-
Artykuły
Rękopis „Chłopów” Władysława Stanisława Reymonta na liście UNESCOAnna Sierant1 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 21 czerwca 2024LubimyCzytać406 -
Artykuły
Wejdź do świata, który przyspiesza bicie serca. Najlepsze kryminały w StorytelLubimyCzytać1 -
Artykuły
W poszukiwaniu autentyczności. Idea przewodnia i pierwsi goście 16. Festiwalu Conrada ogłoszeniLubimyCzytać1
Biblioteczka
2012
2016-06-20
"Myślisz? Posłuchaj mojej rady i nigdy nie czekaj, żeby pomyśleć; najpierw mów, a potem myśl, to moja recepta, choć prawdę mówiąc, nie sądzę, żebym w ogóle myślała. To obyczaj bojaźliwych".
W końcu znalazłam postać wykazującą chociaż minimalne zrozumienie dla mojego trudnego charakteru choleryka - ja najpierw wrzeszczę, a później zadaję pytania. Mama mi od dziecka do łba tłukła, że najpierw trzeba myśleć, a później gadać, ale nie zawsze udaje mi się stosować ten przepis w praktyce, Lady Knollys była podobnego temperamentu.
Trudno stwierdzić czego się po tej książce spodziewałam, może historii podobnej do życiorysu Jane Eyre, ale nawet przy takich starociach "Stryj Silas" to opowieść bardzo, ale to bardzo wolno rozkręcająca się. Jestem miłośniczką tego typu tematów, ale w połowie trochę wymiękłam, bo do 500 strony nie będzie się działo nic szczególnego.
Początek nakręcała głównie Madame de la Rougierre i chwała jej za to, ale środek mimo moich szczerych chęci ciut przynudzał. W pewnym momencie atmosfera jednak zacznie się zagęszczać, zrobi się mrocznie (i wcale nie dlatego, że Silas nie zapłacił rachunku za prąd!), w końcu zacznie się coś dziać! Końcówka warta była czasu poświęconego na tę książkę.
Polecam głównie miłośnikom kurzu i pajęczyn, resztę może zanudzić na śmierć i nie dotrwają do końcówki, która mogłaby im to wynagrodzić.
"Myślisz? Posłuchaj mojej rady i nigdy nie czekaj, żeby pomyśleć; najpierw mów, a potem myśl, to moja recepta, choć prawdę mówiąc, nie sądzę, żebym w ogóle myślała. To obyczaj bojaźliwych".
W końcu znalazłam postać wykazującą chociaż minimalne zrozumienie dla mojego trudnego charakteru choleryka - ja najpierw wrzeszczę, a później zadaję pytania. Mama mi od dziecka do łba...
2018-12-16
Najpierw niespodzianki.
Pierwsza niespodzianka - "Kolęda czyli opowieść o duchu" to znana mi już "Opowieść wigilijna", więc do przeczytania miałam tylko "Świerszcza za kominem".
Więcej niespodzianek nie odnotowano, niestety. Chociaż za małe zaskoczenie można przyjąć fakt, że historia z hałasującym owadem w tle nie jest zbyt świąteczna. Ta odsłona bajeczek z morałem, o których okładkowa zachwalajka mówi: "cudowne opowieści, tchnące ciepłem i namiętną troską o słabych i potrzebujących", była nudna. Nie cudowna, nie pozytywnie i świątecznie nastrajająca, ani nawet na siłę umoralniająca jak ta o strasznych wigilijnych duchach. Banalna i właściwie o niczym ważnym.
Na szczęście była to ostatnia odsłona mojego osobistego dramatu z Dickensem w roli głównej, więcej popisów ignorancji w temacie klasyki literatury w najbliższym czasie nie przewiduje się.
Najpierw niespodzianki.
Pierwsza niespodzianka - "Kolęda czyli opowieść o duchu" to znana mi już "Opowieść wigilijna", więc do przeczytania miałam tylko "Świerszcza za kominem".
Więcej niespodzianek nie odnotowano, niestety. Chociaż za małe zaskoczenie można przyjąć fakt, że historia z hałasującym owadem w tle nie jest zbyt świąteczna. Ta odsłona bajeczek z morałem, o...
2018-10-15
Charles Dickens oczywiście jest mi znany. "Opowieść wigilijna" była moją lekturą szkolną, "Przygody Oliwera Twista" przeczytałam jeszcze jako nastolatka, ale "Klub Pickwicka" mnie wykończył. Za pierwszym razem poległam około setnej strony, ale należę do osób upartych, po 10 latach ponowiłam zmagania licząc na to, że dorosłam już do tej książki. Niestety, w okolicy końca pierwszego tomu porzuciłam nadzieję, że ta historia mnie pochłonie.
Ja się na tym nie znam, nie bierzcie sobie mojej opinii do serca, ale to "arcydzieło humoru" przytłoczyło mnie. Za dużo dla mnie tego wszystkiego było, nie potrafiłam zmusić się do skupienia uwagi na tych wszystkich historyjkach, a perypetie przeżywane przez głównych bohaterów częściej zwyczajnie mnie nudziły, chociaż muszę uczciwie przyznać, że kilka z nich miało wzruszające momenty. Tyle, że to nie wystarczyło.
To nie jest tak, że ja nie lubię staroci, wręcz przeciwnie - uwielbiam. Z autorem też nie miałam wcześniej problemu. "Klub Pickwicka" po prostu do mnie nie przemawia. Sprawdzę jednak jak sprawa się ma z innymi dziełami autora.
Charles Dickens oczywiście jest mi znany. "Opowieść wigilijna" była moją lekturą szkolną, "Przygody Oliwera Twista" przeczytałam jeszcze jako nastolatka, ale "Klub Pickwicka" mnie wykończył. Za pierwszym razem poległam około setnej strony, ale należę do osób upartych, po 10 latach ponowiłam zmagania licząc na to, że dorosłam już do tej książki. Niestety, w okolicy końca...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-02
"Człowiek badający naturę staje się równie bezlitosny jak ona".
Gdzieś na odległej od siedzib ludzkich wyspie, doktor Moreau prowadzi swoje badania. Edward Prendick trafił w to miejsce zupełnym przypadkiem i raczej nie był przygotowany na to, co go tam czekało. Może jednak statek, który uratował rozbitka, nie był jego ratunkiem?
Nauka wymaga ofiar. Pozostają jednak pytania, na ile badacz może sobie pozwolić w imię swoich teorii i kiedy przekroczona zostaje granica oddzielająca badania od nieetycznych eksperymentów. "Wyspa doktora Moreau" porusza te i wiele innych, równie zajmujących tematów. Co decyduje o naszym człowieczeństwie, jak wielki wpływ na zachowanie ma instynkt, w jaki sposób tworzy się społeczeństwo i jak jednostki odnoszą się do ustanowionych w nim praw - dla mnie te aspekty były najważniejsze, ale pewnie można wyciągnąć z tej historii wiele więcej.
Mimo niewielkiej objętości książka ta zrobiła na mnie spore wrażenie.
"Człowiek badający naturę staje się równie bezlitosny jak ona".
Gdzieś na odległej od siedzib ludzkich wyspie, doktor Moreau prowadzi swoje badania. Edward Prendick trafił w to miejsce zupełnym przypadkiem i raczej nie był przygotowany na to, co go tam czekało. Może jednak statek, który uratował rozbitka, nie był jego ratunkiem?
Nauka wymaga ofiar. Pozostają jednak...
2018-09-27
"Pewnego wieczoru - pierwszy z pocisków był już wtedy o niespełna dziesięć milionów mil od Ziemi - wyszedłem z żoną na przechadzkę. Niebo było wygwieżdżone i pokazywałem jej znaki Zodiaku, a potem Marsa, jasny punkcik wspinający się powoli coraz wyżej, ku zenitowi, punkcik, na który patrzyło w tej chwili tyle potężnych teleskopów. Noc była ciepła. [...] Wszystko tu wydawało się takie spokojne, takie bezpieczne".
A później przyleciały ufoludki i wszystko zepsuły.
Pewnej zwyczajnej nocy na ziemię spada niezidentyfikowany obiekt. Początkowo okoliczni mieszkańcy nie wydają się być tym faktem specjalnie zaniepokojeni, a nawet postanawiają wysłać poselstwo w celu przywitania przybyszów z obcej planety. Niestety, Marsjanie nie chcieli się z nimi zaprzyjaźnić...
"Wojna światów" H. G. Wellsa to klasyka powieści science fiction. Motyw ataku kosmitów na naszą planetę jest już przemielony na dziesiątki sposobów, więc opowiedziana w książce historia może wydawać się w pierwszej chwili bardzo prosta. Należy jednak sobie uświadomić, że "Wojna światów" została wydana w 1898 roku! Strzelania laserami z oczu nie będzie.
Książka napisana jest w taki sposób, że obcowanie z nią sprawiło mi dużą przyjemność.
"Pewnego wieczoru - pierwszy z pocisków był już wtedy o niespełna dziesięć milionów mil od Ziemi - wyszedłem z żoną na przechadzkę. Niebo było wygwieżdżone i pokazywałem jej znaki Zodiaku, a potem Marsa, jasny punkcik wspinający się powoli coraz wyżej, ku zenitowi, punkcik, na który patrzyło w tej chwili tyle potężnych teleskopów. Noc była ciepła. [...] Wszystko tu wydawało...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-12
Kto by pomyślał, że w 1847 roku mogła zostać wydana tak porywająca powieść. Przynajmniej ja kiedyś tak myślałam, wydawało mi się, że książki Brontë czy Austen to starocie i na pewno mi się nie spodobają. Głupia byłam, nie ma co. Dobrze, że w końcu się ocknęłam, bo nigdy bym nie poznała tej może i dziwnej, ale przede wszystkim bardzo interesującej historii dziewczyny, zwanej Jane Eyre.
Wydawałoby się, że nie można wymyślić nic zaskakującego w klasycznym motywie miłości guwernantki do swojego pana, w końcu to motyw tak oklepany, że z zamkniętymi oczami można przewidywać każdy kolejny ruch bohaterów. Gdybym się na to porwała w przypadku tej książki, to pewnie byłaby ze mnie taka wróżka, jak z pana Rochestera Cyganka.
Od samego początku historia Jane wciągnęła mnie tak, że ciężko mi było się oderwać. Przeżywałam razem z nią pobyt u ciotki Reed, wygnanie do Lowood, wyjazd do Thorfield Hall oraz każde późniejsze wydarzenie. Nie nudziłam się ani chwili, ani razu nie wywróciłam oczu myśląc „co za słodycz”, bo czego jak czego, ale cukierkowatości to w tej książce jest niewiele.
Najlepsze w postaci Jane Eyre było to, że nie była idealna, piękna i na wskroś dobra. Miała charakterek i potrafiła pokazać pazury, za co ją szczerze uwielbiałam, bo chodzące ideały i wiecznie poświęcające się dla innych panienki, trochę działają mi na nerwy w trakcie czytania. A Jane potrafiła tupnąć nogą i wygarnąć, co jej leżało na sercu.
Rochestera z jednej strony nienawidziłam, bo od początku zdawał sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji i mimo to brnął w nią dalej, ciągnąc Jane za sobą w otchłań. Z drugiej strasznie mu współczułam. Szczególnie po tym jak się wyjaśniło, że starszy brat z ojcem jego kosztem chcieli osiągnąć własne korzyści, co było okrutne i niesprawiedliwe.
Piękna książka, do której na pewno wrócę jeszcze nie raz.
Kto by pomyślał, że w 1847 roku mogła zostać wydana tak porywająca powieść. Przynajmniej ja kiedyś tak myślałam, wydawało mi się, że książki Brontë czy Austen to starocie i na pewno mi się nie spodobają. Głupia byłam, nie ma co. Dobrze, że w końcu się ocknęłam, bo nigdy bym nie poznała tej może i dziwnej, ale przede wszystkim bardzo interesującej historii dziewczyny,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10
Jedni mówią, że to wdzięczna historia o tym jak pozory potrafią mylić, a pierwsze wrażenie nie zawsze jest zgodne z prawdą. Brzmi trochę zbyt idealnie.
Inni uważają ją za nudną opowieść o polowaniu na męża, jako jedynym słusznym celu w życiu każdej dorastającej panny. To znów wydaje się być zbyt złośliwe.
Moim zdaniem Jane Austen stworzyła powieść bardziej społeczno-obyczajową niż romans. Przybliżyła nam obraz społeczeństwa tamtych lat, wartości jakie były wtedy cenione oraz problemy z jakimi musiały się borykać ówczesne rodziny.
A niewątpliwie problemem było posiadanie wtedy pięciu dorastających córek (o braku męskiego potomka i prawie majoratu, które wisiało nad rodziną jak miecz Damoklesa, nie wspominając).
Mówimy przecież o czasach, kiedy starą panną stawało się zaraz po debiucie w towarzystwie (jeżeli oczywiście nie zaowocował on usidleniem męża), a każda dziewcząt do pożądanego rychłego zamążpójścia wymagała posiadania kuszącego posagu, uroczej oprawy i wielu zalet.
Jakże inne były wtedy wytyczne, którymi kierowali się kawalerowie szukający żony. Panna powinna być młoda, piękna, z dobrym posagiem i we wszystkim przyznawać rację swojemu mężowi. Własne zdanie, ambicje czy chęć kierowania swoim życiem nie były w cenie. Wygadana, inteligentna panna znająca swoją wartość to był materiał na katastrofę (zwaną staropanieństwem).
Jeżeli chodziło o męża to wymagania były mniejsze - najlepiej żeby był bogaty i utytułowany, akurat wiek w przypadku płci męskiej znaczenia nie miał wcale, a uroda stanowiła tylko miły dodatek do tytułu, nieobowiązkowy rzecz jasna.
Życie w naszych czasach różni się diametralnie od tego, które prezentuje nam autorka w swojej książce. Podejrzewam, że zostałabym w tamtym świecie wykluczona z towarzystwa za szerzenie swoich poglądów. Jednak czasami lubię zajrzeć w przeszłość, nawet jeżeli nie wszystko mi się w niej podoba.
Na koniec dodam tylko, że moim ulubionym bohaterem w tej książce nie był wcale słynny pan Darcy. Uwielbiam pana Benneta, ten człowiek to dopiero miał cierpliwość do swojej głupiutkiej żony i licznego potomstwa :)
Jedni mówią, że to wdzięczna historia o tym jak pozory potrafią mylić, a pierwsze wrażenie nie zawsze jest zgodne z prawdą. Brzmi trochę zbyt idealnie.
Inni uważają ją za nudną opowieść o polowaniu na męża, jako jedynym słusznym celu w życiu każdej dorastającej panny. To znów wydaje się być zbyt złośliwe.
Moim zdaniem Jane Austen stworzyła powieść bardziej...
2012-11
„Rozważna i romantyczna” to opowieść o dwóch siostrach, które mają zupełnie odmienne charaktery i każda z nich na swój sposób przeżywa miłosne perypetie.
Wiem, nic odkrywczego w powyższym zdaniu nie ma, ale w końcu nawet sam tytuł dokładnie mówi z czym będziemy mieli przyjemność :)
Starsza siostra Eleonora to ostoja spokoju i rozwagi, w jej życiu nic nie dzieje się przypadkiem, zawsze jest opanowana i zdyscyplinowana.
Młodsza Marianna to oczywiście przeciwieństwo starszej siostry, impulsywna, działająca pod wpływem chwili i emocji, nie potrafi trzymać języka za zębami. Dyscyplina i opanowanie są dla niej zupełnie obce.
Żadnej z postaw autorka nie ukazuje jako godnej jednoznacznej pochwały czy nagany, jednak odniosłam wrażenie, że to jednak Mariannie bardziej się „oberwało” i stąd wnioskuję, że postawa Eleonory była bardziej wartościowa dla autorki, co mnie wcale nie dziwi. Naiwność Marianny momentami była wręcz żenująca, aż się prosiło żeby dostała lekcję od życia.
Mimo różnic siostrzana więź jest silna i z czasem rozważna Eleonora uczy się okazywania uczuć, a romantyczna Marianna staje się bardziej opanowana. Szok, niedowierzanie i pełne zaskoczenie, prawda? :)
Wszystko tym razem kręci się wokół zaręczyn, dotrzymywania obietnic, pozycji w towarzystwie i szukania odpowiednich partii, tego co wypada lub nie i tym podobnych tematów. Do tego dodana szczypta moralizatorstwa w wydaniu Jane Austen i to chyba by było na tyle.
Zabrakło mi trochę tego humoru, który był plusem „Dumy i uprzedzenia”. Jedynie pan Palmer i jego specyficzne podejście do życia było elementem wywołującym mój uśmiech.
„Rozważna i romantyczna” to opowieść o dwóch siostrach, które mają zupełnie odmienne charaktery i każda z nich na swój sposób przeżywa miłosne perypetie.
Wiem, nic odkrywczego w powyższym zdaniu nie ma, ale w końcu nawet sam tytuł dokładnie mówi z czym będziemy mieli przyjemność :)
Starsza siostra Eleonora to ostoja spokoju i rozwagi, w jej życiu nic nie dzieje się...
2012-11
"Perswazje" to niewątpliwie piękna opowieść o miłości, która jest tak silna, że trwa mimo wielu przeciwności. W książkach Jane Austen nie znajdzie się szalonych uczuć, eksplozji namiętności czy płomiennych romansów.
Również w "Perswazjach" główna bohaterka, Anna Elliot, wydaje się być aż za łagodna, jej uczucia bardzo subtelne, a zachowanie przesadnie grzeczne. Czasem człowiek ma ochotę wrzasnąć: walcz o swoje, nie daj się tak wykorzystywać!
Mimo wszystko jednak opowieść o jej życiu i uczuciu do kapitana Wentwortha ma swój urok i po wejściu w ten świat, trudno się z niego uwolnić. Czasami żałuję, że nie można się przenieść chociaż na chwilę w tamte czasy, żeby samemu zobaczyć jak wyglądało życie pełne tych wszystkich konwenansów.
"Perswazje" to niewątpliwie piękna opowieść o miłości, która jest tak silna, że trwa mimo wielu przeciwności. W książkach Jane Austen nie znajdzie się szalonych uczuć, eksplozji namiętności czy płomiennych romansów.
Również w "Perswazjach" główna bohaterka, Anna Elliot, wydaje się być aż za łagodna, jej uczucia bardzo subtelne, a zachowanie przesadnie grzeczne. Czasem...
Pewnie znów załapię czytelniczego minusa, ale nie lubię "Wichrowych wzgórz". To powieść, z której sączy się jad, a mrok przeszywa do szpiku kości. Czytałam ją w swoim życiu dwa razy i za każdym razem miałam podobne odczucia. Działa ona na mnie depresyjnie i chyba już nigdy w życiu po nią nie sięgnę.
Heathcliff to socjopata, który kojarzy mi się tylko z gniewem i pogardą dla drugiego człowieka, a Katarzyna Linton to rozpieszczona, apodyktyczna małpa. Szczerze mówiąc to ja w ogóle nie wierzę w tę całą "miłość", która ich rzekomo łączyła. "Wichrowe wzgórza" to dla mnie absolutnie nie jest książka o miłości. To prędzej studium toksycznego związku i pokaz ludzkiej zawziętej złośliwości. Wcale mnie nie dziwi, że w Polsce w 1929 roku wydano tę powieść pod tytułem "Szatańska miłość".
Zapewne i takie książki są ludzkości potrzebne, w końcu to klasyka literatury światowej, ale bywam odporna na argumenty, jak już mi się coś nie spodoba.
Pewnie znów załapię czytelniczego minusa, ale nie lubię "Wichrowych wzgórz". To powieść, z której sączy się jad, a mrok przeszywa do szpiku kości. Czytałam ją w swoim życiu dwa razy i za każdym razem miałam podobne odczucia. Działa ona na mnie depresyjnie i chyba już nigdy w życiu po nią nie sięgnę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toHeathcliff to socjopata, który kojarzy mi się tylko z gniewem i pogardą...