast wystarczyła już przedmowa, by zorientować się, że to gówno w papierku.
"Żadne leki, żadne elektrowstrząsy, nie są w stanie zastąpić relacji psychoterapeutycznej" - to nonsens i bzdura sprzeczna z aktualnym stanem wiedzy; psychoterapia - owszem - jest pomocna, natomiast nie jest w stanie zastąpić leczenia biologicznego; widzieliśmy...
No nie. Podszedłem do tej książki, jako lekarz, z otwartym umysłem. Zdecydowaniw zgadzam się, że stres i szeroko pojęty dobrostan psychiczny mają niebagatelny wpływ na nasze zdrowie i nie da się odseparować tegoż dobrostanu od "zdrowia somatycznego". Natomiast ta książka z koincydencji tworzy mocno uproszczone związki przyczynowo-skutkowe, a na trudne problemy proponuje proste rozwiązania - bez odpowiedniego poparcia w nauce. Poza tym książka ta ma już w momencie wydania w Polsce prawie 20 lat, więc jest mocno nieaktualna...
Uważam, że ta pozycja może być nawet niebezpieczna dla laika - bo o ile ja sobie przez znajomość patofizjologii i podstaw medycyny odsieję ziarna od plew, to osoba spoza środowiska medycznego może odnieść wrażenie, że oto pojawił się wreszcie lekarz, który "mówi, jak jest", a cała reszta to "spisek big pharmy"... Nie, tak to nie działa. Proste teorie zawarte w tej pozycji kuszą, ale ich weryfikacja wymaga dalszych badań.
Ja osobiście zakończyłem lekturę na fragmencie w którym poddane w wątpliwość zostało leczenie raka prostaty i badania przesiewowe w tym kierunku - to jest skandal i każdego mężczyznę, który po lekturze tej książki odwlecze badania przesiewowe i zachoruje, autor będzie miał na sumieniu!!!
No nie. Podszedłem do tej książki, jako lekarz, z otwartym umysłem. Zdecydowaniw zgadzam się, że stres i szeroko pojęty dobrostan psychiczny mają niebagatelny wpływ na nasze zdrowie i nie da się odseparować tegoż dobrostanu od "zdrowia somatycznego". Natomiast ta książka z koincydencji tworzy mocno uproszczone związki przyczynowo-skutkowe, a na trudne problemy proponuje...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to