-
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać1 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant2 -
Artykuły
Zwyciężczyni Bookera ścigana przez indyjski rząd. W tle kontrowersyjne prawo antyterrorystyczneKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
Pomysł na tę książkę jest na pewno lepszy, niż w książkach typu "Pięćdziesięciu wielkich filozofów". O ile w tych drugich lakoniczność nie przystaje do poruszanych tematów i czyni te książki ułomnymi słownikami, tak tutaj streszczanie pojedynczych koncepcji na 4-5 nieobfitych treściowo stronach ma dużo więcej sensu.
Omówienia są całkiem niezłe, zaś omawiane idee rozciągają się od epistemologii, przez filozofię umysłu, etykę, logikę, estetykę, ontologię, filozofię polityki, aż po... ekonomię (nie pytajcie mnie). Dobór tematów podyktowany jest potrzebą "bycia na czasie", stąd filozofii starożytnej, czy średniowiecznej, jest tyle, co kot napłakał, za to mamy np. teorię gier, która jeszcze ostatnio była działem matematyki, a nie problemem filozoficznym, ale może uległem słynnemu efektowi Mandeli (nie, na szczęście nie jest on omawiany w tej książce). Nie narzekam na ten nacisk na współczesność, fajnie, że jest sporo koncepcji z filozofii analitycznej, no ale jednak wypadałoby trzymać się filozofii.
Autor chyba bał się użyć słów "metafizyka" i "ontologia", więc argumenty za istnieniem Boga wrzucił po prostu do działu "religia", tak jakby był taki dział filozofii. Oczywiście takie czepialstwo można mnożyć w nieskończoność i np. stwierdzić, że problem z zakresu filozofii języka to nie problem logiczny, ale mnożenie pojęć zabiłoby ducha książki, którego istotą ma być prostota i lekkość.
Dobre na prezent dla licealisty. Dorosła osoba, która nie miała żadnej styczności z filozofią, też skorzysta. Filozof – no niezbyt.
Pomysł na tę książkę jest na pewno lepszy, niż w książkach typu "Pięćdziesięciu wielkich filozofów". O ile w tych drugich lakoniczność nie przystaje do poruszanych tematów i czyni te książki ułomnymi słownikami, tak tutaj streszczanie pojedynczych koncepcji na 4-5 nieobfitych treściowo stronach ma dużo więcej sensu.
Omówienia są całkiem niezłe, zaś omawiane idee rozciągają...
Theodor Adorno, niemiecki filozof i socjolog, znany jest przede wszystkim jako przedstawiciel szkoły frankfurckiej, neomarksista i współtwórca teorii krytycznej. Wrogość Adorna wobec wolnego rynku nie oznacza jednak, że myśliciel ten nie miał zupełnie nic ciekawego do powiedzenia. Dowodem tego jest broszura „Nowy prawicowy radykalizm”, stanowiąca zapis jego wykładu, który wygłosił w kwietniu 1967 roku na Uniwersytecie Wiedeńskim.
Adorno był głośnym krytykiem kultury masowej, której przypisywał zautomatyzowany charakter i niszczenie autentycznej, dawnej kultury rozrywkowej i kultury wysokiej, oraz którą uważał za przedłużenie kapitalistycznego systemu produkcji. Przed II wojną światową pracował w Instytucie Badań Społecznych, który po dojściu Hitlera do władzy został zamknięty, a on sam rok później musiał uciekać z kraju ze względu na swoje żydowskie korzenie. Podjął się badań empirycznych w USA i stworzył koncepcję osobowości autorytarnej, czyli takiej, która ze względu na pewien określony zestaw cech, skłonna jest wyznawać antydemokratyczne ideologie i jest podatna na populizm. Doświadczył więc nie tylko narodowego socjalizmu na własnej skórze, ale badał go również naukowo.
Zdaniem Adorna faszyzm nigdy nie miał rozbudowanej teorii, a jego ideologia była rozwodniona i wiele jego postulatów miało charakter doraźny. Widać to było zwłaszcza we Włoszech Mussoliniego, które na początku prowadziły politykę stosunkowo wolnorynkową i wyśmiewały rasizm Hitlera, by stać się potem państwem na wskroś etatystycznym i realizującym politykę rasową narzuconą przez sojuszniczą Trzecią Rzeszę.
Filozof był zdania, że faszyzm skupiał się głównie na panowaniu nad psychiką mas i że propaganda była w nim poniekąd celem samym w sobie. To w propagandzie skrajnie prawicowi liderzy znajdują ujście dla swoich fantazji związanych z wizją jakiejś zbliżającej się katastrofy. Z kolei masy, dzięki niej, utożsamiają się z liderami, którzy epatują dynamizmem, sprawczością i nastawieniem na konflikt w stopniu niedostępnym dla przeciętnego człowieka. Liderzy, by wykonać pierwszy krok w tworzeniu podziałów społecznych, muszą się charakteryzować ekstremalnie niskim poziomem empatii – wtedy dopiero mniej zaburzeni naśladowcy zbierają się na odwagę do praktykowania wszelkich destruktywnych sposobów postępowania.
Na temat zachowań powojennych skrajnych prawicowców, oprócz tych twierdzeń o charakterze ogólnym, padło też w wykładzie sporo szczegółowych obserwacji. Przede wszystkim muszą oni kompensować sobie brak realnego zagrożenia komunizmem, więc podciągają pod słowo komunizm, co popadnie i walczą z wyobrażonym wrogiem. Podobnie z antysemityzmem, który przetrwał samych Żydów i dotyka ich widmowej postaci. Nie przeciwdziała temu nawet tabu i prawne ściganie za antysemityzm, bo polityczna poprawność owocuje mistrzowskim wyćwiczeniem sztuki aluzji. Antysemici puszczają do siebie oko, używając fraz w rodzaju „sami wiecie kto”. Czasem wystarczy powiedzieć „żydowsko brzmiące” nazwisko i już wszyscy wtajemniczeni wiedzą, co mają myśleć. We współczesnej Polsce antysemici często, mając na myśli Żydów, mówią o Rzymianach, w nawiązaniu do jałowego sporu o to, kto ukrzyżował Chrystusa.
W tych postawach pewności dodaje im strategia zwana po niemiecku „metodą salami”, czyli po prostu pseudonaukowa pedanteria. Polega to na atakowaniu powszechnie uznawanych faktów i ich podważaniu w całości, czepiając się detali. Przykładem może być stwierdzenie, że podczas Holocaustu zamordowano 5,5 miliona żydów, a nie 6 mln. Potem się okazuje, że 4 miliony, a nie 5, aż w końcu można się od głosicieli takich też dowiedzieć, że nikt nie został zamordowany, a potem, że to w ogóle Żydzi mordowali i Holocaust był im na rękę, bo założyli „państwo w Palestynie”.
Podobnie przewrotnymi technikami są też wyciąganie z kontekstu (niemieckie „Za Hitlera, zanim zaczął wojnę, było dobrze” i nasze rodzime „Za Hitlera były mniejsze podatki”), wybiórczy konkretyzm i formalizm prawny. Ten drugi polega na oczekiwaniu od adwersarzy znajomości mało istotnych i trudnych do zweryfikowania „faktów” i traktowanie ich jako całkowicie niekompetentnych, gdy nie wiedzą co i gdzie powiedział jakiś rabin albo jakiś Ukrainiec. Żeby było zabawniej, często taki „podstawowy fakt” okazuje się w ogóle nie być faktem. Trzeci zaś to powoływanie się na prawo przy głoszeniu nacjonalistycznych, konfliktogennych tez np. uważano, że Zachodnie mocarstwa dobrowolnie podpisały traktat monachijski i on dalej obowiązuje, więc Niemcy mogą mieć słuszne roszczenia do Kraju Sudeckiego.
Charakterystyczny dla skrajnej prawicy jest też antyamerykanizm i ogólna niechęć do „plutokratycznych narodów”, co łączyło się z narzekaniem na imigrantów, mimo realnego zapotrzebowania na ich pracę, czy z wyprzedawaniem niemieckiej gospodarki zachodniemu kapitałowi, a u nas polskiej gospodarki między innymi niemieckiemu.
Oprócz tego warto wspomnieć, że mimo bycia ruchem wrogim wolności, skrajna prawica lubi przedstawiać się jako stająca w obronie tejże wolności. Lubuje się również w używaniu różnych wariacji wyrażenia Goebbelsa „partie systemowe” – w realiach powojennych były to dla prawicujących Niemców partie, którym licencji udzieliły mocarstwa okupacyjne, w Polsce popularne dla pewnych środowisk były wyrażenia „partie postkomunistyczne”, „partie okrągłostołowe”, czy „banda czworga”.
Nie sposób też nie wspomnieć o przywiązywaniu nadmiernej wagi do symboli, czego świetnym przykładem jest poseł pewnej polskiej prawicowej partii, który zniszczył własność prywatną w postaci choinki, bo wisiały na niej bombki z nieodpowiadającymi mu obrazkami. Tenże sam poseł objawiałby też typową, według rozważań Adorna, sadystyczną radość z wymierzania kar i krytyki, co szczególnie było widać w publicznie wyartykułowanych marzeniach o „batożeniu gejów”. W niemieckim wariancie była to mocna krytyka zwykłych Niemców uznających granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Przykłady można mnożyć, ale mijałoby się to z celem recenzji, jakim jest zachęcenie do lektury Adorna, tym bardziej że wydaje się, że jego tło biograficzne nadaje jego twierdzeniom pewnej powagi. Z drugiej strony fakt, że zabrakło mu obiektywizmu, by odnieść wyniki swoich badań również do lewicowego radykalizmu, nakazuje pewną dozę sceptycyzmu przy ocenie jego tez, chociaż niekoniecznie je przekreśla i moim zdaniem wciąż warto się nad nimi uczciwie pochylić.
Theodor Adorno, niemiecki filozof i socjolog, znany jest przede wszystkim jako przedstawiciel szkoły frankfurckiej, neomarksista i współtwórca teorii krytycznej. Wrogość Adorna wobec wolnego rynku nie oznacza jednak, że myśliciel ten nie miał zupełnie nic ciekawego do powiedzenia. Dowodem tego jest broszura „Nowy prawicowy radykalizm”, stanowiąca zapis jego wykładu, który...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bertrand de Jouvenel to bardzo ciekawa postać. Socjalista, który został liberałem, by potem znów stać się socjalistą, a jeszcze później znów liberałem.
Jego poszukiwania prawdy zaskarbiły mu szacunek Friedricha Hayeka, który zaprosił go do prestiżowego stowarzyszenia Mont Pelerin, zrzeszającego myślicieli i działaczy liberalnych. Traktat o władzy, wydany oryginalnie po francusku w 1945 roku, to jego najważniejsze dzieło, a w Polsce ukazało się w 2013 roku. Bezpośrednią inspiracją dla napisania tej książki była bez wątpienia II wojna światowa, której rozmiary i charakter były czymś niewyobrażalnym przed jej wybuchem, ale co zdaniem autora jest w gruncie rzeczy logiczną konsekwencją długiego procesu ewolucji koncepcji władzy.
Różne i na pierwszy rzut oka przeciwstawne teorie np.wywodzą się w rzeczywistości z tego samego pnia: idei suwerenności tj. idei, że istnieje gdzieś prawo, któremu podlegają wszystkie inne prawa. Władza ma stanowić emanację naczelnego suwerena, niezależnie czy jest nim Bóg, czy społeczeństwo. Musi być wcieleniem jego woli, a jej legitymizacja jest wprost proporcjonalna do zakresu, w jakim te warunki są spełnione. Oznacza to, że można potencjalnie wskazać dla danego państwa i momentu historycznego czy władca spełnia jakieś religijne, czy społeczne kryteria. Wielu teoretyków suwerenności opracowywało sposoby ograniczenia władzy, ale prędzej czy później takie teorie suwerenności traciły swoją moc kierowania na dany cel, jakimi były zgodność z wolą boską, czy służenie dobru powszechnemu. Stawały się zaledwie retorycznymi i symbolicznymi odskoczniami dla władzy, dostarczającymi jej pomocy niewidzialnego suwerena, z którym się zaczynała utożsamiać. Władca twierdził, że jego własna wola to wola Boga, czy społeczeństwa i zamiast im służyć, sam stawał się ostatecznym wyznacznikiem tego, co dobre, sprawiedliwe itd.
Teoria boskiej suwerenności w czasach jej świetności (XI-XIV w.), to głównie powtarzanie formuły św. Pawła, że „każda władza pochodzi od Boga”, ale nie w celu podporządkowania ludzi władzy, a raczej władzy Bogu. Jak przekonuje de Jouvenel, średniowieczna władza była najczęściej dzielona z innymi instytucjami, ograniczona i przede wszystkim nie była suwerenna. Tzn. hierarchicznie może król i był najważniejszy, ale nie był traktowany jako źródło i twórca praw „niższych” np. ustanowionych przez różne formy zgromadzeń właścicieli ziemskich, czy po prostu prawo zwyczajowe. Monarcha sam podlegał różnym prawom i nie mógł ich zmienić – w pewnym sensie można powiedzieć, że to spontaniczne i organicznie uformowane prawo było suwerenem.
Władcy dążący do zwiększenia swojej potęgi musieli wejść w konflikt z teorią boskiej suwerenności, by móc wyrwać się spod jarzma Kościoła. Tak zrobiono miejsce dla teorii suwerenności ludu (Marsyliusz z Padwy) i z czasem nawet jezuici (Mariana, Bellarmin, Suarez), zaczęli zaprzeczać idei bezpośredniego namiestnictwa danego ludziom od Boga, głosząc, że to wspólnota ustanawia władzę. Z kolei wspólnotę według nich stanowi wyrażona lub dorozumiana konwencja.
Nie będzie przesadą stwierdzenie autora, że koncepcja umowy społecznej miała już dość zaawansowany kształt 100 lat przed Janem Jakubem Rousseau. De Jouvenel omawia szczegółowo jego wpływ, a także Hobbesa, Spinozy, Fichtego, czy Hegla, na rozwój przekonania, że władcy realizują wolę ludu. Oczywiście przybiera to czasem absurdalne kształty i infantylne tłumaczenia, że jak władca robi coś źle, to realizuje prywatne interesy, a jak robi coś dobrze, to wtedy jest spełnieniem jakiejś Woli Powszechnej pisanej wielkimi literami.
Teoria Bożej suwerenności, czy pierwsze wersje teorii suwerenności ludu były koncepcjami nominalistycznymi. Oznacza to, że traktowały społeczeństwo jako zbiór jednostek, co gwarantowało w jakimś zakresie ochronę ich praw. Z czasem jednak, nie bez małego wpływu organicznych teorii społeczeństwa, budujących fałszywe analogie między biologią a naukami społecznymi, nominalizm ustąpił na rzecz tzw. realizmu metafizycznego. Potocznie realizm kojarzy nam się z jakimś zdrowym rozsądkiem, tymczasem tutaj oznacza to coś możliwie najbardziej odległego zdrowego rozsądku mianowicie przekonanie, że byty ogólne istnieją w jakiś realny sposób. W zastosowaniu realizmu metafizycznego do społeczeństwa uznajemy społeczeństwo za jakiś byt istniejący wręcz samodzielnie, niezależnie od jednostek, rządzący się jakimiś własnymi prawami, celami i wartościami.
Dość powiedzieć, że rewolucja francuska, a potem wojny napoleońskie rozprzestrzeniły po Europie realistyczną koncepcję społeczeństwa, którą podchwycili szczególnie niemieccy idealiści i wzniecili nacjonalizmy, których skutki poznaliśmy zwłaszcza w I połowie XX wieku.
Zarysowałem tu tylko jeden z wielu wątków obecnych w książce, więc jeśli chcecie przyjrzeć się szczegółom tego, co tu zreferowałem, oraz chcecie poznać więcej teorii władzy, historię rozwoju demokracji czy prób ograniczania władzy, to zachęcam do lektury.
Bertrand de Jouvenel to bardzo ciekawa postać. Socjalista, który został liberałem, by potem znów stać się socjalistą, a jeszcze później znów liberałem.
Jego poszukiwania prawdy zaskarbiły mu szacunek Friedricha Hayeka, który zaprosił go do prestiżowego stowarzyszenia Mont Pelerin, zrzeszającego myślicieli i działaczy liberalnych. Traktat o władzy, wydany oryginalnie po...
2024-01-25
Spodziewałem się więcej po tej książce. Troszeczkę przegadana, ale przynajmniej idzie to w parze z dużą liczbą szczegółowych informacji. Na pewno dobre do czytania wybranych rozdziałów, całość może być nużąca.
Spodziewałem się więcej po tej książce. Troszeczkę przegadana, ale przynajmniej idzie to w parze z dużą liczbą szczegółowych informacji. Na pewno dobre do czytania wybranych rozdziałów, całość może być nużąca.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-04
Arystoteles jest cudowny, ale sam tekst jest wymagający.
Arystoteles jest cudowny, ale sam tekst jest wymagający.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJak na opracowanie, to jest napisane wyjątkowo zawile. Lepiej już sięgnąć po prostu po Ayera.
Jak na opracowanie, to jest napisane wyjątkowo zawile. Lepiej już sięgnąć po prostu po Ayera.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dziwi, że jest bardzo mało filozofii polityki Platona, za to jest cały rozdział o miłości, kobietach i homoseksualizmie. Rozdział o politei, jest napisany po łebkach, bez omówienia analogii klas społecznych do części duszy i nieproporcjonalnie dużo miejsca poświęca stosunkowi Platona do poetów. Gdy autorka rzuca jakąś ciekawostkę na temat idealnego ustroju Platona, np. że zakłada on "likwidację nuklearnej rodziny", to nawet nie nie mówi, że jakich klas się to tyczy, bo bynajmniej nie całego społeczeństwa.
Dalej zarysowuje ogólnie problematykę teoriopoznawczą, ale nie przedstawia tak naprawdę platońskiego rozwiązania. W następnym rozdziale stwierdza, że nie wiemy, czy Platon się naprawdę nazywał Arystokles. Chyba jej się ta problematyka uzasadnionego przekonania udzieliła.
Annas stwierdza też, że na podstawie samych dywagacji o sztuce w Prawach, nie można stwierdzić, że Platon był w Egipcie. Tyle że nikt nie stwierdza tego, tylko i wyłącznie na tej podstawie. O czym ta kobieta mówi?
Przedstawienie teorii idei żenująco słabe i z użyciem wprowadzającego w błąd słownictwa. Bardzo słaba książka, nie polecam.
Dziwi, że jest bardzo mało filozofii polityki Platona, za to jest cały rozdział o miłości, kobietach i homoseksualizmie. Rozdział o politei, jest napisany po łebkach, bez omówienia analogii klas społecznych do części duszy i nieproporcjonalnie dużo miejsca poświęca stosunkowi Platona do poetów. Gdy autorka rzuca jakąś ciekawostkę na temat idealnego ustroju Platona, np. że...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to