-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
- Cześć, co u ciebie słychać?
- A... jakoś się żyje. Nic ciekawego. Po staremu...
Zazwyczaj taka zaczepka, gdzieś na ulicy nie rozpoczyna niczego ważnego, najczęściej rzucamy kilka takich formułek, nie dowiadując się zbyt wiele i rozchodzimy się w swoje strony. Z jednej strony cieszymy się, że kogoś interesuje, jak wygląda nasze życie, a z drugiej jesteśmy zadowoleni, że nie musimy zdradzać naszych osobistych spraw. Irlandczycy takie rozmowy najczęściej kierują ku zagadnieniu pogody. O tym można tu rozmawiać zawsze i wszedzie.
Inaczej to pytanie zadaje się w Polsce, inaczej na wyspach. Inne słyszy się odpowiedzi - inna mentalność, ale nie o tym mam pisać. Takie pytanie zadaje Zuzanna, bohaterka najnowszej książki Magdaleny Witkiewicz. Zadaje je dawno nie widzianemu mężczyźnie - Pawłowi, swojemu byłemu chłopakowi. Nie powiem Wam, co on jej odpowiada i co dzieje się dalej, ale na stronie wydawnictwa Filia i w zapowiedziach Empiku bez problemu można znaleźć informację, że czasem takie standardowe pytanie może być niebezpieczne.
"Dziś wiem i widzę już nieco więcej. Nauczyłam się patrzeć, ale umiem też przymykać oczy. Ze strachu, że popełnię błąd.
Jestem taka jak inne, to wiem na pewno. Matki, żony i kochanki. Kobiety w połowie życia. Mądrzejsze niż 20 lat temu, ale za to z bagażem doświadczeń.
Pełne głęboko skrywanych tajemnic, o które nikt nas nie podejrzewa.
Czasem tęsknię za czymś, czego nie potrafię nazwać, uśmiecham się do ludzi, chociaż w sercu mam bałagan. Może coś tracę, zyskując spokój.
Bardzo dbam, by nie padły słowa, których nie można wymazać."
Kolejna powieść Magdy Witkiewicz. Już nie wiem która. Ale wiem, że kolejna świetna. Mam to szczęście, iż czytam książki Magdy jeszcze przed redakcją i korektą i musicie mi uwierzyć, że Magda ma niesamowicie lekkie pióro. Kto śledzi autorski profil pisarki wie, że niesamowicie przeżywa dedlajny, ale wiem też, iż jest wtedy maksymalnie zafiksowana na punkcie pisania. Żyje życiem swoich bohaterów, wczuwa się w ich emocje To niesamowita umiejętność i za to ją podziwiam, że potrafi w ten sposób pracować.
I tworzy kapitalne historie. Zastanawiałam się, w czym tkwi ich siła i po raz kolejny stwierdzam, iż w ich autentyczności. Magda nie kombinuje, nie tworzy skomplikowanej akcji, nie szuka tajemnic w przeszłości ani egzotycznych miejsc akcji. Siłą jej powieści jest ich prawdopodobieństwo.
Znam wszystkie książki Magdy i tak sobie myślę, że każdą z bohaterek mogłabym spotkać na ulicy; sytuacje, o których pisze mniej lub bardziej znam. Magda pisze o przyjaźni, miłości, potrzebie bliskości, o samotności, problemach małżeńskich, zdradach, kłopotach z dziećmi. O kobiecych troskach, radościach, kompleksach, tęsknotach...
O czym napisała tym razem?
O sytuacji, o której nieraz się zastanawiałam. W dobie facebooka i naszych klas wyszukanie kontaktu do znajomych sprzed lat staje się proste. Kilka kliknięć i możemy podejrzeć koleżankę ze szkolnej ławki; sprawdzić, jak ułożyło się życie pierwszej miłości. I napisać: cześć, co słychać?
Co by było, gdybym nawiązała kontakt ze swoim chłopakiem z czasów liceum? Czy szczęśliwa żona, matka, kobieta prawie czterdziestoletnia może jeszcze za czymś tęsknić? Czy pomimo szczęśliwego pożycia może jej czegoś brakować? Czy w kobiecie w stałym związku znika potrzeba emocji, wrażeń, pokus? Pewnie wszystko zależy od charakteru... Już słyszę te głosy oburzenia - jak mężatka może w ogóle myśleć o innym facecie, to już podchodzi pod zdradę, Powinna się z tego wyspowiadać i nie grzeszyć więcej. A co, jeśli nie ma ochoty grzeszyć, a po prostu powspominać przy kawie dawne czasy? A co, jeśli przez chwile, chce poczuć się młoda? Nie ma w tym nic zdrożnego, jeśli potem wraca do domu, do obowiązków żony i matki. Jeśli docenia to co ma, z kim jest - łatwo z tego nie zrezygnuje. Dopóki jest pewna swoich uczuć i swojego partnera nie rzuci się w nieznane. Gorzej, jeżeli związek nie jest zbudowany na zbyt mocnych fundamentach lub nie dzieje się w nim dobrze, wtedy robi się niebezpiecznie. W książce Magdy pokazane są problemy kilku koleżanek i każda z nich inaczej sobie radzi z własnymi emocjami.
Jestem pewna, że ta historia będzie papierkiem lakmusowym dla wielu kobiet. Będą takie, które będą krzyczeć - nieprawdopodobne! Naiwna i głupia ta Zuza! Będą takie, które będą Magdzie w prywatnych wiadomościach opowiadać swoje prywatne historie. Będą się zwierzać i pisać, jakie one podjęły decyzje. Będą też takie, które nie zrozumieją, bo, aby tę opowieść docenić, trzeba wiedzieć, czym jest życie w związku.
Dużym atutem książek Magdy jest to, że świetnie się je czyta - lekko i szybko. Niektórzy mówią, iż nawet za szybko. Jeszcze większym atutem jest to, iż pomimo pozornej lekkości na długo zostają w pamięci. Dobrze, że Magda już myśli nad kolejną!
- Cześć, co u ciebie słychać?
- A... jakoś się żyje. Nic ciekawego. Po staremu...
Zazwyczaj taka zaczepka, gdzieś na ulicy nie rozpoczyna niczego ważnego, najczęściej rzucamy kilka takich formułek, nie dowiadując się zbyt wiele i rozchodzimy się w swoje strony. Z jednej strony cieszymy się, że kogoś interesuje, jak wygląda nasze życie, a z drugiej jesteśmy zadowoleni, że...
"Księżyc myśliwych" to książka dwóch autorek, które poznały się w internecie - Katarzyny Krenz i Julity Bielak. Nie widziały się, nie wiedziały zbyt wiele o swoim życiu, ale spotkały się na kartach stworzonej przez siebie powieści. Obie wyjątkowo wrażliwe, nie śpieszące się, wpatrzone w księżyc, znaki, wsłuchane w głosy. Stworzyły niepokojącą opowieść z mnóstwem odwołań do książek, muzyki i filmów - zwłaszcza Bergmana, gdzie rzeczywistość jest nierzeczywista.
"Księżyc myśliwych" to przede wszystkim piękna proza, subtelna i klimatyczna, misterna i skomplikowana, niełatwa i wymagająca, ale wywołująca wiele emocji. To książka pełna niedopowiedzeń, a jednocześnie tak pełna znaczeń, że aż gęsta.
Wyspa na Morzu Północnym - wyspa Sylt, ale to mało istotne - wyspa, ograniczona przestrzeń, gdzie czas ma nieco inne znaczenie. "Wyspa jest jak plansza do gry, w której zaszłości są równie istotne jak przewidywania na przyszłość." Garstka ciekawych bohaterów spokojnie żyjących z dala od wielkiej cywilizacji; zaczynających dzień w miejscowym barze samotną kawą przy swoim stoliku. W barze tym obsługuje niewidomy właściciel Johannes, a uczciwości płacących pilnuje jego pies. Najczęściej przebywa tam Francuz - Vincent, matematyk i malarz; każdego dnia w drodze do pracy bywa tam wdowa Eva Waltzer, czasem zagląda komisarz Herzog.
Spokój tej wyspy zakłóca incydent - ktoś pobił turystę - Cyryla. Chłopak nie pamięta kim jest. Potem czytelnik dowiaduje się o tajemnicy zaginięcia Thomasa Waltzera - oceanografa, nie wiadomo też co dzieje się z jego córką. Do miasteczka przybywają kolejni ludzie - studentka filmoznawstwa Jasmina oraz tajemniczy dziennikarz. Niby chcą te zagadki rozwiązać, ale przynoszą kolejne. Na tę niewielką wyspę pada też cień drugiej wojny światowej. Jednak aby połączyć wszystkie wątki nie wolno stracić czujności, bowiem wątek kryminalny nie jest tu dominujący.
I jeszcze te listy... Odrywające od fabuły, a jednocześnie nierozerwalnie związane. Spowalniające akcję, ale też wyjaśniające i komentujące, interpretujące i wzbogacające. Wprowadzenie listów jest grą, którą autorki podjęły z czytelnikiem. Bardzo podobała mi się ta gra:)
"Gra idzie o granice - czy raczej o ich zacieranie - między rzeczywistością a fikcją, między jawą a snem, gdzie różne rzeczy tylko nam się wydają, bo nie dość wyraźnie je widzimy."
Są też odpływy i przypływy, wiatr i szum wody, cisza o wschodzie słońca i porywisty wiatr.
"Księżyc myśliwych" jest jak ocean - jak jego pływy. Książka tak samo niepokojąca, jak zadziwiająca.
Kilka godzin na plaży i obserwacji jak zmienia się ocean, jak zmienia się pod jego wpływem wybrzeże wystarcza, by zwątpić w stabilność i pewność świata, a z drugiej strony, by docenić jego potęgę, moc i siłę. Uwielbiam. Każdą wolną chwilę mogłabym spędzić na plaży - lubię patrzeć na wodę. Lubię też chodzić po plaży, gdy woda się cofa, stąpać jakby po dnie oceanu i mieć świadomość, że moje ślady za chwilę zginą bezpowrotnie, iż za kilka godzin w tym samym miejscu znów będzie woda. Uwielbiam ten stan zawieszenia, oderwania od rzeczywistości. Cudnie realistyczny i metafizyczny. Puste irlandzkie plaże mi na to pozwalają. To niezapomniane chwile.
"Bez kontekstu morza, bez jego rozległej przestrzeni, bez tej jedynej w swoim rodzaju zawsze dalekiej linii horyzontu nasz świat byłby o wiele uboższy, nie uważasz? Morza nigdy nie ujarzmisz, jest żywiołem nieokiełznanym, jak piszą poeci. (...) Powinniśmy je odczytywać jak książki albo, jeszcze lepiej, jak listy miłosne. O ile naturalnie, uruchomimy serce i wyobraźnię przed wciśnięciem migawki."
czytanieedyty.blogspot.ie
"Księżyc myśliwych" to książka dwóch autorek, które poznały się w internecie - Katarzyny Krenz i Julity Bielak. Nie widziały się, nie wiedziały zbyt wiele o swoim życiu, ale spotkały się na kartach stworzonej przez siebie powieści. Obie wyjątkowo wrażliwe, nie śpieszące się, wpatrzone w księżyc, znaki, wsłuchane w głosy. Stworzyły niepokojącą opowieść z mnóstwem odwołań...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czasami mam wrażenie, że urodziłam się w nieswojej epoce. Od zawsze czułam, iż jestem rozdarta między nowoczesnością i tempem czasów, w których przyszło mi żyć, a moim dziedzictwem, pamięcią osób, których słuchałam, historią miejsc, w których się wychowałam. Często pytałam dziadków i rodziców o wspomnienia związane z jakimś miejscem czy osobą. Niestety nie zawsze uzyskiwałam odpowiedź. Do do dziś czuję żal, że nigdy nie poznam historii rodzinnych wiosek, nie dowiem się, jak wyglądało dzieciństwo dziadków; nikt mi nie powie, jak się poznali, jak wyglądały ich lata młodości. On Mazur, ona Kurpianka - czemu zamieszkali w tym, a nie innym miejscu? Jak wyglądało ich życie na skraju Puszczy Kurpiowskiej?
"Przemijamy, zostaje tylko mgła naszych oddechów, trochę nawozu, garstka wspomnień, i one kiedyś odejdą. Jak po latach, gdy nie żyją już świadkowie zdarzeń, odtworzyć zapachy, uczucia i tamte czasy? Czy współcześnie, nie przeinaczając faktów, nie przekłamując prawdy, dałoby się wszystko opisać?"
Zastanawiam się często, jak przekazać dziedzictwo moim dzieciom? Są zdani tylko na mnie i mojego męża. Nie mają możliwości, by pójść do dziadków i posłuchać ich wspomnień, porozmawiać. Wiem, że są skypy i fejsbuki, ale one służą do omawiania bieżących spraw, a nie do wspominek. Czy nasze opowieści i stare zdjęcia wystarczą? Moje dzieci w paszporcie mają obywatelstwo polskie, zawsze będą je miały, ale czują się obywatelami Europy. Nie wzbudzi się w nich sentyment po usłyszeniu kurpiowskiej melodii, powąchaniu bzu, zobaczeniu sosnowego lasu czy krzaków jałowca.
Książka "Dziedzictwo" Krystyny Januszewskiej obudziła we mnie wszystkie te wspomnienia i refleksje. Obudziła nawet chęć powrotu na Kurpie, ale po to, by wyruszyć w podróż po sąsiadach, rozmawiać, wypytywać: jak było, czy znali moich dziadków...
"Póki się nie widzi, żyć łatwiej. Codzienność zabiera czas i pochłania myśli. Żeby zatęsknić, trzeba znowu zobaczyć."
Głównym bohaterem książki Krystyny Januszewskiej z domu Kuśmierczyk jest Jan Kuśmierczyk, dziadek autorki. Jego losy udało się odtworzyć od roku 1906. Na podstawie strzępków wspomnień, kilku faktów pisarce udało się stworzyć portret swojego przodka. Pokazała młodego mężczyznę, który musi zająć się gospodarstwem po śmierci ojca, pokazała jego dylematy, pragnienia.
"Nie rodził się po to, żeby innym dogadzać, żeby zapomnieć o sobie i jak popychadło godzić się na wszystko. Zestarzał się przed czasem, czyż to nie dość? Mniej go w środku niż kiedyś, gdy planował życie, w duszy hula wiatr zamiast nadziei."
Losy czyjejś rodziny - niby prywatna historia, a przecież to losy takie jak wszystkich - jest miłość, narodziny, śmierć, problemy finansowe, zmagania z sąsiadami, przeprowadzki, trudne decyzje, niepewność. Ciekawie pokazane realia życia na wsi początków wieku dwudziestego. Urzekł mnie klimat tej opowieści - trochę jakbym stała za płotem i mogła podpatrywać, jak wyglądało gospodarzenie Jana. Jakbym podglądała przez okno ich codzienne życie. Wieczory przy stole po całym dniu pracy. Rozmowy o bieżących wydarzeniach - polityce zaborców, wybuchu wojny, działaniach wojennych, odzyskaniu niepodległości, trudnych początkach wolnej Polski. Sporo jest historii, wiadomości o wioskach, miasteczkach, ale bez tego tła, bez kontekstu historycznego byłaby to zwykła gawęda.
"Więc cóż pozostało jak nie wspomnienia? Gdyby nie pamięć, byłbyś jak rybka w słoiku. Dzięki pamięci żyjemy trzykrotnie. Raz w przód, dwa razy do tyłu."
Małym minusem dla mnie było wprowadzenie wielu bohaterów, ich sąsiadów, kuzynów - nie było to przejrzyste, ale to osobista podróż autorki po jej historii - dla niej ważna, jej potrzebna. Cóż z tego, iż dla mnie nieco chaotyczna. Dodatkowo, zrozumienie tej opowieści komplikowało wprowadzenie dwóch perspektyw czasowych. Jednak odnalazłam się we współczesnych refleksjach autorki, jej rozmowach z coraz starszym ojcem, poszukiwaniu informacji o przodkach.
Zwroty do czytelnika były sygnałem: bądź dla mnie wyrozumiały, bądź cierpliwy, daj szansę tej opowieści i tym ludziom. Dzięki nim jestem, dzięki nim jest ta historia. Wspominam, Tobie czytelniku tłumaczę, prowokuję, żebyś się zastanowił, co ty wiesz...
Autorka trochę mnie zawstydziła. Sporo wiem o swoim dziedzictwie, ale niestety więcej nie wiem niż wiem. I najsmutniejsze jest to, że się nie dowiem.
Krystyna Januszewska ożywiła coś skazanego na zapomnienie.
"Te wszystkie zdarzenia uświadomiły mi nagle potrzebę spojrzenia na siebie i poszukania łączności z grupą, do której przyjdzie nam dołączyć. W pewnym wieku w naturalny sposób zostawiamy dzieciom świat przyszłości, żeby samym zwrócić się w stronę tych, którzy już odeszli."
czytanieedyty.blogspot.ie
Czasami mam wrażenie, że urodziłam się w nieswojej epoce. Od zawsze czułam, iż jestem rozdarta między nowoczesnością i tempem czasów, w których przyszło mi żyć, a moim dziedzictwem, pamięcią osób, których słuchałam, historią miejsc, w których się wychowałam. Często pytałam dziadków i rodziców o wspomnienia związane z jakimś miejscem czy osobą. Niestety nie zawsze...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wsiąść na rower, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... Jechać wolno przed siebie, nie oglądać się wstecz.. Uciec od wszystkiego. Chciałoby się tak czasami, prawda? Każdy chyba czasami ma wrażenie, iż za moment wyjdzie z siebie. Dobrze byłoby wtedy wyjść na chwilę, nabrać dystansu i spokojnie wrócić.
Tym wstępem chcę Was naprowadzić na ślad książki, której tytuł czy okładka może sugerować jakieś słodkie, ckliwe romansidło. Jednak kobieta na rowerze, to po prostu kobieta na rowerze. Odważna, z każdym kolejnym kilometrem nabierająca pewności siebie kobieta, która działając pod wpływem chwili, postanowiła trochę się przejechać. Potem zadzwoniła do domu, że dziś nie wróci na noc. Jutro pewnie też nie, a potem znów zadzwoni. A wszystko przez to, iż znalazła kartkę pocztową z tajemniczą informacją, z datą i miejscem spotkania. Gdy wsiadała na rower nie wiedziała, że pojedzie tak daleko. Gdy wychodziła z domu nie miała pojęcia, iż właśnie zmienia się jej życie.
Parafrazując słowa piosenki "Remedium", chciałoby się powiedzieć, że Roberta zostawia łóżko, matkę, szafę, kota, ucieka rowerem od braku przyjaciół, wrogów, rachunków, telefonów. Nie namyślała się długo, ona tylko wyszła z domu. Odważyła się zostawić za sobą wizerunek wypracowany przez lata - dziewczyny, kobiety zawsze grzecznej, spokojnej, odpowiedzialnej, skrytej i nieufnej, naiwnej i zakompleksionej, ale przede wszystkim potulnej i ugodowej.
Z każdym kolejnym kilometrem nabiera pewności, że chce dojechać aż do Paryża. Odwiedzić Muzeum Rodina, spojrzeć na rzeźbę "Wiek dojrzały" Camille Claudel, która zdaje jej się bardziej dynamiczna niż jej ciało i przedstawia bardziej intensywne przeżycia od jej własnych.
"Sekretne życie Roberty" Małgorzaty Hayles to książka pokazująca po prostu sekretne życie Roberty - myśli, wspomnienia, dylematy Roberty właśnie. Rzadkie imię nosi bohaterka, męczyło ją długo, wywołało wiele kompleksów. Poczucia własnej wartości nie ułatwiało to, że dziewczyna była/jest wysoka, "grubej kości" oraz niezbyt zgrabna.
Jadąc na rowerze Roberta analizuje swoje dotychczasowe życie. Zdaje sobie sprawę, iż żyła nie swoim życiem - żyła życiem swojej matki, z którą mieszkała; sióstr, traktujących ją jak Kopciuszka. Zdawała się być martwa za życia, a pracowała, nomen omen, w zakładzie pogrzebowym. Wspomina swoją pierwszą i jedyną miłość, Grzegorza, którego list od kilku lat trzyma w szufladzie biurka. Myśli o swojej samotności i wie, że po powrocie wszystko będzie inaczej.
Kilka dni temu minęło siedem lat odkąd zdecydowałam się zamieszkać na Zielonej Wyspie. Nie tylko ja odwiedzać, ale zabrać dzieci, najważniejsze rzeczy i po prostu się przenieść. Uważam, że to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Odnalazłam tu siebie, spokój, pewność siebie. Już raz zdecydowałam się na porzucenie miejsca, które przez wiele lat oswajałam, nazywałam domem. Już raz rzuciłam pracę, spakowałam się, by odnaleźć swoje miejsce gdzie indziej. Da się. Kto wie, czy któregoś dnia razem z najbliższymi nie pojedziemy dalej... A może pojadę sama?
"Po sześciu tysiącach dwustu pięciu ugotowanych obiadach, po dwunastu tysiącach czterystu dziesięciu rozdzielonych, wypranych, strzepniętych, ponownie połączonych w pary i rozwieszonych skarpetach, a także piętnastu tysiącach godzin wyczekiwania w samochodzie pod różnymi drzwiami różnego rodzaju instytucji edukacyjno-wychowawczych dzieci przestały jej potrzebować, a mąż tak bardzo przywykł do spędzania czasu poza domem w celu zarobienia pieniędzy "na cały ten kram"..... Tak mówi jedna z bohaterek powieści, może też powiem coś podobnego i wyjdę z domu?
Nie raz i nie dwa odkładałam czytnik, by po prostu na chwilę odpłynąć. Pomagała mi w tym muzyka, na której trop naprowadziła mnie Roberta, np. Gnosienne No.4 Erica Satiego. Z ogromną przyjemnością słuchałam, by znów z przyjemnością wrócić do czytania, bo ciekawa bohaterka, jej "wybryk" intrygujący i pytanie, gdzie ona dojedzie i czy to, co tam zastanie jej się spodoba. I język - piękny, dopracowany, wysmakowany. Lubię czasami sięgać po książki, w których fabuła nie jest najważniejsza, gdzie nie muszę śledzić wszystkich wątków, pamiętać imion wielu bohaterów tylko zachwycić się pięknem języka. umiejętnością dobierania słów, ich muzyką, trafnością spostrzeżeń, bogactwem przemyśleń, erudycją. Tu dodatkowo miałam sporo nawiązań do kultury i sztuki. I odnajdowałam w tej książce mnóstwo moich myśli, marzeń, tęsknot.
Tylko sam finał jakiś taki odrobinę rozczarowujący, ale w ogólnym rozrachunku jest on najmniej istotny. Ważniejsza była droga Roberty niż cel jej podróży.
czytanieedyty.blogspot.ie
Wsiąść na rower, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... Jechać wolno przed siebie, nie oglądać się wstecz.. Uciec od wszystkiego. Chciałoby się tak czasami, prawda? Każdy chyba czasami ma wrażenie, iż za moment wyjdzie z siebie. Dobrze byłoby wtedy wyjść na chwilę, nabrać dystansu i spokojnie wrócić.
Tym wstępem chcę Was naprowadzić na ślad książki, której tytuł czy okładka...
Narracja pierwszoosobowa nie należy do moich ulubionych. Pomyślałam, że fajnie nie będzie. Ale pamiętając, jak dobre wrażenie zrobiła na mnie "Złodziejka marzeń", stwierdziłam, iż dam książce szansę. I po raz kolejny Anna Sakowicz mnie nie rozczarowała, pomimo że bohaterką uczyniła kobietę niczym się nie wyróżniającą; matkę dwójki nastoletnich dzieci, mężatkę, córkę alkoholika, kasjerkę na kasie w hipermarkecie.
Basia mieszka z rodziną na przedmieściach w niedużym domu. Całymi dniami zastanawia się, czy będzie za co żyć do końca miesiąca. Czy na budowie, na której pracuje jej mąż, nie będzie przestojów, czy jej ojciec przepije wszystkie pieniądze...
Nie ma żadnych złudzeń - wie, jak będzie wyglądał każdy następny dzień. Znów do pracy, znów ten sam roboczy strój, znów ci ludzie, którzy codziennie przychodzą na zakupy i na raz potrafią wydać tyle, ile ona zarabia na tydzień lub miesiąc. Wie, co usłyszy od męża, co będą chciały od niej dzieci. Rutyna.
Jednak ma też marzenia, takie na miarę swoich możliwości - dzieciom przydałby się komputer, o komórkach powtarzają do znudzenia, może w końcu udałoby się kupić jakiś samochód. Dom potrzebuje remontu, ale to musi poczekać. Jak ma na to wszystko starczyć, gdy pensja Basi nie jest za wysoka, jej mąż nie ma stałej pracy, a codzienne wydatki tak obciążające? Basia jednak jakoś sobie radzi. Jest twarda. Od zawsze taka musiała być. Podejmuje się dodatkowej pracy w Prawiebanku. Liczy na to, że uda jej się spełnić chociaż zachcianki dzieci.
Spotyka dawno nie widzianą koleżankę ze szkoły, której w życiu lepiej się ułożyło. Dzięki jej pomocy i nowej pracy zaczyna wierzyć, że może się w końcu coś zmieni. Dodatkowo podtrzymuje ją na duchu fakt, iż ojciec zdecydował się na leczenie. Wszystko zdaje się układać.
"Szepty dzieciństwa" to powieść, która wywołuje dużo skrajnych emocji. Życie Barbary i Mietka, pomimo że ubogie i monotonne zasmuca i irytuje, niektóre decyzje Basi denerwują, a gdy znajduje ona pamiętnik swojej matki dowiadujemy się, co ją ukształtowało, czemu jest tak twarda i zimna. Zaczynamy rozumieć zachowanie Basi oraz jej ojca. Fragmenty wspomnień matki Basi chwytają za gardło. Anna Sakowicz to kolejna pisarka, która porusza problem trudnych relacji matki i córki. Pokazuje, że niektórzy całe życie muszą walczyć. Coś udowadniać sobie i otoczeniu.
To opowieść o codziennych wyzwaniach, ale nie jakichś wielkich i ambitnych jak zdobycie szczytu lub przepłynięcie jeziora, ale o takich zwyczajnych, czasami wręcz nudnych, a też przecież trudnych. Trzeba mieć w sobie dużo siły, żeby codziennie wstać, nawet gdy się wie, że dzień nie przyniesie nic dobrego. Jednak czasami życie zaskakuje, stwarza możliwości. Można je podjąć, spróbować - bez gwarancji sukcesu. Basia próbuje wykorzystać daną jej szansę, ale nie jest jej łatwo.
Anna Sakowicz sportretowała kobietę, która chciałaby żyć inaczej, lepiej, ale szepty jej dzieciństwa jej na to nie pozwalają. Czasami przybierają formę krzyku, który słyszy tylko ona. Chciałaby o tych głosach zapomnieć, ale nie umie. "Szepty dzieciństwa" bowiem to powieść o piętnie swojego dziedzictwa.
Pisarka świetnie operuje potocznym językiem. Pomimo że ten przeznaczony jest głównie do komunikacji bezpośredniej a nie do literatury, tu jego użycie jest tu jak najbardziej zasadne.
Annie Sakowicz udało się stworzyć powieść wiarygodną i autentyczną. Narracja pierwszoosobowa i prosty, codzienny język nadają całej historii prawdopodobieństwa. Powieść jest do bólu realna. Basia jest prostą kobietą, może niezbyt wykształconą, może niezbyt oczytaną, ale za to z dużym bagażem doświadczeń. Opowiada o matce, która jej nie kochała, o pracy na kasie, opiece nad ojcem alkoholikiem, który żyje tylko tęsknotą za żoną. Mówi o niby-pożyczkach, codziennym życiu, poczuciu bezsensu i jałowości.
Znam ludzi z trudem wiążących koniec z końcem, bez marzeń i planów, bez perspektyw. Każdy zna. Wiem, czym jest łapanie każdej fuchy, praca za kiepskie pieniądze. Każdy wie. Ale ilu doświadczyło?
czytanieedyty.blogspot.ie
Narracja pierwszoosobowa nie należy do moich ulubionych. Pomyślałam, że fajnie nie będzie. Ale pamiętając, jak dobre wrażenie zrobiła na mnie "Złodziejka marzeń", stwierdziłam, iż dam książce szansę. I po raz kolejny Anna Sakowicz mnie nie rozczarowała, pomimo że bohaterką uczyniła kobietę niczym się nie wyróżniającą; matkę dwójki nastoletnich dzieci, mężatkę, córkę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Urzekła mnie ta powieść. Oczarowała.
Nierozgłoszona, nierozreklamowana, dostatecznie niezrecenzowana, chociaż nagradzana. W tym roku zakwalifikowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej "Angelus", a kompletnie nieznana czytelnikom. Czemu? Zgłoszona do Festiwalu Literatury Kobiet w Siedlcach, a my, recenzentki nie dostałyśmy nawet pliku. Nie wiem, czy mam nosa czy intuicję, a może przekorę, by zdobyć to czego nie mam, ale napisałam do wydawnictwa i udostępnili mi plik pdf. I przepadłam. Ta książka jest magiczna.
To powieść - nie-powieść. To zbiór opowiadań luźno ze sobą powiązanych. Elementem łączącym jest miasto. W pierwszej części zatytułowanej Przed nosi nazwę Ziegenhals, w drugiej Po są to już Głuchołazy. Wyszukałam sobie to miejsce na mapie - to miasto graniczne, jak podaje Wikipedia położone na styku Gór Opawskich (Sudety), Przedgórza Paczkowskiego (Przedgórze Sudeckie) i Płaskowyżu Głubczyckiego, nad rzeką Białą Głuchołaską i nad potokiem Starynka. Już brzmi ciekawie, prawda? Nie znam tamtych stron, ale miasto przedstawione w książce "Baj-o-dużenie" Patrycji Prochot-Sojki to miejsce absolutnie wyjątkowe.
Bohaterami kolejnych opowiadań są mieszkańcy tego miasta. Ci, którzy tam mieszkali od lat i ci, którzy wybrali to miejsce na swój dom. I tu powinny znaleźć się peany na cześć konstrukcji tych opowiadań, kreacji bohaterów, stworzenia świata, gdzie styka się realizm, magia, sen, wiara, historia, miłość i śmierć. Autorka w niesamowity sposób przedstawia emocje swoich bohaterów - nie tylko tych realnych, bowiem bohaterami są tu też, jak by to ogólnie ująć - istoty pozaziemskie. One także przeżywają swoje dramaty, też cierpią, kochają, boją się....
I tu mam problem, bo nie wiem, jak wytłumaczyć, jak opisać przedstawioną w powieści symbiozę tego, co realne i racjonalne z tym, co magiczne i niewytłumaczalne? Jak pokazać, jak wspaniale współistnieje tu to, co logiczne z tym, co magiczne? Jak napisać o tym, że pisarce udało się bez obrazy boskiego majestatu pokazać ludzkie cechy bóstwa?
Nie chce tu silić się na analizowanie obrazowania Patrycji Prochot-Sojki. Napiszę tylko, że pięknie czaruje słowem. Tak zestawia obrazy, że nie zauważamy, jak pracuje nasza wyobraźnia - ona nadąża, daje się ponieść iluzji, jaką stwarza pisarka. Autorka wspaniale operuje symbolami, gra nimi.
Używa pięknego języka, obrazowego. Stworzyła niesamowity klimat gdzieś z pogranicza jawy i snu oraz cudownie emocjonalny - wzruszający, refleksyjny, momentami smutny, fragmentami ironiczny, czasami zabawny. Wciągający!
Jedną z bohaterek jest Śmierć - kobieta pachnąca Bouquet de Catherine od Ernesta Beaux. Dla swojego ukochanego Hermana, który postanawia osiedlić się w Ziegenhals, zapomina o tym, że ma władzę nad życiem i jego końcem.
To tu Maryja zwierza się Ludwiczce, prostej kobiecie z miasteczka ze swych problemów wychowawczych.
Z Ziegenhals właśnie razem z Cyganami ucieka Leonia, by poznać świat, bo w małym miasteczku było jej za duszno. Za nią z miasta wyjeżdża też Jezus, bo i jemu w kościele brakuje powietrza. Jak się nie uśmiechnąć, jak się nie rozczulić, czytając o zastępstwach na krzyżach w kościołach? No może napiszę tylko, że wrócili. I Leonia i Jezus.
Jak Wam przedstawić zegarmistrza Kleista, który ma władzę nad czasem, a gdy się zakochał mieszkańcy miasteczka są zawieszeni gdzieś poza nim? No jak?
Barwni są bohaterowie "Baj-o-dużenia". Jest zakochana w literaturze Anna, jest Bogdanka i księgarz Mentz, który zna swój los z księgi. Jest nawet Maur Al-Churrich, który szyje ubrania na miarę i Gabriele, co miała sklep z porcelaną, bo sama była krucha jak lód.
Biorąc książkę do ręki nie pomyślałam, iż tak wciągnie mnie historia nieznanego mi miasteczka, że tak oczarują mnie życiorysy jego mieszkańców.
Wszystkie opowiadania przeniosły mnie do czasów, gdy czytałam baśnie, gdy się w nich zatracałam. Autorce udało się odtworzyć, co ja piszę - stworzyć cudny baśniowy świat. A jeszcze wplecione w to egzystencjalne dylematy... No bajka, po prostu bajka!
Nawet nie mam jak sfotografować tej książki, przecież nie mam jej w ręku. Muszę zamówić! Mogłabym położyć ją obok kwiatów, może dmuchawców lub na tle chmur. Pewnie taka fotografia byłaby za słodka i pretensjonalna. Więc może zrobiłabym zdjęcie z jakąś święta figurą, ale to byłoby już lekko obrazoburcze. To może i dobrze, że na razie nie mam książki. Za ilustracje niech posłużą tytuły opowiadań. Zdjęcia ekranu komputera. Nawet dobrze, że takie rozmyte, rozmazane... Takie są kontury Głuchołaz pokazane w tej książce...
Dziękuję wydawnictwu Mamiko za udostępnienie pliku:)
czytanieedyty.blogspot.ie
Urzekła mnie ta powieść. Oczarowała.
Nierozgłoszona, nierozreklamowana, dostatecznie niezrecenzowana, chociaż nagradzana. W tym roku zakwalifikowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej "Angelus", a kompletnie nieznana czytelnikom. Czemu? Zgłoszona do Festiwalu Literatury Kobiet w Siedlcach, a my, recenzentki nie dostałyśmy nawet pliku. Nie wiem, czy mam nosa czy...
Dobrze być blogerem. Mieć swoje małe poletko, pisać, wrzucać zdjęcia. Czytać. Nie wyrywać się przed szereg, nachalnie się nie promować, a pomimo tego czasami być zaskakiwanym. Jakiś czas temu bowiem w skrzynce mailowej znalazłam propozycję, by przeczytać i zrecenzować książkę, która premierę będzie miała na początku czerwca. Dla "wielkich blogerów" to żadna atrakcja - oni egzemplarzy recenzyjnych mają czasami aż nadto, ale dla mnie, malutkiej (sic!) blogerki w dalekiej Irlandii była to niespodzianka. Dostałam książkę Helen Bryan "Oblubienice wojny", przeczytałam i mogę napisać, że tak przyjemnie zaskakiwana mogę być częściej.
Jest to opowieść o kilku kobietach, które znalazły się w czasie wojny w jednym miasteczku, w Crowmarsh Priors w Anglii. Nie do końca jasne są okoliczności zawiązania się ich przyjaźni, ale w tym trudnym czasie stają się dla siebie ważne i są sobie potrzebne. Powieść Helen Bryan po raz kolejny dowodzi, ze czas wojny był sprawdzianem człowieczeństwa. Niecodzienne okoliczności wymuszają w człowieku zaskakujące zachowania.
Początek powieści to czasy współczesne. Z okazji pięćdziesiątej rocznicy zakończenia wojny w miasteczku organizowane jest spotkanie dawnych mieszkańców. Spotykają się tam też kobiety, dla których miasteczko stało się schronieniem i mieszkaniem, gdzie poznały smak pierwszych miłości, ale także gdzie doświadczyły, czym jest ból, cierpienie i strach.
A potem poznajemy te panie jako młode kobiety. Dowiadujemy się, że w Crowmarsh Priors od zawsze mieszkała Alice. Była córka pastora, pomagała ojcu w zajmowaniu się kościołem. Była grzeczna, ułożona, pobożna. Po śmierci ojca zajmuje się schorowaną i zgorzkniałą matką, uczy w miejscowej szkole. Ma wyjść za mąż, jednak jej narzeczony pod wpływem impulsu żeni się z inną kobietą.
W niezwykłych okolicznościach żoną angielskiego oficera marynarki zostaje Amerykanka - Evangeline. Prosto z Nowego Orleanu, z balu dla debiutantek, trafia na angielską prowincję, gdzie trudno jej się odnaleźć, gdyż mąż wyjeżdża, teściowa nie darzy sympatią, a serce skrywa wielką tajemnicę, która nigdy nie powinna wyjść na jaw.
Frances - rozpieszczona córeczka tatusia - trafia do Crowmarsh Priors "za karę". Po tym, jak narozrabiała w Londynie zostaje wysłana do swojej ciotki lady Marchmont na wieś. Tu też wzbudza zainteresowanie miejscowego towarzystwa, dostaje nawet propozycję małżeństwa, które spodobałoby się tatusiowi, jednak kolejnym kaprysem dziewczyny jest działalność szpiegowska.
Do domu lady Marchmont trafia również Elsie, z tym że ta w roli służącej. To prosta dziewczyna wychowana w biednej, robotniczej dzielnicy Londynu. Poznała, czym jest głód i bieda. Miała iść do pracy w fabryce kleju, więc zamieszkanie na wsi, podjęcie się służby w wielkim domu jest jak dar od losu. Wkrótce zauważa, że do tej samej wioski trafia chłopak z jej dzielnicy, jednak ona nie ma ochoty na flirtowanie.
Do miasteczka przyjeżdża też Tanni, austriacka żydówka. Po naprędce zaaranżowanym małżeństwie ucieka z mężem do Anglii. Jest jej bardzo ciężko, bo nie zna języka; mąż wyjeżdża, by pracować dla angielskiego wywiadu; jest sama z maleńkim dzieckiem. Jednak najbardziej męczy ją lęk o rodziców i siostry - przecież mieli do niej dołączyć.
Każda z tych kobiet ma swoje życie, codzienne problemy i dylematy. Wojna jest tłem dla ich uczuć i zmagań, trosk o walczących w siłach zbrojnych, o bliskich, od których nie było wiadomości, ale przede wszystkim starań o zapewnienie dzieciom względnie normalnego i spokojnego dzieciństwa. W pewnym momencie jednoczą siły, by pomóc siostrom Tanni. Udowadniają, że są sytuacje, gdy przestają być ważne poglądy polityczne, pochodzenie, stan majątkowy czy religia. Ważniejsza staje się przyjaźń, lojalność i miłość. To powieść o sile kobiet, ich determinacji.
Autorka swoją powieść napisała na podstawie prawdziwych historii z czasów wojny. Opowiedziała nie tylko losy kilku kobiet zaangażowanych w działalność społeczną czy patriotyczną, ale pokazała szerokie tło czasów II wojny światowej.
W powieści można odnaleźć sporo szczegółów dotyczących życia na angielskiej prowincji; codziennych problemów, których rozwiązanie w czasach wojny urastało do rangi heroizmu. Jest obraz bombardowanego Londynu, ale też nalotów na małe miejscowości. Są wzmianki o angielskich sposobach na walkę z wrogiem i konspirację, ale i kolaborację. Autorka pokazała, jak Anglicy oraz Francuzi radzili sobie z informacjami docierającymi z Europy Wschodniej, np. o obozach koncentracyjnych. Niektóre tajemnice zostają ujawnione dopiero po wielu latach.
Powieść Helen Bryan "Oblubienice wojny" nie należy do najłatwiejszych. Wzrusza i pokazuje, iż "nic nie rozerwie więzi przyjaźni i lojalności wykutych w wojennych czasach". Zdecydowanie warto!
Bardzo dziękuję grupie Helion SA oraz wydawnictwu Editio za przesłanie tej książki na moje zielone, irlandzkie wzgórze.
czytanieedyty.blogspot.ie
Dobrze być blogerem. Mieć swoje małe poletko, pisać, wrzucać zdjęcia. Czytać. Nie wyrywać się przed szereg, nachalnie się nie promować, a pomimo tego czasami być zaskakiwanym. Jakiś czas temu bowiem w skrzynce mailowej znalazłam propozycję, by przeczytać i zrecenzować książkę, która premierę będzie miała na początku czerwca. Dla "wielkich blogerów" to żadna atrakcja - oni...
więcej mniej Pokaż mimo to
Katarzyna Hordyniec to wspaniała kobieta, energetyczna, uśmiechnięta, piekielnie inteligentna i wygadana. Pisała felietony dla "Tygodnika Siedleckiego" oraz irlandzkiego "Tygodnika Gazeta Polska". Blogerka. Umie niesamowicie opowiadać, jest cudowną rozmówczynią. potrafi słuchać, ale też wspaniale doradzić. Jest mistrzynią facebookowych postów. Nie raz i nie dwa jest poranny wpis zrobił mi cały dzień. Jest odważna w swoich poglądach i bardzo wrażliwa. Podobnie jak ja mieszka w Irlandii, tylko jak na złość na jej drugim krańcu, w hrabstwie Donegal. Możemy ze sobą rozmawiać, bo mamy tę samą sieć komórkową, ale spotkać się jest nam łatwiej w Polsce. Po autograf pojadę jednak na północ Irlandii!
Już słyszę, jak się zżyma, jak na mnie krzyczy: "Przestań słodzić, przejdź do rzeczy, masz pisać o książce. Piszę. Dodam już tylko jedno zdanie - dla Kasi bardzo ważne są emocje, a jej debiutancka powieść właśnie na nich jest skupiona.
Przede wszystkim jestem jej wdzięczna, że mi zaufała i wysłała wersję roboczą książki. Szczerze mówiąc, nie znam jej ostatecznego kształtu, czekam równie niecierpliwie jak Wy na powieść, którą zatytułowała "Poza czasem, szukaj".
Skąd taki tytuł? Kto śledzi profil Kasi, ten wie. Pisała o swojej fascynacji muzyką Doroty Miśkiewicz. To właśnie jej piosenki, a zwłaszcza płyta "Pod rzęsami" zainspirowały Kasię do pisania. Wizyty w Warszawie - zapachy, kolory miasta, warszawskie kawiarnie, ulice, dźwięki oraz warszawskie targi stanowiły kolejną inspirację. Nie przyszło jej to łatwo ani szybko, ale stworzyła opowieść bardzo sensualną, ciepłą, kolorową i pachnącą. W wersji fabularnej nie ma w tej książce nic nowego. Jest kobieta, która zostawia faceta, rzuca pracę, wyjeżdża do Warszawy. Jest maj, w stolicy panują upały i wtedy poznaje jego. Banalna historia? Pozory. Ta powieść jest jak nowoczesna kobieta - pięknie umalowana, zadbana, na szpilkach. Ta powieść jest jak paleta najlepszych cieni - delikatnych, pastelowych, ale też mocnych, intensywnych, wieczorowych, błyszczących. Ta powieść jest jak dobre perfumy, gdzie w nucie głowy wyczuwa się świeżość i lekkość spojrzenia na odwieczne damsko-męskie dylematy; w nucie serca odnaleźć można czułość i żar nowego uczucia, zaś prawdziwą głębią jest potrzeba prawdziwego uczucia, które sprawi, że nic nie będzie ważne - ani czas, ani miejsce, ani żadne konwenanse.
Zamiast streszczenia krótko o bohaterach.
Główną bohaterką jest Lena - piękna kobieta o ognistorudych włosach, inteligentna i wykształcona trzydziestopięciolatka, która nie chce dłużej czekać aż coś w jej życiu się zmieni. Nie chce rutyny i monotonii. Wyjeżdża z Koszalina, by rozpocząć pracę w stolicy. Lena jest pięknie sportretowana, świadoma siebie, swojej urody i swoich potrzeb, chociaż uroczo zagubiona we własnych emocjach.
"Bardzo chciała być kochana i kochać tak, żeby jej to sen z powiek spędzało."
I Jul. Dojrzały. Męski. Przystojny. Nie chce żadnego związku, najlepiej jest mu samemu. Lubi piękne kobiety, ale traktuje je dość podmiotowo. Ceni sobie swoje wygodne życie.
"(...) zaciągnął się zapachem kobiety, której pragnął jak już dawno żadnej nie. Do Kochania, i do kochania. Do wszelkiego rodzaju kochań i zakochań świata."
Oboje mają za sobą związki, doświadczenia, a przez te kilka majowych dni przeżyją coś bardzo intensywnego. Odkryją siebie na nowo. Pięknie mówią o swoich uczuciach, uroczo się w nich gubią. I ten erotyzm. Cudny. Kasia potrafi pisać o cielesności. Raz delikatnie -czuć te muśnięcia i westchnienia, a za chwilę mocno i dosadnie tak, że pojawiają się dreszcze w podbrzuszu.
Czego możecie spodziewać się sięgając po tę książkę? Przede wszystkim emocji - zmysłowości, namiętności, ciepła, pozytywnych emocji, ale też irytacji i złości. Wrażeń estetycznych, wysmakowania.
Opisów Warszawy - ulic, klubów, kawiarni. Gwaru miasta i jego wyjątkowości.
Ciekawy jest też styl Katarzyny Hordyniec - pełen skojarzeń, nawiązań, gry słów. Pojawiają się neologizmy, słowa angielskie, bo przecież Kasia na co dzień wokół siebie ma ten język. Jest też wiele mówiących tekstów piosenek i fragmentów wierszy. Nie wiem, kto bardziej kocha poezję - Kasia czy jej bohaterowie?
"Poza czasem, szukaj" to historia zatracenia się w uczuciu. To opowieść o niej i o nim, tak jakby nie istniał świat.
http://czytanieedyty.blogspot.ie/
Katarzyna Hordyniec to wspaniała kobieta, energetyczna, uśmiechnięta, piekielnie inteligentna i wygadana. Pisała felietony dla "Tygodnika Siedleckiego" oraz irlandzkiego "Tygodnika Gazeta Polska". Blogerka. Umie niesamowicie opowiadać, jest cudowną rozmówczynią. potrafi słuchać, ale też wspaniale doradzić. Jest mistrzynią facebookowych postów. Nie raz i nie dwa jest poranny...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Córeczka" Liliany Fabisińskiej powstawała równolegle z "Pierwszą na liście" Magdaleny Witkiewicz. Pierwsze podobieństwo obu książek można zauważyć dość szybko - obie zaczynają się od niespodziewanej wizyty - w drzwiach głównych bohaterek staje nastolatka. Młode kobiety żądają wyjaśnień, zmuszają do spojrzenia w przeszłość, do stawienia czoła wydarzeniom sprzed lat. Epizodycznie w "Córeczce" pojawia się nawet Ina - dziennikarka - bohaterka książki Magdy.
Styl - podobny. Równie dobry. Lekki, ale daleki od banalności. Bliski życiu, codzienności - wydarzenia i postacie prawdopodobne, dialogi naturalne.
I najważniejsze - najnowsze książki Liliany Fabisińskiej i Magdaleny Witkiewicz mają silny wydźwięk społeczny. Poruszają ważny i aktualny problem, mają szansę wywołać coś dobrego. Nie robią tego nachalnie - wprost przeciwnie - edukacyjne przesłanie odczytuje się niejako przy okazji. To przede wszystkim bardzo ciekawe, wzruszające historie kobiet, które muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest dla nich najważniejsze. To piękne opowieści o tym, że miłość niejedno ma imię.
Główną bohaterką jest Agata - pani psycholog, ekspertka od wychowywania dzieci, wielokrotnie pojawiająca się w rozmaitych mediach z głosem doradczym, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach z dziećmi, jak się z nimi komunikować. Jest mamą Filipa, żoną idealnego męża. Jest szczęśliwą, choć bardzo zapracowaną kobietą. Wizyta Zuzy, dziwnie wyglądającej piętnastolatki, burzy jej spokój.
Musi wrócić do wspomnień o romansie sprzed lat. Do wydarzeń jak z harlequina - niezwykłych, romantycznych, intensywnych, ale bardzo przy tym prawdopodobnych. Okazuje się, że wykształcona i doświadczona kobieta także popełnia błędy. Przed laty przez kilka dni była mamą dla pewnej dziewczynki, która teraz potrzebuje jej pomocy. Tytułowa córeczka to niejednoznaczna postać - jej tajemnice odkrywane są stopniowo. Ta zbuntowana, i sprawiająca pozory silnej i niezależnej, dziewczyna, wciąż jest jeszcze dzieckiem - samotnym i zagubionym. Żeby jej pomóc Agata musi przewartościować cały swój świat.
Z czasów, gdy mieszkałam z braćmi pamiętam utwór, który bardzo pasuje do sytuacji, w której znalazła się Agata. Przez kilka dni w jej głowie przewijały się, niczym wersy hip hopowej piosenki zespołu Kaliber 44, słowa: "Plus i minus to jedyne, co słyszę; plus i minus, to jedyne, co widzę.."
Tym, którzy nie słuchali hip hopu, wyjaśnię, że chodzi w niej o oczekwanie na wynik badania na obecność wirusa HIV. Agata musi zmierzyć się z podobnym lękiem. Dowiaduje się bowiem, że jej partner sprzed lat jest seropozytywny.
Nigdy nie można mieć pewności, że przeszłość do nas nie wróci w najbardziej zaskakującej postaci. Czasem okazuje się, iż decyzje podjęte lata wcześniej odbijają się rykoszetem na chwili obecnej. Książka potwierdza prawdę starą jak świat: nie można się zarzekać, że nigdy, że na pewno... Życie lubi weryfikować naszą pewność siebie...
O tym, że wirus HIV wciąż budzi lęk, przekonałam się ostatnio, oglądając serial "Na Wspólnej".
Nie będę streszczać problemów serialowych postaci, ale akurat tego dnia, gdy kończyłam lekturę "Córeczki", Kamil i Zuza walczyli w sądzie o to, by wróciła do nich ich adopocyjna córeczka. Serialowa Zuza jest nosicielką wirusa. Wrażenie zrobiła na mnie scena przed sądem - krzyki, wyzwiska... Okazuje się, że wciąż trzeba pracować nad świadomością społeczną, walczyć z uprzedzeniami, ze stereotypami. Książka Liliany Fabisińskiej pokazuje, że test nie jest wyrokiem. Wyrokiem może być nieświadomość.
Podobała mi się bardzo scena w książce, pokazująca zakochanych wspólnie robiących test na HIV - ciekawa walentynkowa inicjatywa, prawda?
Miałam robiony taki test w czasie ciąży. Pamiętam napięcie związane z oczekiwaniem na wynik. Gdzieś w podświadomości był lęk, bo przecież tyle razy miałam pobieraną krew... Czysto irracjonalny lęk, ale potem była też ulga i zadowolenie, że wiem.
Książki Liliany Fabisińskiej nie można nazwać przewidywalną - wzrusza, zaskakuje, intryguje. I co najważniejsze - każe zadać sobie pare pytań, pozostawia w głowie ślad.
Mam nadzieję, że Wam też się spodoba.
Polecam.
czytanieedyty.blogspot.ie
"Córeczka" Liliany Fabisińskiej powstawała równolegle z "Pierwszą na liście" Magdaleny Witkiewicz. Pierwsze podobieństwo obu książek można zauważyć dość szybko - obie zaczynają się od niespodziewanej wizyty - w drzwiach głównych bohaterek staje nastolatka. Młode kobiety żądają wyjaśnień, zmuszają do spojrzenia w przeszłość, do stawienia czoła wydarzeniom sprzed lat....
więcej mniej Pokaż mimo to
Peter Grant - główny bohater powieści Bena Aaranovitcha miał zwierzaka - psa Tobiego. To zwierzę jest znaczącą dla całej akcji istotą - ugryzł kiedyś kogoś w nos, co zapoczątkowało serię dziwnych wydarzeń...
" - Rzucił pan czar na psa - powiedziałem, kiedy wyszliśmy.
- Malutki - odparł Nightingale.
- Czyli magia naprawdę istnieje - stwierdziłem - Co oznacza, ze jest pan ... czym właściwie?
- Czarodziejem.
- Jak Harry Potter?
Nightingale westchnął.
- Nie, nie jak Harry Potter.
- A na czym polega różnica?
- Ja nie jestem postacią fikcyjną - odpowiedział Nightingale." (s. 48)
Pewnej styczniowej nocy w Londynie, przed kościołem św. Pawła w Covent Garden znaleziono ciało mężczyzny bez głowy. Oczywiście na miejscu zjawiła się policja, potwierdzono fakt zaistniałego przestępstwa, dokonano wstępnych czynności śledczych, a po kilku godzinach stwierdzono, że reszta pracy musi poczekać do świtu. Na miejscu zostało tylko kilku posterunkowych - ktoś przecież musiał przypilnować miejsca zdarzenia. Jednym z tych nieszczęśników był właśnie Peter Grant. Po kilkunastu minutach służby zaczepia go dziwnie wyglądający jegomość, który twierdzi, że był świadkiem zbrodni. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż ów jegomość był przezroczysty...
Od tego zaczyna się fabuła powieści "Rzeki Londynu". Nie ma sensu uwzględniać prawdopodobienstwa zdarzeń. choć odsuwając na chwilę wyobraźnię autora i stworzony przez niego świat magii - wszystko jest logicznie, świetnie skonstruowane i misternie powiązane. Fabuła sięga do odległej historii ( nawet się nie domyślacie jak odległej...). Główny bohater z zaskakującą łatwością przyjął do wiadomości istnienie świata magicznego. Co więcej - odkrył u siebie niezwykłe zdolności czy też moce - wyczuwa magię nosem! Szybko okazuje się, że jest jej w Londynie całkiem dużo; okazuje się, iż zawsze była! Jest nawet specjalny oddział do badania spraw magicznych i przestępstw popełnionych z użyciem magii. Peter trafia pod skrzydła inspektora Nightingela. Czarodzieja. Dystyngowanego dżentelmena - elegancko ubranego pana w trudnym do określenia wieku, poruszającego się po mieście jaguarem.
Zamieszkał w Szaleństwie - oficjalnej siedzibie angielskiej magii od 1775 roku, której założycielem był Isaac Newton. Domem opiekowała się Molly - nieco dziwna "edwardiańska pokojówka". Jednak na mnie największe wrażenie zrobił opis bibliotek - liczba mnoga!!!
"W Szaleństwie znajdują się trzy biblioteki: o istnieniu numeru jeden nie miałem wtedy pojęcia, numer dwa był biblioteką magiczną, gdzie trzymano traktaty poświęcone zaklęciom, forma i alchemii, wszystkie napisane po łacinie, dla mnie więc była to chińszczyzna, a biblioteka numer trzy, ogólna, znajdowała się na pierwszym piętrze obok czytelni. (...) W głównej bibliotece było tyle mahoniu, że można by nim zalesić całe dorzecze Amazonki. Na jednej ze ścian regały ciągnęły się pod sufit i do najwyższych półek sięgało się z drabiny, która przesuwała się po lśniących mosiężnych relingach. Rząd prześlicznych szafek z orzecha zawierał katalogi, najbliższy odpowiedni wyszukiwarki, jaki znajdował się w tej bibliotece. Poczułem woń starej tektury i stęchlizny, kiedy wysuwałem szufladki, i pocieszyła mnie myśl, że Molly nie zapędziła się tak daleko, żeby regularnie je otwierać i sprzątać w środku." (s. 197)
Jako uczeń czarodzieja uczył się zasad rządzących magią, ale jako obywatel Londynu, a przede wszystkim policjant nie mógł zapomnieć, że przez cały czas obowiązują go inne przepisy. Łączył je w specyficzny sposób...
Zresztą postać Petera Granta jest wielce osobliwa - czarnoskóry młody posterunkowy. Może niezbyt ambitny, ale całkiem inteligentny, dociekliwy młody mężczyzna, któremu często wszystko kojarzy się jednoznacznie. Miał pracować gdzieś w zakurzonym biurze, pilnować papierków, ale spotkał ducha, potem czarodzieja, póżniej spersonifikowane bóstwa opiekujące się Tamizą, a na koniec pewnego rewenanta ... Trudno określić tego bohatera szablonowym!
Aaronowitch wykorzystał dobrze znane miejsce. O Londynie każdy coś wie. Jego Londyn jest jednym z bohaterów - z przyjemnością czytałam o londyńczykach, londyńskim tempie życia, różnorodności dzielnic. Pisarz świetnie wymieszał współczesność z historią, legendami, wierzeniami. Jedna z finałowych scen, kiedy to Peter ściga głównego podejrzanego - rewelacyjna!!!
Podobał mi się styl - lekki, niewymuszony, pełen ironii i angielskiego humoru. Świetne dialogi, niesamowite sceny akcji, opisy miasta, aluzje do książek, filmów. Rozważania, dedukowanie i domniemywanie kto zabił - zostałam zaskoczona zakończeniem. Często lektura podsuwała mi skojarzenia z twórczością J.K. Rowling - tak magiczne, jak i topograficzne - przypominała mi się seria o Harrym, ale też o Cormoranie Strike'u. By spróbować określić gatunek, posłużę się określeniem z książki - "tragiczna komedia tudzież komiczna tragedia".
Na koniec krótki cytat:
"Jak cudownie byłoby po prostu olać wszelkie konsekwencje i pojść na całość. Czasem człowiek po prostu chce, żeby ten porąbany wszechświat wreszcie coś zauważył." (s. 318)
czytanieedyty.blogspot.ie
Peter Grant - główny bohater powieści Bena Aaranovitcha miał zwierzaka - psa Tobiego. To zwierzę jest znaczącą dla całej akcji istotą - ugryzł kiedyś kogoś w nos, co zapoczątkowało serię dziwnych wydarzeń...
" - Rzucił pan czar na psa - powiedziałem, kiedy wyszliśmy.
- Malutki - odparł Nightingale.
- Czyli magia naprawdę istnieje - stwierdziłem - Co oznacza, ze jest pan...
Bohaterem książki Johna Williamsa jest nauczyciel, wykładowca, profesor William Stoner. Znawca literatury średniowiecza i renesansu, a przede wszystkim wielki pasjonat. Czy był tak wybitnym nauczycielem, że ktoś postanowił napisać o nim książkę? Nie, pretekstem nie były zasługi profesora na niwie naukowej, lecz jego charakter.
Z jednej strony książka Wiliamsa to przeciętna historia przeciętnego wykładowcy na przeciętnej rangi uniwersytecie. Opowieść spokojna, wręcz senna, w której niewiele się dzieje; z drugiej zaś strony pod płaszczykiem tej pozornie przeciętnej historii kryją się niesamowite emocje. Fabuła jest prosta - główny bohater urodził się na wsi, mieszkał z rodzicami na niewielkiej farmie. Nieraz ciężko pracował na roli. Udało mu sie wyjechać na studia - miał uczyć się agronomii. Przez jakiś czas łączył obowiązki studenta i pracę w gospodarstwie wuja. W pewnym momencie, z bliżej nieokreślonych przyczyn zmienił kierunek studiów. Zdecydował, że chce zgłębiać tajemnice literatury. Przemówił do niego tekst pisany. Po ukończeniu nauki zdecydował, że nie wraca na wieś - postanowił zostać na uniwersytecie, który stał się dla niego oazą, mekką, sanktuarium. Ożenił się, został ojcem. Pracował aż do emerytury.
Fabuła to losy Wiliama Stonera, wcale nie nadzwyczajne - przeciętne, ale dla głównego bohatera jego dylematy, wybory, praca, pasja, jego życiowe dramaty to całe życie. Piękne życie.
Całe życie płacił za swoje pochodzenie - nie umiał i nie chciał iść z nurtem, bywać na salonach. Był nieporadny, niezgrabny, niedostosowany. Podobnie jak jego ojciec, całe życie zajmował się swoim poletkiem - literackim poletkiem. Nie osiągnął wielkich sukcesów, ale był na nim szczęśliwy.
Atutem tej książki nie jest wymyślna fabuła, brak tu spektakularnych, gwałtownych wydarzeń, sukcesów czy tragedii. Jest po prostu życie profesora - jego niezłomność, inteligencja, potrzeba bycia sobą - wbrew wszystkiemu. Wbrew zaduchowi akademickiego światka, konfliktowi z zawistnym współpracownikiem, nawet pomimo napotkanej miłości, z której był zmuszony zrezygnować. Ponad tym wszystkim zawsze była literatura, praca, książki. Psychologiczną głębia tego portretu mnie poraziła - znalazłam w niej wiele punktów wspólnych z moim życiem - znajomych przemyśleń, uczuć...
A to wszystko świetnie napisane - narracja sucha, oszczędna, a jednocześnie niezwykle sprawna. W pozornie beznamiętnej narracji kryje się jej siła. W tej prostej, niezbyt długiej historii kryje się tyle emocji, żalu, smutku, goryczy, ale i miłości, nadziei, pasji! Wspaniała książka.
Dobra literatura pozwala zaangażować się w los głównego bohatera - tak było też tym razem. Nie mogę powiedzieć, że tylko czytałam - ja towarzyszyłam Stonerowi w jego pracy nad książką, zmaganiu z żoną o uczucia córki - tu emocje były najsilniejsze..., z jego chorobą...
Tłem dla losów Stonera jest historia - wojna, kryzys gospodarczy, druga wojna. Profesor jest świadomy wszystkiego, co dzieje się wokół niego, ale on ma swoje priorytety. W stoicyzmie bohatera kryje się jego mądrość i siła - jego ciche zrozumienie tego, co go spotykało; pogodzenie z losem może wywoływać irytację, ale w rzeczywistości jest godne podziwu. Na jego temat plotkowano, krytykowano go, szydzono. Według innych był postacią ekscentryczną, dziwakiem. W rzeczywistości ten szary, cichy, niepozorny, coraz bardziej przygarbiony, niewiele przejmujący się opinią o sobie człowiek był bohaterem. Był sobą. Kochał literaturę. On umiał odnaleźć swoje małe, prywatne szczęscie - nic wielkiego - swoje miejsce na świecie.
O czym jeszcze jest ta książka ? O samotności wśród ludzi, o samotności w związku i o tym, że dzięki pasji można ją pokonać.
Zawsze Stoner. William tylko w dialogach. Żadnej poufałości ze strony narratora - tylko szacunek - nie jestem w stanie o nim inaczej myśleć jak tylko - Stoner. Profesor Stoner.
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach - nie zawiodłam się. Zostałam oczarowana.
Piekna, wzruszająca, smutna, jednakże nie ckliwa. Niezwykła.
Cenna - dla mnie - bezcenna.
http://czytanieedyty.blogspot.ie/
Bohaterem książki Johna Williamsa jest nauczyciel, wykładowca, profesor William Stoner. Znawca literatury średniowiecza i renesansu, a przede wszystkim wielki pasjonat. Czy był tak wybitnym nauczycielem, że ktoś postanowił napisać o nim książkę? Nie, pretekstem nie były zasługi profesora na niwie naukowej, lecz jego charakter.
Z jednej strony książka Wiliamsa to przeciętna...
Oddać hołd ofiarom I Wojny Światowej
Ten post miał mieć tytuł "Ostatnie takie lato", ale podczas lektury książki Theresy Revay zrozumiałam, że ukazanie schyłku ery brytyjskiej arystokracji jest tylko elementem tej powieści. Im dłużej czytałam, tym bardziej uświadamiałam sobie, czemu fabuła tak silnie jest osadzona w czasach wojennych. Doceniam wysiłek włożony w zarysowanie historycznego tła, bo dzięki temu autorce udało się pokazać ogrom zmian społecznych, a także straszny czas I Wojny Światowej.
Czytałam wiele niepochlebnych opinii o tej książce - nawet je trochę rozumiem, bo sama mam pewne krytyczne uwagi, ale ogólnie uważam książkę Theresy Revay "Ostatnie lato w Mayfair" za dobrą i wartościową pozycję.
Czemu?
Autorka bardzo przygotowała się do pisania tejże powieści, na końcu ksiązki podaje żródła z jakich korzystała. Dzięki temu powstał wiarygodny, ciekawy portret pewnej epoki. Zastanawiam się, czy nie napisać, że czytałam o dwóch epokach - tej sprzed wojny i tej po jej wybuchu...
W 1911 roku spokój życia rodu Rotherfieldów zostaje zmącony. Rodzina z czterystuletnią historią musi zmierzyć się z coraz wyraźniejszymi zmianami społecznymi, politycznymi i technicznymi. Aroganccy, uznajacy bogactwo za coś co im się słusznie należy; pewni, że stanowią elitę są zaskoczeni tempem zachodzących zmian. Gdy umiera lord Rotherfield w rodzinnej posiadłości zostają zatrzymane wszystkie zegary, zakryte są lustra, jednak to nie zatrzymuje postępu. Kolejny z rodu, już czternasty, lord Julian Rotherfield musi zmierzyć się z problemem reputacji siostry Evangeline, która wspomaga sufrażystki i co chwilę pakuje się w nowe kłopoty. Musi zadbać o to, by druga z sióstr - Victoria, która przed chwilą bawiła się na balu debiutantek, dobrze wyszła za mąż. Musi też uporać się z problemami, których przysparza mu brat Edward - pilot aeroplanu, kochliwy, lekkomyślny i próżny młody człowiek. Ciągle coś musi... Przede wszystkim jednak w swoim sercu musi rozstrzygnąć dylemat, co jest dla niego ważniejsze: obowiązek czy uczucie...
Najbardziej spodobała mi się postać Evie - jej intuicyjna inteligencja, prawość serca tylko nieznacznie zmącona próżnością, jej zangażowanie w pomoc biednym rodzinom z robotniczego East Endu pokazuje ludzką twarz angielskiej arystokracji.
Tłem dla losów tego rodu jest Historia. Świadomie używam wielkiej litery, bo należy ją uznać za jedną z bohaterek. Pierwsze loty aeroplanami, pojedynki z sekundantami, rekordowy upał sierpnia 1911 roku, obrady brytyjskiego parlementu, zatonięcie Titanica, strajki robotników czy wspomniane walki sufrażystek ... Czytałam o świecie, z którego zniknęli psi postrzygacze i ptasi trenerzy - przerywałam lekturę, by to sobie wyobrazić. Czytałam o spacerach po pałacowych ogrodach z pawilonami chinskim i rzymskimi świątynkami...
Niesamowity rozmach autorki zrobił na mnie wrażenie. Ta historia miała zadatki na piękną, epicką sagę. Jednakże trudno powiedzieć, by ta historia mnie porwała. Płynie ona spokojnie, niemal leniwie. Brak tu niespodziewanych zwrotów akcji czy choćby jej przyśpieszenia. Dlatego też lektura przebiega raczej powoli i bez emocji. To właśnie tego zabrakło tej powieści - napięcia! Bohaterowie kochają, nienawidzą, walczą , a nawet przegrywają – ale nie umiałam się zaangażować w ich losy.
Fabułę spowalniają ciekawie, ale nużące fragmenty, np. o laicyzacji Francji czy pracy brytyjskiego parlamentu, wzmianki o trudnym sąsiedztwie Irlandii i Anglii - przysypiało mi się...
Każde wydarzenie zostało opisane pięknym, bogatym językiem, niemal arystokratycznym, gdyż dużo w nim wyszukanych zwrotów i słów, tak w dialogach, jak i w narracji, ale zdecydowanie niecodziennym (np. primogenitura, dyzenzoltura).
Zawsze powtarzałam, że cenię sobie piękne dobrane słownictwo, ale ta książka jest dowodem na to, że zbyt okrągłe zdania sprawiają, że fabuła gubi płynność, powieść przez to stała się ciężka i duszna.
Uważny czytelnik w tym momencie mógłby mi zarzucić nierzetelność. Pisałam, że to dobra książka, a wymieniam tyle jej wad. Moim zdaniem, to, że w tej powieści jest tak dużo Historii, iż ona jest tak, a nie inaczej pokazana, jest po coś.
Znaczenie takiego obrazowania zrozumiałam w trakcie opisów działań wojennych oraz szpitali polowych.
Myślę, że przepych, buta czy arystokratyczne rozkapryszenie zostało pokazane tak pomnikowo, tak monumentalnie, by wyraźniej ukazać okrucieństwo czasów wojny.
Losy bohaterów czasami są tylko zarysowane, w kilku zdaniach przedstawione jest to, co mogłoby być oddzielnym rozdziałem - budziło to moją irytację. Ale jednocześnie dochodziłam do wniosku, że losy jednostki - choćby szlachetnie urodzonej - nie są tak istotne jak los pokolenia. Autorka niezwykle autentycznie oddała warunki na froncie, czy walkę pielęgniarek o życie żołnierzy. ale przede wszystkim wspaniale pokazała trudne dojrzewanie tego złotego pokolenia zmuszonego do przewartościowania dotychczasowych zasad. Do poukładania swojego świata na nowo. To prawda, że momentami raził ten monumentalizm i dydaktyzm, ale w kontekście tego, z czym musieli się zmierzyć członkowie rodu Rotherfieldów, myślę, ze był zamierzony i chyba potrzebny.
Wyobraźcie sobie np. opis szpitala polowego w zamku hrabiego du Forestel - ranni poukładani na marmurowych podłogach, na zamkowym dziedzińcu; ze ścian patrzą na to przodkowie. Wszedzie czuć straszny zapach gangreny, eteru, jodoformu, brudu, ekskrementów, krwi... Zamiast karet czy rolls royców podjeżdżają ambulanse...
Widziałam gdzieś porówniania książki z serialem "Downton Abbey" - i owszem są całkiem wyraźne podobieństwa, jednak mi książka kojarzyła się głównie z obejrzanym niedawno w polskiej telewizji miniserialem "Wielka wojna". Porównując "Ostatnie lato w Mayfair" do tych seriali, można w skrócie podsumować - ostatnie chwile świata arystokracji.
Polecam wszystkim, którym nie przeszkadza nieśpieszna akcja. ceniącym historię i pięknie zbudowane zdania oraz wielbicielom serialu "Downton Abbey".
Zapraszam: http://czytanieedyty.blogspot.ie/
Oddać hołd ofiarom I Wojny Światowej
Ten post miał mieć tytuł "Ostatnie takie lato", ale podczas lektury książki Theresy Revay zrozumiałam, że ukazanie schyłku ery brytyjskiej arystokracji jest tylko elementem tej powieści. Im dłużej czytałam, tym bardziej uświadamiałam sobie, czemu fabuła tak silnie jest osadzona w czasach wojennych. Doceniam wysiłek włożony w zarysowanie...
Mogłabym zacząć tak: pewne małżeństwo wyjeżdża z miasta, by zamieszkać w domu odziedziczonym po dziadkach. Z dala o cywilizacji, z dala od zasięgu, od problemów. Tak jakoś banalnie, prawda? Jednak tak zaczyna się ta powieść. Nie - tak zaczyna się pierwszy rozdział, a powieść otwierają słowa z księgi Hioba: "Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie" (Hb, 2,4) - motto znaczenia nabiera w trakcie lektury. A potem jest prolog - mroczny, mocny, niejednoznaczny, pokazujący prawdziwego faceta, który płacze... I wszystko, o czym dalej czytałam, w kontekście prologu jest dziwnie niepokojące... I chyba nie muszę dodawać, że na pewno nie będzie banalnie. Jest to bowiem powieść grozy z ludowym folklorem w tle.
Małżonkowie marzą o spokoju, o tym, by ich syn zaczął mówić. W związku Tymoteusza i Magdy jednak brakuje zaufania, sporo jest tajemnic, przemilczeń, skrywanych pretensji. Dziewięcioletni syn - Czaruś - nie mówi, bo kilka lat wcześniej opiekującemu się nim tacie urwał się film. Dziecko musiało zajmować się same sobą, patrzeć na ekscesy tatusia... Wyjazd z miasta ma być formą rehabilitacji dla całej rodziny.
Dom znajduje się w miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi, gdzieś w Starogórach. Okazuje się, że wieś Wisioły trudno nazwać spokojną - giną ludzie, ktoś poluje na bezpańskie psy - dzieją się tam niewiarygodne rzeczy. Sąsiadami Smutów są wyłącznie starzy ludzie, którzy o dziadkach Tymka w ogóle nie chcą rozmawiać - podobno to byli dziwacy... Nie da się jednak uciec od wszystkich problemów, gdy jest się alkoholikiem. Niepijącym co prawda, ale...
Tymek stara się jak może - remontuje dom, organizuje żonie miejsce pracy, synowi kupuje psa, jednakże dość szybko zauważa, że nie na wszystko ma wpływ. Marzy, by na prowincji móc realizować swoje artystyczne marzenia - chce rzeźbić.
Magda - niespełniona żona przy mężu, pani stomatolog. Trwająca przy Tymoteuszu pomimo wszystko. Ale mająca swoje ukryte potrzeby. Przypomina sobie o nich słysząc w nocy skrzypcową muzykę, która trafia prosto do jej duszy.
I Czaruś, ciągle Czaruś - nie Czarek, nie Cezary - tylko Czaruś - ale on nie jest czarujący... On kryje w sobie żal, złość, strach. Wie więcej niż rodzice myślą. On przeżył traumę zafundowaną mu przez ojca i żadna jego rehabilitacja nie zwróci mu dawnej beztroski. On usłyszał od ojca słowa, które sprawiły, że zamilkł. Czaruś kryje w sobie dziwną, silną i niezwyklą moc.
W książce występują dwa rodzaje narracji pierwszo- i trzecioosobowa - Tymoteusz mówi o sobie, o swoich uczuciach, stara się być wobec siebie szczery, pisze nawet dziennik; jednak szybko można się przekonać, że narrator wie więcej... Mroczna jest ta jego wiedza. Smuta w pewnym momencie stwierdza:
"Archiwum X pękłoby w szwach, gromadząc historie naszej rodziny przeżyte w Wisiołach"...
Są jeszcze inni bohaterowie. Nieszablonowi, wyraziści, zagadkowi, specyficzni... Jest Cygan - Gajgaro Bargieł. Przystojny, zawsze pomocny. Magda ulega jego wpływowi - zresztą ulegają mu prawie wszyscy. Nawet stary Krużgan - bacza, znachor - klęka przed nim - bardzo wymowna scena.
Są bywalcy baru "U grubej Stefy" - typy, z którymi nie chciałabym się spotkać w ciemnej uliczce; są sąsiedzi, których średnia wieku oscyluje około stu lat; są też intrygujący bohaterowie epizodyczni, którzy sygnalizują kolejny tom i następne wątki.
"Mroczne siedlisko" Piotra Kulpy to pierwsza część cyklu o panu na Wisiołach, o mrocznej tajemnicy wioski. To opowieść o prawdziwym facecie rzuconym gdzieś na prowincje, który musi przedefiniować swoje priorytety; musi odpowiedzieć sobie na wiele pytań. Zresztą te pytania o wiele istotnych spraw, trafiają także do czytelnika. Raczej nie otrzyma on precyzyjnych odpowiedzi.
I wcale nie są one potrzebne. Wystarczy, że zostaną zadane.
Co jeszcze znajdziecie w tej powieści grozy?
Niesamowity klimat, mroczną atmosferę - góry w blasku księżyca, dźwięki skrzypiec docierające do wnętrza, dotykajace najintymniejszych uczuć. Dzikie namiętności. Tajemnicze szepty, głosy. Zabobony, tajemnicze obrzędy, ludowe wierzenia, a nawet makabryczne rytuały.
Do tego ta okładka - wystarczy spójrzeć w oczy tym postaciom...
Coś na co zawsze zwracam uwagę - język. W tym przypadku świetnie stylizowany na gwarę lub slang. Płynny, swobodny, sprawny. Czasem poetycki, oniryczny, senny - działający na wyobraźnię, wzruszający. Czasem konkretny, mocny, wulgarny - wszystko to zasadne, wręcz potrzebne,
Gdzie ta groza? Oj jest, czasami az miałam dreszcze... Są sceny, są zdania tak mroczne i tajemnicze, że miałam gęsią skórkę. Ale to nie jest horror, to jest powieść podszyta lękiem, strachem, obawą, niepewnoscią, tajemnicą przez duże T.
czytanieedyty.blogspot.ie
Mogłabym zacząć tak: pewne małżeństwo wyjeżdża z miasta, by zamieszkać w domu odziedziczonym po dziadkach. Z dala o cywilizacji, z dala od zasięgu, od problemów. Tak jakoś banalnie, prawda? Jednak tak zaczyna się ta powieść. Nie - tak zaczyna się pierwszy rozdział, a powieść otwierają słowa z księgi Hioba: "Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to
O Alicji w Krainie Czarów słyszał chyba każdy. Może nie wszyscy znają ją z powieści Lewisa Carrolla, a bardziej z którejś z adaptacji, ale na pewno jest to postać niezapomniana i kultowa. Jej magiczna podróż do fantastycznej krainy odkąd pamiętam wzbudzała we mnie wiele emocji. Alicja stała się dla mnie na tyle ważna, że jej imię dałam córce. Moja Alicja też ma swój świat, do którego nie zawsze mam dostęp.
Ale dziś chciałam o innej Alicji. Księgopolskiej. Bohaterce powieści Ałbeny Grabowskiej. Jej Alicja skrywa się w krainie czasów. Jest owocem romansu hrabiego Jana Księgopolskiego oraz służącej Natalii. Jej pojawienie się na świecie było związane z wypowiedzeniem wielu zaklęć, wiarą w moc ziół, księżyca, z wielkim pożądaniem, ale i ze złymi urokami. Alicja to niezwykłe dziecko, które niestety nie zaznało miłości. Samotna dziewczynka ma swój świat - bacznie obserwuje, co się wokół niej dzieje, czyta, pyta, sama dla siebie zakłada kluby - opowiadaczy, poszukiwaczy, odkrywców, wyjątków. Jest ich prezesem i jedynym członkiem, ale ich istnieje pozwala jej porządkować myśli. Koniec XIX wieku to nie był dobry czas dla dziewczynki tak inteligentnej jak Alicja. Tylko dzięki jej uporowi, mądrej ciotce i guwernantce nauki nie skończyła na kursie haftowania. Uczyła się między innymi matematyki i chemii. Pomimo wielu przeczytanych książek i mądrych nauczycieli nie potrafiła zrozumieć, czemu otacza ją wrogość i pogarda; dlaczego rodzice jej nie kochają; czemu nie może uzyskać odpowiedzi na wiele pytań. Gdy w końcu dowiaduje się kim jest, wcale nie jest łatwiej. Wprost przeciwnie...
Zaklęty czas dzieciństwa Alicji Księgopolskiej to dla niej trudny czas, mroczny i niezrozumiały.
Nie pomogły Alicji ani baśnie, ani powieści Zoli czy Flauberta, ani nawet spotkanie z Henrykiem Sienkiewiczem. Nie pomogła znajomość języka francuskiego ani podręcznik z teorią Darwina - podjęła decyzję, która miała zmienić życie całej jej rodziny. Pierwszy tom trylogii tak się skończył, ze wprost nie mogłam się doczekać, kiedy sięgnę o drugi. I jest!
Los rzuca Alicję do Wiednia. Tam spotyka Zygmunta Freuda, który zauważa w niej ogromną moc i niezwykły intelekt. To on pomoże Alicji zrozumieć jej kobiecość, jej siłę i zdolności. To dzięki niemu pozna wiedzę dostępną do tej pory wyłącznie mężczyznom. Alicja - kobieta bez domu i bez ojczyzny, bez rodziny odnajduje w Wiedniu przyjaciół. Pomimo różnorodnych przeszkód podejmuje pracę i chce być traktowana z szacunkiem - jak kobieta świadoma swoich możliwości i ograniczeń.
Stabilną sytuację Alicji burzy zamach w Sarajewie. Niespokojna staje się cała Europa. Młoda kobieta nie wie, czy zostać w Austrii, czy wracać do rodzinnego Kodorowa - czuje, że trudno jej będzie znaleźć swoje miejsce - tam niekochana, tu obca... Bliska staje się tylko dla swoich współlokatorek - słucha ich historii, które utwierdzają w niej wiarę w kobiecą siłę oraz moc opowieści.
Gdy podejmuje decyzje o powrocie do ojczyzny, pakuje tylko jeden kufer, w który wkłada zdobyte dyplomy, listy od ciotki, swoje zdjęcia rokrocznie robione w pobliskim studio fotograficznym, muślinową suknię, w której była w Operze Wiedeńskiej oraz dwie książki: "Madame Bovary" oraz "Alicję w krainie czarów". Powieść o jej imienniczce "przypominała jej nie tylko o tym, ze warto chcieć iść dalej, ale że warto zbaczać z wytyczonych ścieżek, aby podążać za marzeniami albo za tym, co podsuwa nam los". Jednak znów dzieje się coś takiego, co burzy jej plany i każe podążyć w zupełnie inną stronę. Nie chcę zdradzać dalszych losów Alicji; dość powiedzieć, że wyobraźnia Ałbeny podsunęła bohaterce pracę woltyżerki, modelki, stylistki i pielęgniarki, a miejscem zamieszkania uczyniła Paryż, gdzie Alicja odnalazła miłość i poznała między innymi Coco Chanel i Josephine Baker.
Drugi tom powieści "Alicja w krainie czasów. Czas opowiedziany" czytałam na plaży. Słuchając fal, ich szumu, a czasem nawet huku, myślałam o historiach, które opowiedziała lub usłyszała Alicja. Te opowieści pojawiały się w jej życiu jak fale na brzegu - przychodziły, by za każdym razem zmieniać rzeczywistość. Jedne były spokojne, długie, kojące. Inne pojawiały się gwałtownie, mocno i po ich wysłuchaniu było już całkiem inaczej. Umiejętność opowiadania była darem, który Alicja wykorzystywała, by łagodzić czyjś ból, smutek; aby poprawiać humor, uspokajać.
Umiała pięknie opowiadać, ale też wzbudzała zaufanie i potrafiła słuchać. Usłyszała historię smutnej Ofelii, tragiczną opowieść Florence z Normandii; przypominającą baśń dramatyczną opowieść Emily. Poznała smutny los Domenico, Ivy, Carla, Girolama, małego Franka; wzruszającą tajemnicę Magury - Bułgara uważanego za Węgra, według którego Alicja powinna nosić imię Ałbena. Ciekawe, ile ze swojej osobowości autorka oddała głównej bohaterce?
"Alicja w krainie czasów" to kolejna wspaniała powieść Ałbeny Grabowskiej. Zapadająca głęboko w serce. Poruszająca. Napisana piękną, staranną polszczyzną; przemyślana i inteligentna. O ile pierwszy tom wzrusza historią niezwykłego, niekochanego dziecka; wprowadzeniem elementów magicznych, bogactwem i różnorodnością świata polskiej arystokracji końca XIX wieku, o tyle drugi tom to obraz początku wieku dwudziestego. Wiedeń, owładnięta szałem pierwszej wojny Europa, Paryż okresu międzywojennego. Drugi tom także wzrusza, ale przede wszystkim fascynuje. Alicja to silna, mądra pewna siebie kobieta. Poznaje wielu ciekawych ludzi, staje przed wieloma trudnymi wyborami. Szuka swojego miejsca w świecie pamiętając o swoim pochodzeniu, mając świadomość swojej wyjątkowości. Walczy o swoje szczęście, a trzeba pamiętać, że kobietom taka walka zawsze była utrudniana. Ałbena w swojej powieści pokazała kilka kobiet, które są w stanie wiele zaryzykować dla szczęścia. Pokazała, iż te kobiece szczęście to niekoniecznie dom, mąż, dzieci, ale przede wszystkim godność, niezależność, poczucie własnej wartości.
Z okładki spogląda piękna, wspaniale wystylizowana, pewna siebie kobieta. Trzeba wejść do stworzonej przez nią magicznej krainy czasu, by poznać jej wrażliwość, talent, wyobraźnię.
Ałbeno - chapeau bas!
Czytanieedyty.blogspot.ie
O Alicji w Krainie Czarów słyszał chyba każdy. Może nie wszyscy znają ją z powieści Lewisa Carrolla, a bardziej z którejś z adaptacji, ale na pewno jest to postać niezapomniana i kultowa. Jej magiczna podróż do fantastycznej krainy odkąd pamiętam wzbudzała we mnie wiele emocji. Alicja stała się dla mnie na tyle ważna, że jej imię dałam córce. Moja Alicja też ma swój świat,...
więcej Pokaż mimo to