rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Link do mojej recenzji w formie wideo: https://www.youtube.com/watch?v=AmiLhs1uRf0

Książkę polecam absolutnie wszystkim. Zarówno miłośnikom folkloru, jak i osobom, które mają już dość popkulturowych "wampirów". Dzięki tej pozycji nie tylko dowiedziałam się o wielu nieumarłych, ale także poznałam masę filmów i książek z wampirami w rolach głównych. Prześledziłam proces pojawiania się nosferatu w literaturze i znalazłam kilka ciekawych miejsc, które mogę odwiedzić podczas wakacji ;). Polecam!

Link do mojej recenzji w formie wideo: https://www.youtube.com/watch?v=AmiLhs1uRf0

Książkę polecam absolutnie wszystkim. Zarówno miłośnikom folkloru, jak i osobom, które mają już dość popkulturowych "wampirów". Dzięki tej pozycji nie tylko dowiedziałam się o wielu nieumarłych, ale także poznałam masę filmów i książek z wampirami w rolach głównych. Prześledziłam proces...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie przepadam za kolorowankami dla dorosłych i innymi kreatywnymi publikacjami, ale akurat ta mnie do siebie przekonała :). Przerabianie kleksów i plam na zapierające dech w piersiach rysunki skojarzyło mi się z lekcją plastyki, w której uczestniczyłam jako dziecko. Jeżeli chcecie zobaczyć, jak książka prezentuje się w środku i co o niej sądzę, to zachęcam do obejrzenia mojej recenzji w formie wideo: https://youtu.be/ddlO-pMJaTg

Nie przepadam za kolorowankami dla dorosłych i innymi kreatywnymi publikacjami, ale akurat ta mnie do siebie przekonała :). Przerabianie kleksów i plam na zapierające dech w piersiach rysunki skojarzyło mi się z lekcją plastyki, w której uczestniczyłam jako dziecko. Jeżeli chcecie zobaczyć, jak książka prezentuje się w środku i co o niej sądzę, to zachęcam do obejrzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aż trudno uwierzyć w to, że człowiek, który od jakiegoś czasu obsesyjnie kocha liczby, nie pokusił się o nadanie swojemu najnowszemu tomikowi matematycznie przemyślanego tytułu. Na szczęście (dla zwolenników uporządkowania) zawartość "Delty Dietla" została precyzyjnie rozplanowana. Przynajmniej tak wydaje się w pierwszej chwili. Sugeruje to zresztą sam wydawca, który na skrzydełku tomiku zamieścił następującą informację: "Jedenasta książka poetycka Świetlickiego. Jedenaście razy pięć po pięć wierszy. Pięćdziesiąt pięć. Szaleństwo". Brawo. Właśnie zrobiliśmy sobie powtórkę z tabliczki mnożenia. Gdybyśmy przygotowywali się do kartkówki z matematyki, moglibyśmy liczyć na zdobycie oceny celującej.
"Delta Dietla" zawiera wiersze z lat 2013-2015, a więc możemy potraktować ją jako pewnego rodzaju antologię. Utwory, które się na nią złożyły, zostały tematycznie pogrupowane. Czytelnik może więc przeczytać między innymi pięć wierszy: "na początek", "o Polsce", "o wierszach", "lękowych", "nabożnych", "o", "psich", "o mieście" i "na koniec". Taki podział wydaje się być sztuczny. Nie można przecież tak jasno rozdzielić podjętych tematów. Wszystkie one wzajemnie się przenikają. Co więcej, nie są w twórczości Świetlickiego niczym nowym. Pojawiały się już wcześniej.
"Delta Dietla" sprawia wrażenie tomiku zamkniętego. Otwiera go "Pięć wierszy na początek", a finalizuje "Pięć wierszy na koniec". Czyżby poeta chciał pokazać nam w ten sposób jakiś ograniczony fragment siebie? A może postanowił podsumować własne życie? Figura zamknięcia powinna odesłać nas do miejsca, które będziemy mogli oswoić i zrozumieć. Tak się jednak nie dzieje. Świadczy o tym na przykład wiersz pt. "Nie stąd":
Bo nie stąd jestem. I gdziekolwiek byłem/ byłem nie stamtąd. Przyszedłem przebadać/ tę okolicę, jak najwięcej nabrać,/ zagarnąć i nakłamać.
Czytelnik nie może więc spodziewać się, że będzie obcował z poezją zakotwiczenia, która odkryje przed nim to, co znajduje się za zasłoną. Świetlicki wykorzystuje w tomiku motyw wielokrotnych, lustrzanych odbić. Budzą one skojarzenia z lacanowską fazą lustra, podczas której na mocy autoidentyfikacji z własnym odbiciem powinno dojść do ukształtowania "Ja" człowieka. U Świetlickiego jednak do żadnej autoidentyfikacji dojść n i e m o ż e. Poeta wciąga czytelnika do gry. Sprawia mu tym chwilową, ulotną przyjemność. Nie przez przypadek w tomiku pojawia się przecież tyle blasków i najróżniejszych błysków. Wywołują je księżyc, błyskawice, zapalniczki, zapałki...

ulica Dietla w 1895 roku (źródło)
Warto zwrócić uwagę na "Pięć wierszy o księżycu". Stanowią one nawiązanie do twórczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, w której słońce nocy pojawiało się przecież nader często. W utworach Świetlickiego księżyc staje się "patronem obłąkanych". Pełni bardzo istotną funkcję. Ma zanieść wiadomość w nieświadomość, a więc tam, gdzie człowiek samodzielnie nie może dotrzeć. Księżyc stanowi u niego byt, który może wyłączyć świat. Wyłączyć wszystkie odbicia, błyski i blaski. Sprawić, że choć wkroczymy w ciemność, będzie to ciemność wyjątkowo wyrazista. Taka, która umożliwi nam spoglądanie na świat oczyma duszy. Czyżby więc Marcin Świetlicki przyznawał rację romantykom?
Jak się okazuje autor "Delty Dietla" nawiązuje nie tylko do tradycji romantycznej, ale także do ekonomii środków poetyckich stosowanej przez Tadeusza Peipera. Wyraźnie widać ją w utworze pt. "Pierwszy":
Wnieś/ widzom widmowym ową niewiadomą
Poeta utrzymuje więc kontakt ze swoimi poprzednikami. Choć ogranicza liczbę słów, mówi całkiem sporo. Pokazuje, że odczuwa związek z tradycją i historią - zarówno tą większą, jak i mniejszą, lokalną. Skrzyżowanie krakowskich ulic Dietla i Starowiślnej to dla Świetlickiego miejsce wyjątkowe. Bliskie, ale jednocześnie dalekie - zmienne i nieuchwytne.
Najmocniejszą stroną tomiku są utwory poświęcone ojcu. Żałoba została ukazana w nich w sposób dosadny, ale nie patetyczny. Takie wyczucie świadczy o dużej świadomości poetyckiej ich autora. Wiersze te przypominają małe opowieści. Mikrohistorie o sporym ładunku emocjonalnym. Przejmują i pozostają w pamięci na bardzo długo. Ojciec, który odszedł, paradoksalnie wciąż jest obecny. Przypomina o nim narąbane drewno i... zdjęcie w Google Maps. Żałoba, podobnie jak klepsydra, nie jest idealna. To dobrze. W przeciwnym razie wzbudzałaby podejrzenia.
Wyraźnie widać, że choć Świetlicki uderza w poważniejsze, ciemniejsze tony, nie rezygnuje z zakorzenienia swojej poezji w codzienności, teraźniejszości. Nie zamierza pogrążać się w rozpaczy. W wierszu pt. "6 Marca" czytamy, że "lepsza jest żywa pamięć". O tym, że Świetlicki nie porzuca charakterystycznego dla siebie zainteresowania potocznością i codziennością świadczy między innymi utwór pt. "Gejskie granie", który rozpoczyna się słowami:
Asymiluj się, asymiluj, nie obśmiewaj ich/ przesądów, ich kultury, słuchaj tego umc umc,/ które się z ich głośników wydobywa
Czytelnik rozpoznaje więc własną codzienność. Codzienność, która próbuje stworzyć z każdego z nas egzemplarz pożądany. Taki, który będzie "trendy". Taki, który przestanie zwracać uwagę na wewnętrzne dziecko. Taki, który nie zawaha się przed tym, żeby je zabić.
"Deltę Dietla" przenika chłód i rozjaśniana błyskami ciemność. Jest poważnie. Marcin Świetlicki nie ma jednak zamiaru się z nami żegnać. On tylko obserwuje. Krąży po ulicach i uważnie patrzy. W jego utworach mówią osoby różne, a jednak bardzo podobne. Ktoś, kto stracił kogoś bliskiego, człowiek mediów krzyczący: "Asymiluj się!", wieczny wędrowiec spoglądający na mapę Polski, właściciel psa... Poeta przygląda się więc otaczającej go rzeczywistości. Taką postawę dobrze obrazuje wiersz pt. "Odszczekiwanie":
Och, moja droga suko, wyjdziemy na spacer./ I zobaczymy sobie,
co tam robi świat
Świetlicki w "Delcie Dietla" nieznacznie zbacza z utartego szlaku. Poeta, jakiego do tej pory znaliśmy, nie umiera. On jedynie na chwilkę nas opuszcza. Wychodzi do pomieszczenia obok, żeby zalać herbatę lub wyłączyć piekarnik. W ostatnim utworze zbioru możemy przeczytać:
I nie umieram. Ja tylko na moment przepraszam
Paradoksalnie głos Świetlickiego staje się w ten sposób wyraźniejszy. Do jego bezpośredniości, obcesowości, prozatorskości, należy dodać silniejszy niż zwykle element refleksyjności i... bon appétit!

Aż trudno uwierzyć w to, że człowiek, który od jakiegoś czasu obsesyjnie kocha liczby, nie pokusił się o nadanie swojemu najnowszemu tomikowi matematycznie przemyślanego tytułu. Na szczęście (dla zwolenników uporządkowania) zawartość "Delty Dietla" została precyzyjnie rozplanowana. Przynajmniej tak wydaje się w pierwszej chwili. Sugeruje to zresztą sam wydawca, który na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nadzieja matką głupich. To jedna z tych mądrości, które w dzieciństwie powtarzali nam dziadkowie i rodzice. Nie można mieć im tego za złe, bo najprawdopodobniej próbowali przestrzec nas przed wiarą w magiczną moc zmian. Nie oszukujmy się. Nowy zeszyt do matematyki nie sprawi, że nagle staniemy się Pitagorasem, a różowa grzywka nie uczyni z nas Sylwii Chutnik. Nie wystarczy również obwieścić światu, że zakładamy plantację pomidorów. Najpierw trzeba pójść po nasiona i wrzucić je do ziemi.
Pod koniec lat 80. dużo mówiło się o nadchodzącym przełomie. Polacy wierzyli, że wkrótce nastaną lepsze czasy. Czasy, w których zapanuje Wolność, Równość i Braterstwo. Nawet różnica między szampanem, a szamponem będzie wyraźniejsza. Sklepowe półki w końcu zaczną uginać się i od jednego, i od drugiego. Nawet najbardziej gburowaci sąsiedzi odetchną pełną piersią.
Rok 1989 także i dziś postrzegany jest przez wielu jako nowy początek. Jako moment, w którym na świecie pojawiła się dobra wróżka, zaczarowała dynię i umożliwiła Kopciuszkowi wyjazd na Zachód. Nie zapominajmy jednak o tym, że czary nie trwają wiecznie. Już w latach 90. odezwało się przecież sporo głosów, które zakwestionowały określanie roku 1989 mianem przełomu. Wśród nich były też głosy krytyków literackich, takich jak Julian Kornhauser oraz Krzysztof Uniłowski. Jakkolwiek nie nazwalibyśmy tego momentu, to nie ulega wątpliwości, że jest on dla nas ważny. Z tego powodu wielu pisarzy czuje się wręcz w obowiązku, by skreślić o nim przynajmniej parę słów. Rozprawiliśmy się z wojną, rozprawmy się z przemianami końca lat 80. W myśl tej zasady postąpiła Sylwia Chutnik, która tym razem zabrała czytelników do... Piekiełka. Po lekturze Jolanty aż chciałoby się powiedzieć: "Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją".

Sylwia Chutnik, fot. Włodzimierz Wasyluk
Autorka Kieszonkowego atlasu kobiet tym razem postanowiła sprawdzić, czy transformacja ustrojowa rzeczywiście odmieniła losy ludzi, a ściślej rzecz ujmując - płci pięknej. Podjęcie takiego tematu raczej nie powinno nikogo dziwić. Pisarstwo Sylwii Chutnik jest przecież dość mocno zakorzenione w teoriach feministycznych. Sama autorka należy do Porozumienia Kobiet 8 Marca oraz kieruje fundacją MaMa. Na kartach Jolanty panów mamy więc jak na lekarstwo. O ile przemykające po Żeraniu kobiety są w najgorszym wypadku nijakie, o tyle mężczyźni nie dość, że pojawiają się rzadko, to na dodatek stanowią przyczynę wszelkich tragedii - gwałtu, rozwodu, końca dzieciństwa, macierzyństwa...
Sylwia Chutnik nieco na siłę próbuje utrzymać tożsamość swojej prozy. Wyraźnie widać to szczególnie na linii Kieszonkowy atlas kobiet (przede wszystkim ostatni rodział) - Jolanta. Akcja obydwu utworów toczy się w Warszawie, a ich bohaterkami są nietuzinkowe dziewczyny. O ile jednak Marysia, która podpala bazar, jest jakaś, o tyle Jolanta pozostaje absolutnie bierna. Można odnieść wrażenie, że Chutnik nie potrafi już powołać do życia superbohaterki na miarę dziewczynki mieszkającej w kamienicy przy Opaczewskiej. Dziewczynki, która zmienia rzeczywistość. Jolanta przypomina raczej rozbitka wykończonego walką z falami. Kurczowo trzyma się dryfującego kawałka drewna, a nadzieję na ocalenie czerpie ze spoglądania w stronę latarni morskiej, którą jest dla niej komin elektrociepłowni.
Można więc dojść do wniosku, że Jolanta nie żyje, ale jest żyta. Żyta przez sąsiadów, rodzinę, samą autorkę. Główna bohaterka najnowszej powieści Sylwii Chutnik zachowuje się jak szmaciana lalka. Taka, jaką robi się ze znalezionych na strychu kawałków materiałów. Może właśnie dlatego Jola przypomina Marysię, ale w wersji mocno wybrakowanej? Obydwie kobietki zadają sobie ból. Sprawiają, że ich dłonie krwawią. Chcą czuć, że żyją. Tyle tylko, że Jolanta jest już martwa. Podejmowane przez nią próby zmartwychwstania kończą się fiaskiem. Nie pomaga alkohol, nie pomaga klej, nie pomaga nawet Anatolij Kaszpirowski...
Różnice między Marysią i Jolą z całą pewnością zaintrygują czytelnika, któremu twórczość Sylwii Chutnik nie jest obca. Pozostaje tylko pytanie, czy Jolanta jest tak bezbarwna i nijaka przez przypadek, czy może raczej możemy mówić o zabiegu celowym, mającym pokazać, że nawet wielkie przemiany, jakim ulegał wówczas kraj, nie były w stanie odmienić losu szarej obywatelki? Obywatelki reprezentującej całe pokolenie młodych ludzi. Właściwie jedynie w takiej sytuacji można by uwierzyć, że tyle nieszczęść jest w stanie spaść na jedną osobę. Przecież w realnym życiu nie istnieje człowiek, który przez cały czas przeżywa tragedie! Najpierw rozwód rodziców, później alkoholizm matki, małżeństwo bez miłości, niezaspokojona potrzeba głaskania po głowie, depresja poporodowa... Jolantę wypadałoby więc potraktować jako zlepek szmacianych historii. Opowieści podsłuchanych przez cienkie ściany żerańskich bloków.

Żerań - miejsce akcji powieści
Problem z najnowszą powieścią Sylwii Chutnik polega na tym, że nawet w sytuacji, w której zdecydujemy się przyjąć, że Jolanta jest reprezentantką całego pokolenia, nie będziemy mogli uznać tej opowieści za szczególnie udaną. Mimo dobrych intencji, wykonanie nie powala na kolana. Tego typu historie powinny poruszać. Ta tego nie robi. Jest najzwyczajniej w świecie... sztuczna. Zarówno pod względem fabularnym, jak i językowym.
Jolanta dzieli się na trzy rozdziały. Dwa pierwsze zawierają krótkie opowieści, które snują bohaterowie drugoplanowi - matka głównej bohaterki, a więc kobieta wypatroszona, dozorca, czyli człowiek skomplikowany, ojciec Jolanty, określający się mianem mężczyzny nieszczęśliwego oraz mąż Joli, człowiek pracowity. Trzeba przyznać, że to właśnie te cztery historie są najlepszymi fragmentami nowej powieści Sylwii Chutnik. Sprawiają, że czytelnik może spojrzeć na świat przedstawiony w utworze, z kilku różnych perspektyw. Może odkryć, że choć mieszkańcy sprawiają wrażenie pozbawionych energii, to tak naprawdę mają całkiem sporo do powiedzenia. Przez Chutnik zostali odmalowani znacznie lepiej, niż główna bohaterka. Ich historie są ciekawe i dookreślają samą Jolantę.
Fabuła utworu kuleje pod ciosami losu. W książce poznajemy historię, której akcja toczy się na warszawskim Żeraniu. Właściwie powinnam chyba powiedzieć, że toczyć się próbuje, bo to, o czym czytamy, przypomina przede wszystkim zły sen. Choć nie jest to pierwszy utwór, w którym Sylwia Chutnik opisuje Warszawę, Żerań niestety nie przypomina tutaj Żerania. Odmalowana przez autorkę dzielnica niestety jest... bezbarwna. Odniosłam wrażenie, że Żerań to jedno wielkie Wszędzie. W takim razie może warto zadać sobie pytanie, po co w ogóle podawać jakąkolwiek nazwę? Dlaczego akurat Warszawa, a nie na przykład Żagań, Żary, Żoliborz, Żychlin lub Żerków?
Bardzo podobnie sprawa ma się z czasem akcji. Choć wydarzenia rozgrywają się w latach 80., Sylwia Chutnik zaledwie to sygnalizuje. Wielka szkoda, bo gdyby tło nabrało wyrazistości, cała historia stałaby się o wiele głębsza i pełniejsza. Prawdziwsza. Opowieść, którą czytelnik poznaje na kartach Jolanty, może więc wydarzyć się nie tylko Wszędzie, ale również Zawsze. Tyle tylko, że nikt w nią nie uwierzy, a wszystko dlatego, że historia Jolanty jest historią przesyconą sztucznością. Sztuczny jest Żerań, sztuczne są problemy, sztuczny jest brak miłości, sztuczny jest komin, na który każdego dnia spogląda główna bohaterka. Sztuczny jest nawet język, jakim została spisana ta opowieść.
Sylwia Chutnik przywołuje całą masę odniesień intertekstualnych. Na kartach książki czytelnik znajdzie przetworzone fragmenty dziecięcych wyliczanek, znanych wierszyków, klasyki literatury... Jest tego tak dużo, że czytając Jolantę można odnieść wrażenie, że jest się uczestnikiem pokazu sztucznych ogni. Ze wszystkich stron jesteśmy atakowani przez niepowiązane ze sobą rozbłyski. Coś takiego może spodobać się chyba jedynie pseudointelektualistom. Materiał, z którego mogłoby powstać kilka świetnych opowiadań lub powieści, został upchnięty na niespełna trzystu stronach.
Dlaczego Sylwia Chutnik zdecydowała się podjąć dialog z tradycją? Odnoszę wrażenie, że pragnęła pokazać świat, w którym przedstawiciele każdego pokolenia znajdą coś swojego. Coś odwiecznego. Nie bez powodu wszystko sprawia wrażenie podsłuchanego przez ścianę, a więc bliskiego. Jolanta powiela błędy swojej matki. Prawdopodobnie tak samo będzie postępowała kiedyś jej córka. Kolejne pokolenia nie potrafią uwolnić się spod wpływu poprzednich. Gromadzą w głowach zasłyszane rymowanki i piosenki. Rok 1989 nie może więc w istotny sposób wpłynąć na losy bohaterów utworu. Mąż Jolanty co prawda prowadzi brudne interesy, jednak prawdopodobnie robiłby to także w innych warunkach. Po to, żeby poprawić byt swojej rodziny.
Jolanta to bardzo specyficzna książka. Znajdzie zarówno grono zwolenników, jak i zagorzałych przeciwników. Opowieść o świecie pozbawionym głaskania, przytulania i kochania robi wrażenie, ale czy jest wiarygodna? Wszechobecność tragizmu oraz podstarzałego dozorcy może wzbudzać niepokój. W końcu chyba nikt z nas nie chciałby codziennie odpowiadać na pytanie: "A ty nie boisz się tak tu żyć?".

Nadzieja matką głupich. To jedna z tych mądrości, które w dzieciństwie powtarzali nam dziadkowie i rodzice. Nie można mieć im tego za złe, bo najprawdopodobniej próbowali przestrzec nas przed wiarą w magiczną moc zmian. Nie oszukujmy się. Nowy zeszyt do matematyki nie sprawi, że nagle staniemy się Pitagorasem, a różowa grzywka nie uczyni z nas Sylwii Chutnik. Nie wystarczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Choć spodziewałam się czegoś lepszego, to książka zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie. Autorowi udało się stworzyć niesamowity klimat i tajemniczych bohaterów. Nie nastawiajcie się na wartką akcję. To pozycja, którą trzeba się delektować ;).
MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/Kkyt09NpYgU

Choć spodziewałam się czegoś lepszego, to książka zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie. Autorowi udało się stworzyć niesamowity klimat i tajemniczych bohaterów. Nie nastawiajcie się na wartką akcję. To pozycja, którą trzeba się delektować ;).
MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/Kkyt09NpYgU

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przesympatyczna opowieść o dwójce nastolatków. Wątek porwania, wbrew pozorom, opisany został całkiem przyzwoicie. "Emma i Oliver" to historia ze średniej półki. Nie jest zła, ale też nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia ;). W sam raz dla czytelników w wieku 15-17.

MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/aA1OfbtxuC8

Przesympatyczna opowieść o dwójce nastolatków. Wątek porwania, wbrew pozorom, opisany został całkiem przyzwoicie. "Emma i Oliver" to historia ze średniej półki. Nie jest zła, ale też nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia ;). W sam raz dla czytelników w wieku 15-17.

MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/aA1OfbtxuC8

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie spodziewajcie się zawikłanej zagadki, bo na kartach tej książki jej nie znajdziecie. W powieści Alex Marwood chodzi o coś więcej. To świetny dramat psychologiczny. Taki, który zapamiętacie na długo.

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=cXcTHMR37po

Nie spodziewajcie się zawikłanej zagadki, bo na kartach tej książki jej nie znajdziecie. W powieści Alex Marwood chodzi o coś więcej. To świetny dramat psychologiczny. Taki, który zapamiętacie na długo.

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=cXcTHMR37po

Pokaż mimo to


Na półkach:

MOJA WIDEORECENZJA:

https://www.youtube.com/watch?v=Hc4ouYSccng

MOJA WIDEORECENZJA:

https://www.youtube.com/watch?v=Hc4ouYSccng

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzisiejsza recenzja z całą pewnością nie będzie peanem na cześć najnowszej powieści Dawida Waszaka, czyli "Czerwieni obłędu". Uwierzcie mi, że zwracanie uwagi na słabe strony czegokolwiek nie sprawia mi żadnej przyjemności. Wprost przeciwnie - czuję się z tym źle. Szczególnie wtedy, kiedy autor jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Tak sympatycznym, że bez mrugnięcia okiem składa drugą dedykację... na tej samej książce. Dziwne? Dziwne, ale podobne rzeczy przytrafiają mi się codziennie i najprawdopodobniej wynikają z mojego roztrzepania.

"Czerwień obłędu" to pozycja w sam raz na jeden jesienny wieczór. Po pierwsze liczy sobie niecałe dwieście stron, a po drugie napisana jest całkiem przyjemnym językiem. "Połkniecie" ją bardzo szybko. Jeżeli nie jesteście przewrażliwieni na punkcie powtórzeń, na które można przecież trafić także w powieściach najlepszych pisarzy, to całkiem możliwe, że książkę Dawida Waszaka będzie czytało się Wam przyjemnie. Ja (niestety) mam na punkcie powtórzeń i zawiłości składniowych obsesję, dlatego zawsze drażni mnie, jeżeli język konkretnej opowieści nie jest wystarczająco różnorodny, bogaty. Autor "Czerwieni obłędu" ma lekkie pióro. Widać, że pisanie sprawia mu radość. Jego najnowsza książka może i nie jest idealna, ale z całą pewnością to nie wina stylu. Problem tkwi raczej w niewystarczająco dopracowanej warstwie fabularnej.

Wydaje mi się, choć oczywiście mogę być w błędzie, że Dawid Waszak wpadł na pomysł stworzenia "Czerwieni obłędu" i... zaczął pisać. Bez wcześniejszego, solidnego przygotowania. Może nie tyle chodzi o szczegółowe zaplanowanie tego, co będzie działo się na kartach powieści (bo istnieją przecież autorzy, którzy pisują świetne książki nie bawiąc się w tworzenie szczegółowych konspektów), ile o merytoryczne zgłębienie kilku kwestii odgrywających w historii istotną rolę.

Głównym bohaterem "Czerwieni..." jest mieszkający w Jarocinie Dorian Zajda. Mężczyzna przeciętny, ale jednocześnie intrygujący. Drażniący czytelnika swoim zachowaniem, ale zarazem wzbudzający sympatię a przynajmniej... współczucie. Ma prześliczną, kochającą żonę, utalentowanego synka i... pewien problem, do którego za żadne skarby świata nie chce się przyznać. Problem, który nie pozwala mu na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Dorian każdego dnia musi mierzyć się z kotłującymi się w jego głowie myślami. Myślami, które powoli doprowadzają go do szaleństwa. Dorian zaczyna widzieć wydarzenia, które MOGĄ mieć miejsce. Stopniowo popada w obłęd. Obłęd z czerwoną sukienką w tle.

Pomysł na historię jest całkiem ciekawy, ale niestety, co muszę zauważyć z przykrością, został przez Dawida Waszaka wykorzystany w jakichś trzydziestu procentach. Od książek, które koncentrują się na wnętrzu człowieka oczekuję, że pokażą mi to wnętrze z prawdziwym rozmachem, że wyczerpią podjęty temat, skłonią mnie do refleksji. W "Czerwieni obłędu" właśnie tego mi zabrakło. Coś zaczyna się dziać, jednak Dawidowi Waszakowi nie udaje się uchylić zasłon i spojrzeć głębiej. Rozbudowanie wątku problemów psychicznych Doriana mogłoby sprawić, że czytelnicy zapoznaliby się z "Czerwienią obłędu" z o wiele większą przyjemnością. Gdyby... Gdyby... Gdyby... Jak to się mówi? Chyba tak: "Co się stało, to się nie odstanie". No właśnie. Dlatego pozostaje mi mieć nadzieję, że kolejną powieść Dawid Waszak zaplanuje znacznie lepiej :).

Nie chciałabym jednak, żebyście zrozumieli mnie źle. "Czerwień obłędu" to książka mocno średnia, a nie beznadziejna. Hasło zamieszczone na jej okładce nie kłamie - ZOBACZYCIE, jak rodzi się obłęd. Tyle tylko, że tego nie ODCZUJECIE. Jasne, że powieść zasiewa w czytelniku ziarno niepewności, intryguje, jednak w większości przypadków ziarno to nie wykiełkuje. Nie ma do tego odpowiednich warunków. To historia, o której dość szybko zapomnicie.

Cała opowieść rozgrywa się w Jarocinie i... to widać! Autorowi udało się stworzyć bardzo realistyczny obraz kawałka świata, w którym przyszło żyć Dorianowi oraz jego bliskim. I to trzeba docenić.

Dzisiejsza recenzja z całą pewnością nie będzie peanem na cześć najnowszej powieści Dawida Waszaka, czyli "Czerwieni obłędu". Uwierzcie mi, że zwracanie uwagi na słabe strony czegokolwiek nie sprawia mi żadnej przyjemności. Wprost przeciwnie - czuję się z tym źle. Szczególnie wtedy, kiedy autor jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Tak sympatycznym, że bez mrugnięcia okiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/n9NCDFmcEpI?t=5m41s

MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/n9NCDFmcEpI?t=5m41s

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/n9NCDFmcEpI?t=5m41s

MOJA WIDEORECENZJA: https://youtu.be/n9NCDFmcEpI?t=5m41s

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=n9NCDFmcEpI

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=n9NCDFmcEpI

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wobec relacji z podróży pana Janusza Kolasy mam mieszane odczucia. W żadnym wypadku nie neguję tego, że podczas czytania bawiłam się całkiem dobrze, ale jednak nie mogę nie wspomnieć o kilku "usterkach". Od literatury podróżniczej oczekuję przede wszystkim tego, że w ciekawy sposób pokaże mi obcy świat. Co rozumiem przez określenie "ciekawy"? Przede wszystkim lubię, kiedy autor książki tego typu poświęca w niej uwagę zarówno historii opisywanego regionu, jak i temu wszystkiemu, czego próżno szukać w przewodnikach. Zapomnianym miejscom, intrygującym ludziom, fascynującym, niepowtarzalnym przygodom. Jest tylko jeden haczyk. Wszystko to musi być idealnie wyważone i podane ze smakiem. Informacje o przeszłości danych miejsc nie mogą być nudne i encyklopedyczne, a przygody, jakie przeżył autor, powinny wzbudzać emocje.
Podróż pana Janusza Kolasy trwała trzy miesiące i - jak zaznacza sam autor - "była wynikiem nieodpowiedzialności kilku zdawałoby się poważnych facetów". Wszystko zaczęło się od informacji znalezionej przez pana Janusza w Internecie. Było to ogłoszenie o poszukiwaniu załogantów do przeprowadzenia polskiego jachtu z tajlandzkiego portu Phuket, do portu w Gdyni. Zlecenie zapowiadało się na prawdziwą podróż życia. Wkrótce, razem z kilkoma kolegami, pan Kolasa miał wylecieć do Tajlandii, jednak przez liczne i bardzo "zwyczajne" zawirowania losu... znalazł się tam sam, a potencjalna załoga jachtu zrezygnowała z rejsu. Samo życie. W każdym razie pan Janusz postanowił skorzystać z tego, że znalazł się w Azji i zaczął przyglądać się jej nieco bliżej. Oprócz odwiedzenia kilku znanych miejsc, całkiem przypadkowo dotarł również do kompletnie zapomnianych i nie dziwię się, że zdecydował się wszystko opisać i wydać w formie książki.
Jak udało mu się spisanie tego, co przeżył w Azji Południowo-Wschodniej? Moim zdaniem dość przeciętnie, choć oczywiście podziwiam autora. Za co? Za to, że przelał na papier wszystko to, co go spotkało. Sama niejednokrotnie marzyłam o tym, aby utrwalić własne wspomnienia z podróży. Do tej pory mi się nie udało :).
Książkę pana Janusza Kolasy czytało się przyjemnie i szybko. Szczególnie podobały mi się fragmenty dotyczące różnic kulturowych między Polską a Tajlandią i Laosem. Jeżeli lubicie publikacje poświęcone właśnie tej części świata, to raczej nie będziecie rozczarowani.

Dość kłopotliwe jest dla mnie ocenienie języka, jakim została spisana relacja, ponieważ mam przy sobie egzemplarz przedpremierowy, a więc nie poddany korekcie. Panu Januszowi zdarza się całkiem sporo powtórzeń i niejasności stylistycznych. Nie będę ich tutaj wymieniać, bo mam nadzieję, że korektor je wychwycił, jednak muszę przyznać, że zepsuły mi radość płynącą z czytania. Na przyszłość radziłabym panu Januszowi popracować nad warsztatem, bo ćwiczenia tego typu jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
Kolejna kwestia to zdjęcia. Na szczęście w książce ich nie brakuje, co sprawia, że obcowanie z publikacją jest hmmm... "pełne". Kiedy je przeglądałam, od razu przypominała mi się opisana przez pana Janusza historia kupna aparatu. Nie będę jej teraz przywoływać, ale wierzcie mi na słowo - jest intrygująca :).
Podsumowując, myślę, że książkę "Moja podróż po Azji Południowo-Wschodniej" mogę polecić wszystkim tym, którzy mają ochotę poczytać o egzotycznym krańcu świata. Warto jednak pamiętać, że na półkach w księgarniach i antykwariatach znajdziecie wiele lepszych, ale też znacznie gorszych pozycji. To publikacja przeciętna, nie wyróżniająca się z tłumu, co oczywiście nie oznacza, że zła ;). Mam nadzieję, że autor będzie spisywał również swoje kolejne podróże, bo tego typu książki mają jedną istotną wartość - utrwalają obraz świata, który cały czas się zmienia.

Wobec relacji z podróży pana Janusza Kolasy mam mieszane odczucia. W żadnym wypadku nie neguję tego, że podczas czytania bawiłam się całkiem dobrze, ale jednak nie mogę nie wspomnieć o kilku "usterkach". Od literatury podróżniczej oczekuję przede wszystkim tego, że w ciekawy sposób pokaże mi obcy świat. Co rozumiem przez określenie "ciekawy"? Przede wszystkim lubię, kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=Zt3nQxGQdCY

POLECAM! :)

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=Zt3nQxGQdCY

POLECAM! :)

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=k46zn93nfdY

Polecam!!! :)

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=k46zn93nfdY

Polecam!!! :)

Pokaż mimo to

Okładka książki Dwaj żołnierze Börge Hellström, Anders Roslund
Ocena 6,8
Dwaj żołnierze Börge Hellström, An...

Na półkach: ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=yNACSvE7kY8

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=yNACSvE7kY8

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=GhJjF4wMBEM

Opowieść bardzo nastrojowa, urocza i leniwa. Zakończenie powali Was na kolana ;). Warto przeczytać :).

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=GhJjF4wMBEM

Opowieść bardzo nastrojowa, urocza i leniwa. Zakończenie powali Was na kolana ;). Warto przeczytać :).

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=Ag09IpUxBqY

Książkę polecam! :) Marta Trzeciak kolejny raz przeniosła mnie do świata, w którym fikcja miesza się z rzeczywistością. Jak zawsze ciekawy pomysł na opowieść i bardzo dobra realizacja.

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=Ag09IpUxBqY

Książkę polecam! :) Marta Trzeciak kolejny raz przeniosła mnie do świata, w którym fikcja miesza się z rzeczywistością. Jak zawsze ciekawy pomysł na opowieść i bardzo dobra realizacja.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=mdWaxugj5mY

"Z jednym wyjątkiem" to kryminał, który zajmuje czytelnika na przynajmniej kilka godzin. Gwarantuję, że rozwiązanie zagadki Was zaskoczy ;).

MOJA WIDEORECENZJA: https://www.youtube.com/watch?v=mdWaxugj5mY

"Z jednym wyjątkiem" to kryminał, który zajmuje czytelnika na przynajmniej kilka godzin. Gwarantuję, że rozwiązanie zagadki Was zaskoczy ;).

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

MOJA WIDEORECENZJA DOSTĘPNA TUTAJ: https://www.youtube.com/watch?v=WgSR1HQcOQo

"Nie ma nieba" to moim zdaniem najlepsza książka pani Kosowskiej. Ciężko jest mi wyobrazić sobie, że mogłaby nie przypaść komuś do gustu.

MOJA WIDEORECENZJA DOSTĘPNA TUTAJ: https://www.youtube.com/watch?v=WgSR1HQcOQo

"Nie ma nieba" to moim zdaniem najlepsza książka pani Kosowskiej. Ciężko jest mi wyobrazić sobie, że mogłaby nie przypaść komuś do gustu.

Pokaż mimo to