Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Gillian Flynn swój Mroczny zakątek wydała w 2009 roku, jako drugą książkę w jej dorobku literackim. W Polsce książka ukazała się dopiero teraz. I z czystym sumieniem już na wstępie mogę powiedzieć, że dla nas jest to bardzo dobra wiadomość. To autorka, z której twórczością warto się zapoznać. Gillian Flynn wnosi świeżość w świat kryminałów, dzięki nietuzinkowości i wyjściu poza schemat typowych śledztw.

Gillian Flynn - kim właściwie jest?

Gillian Flynn jest amerykańską pisarką, gdyż miastem jej narodzin jest Kansas City. Zawodowo jest publicystką telewizyjną. Swoje książki pisze już niespełna od 10 lat. Debiutowała w 2006 Ostrymi przedmiotami, by następnie, w 2009 wydać Mroczny zakątek, a póki co jej ostatnią książką jest Zaginiona dziewczyna, wydana w 2012 roku. Jak widać jej dorobek literacki nie jest może imponujący, ale to co do tej pory Gillian Flynn napisała zyskało już miano bestsellerów, czego przykładem jest książka numer trzy w jej dorobku, która sprzedała się w imponującej liczbie, już ponad 6 milionów egzemplarzy. Pozostałe książki nie odstają pod względem osiągnięć od Zaginionej dziewczyny, gdyż same są laureatkami kilku nagród literackich.

Mroczny zakątek, czyli o fabule słów kilka

Książka opowiada historię Libby Day, której zeznania, złożone w momencie gdy miała zaledwie kilka lat doprowadziły do skazania jej brata Bena na dożywocie. Wówczas to, miał on zabić ich matkę oraz dwie siostry, czyniąc z nich takie nie do końca sieroty (ich ojciec gdzieś tam w świecie żył i pił). Jednak Libby Day, mimo iż charakter ma zawzięty, ale nieco arogancki nie wniosła swojego życia na poziom ją zadowalający. Można powiedzieć, że żyła ze środków, jakie ludzie dobrego serca wpłacili na pomoc dla niej, po tym jak wieść o morderstwie jej rodziny obiegła cały kraj. Niestety... pieniądze kiedyś się kończą.

Wtedy pojawia się dla niej okazja. Klub Kryminalnych Ciekawostek, który jak sama nazwa wskazuje interesuje się nie do końca jasnymi sprawami kryminalnymi, nawiązuje kontakt z Libby Day, w celu upewnienia się lub rozwiania ewentualnych wątpliwości co do winy jej brata Bena. I pewnie dla Libby takie spotkanie byłoby kompletnie niepotrzebne, jednak tragiczna sytuacja finansowa zmusiła ją do spotkania się z członkami KKC. Na miejscu na jaw wychodzi, że przede wszystkim członkinie Klubu nie wierzą w winę Bena i przyciskają Libby, czy aby na pewno kilkuletnia dziewczynka jest niezbitym świadkiem zbrodni sprzed lat.

Brat oskarżony o satanizm, możliwość składania zeznań pod naciskiem śledczych, nie do końca jasne fragmenty tamtego feralnego wieczoru... U Libby pojawia się coraz więcej wątpliwości, a fakt, że sama potrzebuje pieniędzy zgadza się spotkać z osobami z przeszłości i zweryfikować swoją wiedzę z tym co wydarzyło się naprawdę...

Niemroczny Mroczny zakątek - Czy to oryginalna powieść kryminalna?

Rzadko do tej pory spotkałem się z sytuacją, w której za śledztwo bierze się osoba, która o działaniach śledczych nie ma bladego pojęcia. W przeważających przykładach z literatury to detektywi z krwi i kości, policjanci czy czasem dziennikarze śledczy starają się badać dogłębnie zbrodnie. Gillian Flynn stworzyła w Mrocznym zakątku, coś na wzór walki głównej bohaterki, nie tylko z otoczeniem, ale również z samą sobą. Libby Day to nie jest zwykła postać i napiszę dlaczego. Jak wcześniej wspomniałem jej charakter jest dziwny. nie da się jej zadeklarowanie lubić bądź też nie. Znajdą się w niej cechy, dzięki którym można poczuć nić sympatii do głównej bohaterki, ale będą też momenty, gdy śmiało można ją znienawidzić.

Czy w książce bohaterka przejdzie wewnętrzną metamorfozę? Wydawać by się mogło, że tak powinno być. Ciężkie chwile głównej bohaterki, trudna przeprawa przez sprawę i happy end... No właśnie należy wziąć pod uwagę, że Mroczny zakątek nie jest typową książką kryminalną i tutaj z tą przemianą może być różnie.

Fani Stiega Larssona - czy by na pewno książka jest dla Was?

Nie można jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pod względem fabuły książki różnią się całkowicie. Jedynym wspólnym elementem, który pojawia się zarówno w Trylogii Millenium jak i w Mrocznym zakątku jest obdarzona specyficznym charakterem bohaterka. Niekoniecznie dobrze funkcjonująca w społeczeństwie, sama wyznacza sobie swoją ścieżkę i po niej stara się dążyć. Jeżeli więc ktoś z Was upodobał sobie postać Lisbeth Salander to Libby Day też powinien polubić, ze względu przede wszystkim na charakter. No może panna Day jest nieco mniej zaradna od swojej poprzedniczki, ale niektóre szczegóły można wybaczyć.

Czy warto poświęcać czas na Mroczny zakątek?

Odpowiem w bardzo krótkiej formie - oczywiście, że tak. Poza tym, iż nie jest to zwyczajna książka, jakich wiele, różniąca się przede wszystkim fabułą (ciężko znaleźć drugą taką w dużym stopniu podobną) dodatkowo, nie wiem jak autorka to zrobiła, w pewnym stopniu obawiamy się czy, aby na pewno Libby Day da radę dotrzeć do prawdy.

Rozrysowuje się również delikatnie drażniący aspekt. Sprawę, która od dwudziestu ponad lat pozostaje nie tak do końca wyjaśniona, przez którą nie wiadomo czy słusznie osadzony jest więzień potrafi rozwikłać zwyczajna prosta dziewczyna, która nie ma specjalnej smykałki do zawodu detektywa. Po prostu jej sposób jest taki, na który sama mogłaby wpaść pięć, dziesięć czy piętnaście lat temu. Odrobina wysiłku, ochoty, ale nie znajdziemy tutaj jakiś inteligentnych zagrywek ze strony autorki. I do tego w sumie chciałbym się tylko przyczepić.

Książkę podsumowując oceniam wysoko i zdecydowanie polecam.

Gillian Flynn swój Mroczny zakątek wydała w 2009 roku, jako drugą książkę w jej dorobku literackim. W Polsce książka ukazała się dopiero teraz. I z czystym sumieniem już na wstępie mogę powiedzieć, że dla nas jest to bardzo dobra wiadomość. To autorka, z której twórczością warto się zapoznać. Gillian Flynn wnosi świeżość w świat kryminałów, dzięki nietuzinkowości i wyjściu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są książki, których do tej pory nie przeczytałem, bo po prostu nie trafiły w moje ręce :) Na szczęście nie należy do nich Ostateczny cel. A jest tak tylko i wyłącznie dlatego – i tutaj ukłon w stronę Miqi – bo w jednym z ostatnich swoich Wyzwań, zdecydowała się tę właśnie pozycję mi udostępnić. Za co wielkie dzięki :) Czy dużo bym stracił, gdybym nie przeczytał? Myślę, że sporo, bo skoro Alex Kava jest tak poczytna to warto znać chociażby jej styl, sposób przedstawiania kryminałów oraz główną bohaterkę jej książkowej serii Maggie O’Dell. Co prawda nie wiedziałem czego się spodziewać, ale „suma sumarum” nie jestem rozczarowany.
Alex Kava – jedna z najpopularniejszych obecnie autorek bestsellererowych kryminałów. Jej dorobek literacki wynosi aktualnie piętnaście książek, więc aż wstyd się przyznać, że Ostateczny cel jest pierwszą jej książką jaką przeczytałem… w dodatku wydana jako piętnasta, ostatnia. Nie mam więc porównania do jej poprzednich dzieł, ale w trakcie czytania, wspomnieniami wróciłem do Beckett’a. Nie wiem, przypadek czy może podobne wątki porzuconych ciał i otoczenia przeprowadzanego śledztwa? Jeżeli czytaliście książki zarówno Kavy jak i Beckett’a sami sobie będziecie w stanie odpowiedzieć.
Poruszając wątek fabularny, bohaterka Maggie O’Dell i jej partner R. J. Tully podążają tropem seryjnego zabójcy, który swoje ofiary „wyłapuje” na przydrożnych parkingach, których w USA jest cała masa. Wiele wskazuje na to, że agentka O’Dell jest, nie wiedzieć z jakiego powodu, kierowana przez samego zabójcę do następnych miejsc pochówku ofiar. Wszystko przez mapę, podrzuconą do jej spalonego mieszkania tuż po pożarze. Powoli jasne staje się, że morderca ma swojego rodzaju obsesję na punkcie O’Dell i postanawia, że to właśnie ona będzie jego ostatnią ofiarą. Na pomoc śledczej zostaje wynajęty Ryder Creed – treser świetnie wyszkolonych psów, które specjalizują się w poszukiwaniu zaginionych zarówno żywych, jak i martwych ciał. I w takim oto składzie z psią pomocą przyjdzie agentce O’Dell zmierzyć się z mordercą. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko dobrze się skończyło :)
Cóż złego mogę napisać o książce? Nic. Jak już wcześniej przyznałem, Ostateczny cel w pełni spełnił moje oczekiwania i z lektury jestem jak najbardziej zadowolony. Książkę czyta się szybko, a to dzięki ciekawej fabule oraz szybko rozwijającej się akcji. Na całe szczęście Alex Kava nie zasypuje nas gromadą bohaterów, ale grupą postaci głównych, dzięki czemu nie pojawia się u czytelnika zakłopotanie w wielowątkowych historiach bohaterów. Bardzo ciekawym dodatkiem w książce są psy poszukiwawcze – znajdziemy kilka na pewno ciekawych faktów odnośnie ich pracy oraz tresury i mam nadzieję, że są to szczere i realne informacje, bo nie chciałbym wyjść na naiwnego, że dałem się nabrać autorce :D
Ostateczny cel można śmiało nazwać dziełem typowo bestsellerowym. Typowy schemat – główny bohater i jego/jej współpracownicy, poszukiwanie mordercy oraz wątek miłosny. W sumie żałuję, że nie mam na swoim koncie innych przeczytanych książek Kavy, przez co nie mogę się odnieść do poprzednich historii. Ale nie ma tego złego, bo jeśli wszystkie dzieła autorki są tak porywające jak Ostateczny cel, to chętnie będę do niej wracał, a co lepsze – to znaczy, że jeszcze kilkanaście (póki co) pozycji przede mną.
Zdecydowanie polecam wszystkim fanom kryminałów.

Są książki, których do tej pory nie przeczytałem, bo po prostu nie trafiły w moje ręce :) Na szczęście nie należy do nich Ostateczny cel. A jest tak tylko i wyłącznie dlatego – i tutaj ukłon w stronę Miqi – bo w jednym z ostatnich swoich Wyzwań, zdecydowała się tę właśnie pozycję mi udostępnić. Za co wielkie dzięki :) Czy dużo bym stracił, gdybym nie przeczytał? Myślę, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Martin ZeLenay – kim właściwie jest? Przeszukując czeluście internetu natknąłem się jedynie na krótką notkę biograficzną na stronie wydawnictwa Znak. Jak można się dowiedzieć ZeLenay jest Amerykaninem polskiego pochodzenia. ZeLenay to jednak nie jest jego prawdziwe nazwisko, bo takowe musi ukrywać. Powodem tego zabiegu jest wiedza jaką dysponuje – zapewne dotycząca służb wywiadowczych, bo o nich m.in. jest „U progu zagłady”. Ale stwierdzając fakty, ta tajemnicza otoczka wzbudza zainteresowanie zarówno wokół osoby samego autora jak i jego książki.
Ja tutaj widzę jednak „dwie strony medalu”. Jak człowiek może jedynie zmienić nazwisko i nie zostać odkrytym, jeżeli byłoby to zagrożeniem dla służb wywiadowczych? To kto niby miałby odkryć prawdziwą tożsamość ZeLenay’a jak nie one? No chyba, że wyjaśnieniem tego jest kunszt autora i na tyle zna ich działania, że jest w stanie skutecznie się ukrywać. A może jego wiedza nie jest wcale zagrożeniem? Chwila zastanowienia i tyle pytań mi się pojawiło odnośnie samego tylko autora. W tym jest również fenomen ZeLenay’a – aura tajemniczości, która daje nam pole do popisu i sprawia, że sami możemy układać zarówno historie z jego życiorysu jak i z fabuły książki.
A teraz może przejdę już do samej książki, bo to ona jest dzisiaj „gościem dnia”. „U progu zagłady” to thriller-polityczny, w którym ZeLenay zabiera czytelnika w świat służb specjalnych i komórek terrorystycznych z całego świata.
Bohaterem książki jest Frank Shepard, który jest członkiem jednej z komórek wywiadowczych Stanów Zjednoczonych. Swojej pracy oddaje się pełni co skutkuje pogarszającymi się stosunkami z żoną i córką. Kiedy jednak powoli udaje mu się odzyskać zaufanie żony oraz poprawia swoje relacje z córką postanawia po jednej z akcji wyjechać na urlop i za cel podróży obiera grecką Kretę. Z dala od zgiełku konfliktów ma nadzieję, że uda mu się wypocząć. Nie wie nawet, że poprzez zbieg okoliczności to między innymi na jego barkach będzie spoczywać ciężar zapobiegnięcia tragedii, ponieważ w stronę Watykanu zmierza ładunek nuklearny… czyli po urlopie…
Mocną stroną książki jest dla mnie niezaprzeczalnie umiejętność skomponowania fabuły, jaką dysponuje ZeLenay. Swoją książkę potrafił napisać, wykorzystując w niej bardzo ważne wydarzenia, które odbiły się echem na całym świecie. Mam tutaj na myśli wybór nowego papieża oraz … (za dużo zdradzić nie mogę – odpowiedź w książce). To potwierdza tylko tezę z jaką spotkałem się czytając jedną z opinii o autorze. Mam tutaj na myśli dar ZeLenay’a do stworzenia historii, która nie wiadomo, jak głęboko jest fikcją literacką, a na ile w tym wszystkim jest prawdopodobnych czy też realnych wydarzeń.
Ale to nie wszystko, bo to co można jeszcze powiedzieć o książce – uświadamia czytelnikowi w jakim świecie żyje. Co prawda mamy XXI wiek, niedługo pierwsi ludzie zaczną latać turystycznie w kosmos, to wydawać by się mogło, że aktualny ład świata pozwala spać spokojnie. Będąc złym prorokiem muszę jednak podważyć tę tezę, bo bezpieczeństwo jak się okazuje – w pewnym momencie może zostać jedynie dla wybranych. Czy ludzie zdają sobie sprawę z możliwości jakimi dysponują takie organizacje jak komórki terrorystyczne walczące w imię wyższych celów, nawet tych niematerialnych? Osoby głębiej zainteresowane z pewnością tak, ale co się stanie jeżeli swoje siły połączą z inną „ciemną stroną mocy” (np. z przywódca państwa komunistycznego, gdzie władzę sprawuje bezwzględny dyktator)? „U progu zagłady” jest właśnie najlepszym przykładem takiej sytuacji, bardzo zresztą realnej. ZeLenay zaangażował wiele komórek, poczynając od wywiadowczych, poprzez terrorystyczne, aż na instytucjach państwowych kończąc.
„U progu zagłady” to świetne źródło informacji chociażby tych podstawowych, aby uzyskać jakiekolwiek wyobrażenie sytuacji na świecie, może tej prawdziwszej, która odbywa się w „świecie podziemnym”, z dala od mediów lecz nadal stanowiąc realne zagrożenie dla ludzkości. Książkę polecam w szczególności zagorzałym fanom thrillerów jak i osobom, którym nieobca jest chęć zasięgnięcia świeższych informacji ze świata. Nawet tych odrobinę fikcyjnych.

Martin ZeLenay – kim właściwie jest? Przeszukując czeluście internetu natknąłem się jedynie na krótką notkę biograficzną na stronie wydawnictwa Znak. Jak można się dowiedzieć ZeLenay jest Amerykaninem polskiego pochodzenia. ZeLenay to jednak nie jest jego prawdziwe nazwisko, bo takowe musi ukrywać. Powodem tego zabiegu jest wiedza jaką dysponuje – zapewne dotycząca służb...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Odmieniłeś moje życie... Philippe Pozzo di Borgo, Abdel Sellou
Ocena 7,1
Odmieniłeś moj... Philippe Pozzo di B...

Na półkach: ,

Nietykalni – ten tytuł w roku 2012 był niewątpliwie hitem kinowym, a i teraz sądzę, że wielu widzów chętnie do niego powraca. W czym tkwiła magia tego filmu, że sprzedano ponad 50 mln biletów w samej tylko Europie? Niewątpliwie w historii głównych bohaterów, która chwyta za serca nawet mniej wrażliwe osoby. Sam muszę się przyznać, że Nietykalnych obejrzałem trzykrotnie, za każdym razem wyciągając z filmu niesamowicie pozytywne odczucia. Ale tworzę ten wpis nie w celu opisywania filmu, lecz mając na uwadze spopularyzowanie książki, która to jest odzwierciedleniem czy też nawet dokładniejszym przybliżeniem nam historii dwóch bohaterów, których historia stała się podstawą do nakręcenia filmu.
Mimo to, iż życie to pasmo ciągłych naszych, świadomych wyborów – czasem tych dobrych, a czasem złych pojawia się w nim również miejsce na przypadek. To samo tyczy się książek, niektóre czytamy, bo taki mamy zamiar, a na niektóre wpadamy przypadkiem. I właśnie dzięki takiemu ślepemu trafowi udało mi się w jednej z księgarni wpaść na książkę „Odmieniłeś moje życie…”. Uwagę moją z pewnością przykuła okładka, na której (na całe szczęście) można zauważyć duży tytuł Nietykalni. Gdyby nie to, z pewnością do tej pory nie byłbym świadom, że taka książka w ogóle istnieje. I wiele bym stracił.
Dla mnie osobiście „Odmieniłeś moje życie…” to nie tylko autobiografia Abdela Sellou. Książkę tę traktuję również jako reportaż, reportaż czegoś niesamowitego, historii Abdela Sellou oraz Philippe Pozzo di Borgo, która odmieniła losy tych dwojga nieznanych sobie ludzi połączonych przez korzystny – jak się potem okazało przypadek. A książka jest zbiorem wielu argumentów, które świadczą o tym, że to co ich spotkało jest wręcz niewiarygodne.
Abdel Sellou już od najmłodszych lat wiódł życie nietypowe dla młodego człowieka, takiego do jakiego my przywykliśmy. Już na początku życia został oddany przez rodziców pod opiekę ciotce i wujowi i wychowywał się we Francji, mimo iż urodził się w Algierii. We Francji właśnie mieszkał i żył, kierując się w najszerszym tego słowa znaczeniu – wolnością. Podejmował decyzje, które nierzadko nie szły w parze z prawem. I chociaż uchodziło mu to na sucho, to jednak po osiągnięciu pełnoletności, znalazł się w końcu w miejscu, którego większość ludzi stara się uniknąć – w więzieniu. Jak sam twierdzi czas tam spędzony był dla niego niemałym doświadczeniem, które w przyszłości pozwoliło mu na prowadzenie życia trzymającego się w większym stopniu w granicach prawa. Właśnie wtedy poznał Philippe Pozzo di Borgo, czyli człowieka prawie całkowicie sparaliżowanego, który w pełni władał jedynie głową – dosłownie. I tak zaczęła się cała historia…
„Odmieniłeś moje życie…” to opowieść przede wszystkim o Abdelu Sellou, który dla wielu może okazać się odzwierciedleniem swoich niespełnionych marzeń, może wzbudzić zazdrość sposób w jaki prowadził swoje życie młodzieńczych lat, ale z pewnością jest to postać, która potrafi wzbudzić sympatię. W książce daje wyraz temu, że mimo iż był zbuntowanym, młodym człowiekiem to niektóre z jego poglądów wskazywały na jego dojrzałość emocjonalną. W trakcie czytania aż kipi jego pewnością siebie, w tym pozytywnym słowa znaczeniu. W dodatku nie można o nim powiedzieć, że sprawia wrażenie człowieka aroganckiego – po prostu młody człowiek, który bierze życie takim jakie jest i uczy się na swoich błędach. Tak najkrócej można Sellou opisać.
W pamięci najbardziej utkwiły mi dwa krótkie fragmenty, którymi chciałbym się podzielić z tymi, którzy nie będą mieli jednak okazji książki przeczytać. Pierwszy z nich odnosi się do wszechobecnej telewizji, której jak już nieraz podkreślałem sam nie jestem zwolennikiem. Abdel Sellou mówi:
W Creil trzy dziewczyny przyszły do gimnazjum w muzułmańskich chustach, a Francuzom już się wydaje, że mieszkają w Iranie. Dosłownie panikują. Wiadomości są tak żałosne, że lepiej je odbierać na wesoło.
W moich oczach utwierdza to opinię, że Sellou wzbudza sympatię. Świadczy o tym nawet taki skrajny przykład jak ten powyżej. Życie Sellou jest tak bogate w niesamowite wydarzenia, że wielu ludzi znajdzie w nim pokrewieństwa z samym sobą. I w tym tkwi zjawiskowość całej książki. Niby prosta historia, która mogłaby przydarzyć się każdemu, a urzeka.
Kolejny fragment „wyhaczony” przeze mnie w książce ukazuje trzeźwe myślenie Sellou, a zarazem ukazuje niebywałą mądrość jaką z książki można „wynieść”. Oto on:
Ja sam jeździłem renault 25 GTS. Zgadzam się, że dzisiaj to już absolutne starocie, ale wtedy to była klasa! Samochód faceta, któremu się w życiu udało! Kupiłem go na licytacji w 1993 roku, zaraz po otrzymaniu prawa jazdy. Został zabrany biedakowi, który nie był w stanie spłacić rat. A ja, mały złodziejaszek, recydywista, nabyłem go za gotówkę. Klasa…
No cóż… w takim świecie żyjemy i takie sytuacje to raczej codzienność.
Na koniec jeszcze raz chcę zaznaczyć, że „Odmieniłeś moje życie…” to książka, którą naprawdę warto przeczytać. Mnóstwo refleksji – to jest to co mnie udało się z niej wydobyć. Mam nadzieję, że Wam również się to uda :) Książka ta jest przede wszystkim dla osób, którym do gustu przypadł film „Nietykalni”. A tym, którzy jeszcze nie oglądali (choć wątpię, aby ktoś ten hit przegapił), mam nadzieję, że książka to zrekompensuje i nadrobią zaległości. Zdecydowanie polecam!

Nietykalni – ten tytuł w roku 2012 był niewątpliwie hitem kinowym, a i teraz sądzę, że wielu widzów chętnie do niego powraca. W czym tkwiła magia tego filmu, że sprzedano ponad 50 mln biletów w samej tylko Europie? Niewątpliwie w historii głównych bohaterów, która chwyta za serca nawet mniej wrażliwe osoby. Sam muszę się przyznać, że Nietykalnych obejrzałem trzykrotnie, za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Tajemnicze przygody Sherlocka Holmesa. Słynnego ajenta śledczego” to książka zdecydowanie różniąca się od pozostałych przygód znanego detektywa. Do tej pory zdając relację z przeczytanych książek Doyle’a… zdawało się relację z książek Doyle’a. A pozycja dzisiejsza taką nie jest. Mimo iż opowiada losy Sherlocka Holmes’a to autorem w tym wypadku jest ktoś inny, nie Doyle.
Opowiadania, które znaleźć można w „Tajemniczych przygodach…” pochodzą z Niemiec, a ich pierwsze publikacje przypadają na lata 1907-1911. Z racji tego, że w gruncie rzeczy opowiadania były anonimowe nie będę wymieniał osób, które za najsławniejszych autorów nowych losów Sherlocka uchodziły. Wszystkie najważniejsze informacje można odszukać we wstępie przygotowanym przez redaktora tego wydania – Pawła Dembowskiego.
Przed sięgnięciem po tę książkę nie zastanawiałem się nawet czy jest jakakolwiek możliwość, żeby Holmes’a umieścić w świecie kompletnie oderwanym od jego naturalnego środowiska (mam tu na myśli świat wykreowany przez Doyle’a) i umieszczenie w kompletnie innym miejscu. Jakież było moje zdziwienie gdy we wstępie dowiedziałem się, że w tej książce na daremno można szukać takich postaci jak Watson, Lestrade czy też pani Hudson. Oczywiście niemieccy autorzy wprowadzili swoje odpowiedniki tych osób co od razu stawia przed oczami pewien obraz – jedynie Sherlock Holmes zostaje zachowany, a wszystko co do tej pory znane zostaje wymazane. Dlaczego? Pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi na myśl to szybki sposób zyskania rozgłosu swoich opowiadań jakie stworzyli autorzy z Niemiec. Doyle wykreował bohatera, który sławę zyskiwał na całym świecie. Dlaczego więc ktoś miałby tego nie wykorzystać i zamiast tworzyć własnego bohatera „podczepić” się pod postać Holmesa. Brak wiary we własne możliwości? Szybka chęć zysków? A może hobbystyczne zafascynowanie Doyle’m i chęć szerzenia dokonań Holmes’a bez prywatnych profitów? Odpowiedzi może być wiele, jednak która z nich jest prawidłowa – tego już się chyba nie dowiem.
Teraz, skoro już wyjawiłem swoje wątpliwości co do środowiska „nowego” Holmes’a to warto się zastanowić nad tym czy autorzy sprostali wyzwaniu, aby dorównać umiejętnościami Doyle’owi, skoro stworzyli historie jego najsławniejszemu bohaterowi. Według mnie niestety nie udało im się dokonać tej sztuki, a najlepszym dowodem na to są pierwsze opowiadania, w którym wyraźnie widać działania Holmes’a szeroko oparte na współpracy z innymi śledczymi oraz swoim praktykantem. Oryginalny detektyw Doyle’a sam potrafił rozwikłać najbardziej zawiłe sprawy, czym śledczych wprowadzał w osłupienie. Tutaj natomiast mamy do czynienia ze wspólnym dochodzeniem co jak na Holmes’a jest rzeczą niespotykaną. Wiadomo, że bohater innych autorów mógł się różnić od swojego brytyjskiego odpowiednika, ale takie różnice w działaniu są wręcz ciężkie do przełknięcia dla zagorzałego fana Sherlocka jakim sam jestem. Dlatego cały czas mnie zastanawia czemu autorzy nie wykreowali własnego bohatera tylko podszyli się pod Sherlocka Holmes’a sami skazując się na porównania.
Streszczać treści opowiadań nie będę, bo kto będzie chciał książkę przeczytać na pewno to zrobi. Najlepiej jest oczywiście samemu przekonać się o słuszności moich słów na temat „Tajemniczych przygód Sherlocka…”. Książka zdecydowanie nie spełniła moich oczekiwań, wręcz mnie rozczarowała i w zasadzie się nie dziwię, że opowiadania te tak późno zyskały światło dzienne, bo znajdują się na tym świecie dzieła, która w zupełności mogą stanowić zamiennik dla czytelnika, aby nie poświęcać czasu na akurat tę pozycję.
Ale cóż, pewnie ile ludzi, tyle charakterów, więc może i ta książka również będzie posiadać swoich zwolenników.

„Tajemnicze przygody Sherlocka Holmesa. Słynnego ajenta śledczego” to książka zdecydowanie różniąca się od pozostałych przygód znanego detektywa. Do tej pory zdając relację z przeczytanych książek Doyle’a… zdawało się relację z książek Doyle’a. A pozycja dzisiejsza taką nie jest. Mimo iż opowiada losy Sherlocka Holmes’a to autorem w tym wypadku jest ktoś inny, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na „Kamerdynera” trafiłem przypadkiem. Jednak wystarczyła krótka chwila, by przeczytać opis książki i zdecydować, że muszę ją mieć! Wil Haygood to dziennikarz „Washington Post”, który znalazł taki temat na artykuł, który to ewoluował zarówno w film jak i w książkę. Osoby ze świata filmu, m.in. Laura Ziskin po przeczytaniu artykułu Haywood’a nakłoniła go to tego, aby zgodził się wspomóc ją, przy realizacji prac nad stworzeniem kinowego hitu.
Autor dotarł do tytułowego kamerdynera, czyli Eugena Allen’a przed wyborami, które odbyły się w Stanach Zjednoczonych w 2008 roku. Nie obyło się bez komplikacji, ponieważ w tak ogromnym mieście jak Waszyngton odnaleźć jedną, konretną osobę stanowi nie lada wyczyn. Ale Haywood dopiął swego. Sam nie jestem sobie w stanie wyobrazić uczucia jakie towarzyszyło autorowi w momencie gdy stanął w drzwiach Allen’a. To było zapewne niesamowite doświadczenie.
Allen bardzo chętnie opowiadał dziennikarzowi historie swojej, trzydziestoczteroletniej posługi w Białym Domu. Rozmowa z początku byłą prowadzona w związku z mającym się ukazać artykułem, którego tłem miała być panująca w Stanach Zjednoczonych segregacja rasowa. Ale wraz z zagłębianiem się w treść książki można odnieść wrażenie, że Allen oraz Haywood zaprzyjaźnili się. Kamerdyner tak polubił dziennikarza, że wraz z żoną postanowili zabrać go do swojego skarbca. A tam oczom Haywooda ukazały się niesamowite pamiątki z czasów pracy Allen’a w Białym Domu. „Kamerdyner” to streszczenie najważniejszych wydarzeń z życia Allen’a od nastoletnich lat, poprzez opisanie drogi, która zawiodła go do Waszyngtonu aż do ostatnich miesięcy życia kamerdynera.
Ale książka to nie tylko charakterystyka tytułowego kamerdynera. Ta część stanowi bowiem, jedynie ok. 40 stron z całości (92 strony to całość wydania ePub). Dalej autor skupia się na opisaniu czytelnikowi ewolucji jaka stopniowo zachodziła w amerykańskim kinie, a mianowicie pod lupę bierze dyskryminację czarnoskórych aktorów oraz przedstawia na konkretnych przykładach stopniową poprawę ich sytuacji. W końcu przechodzi do samego sedna sprawy, jakim jest film „Kamerdyner”. Jako iż Haywood był jednym ze współproducentów przedsięwzięcia bardzo dokładnie opisuje takie fazy powstawania filmu jak: zbieranie ekipy, szukanie sponsorów i dodatkowo osoby odpowiedzialne i wytrwałe w tym, ze mimo braku środków na spokojne dokończenie prac nad kinowym „Kamerdynerem” stopniowo udało im się dopiąć swego. I tak powstał „Kamerdyner”, który jest podobno świetnym i poruszającym filmem (podobno, bo sam nie widziałem:)).
„Kamerdyner” to książka, która opisuje bardzo ciekawy temat, jakim bez wątpienia jest segregacja rasowa opisana na świetnym przykładzie – czarnego kamerdynera, który pracuje dla białych prezydentów. Jednak sięgając po książkę, liczyłem na to, że znajdę w niej szczegółową historię tytułowego kamerdynera, zawierającą najważniejsze wydarzenia podczas urzędowania prezydentów, dla których okazję miał pracować Allen. Nie sądziłem jednak, że to o czym miała być książka to jedynie 1/3 całej treści książki. Pozostała część dotyczy szeroko pojętego kina amerykańskiego, a w dalszej części skupia się na opisach produkcji filmu „Kamerdyner”. Prawdę mówiąc nie tego po książce się spodziewałem i gdybym wiedział, że w książce autor ponad połowę poświęci nie samej osobie Allen’a, to nie zdecydowałbym się na jej przeczytanie a tym bardziej na zakup.

Na „Kamerdynera” trafiłem przypadkiem. Jednak wystarczyła krótka chwila, by przeczytać opis książki i zdecydować, że muszę ją mieć! Wil Haygood to dziennikarz „Washington Post”, który znalazł taki temat na artykuł, który to ewoluował zarówno w film jak i w książkę. Osoby ze świata filmu, m.in. Laura Ziskin po przeczytaniu artykułu Haywood’a nakłoniła go to tego, aby zgodził...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest kilka gatunków literackich, które w zasadzie są mi neutralne. Tak jest np. z horrorami. Bardzo rzadko je czytam, można powiedzieć – tak rzadko, że aż wcale. I pewnie dlatego nie należę do grona największych zwolenników króla tego gatunku – Stephena King’a. Nie znaczy to jednak, że nie znam jego twórczości. Nigdy nie szukam książek na siłę, sięgam po nie dopiero wtedy, gdy w jakiś sposób mnie zachęcą. A jako iż od dawien dawna byłem zwolennikiem motywu ucieczki (z obozu, więzienia, etc.) to „Cztery pory roku” zakupiłem w zasadzie tylko ze względu na „Skazanych na Shawshank”. I tak kilka lat ta książka u mnie leżała, bo po przeczytaniu „Skazanych…” za pozostałe opowiadania się nie zabierałem. Poza tym, to co od razu rzuciło mi się w oczy, to bardzo krótkie, niewiele mówiące opisy co od opowiadań – kompletnie nie wiedziałem czego się po nich spodziewać. Postaram się „nadrobić” zaległość wydawcy i może uda mi się kogoś skusić na „Cztery pory roku”.
Jeszcze słowem wstępu dodam, że King zachęca, aby była to książka dosłownie na cztery pory roku – jedno opowiadanie = jedna pora roku. Myślałem, że tak się nie da, ale u mnie przeczytanie jej w całości zajęło około dwóch lat (oczywiście czytając „na raty”).
Wiosna – według mnie najlepsza pora roku, według King’a prawdopodobnie również, bo uznał, że to od niej rozpocznie swoje „Cztery pory roku”. „Skazani na Shawshank” – to jest pierwsze opowiadanie z książki. I w zasadzie tutaj, to co powinniśmy wiedzieć przed zagłębianiem się w treść, znajduje się na okładce. Andy Dufresne zostaje niesłusznie skazany za morderstwo iw ramach kary będzie musiał odsiedzieć karę w więzieniu w Shawshank. Świetnie opisane wydarzenia, których głównym bohaterem jest oczywiście Dufresne. Jak dla mnie najlepsze opowiadanie z książki. Ocena 6/6
Mija wiosna i mamy lato, a w nim kolejne opowiadanie – „Zdolny uczeń”. King krótko je opisując zwraca uwagę na to, że trzynastoletni chłopak Todd Bowden, odkrywa w swojej miejscowości ukrywającego się pod innym nazwiskiem zbrodniarza hitlerowskiego. Szantażowany wyjawieniem swojej tajemnicy hitlerowiec, zaczyna opowiadać najskrytsze tajemnice z czasów wojny, które z czasem nabierają nieoczekiwanego znaczenia dla dorastającego nastolatka. Prowadzi to do tragicznych w skutkach zdarzeń, z których nie łatwo będzie się im obojgu wyplątać. Ocena 4/6
King opowiadaniem na jesień mianuje „Ciało”. Mimo obecności tytułowego ciała w opowieści, jest to w zasadzie bardziej obyczajowe opowiadanie, w którym czterech dwunastolatków wyrusza, aby odnaleźć oddalone o dobrych kilkanaście mil, porzucone w lesie ciało. Opowiadanie to przede wszystkim opis przygód jakie napotkają na swojej drodze do celu. Jednak jak na King’a przystało nie obędzie się bez drastycznych wydarzeń. Ocena 5/6
I opowiadanie kończące „Cztery pory roku” – na zimę mamy „Metodę oddychania”. Najkrótsze opowiadanie, jednak mimo zwięzłej treści bardzo interesująca opowieść o Davidzie Adley’u, człowieku jakich wielu na tym świecie. Jednak na zaproszenie swojego szefa dołącza do klubu, w którego skład wchodzą wyżej sytuowani mężczyźni z lokalnego społeczeństwa. Tam tradycją jest słuchanie historii, które opowiadają niektórzy członkowie klubu. Jednym z nich jest opowieść o pewnej młodej kobiecie przygotowującej się do urodzenia dziecka. Niestety w dzień porodu dochodzi do tragicznego wypadku z jej udziałem, ale dzięki zastosowaniu wyuczonej dzięki swojemu lekarzowi prowadzącemu metodzie oddychania wciąż ma szanse na urodzenie dziecka. Czy jej się uda? Odpowiedzią jest „Metoda oddychania”. Ocena 5/6
Nie wiem do końca jak ustosunkować się do moich wrażeń po przeczytaniu „Czterech pór roku”. Książka wypada w ogólnej ocenie zdecydowanie na plus, jednak było w niej coś co sprawiło, że kilka lat leżała nieruszana (oprócz „Skazanych…”, bo ich przeczytałem kilka razy). Teraz już wiem, że wszystkie opowiadania są ciekawe i warto się z nimi zapoznać. Jednak tak jak wspomniałem wcześniej, z opisu na okładce niewiele wynika i dlatego nie wiedziałem, czego się po nich spodziewać. W każdym z opowiadań mamy element dramaturgii, czyli tego czego po King’u mamy okazję się spodziewać. Za jego horrorami nie przepadam (czytałem np. „Sklepik z marzeniami” czy „Komórkę”), bo wydarzenia przedstawione w nich odbiegają od zdarzeń, które w wytłumaczalny sposób mogłyby się wydarzyć. W opowiadaniach jednak tego nie ma. Opisują one przeżycia normalnych ludzi i omijają zdarzenia paranormalne. Mam nadzieję, że w przyszłości będę miał okazję jeszcze przeczytać jakieś serie opowiadań Kinga, bo jak dla mnie „Cztery pory roku” świetnie wypadły na tle jego powieści. I wiem, że jestem w mniejszości, bo przecież King cieszy się niesamowitą popularnością i ma ogromne rzesze fanów. Cieszę się jednak, że i mnie udało się znaleźć coś dla siebie w jego dziełach.

Jest kilka gatunków literackich, które w zasadzie są mi neutralne. Tak jest np. z horrorami. Bardzo rzadko je czytam, można powiedzieć – tak rzadko, że aż wcale. I pewnie dlatego nie należę do grona największych zwolenników króla tego gatunku – Stephena King’a. Nie znaczy to jednak, że nie znam jego twórczości. Nigdy nie szukam książek na siłę, sięgam po nie dopiero wtedy,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ojciec Tadeusz Rydzyk. Imperator Piotr Głuchowski, Jacek Hołub
Ocena 6,9
Ojciec Tadeusz... Piotr Głuchowski, J...

Na półkach: ,

Są w Polsce ludzie o których słyszał każdy. Niektórzy przyczynili się do tego jakimś jednym wyskokiem, dzięki któremu zostali zapamiętani, a niektórzy na swoją renomę pracują lata, stale wykonując coś, z czym są utożsamiani i widocznie muszą to robić bardzo dobrze. Do tego drugiego grona zalicza się z pewnością Ojciec Tadeusz Rydzyk, którego biografię ostatnio miałem okazję przeczytać. „Imperator. Ojciec Tadeusz Rydzyk” to książka, którą sami autorzy nazywają pierwszą reporterską biografią Ojca Rydzyka. A autorami są Piotr Głuchowski oraz Jacek Hołub, z których twórczością miałem okazję się spotkać dopiero pierwszy raz. O autorach nieco więcej można się dowiedzieć z krótkiej charakterystyki, która znajduje się w książce. Są to dziennikarze Gazety Wyborczej, twórcy wielu artykułów, również o Radiu Maryja, którego właśnie Ojciec Tadeusz Rydzyk jest twórcą. Z ciekawszych informacji dodam, ze Piotr Głuchowski z samym Ojcem Rydzykiem spotkał się i rozmawiał osobiście tylko raz:
Zapis wywiadu nie spodobał się redemptoryście i odtąd media ojca Tadeusza I Piotra nie przepadają za sobą.
Jacek Hołub natomiast prowadzi bloga „Głos Rydzyka” i umieszcza w nim „kontrowersyjne, dziwne i zabawne wypowiedzi z Radia Maryja” do których załącza swój komentarz, co wskazuje na to, że z wydarzeniami odnośnie Radia jest na bieżąco.
Jako iż sam nie należę do osób, które stale śledzą nowości związane z życiem Rodziny Radia Maryja do pewnego momentu moja wiedza na temat Ojca Tadeusza Rydzyka pochodziła jedynie z ogólnodostępnych mediów. Ale z racji tego iż od jakiegoś czasu nabrałem dystansu do tego, czego można dowiedzieć się m.in. z telewizji, w dniu kiedy znalazłem informacje o dostępnej w sprzedaży biografii Ojca Rydzyka postanowiłem, że zakupię ją z nadzieją na głębsze zapoznanie się z historią zarówno powstania Radia Maryja, TV Trwam czy też samego założyciela. Zależało mi bowiem na wyrobieniu sobie swojego poglądu, a nie tylko biernym przyjmowaniu tego co mi media zaserwują. Czy moja ciekawość została zaspokojona i czy dowiedziałem się tego czego szukałem? O tym za chwilę. Najpierw chciałbym przedstawić krótki opis książki, odnosząc się przede wszystkim do tego co czytelnik może w niej znaleźć.
Dla mnie osobiście w biografiach, bardzo ważną, o ile nie najważniejszą częścią są fragmenty przedstawiające początki danej osoby w tym, co wyprowadziło ją na piedestał swojej działalności. I w „Imperatorze” takie informacje, ku mojej uciesze odnalazłem. Ojciec Rydzyk stawiał na swojego rodzaju „innowacje” w swoich działaniach. Utkwiło mi w pamięci to, że do kościołów zaczął wprowadzać muzykę rockową, co pokazuje, że nie było w tej działalności miejsca na rutynę. Przed założeniem Radia Maryja wyjechał na Zachód, gdzie zdobywał zapewne swoje pierwsze doświadczenia oraz szlifował języki obce. Z biografii nie dowiadujemy się jednak co dokładnie tam robił. Po powrocie, swoim zdecydowaniem, mimo przeszkód doprowadza do powstania Radia Maryja, które jak później ma się okazać było początkiem medialnego imperium (teraz oprócz radia są to m.in. telewizja, gazeta czy też sieć telefoniczna). Aby jednak nie zdradzać zbyt wielu informacji z samej treści książki, dodam tylko jeszcze, że autorzy bardzo dużą uwagę poświęcili polityce, nakreśleniu i scharakteryzowaniu niektórych poglądów samego Ojca Rydzyka jak i całej Rodziny Radia Maryja oraz na opisanie licznych przedsięwzięć biznesowych redemptorysty. Krótko mówiąc ponad 400 stron informacji z życia nie tylko Ojca Rydzyka, ale i Jego najbliższego otoczenia.
Są zróżnicowane – tak mogę w największym skrócie przedstawić moje wrażenia po przeczytaniu książki. „Imperator. Ojciec Tadeusz Rydzyk” ma swoje plusy jak i minusy. Nie jest tak do końca kolorowo, ale może to i lepiej? W ten sposób prędzej większe grono czytelników znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić ile pracy autorzy musieli włożyć podczas pisania biografii. Biorąc pod uwagę fakt, że są dziennikarzami Gazety Wyborczej, za którą delikatnie mówiąc, Ojciec Rydzyk nie przepada, nie mieli oni możliwości przeprowadzenia bezpośredniego wywiadu. Poskładali informacje z wielu źródeł, wśród których znalazły się fragmenty z publikacji opisujących Ojca Rydzyka, zapisy z Radia Maryja, czy nawet wywiady z ludźmi z którymi redemptorysta miał okazje współpracować. Pomocną na pewno okazała się działalność blogerska Jacka Hołuba, który na bieżąco śledzi losy Radia Maryja. Plusem książki jest zamieszczenie nie tylko tych informacji, które mogą wskazywać na negatywną ocenę działalności Ojca Rydzyka, ale też i takich, które rzucają pozytywne światło na Jego osobę. Wpływa to przede wszystkim na zwiększenie obiektywizmu biografii. Bardzo zapadł mi w pamięci fragment opisujący poczucie humoru redemptorysty – naprawdę ciekawa część książki.
Fakt, iż Ojciec Rydzyk bierze udział w życiu politycznym Polski, mając polityków zarówno sobie zaufanych, jak i sprzeciwiającym się Jego działaniom spowodował, że w książce aż roi się do odniesień politycznych, co niekoniecznie wpływa na przyjemność czytania. Sympatycy życia politycznego kraju powinni być z tego zadowoleni, jednak osoby takie jak ja – czyli do naszej sfery politycznej podchodzące z dystansem mogą czuć się taką ilością polityki w książce przytłoczeni. No ale książka raczej bez tego nie mogłaby powstać.
Nie ukrywam, że „Ojciec Tadeusz Rydzyk. Imperator” nie należy do książek, które pochłaniają bez reszty i szybko i przyjemnie się je czyta. Sam tę książkę czytałem łącznie około dwóch miesięcy. Męczyło mnie przede wszystkim nagromadzenie informacji właśnie ze świata polityki, które na taką ocenę miały swój niemały wpływ. Dodatkowo zabierając się za biografię Ojca Rydzyka nie sądziłem, że zapoznam się z takimi informacjami jak np. program partii Janusza Palikota. Na pewno pośrednio jest w jakimś stopniu to związane z treścią książki, ale takie szczegóły uważam, że autorzy mogliby pominąć. Dlatego też chciałbym zaznaczyć, że za tę książkę powinny się zabierać osoby, które są zdecydowane na zapoznanie z historią zarówno tą dalszą jak i bardziej aktualną Ojca Rydzyka, zwracając jednocześnie uwagę na to, iż nie jest to typowa książka do miłego czytania dla relaksu. Życzę determinacji w czytaniu i wytrwałości. Ale myślę, że niektóre informacje są warte tego, aby poświęcić trochę czasu na przeczytanie właśnie tej książki. Wytrwałości! :)

Są w Polsce ludzie o których słyszał każdy. Niektórzy przyczynili się do tego jakimś jednym wyskokiem, dzięki któremu zostali zapamiętani, a niektórzy na swoją renomę pracują lata, stale wykonując coś, z czym są utożsamiani i widocznie muszą to robić bardzo dobrze. Do tego drugiego grona zalicza się z pewnością Ojciec Tadeusz Rydzyk, którego biografię ostatnio miałem okazję...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zaryzykuj – Zrób to!” to książka, która powstała z okazji Światowego Dnia Książki. Autorem jest nie kto inny jak Richard Branson, czyli światowej sławy biznesmen, właściciel marki Virgin. To druga książka jaką napisał, pierwszą była „Kroki w nieznane. Autobiografia”, którą również miałem okazję przeczytać (recenzja tutaj). Obydwie książki są jak dla mnie świetne i bardzo się cieszę, że na nie trafiłem, bo to świetne poradniki, co ważne napisane przez praktyka, a to sobie w nich najbardziej cenię.
„Zaryzykuj – Zrób to!” jest w zasadzie kwintesencją całej biografii Bransona. Biznesmen umieszcza w niej najważniejsze wydarzenia ze swojego życia oraz lekcje, jakie zdołał wynieść z tych wszystkich lat, w których działa w biznesie. Tym czym zdołał mi zaimponować Branson to jego start – zaczynał praktycznie od zera zakładając magazyn „Student”, w którym umieszczał m.in. wywiady ze znanymi ludźmi ze świata muzyki, jak sama nazwa wskazuje gazeta była skierowana przede wszystkim do studentów. Dopiero później pojawiły się okazję na kolejne biznesy, z których Brytyjczyk skorzystał stopniowo rozszerzając swoją działalność.
Książka, tak jak wskazuje tytuł, zachęca do działania, wszelakiego, bo każdy ma swój rozum i swoje pomysły. Branson na swoim przykładzie radzi, żeby nie bać się realizować pomysłów nawet tych najśmielszych, które pozornie wydają się trudne, bądź nawet niemożliwe w realizacji. Na swoim przykładzie oprócz otwieranych firm pokazuje inne marzenia, takie jak loty balonem oraz bite przy ich okazji rekordy. Jak sam to nie pieniądze są dla niego najważniejsze. Grunt to dobra zabawa i bycie szczęśliwym w tym co się robi. Wszystkie projekty Bransona były i są oparte na pasji i w tym wyszukuje zalążków swoich sukcesów – bez pasji nie osiągnął by tego co ma – tak twierdzi.
Dzieło Bransona jest jak dla mnie najlepszą książką – motywatorem jaką miałem okazję czytać. Jej zaletą jest to, że jest niebywale krótka – nieco ponad 100 stron. Pozwala to przeczytać ją nawet w momencie gdy dysponuje się niewielką ilością wolnego czasu i może być to świetnie zainwestowanych kilka godzin.
Może i książki tego typu są nieco przereklamowane, ostatnimi czasy wiele jest takich poradników (jak żyć lepiej?), ale w dużej liczbie są napisane przez ludzi, którzy zarabiają na tym, że piszą jak żyć lepiej. Branson w przeciwieństwie do nich może podeprzeć się ogromną ilością realizowanych projektów, z których to właśnie czerpie doświadczenie. Zdecydowanie polecam książkę, bo daje kopa :) A nawet jeśli sięnie uda to polecam kierować się po prostu tytułem książki „Zaryzykuj – Zrób to!”.

„Zaryzykuj – Zrób to!” to książka, która powstała z okazji Światowego Dnia Książki. Autorem jest nie kto inny jak Richard Branson, czyli światowej sławy biznesmen, właściciel marki Virgin. To druga książka jaką napisał, pierwszą była „Kroki w nieznane. Autobiografia”, którą również miałem okazję przeczytać (recenzja tutaj). Obydwie książki są jak dla mnie świetne i bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podążając za kolejnymi pozycjami Jo Nesbo w swojej kwietniowej, czytelniczej podróży z tym autorem, w końcu dotarłem do książki „Łowcy głów”, która wyjątkowo nie jest związana z Harrym Hole’m. Tym razem autor zabiera czytelników do świata biznesu oraz finansowych elit, a konkretnie do branżyłowców głów. Mimo iż Nesbo odbiegł od swojej głównej metody na pisanie książek - kolejnych śledztw dla Hole’a, to kompletnie nie stracił nic na swoim warsztacie pisarskim. Powiem więcej, taka „odskocznia” dla czytelników to świetny sposób na poznanie twórczości autora z innej strony.
Książka opowiada o karierze norweskiego łowcy głów – Rogera Brown’a. Pierwsze strony kompletnie nie zapowiadają wydarzeń, które mają się pojawić i w pewnym momencie miałem wątpliwości czy to w ogóle jest kryminał. Ale nie, tym razem wprowadzenie Nesbo nie jest nudne. Przybliża czytelnikowi zasady działania łowców głów, opisuje świat biznesu, z którym ta branża jest związana, a najwięcej czasu poświęca na charakterystykę głównego bohatera, czyli Brown’a. Zdawać by się mogło, że Brown ma wszystko: willę, świetny zawód, (dodatkowo zarabia sobie na boku), jest uznawany za jednego z najlepszych łowców głów oraz żyje z kochającą zdawać by się mogło żoną. Jednak czegoś w ich związku brakuje i olbrzymim ciosem dla niego jest informacja, że ukochana go zdradza. I na tym właściwie oparta jest cała fabuła. Zaczyna się bezwzględny wyścig Browna o życie jak się okazuje z kochankiem żony. I pytanie – kto z niego wyjdzie zwycięsko? Czy Brown’owi uda się ocalić swoje życie i to, co w nim osiągnął?
„Łowcy głów” to kryminał napisany w dość specyficzny sposób. Nie mamy tutaj do czynienia z typową zagadką gdzie od początku ktoś, gdzieś znajduje zwłoki i rozpoczyna się śledztwo mające ustalić winnego. Tutaj głównym motywem jest pościg, gdzie główny bohater musi uciekać przed kochankiem żony, który próbuje go zabić. W między czasie ustala taktyczny plan obrony przed mordercą, który to pozwoli mu wyjść zwycięsko z tego pojedynku.
Jeżeli ktoś chce usiąść i poczytać dobry kryminał to „Łowcy głów” się jak najbardziej do tego nadają. Nesbo może i oferuje tutaj odmienny styl kryminału, ale to nie znaczy, że jest to styl gorszy. Książka nie jest też specjalnie jakimś olbrzymim „tomiskiem”. Pewnie zależnie od wydania ma ok. 200-250 stron (moja 224), a to przekłada się na szybką, wciągającą akcję i samemu tę książkę udało mi się przeczytać w jeden dzień. Dodatkowo jeżeli ktoś chce poznać bliżej twórczość Jo Nesbo, a nie chce zagłębiać się w serię o Harrym Hole’u, to „Łowcy głów” są najlepszym rozwiązaniem.
„Łowcy głów” to niebywałe tempo akcji nawet jak na Nesbo. Główne wydarzenia to tak naprawdę kilka dni, w których wyjaśnia się większość niewiadomych. Przykład, jak spokojne życie łowcy głów może z dnia na dzień może nabrać nieoczekiwanego obrotu i stać się walką o przeżycie. Książka godna uwagi.

Podążając za kolejnymi pozycjami Jo Nesbo w swojej kwietniowej, czytelniczej podróży z tym autorem, w końcu dotarłem do książki „Łowcy głów”, która wyjątkowo nie jest związana z Harrym Hole’m. Tym razem autor zabiera czytelników do świata biznesu oraz finansowych elit, a konkretnie do branżyłowców głów. Mimo iż Nesbo odbiegł od swojej głównej metody na pisanie książek - ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Karaluchy” to kolejna, druga już książka autorstwa Jo Nesbo z serii, w której głównym bohaterem jest Harry Hole. Norweski detektyw po rozwiązaniu śledztwa w Australii, będącej miejscem pierwszej części serii (Człowiek nietoperz) ponownie zostaje wysłany za granicę – tym razem jego celem jest Tajlandia, konkretnie Bangkok. Ofiarą zabójstwa jest norweski ambasador co sprawia, ze politykom chcącym uniknąć skandalu konieczne jest szybkie rozwiązanie sprawy. Australijski sukces Hole’a przykuwa ich uwagę i Harry w ciągu dwóch dni z baru, w którym to spędzał większość swojego wolnego czasu trafia prosto do zatłoczonego Bangkoku.
Tam bliżej zapoznając się z dowodami i ze śledztwem zdaje sobie sprawę, że nie będzie to szybkie i łatwe dochodzenie. Hole spotka się z problemem pedofilii, obecnym w życiu wielu wysoko postawionych urzędników, których zdemaskowanie będzie dla detektywa nie lada wyzwaniem. Harry zrobi wszystko, aby rozwiązać sprawę – odstawi nawet na czas śledztwa alkohol, aby uruchomić trzeźwe myślenie, ponieważ dzięki ewentualnemu powodzeniu w Tajlandii będzie mógł bliżej przyjrzeć się sprawie swojej siostry, która została wykorzystana seksualnie, ale śledztwo umorzono. Nie spodziewa się jednak, że będzie musiał stawić czoła najbardziej błyskotliwemu zabójcy z jakim do tej pory miał w swojej karierze do czynienia.
Pierwsze co przykuło moją uwagę podczas czytania książki to fakt, że w przeciwieństwie do poprzedniego dzieła, Jo Nesbo ograniczył opisy kultury panującej w Bangkoku. Nie pomijając najważniejszych aspektów kulturowych, udało mu się stworzyć niepowtarzalny klimat nie przytłaczając czytelnika dodatkowymi, niekoniecznie potrzebnymi informacjami. Znów przez około pół książki Nesbo powoli wprowadza nas w miejsce zbrodni, tym razem Bangkok, by rewelacyjnie rozegrać rozwiązanie sprawy przez Hole’a. Zagadka kryminalna jest skonstruowana niesamowicie, szczerze powiedziawszy jest najlepsza z jaką się do tej pory spotkałem w mojej kilkuletniej przygodzie z kryminałami. „Karaluchy” to zdecydowanie pozycja świetnie zachęcająca do zapoznania się z kolejnymi częściami z Harrym Hole’m w roli głównej. Zdecydowanie polecam!

„Karaluchy” to kolejna, druga już książka autorstwa Jo Nesbo z serii, w której głównym bohaterem jest Harry Hole. Norweski detektyw po rozwiązaniu śledztwa w Australii, będącej miejscem pierwszej części serii (Człowiek nietoperz) ponownie zostaje wysłany za granicę – tym razem jego celem jest Tajlandia, konkretnie Bangkok. Ofiarą zabójstwa jest norweski ambasador co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dlaczego robimy to, co robimy i jak można to zmienić w życiu i biznesie?” – to bardzo dobre pytanie, które sądzę, każdy sobie prędzej czy później powinien zadać (przychylałbym się wersji, aby jednak prędzej). I na nie właśnie Charles Duhigg postanawia odpowiedzieć w swojej książce. Sam autor to wielokrotnie nagradzany dziennikarz magazynu „New York Times”. Za oceanem z pewnością znany bardziej, ja muszę przyznać, że dowiedziałem się o nim właśnie dzięki „Sile nawyku”. Szczególnie moją uwagę zwrócił fakt, że jako dziennikarz Duhigg przedstawił główny temat książki jako zbiór wielu przypadków, stopniowo analizując ich związki z nawykiem. Nie jest to na całe szczęście naukowa publikacja, przesiąknięta fachowymi terminami naukowymi. I to sobie w tym autorze cenię.
Książka oparta jest przede wszystkim na przedstawieniu czytelnikowi jak ogromny wpływ na życie każdego człowieka mają nawyki. Idąc dalej, jak całe nasze życie zbudowane jest z nawyków. O której wstajemy? Co robimy od razu po przebudzeniu? Jak wyglądają podstawowe, powtarzające się każdego dnia czynności? W zdecydowanej większości padną zapewne odpowiedzi – tak samo lub bardzo podobnie. I właśnie to, że robimy ciągle te same rzeczy, w ten sam sposób uświadamia nam Duhigg i odpowiedzialnością obarcza właśnie nawyki.
Dowiadujemy się, że według badań, nawyk powstaje wtedy, kiedy „mózg chce pracować jak najmniejszym nakładem pracy”, co powoduje „zapisanie” konkretnej czynności w podświadomości i powtarzanie jej ciągle w ten sam sposób. Każdy nawyk, niezależnie czy mowa o paleniu papierosów lub też myciu zębów, składa się z trzech podstawowych czynników. Duhigg daje receptę jak nawyki, z naciskiem na te negatywne, zmieniać. Otóż należy przeanalizować dany nawyk, zwrócić uwagę na jego składowe elementy i poprawić z nich te, które według nas nam nie odpowiadają. Teoretycznie wydaje się proste, ale jak to zwykle bywa teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką. Autor widocznie o tym pomyślał i zamieścił w książce wiele historii zmian nawyków, zarówno zwykłych ludzi, jak i dużych międzynarodowych firm, których poznanie ma ułatwić panowanie nad własnymi nawykami.
„Siła nawyku” to pozycja, po którą warto sięgnąć, gdyż rzuca ona światło na sprawy, które przeważnie były oczywiste, ale nie do końca zrozumiałe. Jak już wcześniej wspomniałem ogromnym plusem jest dla mnie brak terminologii naukowej, mimo iż to książka traktująca przede wszystkim o ludzkiej psychice, czyli co nam tak właściwie w głowie siedzi z naukowego punktu widzenia. Zamiast tego możemy zapoznać się z przykładami zmian nawyków, które w swoim życiu postanowili poczynić zarówno zwykli ludzie jak i światowe korporacje. Dzięki temu zabiegowi Duhigg’a książkę czyta się przyjemnie, „od środka” poznając schemat zmiany nawyku, co sprawia, że czytelnik zawartą w książce wiedzę, będzie łatwiej mógł wykorzystać w swoim życiu i czynić kroki ku lepszemu.

„Dlaczego robimy to, co robimy i jak można to zmienić w życiu i biznesie?” – to bardzo dobre pytanie, które sądzę, każdy sobie prędzej czy później powinien zadać (przychylałbym się wersji, aby jednak prędzej). I na nie właśnie Charles Duhigg postanawia odpowiedzieć w swojej książce. Sam autor to wielokrotnie nagradzany dziennikarz magazynu „New York Times”. Za oceanem z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Richard Branson – innowator, biznesmen, właściciel marki Virgin, zrzeszającej ponad 400 firm z różnych branż. Człowiek, który już jako nastolatek postanowił obrać własny kierunek ścieżki życiowej, szukając nietuzinkowych rozwiązań wiążących się nie tylko z zarabianiem pierwszych pieniędzy, ale też z nabywaniem pierwszych doświadczeń. Autobiografia powstała na wskutek zebrania w całość wielu notatek, jakie Branson sporządzał w trakcie swojego życia, dzięki czemu powstał swojego rodzaju pamiętnik.
W książce Branson od samego początku daje do zrozumienia, że szczególną wartość stanowią dla niego bliscy. Zawsze mógł liczyć na ich pomoc i wsparcie, którego tak bardzo potrzebował na początku swojej biznesowej przygody. Początku, który bardzo szczegółowo w swojej książce opisał. Od najmłodszych lat szukał różnych źródeł zarabiania, tych lepszych i gorszych oraz takich, które okazywały się zupełną klapą. Wyciągał jednak z nich wnioski i stale wymyślał nowe przedsięwzięcia lub udoskonalał te już istniejące. Jak sam mówi biznes traktuje jako zabawę, gdzie kieruje się przede wszystkim ciekawością odkrywania nowych możliwości. Podejście ciekawe i jak widać w wykonaniu Bransona – skuteczne. W autobiografii szeroko opisuje swój rozwój, począwszy od jego pierwszego poważnego biznesu – magazynu STUDENT, poprzez liczne wydarzenia, spełniające marzenia (nie czujesz, że rymujesz) – bicie rekordów świata, zarówno tych na wodzie, za pomocą łodzi oraz tych w powietrzu – przy użyciu balonów, po dzisiejsze przedsięwzięcia.
Książka ciekawa, interesująca, ubarwiona poczuciem humoru, a przede wszystkim inspirująca. Historia Bransona może dla wielu okazać się niesamowita, jednakże w pełni jest ona oparta na faktach. Charakterystyczną cechą brytyjskiego biznesmena jest łatwość w podejmowaniu decyzji. W momencie gdy Branson wpadł na jakiś pomysł, nie zastanawiał się nad nim przesadnie długo lecz od razu zabierał się za jego realizację. Przyznam szczerze, dla mnie jest to cecha godna naśladowania, dodatkowo zaraża pozytywnym myśleniem.
„Kroki w nieznane. Autobiografia” to godna polecenia książka, która mobilizuje do działania. Przyznam, że sam padłem jej „ofiarą”, gdyż przestałem ciągle myśleć o tym jak to bardzo chciałbym mieć stronę internetową. Rozwiązałem swój problem po prostu ją zakładając. Warto poznać bliżej historię Bransona, bo kto wie, może komuś uda się pójść jego śladem i zmieniać świat na lepsze, tak jak to on właśnie czyni. A im więcej osób ją przeczyta, tym większe ku temu prawdopodobieństwo.

Richard Branson – innowator, biznesmen, właściciel marki Virgin, zrzeszającej ponad 400 firm z różnych branż. Człowiek, który już jako nastolatek postanowił obrać własny kierunek ścieżki życiowej, szukając nietuzinkowych rozwiązań wiążących się nie tylko z zarabianiem pierwszych pieniędzy, ale też z nabywaniem pierwszych doświadczeń. Autobiografia powstała na wskutek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na książkę „Chemia śmierci”, którą napisał Simon Beckett trafiłem niedawno, mimo iż na rynku jest obecna stosunkowo długo, bo od 2006 roku. Traf chciał, że szukając ciekawych tytułów akurat ta pozycja od razu przykuła moją uwagę. Wielką w tym zasługę miał tytuł, który szczerze muszę przyznać – chwytliwy jest ogromnie. Następnie przejrzałem kilka przelotnych ocen książki i zdecydowałem, że sam muszę się przekonać czy warto sięgać po tą i po kolejne pozycje Beckett’a.
Akcja książki rozgrywa się w niewielkim miasteczku Manham w Anglii, a głównym bohaterem jest David Hunter. Już na samym początku dowiadujemy się, że jest on antropologiem sądowym będącym w stanie spoczynku, aktualnie pracującym jako lekarz w miejscowej przychodni. Do Manham przybył, aby uciec od swojej przeszłości, a przede wszystkim, aby znaleźć nowe otoczenie, które nie będzie mu stale przypominało o śmierci żony i córki, które zginęły w wypadku samochodowym.
Wydarzenia opisywane w książce mają miejsce 3 lata po przybyciu Davida do Manham. Wtedy to dwaj bracia odnajdują znajdujące się w zaawansowanym rozkładzie zwłoki kobiety. Podczas śledztwa miejscowa policja szybko odkrywa czym Hunter zajmował się w przeszłości i prosi go o pomoc. Ten z początku odmawia, lecz gdy morderca zabija kolejną kobietę postanawia zmienić zdanie i wykorzystać swoje umiejętności, by jak najszybciej złapać mordercę, zanim ten uderzy ponownie. Sam Hunter przekona się, że mimo kilkuletniego pobytu w Manham nie będzie mógł liczyć na przychylność mieszkańców w swoich działaniach i jak sprawa morderstw odbije się na dalszym jego życiu osobistym.
„Chemia śmierci” to świetnie napisany thriller trzymający w napięciu od początku do samego końca. Autor używa bardzo mocnego, brutalnego języka. Myślę tutaj o obszernych opisach ciał jakie policja odnajduje w trakcie fabuły. Trudno się jednak temu dziwić skoro główny bohater jest antropologiem sądowym i „rozkładanie ciał na czynniki pierwsze” jest dla niego chlebem powszednim.
Bardzo ważnym aspektem kryminałów oraz thrillerów jest dla mnie rozwiązanie zagadki. Beckett sprawia, że w „Chemii śmierci” jest ono wyjątkowo zaskakujące, czyli w zasadzie takie na jakie czytelnik czeka. Jedyna rzecz do jakiej się mogę przyczepić to fakt, że naprawdę ciężko samemu rozwiązać morderczą łamigłówkę, a szkoda. Próbowałem przez całą książkę, byłem czujny, ale mi się nie udało. I sądzę, że jest to niemożliwe. Ale życzę powodzenia i zachęcam do lektury, bo tajemnicze Manham czeka na kolejnego gościa…

Na książkę „Chemia śmierci”, którą napisał Simon Beckett trafiłem niedawno, mimo iż na rynku jest obecna stosunkowo długo, bo od 2006 roku. Traf chciał, że szukając ciekawych tytułów akurat ta pozycja od razu przykuła moją uwagę. Wielką w tym zasługę miał tytuł, który szczerze muszę przyznać – chwytliwy jest ogromnie. Następnie przejrzałem kilka przelotnych ocen książki i...

więcej Pokaż mimo to