-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Bertrand de Jouvenel to bardzo ciekawa postać. Socjalista, który został liberałem, by potem znów stać się socjalistą, a jeszcze później znów liberałem.
Jego poszukiwania prawdy zaskarbiły mu szacunek Friedricha Hayeka, który zaprosił go do prestiżowego stowarzyszenia Mont Pelerin, zrzeszającego myślicieli i działaczy liberalnych. Traktat o władzy, wydany oryginalnie po francusku w 1945 roku, to jego najważniejsze dzieło, a w Polsce ukazało się w 2013 roku. Bezpośrednią inspiracją dla napisania tej książki była bez wątpienia II wojna światowa, której rozmiary i charakter były czymś niewyobrażalnym przed jej wybuchem, ale co zdaniem autora jest w gruncie rzeczy logiczną konsekwencją długiego procesu ewolucji koncepcji władzy.
Różne i na pierwszy rzut oka przeciwstawne teorie np.wywodzą się w rzeczywistości z tego samego pnia: idei suwerenności tj. idei, że istnieje gdzieś prawo, któremu podlegają wszystkie inne prawa. Władza ma stanowić emanację naczelnego suwerena, niezależnie czy jest nim Bóg, czy społeczeństwo. Musi być wcieleniem jego woli, a jej legitymizacja jest wprost proporcjonalna do zakresu, w jakim te warunki są spełnione. Oznacza to, że można potencjalnie wskazać dla danego państwa i momentu historycznego czy władca spełnia jakieś religijne, czy społeczne kryteria. Wielu teoretyków suwerenności opracowywało sposoby ograniczenia władzy, ale prędzej czy później takie teorie suwerenności traciły swoją moc kierowania na dany cel, jakimi były zgodność z wolą boską, czy służenie dobru powszechnemu. Stawały się zaledwie retorycznymi i symbolicznymi odskoczniami dla władzy, dostarczającymi jej pomocy niewidzialnego suwerena, z którym się zaczynała utożsamiać. Władca twierdził, że jego własna wola to wola Boga, czy społeczeństwa i zamiast im służyć, sam stawał się ostatecznym wyznacznikiem tego, co dobre, sprawiedliwe itd.
Teoria boskiej suwerenności w czasach jej świetności (XI-XIV w.), to głównie powtarzanie formuły św. Pawła, że „każda władza pochodzi od Boga”, ale nie w celu podporządkowania ludzi władzy, a raczej władzy Bogu. Jak przekonuje de Jouvenel, średniowieczna władza była najczęściej dzielona z innymi instytucjami, ograniczona i przede wszystkim nie była suwerenna. Tzn. hierarchicznie może król i był najważniejszy, ale nie był traktowany jako źródło i twórca praw „niższych” np. ustanowionych przez różne formy zgromadzeń właścicieli ziemskich, czy po prostu prawo zwyczajowe. Monarcha sam podlegał różnym prawom i nie mógł ich zmienić – w pewnym sensie można powiedzieć, że to spontaniczne i organicznie uformowane prawo było suwerenem.
Władcy dążący do zwiększenia swojej potęgi musieli wejść w konflikt z teorią boskiej suwerenności, by móc wyrwać się spod jarzma Kościoła. Tak zrobiono miejsce dla teorii suwerenności ludu (Marsyliusz z Padwy) i z czasem nawet jezuici (Mariana, Bellarmin, Suarez), zaczęli zaprzeczać idei bezpośredniego namiestnictwa danego ludziom od Boga, głosząc, że to wspólnota ustanawia władzę. Z kolei wspólnotę według nich stanowi wyrażona lub dorozumiana konwencja.
Nie będzie przesadą stwierdzenie autora, że koncepcja umowy społecznej miała już dość zaawansowany kształt 100 lat przed Janem Jakubem Rousseau. De Jouvenel omawia szczegółowo jego wpływ, a także Hobbesa, Spinozy, Fichtego, czy Hegla, na rozwój przekonania, że władcy realizują wolę ludu. Oczywiście przybiera to czasem absurdalne kształty i infantylne tłumaczenia, że jak władca robi coś źle, to realizuje prywatne interesy, a jak robi coś dobrze, to wtedy jest spełnieniem jakiejś Woli Powszechnej pisanej wielkimi literami.
Teoria Bożej suwerenności, czy pierwsze wersje teorii suwerenności ludu były koncepcjami nominalistycznymi. Oznacza to, że traktowały społeczeństwo jako zbiór jednostek, co gwarantowało w jakimś zakresie ochronę ich praw. Z czasem jednak, nie bez małego wpływu organicznych teorii społeczeństwa, budujących fałszywe analogie między biologią a naukami społecznymi, nominalizm ustąpił na rzecz tzw. realizmu metafizycznego. Potocznie realizm kojarzy nam się z jakimś zdrowym rozsądkiem, tymczasem tutaj oznacza to coś możliwie najbardziej odległego zdrowego rozsądku mianowicie przekonanie, że byty ogólne istnieją w jakiś realny sposób. W zastosowaniu realizmu metafizycznego do społeczeństwa uznajemy społeczeństwo za jakiś byt istniejący wręcz samodzielnie, niezależnie od jednostek, rządzący się jakimiś własnymi prawami, celami i wartościami.
Dość powiedzieć, że rewolucja francuska, a potem wojny napoleońskie rozprzestrzeniły po Europie realistyczną koncepcję społeczeństwa, którą podchwycili szczególnie niemieccy idealiści i wzniecili nacjonalizmy, których skutki poznaliśmy zwłaszcza w I połowie XX wieku.
Zarysowałem tu tylko jeden z wielu wątków obecnych w książce, więc jeśli chcecie przyjrzeć się szczegółom tego, co tu zreferowałem, oraz chcecie poznać więcej teorii władzy, historię rozwoju demokracji czy prób ograniczania władzy, to zachęcam do lektury.
Bertrand de Jouvenel to bardzo ciekawa postać. Socjalista, który został liberałem, by potem znów stać się socjalistą, a jeszcze później znów liberałem.
Jego poszukiwania prawdy zaskarbiły mu szacunek Friedricha Hayeka, który zaprosił go do prestiżowego stowarzyszenia Mont Pelerin, zrzeszającego myślicieli i działaczy liberalnych. Traktat o władzy, wydany oryginalnie po...
Wynurzenia szurów ze środowisk okołokorwinistycznych. Jeden miłuje się w pseudonauce, drugi był prorosyjskim antyszczepem i oszołomem powielającym mity o transformacji, a trzeciego nie chciało mi się nawet googlować. Książka to mieszanina truizmów, cytatów takich autorytetów jak Orwell (XD) i dziwnego fetyszu JOWów.
Wynurzenia szurów ze środowisk okołokorwinistycznych. Jeden miłuje się w pseudonauce, drugi był prorosyjskim antyszczepem i oszołomem powielającym mity o transformacji, a trzeciego nie chciało mi się nawet googlować. Książka to mieszanina truizmów, cytatów takich autorytetów jak Orwell (XD) i dziwnego fetyszu JOWów.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDobrze mi się czytało, ale nie jest to nic specjalnego. Autor płacze nad postępem technicznym i błyskawiczną przemianą świata, który znał. Jedyne co ratuje przed infantylizmem jego konserwatyzmu jest samoświadomość i elementy autoironiczne. Dzięki nim byłem w stanie zdobyć się na sympatię wobec poglądów, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam.
Dobrze mi się czytało, ale nie jest to nic specjalnego. Autor płacze nad postępem technicznym i błyskawiczną przemianą świata, który znał. Jedyne co ratuje przed infantylizmem jego konserwatyzmu jest samoświadomość i elementy autoironiczne. Dzięki nim byłem w stanie zdobyć się na sympatię wobec poglądów, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Ponowoczesność i postmodernizm dla średniozaawansowanych” to, wbrew tytułowi, bardzo dobre wprowadzenie do tych zagadnień również dla początkujących. Tłumaczy w nim od podstaw wszystkie kwestie socjologiczne czy filozoficzne, niezbędne dla zrozumienia koncepcji ponowoczesnego świata, ale nie traktuje czytelnika protekcjonalnie. Autor pisze w przystępny sposób, ale stara się też podać jak najszerszy kontekst dla danych rozważań, obficie też cytuje licznych autorów. Stąd zapewne taka decyzja Szahaja o tytule – zwykle publikacje mające na okładce frazę „dla początkujących” albo „od podstaw” dokonują dużo większej selekcji materiału, by nie przytłoczyć czytelnika zalewem informacji, czego efektem końcowym jest literatura plażowa, zamiast popularnonaukowej. Szahaj wolał jednak stworzyć krótkie, lecz treściwe vademecum, stanowiące idealny punkt wyjścia do dalszych lektur. Dodatkowym atutem książki jest jej stosunkowa świeżość i odwołania do niedawnych zdarzeń, takich jak pandemia COVID-19.
Czym jest więc nowoczesność? Szahaj charakteryzuje ją w różnych aspektach i robi to w kontrze do feudalnej przednowoczesności. Z perspektywy ekonomiczno-instytucjonalnej to gospodarka kapitalistyczna, oparta na własności prywatnej, w której główną siłą jest przemysł. Ujęcie społeczno-kulturowe kładzie nacisk na to, że klasy społeczne, pomiędzy którymi jest mobilność, zastąpiły stany, do których, poza drobnymi wyjątkami, było się przypisanym na całe życie. Bezwarunkowe więzi wspólnotowe w małych wsiach zastąpiły więzi stowarzyszeniowe w dużych miastach; indywidualizm wyparł kolektywizm, a egoizm altruizm. Daleko rozwinięty podział pracy sprawił, że poszczególne zawody zaczęły być słabiej zastępowalne i pojawiło się miejsce na indywidualną konkurencję, która zastąpiła współpracę. Status społeczny zaczął być opierany o zasługi, a nie pochodzenie. Nauka przejęła funkcje religii, a do życia zaczęły przygotowywać edukacja formalna, druk i media elektroniczne, które zmniejszyły znaczenie osobistego doświadczenia jednostki i przekazu oralnego jej otoczenia.
Dopiero teraz czytelna może stać się charakterystyka ponowoczesności opisana przez Szahaja, o której można też mówić jako o przejściu od fordyzmu do postfordyzmu. Zmalał udział przemysłu w gospodarce na rzecz usług, cywilizacja węgla i stali stała się cywilizacją informatyczną i radykalnie zmienił się charakter pracy wielu ludzi. Zapotrzebowanie na siłę i umiejętności manualne zaczęło zmieniać się w zapotrzebowanie na wiedzę i intelekt. W konsekwencji tego, w wielu zawodach, przestała być niezbędna fizyczna obecność pracownika w określonym miejscu i w określonym czasie. Praca zaczęła mieszać się z czasem wolnym nie tylko ze względu na jej zdalny charakter, ale również dlatego, że nie sposób zatrzymać natrętnych myśli i swobodnie pracującej wyobraźni. Zdaniem zwolenników koncepcji postfordyzmu, rozwój technologii nie zmniejszył czasu pracy ludzi, a wręcz go poszerzył. Z kolei oderwanie pracy od miejsca jej świadczenia doprowadzić miało do zniszczenia poczucia wspólnotowości wśród pracowników oraz zaniku związków zawodowych. Razem zaowocować to miało „hiperindywidualizmem”, nastawieniem na konkurencję, zamiast na współpracę i doprowadzić miało do podziału pracowników na dwie klasy: dobrze wynagradzaną i wysoko wykwalifikowaną klasę kreatywną, cieszącą się tymczasowością wszelkich kontraktów oraz słabo zarabiających prekariuszy (od ang. precarious – niepewny, nietrwały), łatwych do zastąpienia w każdej chwili kimś innym i niemogących liczyć na wsparcie ze strony wspólnoty pracowników.
Tak mniej więcej postrzegają świat lewicowi socjologowie (i jak pokazuje przykład Szahaja – konserwatywni również), nie dziwi więc, że wiele ludzi ma problem z odróżnieniem marksizmu od postmodernizmu (głośny przypadek Jordana Petersona), który w punkcie wyjścia jest opisem ponowoczesności (i poniekąd jej wyrazem) w innych sferach, niż ekonomiczna, na której się skupiłem. Proletariusza zastąpił prekariusz, a mający prędzej czy później upaść kapitalizm, został zastąpiony przez „późny kapitalizm”, który rzekomo jest nagromadzeniem jeszcze większych nierówności oraz wszelkich innych niesprawiedliwości i teraz to już na pewno w końcu się załamie.
Książka porusza dużo więcej wątków, lecz ze zrozumiałych względów nie sposób ich tu wszystkich poruszyć. Jeśli ktoś nie obawia się wysiłku krytycznej lektury i chciałby zrozumieć czemu kapitalizm i liberalizm tak często mają złą prasę w mediach i na uniwersytetach, to dzieło Szahaja stanowi idealną soczewkę, ogniskującą wielorakie przyczyny tego stanu rzeczy.
„Ponowoczesność i postmodernizm dla średniozaawansowanych” to, wbrew tytułowi, bardzo dobre wprowadzenie do tych zagadnień również dla początkujących. Tłumaczy w nim od podstaw wszystkie kwestie socjologiczne czy filozoficzne, niezbędne dla zrozumienia koncepcji ponowoczesnego świata, ale nie traktuje czytelnika protekcjonalnie. Autor pisze w przystępny sposób, ale stara...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to