-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2024-01-25
Spodziewałem się więcej po tej książce. Troszeczkę przegadana, ale przynajmniej idzie to w parze z dużą liczbą szczegółowych informacji. Na pewno dobre do czytania wybranych rozdziałów, całość może być nużąca.
Spodziewałem się więcej po tej książce. Troszeczkę przegadana, ale przynajmniej idzie to w parze z dużą liczbą szczegółowych informacji. Na pewno dobre do czytania wybranych rozdziałów, całość może być nużąca.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Najlepiej się pisze w kontrze do czegoś, więc pozwolę sobie skomentować najwyżej oceniane komentarze, bo to jakieś kuriozum. Leszek Balcerowicz to postać wybitna, dzięki której żyjemy na poziomie Polski, a nie Ukrainy. Jedyna poważna krytyka jego osoby może być prowadzona tylko i wyłącznie z perspektywy liberalnej (co sam też profesor zauważa). Każde inne jęki to albo populizm albo analfabetyzm ekonomiczny.
Balcerowicz mówi czasem rzeczy, które laikom albo ćwierćintelektualistom po państwowym praniu mózgu na studiach ekonomicznych mogą się wydawać niezrozumiałe czy „niedowiedzione”, ale dokonania jego i innych osób prokapitalistycznych mówią same za siebie i to właśnie wy i wasi śmieciowi profesorowie powinniście dowodzić swoich absurdalnych tez. Stwierdzenie, że kapitalizm w XIX wieku wyciągnął ludzi z biedy to fakt, a nie „uproszczenie”. Radykalny wzrost liczby ludności empirycznie obalił teorię o pułapce maltuzjańskiej. Waszych „zdobyczy socjalnych” nie byłoby bez wypracowanego kapitału, tak jak nie byłoby tej eksplozji demograficznej. Co do sprawy kryzysu, to pozwolę sobie zacytować z książki: „kryzys ostatnich lat był wynikiem bańki kredytowej, która to powstała w skutek ingerencji państwa na rynku bankowym”. Jakiś śmieszny pan, nazwał dosyć precyzyjną diagnozę kryzysu „śmiesznym uproszczeniem”. Ustawy o kredytowaniu biednych, kolorowych i działalność Fannie Mae i Freddy Mac oraz sztuczne obniżenie stóp procentowych z poziomu 6,5% do 1% to dla pana za mało, by był kryzys? Dawno nie widziałem tu tak żenującego komentarza... ale to nie wszystko! W ostatnim/przedostatnim rozdziale Balcerowicz opisuje kryzys z 2008 roku bardzo szczegółowo tylko ktoś tu nie doczytał...
Obok inny ekonomista od siedmiu boleści, który nie ma pojęcia o historii myśli ekonomicznej i Hayeka z Misesem, przedstawicieli szkoły austriackiej, wrzuca do jednego worka z Friedmanem, przedstawicielem szkoły chicagowskiej. Całą trójkę nazywana neoklasykami. No ręce opadają. Austriacy nie działali w latach 60, tylko już dużo wcześniej, przewidując Wielki Kryzys z 1929 roku. Ich teoria cykli koniunkturalnych jest bardzo trafna i nikt nie zdołał jej obalić, ale jak szanowny pan może o tym wiedzieć, skoro najeżdża na Balcerowicza za krytykę Nobla z ekonomii. Wspomniany przez pana Krugman został parę lat temu przyłapany na wysysaniu informacji z palca. Tak nierzetelni pseudointelektualiści powinni natychmiast otrzymywać wilczy bilet, ale tak się nie dzieje przez takich ignorantów, jacy się zebrali tu by szkalować lepszego od siebie. Prawda jest taka, że austriacy są w większości podręczników przemilczani albo przywoływani z błędami, a jak już pojawia coś „liberalnego” to jest to Milton Friedman, który jest bardzo łatwym chłopcem do bicia, bo sam mam do niego wiele zastrzeżeń. Potem tacy wielcy znawcy tematu wyciągają wniosek, że skoro ich wykładowcy nie wspominali zbyt wiele o Misesie, to znaczy, że się zdezaktualizował. Nic bardziej mylnego. Twórca prakseologii, najważniejszy ekonomista w historii jest ponadczasowy, a w końcu zdezaktualizują się wasi śmieciowi profesorowie gdy tylko uda się oderwać uniwersyteckie pijawki od państwowego koryta i zawodowe kłamanie przestanie się opłacać.
Co do samej książki, to można z niej uzyskać dobre zrozumienie najnowszej historii Polski. Druga sprawa, że ciekawie jest nakreślona sylwetka Balcerowicza i profesor częstuje nas paroma myślami-perełkami, którą są wspaniałą nagrodą dla uważnego czytelnika. Nie zgadzam się tylko z jego podejściem do demokracji i państwa jako takiego, ale to niewielka rysa na tym żywym pomniku. Książka zalecana zwłaszcza nałogowym poszukiwaczom spisków i ludziom nierozumiejącym popiwku.
Najlepiej się pisze w kontrze do czegoś, więc pozwolę sobie skomentować najwyżej oceniane komentarze, bo to jakieś kuriozum. Leszek Balcerowicz to postać wybitna, dzięki której żyjemy na poziomie Polski, a nie Ukrainy. Jedyna poważna krytyka jego osoby może być prowadzona tylko i wyłącznie z perspektywy liberalnej (co sam też profesor zauważa). Każde inne jęki to albo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dobre omówienie całego sofistycznego okresu filozofii w starożytnej Grecji. Autorka nakreśla bardzo bogaty kontekst historyczny, zwracając uwagę, że pojawienie się sofistów było swojego rodzaju koniecznością dziejową (hegliści zacierają rączki) w świecie demokratycznym, który wymagał od obywateli (czyli dobrze usytuowanych mężczyzn) współodpowiedzialności za rządzenie – a że niektórzy faktycznie się do tej współodpowiedzialności poczuwali, to starali się posiąść jak najbardziej wszechstronne wykształcenie typu encyklopedycznego, a także umiejętności praktyczne, które pozwoliłyby im odnosić sukcesy retoryczne na zgromadzeniach. Dodajmy do tego kontakty z obcymi kulturami i wyczerpanie się – może nie problematyki, bo ta w jakiś sposób jest aktualna do dziś, ale – formy dotychczas uprawianej filozofii przyrody, a w efekcie otrzymamy niesamowity ferment intelektualny, powszechne ciągoty relatywistyczne i widoczny w nauce i kulturze antropocentryzm.
Praca Gajdy-Krynickiej nie tylko dostarcza czytelnikowi kontekstu pojawienia się sofistyki, ale również przedstawia wyniki wnikliwych badań i to nie tylko badań na Protagorasem i ewentualnie Gorgiaszem, do czego ogranicza się większość książek do historii filozofii, ale również nad najróżniejszymi przedstawicielami młodszego pokolenia sofistów, a nawet nad postaciami anonimowymi, które zostawiły po sobie sofistyczne pisma.
Niestety jakość pracy obniżają warunki historyczne jej powstania, ponieważ widoczna jest chamska, komunistyczna propaganda przy opisywaniu wielu problemów. Trzeba jednak przyznać, że nie wpływają one jakoś bardzo na odbiór samej filozofii poszczególnych sofistów, ponieważ zostali potraktowani nietypowo uczciwie – ani potępiająco i z naginaniem faktów, ani hurraoptymistycznie.
Dobre omówienie całego sofistycznego okresu filozofii w starożytnej Grecji. Autorka nakreśla bardzo bogaty kontekst historyczny, zwracając uwagę, że pojawienie się sofistów było swojego rodzaju koniecznością dziejową (hegliści zacierają rączki) w świecie demokratycznym, który wymagał od obywateli (czyli dobrze usytuowanych mężczyzn) współodpowiedzialności za rządzenie – a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Gdy ideologia trzyma w uścisku całe społeczeństwo, jedynie siła wyższa albo wyższa ideologia może ją skutecznie wyegzorcyzmować".
Bardzo dziękuję wydawnictwu Wektory, które przysłało mi książki „Śmierć Zachodu" Patricka Buchanana, bo okazało się, że mimo upłynięcia 14 lat od jej pierwszego polskiego wydania i 18 od amerykańskiego, jest to książka jak najbardziej aktualna. Co więcej – fakt, że ta pozycja ma kilkanaście lat, stanowi jej atut, bo pozwoliła mi spojrzeć na zjawiska, które uważałem za charakterystyczne dla czasów najświeższych, jak na coś, co występowało już dekadę czy nawet dwie temu.
Na stronach tej solidnie uźródłowanej, pełnej przypisów książki, znajdziemy statystyki pokazujące klarownie, że zbliża się katastrofa demograficzna w państwach zachodnich, której towarzyszy wzmożona migracja mało wykwalifikowanych, niechcących się asymilować ludzi z obcych cywilizacji. Oznacza to rzecz jasna powolne samobójstwo, bo skoro nie chcą się przystosować, to oczywiste jest, że gardzą naszą cywilizacją i interesują ich tylko nasze bogactwa. A że sami mają wiele dzieci, to wkrótce obce systemy moralne i prawne wypchną demoliberalne idee na śmietnik historii (mowa oczywiście o liberalizmie w znaczeniu współczesnym-amerykańskim). To wszystko większość moich czytelników raczej wie, ale czy wiedzieliście, że poza tym wewnętrznym wrogiem czyha też zewnętrzny, nieustannie się rozmnażający? My w Polsce akurat jesteśmy w dość komfortowej sytuacji, ale zdziczałe kraje mają pretensje materialne i terytorialne do innych państw zachodnich oraz Rosji, która bardzo zdolnie połączyła bycie zdziczałą turańszczyzną, z samobójczym pseudoliberalizmem, dziesiątkującym jej populację. Pomińmy oczywiste roszczenia państw postkolonialnych, ale czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, że Chiny straciły kiedyś wiele ziem na rzecz Rosji i że ich mocarstwowa pozycja w końcu pozwoli im je odzyskać? Albo, że USA zajęło spore połacie Meksyku i że Meksykanie wciąż chcą je z powrotem? Swoją drogą nie miałem pojęcia o skali nielegalnej imigracji w Stanach i nie sądziłem, że stanowi to aż tak duży problem. Narzekanie na imigrantów zabierających pracę porządnym Amerykanom to był w mojej głowie prześmiewczy mem i raczej traktowałem to, jak głupie gadanie tamtejszej niedouczonej ekonomicznie prawicy; tym bardziej głupie, że sami są potomkami imigrantów. Teraz nie dziwię się, że Trump tyle gadał o murze na granicy i wygrał wybory, skoro miliony Meksykanów rocznie wpycha się do południowo-zachodnich stanów i zupełnie się nie asymiluje, żyjąc w hiszpańskojęzycznych gettach, oglądając hiszpańskojęzyczną telewizję i pracując w firmach z samymi Latynosami (o ile akurat faktycznie pracują, a nie popełniają przestępstwa, w czym są statycznie dość nieźli).
Jakby tego wyniszczania biologicznego było mało, to jest też ideologiczne. Buchanan sprawnie streszcza koncepcję marszu przez kulturę i teorii krytycznej, tematów odkrytych ostatnio w Polsce dzięki wykładom Jordana Petersona na Youtubie i jego ponurej parodii Krzysztofa Karonia. Praktycznie cała zachodnia popkultura od kilkudziesięciu lat sieje nienawiść do naszej cywilizacji i promuje dekadencki styl życia. To też pewnie wiecie, ale już niekoniecznie wiecie, do jakich absurdalnych postaci to dochodziło i dochodzi w USA! Powiedzmy sobie szczerze. Sam mam trochę uprzedzeń do polskiego patriotyzmu, ze względu na jego mesjanistyczną, dolorystyczną i mało rozgarniętą, a przez to mało skuteczną specyfikę. Nieliczni żyjący patrioci często pielęgnują jakieś historyczne i filozoficzne bzdury, a nasi mężowie stanu mają akurat takie ciemne strony, których przeboleć nie mogę np. socjalizm Piłsudskiego. Jednocześnie mam sympatię do klasycznego liberalizmu i do wolnościowego projektu, jakim były Stany Zjednoczone do niedawna, stąd nie przyszło mi nigdy do głowy, że amerykańska lewica może nienawidzić takich postaci jak Thomas Jefferson, czy Jerzy Waszyngton! A nawet jeśli już ktoś nie potrafi ich lubić, bo popełnia typowy dla laików historycznych błąd prezentyzmu (oceniania przeszłości przez pryzmat teraźniejszości) i płacze, że np. mieli niewolników, to jednak powinien ich szanować jako twórców najbardziej wolnego państwa na ziemi, w którym ich ukochane mniejszości mogły się emancypować, a oni mogą głosić swoje głupie idee. Coś im zawdzięczają, ale nie rozumieją tego i chcą burzenia ich pomników, zmieniania nazw ulic, a nawet przemilczania na lekcjach historii! Nie przyszłoby mi nigdy do głowy burzyć pomnika napadającego na pociągi bandyty spod Bezdan, bo nawet jak miał poważne wady, to był postacią wielką, inspirującą i zrobił też dobre rzeczy. I właśnie dlatego byłem w szoku. Słyszałem kilka lat temu o akcji zdejmowania flag konfederacji z masztów przed urzędami/szkołami w południowych stanach, nad czym bardzo ubolewałem, ale zrzucałem to na karb polowania na czarownicę zwaną antysemityzmem. Teraz widzę, że byłem w błędzie, bo walka z rasizmem to tylko wymówka. Nie chodzi też o żadne „trzeźwe spojrzenie" na historię jak u nas. Chodzi o zorganizowaną, systemową walkę z ideą patriotyzmu jako taką. Walkę z życiem historycznym przesiąkniętym zachodnimi wartościami, które chce się zastąpić nie tyle nowymi, lepszymi wartościami, ile po prostu antywartościami.
Poza tymi ponurymi diagnozami jest też propozycja leczenia, jednakże jak zauważył Hans Herman Hoppe, Buchanan nie dostrzega niestety, że problemem nie jest nie tyle kryzys demokracji, ile demokracja sama w sobie. Poza tym jednym szkopułem reszta podsumowania Buchanana jest słuszna. Trzeba decentralizować, co się da, ale przede wszystkim szkolnictwo, by móc chronić nasze dzieci przed degeneratami, głupcami i oszustami. Trzeba tworzyć wartościową kulturę i ją wspierać, trzeba bojkotować firmy wspierające degenerację. Trzeba odciąć państwowe finansowanie dla instytucji bawiących się w politykowanie i trzeba zdobywać się na akty obywatelskiego nieposłuszeństwa, dopóki Lewiatan chce nas niszczyć za pomocą naszych własnych zasobów. Książkę zdecydowanie polecam, świetnie się czyta, jest ładnie ułożona i ma krótkie rozdziały.
„Gdy ideologia trzyma w uścisku całe społeczeństwo, jedynie siła wyższa albo wyższa ideologia może ją skutecznie wyegzorcyzmować".
Bardzo dziękuję wydawnictwu Wektory, które przysłało mi książki „Śmierć Zachodu" Patricka Buchanana, bo okazało się, że mimo upłynięcia 14 lat od jej pierwszego polskiego wydania i 18 od amerykańskiego, jest to książka jak najbardziej aktualna....
Najpierw trochę ode mnie, a potem odniosę się do tych bzdur z komentarza Pienadzo.
Ludzkie działanie (LD) to najważniejszy traktat ekonomiczny wszech czasów. Autor przedstawia w nim metodologię austriackiej szkoły, którą zainteresować powinien się każdy liberał. Książka jest gruba i po jakichś 200-300 stronach czyta się trochę ciężej, ale wysiłek włożony w lekturę zwraca się. Mises wykłada w LD ekonomię, będącą częścią prakseologii, czyli nauki o ludzkim działaniu. Deklaratywnie wychodzi z jednego aksjomatu (|faktycznie z większej liczby), mówiącego, że ludzie podejmują działanie by zastąpić stan mniej pożądany stanem bardziej pożądanym, a następnie dedukuje z niego całą teorię ekonomiczną. Jeżeli aksjomat jest poprawny, (spróbuj zaprzeczyć mu - będzie to działanie), to wszystko co jest z niego wydedukowane jest również poprawne. Praca Misesa to coś niezwykle ważnego w dziejach ludzkości, bo pokazuje nam, że jesteśmy ograniczeni nie tylko przez prawa fizyki i nasze biologiczno-środowiskowe uwarunkowania, ale również przez prawa prakseologiczne. Za pomocą tego odkrycia, omawia bardzo szczegółowo społeczeństwo rynkowe, problem kalkulacji ekonomicznej w socjalizmie, interwencjonizm czy cykle koniunkturalne. Bezbłędnie wykazuje dyletanctwo współczesnych intelektualistów, którzy stanowią współczesną klasę kapłańską, karmiącą społeczeństwo bajeczkami o państwie przezwyciężającym prawa wszechświata. To dlatego szkoła austriacka jest od wielu lat marginalizowana i mordowana milczeniem. Pasożyty nienawidzą Misesa i jego spadkobierców za to, że ośmielili się powiedzieć, że król jest nagi.
Co do Pieniadza:
-Nieprawdą jest, że książka nie ma logicznej struktury. Omówione są kolejno: działający człowiek, działanie w społeczeństwie, rynek, brak rynku i skrępowany rynek.
-Zarzutu o o brak krytyki konkurencyjnych tez, czy brak dowodów w pracy, wykazującej, że rzucanie statystykami i faktami historycznymi to historia gospodarcza, a nie ekonomia, po prostu nie skomentuję z miłości do bliźniego. Całość mojego komentarza jest już wystarczającą odpowiedzią na te jawne kłamstwa.
-Patrzcie. Brak krytyki konkurencyjnych tez, a potem "Napisana jest niejako w kontrze do rozmaitych przestarzałych teorii, tak więc można powiedzieć, że jest niemal zupełnie nieaktualna". Rozdwojenie jaźni? I od kiedy problemy socjalizmu i interwencjonizmu są przestarzałe? Czy autor pochodzi aby z naszego świata?
Najpierw trochę ode mnie, a potem odniosę się do tych bzdur z komentarza Pienadzo.
Ludzkie działanie (LD) to najważniejszy traktat ekonomiczny wszech czasów. Autor przedstawia w nim metodologię austriackiej szkoły, którą zainteresować powinien się każdy liberał. Książka jest gruba i po jakichś 200-300 stronach czyta się trochę ciężej, ale wysiłek włożony w lekturę zwraca...
Świetne, zwłaszcza we wprowadzaniu w czasy przedfilozoficzne i w wyjaśnieniu przejścia od mythos do logos.
Dużo fragmentów w oryginale z podanym tłumaczeniem. Dla kogoś zainteresowanego starożytnymi Grekami – czysta frajda.
Świetne, zwłaszcza we wprowadzaniu w czasy przedfilozoficzne i w wyjaśnieniu przejścia od mythos do logos.
Dużo fragmentów w oryginale z podanym tłumaczeniem. Dla kogoś zainteresowanego starożytnymi Grekami – czysta frajda.
Liberalizm w tradycji klasycznej Ludwiga von Misesa to książka, wydana pierwotnie po niemiecku w 1927 roku. Do dzisiaj doczekała się wielu wydań oraz tłumaczeń na kilkanaście języków, ponieważ jest to niezwykle zwięzłe i przyzwoite wprowadzenie do klasycznie rozumianego liberalizmu.
Autor przedstawia nie tylko fundamentalne koncepcje filozoficzne, ale również ekonomiczne, pokazując, jak świetnie się one dopełniają w myśli liberalnej. I warto tu podkreślić, co zresztą sugeruje tytuł, że mowa jest o myśli liberalnej, a nie neoliberalnej, jak czasem pogardliwie nazywa się poglądy Misesa, jego współpracowników oraz ich sympatyków.
Cofnijmy się na chwilę do XIX wieku, do czasów rozkwitu liberalizmu, w których Europa cieszyła się bardzo długim okresem pokoju i radykalnego wzrostu dobrobytu. Robotnik żył na wyższym poziomie niż jeszcze parę dekad wcześniej szlachcic, spadła śmiertelność niemowląt, upowszechniły się dostęp do edukacji i możliwość uczestniczenia w kulturze, czy ograniczono (choć oczywiście nie wyeliminowano) prześladowania ze względu na narodowość, poglądy czy wiarę. Niestety nigdzie, nawet w Anglii, ojczyźnie liberalizmu, nie udało się liberałom wprowadzić swojego programu w całości i na dłuższy czas. Wrogie wolności siły, na czele z Bismarckiem, doprowadziły do izolacjonizmu, nacjonalizmu i militaryzmu, a w konsekwencji do I wojny światowej i przyzwyczajenia wszystkich do daleko posuniętego etatyzmu. Dalszą konsekwencją było to, że w czasach Misesa, czyli jeszcze przed II wojną światową, liberał przestał często oznaczać zwolennika wolnego rynku i przeciwnika państwa ingerującego w życie jednostek, a stał się nazwą dla różnych prosocjalnych konserwatystów i socjalistów, w zależności od konkretnego kraju i partii. Ten stan rzeczy utrzymuje się do dzisiaj, tworząc problemy komunikacyjne i marnując ludzką energię na spory definicyjne. Warto zauważyć, że ta „kradzież” słowa „liberał” przez wrogów liberalizmu jest świadectwem pozytywnych konotacji, jakie to słowo miało w czasach swojej świetności, więc głównym wrogiem etatystów stało się zjawisko i pojęcie kapitalizmu.
Równolegle do tego funkcjonowali oczywiście ludzie dumni ze swoich konserwatywnych, nacjonalistycznych czy socjalistycznych poglądów i oni nie stroili się w szaty liberałów, a oskarżali liberałów o całe zło świata. Mises zwraca uwagę, że liberałowie nie rządzili w Niemczech i w Austrii od kilkudziesięciu lat, a i tak dla tego typu etatystów byli głównym celem ataków. Jak się pomyśli o ośmiu latach rządów Prawa i Sprawiedliwości, podczas których z lewa i prawa powtarzały się narzekania na liberalizm, to okaże się, że pewne rzeczy są w świecie niezmienne.
Spróbujmy sobie teraz odpowiedzieć na pytanie: czym właściwie według Misesa jest ten cały liberalizm? Jest to dla niego idea oświeceniowa, usiłująca uporządkować społeczeństwo w sposób racjonalny. Unika odwołań do Boga, czy „Natury” – nie dlatego, że neguje istnienie Boga, czy jakiegoś naturalnego porządku świata, ale dlatego, że nie sposób poznać ich myśli. Za to możemy w czysto rozumowy sposób ustalić, że np. niewolnictwo nie ma sensu, bo jest najzwyczajniej w świecie mniej wydajne ekonomicznie, niż system, w którym robotnicy są wolni, a na zniesieniu niewolnictwa w dłuższym okresie zyskali też ich dawni panowie. Autor wykazuje, że dla dobrobytu społecznego ważne są takie rzeczy, jak: własność prywatna środków produkcji, wolność osobista i gospodarcza, pokój, równość praw politycznych i cywilnych oraz nierówność bogactwa i dochodu. Ta ostatnia może brzmieć dziwnie dla niektórych, ale zdaniem Misesa przy rozpatrywaniu wszelakich przywilejów należy patrzeć nie na to, czy dana jednostka lub klasa czerpie korzyść z takiego stanu rzeczy, ale czy jest on korzystny dla ogółu. Tylko pilot samolotu ma przywilej zasiadania za jego sterami i to nie znaczy, że inni też powinni mieć taką możliwość. Stąd własność prywatna środków produkcji jest instytucją społeczną, istniejącą dla pożytku wszystkich, podobnie do będącego jej konsekwencją nierównego rozdziału dochodów.
Liberalizm w ujęciu Misesa jest więc doktryną utylitarną kierującą się wynikiem porównywania użyteczności różnych rozwiązań. Nie mówi o bezwzględnym dobru i złu, po prostu coś może spełniać dane zadanie lepiej lub gorzej. Takie podejście ma swoje ograniczenia i może służyć do uzasadniania działań, których sam Mises by nie uważał za liberalne, np. skoro opłaca się całemu społeczeństwu dbać o stabilność systemu i unikać konfliktów, to można próbować utylitarnie uzasadnić jakiś zakres zmniejszania nierówności majątkowych. Mises oczywiście mógłby próbować kontrargumentować, że kapitał w rękach bardziej produktywnych członków społeczeństwa przyniesie więcej inwestycji i w długim okresie podniesie poziom życia wszystkich ludzi, ale czy jest to bardziej użyteczne, niż brak napięć społecznych tu i teraz, to moim zdaniem raczej nie sposób jednoznacznie wykazać.
W każdym razie, mimo problemów z kierowaniem się wyłącznie utylitaryzmem, często jest on przydatnym narzędziem, bo jeśli celem nieliberała jest poprawianie jakości życia jakiejś grupy ludzi, to liberał może pokazać jak najskuteczniej tego dokonać.
Nie może jednak, co Mises pisze wprost, bezpośrednio zadbać o subiektywne szczęście, czy duchowe bogactwo człowieka. W związku z tym liberalizmowi zarzuca się materializm i redukowanie życia do picia i jedzenia, co zdaniem autora pokazuje tak naprawdę jak bardzo niedoskonałą i materialistyczną koncepcję „wyższych potrzeb” mają etatyści. Polityka społeczna może uczynić ludzi bogatymi lub biednymi, ale nie szczęśliwymi – nie sposób tego zapewnić zewnętrznymi środkami, więc lepiej by zewnętrzne środki skierowane zostały do tego, do czego rzeczywiście służą: do usuwania cierpienia i niedostatku. Gdy ludzie nie będą się martwili bólem zęba i pustą lodówką, będą mogli przekierować swoją uwagę na bardziej podniosłe kwestie. Oznacza to, że liberalizm może ma niewiele do zaoferowania ascetom, ale łatwiej być ascetą w świecie zwykłych ludzi, niż zwykłym człowiekiem w tyranii ascetów.
Należy czytelnika ostrzec przed kontrowersyjnym rozdziałem o faszyzmie, w którym Mises dopatrywał się dobrych intencji i uratowania cywilizacji zachodniej przed komunizmem. Warto przypomnieć, że pisał to w 1927 roku, gdy u władzy byli tylko włoscy faszyści i ideologia ta nie pokazała jeszcze w pełni swojej prawdziwej twarzy. Nie ustanowiono rasistowskich, antysemickich praw, nadano prawa wyborcze kobietom, a gospodarka, mimo że interwencjonistyczna, była daleka od socjalizmu. Sam jednak przecież nie popierał populistycznych ruchów masowych, ograniczających wolność jednostki. W książce zwraca wyraźnie uwagę, że polityka oparta na ulicznej przemocy prowadzi do tego, że zwycięża nie lepsza idea, a ta, która ma więcej zwolenników, skłonnych do takich zachowań. Przy czym, żeby mieć ich więcej, musi mieć lepsze argumenty. Zdaniem autora faszyzm nie ma nic do zaoferowania lepszego, niż liberalizm czy socjalizm, a jego sukcesy były tylko chwilową odpowiedzią na zagrożenie ze strony komunizmu. Sądził, że prawdopodobnie bez ciągłego podsycania niechęci aktami barbarzyństwa w postaci walk na ulicach, faszyzm zelżałby z czasem, bo nie był aż tak oderwany od zachodnich wartości, jak komunizm, który wtedy jeszcze przyjął się tylko po obu stronach Uralu, czyli poza cywilizacją europejską.
W późniejszych pracach, gdy odkryto więcej kart, Mises był nieprzejednanym krytykiem faszyzmu narodowego socjalizmu i jako liberał oraz osoba żydowskiego pochodzenia musiał uciekać nie tylko z Austrii, ale w ogóle z Europy, bo groziło mu niebezpieczeństwo ze strony nazistów, którzy nie dawali mu spokoju nawet na emigracji w Szwajcarii.
Mimo upływu 97 lat Liberalizm w tradycji klasycznej to wciąż dzieło nad wyraz aktualne. W dużej mierze dlatego, że jest praca skupiona głównie na przeszłości i abstrakcyjnych ideach, które nie podlegają upływowi czasu. Jednak jest to również książka aktualna jako dzieło, w którym znajduje się pełno dygresji na temat współczesnego autorowi, podczas pisania, świata. Niektóre z nich były oczywiście nietrafne, jak np. stwierdzenie, że Rosja nie jest w stanie już zagrozić światowemu pokojowi, ale z większością dzisiejszy liberał może się jak najbardziej zgodzić czy utożsamić. Stąd, jeśli chcecie pogłębić, odświeżyć czy utrwalić swoją wiedzę albo szukacie prezentu dla kogoś raczkującego w świecie myśli politycznej i ekonomicznej, to polecam tę książkę, bo nawet jeśli utylitarne uzasadnienia dla liberalizmu nie są idealne, to jednak w dużej mierze są przekonujące i skuteczne.
Liberalizm w tradycji klasycznej Ludwiga von Misesa to książka, wydana pierwotnie po niemiecku w 1927 roku. Do dzisiaj doczekała się wielu wydań oraz tłumaczeń na kilkanaście języków, ponieważ jest to niezwykle zwięzłe i przyzwoite wprowadzenie do klasycznie rozumianego liberalizmu.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAutor przedstawia nie tylko fundamentalne koncepcje filozoficzne, ale również ekonomiczne,...