Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

To nie było to czego się spodziewałem. Nie posądzałem Kinga o stworzenie niejasnej, mglistej narracji, lekko onirycznego świata i niejednoznacznych bohaterów. Niemniej to wszystko nie kryje w sobie żadnej zagadki, prowadzi donikąd, zdaje się meandrować bez celu. Niejasność jest zapewne (jak napisał sam autor we wstępie) owocem kursów literackich, które szkoliły, że tylko niejasne książki stają się wielkimi działami. Cóż.
Jednak sam główny bohater ma zestaw cech i sprzeczności dość ciekawy by chcieć więcej. Zagadka ontologiczna także jest pociągająca. Licząc na większą przejrzystość ruszam dalej w cykl.

To nie było to czego się spodziewałem. Nie posądzałem Kinga o stworzenie niejasnej, mglistej narracji, lekko onirycznego świata i niejednoznacznych bohaterów. Niemniej to wszystko nie kryje w sobie żadnej zagadki, prowadzi donikąd, zdaje się meandrować bez celu. Niejasność jest zapewne (jak napisał sam autor we wstępie) owocem kursów literackich, które szkoliły, że tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kaukaz to miejsce dziwaczne nawet na tle Rosji - na niemal każdym spłachetku ziemi żyje inny naród ze swoim językiem, kulturą, historią i religią, a każdy ze swoim zestawieniem jest chyba równie egzotyczny co afrykańskie plemiona. W książce można m.in. posmakować klimatu państw, których prezydent w programie na żywo relacjonuje spotkanie z kosmitami, rytualnego czeczeńskiego tańca na zgliszczach miasta, czy stacji benzynowej z chochelką zamiast dystrybutora. Obok ciekawych historii ludzi, zdarzały się przydługie wstawki historyczne, które akurat mnie nudziły. Polecam wszystkim zafascynowanym Rosją i wschodem.

Kaukaz to miejsce dziwaczne nawet na tle Rosji - na niemal każdym spłachetku ziemi żyje inny naród ze swoim językiem, kulturą, historią i religią, a każdy ze swoim zestawieniem jest chyba równie egzotyczny co afrykańskie plemiona. W książce można m.in. posmakować klimatu państw, których prezydent w programie na żywo relacjonuje spotkanie z kosmitami, rytualnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ze znanych mi do tej pory powieści Kinga ta wnosi najwięcej i to nie za przyczyną wątku ponadnaturalnego, czy akcji, bowiem te są równie przeciętne co w innych książkach Amerykanina. W "Miasteczku Salem" najbardziej wart uwagi jest sposób przedstawiania amerykańskiej małomiasteczkowości na tle głównego wątku wampirycznego. Jerusalem - miejsce akcji, wypada ze swymi mieszkańcami i lokacją nad wyraz szczerze i klimatycznie, jest w zasadzie głównym bohaterem i niczym pełnokrwisty protagonista ewoluuje w sposób zupełnie nietypowy. To wielki plus, szkoda, że jedyny wyraźny na tle przeciętnej historii i zwyczajnych bohaterów.

Ze znanych mi do tej pory powieści Kinga ta wnosi najwięcej i to nie za przyczyną wątku ponadnaturalnego, czy akcji, bowiem te są równie przeciętne co w innych książkach Amerykanina. W "Miasteczku Salem" najbardziej wart uwagi jest sposób przedstawiania amerykańskiej małomiasteczkowości na tle głównego wątku wampirycznego. Jerusalem - miejsce akcji, wypada ze swymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Każda epoka ma swoją chorobę, wzbudzały dawniej przerażenie i zbierały swoje żniwo czarna ospa, trąd czy wirus HIV. Każda epoka ma także właściwe sobie źródło pierwotnego lęku – przyczynę nagłej śmierci, nieoczekiwanego kalectwa lub biedy spadających na człowieka na podobieństwo fatum, bez względu na stan i wiek, jak kiedyś kataklizmy, wojny czy plagi. W świecie zachodu, w czasach względnej stabilizacji, gdy skutecznie potrafimy unikać skutków katastrof naturalnych drżymy w ciszy przed innym przeciwnikiem. Źródłem strachu naszej epoki jest za razem przypisana jej choroba, a w zasadzie Cesarz wszech chorób – rak.
Wszelkie próby zepchnięcia lęku na granice nieświadomości zdają się bezcelowe – bezwzględna (i nieprzekłamana) statystyka mówi, że na chorobę nowotworową zapadnie co czwarty Polak. Oznacza to, że w sposób bezpośredni dotknie ona każdego. Rak jest plagą zakrojoną znacznie szerzej niż wskazuje jej zasięg biologiczny, stał się on bowiem synonimem wyroku, cierpienia i niepewności. Lękają się go młodzi i starzy.
W „Cesarzu Wszech Chorób” amerykański onkolog hinduskiego pochodzenia Siddaharhta Mukherejee rozbraja mit choroby nowotworowej przyglądając się jej z wielu perspektyw. Świadomość ciężaru diagnozy, który przygniata w nagły sposób zdrowych wcześniej ludzi przestawiają krótkie historie pacjentów autora. Szerszy kontekst każe nam spojrzeć jak powstał tkwiący w nas topos Cesarza Chorób – śledzimy historię raka od czasów starożytnego Egiptu aż po współczesne osiągnięcia onkologii i chirurgii onkologicznej. Autor z beletrystyczną swobodą przybliża czytelnikowi jak istotną rolę w medycynie i profilaktyce nowotworów pełni statystyka, metodyka badań klinicznych, ekonomia i w końcu polityka. Bezwzględną zaletą książki jest przystępny język, którym autor precyzyjnie wyjaśnia pojęcia z zakresu medycyny i genetyki. Ponadto „Cesarz…” mimo, iż jest z założenia formą reportażu, stylem i prowadzeniem przez autora narracji przykuwa niczym powieść sensacyjna.
Siddaharhta Mukherejee w swojej książce stawia stawia nad wyraz obrazową tezę: największą siłą nowotworu jest upodabniająca go do człowieka zdolność przetrwania. Ewolucja komórek nowotworowych w skali mikro pozwala im przetrwać bombardowania chemioterapeutykami i rozpędzonymi cząstkami, a po zastosowaniu każdej terapii osiągnąć na nie odporność – analogicznie do ludzkiej zdolności przetrwania w środowisku. To podobieństwo zdaje się w pewnym sensie czynić raka naszym naturalnym ograniczeniem – im bardziej przyspiesza rozwój naszej cywilizacji tym częściej z jego powodu umieramy.
Obok chorób i lęków każda epoka ma także swoje lekarstwo. Medykamentem naszych czasów nie są jednak żadne zaawansowane substancje chemiczne i farmaceutyczne, a wiedza. Autor „Cesarza Wszech Chorób” stawiając trafną diagnozę, definiującą raka jako jeden z najgłębiej zakorzenionych lęków naszych czasów, ordynuje za razem jedyne skuteczne leczenie. Wrogiem, który zagraża ludzkości znacznie szerzej niż nowotwór, jest bowiem strach wynikający z niewiedzy i nieznajomości przeciwnika. Mukherejee przedstawiając mit choroby za razem go dekonstruuje, czyniąc raka już nie tajemniczą i śmiertelną klątwą, a kolejną wielką granicą, którą na drodze naszej ewolucji musimy przekroczyć.

Każda epoka ma swoją chorobę, wzbudzały dawniej przerażenie i zbierały swoje żniwo czarna ospa, trąd czy wirus HIV. Każda epoka ma także właściwe sobie źródło pierwotnego lęku – przyczynę nagłej śmierci, nieoczekiwanego kalectwa lub biedy spadających na człowieka na podobieństwo fatum, bez względu na stan i wiek, jak kiedyś kataklizmy, wojny czy plagi. W świecie zachodu, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgnąłem po Kinga konsekwentnie w ramach przygotowań do Mrocznej Wieży ( według opinii znawców "Bezsenność" jest pozycją, którą warto znać) i jestem raczej rozczarowany, choć nie jest to zupełna tragedia. Prosty i mdły styl, akcja rozwleczona jak moda na sukces a do tego niezbyt ciekawa. Fabularnie: o starszym mężczyźnie, który po śmierci żony zaczyna mieć problemy z bezsennością i zaczyna widzieć aury, które okazują się kluczem do hiperrzeczywistości. Rys fabularny bez znaczących spojlerów wiele pewnie nie mówi, ale Dukaj zrobiłby z tego drugą "Córkę łupieżcy" podbitą dodatkowo fachową wiedzą o fizjologii snu i bezsenności (nota bene są bardzo ciekawe, a autor po króciutkim mamieniu mnie nadzieją porzucił ten wątek), tymczasem King stworzył coś co kojarzy się z niskobudżetowym amerykańskim filmem z lat 80, puszczanym w środę wieczorem na jedynce, na którym dobrze się śpi.

Sięgnąłem po Kinga konsekwentnie w ramach przygotowań do Mrocznej Wieży ( według opinii znawców "Bezsenność" jest pozycją, którą warto znać) i jestem raczej rozczarowany, choć nie jest to zupełna tragedia. Prosty i mdły styl, akcja rozwleczona jak moda na sukces a do tego niezbyt ciekawa. Fabularnie: o starszym mężczyźnie, który po śmierci żony zaczyna mieć problemy z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ile można wybaczyć bohaterowi?
Oto kolejny fantastyczny świat ukuty na podobieństwo naszego średniowiecza, dokraszony magią i mitycznymi stworami, kolejni cesarze, magowie itd. Itd. I już na samym wstępie ciśnie się na usta pytanie: jak autor próbuje go tym razem uczynić wyjątkowym? Ano tym razem można odnieść wrażenie, że niczym bo miejsce jest dość wąsko zarysowane (akcja nie wykracza poza jedno miasto), a jego konstrukcja typowa. Może nieco zaskoczy jedynie, że ten Nadświat jest równoległy do naszego i wykorzystujemy go jako miejsce do urządzania brutalnych igrzysk, które można podziwiać na żywo z domowego fotela (ba nawet z wewnątrz głowy aktora!), a wszystko to w nieodległej przyszłości gdzie władza stała się totalitarna a cały świat podzielony jest na kasty. Choć i to wszystko już było w rozmaitych konstelacjach. Stover w swojej powieści ma inny atut, którym przekonuje i kupuje czytelnika jest nim główny bohater -Cain.
Cain jest aktorem, czyli jednym z gladiatorów walczących w Nadświecie ku rozkoszy gawiedzi. Jest postacią legendarną, jednym z najbardziej znanych ludzi na świecie, był przy wszystkich istotnych wydarzeniach, które w nadświecie się rozegrały (w większości odgrywał główną rolę), ma wielu wrogów i niewielu przyjaciół, w naszym świecie ma też żonę, z którą dzieli zawód. Legendę Caina najmocniej czyni jednak jego osobowość, bo na tle fantasy to zaiste nietuzinkowa postać. Jest sentymentalistą – kocha swoją żonę aż do bólu kości i jest gotów zrobić dla niej dosłownie wszystko, nigdy nie kłamie (bywa wręcz samobójczo szczery, także wobec siebie), walczy bezpardonowo i bezwzględnie skutecznie. Byłby to opis prawie Zawiszy Czarnego gdyby nie to, że Cain jest także małostkowym mordercą, który pozbywa się nie tylko tych złych, ale i tych którzy mu po prostu przeszkadzają w osiągnięciu jego celów, czasem bez większej przyczyny daje się ponieść morderczej furii, bez zastanowienia knuje intrygi, które kosztują życie setek ludzi. Przy tym wszystkim jest inteligentny, cyniczny i pozbawiony złudzeń co do świata (właściwie – obu światów), ma też do siebie spory dystans. Mieszanka tych cech w moim odbiorze dała zintensyfikowaną wersję Geralta z Rivii - mimo, iż ciężko tych bohaterów porównywać to budzą podobnie pozytywne odczucia pomimo swoich morderczych, czasem wręcz nieludzkich zapędów. Czemu tak wiele jesteśmy skłonni wybaczyć takiemu protagoniście i w duchu nazwać go wręcz bohaterem? Bo przecież gdzieś w głębi męskiego archetypu (być może zakorzenionego najgłębiej z męskich wzorców) jest bezwzględny obrońca, który pomimo swych zabójczych skłonności jest śmiertelnie wierny jakiemuś subiektywnemu kodeksowi i uczuciom. To bohater, który z konieczności cywilizacji wymarł, ale w unikalny sposób wciąż pociąga.
Stover włożył tegoż Caina w szeroko zakrojoną intrygę i nadał jej dynamiczny (mimo długawej rozgrzewki) bieg, w efekcie książkę czyta się szybko i w zasadzie bezboleśnie. „Bohaterowie…” nie aspirują do bycia powieścią poruszającą ważkie problemy, stymulującą intelekt czy piękną literacko, są natomiast napisaną na zaskakująco dla tego typu książek wysokim poziomie literaturą akcji, po którą powinien sięgnąć każdy wielbiciel gatunku.

Ile można wybaczyć bohaterowi?
Oto kolejny fantastyczny świat ukuty na podobieństwo naszego średniowiecza, dokraszony magią i mitycznymi stworami, kolejni cesarze, magowie itd. Itd. I już na samym wstępie ciśnie się na usta pytanie: jak autor próbuje go tym razem uczynić wyjątkowym? Ano tym razem można odnieść wrażenie, że niczym bo miejsce jest dość wąsko zarysowane (akcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Howeyowi należą się ukłony za dwie rzeczy: pomysł na świat w jakim rozgrywa się akcja jego trylogii i za niewiarygodny sukces marketingu jego powieści. Niewiarygodny, bo moim zdaniem nie do końca uzasadniony. O ile rzeczywiście w tej kreacji postapokaliptycznego świata jest coś świeżego, coś co można by przekuć na świetną powieść, o tyle fabuła, która się w nim rozgrywa, kreacja bohaterów i sam sposób prowadzenia książki są najwyżej na przeciętnym poziomie. Zarówno główny protagonista jak i wszyscy poboczni są płascy i zupełnie nie zapadają w pamięć, nie pomagają im usilne starania autora mające ich uwypuklić, przynoszące jedynie żenującą patetyczność. Howey prowadzi akcje próbując ukuć powieść na page-turnera, wciąż mamiąc czytelnika obietnicami prędkiego zdradzenia tajemnic, niestety bez powodzenia. Tajemnice zazwyczaj nie są ciekawe i raczej przewidywalne (wciąż się zastanawiam jak to osiągnął mając za wyjście taki motyw), świat w praniu okazuje się płaski, brak mu szczegółów i wyrazistości, w efekcie immersja powieści jest bardzo niska. Akcja raczej się wlecze,a zabiegi fabularne mające ją dynamizować są kanciaste i widoczne jako nieociosane literackie bryły, tylko raz czy dwa autor mnie zaskoczył. Plus należy się twórcy za zakończenie, które nie wypada tak blado jak reszta, pewnie w małym stopniu z jego racji sięgnę po zakończenie trylogii. W znacznie większym z powodu tego, że nie lubię zostawiać otwartych cykli.

Howeyowi należą się ukłony za dwie rzeczy: pomysł na świat w jakim rozgrywa się akcja jego trylogii i za niewiarygodny sukces marketingu jego powieści. Niewiarygodny, bo moim zdaniem nie do końca uzasadniony. O ile rzeczywiście w tej kreacji postapokaliptycznego świata jest coś świeżego, coś co można by przekuć na świetną powieść, o tyle fabuła, która się w nim rozgrywa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

TV ciał0 to ciekawa postmodernistyczna wariacja literacka na temat telewizji jako medium. Noon pisze starając się symulować na kartach książki cyfrowy szum eteru, mieszające się sygnały telewizyjne - oddaje to nie tylko stylizując fragmenty, ale i całą strukturę narracyjną. Przy tym śmiałym i całkiem udanym eksperymencie wyszło mu coś przy czym można czerpać niejaką przyjemność zarówno z pomysłu na konstrukcje jak i poznawać fabułę. Autor obnaża ludzkie słabości, które wychodzą na zewnątrz w zetknięciu człowieka z kulturą masową - najmocniej obustronną destrukcyjność żerowania na życiu celebrytów. Poza tym, że pomysł na fabułę jest w zasadzie jednorazowym fajerwerkiem, który momentalnie się wyczerpuje to książka jest udaną, świeżą próbą.

TV ciał0 to ciekawa postmodernistyczna wariacja literacka na temat telewizji jako medium. Noon pisze starając się symulować na kartach książki cyfrowy szum eteru, mieszające się sygnały telewizyjne - oddaje to nie tylko stylizując fragmenty, ale i całą strukturę narracyjną. Przy tym śmiałym i całkiem udanym eksperymencie wyszło mu coś przy czym można czerpać niejaką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Telenowela postapo

Wstyd się przyznać – do tej pory znałem Kinga jedynie z filmów opartych na jego książkach i recenzji oraz blurbów na okładkach jego książek. Chcąc wyleczyć się z dyletanctwa postanowiłem zacząć od wysokiego c i podejść do jednej z powieści nazywanych jego opus magnum (bo słyszałem o przynajmniej dwóch) zatytułowanej „Bastion”.
99,3% populacji Ziemi umiera na zmutowaną grypę, która wydostała się z jednego z Amerykańskich laboratoriów. Wszyscy, którzy przetrwali mają wybór objawiający się w nawiedzających ich snach: odejdą do Mrocznego Mężczyzny - wcielenia zła, albo starej Murzynki, niezwykłej postaci która komunikuje się z Bogiem. Wszystko dzieje się w świecie typowym dla postapokaliptycznych realiów – puste miasta, autostrady pełne wraków i bandy wszelkiej maści złoczyńców. W całej powieści wraz z bohaterami oglądamy z resztą całą drogę stopniowego upadku cywilizacji pod ciosami Kapitana Tripsa (bo tak zostaje nazwana supergrypa) na tle ich osobistych przeżyć i problemów, aż po to co będzie się miało urodzić na jej zgliszczach – właśnie z tychże ludzi udziałem.
King w „Bastionie” osiągnął, obok innych elementów, chyba najczystszy destylat amerykańskiej powieści obyczajowej. W historii najistotniejsi są bohaterowie, z ich życiowymi rozterkami i porażkami, z ich miłościami i sukcesami, ostatecznie z tym jak zdecydują się wykorzystać apokalipsę, która daje im możliwość całkiem dosłownego „rozpoczęcia od nowa” z doświadczeniem popełnionych błędów. I jak przystało na modelowych Amerykanów w obliczu kryzysu: najpierw wędrują, a potem jednoczą się by na końcu walczyć ze złem. W tej warstwie powieść nie byłaby zapewne niczym niezwykłym gdyby nie monumentalność wykonania: bohaterów jest kilkudziesięciu, a każdy wyraźny i raczej nie do pomylenia na swojej drodze. W opozycji tych, którzy staną po stronie Dobra znajduje się banda szaleńców, oraz tych którzy z jakichś przyczyn decydują się na wybór Zła. Ciekawe są z resztą fragmenty, które skłaniają do refleksji czym się właściwie różnią się skupieni w dwóch obozach ludzie, bo jak w rzeczywistości, w obu trafiają się postaci gdzieś z przestrzeni szarości pomiędzy czernią i bielą, nieraz do siebie podobni. Odpowiedź, którą zdaje się sugerować autor jest tylko z pozoru banalna – miłość pośród rozmaitych zasług „tych złych”, oraz życiowych porażek „tych dobrych” jest bowiem jedyną wartością, za którą bohaterowie zostają ostatecznie osądzeni.
„Bastion” nie jest z pewnością powieścią doskonałą. Można bez wątpienia nazwać go opus magnum patrząc na jego objętość – w polskim wydaniu to 1166 stron i nie byłoby w tym niczego złego gdyby nie pojawiające się w książce niepotrzebne dłużyzny. Jestem w stanie zrozumieć, że autor chciał lepiej nakreślić portrety bohaterów i obraz zniszczonej Ameryki (co z resztą wyszło mu świetnie), ale w niektórych momentach zwyczajnie przesadził, bo nieraz przez dziesiątki stron akcja niemal nie posuwa się do przodu. Poza tym świetna warstwa fabularna idzie w parze z co najwyżej dobrym językiem, który pasuje do konwencji, ale zupełnie niczym się nie wyróżnia.
Pierwsze spotkanie z Kingiem nie powaliło mnie na kolana i nie kazało opiewać jego kunsztu w pieśniach, niemniej stanowi przykład literatury niesamowicie solidnej warsztatowo: świetnie zaplanowanej i wykonanej. Jeśli ktoś Bastionu nie zna – polecam, ja z całą pewnością po kolejną książkę Kinga sięgnę i być może wtedy lepiej zrozumiem rzesze jego nieugiętych fanów.

Telenowela postapo

Wstyd się przyznać – do tej pory znałem Kinga jedynie z filmów opartych na jego książkach i recenzji oraz blurbów na okładkach jego książek. Chcąc wyleczyć się z dyletanctwa postanowiłem zacząć od wysokiego c i podejść do jednej z powieści nazywanych jego opus magnum (bo słyszałem o przynajmniej dwóch) zatytułowanej „Bastion”.
99,3% populacji Ziemi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Myśląc o większości literackich bestsellerów każdy ma przed oczami książkę, która ”czyta się sama” i raczej niekoniecznie prezentuje wysoką wartość artystyczną, a tym samym łatwiej trafia do szerszego grona odbiorców. W przypadku „Atlasu chmur” Davida Mitchella, można jednoznacznie stwierdzić, że jest on bestsellerem wyjątkowym i w pełni zasłużonym bo ma do zaoferowania więcej niż wciągającą historię, która przypadnie do gustu każdemu.
Na fabułę powieści składa się sześć historii rozciągniętych w czasie pomiędzy XIX wiekiem, a odległą przyszłością. Streszczanie poszczególnych w tym miejscu, mija się z celem, ponieważ w żaden sposób nie oddałoby całości wizji autora i zapewne mogło odebrać część satysfakcji z lektury tym którzy jeszcze nie mieli okazji sięgnąć po „Atlas…”. Dość powiedzieć, że każdą historię poznajemy z perspektywy innego bohatera, każda rozgrywa się w zupełnie odmiennych realiach historycznych, każda w zasadzie dotyczy innej tematyki i w końcu do napisania każdej autor użył innej odmiany gatunkowej (od powieści epistolarnej, poprzez thriller korporacyjny, aż do postapo). Nie można tu powiedzieć, że w powieści jeden pomysł został podzielony i kilkukrotnie przetransformowany, bowiem wszystkie części fabuły są diametralnie różne i wciągają w odmienny sposób. Historie przeplatają się ze sobą jedynie delikatnie – każda w jakiejś formie (od odczytu w postaci dziennika aż po mglisty mit) wpływa na bohatera kolejnej i właściwie wyłapywanie tych momentów staje się jednym ze „smaczków” powieści, a jest za razem jednym z kluczy pozwalających pojąć całościowy zamysł Mitchella.
Fabularnie i koncepcyjnie najwyżej bardzo dobra książka posiada inne niepowtarzalne zalety: wyjątkową żonglerkę stylami (bo nie sposób tego inaczej nazwać) i szczególną konstrukcję. Dla każdej postaci (przecież odmiennej charakterologicznie i wyrazistej) i każdego okresu historycznego autor nakreśla swoisty styl (od języka XIX – wiecznego, aż po wyewoluowany z naszego slang korpokracji i rozpadłą prymitywną mowę dogasającej cywilizacji). Skuteczność tego zabiegu jest na tyle wysoka, że przy przejściu pomiędzy poszczególnymi liniami historii, czytelnik doznaje chwilowego szoku z nieuniknionym kilkunastostronicowym okresem adaptacji zanim przyzwyczai się do właściwego jej języka. Konstrukcja powieści jest przynajmniej równie ciekawa: czas i wydarzenia w książce biegną niejako niezależnie. Przechodząc od historii do historii w kolejności książkowej poruszany się po osi czasu początkowo do przodu od przeszłości, po osiągnięciu części fabuły najbardziej oddalonej w przyszłość – do tyłu. Ostatecznie otrzymujemy powieść z dwoma zakończeniami – tym chronologicznym, które znajduje się gdzieś w okolicy połowy książki i tym właściwym, na końcu. Ten zabieg daje jeszcze inny efekt, czytelnik zostaje postawiony niejako ponad czasem i widzi wydarzenia urywków rzeczywistości z perspektywy istoty, dla której chronologia nie ma większego znaczenia.
Niektórzy zarzucają Mitchellowi operowanie banalnymi motywami (jak nieprzypadkowość zdarzeń czy reinkarnacja) i obudowywanie wokół nich fabuły powieści. W pewnym sensie należy im przyznać rację, ograne rozwiązania stają się dość szybko czytelne i odbierają radość poznawania założeń autora, nie niosą ze sobą niczego odkrywczego, żadnego powiewu świeżości. Czytelnik odkłada książkę z poczuciem ciekawej, momentami porywającej lektury, jednak w zasadzie bez odciśniętego głęboko poczucia, że ta książka ma w sobie coś co odciska piętno na zawsze.
Ostatecznie „Atlas Chmur” należy umieścić gdzieś nieco ponad półką z książkami z napisem „bardzo dobre” jednak zdecydowanie poniżej tej z napisem „wybitne”. Być może różnica nie jest spektakularna jednak w przypadku literatury warsztat to nie wszystko, dziełem genialnym nie czyni powieści także sam nowatorski pomysł, jednak oba razem dają efekt, który zasługuje by trafić na najwyższą półkę z napisem „te, które zmieniają spojrzenie na świat”.

Myśląc o większości literackich bestsellerów każdy ma przed oczami książkę, która ”czyta się sama” i raczej niekoniecznie prezentuje wysoką wartość artystyczną, a tym samym łatwiej trafia do szerszego grona odbiorców. W przypadku „Atlasu chmur” Davida Mitchella, można jednoznacznie stwierdzić, że jest on bestsellerem wyjątkowym i w pełni zasłużonym bo ma do zaoferowania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy można jeszcze czymś zaskoczyć w fantasy? Z pewnością tak. Czy można jednak czymś zaskoczyć w klasycznym fantasy dla młodszego czytelnika? Jeśli można to z całą pewnością mógł tego dokonać nie kto inny jak Brandon Sanderson – pomyślałem sięgając po „Z mgły zrodzonego”. I poniekąd się na nim nie zawiodłem.
Kreśląc fabułę Sanderson skorzystał z motywów do bólu ogranych: oto mamy biedną uciśnioną od setek lat warstwę niewolników, którymi bogata szlachta pomiata wedle własnego upodobania, a nad nimi wszystkimi niepodzielną władzę sprawuje mroczny, zły i nieśmiertelny bóg-imperator. Szaleńczej misji przywrócenia dziejowej sprawiedliwości i obalenia dyktatora podejmuje się grupka przyjaciół magów- łotrzyków, którzy konstruują w tym celu misterny plan. Zdetronizowanie potężnego władcy strzeżonego przez zastępy magicznych istot – Inkwizytorów, armie i szlacheckie rody wydaje się być jednak niemal niemożliwe.
Nie sposób jednak odmówić uniwersum „Z mgły zrodzonego” dość unikalnego klimatu: w świat, w którym niebo jest czerwone, popiół pada niczym deszcz, a Inkwizytorom – strażnikom Imperatora, z oczu wystają stalowe kolce można się wczuć i momentami nawet dać ponieść. Jednak nastrój, który mógłby być wyjątkowy i mroczny znacznie stępia łagodna prezentacja bohaterów i opowieści, która tym sposobem staje się znacznie bardziej przystępna dla młodszego czytelnika i zdecydowanie mniej wymagająca.
Dobrze przemyślana i odświeżająca jest koncepcja magii. Zrodzony z mgły potrafi m.in. zwiększyć swoją wytrzymałość, wpływać na nastroje innych czy zobaczyć bliską przyszłość, a wszystko to dzięki… spalaniu w żołądku połkniętych wcześniej rozmaitych metali. Obok mglistych istnieje także kasta feruchemików, którzy potrafią gromadzić swoje cechy (jak siła, szybkość, czy nawet wiek w metalach, które stykają się z ich skórą). Cała koncepcja, choć przypomina żywcem wyjętą z gry RPG, zgrabnie komponuje się w specyficznym klimacie przedstawionego świata.
To jednak chyba wszystkie większe zalety „Z mgły zrodzonego”. Oklepanej konstrukcji fabularnej towarzyszą dość liczne infantylne rozwiązania w budowie świata: opisanie drabiny społecznej, która jest osią zaczepienia dla wszystkich wydarzeń, jest niespójne i niewiarygodne – niewolnicza kasta raz jest rzeczywiście niewolnicza, a innym razem posiada prawo do własności i zarobku, Imperator jako żołnierzy do ucisku używa samych uciskanych itp. Działania bohaterów w powieści są często miałko uzasadnione logicznie, a nieodzowne dla fabuły. Wszystko jest może do przełknięcia, ale wciąż dla czytelnika młodego i wymagającego raczej przyjemnego czytadła i solidnej rozrywki niż złożonego świata i odkrywczych rozwiązań.

Czy można jeszcze czymś zaskoczyć w fantasy? Z pewnością tak. Czy można jednak czymś zaskoczyć w klasycznym fantasy dla młodszego czytelnika? Jeśli można to z całą pewnością mógł tego dokonać nie kto inny jak Brandon Sanderson – pomyślałem sięgając po „Z mgły zrodzonego”. I poniekąd się na nim nie zawiodłem.
Kreśląc fabułę Sanderson skorzystał z motywów do bólu ogranych:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mrugnięcie
Istnieją książki, które są odstręczające i nie ma w nich praktycznie nic przystępnego, a każda kolejna próba lektury to dudniące uderzenie głową w mur absurdu. Istnieją książki, które nieustannie każą myśleć, że autor jest niespełna rozumu, a z kartek wylewa się jego szaleństwo. Istnieją książki, które pomimo tego warto przeczytać. Do tych właśnie książek zaliczyć należy „Światło” Johna Harrisona.
Zaznaczam na wstępie: „Światło” nie jest książką, która pozwoli się rozluźnić po pracy i odpłynąć na chwilę do innego świata. Wręcz przeciwnie. Powieść Harrisona jest brzydka, napisana nieprzystępnie, styl potrafi być zawiły, bohaterowie to złoczyńcy, totalnie pogubieni w szalonych egzystencjach, dosadne opisy nieprzyjemnych sytuacji wręcz wylewają się z kartek, a fabuła przypomina początkowo sen szaleńca. Jeśli jednak czytelnik nie rzuci powieści w kąt, dojdzie po pewnym czasie do wniosku, że to wszystko jest celowe.
Akcja powieści podzielona jest na trzy przeplatające się wątki: w czasach współczesnych poznajemy losy fizyka, który pracuje nad zastosowaniem fizyki kwantowej do stworzenia komputera kwantowego, a za razem jest seryjnym mordercą. Natomiast w roku 2400 podążamy tropem kobiety zespolonej ze statkiem kosmicznym, która skrycie tęskni za swoim człowieczeństwem , oraz uzależnionego od narkotycznych rzeczywistości kosmicznego poszukiwacza wrażeń, który stracił kontrolę nad swoim życiem. Niezależnie od czasów, w których rozgrywa się akcja, portrety bohaterów i portret ludzkości jako takiej jest mroczny i za razem żałosny. Ludzie, którzy sięgnęli gwiazd i rzucili do swoich stóp większość galaktyki są naturalnymi potomkami ludzi współczesności – zagubieni we własnych możliwościach pragną jedynie doznań, ich życiami rządzi chaos, a wszelki postęp jest owocem raczej przypadku i pragnienia wrażeń związanych z poznaniem nieznanego, niż zamierzonych działań. Rys postaci jest z resztą adekwatny do harrisonowskiego uniwersum, które jest wszechświatem chaosu i sprzeczności (n. p. można udowodnić każdą założoną teorię dotyczącą nadświetlnego napędu kosmicznego). Poziom wejścia w świat Anglika jest wysoki, bowiem autor nie stosuje żadnych zabiegów wyjaśniających zjawiska czy pojęcia z roku 2400, jednak przy uważnej lekturze można wywnioskować lub poskładać z elementów niezbędne informacje, które najczęściej przeciekają bohaterom w dialogach „przy okazji”.
Nie zaliczam się do entuzjastów stylu Anglika, choć jestem w stanie zrozumieć tych, którzy się nim zachwycają. Snute przez niego obrazy meandrują, zwodzą i prowadzą najczęściej do nikąd. Opisy są bardzo dosadne i zapewne mocno uderzą wrażliwe osoby, niemniej dobrze pasują do mrocznego klimatu powieści. Kluczy do odczytania świata „Światła” należy szukać w kontekstach, półsłówkach w pozornie nic nieznaczących dialogach, oraz wszędzie tam gdzie czytelnik raczej nie spodziewa ich się znaleźć. Tego typu zabieg choć nie pozwala delektować się lekturą i czyni ją raczej ciężką, wymaga nielichego kunsztu literackiego by przynieść ostatecznie założony przez pisarza efekt.
W „Świetle” można się zagubić i zapewne właśnie tego chciał autor – aby wszyscy, którzy wybrali się do jego wszechświata na przyjemny spacer zrezygnowali. Natomiast wszyscy, którzy dotrwają do końca otrzymają pewnego rodzaju nagrodę, zakończenie bowiem zaskakuje w niekonwencjonalny sposób zmieniając odbiór utworu i przynosi satysfakcję z całej lektury.
Istnieją książki, które zaskakują i odświeżają spojrzenie. Istnieją książki, które są rzuconym wyzwaniem . Istnieją książki, w których pomiędzy wersami i rozdziałami, w półsłówkach dialogów i na horyzontach opisów autor wysyła czytelnikowi mrugnięcie, a przyjemność lektury przynosi dostrzeżenie przymrużonej powieki.

Mrugnięcie
Istnieją książki, które są odstręczające i nie ma w nich praktycznie nic przystępnego, a każda kolejna próba lektury to dudniące uderzenie głową w mur absurdu. Istnieją książki, które nieustannie każą myśleć, że autor jest niespełna rozumu, a z kartek wylewa się jego szaleństwo. Istnieją książki, które pomimo tego warto przeczytać. Do tych właśnie książek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Coś zmieniło się w dzisiejszej mentalności - w świecie, w którym honor i wartości mają coraz mniejsze znaczenie uwielbiamy czytać o prawości w epickim wydaniu. Sanderson nie podaje do końca prostej historii, w której wszystko jest czarne i białe, wręcz przeciwnie. Świat "archiwum Burzowego Światła" jest moralnie niejednoznaczny, bohaterowie stają przed wyborami trudnymi i bardzo przypominającymi szarości naszej rzeczywistości. To właśnie podjęcie ciężkich decyzji, pokonanie własnych uprzedzeń daje prawdziwy obraz bohaterów, którym chce się kibicować. Prawdziwie wartka akcja nie daje odetchnąć, a świat i wydarzenia zaskakują w najmniej oczekiwanych momentach. Reasumując - jeśli cykl zostanie poprowadzony w podobny sposób za kilka lat będzie jedną z najlepszych, najmocniej pozostających w pamięci sag fantasy.

Coś zmieniło się w dzisiejszej mentalności - w świecie, w którym honor i wartości mają coraz mniejsze znaczenie uwielbiamy czytać o prawości w epickim wydaniu. Sanderson nie podaje do końca prostej historii, w której wszystko jest czarne i białe, wręcz przeciwnie. Świat "archiwum Burzowego Światła" jest moralnie niejednoznaczny, bohaterowie stają przed wyborami trudnymi i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pokłady wyobraźni

Kto czytał "Dworzec Perdido" ten wie: Mievielle wyznacza nowe ścieżki. I nie idzie tutaj tylko o zmianę powszechnych w literaturze fantasy tolkienowskich schematów - autor swoją twórczością przetarł szlaki pod nowy podgatunek zwany New Weird, sięgając do pokładów wyobraźni nie tylko przy kreacji świata, ale także przy tworzeniu fabuły.
Akcja drugiej po „Dworcu Perdido” powieści cyklu ze świata Bas-Lag zaczyna się krótko po wydarzeniach z poprzedniej części, jednak nie jest z nimi bezpośrednio związana. Poznajemy nieco antypatyczną lingwistkę Bellis Coldwine, która w związku z wydarzeniami z Nowego Crobuzon musi uciekać przed tamtejszą policją. Podczas emigracji przypadkowo trafia do mitycznego pirackiego miasta – Armady, złożonego z setek połączonych ze sobą statków, pływających po oceanach Bas Lag. Stopniowo zanurzamy się w morski hermetyzm miasta, poznajemy prawa, które nim władają, a jednocześnie eksplorujemy morza Bas-Lag z ich niewiarygodnymi dziwami.
Sama fabuła jest zaplanowana raczej przeciętnie pod względem rozłożenia akcji – punkt kulminacyjny jest dziwnie rozmyty, a niektóre momenty w książce nieco przesadnie zwalniają akcję. Niemniej zakończenie można traktować jako satysfakcjonująco niejednoznaczne i logicznie wpisujące się w całość koncepcji autora. Bohaterowie raczej także nie zasługują na przychylność czytelnika – zamiast im kibicować można być raczej zaintrygowanym ich historią czy osobowością, a główna protagonistka jest momentami wręcz odpychająca ze swoim samolubstwem i emocjonalnym chłodem.
Tym co w powieści tak naprawdę porywa, jest koncepcja świata i to co z niej fabularnie wynika. Sam gatunek New Weird („Blizna” była jedną z pierwszych wpisujących się w ten nurt) opiera się na założeniu odejścia od schematów fantasy tolkienowskiej, w której ukazany jest najczęściej (w dużym uproszczeniu) konflikt zbrojny i wyraźny podział na dobrych i złych w mniej lub bardziej średniowiecznym i mniej lub bardziej magicznym świecie, przy czym dobrzy to najczęściej ludzie, elfy i krasnoludy, a źli to orkowie (lub rozmaite wariacje na ich temat). Mievielle totalnie zrywa z tym schematem i właśnie odmienność wizji angielskiego autora jest najbardziej pociągająca. Zamiast konfliktu zbrojnego, w „Bliźnie” znajdziemy wariację na temat obcoświatowej marynistyki , zamiast swojskich elfów i krasnoludów -mamy ludzi-moskitów oraz rakowatych salkrikatorian (każda rasa ze swoją kulturą, tożsamością i wiarygodnością), zamiast magii - technologię tkania alternatywnych rzeczywistości, a zamiast jasnego podziału na dobrych i złych – zagadki. To jednak tylko przykłady ukazujące mały rąbek całości. W sumie wszystkie te elementy nie stanowią ani banalnego obrazu rozbuchanej wyobraźni autora, ani postmodernistycznej wizji zrozumiałej tylko dla wybrańców - całość jest przemyślana i nie budzi poczucia zagubienia. Pojawia się natomiast poczucie egzotycznej obcości, która raz niepokoi, innym razem zachwyca, ale zawsze ekscytuje. W całym Bas-Lag jest tłoczno od pomysłów, które nie czerpią z żadnej mitologii, ani nie nawiązują do znanych literackich rozwiązań: od przestępców ukaranych trwałym zespoleniem z silnikami parowymi i obcymi narządami, przez miecz zdolny do zadawania jednocześnie wszystkich ciosów, które istnieją w spektrum prawdopodobieństwa, po władającą miastem parę (nie-parę) Kochanków , których makabryczne uczucie i jedność, przejawia się we wzajemnej skaryfikacji identycznych blizn . Z drugiej strony, gdzieś głęboko pod warstwą fabularną, na poziomie klimatu czy subtelnych nawiązań uważny czytelnik wyczuje inspiracje Cthulhu, czy duszną prozą Kafki.
Założeniem podgatunku New weird nie jest, jak wydawać by się mogło po lekturze powyższej recenzji, prosta zmiana charakterystyki – ot, przemalować świat na inne barwy i podmienić konstrukcję fabularną. Owocne efekt przyniosło Mievillowi coś więcej – cofnął się on do czasów pierwotnych literatury Fantasy, gdy niezanieczyszczone ogólnymi trendami idee dopiero kiełkowały i poszedł własną drogą, opierając się głównie na autorskich pomysłach. W tym elemencie odniósł sukces. Czy założenia, które definiują nurt New Weird nie czynią go bowiem najpełniejszą realizacją Fantasy? Nie chodzi tu przecież o to by przetwarzać według nowych kalek stare pomysły, ale by w logiczny i twórczy sposób budować powieści na pokładach własnej wyobraźni.

Pokłady wyobraźni

Kto czytał "Dworzec Perdido" ten wie: Mievielle wyznacza nowe ścieżki. I nie idzie tutaj tylko o zmianę powszechnych w literaturze fantasy tolkienowskich schematów - autor swoją twórczością przetarł szlaki pod nowy podgatunek zwany New Weird, sięgając do pokładów wyobraźni nie tylko przy kreacji świata, ale także przy tworzeniu fabuły.
Akcja drugiej po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytelniku!
Jeśli szukasz w fantastyce czegoś innego, co za razem jest jej częścią i kanonem już od dawna, jeśli szukasz świata, w którym Twoja rzeczywistość jest echem ech i tylko archetypem, jeśli szukasz podróży, w której zawsze wszystko będzie inne niż się spodziewałeś to właśnie jest pozycja dla Ciebie.
W swoim cyklu "Księga Nowego Słońca" G. Wolfe przenosi nas do odległej przeszłości, w której Słońce wypala się już po eonach pracy, a Ziemia usycha ze starości, w której okres rozkwitu rasy ludzkiej ( z lotami międzygwiezdnymi i innymi zaawansowanymi i niezrozumiałym osiągnięciami techniki) jest już tylko legendą, którą odsłaniają czasem stare wykopaliska. Młody Severian, czeladnik bractwa katów zostaje wydalony ze swej konfraterni i skazany na banicję. To jednak tylko początek drogi, która (jak sam mówi we wstępie) zaprowadzi go na tron. Jeśli jednak, czytelniku w tym momencie spodziewasz się tego co już tyle razy czytałeś i oglądałeś (epickiej i zwycięskiej walki ze złem o tron i rękę księżniczki) to niestety grubo się mylisz. Bardzo grubo. Powiem wręcz, że rozumując w ten sposób zaginiesz gdzieś w połowie pierwszego tomu wśród niejasności i rozmycia. Autor zaprasza nas do pewnego rodzaju podwójnej gry: z jednej strony cały cykl jest swego rodzaju pamiętnikiem bohatera, który posiada pamięć absolutną - czyni więc w swojej opowieści nieraz dygresje do wydarzeń wcześniejszych i późniejszych, wspomina swoje sny i majaki, które z jego perspektywy bywają równie ważne co realne wydarzenia. Z drugiej strony świat, po którym przyjdzie Ci wraz z Severianem wędrować jest czasem tylko z pozoru przypominającym upadłą i zacofaną do okresu średniowieczno - feudalnego ludzką cywilizację.Bohater co rusz trafia na pozostałości zaawansowanych technologii przeszłości, które są dla niego równie niezrozumiałe co dla nas i opisuje je ze zrozumiałej dla siebie perspektywy (np. ciężko mu rozróżnić żeglugę morską od żeglugi międzygwiezdnej, a sąsiedni kontynent jest dla niego równie odległy co sąsiedni układ planetarny). Trzeba wykazać się pewną inwencją aby domyślić się gdzie wydarzenia mają swoje źródło. Oprócz tego każdy niemal zwrot akcji rozwiąże się, czytelniku w sposób którego się nie spodziewasz.
Cykl ma swoje wady: jest momentami nazbyt niejasny, czasem wydaje się napisany sucho i bezemocjonalnie, denerwują też nielogiczne i nieskładne zachowania Severiana, które w gruncie rzeczy okazują się skuteczne.
Pomimo tych drobnych wad, cykl z czystym sumieniem polecam. Można się rozczytać.

Czytelniku!
Jeśli szukasz w fantastyce czegoś innego, co za razem jest jej częścią i kanonem już od dawna, jeśli szukasz świata, w którym Twoja rzeczywistość jest echem ech i tylko archetypem, jeśli szukasz podróży, w której zawsze wszystko będzie inne niż się spodziewałeś to właśnie jest pozycja dla Ciebie.
W swoim cyklu "Księga Nowego Słońca" G. Wolfe przenosi nas do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytelniku!
Jeśli szukasz w fantastyce czegoś innego, co za razem jest jej częścią i kanonem już od dawna, jeśli szukasz świata, w którym Twoja rzeczywistość jest echem ech i tylko archetypem, jeśli szukasz podróży, w której zawsze wszystko będzie inne niż się spodziewałeś to właśnie jest pozycja dla Ciebie.
W swoim cyklu "Księga Nowego Słońca" G. Wolfe przenosi nas do odległej przeszłości, w której Słońce wypala się już po eonach pracy, a Ziemia usycha ze starości, w której okres rozkwitu rasy ludzkiej ( z lotami międzygwiezdnymi i innymi zaawansowanymi i niezrozumiałym osiągnięciami techniki) jest już tylko legendą, którą odsłaniają czasem stare wykopaliska. Młody Severian, czeladnik bractwa katów zostaje wydalony ze swej konfraterni i skazany na banicję. To jednak tylko początek drogi, która (jak sam mówi we wstępie) zaprowadzi go na tron. Jeśli jednak, czytelniku w tym momencie spodziewasz się tego co już tyle razy czytałeś i oglądałeś (epickiej i zwycięskiej walki ze złem o tron i rękę księżniczki) to niestety grubo się mylisz. Bardzo grubo. Powiem wręcz, że rozumując w ten sposób zaginiesz gdzieś w połowie pierwszego tomu wśród niejasności i rozmycia. Autor zaprasza nas do pewnego rodzaju podwójnej gry: z jednej strony cały cykl jest swego rodzaju pamiętnikiem bohatera, który posiada pamięć absolutną - czyni więc w swojej opowieści nieraz dygresje do wydarzeń wcześniejszych i późniejszych, wspomina swoje sny i majaki, które z jego perspektywy bywają równie ważne co realne wydarzenia. Z drugiej strony świat, po którym przyjdzie Ci wraz z Severianem wędrować jest czasem tylko z pozoru przypominającym upadłą i zacofaną do okresu średniowieczno - feudalnego ludzką cywilizację.Bohater co rusz trafia na pozostałości zaawansowanych technologii przeszłości, które są dla niego równie niezrozumiałe co dla nas i opisuje je ze zrozumiałej dla siebie perspektywy (np. ciężko mu rozróżnić żeglugę morską od żeglugi międzygwiezdnej, a sąsiedni kontynent jest dla niego równie odległy co sąsiedni układ planetarny). Trzeba wykazać się pewną inwencją aby domyślić się gdzie wydarzenia mają swoje źródło. Oprócz tego każdy niemal zwrot akcji rozwiąże się, czytelniku w sposób którego się nie spodziewasz.
Cykl ma swoje wady: jest momentami nazbyt niejasny, czasem wydaje się napisany sucho i bezemocjonalnie, denerwują też nielogiczne i nieskładne zachowania Severiana, które w gruncie rzeczy okazują się skuteczne.
Pomimo tych drobnych wad, cykl z czystym sumieniem polecam. Można się rozczytać.

Czytelniku!
Jeśli szukasz w fantastyce czegoś innego, co za razem jest jej częścią i kanonem już od dawna, jeśli szukasz świata, w którym Twoja rzeczywistość jest echem ech i tylko archetypem, jeśli szukasz podróży, w której zawsze wszystko będzie inne niż się spodziewałeś to właśnie jest pozycja dla Ciebie.
W swoim cyklu "Księga Nowego Słońca" G. Wolfe przenosi nas do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O poszukiwaniu przyczyn, o poszukiwaniu drogi.

W roku 2013 byliśmy świadkami pierwszego przeprowadzonego w Polsce przeszczepu twarzy. Procedura sama w sobie, pomimo iście kosmicznego stopnia skomplikowania, jest dziś stosowana częściej, a w wybranych przypadkach nawet finansowana przez NFZ. Zaraz obok stają skomplikowane operacje rekonstrukcyjne, transplantacje coraz to nowych narządów (ostatnio przeszczepy macicy), implantacje skomplikowanych protez, sztucznych zastawek, serc, operacje mikrochirurgii naczyniowej, a w konspekcie włoskiego chirurgia pioniera ukazał się już nawet przeszczep głowy. To co wydaje nam się dziś szczytem współczesnej nauki, lub nawet majaczącą gdzieś na odległym horyzoncie wizją, jeszcze niedawno było tylko abstrakcją przywoływaną wyłącznie przez pisarzy na kartach czysto fikcyjnych powieści. Aż trudno sobie wyobrazić, że jeszcze niemal 150 lat temu równie niewiarygodne co dokonanie przeszczepu głowy było wykonanie zabiegu resekcji zmienionego zapalnie wyrostka robaczkowego, a jama brzuszna żywego pacjenta była dla chirurga przestrzenią zupełnie niezbadaną i każde jej otwarcie było pionierską i niebezpieczną wyprawą.
W te pionierskie czasy zabiera nas w swojej powieści "Stulecie chirurgów" Jurgen Thorwald. Poznajemy w niej zapiski jego dziadka S.Hartmanna, bogatego. młodego lekarza, który swoje życie poświęcił eksploracji świata chirurgii w przełomowym dla niej okresie dziejów. W relacjach ze swoich podróży, które nieraz przeplatają się z jego życiem osobistym, znajdziemy także bliżej przedstawione osobowości lekarzy, którzy walczyli z mrokiem niewiedzy, oraz takich którzy walczyli z postępem na rzecz swoich nazwisk. Wszystko to tworzy obraz obcego i odległego od naszych wyobrażeń świata chirurgii, niemniej w trakcie lektury uświadamiany sobie, iż taki proces musiał mieć w historii swoje miejsce. Pojawia się wtedy nad wyraz interesujące pytanie: skąd w głowach ludzi, którzy nie mogli znać pewnych sposobów postępowania urodziły się pomysły torujące drogę przyszłym pokoleniom. Choćby: jak zdołano wpaść na pomysł przeprowadzenia znieczulenia w czasach kiedy ból był tak nieodłącznym elementem pracy chirurga, że jednym z wykładników jego kunsztu była szybkość przeprowadzania zabiegu, czy skąd pojawił się pomysł wprowadzenia aseptyki kiedy nie znano ani środków odkażających ani nawet bakterii!
Otóż okazuje się, iż odkryciem często rządził przypadek i na polu naukowym często - iście krwawe boje o prawdę, nieraz jednak poznanie prawdy wynikało z nadrzędnych imperatywów rządzących umysłem lekarza w skali spotkania z pojedynczym pacjentem, oraz lekarza - naukowca. Chodziło tu o poszukiwanie przyczyn i poszukiwanie dróg rozwiązania problemów.
Książkę czyta się nie jak traktat historyczny, ale dzięki osobistemu zaangażowaniu autora, oraz jego zacięciu literackiemu, otrzymujemy wartką, wręcz fabularną powieść, którą czyta się naprawdę znakomicie. Po tej lekturze każdy z pewnością doceni bardziej pomoc, którą możemy otrzymać dziś w szpitalu i z całą pewnością nieraz wspomni na umysły, które pośrednio przyczyniły się do uratowania jego życia.

O poszukiwaniu przyczyn, o poszukiwaniu drogi.

W roku 2013 byliśmy świadkami pierwszego przeprowadzonego w Polsce przeszczepu twarzy. Procedura sama w sobie, pomimo iście kosmicznego stopnia skomplikowania, jest dziś stosowana częściej, a w wybranych przypadkach nawet finansowana przez NFZ. Zaraz obok stają skomplikowane operacje rekonstrukcyjne, transplantacje coraz to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co nieco o książce:
http://hantleumyslu.blogspot.com/2013/10/porzucajac-ciaa.html

Co nieco o książce:
http://hantleumyslu.blogspot.com/2013/10/porzucajac-ciaa.html

Pokaż mimo to