-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać423
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać5
Biblioteczka
Bohaterem książki Johna Williamsa jest nauczyciel, wykładowca, profesor William Stoner. Znawca literatury średniowiecza i renesansu, a przede wszystkim wielki pasjonat. Czy był tak wybitnym nauczycielem, że ktoś postanowił napisać o nim książkę? Nie, pretekstem nie były zasługi profesora na niwie naukowej, lecz jego charakter.
Z jednej strony książka Wiliamsa to przeciętna historia przeciętnego wykładowcy na przeciętnej rangi uniwersytecie. Opowieść spokojna, wręcz senna, w której niewiele się dzieje; z drugiej zaś strony pod płaszczykiem tej pozornie przeciętnej historii kryją się niesamowite emocje. Fabuła jest prosta - główny bohater urodził się na wsi, mieszkał z rodzicami na niewielkiej farmie. Nieraz ciężko pracował na roli. Udało mu sie wyjechać na studia - miał uczyć się agronomii. Przez jakiś czas łączył obowiązki studenta i pracę w gospodarstwie wuja. W pewnym momencie, z bliżej nieokreślonych przyczyn zmienił kierunek studiów. Zdecydował, że chce zgłębiać tajemnice literatury. Przemówił do niego tekst pisany. Po ukończeniu nauki zdecydował, że nie wraca na wieś - postanowił zostać na uniwersytecie, który stał się dla niego oazą, mekką, sanktuarium. Ożenił się, został ojcem. Pracował aż do emerytury.
Fabuła to losy Wiliama Stonera, wcale nie nadzwyczajne - przeciętne, ale dla głównego bohatera jego dylematy, wybory, praca, pasja, jego życiowe dramaty to całe życie. Piękne życie.
Całe życie płacił za swoje pochodzenie - nie umiał i nie chciał iść z nurtem, bywać na salonach. Był nieporadny, niezgrabny, niedostosowany. Podobnie jak jego ojciec, całe życie zajmował się swoim poletkiem - literackim poletkiem. Nie osiągnął wielkich sukcesów, ale był na nim szczęśliwy.
Atutem tej książki nie jest wymyślna fabuła, brak tu spektakularnych, gwałtownych wydarzeń, sukcesów czy tragedii. Jest po prostu życie profesora - jego niezłomność, inteligencja, potrzeba bycia sobą - wbrew wszystkiemu. Wbrew zaduchowi akademickiego światka, konfliktowi z zawistnym współpracownikiem, nawet pomimo napotkanej miłości, z której był zmuszony zrezygnować. Ponad tym wszystkim zawsze była literatura, praca, książki. Psychologiczną głębia tego portretu mnie poraziła - znalazłam w niej wiele punktów wspólnych z moim życiem - znajomych przemyśleń, uczuć...
A to wszystko świetnie napisane - narracja sucha, oszczędna, a jednocześnie niezwykle sprawna. W pozornie beznamiętnej narracji kryje się jej siła. W tej prostej, niezbyt długiej historii kryje się tyle emocji, żalu, smutku, goryczy, ale i miłości, nadziei, pasji! Wspaniała książka.
Dobra literatura pozwala zaangażować się w los głównego bohatera - tak było też tym razem. Nie mogę powiedzieć, że tylko czytałam - ja towarzyszyłam Stonerowi w jego pracy nad książką, zmaganiu z żoną o uczucia córki - tu emocje były najsilniejsze..., z jego chorobą...
Tłem dla losów Stonera jest historia - wojna, kryzys gospodarczy, druga wojna. Profesor jest świadomy wszystkiego, co dzieje się wokół niego, ale on ma swoje priorytety. W stoicyzmie bohatera kryje się jego mądrość i siła - jego ciche zrozumienie tego, co go spotykało; pogodzenie z losem może wywoływać irytację, ale w rzeczywistości jest godne podziwu. Na jego temat plotkowano, krytykowano go, szydzono. Według innych był postacią ekscentryczną, dziwakiem. W rzeczywistości ten szary, cichy, niepozorny, coraz bardziej przygarbiony, niewiele przejmujący się opinią o sobie człowiek był bohaterem. Był sobą. Kochał literaturę. On umiał odnaleźć swoje małe, prywatne szczęscie - nic wielkiego - swoje miejsce na świecie.
O czym jeszcze jest ta książka ? O samotności wśród ludzi, o samotności w związku i o tym, że dzięki pasji można ją pokonać.
Zawsze Stoner. William tylko w dialogach. Żadnej poufałości ze strony narratora - tylko szacunek - nie jestem w stanie o nim inaczej myśleć jak tylko - Stoner. Profesor Stoner.
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach - nie zawiodłam się. Zostałam oczarowana.
Piekna, wzruszająca, smutna, jednakże nie ckliwa. Niezwykła.
Cenna - dla mnie - bezcenna.
http://czytanieedyty.blogspot.ie/
Bohaterem książki Johna Williamsa jest nauczyciel, wykładowca, profesor William Stoner. Znawca literatury średniowiecza i renesansu, a przede wszystkim wielki pasjonat. Czy był tak wybitnym nauczycielem, że ktoś postanowił napisać o nim książkę? Nie, pretekstem nie były zasługi profesora na niwie naukowej, lecz jego charakter.
Z jednej strony książka Wiliamsa to przeciętna...
Oddać hołd ofiarom I Wojny Światowej
Ten post miał mieć tytuł "Ostatnie takie lato", ale podczas lektury książki Theresy Revay zrozumiałam, że ukazanie schyłku ery brytyjskiej arystokracji jest tylko elementem tej powieści. Im dłużej czytałam, tym bardziej uświadamiałam sobie, czemu fabuła tak silnie jest osadzona w czasach wojennych. Doceniam wysiłek włożony w zarysowanie historycznego tła, bo dzięki temu autorce udało się pokazać ogrom zmian społecznych, a także straszny czas I Wojny Światowej.
Czytałam wiele niepochlebnych opinii o tej książce - nawet je trochę rozumiem, bo sama mam pewne krytyczne uwagi, ale ogólnie uważam książkę Theresy Revay "Ostatnie lato w Mayfair" za dobrą i wartościową pozycję.
Czemu?
Autorka bardzo przygotowała się do pisania tejże powieści, na końcu ksiązki podaje żródła z jakich korzystała. Dzięki temu powstał wiarygodny, ciekawy portret pewnej epoki. Zastanawiam się, czy nie napisać, że czytałam o dwóch epokach - tej sprzed wojny i tej po jej wybuchu...
W 1911 roku spokój życia rodu Rotherfieldów zostaje zmącony. Rodzina z czterystuletnią historią musi zmierzyć się z coraz wyraźniejszymi zmianami społecznymi, politycznymi i technicznymi. Aroganccy, uznajacy bogactwo za coś co im się słusznie należy; pewni, że stanowią elitę są zaskoczeni tempem zachodzących zmian. Gdy umiera lord Rotherfield w rodzinnej posiadłości zostają zatrzymane wszystkie zegary, zakryte są lustra, jednak to nie zatrzymuje postępu. Kolejny z rodu, już czternasty, lord Julian Rotherfield musi zmierzyć się z problemem reputacji siostry Evangeline, która wspomaga sufrażystki i co chwilę pakuje się w nowe kłopoty. Musi zadbać o to, by druga z sióstr - Victoria, która przed chwilą bawiła się na balu debiutantek, dobrze wyszła za mąż. Musi też uporać się z problemami, których przysparza mu brat Edward - pilot aeroplanu, kochliwy, lekkomyślny i próżny młody człowiek. Ciągle coś musi... Przede wszystkim jednak w swoim sercu musi rozstrzygnąć dylemat, co jest dla niego ważniejsze: obowiązek czy uczucie...
Najbardziej spodobała mi się postać Evie - jej intuicyjna inteligencja, prawość serca tylko nieznacznie zmącona próżnością, jej zangażowanie w pomoc biednym rodzinom z robotniczego East Endu pokazuje ludzką twarz angielskiej arystokracji.
Tłem dla losów tego rodu jest Historia. Świadomie używam wielkiej litery, bo należy ją uznać za jedną z bohaterek. Pierwsze loty aeroplanami, pojedynki z sekundantami, rekordowy upał sierpnia 1911 roku, obrady brytyjskiego parlementu, zatonięcie Titanica, strajki robotników czy wspomniane walki sufrażystek ... Czytałam o świecie, z którego zniknęli psi postrzygacze i ptasi trenerzy - przerywałam lekturę, by to sobie wyobrazić. Czytałam o spacerach po pałacowych ogrodach z pawilonami chinskim i rzymskimi świątynkami...
Niesamowity rozmach autorki zrobił na mnie wrażenie. Ta historia miała zadatki na piękną, epicką sagę. Jednakże trudno powiedzieć, by ta historia mnie porwała. Płynie ona spokojnie, niemal leniwie. Brak tu niespodziewanych zwrotów akcji czy choćby jej przyśpieszenia. Dlatego też lektura przebiega raczej powoli i bez emocji. To właśnie tego zabrakło tej powieści - napięcia! Bohaterowie kochają, nienawidzą, walczą , a nawet przegrywają – ale nie umiałam się zaangażować w ich losy.
Fabułę spowalniają ciekawie, ale nużące fragmenty, np. o laicyzacji Francji czy pracy brytyjskiego parlamentu, wzmianki o trudnym sąsiedztwie Irlandii i Anglii - przysypiało mi się...
Każde wydarzenie zostało opisane pięknym, bogatym językiem, niemal arystokratycznym, gdyż dużo w nim wyszukanych zwrotów i słów, tak w dialogach, jak i w narracji, ale zdecydowanie niecodziennym (np. primogenitura, dyzenzoltura).
Zawsze powtarzałam, że cenię sobie piękne dobrane słownictwo, ale ta książka jest dowodem na to, że zbyt okrągłe zdania sprawiają, że fabuła gubi płynność, powieść przez to stała się ciężka i duszna.
Uważny czytelnik w tym momencie mógłby mi zarzucić nierzetelność. Pisałam, że to dobra książka, a wymieniam tyle jej wad. Moim zdaniem, to, że w tej powieści jest tak dużo Historii, iż ona jest tak, a nie inaczej pokazana, jest po coś.
Znaczenie takiego obrazowania zrozumiałam w trakcie opisów działań wojennych oraz szpitali polowych.
Myślę, że przepych, buta czy arystokratyczne rozkapryszenie zostało pokazane tak pomnikowo, tak monumentalnie, by wyraźniej ukazać okrucieństwo czasów wojny.
Losy bohaterów czasami są tylko zarysowane, w kilku zdaniach przedstawione jest to, co mogłoby być oddzielnym rozdziałem - budziło to moją irytację. Ale jednocześnie dochodziłam do wniosku, że losy jednostki - choćby szlachetnie urodzonej - nie są tak istotne jak los pokolenia. Autorka niezwykle autentycznie oddała warunki na froncie, czy walkę pielęgniarek o życie żołnierzy. ale przede wszystkim wspaniale pokazała trudne dojrzewanie tego złotego pokolenia zmuszonego do przewartościowania dotychczasowych zasad. Do poukładania swojego świata na nowo. To prawda, że momentami raził ten monumentalizm i dydaktyzm, ale w kontekście tego, z czym musieli się zmierzyć członkowie rodu Rotherfieldów, myślę, ze był zamierzony i chyba potrzebny.
Wyobraźcie sobie np. opis szpitala polowego w zamku hrabiego du Forestel - ranni poukładani na marmurowych podłogach, na zamkowym dziedzińcu; ze ścian patrzą na to przodkowie. Wszedzie czuć straszny zapach gangreny, eteru, jodoformu, brudu, ekskrementów, krwi... Zamiast karet czy rolls royców podjeżdżają ambulanse...
Widziałam gdzieś porówniania książki z serialem "Downton Abbey" - i owszem są całkiem wyraźne podobieństwa, jednak mi książka kojarzyła się głównie z obejrzanym niedawno w polskiej telewizji miniserialem "Wielka wojna". Porównując "Ostatnie lato w Mayfair" do tych seriali, można w skrócie podsumować - ostatnie chwile świata arystokracji.
Polecam wszystkim, którym nie przeszkadza nieśpieszna akcja. ceniącym historię i pięknie zbudowane zdania oraz wielbicielom serialu "Downton Abbey".
Zapraszam: http://czytanieedyty.blogspot.ie/
Oddać hołd ofiarom I Wojny Światowej
Ten post miał mieć tytuł "Ostatnie takie lato", ale podczas lektury książki Theresy Revay zrozumiałam, że ukazanie schyłku ery brytyjskiej arystokracji jest tylko elementem tej powieści. Im dłużej czytałam, tym bardziej uświadamiałam sobie, czemu fabuła tak silnie jest osadzona w czasach wojennych. Doceniam wysiłek włożony w zarysowanie...
Nowa książka pani Rowling jest o niezwykłym wpływie słowa pisanego.
Kontrowersyjny pisarz ukończył książkę, w której obraża niemalże wszystkich ze swojego otoczenia - dostaje się żonie, kochance, kolegom po fachu, wydawcom. Ukończył, narobił szum i zniknął.
Zadaniem Strike'a najpierw ma być odnalezienie zaginionego pisarza, męża zaniepokojonej żonie. Dociera do wspomnianej książki i jest zniesmaczony. W toku śledztwa odnajduje zwłoki, strasznie zmasakrowane. Główną podejrzaną policji zostaje żona. Zlecenie detektywa zostaje zmienione - udowodnić, że jest niewinna. Szósty zmysł Cormorana każe kobiecie wierzyć. Podczas przesłuchań okazuje się, że głównym motywem morderstwa jest owa książka. Zainteresowani?
Czego możecie się spodziewać po lekturze ? Perwersji, wyciągania brudów, rodzinnych tajemnic, pomówień, dziwnych obscenicznych obrazów. A wszystko to w przedświątecznej atmosferze. Choć to listopad, to czuć już bożonarodzeniową gorączkę. Zaśnieżony Londyn, świat pubów, taksówek, metra - gdyby włączyć google maps można by podążać za Strike'em niemal krok za krokiem. Miejscami spowolniało to akcję, ale budowało klimat. Opisy ulic, witryn, przechodniów - bardzo ciekawe!
Cormoran Strike - prywatny detektyw. Polubiłam gościa. Niesamowicie inteligentny, z niezwykłym darem dedukcji, niesamowitej pamięci. Chętnie posługujący się ironią. Z dystansem do siebie i do świata. Metodyczny i intuicyjny zarazem. Prawdziwy facet - twardy, nie skarżący się na swój los. Przez swoją niepełnosprawność - bliski i prawdziwy. Z ciekawą przeszłością. Wrażliwy twardziel - weteran z Afganistanu czytający Katullusa, kibic Arsenalu Londyn, czasem potrzebujący kobiety na jedną noc. Głównie zajmuje się obserwowaniem mężczyzn z charakterystycznymi torbami cudzołożnika. Przestrzega tylko jednej zasady: "rób, co do ciebie należy, i rób to dobrze".
Równie ciekawa postać - Robin - asystentka Strike'a. Inteligentna młoda kobieta marząca o karierze detektywa. Nie ulegając fochom narzeczonego, pomaga w rozwiązaniu zagadki, kierując się trochę kobiecą intuicją i niezwykłym zmysłem ciekawości. Kibicuję jej - chciałabym, żeby została współpracownicą, panią detektyw. Ciekawe, jak rozwinie się wątek Strike'a i Robin - oby nie było za słodko...
Minus - akcja chwilami nieco zamotana. Podejrzanych dużo, mylili mi się... Za dużo chodzenia po pubach, siedzenia w barach, gadania - część przesłuchań mogła być krótsza...
Ale było kilka momentów, gdzie wstrzymałam oddech, gdy owracałam wzrok, a nawet się uśmiechałam.
Klimatyczny kryminał z ciekawą stroną obyczajową, z Londynem w tle, z nietuzinkowymi bohaterami. Czyta się bardzo dobrze - warto!
Podejrzewam, że pani Rowling pracuje już nad następną książką o nietypowym detektywie -
z przyjemnością ją przeczytam.
czytanieedyty.blogspot.ie
Nowa książka pani Rowling jest o niezwykłym wpływie słowa pisanego.
Kontrowersyjny pisarz ukończył książkę, w której obraża niemalże wszystkich ze swojego otoczenia - dostaje się żonie, kochance, kolegom po fachu, wydawcom. Ukończył, narobił szum i zniknął.
Zadaniem Strike'a najpierw ma być odnalezienie zaginionego pisarza, męża zaniepokojonej żonie. Dociera do...
Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę "Lady M" Ałbeny Grabowskiej-Grzyb (moja opinia na blogu czytanieedyty.blogspot.ie). Bardzo spodobał mi się styl tej autorki, więc bez lęku sięgnęłam po kolejną jej powieść "Coraz mniej olśnień". Drugie spotkanie muszę uznać za równie udane!
W przypadku tej powieści świetnie sprawdza się zdanie: nie oceniaj książki po okładce. W wydaniu elektronicznym do lektury ma skłonić z lekka wystraszone dziewczę z różowymi włosami, z okularami na oczach. Na okładce wydania papierowego kusi ponętna, szczupła, pewna siebie kobietka w zwiewnej sukience. Obie te okładki są jakieś takie banalne, przesłodzone - w żaden sposób nie zapowiadają treści. Gdybym nie poznała wcześniej twórczości pani Grabowskiej, nie wiem, czy bym po tę książkę sięgnęła.
Moje pierwsze wrażenie po skończonej lekturze? Ale jak to, kurde, jest mozliwe?! Przecież czytałam uważnie, to nie tak miało być... - zaskoczenie, totalne zaskoczenie.
Ale od początku. "Coraz mniej olśnień" to nie jest typowa obyczajowa historia. To raczej studium kobiecych emocji, próba zdefiniowania kobiecego charakteru. To podkreślenie wielowymiarowości i złożoności kobiecej duszy. Pokazać tyle uczuć na zaledwie 308 stronach - to wielka sztuka. Tak poplątać, by potem tak inteligentnie połaczyć. Chapeau bas!
Marlena, Maria, Elżbieta i Alina. Stylistka, dziennikarka, poetka i pani doktor, która z zrezygnowała z wykonywania zawodu. Cztery pewne siebie kobiety. Pewne swoich potrzeb. Same decydujące o sobie. To kobiety, które dużo przeszły. Nauczyły się dbać o siebie. A to, że czasem kosztem innych - to dla nich nieistotne. W co grają bohaterki? Bo to, że grają - wątpliwości nie mam. Mniej lub bardziej świadomie, czasem przed sobą, częściej przed innymi. Muszą podejmować trudne decyzje, ponosić ich konsekwencje. Radzą sobie, ale czesto są przy tym cyniczne, nierzadko bezwzględne, a nawet wyrachowane. Ich twarde zachowanie często jest efektem ich bolesnych wspomnień, rozczarowań. Są wewnętrznie poharatane, a w głębi serca wrażliwe i spragnione ciepła.
Ta powieść to historia trudnych uczuć, skomplikowanych relacji. Niezwykle autentycznych.
Najwięcej o relacji matka - córka, a raczej o trudnościach w budowaniu tejże. Ałbena Grabowska kwestionuje istnienie narodowego mitu matki. Pokazuje, że stereotyp Matki Polki jest bardzo łatwy do obalenia. Podczas lektury rodzą się pytania - co to znaczy, być dobrą matką? Czy kobieta ma prawo zawalczyć o swoje szczęście, czy jest "tylko dla dzieci"? Czy jest granica zaangażowania w macierzyństwo, czy można połączyć bycie matką i spełnioną kobietą? Trudne, prawda? Odpowiedzi łatwych też nie ma. Nie ma jednej, prawidłowej odpowiedzi, bo ile kobiet, tyle recept na szczęście..
A w tle mężczyźni - słabi, zależni.
Pomimo powagi tematu, trudnych emocji - powieści nie trzeba się bać.
Oprócz fragmentów trudnych, refleksyjnych są sceny dynamiczne, humorystyczne. Rozterki bohaterek przeplecione są obrazkami ze świata mody, pojawiają się nazwy znanych marek, opisy ciekawych stylizacji. Autorka pokazuje też środowisko dziennikarzy oraz lekarzy, umiejętnie wplata fachową terminologię. Ogromnym atutem jest też pokazanie groteskowego reality show na najlepszego poetę. Wyobraźcie sobie, że w ciągu dziesięciu minut macie ułożyć wiersz, wykorzystując trzy słowa, dajmy na to: kobieta, olśnienie, przeszłość. Waszego wiersza ma za chwilę posłuchać cała Polska. Szanowne jury ma wygłosić ocenę. Rewelacja:)
Ałbena Grabowska potrafi odważnie pisać o seksie, o seksualnych potrzebach.
Rzadko się mówi o tym, ze kobieta potrzebuje spełnienia w seksie. Mało która z pań potrafi powiedzieć, że marzy o wspaniałym kochanku - nieważne mąż czy nie mąż... Jedna z bohaterek ucieka, by szukać szczęścia - swojego własnego, egoistycznego - tego matkom się nie wybacza...
Na koniec zacytuję Kasię z Notatek Coolturalnych: "Styl Ałbeny Grabowskiej-Grzyb jest świetny, babski w najlepszym tego słowa znaczeniu, babski babskością najlepszej jakości, gdzie trzeba dosadnie, gdzie trzeba delikatnie, gdzie należy niedopowiedziany, a gdzie się nie da inaczej - po męsku, kawa na ławę."
Pani Ałbena jest lekarzem, neurologiem, epileptologiem, zna się na wielu poważnych chorobach, ale przede wszystkm zna się na kobiecych emocjach, Jest pisarką, juz się poprawiam, jest
Bardzo Dobrą Pisarką!
http://czytanieedyty.blogspot.ie/
Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę "Lady M" Ałbeny Grabowskiej-Grzyb (moja opinia na blogu czytanieedyty.blogspot.ie). Bardzo spodobał mi się styl tej autorki, więc bez lęku sięgnęłam po kolejną jej powieść "Coraz mniej olśnień". Drugie spotkanie muszę uznać za równie udane!
W przypadku tej powieści świetnie sprawdza się zdanie: nie oceniaj książki po...
"Lady M" - pierwsza książka Ałbeny Grabowskiej-Grzyb, którą miałam przyjemność przeczytać i już na wstępie mogę powiedzieć, że na pewno nie ostatnia.
Początek mnie nie zachęcił - dialogi jakieś drętwe, nienaturalne. Małgorzata - nauczycielka - uczestniczy w radzie pedagogicznej. Potem z koleżanką rozmawia o nowym dyrektorze... Przypomniałam sobie posiedzenia, w których uczestniczyłam i obraz z moich wspomnien nijak nie pasował do opisywanych scen i dialogów. Ale to wrażenie bardzo szybko zniknęło.
Wraz z początkiem drugiego rozdziału okazało się, że to nie będzie prosta historia o zwyczajnym życiu. W drugim rozdziale zmienia się czas akcji, zmienia punkt widzenia - bohaterem staje się mąż Małgorzaty - Krzysztof. Rozmawia z panią psycholog, analizuje to, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. A wydarzyło się niemało...
Ta dwoistość historii wciągnęła mnie bez reszty. I właśnie to stanowi największą wartość tej książki - napięcie, które towarzyszyło mi do ostatniej strony; do ostatniego akapitu, który dosłownie mnie zszokował.
O czym jest ta książka? O pewnym małżenstwie, w którym coś się popsuło. A tak naprawdę od początku coś nie grało. U podstaw tego związku leży żal. Małgorzata nie może pogodzić się z faktem, że jej mąż wybrał pracę na uczelni zamiast praktyki lekarskiej. Jego wybór był jej porażką. Nie posłuchał jej argumentów...
"Ideałem byłoby, żeby był jej wdzięczny, wreszcie zechciał przyznać, że ona ma zasadniczy wpływ na jego życie. Zresztą nieważne. Kiedy już będzie po wszystkim, zaczną żyć spokojnie i odcinać kupony od sukcesu. Od jego sukcesu."
Krzysztofowi nie zależy na sukcesie. Ma dom, żonę, dwóch synów, swoją ukochaną uczelnię - najchętniej niczego by nie zmieniał. Nieświadomie (?) przez długie lata zajmuje miejsce wskazane mu przez żonę. Niezbyt dobrze czuje się w roli wyznaczonej mu przez małżonkę, ale zdaje sobie z tego sprawę dopiero w momencie, gdy pojawia się Diana. Idealnie zbudowany układ zostaje zaburzony. Pojawaiją się kłamstwa, niedomówienia, kłótnie.
Słowem- kluczem tej książki jest słowo krew. Pojawia się wielokrotnie i w różnych kontekstach. Mam wrażenie, że główną bohaterkę najlepiej scharakteryzować używając tego słowa:
Małgorzacie weszło w krew kontrolowanie męża, motywowanie go - ona nazywała to wspieraniem.
Krew w niej zagrała, gdy utraciła kontrolę nad mężem.
Ona miała we krwi tyle ambicji, tyle chorej ambicji, że doprowadziła do tragedii.
Krew się w niej zagotowała, gdy dowiedziała się, że mąż ma kochankę.
Ona miała krew na rękach!
Wystarczy?
Jeszcze żadnej opinii nie pisałam tak długo.
Książka Ałbeny Grabowskiej-Grzyb jest wyrazista, mocna, mroczna. Główna bohaterka - zimna i toksyczna. Historia bardzo smutna, a jednocześnie wciągająca. Historia femme fatale. Nawiązując do tytułu, historia współczesnej Lady Makbet - niebywale silnej, bezkompromisowej, zawsze stawiającej na swoim - aż chce się napisać - idącej do celu po trupach...
Ileż to już razy pisano o ambicji, zazdrości, o skomplikowanej ludzkiej psychice? Ałbena Grabowska-Grzyb w niebanalny sposób robi to po raz kolejny. Autorka pokazuje do czego może doprowadzić dążenie do celu wbrew wszystkiemu i wszystkim. Bolesna to lekcja, jednakże poprowadzona niezwykle sprawnie, mądrze, bez ckliwości i pustych pouczeń.
http://czytanieedyty.blogspot.ie/
"Lady M" - pierwsza książka Ałbeny Grabowskiej-Grzyb, którą miałam przyjemność przeczytać i już na wstępie mogę powiedzieć, że na pewno nie ostatnia.
Początek mnie nie zachęcił - dialogi jakieś drętwe, nienaturalne. Małgorzata - nauczycielka - uczestniczy w radzie pedagogicznej. Potem z koleżanką rozmawia o nowym dyrektorze... Przypomniałam sobie posiedzenia, w których...
Mądra, choć trudna. Ciekawa, choć niejednoznaczna. Prawdziwa, choć mroczna. Piekna, choć wulgarna. W jednej opowieści - trzy opowieści; trzy sposoby postrzegania świata, trzy perspektywy, trzech narratorów. Dziadek, ojciec i syn. Jednakże relacje między nimi trudno nazwać sielskimi. I ta potrójność wypowiedzi sprawia, że książka jest tak cenna!
Spojrzenie w przeszłość Stanisława - starszego pana, takiego po osiemdziesiątce. Jego próba rozliczenia się kontrowersyjnymi działaniami z lat młodości. To, kim był i jakie decyzje podejmował zaraz po wojnie, znacząco wpływa na to, jak wyglada jego starość. Okazuje się, że nie można uciec za ocean, by się oczyścić. Z jego wspomnień wyłania się portret człowieka żyjącego pozorami. Przykry to obraz.
Spojrzenie Jerzego - człowieka w średnim wieku. Jego pretensje do siebie, a przede wszystkim do najbliższych. Chociaż, czy ojca może zaliczyć do najbliższych? Raczej nie... Czy syn jest bliską mu osobą - też nie - nawet nie potrafią rozmawiać... Żona - chyba tylko ona go rozumie. Niespełniony aktor, nawet nie chodzący na castingi. Nieszczęsliwy człowiek - trudny to portet.
Spojrzenie Kamila - młodego człowieka próbującego odnaleźć swoje miejsce. Miotającego się między tym, co powinien, a co by chciał. Gdy w pracy, na planie filmowym, poznaje bezdomnego, ten okazuje się być mu bliższy niż ojciec. To jego opowieści, a potem śmierć, pozwalają mu rozpoznać to, na czym mu zależy. Jego życie i decyzje pozwalają czytelnikowi mieć nadzieję, że zła passa mężczyzn z tej rodziny się skończy. Optymistyczny to sygnał.
Pomimo, że jest to męska proza o mężczyznach są tu też kobiety. I odgrywają znaczącą rolę. Pozwalają mężczyznom się określić. Stanisław miał Łondę, Jerzy ma Ewę, Kamil spotyka się z Kingą, jednak postacią łączącą jest Nika. A tak naprawdę tylko jej wspomnienia nagrane przed śmiercią na kasety. Stanisław od niej uciekł, zostawił ją z dzieckiem. Jerzy jej nie rozumiał. I Kamil, który jej dobrze nie poznał - nie zdążył...
We wstępie autor zaznacza, ze bohaterowie powieści to ludzie, których zna, z którymi rozmawiał i co ważne - którzy nie podali mu na tacy gotowych wniosków. Autor też ich nie szuka. Zostawia czytelnika z niepewnością, z pewnym bólem w duszy, ze świadomością tragizmu ludzkich losów. Jednakże nie można mieć do autora pretensji, bowiem na okładce jest informacja, że sięgamy po książkę "o niebezpieczeństwie odkrywania rodzinnych tajemnic, groźnym wpływie historii kreującej zastępy bohaterów niezdolnych do życia."
Pomimo tego bólu - warto po tę powieść sięgnąć! A nawet trzeba!
Mądra, choć trudna. Ciekawa, choć niejednoznaczna. Prawdziwa, choć mroczna. Piekna, choć wulgarna. W jednej opowieści - trzy opowieści; trzy sposoby postrzegania świata, trzy perspektywy, trzech narratorów. Dziadek, ojciec i syn. Jednakże relacje między nimi trudno nazwać sielskimi. I ta potrójność wypowiedzi sprawia, że książka jest tak cenna!
Spojrzenie w przeszłość...
Peter Grant - główny bohater powieści Bena Aaranovitcha miał zwierzaka - psa Tobiego. To zwierzę jest znaczącą dla całej akcji istotą - ugryzł kiedyś kogoś w nos, co zapoczątkowało serię dziwnych wydarzeń...
" - Rzucił pan czar na psa - powiedziałem, kiedy wyszliśmy.
- Malutki - odparł Nightingale.
- Czyli magia naprawdę istnieje - stwierdziłem - Co oznacza, ze jest pan ... czym właściwie?
- Czarodziejem.
- Jak Harry Potter?
Nightingale westchnął.
- Nie, nie jak Harry Potter.
- A na czym polega różnica?
- Ja nie jestem postacią fikcyjną - odpowiedział Nightingale." (s. 48)
Pewnej styczniowej nocy w Londynie, przed kościołem św. Pawła w Covent Garden znaleziono ciało mężczyzny bez głowy. Oczywiście na miejscu zjawiła się policja, potwierdzono fakt zaistniałego przestępstwa, dokonano wstępnych czynności śledczych, a po kilku godzinach stwierdzono, że reszta pracy musi poczekać do świtu. Na miejscu zostało tylko kilku posterunkowych - ktoś przecież musiał przypilnować miejsca zdarzenia. Jednym z tych nieszczęśników był właśnie Peter Grant. Po kilkunastu minutach służby zaczepia go dziwnie wyglądający jegomość, który twierdzi, że był świadkiem zbrodni. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż ów jegomość był przezroczysty...
Od tego zaczyna się fabuła powieści "Rzeki Londynu". Nie ma sensu uwzględniać prawdopodobienstwa zdarzeń. choć odsuwając na chwilę wyobraźnię autora i stworzony przez niego świat magii - wszystko jest logicznie, świetnie skonstruowane i misternie powiązane. Fabuła sięga do odległej historii ( nawet się nie domyślacie jak odległej...). Główny bohater z zaskakującą łatwością przyjął do wiadomości istnienie świata magicznego. Co więcej - odkrył u siebie niezwykłe zdolności czy też moce - wyczuwa magię nosem! Szybko okazuje się, że jest jej w Londynie całkiem dużo; okazuje się, iż zawsze była! Jest nawet specjalny oddział do badania spraw magicznych i przestępstw popełnionych z użyciem magii. Peter trafia pod skrzydła inspektora Nightingela. Czarodzieja. Dystyngowanego dżentelmena - elegancko ubranego pana w trudnym do określenia wieku, poruszającego się po mieście jaguarem.
Zamieszkał w Szaleństwie - oficjalnej siedzibie angielskiej magii od 1775 roku, której założycielem był Isaac Newton. Domem opiekowała się Molly - nieco dziwna "edwardiańska pokojówka". Jednak na mnie największe wrażenie zrobił opis bibliotek - liczba mnoga!!!
"W Szaleństwie znajdują się trzy biblioteki: o istnieniu numeru jeden nie miałem wtedy pojęcia, numer dwa był biblioteką magiczną, gdzie trzymano traktaty poświęcone zaklęciom, forma i alchemii, wszystkie napisane po łacinie, dla mnie więc była to chińszczyzna, a biblioteka numer trzy, ogólna, znajdowała się na pierwszym piętrze obok czytelni. (...) W głównej bibliotece było tyle mahoniu, że można by nim zalesić całe dorzecze Amazonki. Na jednej ze ścian regały ciągnęły się pod sufit i do najwyższych półek sięgało się z drabiny, która przesuwała się po lśniących mosiężnych relingach. Rząd prześlicznych szafek z orzecha zawierał katalogi, najbliższy odpowiedni wyszukiwarki, jaki znajdował się w tej bibliotece. Poczułem woń starej tektury i stęchlizny, kiedy wysuwałem szufladki, i pocieszyła mnie myśl, że Molly nie zapędziła się tak daleko, żeby regularnie je otwierać i sprzątać w środku." (s. 197)
Jako uczeń czarodzieja uczył się zasad rządzących magią, ale jako obywatel Londynu, a przede wszystkim policjant nie mógł zapomnieć, że przez cały czas obowiązują go inne przepisy. Łączył je w specyficzny sposób...
Zresztą postać Petera Granta jest wielce osobliwa - czarnoskóry młody posterunkowy. Może niezbyt ambitny, ale całkiem inteligentny, dociekliwy młody mężczyzna, któremu często wszystko kojarzy się jednoznacznie. Miał pracować gdzieś w zakurzonym biurze, pilnować papierków, ale spotkał ducha, potem czarodzieja, póżniej spersonifikowane bóstwa opiekujące się Tamizą, a na koniec pewnego rewenanta ... Trudno określić tego bohatera szablonowym!
Aaronowitch wykorzystał dobrze znane miejsce. O Londynie każdy coś wie. Jego Londyn jest jednym z bohaterów - z przyjemnością czytałam o londyńczykach, londyńskim tempie życia, różnorodności dzielnic. Pisarz świetnie wymieszał współczesność z historią, legendami, wierzeniami. Jedna z finałowych scen, kiedy to Peter ściga głównego podejrzanego - rewelacyjna!!!
Podobał mi się styl - lekki, niewymuszony, pełen ironii i angielskiego humoru. Świetne dialogi, niesamowite sceny akcji, opisy miasta, aluzje do książek, filmów. Rozważania, dedukowanie i domniemywanie kto zabił - zostałam zaskoczona zakończeniem. Często lektura podsuwała mi skojarzenia z twórczością J.K. Rowling - tak magiczne, jak i topograficzne - przypominała mi się seria o Harrym, ale też o Cormoranie Strike'u. By spróbować określić gatunek, posłużę się określeniem z książki - "tragiczna komedia tudzież komiczna tragedia".
Na koniec krótki cytat:
"Jak cudownie byłoby po prostu olać wszelkie konsekwencje i pojść na całość. Czasem człowiek po prostu chce, żeby ten porąbany wszechświat wreszcie coś zauważył." (s. 318)
czytanieedyty.blogspot.ie
Peter Grant - główny bohater powieści Bena Aaranovitcha miał zwierzaka - psa Tobiego. To zwierzę jest znaczącą dla całej akcji istotą - ugryzł kiedyś kogoś w nos, co zapoczątkowało serię dziwnych wydarzeń...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to" - Rzucił pan czar na psa - powiedziałem, kiedy wyszliśmy.
- Malutki - odparł Nightingale.
- Czyli magia naprawdę istnieje - stwierdziłem - Co oznacza, ze jest pan...