Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Times new romans” kusiła mnie już za czasów, gdzie dostępna była tylko na wattpadzie. Wiele o niej czytałam, tak samo jak o innych książkach autorki i w zdecydowanej większości było to bardzo pochlebne, wręcz pełne zachwytu opinie. Możecie się domyślać, że moje oczekiwania względem książki Julii były wysokie.

Do początku podeszłam dość zachowawczo. Szybko okazało się, że autorka ma naprawdę świetny styl. Przez kolejne akapity płynęłam. Sam zamysł na fabułę przypadł mi do gustu: Ellie i Theo łączy wspólna przeszłość i tragedia, która poróżniła ich na zawsze. Ale czy aby napewno? Czy rozchwytywany autor romansów, dziwnym trafem pojawiający się na tych samych galach, co poczytna pisarka kryminałów zdołał wyrzucić dziewczynę z głowy?

Byłam ZACHWYCONA. Sama dziwiłam się, jakim cudem tak długo zwlekałam, bo wierzcie mi, jeśli nie znacie książek autorki, to kawał swietnie napisanej powieści. TNR nie należy do cienkich książek, to ponad 500 stron dopieszczanej, przepełnionej emocjami, iskrami i skrajnymi nastrojami dobroci. Kolejnym plusem był fakt, ze autorka nie odkryła wszystkich kart od razu. Stopniowo, chwilami wręcz leniwie wprowadzała nas w myśli, poczynania i zamiary bohaterów.

Ostatnie 100 stron było dla mnie jednak rozczarowujące. Dlaczego? Nie powiem wam. Powiedzmy, że zachowanie głównego bohatera bardzo mnie zirytowało, na tyle, ze miałam ochotę odłożyć książkę, a szkoda, bo niemal przez cała powieść w moich oczach nie schodził z piedestału. Pewna scena po prostu nie pasowała mi do całości. Nie rozumiałam tez zamysłu wrzucania pewnych rozdziałów w trzeciej osobie, skoro większość książki pisana była naprzemiennie z perspektywy Theo i Ellie.

Czy ostatnie parę rozdziałów zaważyło na odbiorze książki?

Nie do końca, byłabym hipokrytką obniżając drastycznie ocenę tej powieści. Finalnie musze przyznać, ze wszyscy, którzy namawiali mnie na książki Julii mieli racje: są godne polecenia.

„Times new romans” kusiła mnie już za czasów, gdzie dostępna była tylko na wattpadzie. Wiele o niej czytałam, tak samo jak o innych książkach autorki i w zdecydowanej większości było to bardzo pochlebne, wręcz pełne zachwytu opinie. Możecie się domyślać, że moje oczekiwania względem książki Julii były wysokie.

Do początku podeszłam dość zachowawczo. Szybko okazało się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Fighting Hard For Me" była dla mnie komfortową książką, idealną drogą od przyjaźni do miłości. Już od pierwszych stron dałam wciągnąć się w tą historię: ona zdołała się w nim odkochać, a on, na przekór, właśnie wtedy postanowił wyznać jej swoje uczucia. Sophie oferuje pomoc Cole'owi, przejdzie razem z nim przez 12 kroków do odkochania, które sama stworzyła. Tylko czy taki zabieg spełni swoją rolę? A może podziała na odwrót?

To kompletnie przeciętna historia, taka jak wiele innych. Nie przeszkadza to jednak w pozytywnym odbiorze. Bianca Iosivoni stworzyła świetnych bohaterów. Obydwoje, Sophie i Cole, bardzo szybko zaskarbili sobie moją sympatię. Nie da się ukryć, że sam motyw "odkochania" się głównej bohaterki był dość absurdalny, i miałam poczucie, że jej uczucia wcale nie przeszły, ale wspólnie spędzony czas z Colem przybliżył ich do siebie i pokazał, jak dobrze moze im byc razem. Rozczulały mnie chwile odwiedzin Sophie w domu rodzinnym chłopaka. Było czuć jej emocje i to, że świetnie odnajduje się w tym miejscu.

Lubię ostatnio sięgać właśnie po takie historie: nieskomplikowane, proste, urzekające. Bez zbędnych dramatów i niepotrzebnych kłótni. Ogromnym plusem jest obecność bohaterów poprzednich części. Muszę również docenić przyjaźń, która łączy całą paczkę przyjaciół. To mój ulubiony typ serii, każdy tom opowiadań o innych bohaterach, a ich losy przeplatają się.

"Fighting Hard For Me" była dla mnie komfortową książką, idealną drogą od przyjaźni do miłości. Już od pierwszych stron dałam wciągnąć się w tą historię: ona zdołała się w nim odkochać, a on, na przekór, właśnie wtedy postanowił wyznać jej swoje uczucia. Sophie oferuje pomoc Cole'owi, przejdzie razem z nim przez 12 kroków do odkochania, które sama stworzyła. Tylko czy taki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Whiskey in a teacup" to historia opowiadająca losy młodej Charlaine, która przez swoją ciekawość i zrządzenie losu trafia pod pracownię Aryana: niewiele starszego, jednak doskonale rokującego artystę. Dziewczynie dopisze szczęście: syn rektora będzie jej winien przysługę a ona dość szybko będzie chciała ją wykorzystać.

Weronika Schmidt stworzyła świetną historię, w której dwoje ludzi odkryje nie tylko siebie ale i miłość. Pokochałam zamysł na fabułę: szkoła artystyczna, majestatyczna biblioteka, wspólne malowanie obrazów, masa emocji i skrytych uczuć. Aryan od małego był kreowany na wzór swojego ojca: obdartego z emocji, nieczułego gbura. Podobało mi się to, że Charlaine widziała więcej niż inni: czuła, że za jego oschłością kryje się coś więcej. Przenikała przez pancerz ochronny mężczyzny, budowany przez lata, widziała prawdziwego jego a nie kreację dla ogółu.
Początkowa niechęć i pozorna nienawiść powoli, chwilami wręcz leniwie będzie przeradzać się budowanie zaufania, które niestety nie raz zostanie zawiedzione.

Mam małe zastrzeżenie, główny bohater nieustannie powtarza, że jest obdarty z uczuć, że nie czuje. To błąd! On czuł, aż za bardzo, a przez wychowanie blokował emocje. Miał wielkie serce, otwarte dla najblizszych i gotowe na miłość, która już kiedyś go zawiodła.

Nie skłamię, jeśli powiem, że to moja ulubiona historia od Weroniki. Chcę więcej takich, osadzonych w szkole artystycznej, podszytej sztuką i wielkimi emocjami. Może teraz czas na cześć o siostrze głównego bohatera? 🤭

"Whiskey in a teacup" to historia opowiadająca losy młodej Charlaine, która przez swoją ciekawość i zrządzenie losu trafia pod pracownię Aryana: niewiele starszego, jednak doskonale rokującego artystę. Dziewczynie dopisze szczęście: syn rektora będzie jej winien przysługę a ona dość szybko będzie chciała ją wykorzystać.

Weronika Schmidt stworzyła świetną historię, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zabieram się za „Say You swear”. To druga książka od Meagan Brandy, którą dane będzie mi czytać. Podchodzę ze sceptyzmem, bo nasze pierwsze spotkanie bulo beznadziejne.

Po drodze kolejny zgrzyt: zapowiada się motyw trojkata emocjonalnego, którego tak bardzo nie lubię… 500 stron, drobny druk nie zachęcają do czytania. Cóż. Egzemplarz recenzencki, im szybciej zacznę tym szybciej skończę.

Nie wiem, czy jakikolwiek inny tytuł przeszedł tak długą (i wyboistą) drogę moich emocji. Początkowa niechęć i złość na siebie (ze w ogóle wzięłam ten tytuł po innym niewypale od autorki) przerodziła się w zachwyt.

Mam wrażenie, że „Złodzieja mojego serca” napisała inna Meagan Brandy niż „Say You Swear” bo tutaj nie było chaotycznej fabuły. Nie było luk, dziwnych bohaterów. Za to były emocje, piękne uczucia, zagubienie, poszukiwanie drogi. Była niepowtarzalna wieź matki i syna. Były wspaniałe rodziny trzymające się ze sobą mimo wszystko, grupa przyjaciół będących ze sobą od zawsze, za zawsze.

I był on. Noah. Ja wiem, że znów robię fokus na główną męska postać, ale tego mężczyznę musicie poznać i przekonać się na własnej skórze, jak fenomenalnie został wykreowany, może nawet zbyt idealnie. Zbyt altruistycznie. Bo ile człowiek może znieść i nie załamać się pod ciężarem życia? Choroba bliskiej osoby, świadomość, że może być się tym drugim, wykorzystywanym. Moment, w którym ukochana osoba cię nie poznaje. Dzięki niemałej objętości wszystkie te emocje zostały fenomenalnie oddane. WSZYSCY bohaterowie byli swietnie wykreowani, jednak Noah i Ari o jakieś cudo. Wahania dziewczyny, jej rozterki zostały oddane perfekcyjnie.

Nie zarwała dla niej nocy. Kulturalnie odłożyłam przy łóżku o 22, ale przy porannej kawie musiałam zabrać się za jej kontynuację.

Czy polecam? Tak. To piękna, emocjonalna historia o czystej, ciut zagmatwanej miłości.

Zabieram się za „Say You swear”. To druga książka od Meagan Brandy, którą dane będzie mi czytać. Podchodzę ze sceptyzmem, bo nasze pierwsze spotkanie bulo beznadziejne.

Po drodze kolejny zgrzyt: zapowiada się motyw trojkata emocjonalnego, którego tak bardzo nie lubię… 500 stron, drobny druk nie zachęcają do czytania. Cóż. Egzemplarz recenzencki, im szybciej zacznę tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pragnęłam poznać bohaterów, którym choć daleko do perfekcji swoją autentycznością wkradną się w moje serce.

Marzyłam o tym, by jakaś książka, być może nieidealna, wnikliwie się głęboko pod moją skórę udowadniając, że mogę się jeszcze zakochać w jakiejś historii, od której nie oczekuje zbyt wiele.

„Spotkasz mnie nad jeziorem” zachwyciła mnie. Była rozwleczona, jednak czytało mi się ją przyjemnie, nawet bardzo. Dwie strefy czasowe -dziesięć lat temu i dziś- do tego listy mamy Fern komponowały się idealnie.

Bohaterowie chwilami postępowali irracjonalnie (zakochanie się po jednym dniu, mimo iż jest się w związkach, brak szczerych rozmów, niespełniona obietnica zobaczenia się za rok) ale mieli w sobie to coś. Jakiś magnetyzm, wyższą siłę, która z każdym kolejnym akapitem coraz bardziej wciągała mnie w fabułę. A ta była w moim odczuciu świetna. Tajemnica, która wlekla się za bohaterami, pytanie „dlaczego on wtedy nie przyjechał”, które nieustannie dźwięczał w głowie Fern, rozmowy Willa, które ukrywał przed partnerką, jego osobowość. Na deser ośrodek, w
Z którym główna bohaterka nie wiązała swojej przyszłości, a przez niespodziewaną smierć mamy musiała się nim zająć.

„Spotkasz mnie nad jeziorem”, choć nie jest idealną książką urzekła mnie. Nie pytajcie dlaczego, nie mam pojęcia. Czasem są takie historie, które poruszają jakieś czułe struny mojego serca i to właśnie ta się do nich zalicza. Brakło mi rozwinięcia paru wątków, między innymi trochę więcej faktów z przeszłości, ale całość wprowadziła mnie w stan melancholii. Zapach chleba na zakwasie, malowniczy pomost nad jeziorem, rodzinny ośrodek wypoczynkowy.
Czytajcie.

Pragnęłam poznać bohaterów, którym choć daleko do perfekcji swoją autentycznością wkradną się w moje serce.

Marzyłam o tym, by jakaś książka, być może nieidealna, wnikliwie się głęboko pod moją skórę udowadniając, że mogę się jeszcze zakochać w jakiejś historii, od której nie oczekuje zbyt wiele.

„Spotkasz mnie nad jeziorem” zachwyciła mnie. Była rozwleczona, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zostań moim bohaterem” to dość specyficzna książka. Nie da się zaprzeczyć, że jest to fikcja literacka i nie każde wydarzenie w niej zawarte musi mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Już pierwsza scena jest dość osobliwa: nastoletni Patrick, za sprawą wiedźmy, której wybił okno będzie miał wizję, zobaczy w niej miłość swojego życia. Bratnią duszę.
Tyle, że pełnoletni Pick nadal nie spotkał na swojej drodze Tej Jedynej, na domiar złego jego przyjaciółka nazwała swoje dziecko imieniem syna, którego miał mu urodzić Dzwoneczek…

Patrick nie miał lekkiej przeszłości, ale to zawsze na nim każdy mógł polegać. Aktualnie łączy ze sobą dwa etaty, po powrocie do domu zajmuje się Julianem, dla którego jest jedynym kochającym rodzicem. W końcu los będzie dl niego łaskawy. Na jego horyzoncie pojawi się słońce.

Evę znacie już z pierwszej części. Nie wzbudzała we mnie ciepłych odczuć. Zarozumiała, cwana, pewna siebie blondynka, niestroniąca od alkoholu, imprez stanie się samotną matką. Jej postać przeszła ogromną przemianę. Może nie straciła swojego ognia, dalej plecie to, co ślina na język przyniesie nie bacząc na konsekwencje, ale dzięki pewnemu wytatuowanemu mężczyźnie, z jego wsparciem odkryje prawdziwą siebie. Jej wszystkie obawy będą bezpodstawne, a moment przyjścia na świat córki rozwieje wszelkie burzowe chmury nad jej głową.

Przepadłam.

„Cena pocałunku” to historia, którą czytałam parokrotnie.
„Do pani profesor” mimo abstrakcyjnych momentów urzekła mnie.
„Zostań moim bohaterem” spełniła marzenie- bo objęcie patronatem trzeciej książki serii, którą się kocha właśnie tym jest.

W tej historii znajdziecie niejedną idiotyczną scenę, będziecie czuć złość, smutek… ale będzie tez radość, ukojenie; długa, kręta, wyboista droga do odnalezienia siebie. W moim odczuciu Linga Kage podołała i stworzyła pełną emocji piękną historię o niezłomnym uczuciu między dwójką młodych, pokiereszowanych ludzi.

Pochylicie się bliżej nad kreacją Patricka. Nie skłamie, jeśli powiem, ze go pokochałam. Jego serce było wielkie, gotowe na miłość, której nie doświadczył. Jego wygląd i przeszłość go nie definiowały. A osoba tak doświadczona jak Eva MUSIAŁA trafić na mężczyznę tak dobrego jak Pick. Uzupełniali się idealnie.

Kocham, polecam, pewnie wrócę nie raz, nie dwa.

„Zostań moim bohaterem” to dość specyficzna książka. Nie da się zaprzeczyć, że jest to fikcja literacka i nie każde wydarzenie w niej zawarte musi mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Już pierwsza scena jest dość osobliwa: nastoletni Patrick, za sprawą wiedźmy, której wybił okno będzie miał wizję, zobaczy w niej miłość swojego życia. Bratnią duszę.
Tyle, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Publikując na stories, że będę recenzować kolejną książkę Angeliki Waszkiewicz, wiele z was pisało mi, ze jej debiut był świetny. Nie czytałam go, więc „Trofeum” miało być moją pierwszą książką od autorki, ale przez wasze wiadomości poprzeczka oczekiwań momentalnie podskoczyła do góry.

Przede wszystkim jest to romans mafijny, który zaczyna się od zabójstwa rodziny głównej bohaterki. Ta by przeżyć zmuszona jest porzucić wszystko i uciec do kuzyna. Wychowana w złotej klatce z trudem porusza się pociągami, na szczęście trafia na ludzi chętnych pomocy. Pomoże jej także nowo poznany Cosimo: zaoferuje nowe ubrania, porządny posiłek. W mojej głowie od razu zrodziła się myśl, czy dwudziestosiedmiolatek napewno jest tym, za kogo się podaje.

Całość wypada naprawdę dobrze. Książkę czyta się ekspresowo, styl Angeliki jest przyjemny w odbiorze, dobrze wyważony. Swietnie oddaje emocje bohaterów, ich myśli, rozterki, pragnienia. Fabuła również była niczego sobie: dawno nie czytałam romansu mafijnego, wiec ten nadarzył się w idealnym momencie. Mam jednak niewielkie zarzuty: chwilami postępowanie bohaterów, miałam wrażenie, było nielogiczne. Dalia powierza swój los nowo poznanemu mężczyźnie, idzie z nim do hotelu. Wsiada w samochód z zupełnie nieznanymi osobami. Zastanawia mnie, dlaczego nie zaświeciła się w jej głowie żadna czerwona lampka? Poniekąd tłumaczyłam to faktem, ze ojciec zamknął ją w rezydencji, dziewczyna niemal nie opuszczała murów, wiec może myślała, że to „normalne”.

Mogłabym doczepić się także do późniejszej relacji bohaterów. Brakowało mi tam momentu, w którym faktycznie zakochali się w sobie, jakiejś autentyczności ich uczucia. Leciały iskry, ich zbliżenia były dynamiczne, ale Cosimo w moich oczach czasem traktował partnerkę zbyt rzeczowo.

Podsumowując, muszę przyznać, że bawiłam się naprawdę dobrze. Może nie jest po pozycja bez wad, jednak te nie przyćmiły całości. Po kolejną ksiazkę od od Angeliki z pewnością sięgnę!

Publikując na stories, że będę recenzować kolejną książkę Angeliki Waszkiewicz, wiele z was pisało mi, ze jej debiut był świetny. Nie czytałam go, więc „Trofeum” miało być moją pierwszą książką od autorki, ale przez wasze wiadomości poprzeczka oczekiwań momentalnie podskoczyła do góry.

Przede wszystkim jest to romans mafijny, który zaczyna się od zabójstwa rodziny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zasada numer pięć” była dla mnie średniakiem. Ot, kolejną niewyróżniające się książka ze sportem w tle. Sięgając po „Zasady gry” zachowałam pewien dystans. I tutaj nie zrozumcie mnie źle, ja lubię takie przeciętne książki, w końcu to na takie najczęściej trafiam, ale nie chciałam się zawieść.

Drugi tom z cyklu Rule Breaker w moim odczuciu wypadł fenomenalnie. To tak, jakby autorka po pierwszym tomie przeczytała moją opinię i ustosunkowała się do niej przy tworzeniu „Zasad gry” (tak, wiem! To nierealne). Chyba nie ma rzeczy, do której bym się nie doczepiła. Wiadomo, nie jest do literackie objawienie, i książka, która odmieni dzieje świata. Musze jednak przyznać, że to bardzo przyjemna historia miłosna, która w idealny sposób łączy motyw utraty bliskiej osoby, drugą szansę i poniekąd z przyjaźni do miłości (po drodze wkradnie się odrobina nienawiści).

W tej książce urzekło mnie to, jak bardzo zżytą grupą była paczka Lucasa. Prawda jest taka, że wszyscy dalej cierpieli po utracie przyjaciela. Choć udawali, że wszystko jest porządku, niemal każdy miał chwile słabości. Główny bohater błądził niczym we mgle. Poczucie winy zżerało go od środka nie pozwalając na osiągniecie szczęścia w życiu.

Ta książka to rozdziały z przeszłości i czasy współczesne. I tutaj ogromny plus za rozplanowanie całości: „kiedyś” nie przyćmiło treści, ale dało mi wzgląd do wydarzeń, które poniekąd ukształtowało pewne decyzje młodych dorosłych.

Sam romans między Piper a Lucasem przypadł mi do gustu. Kochali się od zawsze, a tragedia poróżniła ich na rok. Cieszę się, ze pomimo pewnych perypetii znaleźli drogę ku sobie udowadniając, ze prawdziwa miłość przezwycięży wszelakie przeciwności. Owszem, ich decyzje nie zawsze były trafne, a czasem wystarczyła szczera rozmowa, by uniknąć kłótni, ale przecież bez tego nie byłoby książki.

„Zasada numer pięć” była dla mnie średniakiem. Ot, kolejną niewyróżniające się książka ze sportem w tle. Sięgając po „Zasady gry” zachowałam pewien dystans. I tutaj nie zrozumcie mnie źle, ja lubię takie przeciętne książki, w końcu to na takie najczęściej trafiam, ale nie chciałam się zawieść.

Drugi tom z cyklu Rule Breaker w moim odczuciu wypadł fenomenalnie. To tak,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po tym, jak parę lat temu odebrałam „Wszystkimi zmysłami” (czyli stare wydanie książki) i po tych emocjach, jakie na tamten czas we mnie wzbudziła, „Każdym skrawkiem duszy” była dla mnie pewniakiem.

To ta sama historia, ale odświeżona. To ci sami bohaterowie, ten sam ból i te same momenty rozdzierające serce. Niezmiennie najwiecej łez po moich policzkach płynęło przy pierwszych stronach. Moment, gdzie matka Ember szepcze do niej „Nie otwieraj drzwi” wyrył się bardzo głęboko w moich myślach łamiąc moje serce na sama myśl o tej scenie. Ból przy starcie rodzica Rebecca zdołała oddać perfekcyjnie.

Chwilami irytowali mnie ci bohaterowie. Przy pierwszym czytaniu byłam zachwycona całokształtem tej książki, teraz chwilami byłam na nich zła. Nieustannie odpychali się i przyciągali, mąciła głównie Ember. W moim odczuciu sama nie wiedziała czego chce, nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Poniekąd jestem w stanie ją zrozumieć: z jednaj strony chłopak, do którego od lat wzdychała stał się mężczyzną, który zwrócił na nią uwagę, i w końcu miała możliwość zbliżyć się do niego, a z drugiej miała na głowie dom, bo jej matka zdystansowała się emocjonalnie od życia.

W Joshu szczególnie podobało mi się to, że dobro December stawiał na pierwszym miejscu, a swoje potrzeby odsuwał na dalszy plan. Wiedział, czego potrzebuje dziewczyna, wspierał ją w chwilach słabości, motywował do tego, by okrywała siebie i swoje potrzeby traktowała priorytetowo. Do tego był ogromnym oparciem dla Gusa, młodszego brata głównej bohaterki.
Musze jednak przyznać, że nie był ideałem, ale któż z nas nim jest? Miał swoje za uszami, jestem jednak w stanie zrozumieć jego postępowanie i to, jakimi pobudkami się kierował.

„Każdym skrawkiem duszy” to piękna historia o odkrywaniu siebie po stracie bliskiej osoby, o miłości, która ma szansę być tą niezniszczalną.

Po tym, jak parę lat temu odebrałam „Wszystkimi zmysłami” (czyli stare wydanie książki) i po tych emocjach, jakie na tamten czas we mnie wzbudziła, „Każdym skrawkiem duszy” była dla mnie pewniakiem.

To ta sama historia, ale odświeżona. To ci sami bohaterowie, ten sam ból i te same momenty rozdzierające serce. Niezmiennie najwiecej łez po moich policzkach płynęło przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stwierdzam, że „Sekret”, czyli trzecia cześć serii „Bracia Winslow” najbardziej przypadła mi do gustu z tych dotychczas wydanych tomów. Począwszy od głównych motywów (roznica wieku, studentka x profesor, zakazany związek), po kreację bohaterów (kto by pomyślał, ze ktoś w końcu usidli Tya?), to wszystko stworzyło harmonijną całość, czyniąc z niej przyjemną historię do przeczytania w dzień taki jak ten: leniwy, pochmurny.

Smaczku całej książce dodaje fakt, iż przyjacielem i mentorem Tya Winslowa jest Nathaniel Rose. Jest on również ojcem Rachel Rose, to właśnie ona w klubie zwróci na siebie uwagę głównego bohatera. Ten stanie przed dylematem: zachować się uczciwie wobec mężczyzny, dzięki któremu osiągnął zawodowy sukces, który zaszczepił w nim miłość do literatury, czy poświecić posadę i wieloletnią przyjaźń na rzecz swojej nowej asystentki dydaktycznej.

Szczęśliwe i pikantne sceny przeplatają się z tymi bardziej bolesnymi: ojciec głównej bohaterki, mam wrażenie, nie pogodził się ze śmiercią swojej żony i na sile chce zrobić z swojej najmłodszej córki godną następczynie w literackim światku. Niestety to negatywnie odbija się na ich wzajemnych relacjach.

Ostatnio zdecydowanie najlepiej odnajduje się w słodkich, nieangażujących historiach okraszonych lekkim dramatem, a nie takich, które złamią moje serce. Do tych pierwszych właśnie zalicza się „Sekret”. Może bohaterowie z początku lekko będą się odpychać, grać w kotka i myszkę, jednak dość szybko odnajdą drogę ku sobie. Spodobało mi się to, jak szybko Ty wciągnął w swoją szaloną rodzinę Rachel. Zaufał jej, postawił na szali jedną z cenniejszych rzeczy: swoją karierę. Był dobry w tym co robi, wiele scen w książce odbywało się właśnie w jego auli wykładowczej.

Jeśli szukacie książki, która zmieni wasze życie „Sekret” się nie nada, ale jeśli chcecie oderwać swoje myśli od przyziemnych rzeczy, bierzcie się za nowość od Max Monroe. Jak dla mnie jest godna polecenia.

Stwierdzam, że „Sekret”, czyli trzecia cześć serii „Bracia Winslow” najbardziej przypadła mi do gustu z tych dotychczas wydanych tomów. Począwszy od głównych motywów (roznica wieku, studentka x profesor, zakazany związek), po kreację bohaterów (kto by pomyślał, ze ktoś w końcu usidli Tya?), to wszystko stworzyło harmonijną całość, czyniąc z niej przyjemną historię do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie lubię momentu, w którym w mojej głowie po przeczytaniu opisu jakiejś książki tworzy się jakiś zarys, a w rzeczywistości moja wizja ma się nijak do treści. To jak wznieść się bardzo wysoko i spektakularnie upaść.
Wobec „Szczęście ma smak szarlotki” miałam pewne wymagania. Liczyłam na ciepłą, przyjemną historię miłosną (widzicie tą cudowną okładkę?!) okraszoną dużą dawką humoru oraz ciepła rodzinnego, bo przecież to wlanie zwiastuje opis.

Moje oczekiwania miały się nijak do treści, bo zamiast romansu dostałam powieść obyczajową w głównej mierze skupioną na życiu głównej bohaterki. W książce tej znajdziecie masę myśli kobiety, będziecie śledzić kolejne poczynania, poznacie specyfikę jej pracy w szkole oraz to, jak spędzała czas z córką. Motyw z listą, które Mirka chciała zrobić w pół roku do trzydziestki przypadł mi do gustu.

Wiele będzie wtrąceń w postaci byłego męża Mani: Jacka. Jak on mnie irytował! To jedna z tych postaci, której nie da się polubić.

Pierwsza połowa była dla mnie słaba. Miłam ochotę odłożyć tą książkę i nie wracać do niej. Dałam jej finalnie szanse. Czy było lepiej? Cóż, skończyłam ją. Musze jednak przyznać, ze po kontynuację (a takowa najprawdopodobniej się ukarze wnioskując po zakończeniu) raczej nie sięgnę. nie czułam klimatu tej powieści, po prostu oczekiwałam czegoś innego. Z ręką na sercu, to chyba moja wina. Jestem jednak pewna, że „Szczęście ma smak szarlotki” znajdzie liczne grono fanów. Czyta się ją ekspresowo, to udany debiut.
Mirka to postać z którą pewnie wiele z nas może się utożsamiać: czas nieubłaganie biegnie a ona całe dnie spędza w pracy, która nie daje jej przyjemności i pragnie poznać w końcu smak prawdziwej, szczęśliwej miłości. A skoro o tej mowa, wątek romantyczny jest subtelnym dodatkiem całości.

Nie lubię momentu, w którym w mojej głowie po przeczytaniu opisu jakiejś książki tworzy się jakiś zarys, a w rzeczywistości moja wizja ma się nijak do treści. To jak wznieść się bardzo wysoko i spektakularnie upaść.
Wobec „Szczęście ma smak szarlotki” miałam pewne wymagania. Liczyłam na ciepłą, przyjemną historię miłosną (widzicie tą cudowną okładkę?!) okraszoną dużą dawką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przy lekturze „Na co czekasz, kochanie” przepadłam za sprawą głównego bohatera. Widzicie, obok Milesa Hudsona przejść obojętnie się po prostu NIE DA! Autorka zadbała o to, by miał wszystkie cechy idealnego książkowego mężczyzny, począwszy od bycia opiekuńczym, domyślnym, czułym aż po odpowiednią dozę zazdrości a może i nawet zaborczości. Było tez na czym zawiesić oko, na czy po główna bohaterka niejednokrotnie została przyłapana. Kto by pomyślał, ze mężczyzna w kombinezonie pracowniczym, umazany smarem, może być tak atrakcyjny? Była to z pewnością miła odmiana od mężczyzn nie lubiacych brudzić sobie rąk.

Kate Smith, którą z resztą Miles nakrył na przesiadywanie w kąciku klienta w Składzie Opon, w którym pracował, przeżywając swój kryzys twórczy poznaje właśnie jego: idealnego książkowego chłopaka, który pomoże jej w „badaniach” to kolejnej książki. A kobietę nie trudno było przeoczyć, bo w końcu towarzyszyła jej chmara długich, rudych włosów.


Będzie przewidywalnie, będą sypać się iskry. Będzie namiętnie! Chwilami słodko. Będą tez kłamstwa, kłamstewka czyhające krok za bohaterami, czekające na odpowiedni moment, by wszystko zepsuć.
Będzie tez ogromna doza wspólnie spędzonego czasu na różne sposoby, wierzcie, od tych rozdziałów oderwać się nie można!

Ale niestety będą tez minusy. Nie wiem, czy to wina tłumaczenia, czy taki był zamysł autorki, ale przy niektórych scenach zbliżeń bohaterów przy paru fragmentach skręcało mnie z zażenowania. Wielka szkoda, bo gdyby nie to „Na co czekasz, kochanie” w moich oczach wypadłaby fenomenalnie. Marzy mi się kolejka książka autorki w moich rękach!

Przy lekturze „Na co czekasz, kochanie” przepadłam za sprawą głównego bohatera. Widzicie, obok Milesa Hudsona przejść obojętnie się po prostu NIE DA! Autorka zadbała o to, by miał wszystkie cechy idealnego książkowego mężczyzny, począwszy od bycia opiekuńczym, domyślnym, czułym aż po odpowiednią dozę zazdrości a może i nawet zaborczości. Było tez na czym zawiesić oko, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjemna historia, najbardziej chwyta za serce epilog podsumowujący losy każdej pary. Niezłe się bawiłam

Przyjemna historia, najbardziej chwyta za serce epilog podsumowujący losy każdej pary. Niezłe się bawiłam

Pokaż mimo to


Na półkach:

Otwierając „Domek nad potokiem” nawet nie liczyłam na to, ze od pierwszych zdań zostanę wciągnięta w świat Jagody i Janka. Myślałam, ze saga „Przytulna” jest niezła, jednak najnowsza powieść od autorki upada o niebo lepiej.

Nie wiem jak autorka to zrobiła, ale po skończonym pierwszym rozdziale zaczęłam drugi i ani obejrzałam się, a powieść dotarła do końca, a po moim policzku spłynęła samotna łza. To piękna historia, o miłości, o zdradzie, o kłamstwie o zemście, o wybaczaniu. O tym, że żadna rodzina nie jest idealna a jednym z naszych największych darów jest ten przebaczania: bo przecież każdy może zabłądzić.
Kasia wykreowała świetne, boleśnie doświadczone postacie: Jagoda w samego szczytu poleciała na dno, Janek również musiał zmierzyć się z bolesnym upadkiem. Los postawił ich na swojej drodze. Obydwoje trafili do miejsca, gdzie czas płynie inaczej, wolniej, a ich pęknięte serca (choć 25 latka i 35 latek o tym nie nie wiedzieli) zaczną się goić.

To nie była idealna historia, w paru momentach (szczególnie główny bohater) irytował mnie swoimi przemyśleniami i infantylnym odzywkami w stronę bohaterki. Za to jej kreacja przypadła mi do gustu: straciła wszystko, jednak postanowiła zawalczyć o siebie; nie poddała się. Brakło mi tez dodatkowego epilogu po paru latach, lepszego domknięcia pewnych spraw. Finalnie jednak „ Domek nad potokiem” czyta się sam, wciąga bez reszty i nie pozwala czytelnikowi zawędrować w inne rejony, niż te w książce

Otwierając „Domek nad potokiem” nawet nie liczyłam na to, ze od pierwszych zdań zostanę wciągnięta w świat Jagody i Janka. Myślałam, ze saga „Przytulna” jest niezła, jednak najnowsza powieść od autorki upada o niebo lepiej.

Nie wiem jak autorka to zrobiła, ale po skończonym pierwszym rozdziale zaczęłam drugi i ani obejrzałam się, a powieść dotarła do końca, a po moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Choć z początku wydawało mi się, że akcja w „Mine to have” pędzi zbyt szybko (i nie napawało mnie to pozytywnymi myślami) tak prędko przekonałam się, że tak właśnie jest idealnie. Bo widzicie, ta książka podzielona jest na dwie części: 4 lata temu i obecnie. Przeszłość jest zaledwie lekkim muśnięciem całości: po krótce śledzimy najważniejsze momenty w znajomosci Harlow i Travisa: ich poznanie, wyznania miłości, kluczowe chwile w związku.

Druga cześć pozornie jest spokojniejsza, nabiera normalnego tempa, ale to co tam się dzieje to istna magia. Natasha Madison, w moim odczuciu, stworzyła doskonałą historię o miłości prawdziwej i jedynej w swoim rodzaju. Bohaterowie bez niej błądzili we mgle, bo choć próbowali układał sobie życie, to w ogólnym rozrachunku uczucie braku spełnienia towarzyszyło im na każdym kroku. Realizacja zawodowa nie potrafiła przyćmić brakującego elementu w życiu.

Ta książka to nie tylko doskonały motyw drugiej szansy, ale także masa ślubnych zawirowań, moralnych rozterek, niespodziewanych zwrotów akcji i nie zawsze miłych niespodzianek. „Mine to have” to tez skarbnica momentów, w których moje serce mięknie, bo Travis robi coś słodkiego dla swojej kobiety i na odwrót.

Choć w moich oczach ta historia jest kompletnie nierealna, to właśnie w takich książkach kocham się zaczytywać: wciągających bez reszty, ciut przesłodzonych, wyidealizowanych. W takich romansach moje myśli odnajdują ukojenie. Bawiłam się doskonale, czekam na więcej. Coś czuje, że książki o losach sióstr głównego bohatera przypadną mi do gustu, bo już w tej książce dały się polubić.

Choć z początku wydawało mi się, że akcja w „Mine to have” pędzi zbyt szybko (i nie napawało mnie to pozytywnymi myślami) tak prędko przekonałam się, że tak właśnie jest idealnie. Bo widzicie, ta książka podzielona jest na dwie części: 4 lata temu i obecnie. Przeszłość jest zaledwie lekkim muśnięciem całości: po krótce śledzimy najważniejsze momenty w znajomosci Harlow i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, czy pamiętacie, ale „Pokochaj mnie jeszcze raz” od autorki totalnie mną zawładnęła. Do „Zatańcz ze mną” podeszłam z dystansem. W mojej glowie majaczyła myśl, ze autorce pewnie nie uda sie powtórzyć fenomenu poprzedniej książki.

Szczerze? Może najnowsza powieść Klaudii Bianek nie zachwyciła mnie w takim samym stopniu jak poprzednia, ale to w dalszym ciągu doskonała historia o drugiej szansie napisana w bardzo przystępny sposób. I również w przypadku tej oderwać sie nie mogłam. Chłonęłam każde kolejne zdanie, trwałym przy boku Wiktorii, śledziłam kolejne poczynania w biznesie, spędzałam czas z jej córką i wspaniałym byłym mężem. Ale widziałam też to, ze pomimo upływu przeszło dekady w sercu głównej bohaterki nadal jest Oskar.

Jego nieobecność na balu absolwentów przekonała Wiktorię, by się na niego udać. Jakieś było jej zaskoczenie, gdy jednak spojrzała w znajome oczy, ale trochę inne: bardziej doświadczone.

„Zatańcz ze mną” udowadnia, ze istnieje miłość, dla której czas nie jest przeszkodą. Uczucie tlące się w bohaterach pomimo upływu lat mie wygasło, nie ewoluowało. Obydwoje próbowali szczęścia, jednak zakończyło się to u jednego rozstaniem przed ślubem, u drugiego rozwodem. Ponowne spotkanie okazało się być zapalnikiem do odważnych decyzji. I właśnie tutaj mam mały wewnętrzny zgrzyt: po dekadzie bohaterowie bez chwili wahania wchodzą ze sobą w związek. Czy to realne? Nie wiem, nie mnie oceniać, autorka w posłowiu poruszyła moje serce, wiec może ta historia mogłaby wydarzyć się naprawdę. Jednak dla mnie ciut nieprawdopodobne jest to, by przez tyle lat kochać niezachwianie i na odległość inną osobę, której raczej się już nie zobaczy.

Jeszcze jedna rzecz mnie denerwowała: nastoletni Oskar. Miał skarb przed nosem a nie potrafił tego dostrzec.

Polecam, czytajcie, to kawał dobrej historii w sam raz na jedno popołudnie

Nie wiem, czy pamiętacie, ale „Pokochaj mnie jeszcze raz” od autorki totalnie mną zawładnęła. Do „Zatańcz ze mną” podeszłam z dystansem. W mojej glowie majaczyła myśl, ze autorce pewnie nie uda sie powtórzyć fenomenu poprzedniej książki.

Szczerze? Może najnowsza powieść Klaudii Bianek nie zachwyciła mnie w takim samym stopniu jak poprzednia, ale to w dalszym ciągu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Reputacja niegrzecznej dziewczyny” jest historią inną niż wszystkie. Zazwyczaj ścierają się ze sobą dwa równe światy: dobro i zło, ponurak i słoneczko, bogata i biedny. Tutaj jest inaczej: bohaterowie są tak samo pogubieni, destrukcyjni, nie myślący o konsekwencjach.

O Genevive słyszeliśmy juz w pierwszej części. Wiemy, ze była dziewczyną Evana, i pewnego dnia znikła bez słowa zostawiajac chłopaka samego. Teraz, rok później, gdy jej matka umarła dziewczyna wróciła do miasta, nie planując nawet tam zostać. Ma już nowe życie, pracuje nad sobą, naprawia błędy przeszłości, wyciągnęła konsekwencje.

Evan jest taki sam jak był, w dalszym ciągu jego reputacja złego chłopca go wyprzedza, alkohol jest jego nieozowmą częścią a kobiety traktuje przedmiotowo. Widząc Genevive myśli, ze zmów wpadną w swoje objęcia, ze znów będzie jak dawniej: gwałtowne kłótnie będą zagłuszać seksem. Gen nie chce takiego życia. I właśnie ten fakt będzie zapalnikiem do zmiany w życiu chłopaka.

Podoba mi się to, ze w tej części autorka położyła nacisk na drugie szanse. Postacie postanowiły zawalczyć o siebie, o swoją przyszłość. Uświadomili sobie, jak destrukcyjne i chaotyczne jest ich życie. Chcieli czegoś więcej. Ich związek, który kiedyś mieli nie miał racji bytu, ale teraz, gdy obydwoje pragną od życia więcej maja możliwość stworzenia czegoś więcej. Drugą szanse otrzyma takze matka bliźniaków. Czy słusznie jej dzieci ponownie obraza ja zaufaniem? Tego wam nie zdradzę.

Nie będę was namawiać do lektury tej książki, ja jednak lubię ta serie: nadmorskie miasteczko, klimat wakacji, codzienne problemy. To wszystko tylko zachęca, by dać się porwać serii „Avalon Bay”

„Reputacja niegrzecznej dziewczyny” jest historią inną niż wszystkie. Zazwyczaj ścierają się ze sobą dwa równe światy: dobro i zło, ponurak i słoneczko, bogata i biedny. Tutaj jest inaczej: bohaterowie są tak samo pogubieni, destrukcyjni, nie myślący o konsekwencjach.

O Genevive słyszeliśmy juz w pierwszej części. Wiemy, ze była dziewczyną Evana, i pewnego dnia znikła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytane na Wattpadzie.
Lena znów to zrobiła. Stworzyła postacie, które niczym taran wdzierają się do serca czytelnika i nie chcą go opuścić. Nie mogę doczekać się wersji papierowej. Mam nadzieje, ze powieść ta zyska taki odbiór na jaki zasługuje! Jestem zauroczona

Przeczytane na Wattpadzie.
Lena znów to zrobiła. Stworzyła postacie, które niczym taran wdzierają się do serca czytelnika i nie chcą go opuścić. Nie mogę doczekać się wersji papierowej. Mam nadzieje, ze powieść ta zyska taki odbiór na jaki zasługuje! Jestem zauroczona

Pokaż mimo to


Na półkach:

„Powiedz żebym został” trafiła do mojego serducha. Cóż za zaskoczenie… co ja mogę, w końcu mam słabość do mechaników! A do mechaników, którzy są gburami to już w ogóle.

Powyższe idealnie opisuje głównego bohatera książki ze zdjęcia powyżej, ale jest jeszcze jedna rzecz, przez którą Waren mnie kupił: porzuca swoje marzenia, by ustatkować się i zostać opiekunem prawnym młodszego pare lat brata. Decyzje, które podjął, choć ciężkie, były niezbędne. Podobną (jednak nie do końca) sytuacje ma Chloe: 24 latka weźmie pod swoją opiekę przedwcześnie urodzoną siostrę, bo matce dziewczyn ufać nie można (nie wiedziała o swojej ciąży, cze muszę mówić coś więcej?).

Łączyło ich wiele, dzieliło również sporo. Nie można jednak zaprzeczyć faktom: ciągło ich do siebie. Choć War przyjaźnić się nie chciał, swoimi czynami pokazywał kobiecie, z która zamieszkał, że jest dla niego ważna, że myśli o niej, że jej dobro i bezpieczeństwo jej i maleńkiej Willow są dla niego wręcz priorytetowe.

To, jak szybko dwoje dorosłych, nastolatek i noworodek zaczęli tworzyć swietnie zgraną rodzinę chwyta za serce, rozczula. Głuchy brat Warena mógł migać z Chloe, bo ta znała migowy, w końcu jej adopcyjny ojciec właśnie tym językiem się posługiwał. Kiedy kobieta potrzebowała dostać się na drugi koniec miasta na cotygodniowe badania, współlokator pożyczał jej samochód. Wiadomo, nie obejdzie się również bez kryzysów, życie w końcu nie oszczędzało tych postaci.

„Powiedz żebym został” to nie tylko swietnie wykreowani bohaterowie. To masa uczuć i emocji, łzy wzruszenia, niekontrolowany uśmiech i strach o przyszłość młodych ludzi, którzy na przekór beznadziejnej przeszłości chcą zapewnić swojemu rodzeństwu świetlaną przyszłość.

„Powiedz żebym został” trafiła do mojego serducha. Cóż za zaskoczenie… co ja mogę, w końcu mam słabość do mechaników! A do mechaników, którzy są gburami to już w ogóle.

Powyższe idealnie opisuje głównego bohatera książki ze zdjęcia powyżej, ale jest jeszcze jedna rzecz, przez którą Waren mnie kupił: porzuca swoje marzenia, by ustatkować się i zostać opiekunem prawnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy potrzeba czegoś więcej do podsumowania jakiegoś tytułu niż stwierdzenie, że mogłabym oddać głównemu bohaterowi swoje serce?

Nie mam pojęcia jak Abby Jimenez to robi (i chyba nie chce wiedzieć) ale męskie postacie wykreowane przez nią są perfekcyjne. W przypadku „To nie może się udać” uważałam Daniela za ideał. Dalej to utrzymuje, jednak Jacob staje zaraz obok niego na piedestale. Może nie ma 190 cm wzrostu (brawo autorko, skończmy z tym podejściem w romansach, ze prawdziwy mężczyzna musi mieć dwa metry, idealną sylwetkę i oczywiście 0 problemów), ale miał ogromne serce pełne miłości i współczucia, choć czasem jego umysł utrudniał mu wiele rzeczy.

„Twój na zawsze” to lek na całe zło. Plasterek na serduszko, ale nie byle jaki! tylko taki jak ten żelowy na odciski- łagodzi cały ból, ułatwia gojenie rany, trudno się odkleja, i schodzi dopiero w momencie, gdy wszystko jest w porządku. Ta książka, mimo istnego rollercoastera emocjonalnego koi emocje, pokazuje, jak piękna może być miłość; ze nawet w momencie upadku jednego, to to drugie potrafi walczy. Abby perfekcyjnie oddała wizję niezłomnej milosci, która przetrwa wszystko. Sama chyba w takie uczucie nie wierzę, jednak na kartkach powiesci czytać o tym kocham.

„Twój na zawsze” to starcie serca, który jeszcze prawdziwie nie kochało z tym, które czuło za mocno i nie potrafiło do końca się pozbierać. To obraz skomplikowanej psychiki osoby cierpiącej na zaburzenia lekowe, i tego co przeżywa w trudnych chwilach. To wizja walki z chorobą, w której pozornie nie ma nadziei, jednak gdzieś w głębi serca jeszcze jakaś się tli. To wspaniałe rodziny pełne ciepła, ale nie obdarte z wad.

Jestem zachwycona.
Potrzebuje więcej książek Abby na już.

I kto czytał „To nie może się udać” tutaj tez występuje Daniel. Może epizodycznie, ale jednak!

Czy potrzeba czegoś więcej do podsumowania jakiegoś tytułu niż stwierdzenie, że mogłabym oddać głównemu bohaterowi swoje serce?

Nie mam pojęcia jak Abby Jimenez to robi (i chyba nie chce wiedzieć) ale męskie postacie wykreowane przez nią są perfekcyjne. W przypadku „To nie może się udać” uważałam Daniela za ideał. Dalej to utrzymuje, jednak Jacob staje zaraz obok niego na...

więcej Pokaż mimo to